Bóg, Horror, Ojczyzna - Łukasz Radecki - ebook + audiobook

Bóg, Horror, Ojczyzna ebook

Łukasz Radecki

0,0
35,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kultowa seria jednego z najpopularniejszych polskich autorów grozy. Seria która zachwyciła tysiące czytelników teraz w wersji audiobook, zawierający oprócz dwóch trudno dostępnych nowel ze świata Bóg Horror Ojczyzna; „Złego początki” i „Wszystko spłonie”, mini powieść: „Robak i kret. Oko cyklonu”.

Niedaleka przyszłość, świat po trzeciej wojnie światowej. Na zgliszczach Unii Europejskiej powstaje ultrakatolickie państwo ze stolicą w Rzymie. W Polsce rządzi Kościół i będący ponad prawem funkcjonariusze jego służb. Nowicjusz Maksymilian Klimkiewicz i pochodzący z USA James Thorston, to dwaj niezwykli agenci biura Katolickich Służb Specjalnych, którzy stają w obliczu rozmaitych przestępstw i dylematów. Mieszanka gatunkowa od groteski i satyry, przez science-fiction i kryminał noir, po brutalny i krwawy horror.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB

Liczba stron: 425

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Łukasz Radecki

Bóg Horror Ojczyzna

Tytuł: Bóg Horror Ojczyzna

Autor: Łukasz Radecki

Copyright © 2024 by Łukasz Radecki

Copyright © 2024 by Wydawnictwo 3 Małpy

Copyright for the cover artDaniel Rusiłowicz

All rights reserved.

Redakcja - zespół

Korekta - zespół

Okładka - Daniel Rusiłowicz

ISBN 978-83-67653-09-1

Wydanie 2

Wydawnictwo 3 MałpyKajdasza 4b/8 52-234 Wrocław

Złego początki

1.

Morze szumiało łagodnie, delikatna bryza pieściła rozgrzane sierpniowym słońcem ciała. Mężczyzna, rozwalony na plażowym leżaku, z upodobaniem wpatrywał się w lśniące pośladki i piersi zgromadzonych kobiet. Piersi o rozmaitej wielkości i kształcie; od obwisłych, nabrzmiałych arbuzów, przez krągłe pomarańcze, po sterczące filiżanki. Uwielbiał plaże nudystów, szczególnie takie, na których rzadko pojawiali się inni mężczyźni. Nie czuł potrzeby rozmawiania z którąkolwiek z obecnych tu kobiet, nie interesował go przelotny romans, ani nawet szybki numerek. Napawał się po prostu ich widokiem, karmił nagością, celebrował każdy ruch – gdy leniwie przeglądały czasopisma, wcierały w skórę kremy opalające, taplały się w morzu, bawiły w piasku, grały w siatkówkę, czy po prostu leżały. Każda była na swój sposób piękna, każda wyjątkowa. Cudowny błogostan zakłóciła mu najpierw erekcja, ale z przerzuconym przez krocze ręcznikiem nie odczuwał z tego powodu zażenowania. Spod półprzymkniętych powiek obserwował uważnie kobiety, jakby nieświadome jego obecności, całkowicie odprężone i wolne od uprzedzeń ciała i grzechu, pozbawione kompleksów i dumne ze swojej seksualności. Nie wiadomo skąd dobiegała muzyka. Ulubiona przez niego Sonata Księżycowa Ludwika van Beethovena nie pasowała wprawdzie do tego nasłonecznionego, rajskiego krajobrazu, jednak pomagała mu jeszcze bardziej się wyciszyć. Czuł, że to jest chwila, którą będzie wspominał bardzo długo, jako jedną z najpiękniejszych w życiu. Muzyka tymczasem stawała się coraz głośniejsza, co z kolei zaczęło wywoływać niepokój wśród nagich kobiet. Stopniowo przerywały swoje zajęcia, rozglądając się z niepokojem mieszanym ze zdziwieniem. Coraz więcej z nich zaczęło spoglądać w jego stronę z wyraźnym wyrzutem. Udzielił mu się ich niepokój. Przestał czuć się bezpiecznie, gdy wszystkie piękności skierowały na niego swoje oczy. Większość z nich nagle uświadomiła sobie obecność mężczyzny, część po prostu podniosła krzyk, inne tylko skromnie zasłoniły swoje wdzięki. Pięknie zbudowana blondynka, jako jedna z niewielu, nic nie robiąc sobie z własnej nagości, podeszła do niego szybkim krokiem. Mężczyzna udawał, że śpi, licząc że zapadnie się pod ziemię i wszystko wróci do normy. Niestety, blondynka stanęła nad nim, ukazując mu całe swe piękno, oparłszy ręce na smukłych biodrach.

– Odbierz w końcu ten cholerny telefon – warknęła.

2.

Sygnał nasilał się przebijając zasłony snu. Mężczyzna otworzył z trudem oczy i spojrzał na sufit. Lewą ręką pogrzebał w stertach śmieci na stoliku, aż namierzył aparat. Spojrzał na identyfikator rozmówcy. Zaklął pod nosem, odchrząknął, usiadł na łóżku i nacisnął guzik połączenia.

– Thorson, słucham, w czym mogę pomóc? – zapytał, siląc się na naturalny ton.

– Stonka! Ty mi tu nie pieprz o pomocy!!! – ryk ze słuchawki omal nie rozsadził mu czaszki – Od godziny miałeś być w robocie! Nowy partner na ciebie czeka.

– Szefie, przecież się nie pali... – zaryzykował.

– A właśnie, że się pali! Dupa w troki! Albo nie! – Tym razem szef przerwał na chwilę. – W domu jesteś?

– Tak – odparł niepewnie.

– To zbieraj się, a ja tego nowego wyślę po ciebie. Od razu pojedziecie na zdarzenie. A potem prosto do mnie, złożycie sprawozdanie ze wszystkiego!

– Taa jess… – bąknął Stonka i odłożył słuchawkę, wciąż niepewny czy już się obudził, czy to tylko gwałtowna zmiana w fabule snu. Walnął się z powrotem na łóżko, ale gdy tylko poczuł zbliżającą się drzemkę zerwał się szybko i ruszył do łazienki. Opłukał twarz, połknął pastylki dentystyczne. Przez chwilę zastanowił się nad skorzystaniem z prysznica, ale odrzucił tę opcję, podobnie jak myśl o śniadaniu. Wygrzebał spod łóżka paczkę papierosów i wyszedł oknem na schody przeciwpożarowe. Odpalił, zaciągnął się i usiadł, gdy, jak zwykle rano przy pierwszej fajce, poczuł lekki zawrót głowy. Przed nosem przemknęło mu kilka aut nabierających wysokości przed zjazdem na A7. Westchnął na widok upiornych błysków sygnalizatorów świetlnych zbliżającego się radiowozu. Wrócił do mieszkania, rozejrzał się za kaburą. Leżała pod krzesłem, tam gdzie rzucił ją po powrocie z pracy. Zapiął szelki, włożył kurtkę. Na wysokości okna zadźwięczał klakson, a szyby zamigotały niebieskim blaskiem. Stonka włożył ciemne okulary, by ukryć przekrwione oczy i znów wyszedł oknem na schody. Przy barierce czekało na niego zdezelowane volvo w bliżej nieokreślonym kolorze. Zasyczała hydraulika i drzwi pasażera uchyliły się.

– Thorson?- spytał kierowca.

– Taa – burknął Stonka, wciskając się do auta. Nie miał dziś najmniejszej ochoty na pogawędki i złośliwości. Przyjrzał się kierowcy.

Młody chłopak przed trzydziestką ostrzyżony na rekruta. „Jezu” – pomyślał Stonka. „Wazeliniarz, albo jeszcze gorzej – służbista”.

Mężczyzna ubrany był w marynarkę, flanelową koszulę, ciemne dżinsy i ciężkie buty. Czyli całkowity melanż dzisiejszych czasów – należę wszędzie i nigdzie. Żadnej indywidualności. Zresztą, Stonka też nad swoją nie pracował. Nieświadomie kultywował niechlujstwo. Mundurowe spodnie wcisnął w oficerskie, dawno niepastowane buty. Przypadkowy i przepocony T-shirt nakrył skórzaną kurtką. Tragicznego wizerunku dopełniały sięgające ramion przetłuszczone włosy i kilkudniowy zarost. Było to typowe wymieszanie kulturowe schyłku XXI wieku. Rozbici i pozostawieni samym sobie ludzie po licznych wojnach nie interesowali się już modą w pojmowanym kiedyś sensie. Nikomu nie zależało na tym, by dopasować do konkretnych trendów, co najwyżej podkreślano swą niezależność w tej jednej z niewielu dziedzin, w które Kościół nie ingerował. Inna sprawa, że urzędnicy kościelni byli świadomi granic wytrzymałości, do jakich mogli naciskać społeczeństwo i egzekwować tym samym dyktowane prawa. Dopuszczali dowolność ubiorów, przynajmniej dopóki strój nie obrażał w znaczący sposób religii. W 2079 dywagowano długo w Świętym Oficjum nad kontrolą pokus i strojów, zwłaszcza kobiecych. Jeden z przewodniczących Rady Państwa apelował o bardziej restrykcyjne wymogi sukienek i spódniczek, sugerując likwidację głębokich dekoltów i stosowną długość wszelkich kreacji, tak by ukryć jak najwięcej „kuszących partii cielesnych”. Na szczęście pozostali uczestnicy oddalili wniosek, argumentując, że w ten sposób nadmierne upodobnilibyśmy chrześcijaństwo do religii muzułmańskiej. Stonka interesował się polityką tylko w momentach, gdy dotyczyła ona bezpośrednio jego osoby, a dopóki pracował w służbach oficjalnie stojących ponad prawem, nie musiał tego robić zbyt często. Na kobiece wdzięki lubił choć popatrzeć, bo na więcej zazwyczaj nie starczało mu czasu, a nieraz i ochoty.

– To dokąd jedziemy? – spytał.

– Do Liceum Świętego Jarosława – odparł kierowca. – Nazywam się Maksymilian Klimkiewicz. Mam nadzieję, że będzie się nam nieźle pracowało... – dodał, niepewnie wyciągając rękę w stronę Thorsona.

– Nie licz na to – odparł zagadnięty. Odwzajemnił jednak uścisk dłoni. – Nie bez powodów nazywają mnie Stonką. Przynoszę pecha – wyszczerzył zęby.

– Bez urazy, nie robi to na mnie wrażenia – uśmiechnął się Maks. – Ale doceniam umiejętności aktorskie, autokreację i znajomość XX-wiecznego kina akcji.

– No, no – Stonka wypuścił powietrze między zębami. – Wyszczekaną młodzież nam teraz dają...

– Z całym szacunkiem – powiedział Maks z uśmiechem, który mówił raczej „pocałuj mnie w dupę”. – Nie przydzielono mnie do tej służby w nagrodę lub za specjalne zasługi. Więc nie dodawaj sobie, bo nie masz do czego.

– Brawo, brawo – odparł Stonka. – Prawie mi zaimponowałeś. Ale mam dziś kaca i nie zamierzam się wdawać w nieudolne utarczki słowne z żółtodziobem.

Zanim skończył mówić, jakby podkreślając, że nie chce kontynuować rozmowy, odwrócił się do okna. Miasto rozrosło się w ostatnich latach do rozmiarów metropolii, jak zresztą większość siedlisk ludzkich, które ocalały po ostatnim konflikcie w latach 2038-2042. Mówiono na początku, że wojna będzie trwała krótko, bo wszystko rozstrzygną pociski jądrowe, ludzka natura okazała się jednak bardziej przewrotna. Czy może pragmatyczna, bowiem szansa na zdobycie cennych łupów na zbombardowanym terenie równała się zeru. Dużo praktyczniejsze okazało się użycie gazów bojowych. Do łask powróciły też stare, dobre metody z torturowaniem i gwałceniem na czele. Nikt nie przejmował się też specjalnie faktem, że pewne zachowania były sprzeczne z konwencją genewską, dość szybko nauczono się omijać pewne jej aspekty, by wreszcie z pełną premedytacją je ignorować.

Obecnie każda ze stron forsuje inną wersję tego, kto rozpoczął konflikt, trudno więc ustalić ostatecznie, która wersja jest prawdziwa. Polacy tradycyjnie za winnych uznawali Rosjan, którzy tłumnie przekroczyli swą zachodnią granicę, gdy tylko Francja i Niemcy uznały Unię Europejską za szkodliwy dla ich państw wrzód, który żeruje na ich gospodarce, oraz blokuje ich rozwój. We wspólnie wydanym oświadczeniu ogłosiły rozwiązanie Unii, a co gorsza zażądały natychmiastowego zwrotu zaciągniętych długów. Amerykanie obwieścili światu, że kryzys jest następstwem zamachów terrorystycznych Al Kaidy, jakie na początku lat trzydziestych dotknęły liczne państwa europejskie. I tu od razu nastąpił atak z dwóch stron. Rozsierdzeni muzułmanie wypowiedzieli świętą wojnę każdemu krajowi, który poprze Stany Zjednoczone, twierdząc wszem i wobec, że nie mają nic wspólnego z aktami terroryzmu, ba, nawet rzecznik Al Kaidy stanowczo zaprzeczył, by jego organizacja przeprowadziła jakikolwiek zamach, jako winowajcę wskazując Rosję, od dawna zmierzającą do rozbicia Unii Europejskiej. Mateczka Rosja zapowiedziała natomiast, że nie będzie dłużej tolerowała amerykańskiego porządku świata, i że zbrojnie wystąpi przeciwko każdemu państwu przyznającemu się do popierania Stanów Zjednoczonych. Na dowód, że nie jest to żart, zajęto wschodnią część Polski, trudno bowiem mówić w tym wypadku o konflikcie zbrojnym. Polacy stawiali opór przez kilka dni, po czym większość walczących wycofała się, gdy jasne było, że żadne z państw sprzymierzonych nie zamierza stanąć w ich obronie. Rosja zaś, zadowolona, że utarła „Polaczkom” nosa, a całemu światu pokazała, że wciąż dyktuje warunki, łaskawie ogłosiła zawieszenie broni. Oskarżani przez europejską opinię publiczną o nieudolność Amerykanie obrazili się i wyparli się wszystkich, pozostawiając świat samemu sobie. Ten, pozbawiony globalnego policjanta, szybko odkrył jak bardzo mu go brakuje, tym bardziej, że Rosja wzorem swego odwiecznego wroga, również odwróciła się od wszystkich, skupiając się na wzmocnieniu własnej potęgi.

Unia Europejska stała się martwym tworem na bazie którego zaczęły narastać konflikty rasowe, narodowościowe i oczywiście religijne, przeradzając się szybko w wojnę wszystkich ze wszystkimi. Wioski nie miały szans, pochłonięte przez wszędobylskie bojówki różnych maści, małe miejscowości stały się areną walk partyzanckich, miasteczka bazami wypadowymi band dezerterów. Ocalały jedynie większe miasta i metropolie, choć dokonał się w nich podział na dzielnice, tylko przez zakłamanie nie nazywane strefami. Polska świadoma swojej samotności w targanej konfliktem Europie sięgnęła do źródeł i powołując się na zjazd gnieźnieński zaproponowała zjednoczenie chrześcijańskiej Europy. Reformacja i kontrreformacja uczyniły jednak swoje i niewiele państw poparło ową ideę, szczególnie, że większość miała złe wspomnienia związane z poprzednią Unią. Polskie dążenia poparły jednak Włochy i Hiszpania, tworząc tym samym ultrakatolickie państwo ze stolicą, a jakże, w Rzymie. Pomogło to zażegnać większość konfliktów na terenach tych krajów, szczególnie w obliczu narastającej potęgi frakcji muzułmańskiej. Sytuacja ustabilizowała się po kilku latach, doprowadzając do nowego podziału świata, w którym większość państw odizolowała się częściowo lub całkowicie od innych. Wojna tak naprawdę nigdy się nie skończyła, jednak nie dochodziło już do eskalacji działań zbrojnych. Z czasem zaprzestano gorączkowego szukania winnych. To przecież Ameryka była zła.

Stonka też był zły. Najczęściej na siebie.

Westchnął ciężko, zastanawiając się dlaczego nie wyjechał z tego poronionego kraju, gdy miał jeszcze okazję, nim wszelkie kontakty ze Stanami Zjednoczonymi nie zostały zerwane, a granice zamknięte na głucho. Teraz musiał trwać w tej rzeczywistości, którą obserwował za oknem. Odwrócił wzrok na kierowcę.

– Mów tam lepiej co z tym Jarosławem.

– Niebiescy ci powiedzą – odparł Maks, zniżając lot. – Już jesteśmy.

3.

Stonka szedł szybkim i pewnym krokiem, przepychając się przez tłum gapiów i przedstawicieli prasy, zebranych przy parkingu liceum imienia Świętego Jarosława. Klimkiewicz dotrzymywał mu kroku. Ich zachowanie przyciągnęło uwagę policjantów, a determinacja, z jaką próbowali do nich dotrzeć, pozwoliła jednemu z nich podnieść rangę własnej inteligencji w oczach kolegów. Zagrodził drogę nadchodzącym i zapytał.

– Jesteście z KSS?

– Tak jest – odparł Maks. – Inspektorzy Klimkiewicz i Thorson – dodał podsuwając mundurowemu legitymację pod nos.

– Co jest grane? – spytał Stonka.

– To wy nie wiecie? – zdziwił się policjant.

– Aspirancie Nowak – Maks odczytał plakietkę z nazwiskiem przypiętą do munduru rozmówcy. – Póki co, to my zadajemy pytania. A więc po pierwsze – kto tu dowodzi? Po drugie – gdzie jest dyrektor szkoły?

Nowak stuknął obcasami i pobiegł do grupki policjantów dyskutujących przy autach koronera i prasy. Stonka popatrzył zaś na Klimkiewicza i uśmiechnął się zagadkowo.

– Dobra, koniec wygłupów, mów co jest grane?

– Uczeń drugiej klasy został zamordowany. Są podejrzenia rytuału satanistycznego.

– Fiu, fiu… – gwizdnął pod nosem Stonka. – W takim liceum... No, no... Ciekawe jak się uda powstrzymać dziennikarzy...

Tymczasem aspirant Nowak wrócił w towarzystwie dowodzącego oddziałem niebieskich komisarza Jezierskiego.

– Nie spieszyliście się za bardzo – warknął komisarz.

– Szczęść Boże – uśmiechnął się Stonka.

– Pochwalony – dodał Maks.

– Szczęść Boże – zreflektował się komisarz, gwałtownie zmieniając ton. – Wasi już zabezpieczyli teren i fotografują wszystko. Rozumiem, że przejmujecie sprawę? – spytał z nadzieją.

– Zgadza się – odparł Stonka.

– Coś już wiadomo? – zagadnął Klimkiewicz.

– Dziś rano w piwnicy konserwator znalazł ciało Marka Węgreckiego, lat osiemnaście. Nagie, okaleczone, a właściwie zmasakrowane. Leżało w wyrysowanym na podłodze pentagramie. Prócz tego, na miejscu znaleziono różne symbole okultystyczne i satanistyczne.

– Świetnie – mruknął Thorson. – Podejrzani?

– Kilku problematycznych rówieśników. Już zatrzymani.

– Zaczęliście przesłuchanie?

– Nie – zmieszał się komisarz, bo wiedział do czego prowadzi owo pytanie. Po zmianach w państwie policja ochoczo wróciła do metod stosowanych pod koniec XX-tego wieku przez ich poprzedników. – Na razie staramy się zebrać jak najwięcej przydatnych eee… informacji.

– Dobra, nie pozwólcie, żeby ta dziennikarska banda nam przeszkadzała, a my już zajmiemy się resztą. – Nie czekając na odpowiedź Thorson ruszył w stronę budynku, wyciągając za kieszeni na piersi służbową legitymację i wczepiając ją za pasek spodni. Sam nie wiedział dlaczego, ale zdecydował nagle, że miejsce zbrodni woli zbadać sam. – Maks! – zwrócił się do podążającego za nim nowicjusza. – Rzuć okiem jak policja radzi sobie z prasą, a ja idę obejrzeć miejsce zdarzenia. Spotkamy się u dyrektora za jakieś dziesięć minut. No, niech będzie piętnaście.

4.

- Proszę się rozejść – policjant jeszcze raz zwrócił uwagę napierającym na barierki dziennikarzom. Żaden z nich nie zastosował się do polecenia, był to ostatecznie tradycyjny rytuał, by policja odganiała, a „pismaki” naciskały. Praktyka wpisana w konwencję zawodu. Jeszcze kiedyś, kiedy istniała funkcja rzecznika prasowego, można było odesłać prasę do przedstawiciela. Po zamianach w konstytucji, społeczeństwo miało prawo znać fakty od razu. Oficjalnie bowiem szkodziło to śledztwu, więc nieoficjalnie dziennikarze wiedzieli jeszcze mniej niż przed poprawkami w kwestiach wolności słowa. W związku z tym walczyli zaciekle jak za dawnych czasów:

– Czy to prawda, że popełniono tu morderstwo?

Po pierwszym pytaniu posypały się następne.

– Czy był to mord satanistyczny?

– Co tu robi koroner?

– Co mówi Kościół w tej sprawie?

Maks przecisnął się między mundurowymi i podszedł do przemawiającego policjanta. Szepnął mu coś do ucha. Odwrócił się do dziennikarzy, unosząc w górę dłonie. Początkowo gwar trwał dalej, dopóki któryś z dziennikarzy nie dostrzegł odznaki KSS w dłoni mężczyzny. Niemal natychmiast zapanowała cisza.

– Dziękuję – rzekł spokojnie inspektor Klimkiewicz. – Mogę poświęcić państwu pięć minut i tylko pod warunkiem, że będziecie państwo przestrzegać zasad. Proszę, pan z Radia Świętej Trójcy!

5.

Stonka zszedł do piwnicy nie zatrzymywany przez nikogo. Młodzież została dziś zwolniona do domu, zaś ciało pedagogiczne – mocno podenerwowane całą sytuacją – siedziało w komplecie, ścieśnione w pokoju nauczycielskim. Jedynie mundurowi krzątali się po korytarzach, pilnując, by nikt nie zatarł ewentualnych śladów.

Zaraz od wejścia do szatni uderzył go w nozdrza zapach krwi i śmierci. Od razu zapomniał o kacu i problemach ze znalezieniem kobiety, która zechciałaby dzielić z nim trudy i znoje codziennego życia. Nieomal automatycznie przestawił się na tryb łowcy, węszącego za zdobyczą. Instynkt bezbłędnie poprowadził go do pomieszczenia, gdzie znaleziono ciało. Zwłoki – zgodnie z tym co wcześniej słyszał – leżały pośrodku narysowanego kredą pentagramu. Technik pstryknął już fotki oddające najistotniejsze dla śledztwa elementy otoczenia, teraz z systematycznością mrówki badał teren w poszukiwaniu śladów. Stonka przywitał się z nim zdawkowym „pochwalony” i podszedł do nagich zwłok. Na każdym z pięciu ramion okalającego je pentagramu sprawca poukładał wnętrzności i pióra jakiegoś ptaka. Na ścianach, na wysokości oczu, krwawe kreski układały się w pieczęcie Bafometa, Azazela, Lucyfera i Beliala.

– Taaa – mruknął Stonka. – Mamy coś? – rzucił w przestrzeń pytanie.

– Nic a nic – odparł smętnie technik, głaszcząc pędzelkiem klamkę otwartych na oścież drzwi. – Poza resztkami kilku ptaszków ze szkolnego gołębnika – dodał, nie wiedzieć po co wskazując na stertę zakrwawionych piór.

Stonka odchylił prześcieradło. Twarz martwego chłopca wyróżniała się rzadko spotykanymi subtelnymi rysami, jego blond włosy ostrzyżono na pazia. Niemal anielski wizerunek psuła straszliwa rana ciągnąca się od ucha do ucha, oddzielająca głowę od szyi. Stonka zerknął w dół. Cały tułów był poszarpany i pocięty w chaotyczny, jakby przypadkowy sposób. Cięcia wyglądały na zadane w pośpiechu, niedbale. Żadna też nie wydawało się być nadmiernie głębokie, bardziej chodziło tutaj o widowiskowość niż faktyczne okaleczenie ofiary. Thorson nie zdziwił się także widząc że na brzuchu ofiary wycięto litery XES.

– Wszystko jasne – mruknął. – Znowu, cholera, mamy niedzielnych satanistów.

6.

- Czy może pan udzielić nam informacji o tym, co się tutaj właściwie stało?

– Niestety, nie mogę – odparł spokojnie Maks.

– Czyżby było coś do ukrycia? – dziennikarz podchwycił zaczepkę.

– Bynajmniej. Jak pan z pewnością zdążył zauważyć, nie byłem jeszcze wewnątrz szkoły. Nie mogę więc udzielić zadowalającej odpowiedzi, nie łamiąc przy tym ósmego przykazania – dodał z uśmiechem. – Proszę, pan z Programu Pierwszego...

– Jeśli jest tu samochód koronera, musi też być ofiara...

– Proszę o wybaczenie, ale pańskie pytanie sugeruje odpowiedź.

Przypominam panu, że zgodnie z ustawą o manipulacji mediów z 12 czerwca 2040 roku, mam prawo nagrywać tę rozmowę i chcę zaznaczyć, że korzystam z tego prawa – rzekł wskazując nadajnik przy klamrze paska.

– Proszę nie sugerować odpowiedzi i nie przeinaczać moich wypowiedzi, inaczej będę zmuszony dochodzić swoich praw drogą sądową. Proszę, pan z Dziennika Zbawiciela.

– Jeśli nie zostało popełnione żadne przestępstwo, to co robią tutaj Katolickie Służby Specjalne?

– Bardzo dobre pytanie – uśmiechnął się Klimkiewicz. – Chciałem jedynie zauważyć, że jestem tu tylko ja i mój kolega, przebywający aktualnie w budynku. A robimy to, co należy do naszego biura. Nie tylko wyjaśniamy problemy, ale także staramy się im przeciwdziałać.

– Czyli pańska obecność tutaj jest wyłącznie prewencyjna?

– Można tak powiedzieć. Proszę, może teraz ktoś z telewizji?

Słucham?

– Czy chce pan powiedzieć, że obecność policji, koronera i KSS-u przy jednym z najbardziej renomowanych liceów w kraju jest przypadkiem? Czy to również źle zadane pytanie?

– Cóż, mogę powiedzieć tylko tyle, że głupota ludzka nie zna granic.

I ktoś chcący zepsuć dobre imię szkoły wykonał złośliwy telefon udzielając fałszywych, najprawdopodobniej, informacji. Nie jesteśmy na razie w stanie stwierdzić czy to był głupi dowcip ucznia chcącego uniknąć sprawdzianu, czy też poważniejsza prowokacja. Więcej będziemy mogli powiedzieć po zbadaniu sprawy. Wtedy zarówno policja, jak i dyrekcja liceum, nie omieszkają wydać stosownych i oficjalnych oświadczeń w tej sprawie. Tymczasem dziękuję państwu za rozmowę i proszę o rozejście się. Przypominam, że w przypadku nie zastosowania się do tej prośby będziemy zmuszeni wysunąć zarzut o zakłócaniu porządku, a nawet wzniecaniu paniki i niepokojów. Szczęść Boże – Maks zakończył „konferencję prasową”, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę szkoły, nie zważając na próbujące go zatrzymać głosy.

– Halo!

– Jeszcze jedno pytanie!

– To jakiś żart?

– Co to ma znaczyć?

– Proszę się rozejść! – krzyknął komisarz. – Nie ma nic więcej co można w tej chwili wyjaśnić. Słyszeli państwo. Idźcie z Bogiem!

7.

Dyrektor szkoły, ksiądz Bogusław Malicki był mężczyzną krępym. Krótko ostrzyżone włosy nadawały mu wygląd dzika, gotowego w każdej chwili przystąpić do ataku w obronie swoich młodych. Na widok inspektorów uśmiechnął się nieznacznie, co złagodziło jego ponure oblicze, nadając mu nieomal dziecinnego wyrazu.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – przywitał przybyłych, gestem zapraszając ich do gabinetu.

– I Maryja zawsze dziewica – odparli chórem agenci i weszli do środka.

– Teraz i na wieki wieków. Życzą sobie panowie kawy? Czy może herbaty, soku?

– Proszę kawę. Z mlekiem i trzema kostkami cukru – odparł Stonka, siadając w skórzanym fotelu. Gabinet był urządzony typowo dla podobnych miejsc. Na ascetyczny przepych składało się biurko, trzy fotele, dwa obrazy, jakieś dyplomy w gustownych srebrnych antyramach.

Niby nic specjalnego, lecz pieniędzy, za które kupiono te meble wystarczyłoby na nowy samochód i porządny garnitur na dokładkę.

– Dla mnie sok – rzekł Klimkiewicz. – Najlepiej pomarańczowy, jeśli można prosić.

– Oczywiście, synu – odparł życzliwie Malicki. Podszedł do biurka i wcisnął guzik interkomu. – Siostro Barbaro, proszę kawę, z mlekiem i kilka kostek cukru, oraz sok pomarańczowy. Bóg zapłać.

– Swoją drogą, dziękuję także za wypowiedź dla prasy – Malicki uśmiechnął się do Maksa siadając w fotelu. – Proszę, zechce pan usiąść – dodał spoglądając wymownie na rozciągniętego w fotelu Stonkę.

Klimkiewicz usiadł a siostra Barbara wniosła napoje. Gdy tylko za wychodzącą zasunęły się drzwi, Malicki spytał.

– Czy możecie już coś powiedzieć w tej sprawie? Czy naprawdę myślicie, że to się da wyciszyć?

– Naprawdę ksiądz dyrektor chce to wyciszyć? – spytał Stonka. – Morderstwo, zwłaszcza z satanistycznym podtekstem raczej nie przejdzie niezauważone... – dodał zawieszając wymownie głos.

– Czy pan sugeruje, że... – Malicki sięgnął do biurka. Mógł sięgnąć po cokolwiek, kopertę, pistolet, nadajnik korupcyjny... Maks postanowił się włączyć.

– Nikt nic nie sugeruje, ani niczego nie chce – rzekł spokojnie. – Wykonujemy swoją pracę i nie wolno nam czerpać korzyści w życiu doczesnym. Bóg nas prowadzi i Bóg nas osądza. On też pomoże znaleźć rozwiązanie tej sytuacji.

Ksiądz Malicki chciał coś powiedzieć, ale ugryzł się w język. Stonka zaś spojrzał na kolegę tak, że ten tylko mógł się cieszyć, że Thorson ma ciemne okulary. Niemniej, napięcie rozładowano.

– Proszę nam powiedzieć, co wiadomo o ofierze? – spytał Klimkiewicz.

– Marek był doskonałym uczniem – odparł bez zastanowienia dyrektor. – uczył się znakomicie, brał udział w konkursach, olimpiadach...

Wszystko jest w dokumentacji – wskazał dysk leżący na biurku.

– Dokumenty poczytamy sobie w swoim czasie, księże dyrektorze – burknął Stonka. – Chodzi nam o wrogów...

– Wrogów? – zdziwił się Malicki.

– Rówieśnicy, którzy mu dokuczali, lub byli przez niego dręczeni?

– Ależ...

– Proszę odpowiedzieć na pytanie...

– Skądże!

– Nauczyciele, z którymi miał na pieńku?

– Co też...

– Problemy wychowawcze, rodzinne?

– Nie!

– Na pewno?

– Tak.

– Proszę się dobrze zastanowić, księże dyrektorze...

– Do czego zmierzasz, synu?

– Niech ksiądz dyrektor dobrze zastanowi się nad moimi pytaniami – Stonka przechylił się w stronę mężczyzny, specjalnie naruszając jego przestrzeń osobistą. – Nie są to pytania przypadkowe, naprawdę zależy mi na odpowiedziach. Jednak skoro ksiądz nie chce mi ich udzielić… – zawiesił ponownie głos, Malicki zaś spurpurowiał – …to może ksiądz ma coś do ukrycia – dokończył.

Dyrektor aż zapowietrzył się ze świętego oburzenia. Klimkiewicz, nie zwracając uwagi na jego dąsy, postanowił nie przedłużać tej jałowej dyskusji.

– Dziękujemy za rozmowę – rzekł, wstając. – I za sok. Gdyby coś się ojcu przypomniało, proszę zadzwonić – dodał, kładąc na biurku wizytówkę. Malicki bąknął coś pod nosem i wziął plakietkę. Stonka również się podniósł.

– Chciałbym tylko, żeby wszystko było jasne, księże dyrektorze. Jak również, by ta rozmowa dla dobra śledztwa została między nami – dodał spokojnie. Mężczyzna znów próbował coś wtrącić, ale Stonka nie pozwolił mu dojść do słowa. – Ktoś chce podkopać dobre imię szkoły i zaszkodzić księdzu. Dlatego myślę, że warto wysilić pamięć.

– Przecież to sataniści – bąknął Malicki. – Odwieczni wrogowie Kościoła… Gdzie tu miejsce na prowokację?

– Żadni sataniści – spokojnie oznajmił Thorson. – Proszę mi wierzyć, że ktoś starał się, żeby tak to wyglądało, ale w istocie mamy do czynienia ze szczególnie brutalnym morderstwem. I niczym więcej. Morderstwem bez podłoża religijnego.

– Więc to mistyfikacja? – spytał Malicki, w zaaferowaniu marszcząc czoło.

– I to szyta grubymi nićmi – Stonka uśmiechnął się. – Dlatego proszę przemyśleć pytania i zgłosić się do nas z odpowiedziami.

– Oczywiście – Malicki rozluźnił się nieznacznie. Myśl o morderstwie łatwiej znieść, gdy nie zahaczało ono o aspekt rytualny. – Co panowie teraz zamierzają? Mogę jeszcze jakoś pomóc?

– Chcielibyśmy porozmawiać z wychowawcą, pedagogiem i nauczycielami uczącymi ofiarę – rzekł Klimkiewicz.

– Oczywiście, zaraz to zorganizuję – zapewnił ksiądz, wstając. – A co z zatrzymanymi uczniami?

– Ich też nie zaszkodzi przesłuchać, ale to już na naszym terenie – Stonka uśmiechnął się wrednie.

8.

Michał Markowski był rosłym, atletycznie zbudowanym mężczyzną, zresztą jak prawie każdy nauczyciel w tych czasach. Inni nie mieli racji bytu. Ani życia. Ubrany w jasny T-shirt i sprane dżinsy, z łysą głową błyszczącą w promieniach słonecznych wpadających przez okno wykuszowe.

– Więc co mogę... W jaki sposób mogę pomóc? – zająknął się po uprzedniej wymianie grzeczności.

– Myślę, że możemy zacząć od pańskiej opinii na temat ucznia – stwierdził Stonka.

– Wszystko mam tutaj – wskazał szufladę, z której wyciągnął mini dysk. – To mój raport z pracy wychowawczej. Zawarte są w niej róż...

– Wiem, że w raportach tego typu nie znajdę róż – uciął agent. – W jaki sposób chcecie być kapłanami słowa, jeśli na każde pytanie zasłaniacie się dokumentacją?

– Staramy się, aby w narodzie nie znikła także umiejętność czytania – zripostował Markowski. Thorson uniósł brwi, ale wychowawca nie potrafił wyczytać z twarzy agenta jego intencji.

– Dokumentację mogę sobie przepuścić przez czytacza, a teraz chciałbym uzyskać odpowiedź na pytania. Ustną. Od pana zależy czy uzyskam ją tutaj czy w moim biurze.

– Pan mi grozi? – Markowski lekko poczerwieniał.

– Nie muszę – agent nawet nie drgnął. – Ja pana informuję, skoro pan nie chce informować mnie.

– Czy jestem o coś oskarżony? – Wychowawca zgrywał twardziela. „Koleś naoglądał się za dużo filmów”, pomyślał Stonka, kiwając lekko głową, jakby chciał tym gestem przyznać samemu sobie rację.

Westchnął i rozciągnął się na siedzeniu..

– Widzę, że rzeczywiście nie mogę liczyć na pana współpracę...

Szkoda. Nie wątpię, że jest pan twardy, że nie brak panu zarówno kompetencji jak i charakteru koniecznego do wykonywania zawodu. Jednak naprawdę nie jest to odpowiedni moment na autoprezentację. Sytuacja i tak nie jest zbyt klarowna i nie musi pan jej komplikować jeszcze bardziej.

– Przepraszam – Markowski spokorniał i jakby oklapł. Westchnął, powoli wypuszczając powietrze z płuc. – Miałem naprawdę ciężki dzień...

– Wierzę – Thorson poprawił okulary na nosie. – Mój wcale nie był lepszy.

9.

Gabinet siostry Agaty można by określić wieloma przymiotnikami, jednak jeden zdecydowanie wysuwał się na czoło stawki: schludny. Na półkach w idealnym porządku stały dokumenty, holodyski i posegregowana w kartonach prasa młodzieżowa. Agata była kobietą już niemłodą, o wzbudzającej zaufanie twarzy i kojącym głosie. Przez chwilę Maks poczuł się zmieszany i autentycznie zawstydzony swoim strojem, szybko jednak odzyskał pewność siebie i przeszedł do zadawania pytań dodatkowych, bowiem siostra Agata bardzo szybko udzieliła mu informacji już na wstępie rozmowy.

– Marek był bardzo dobrym uczniem. Z wysoką średnią, osiągnięciami. Był wszechstronnie uzdolniony – pisał wiersze, grał na gitarze...

– Czy sprawiał jakieś problemy wychowawcze? – zapytał Klimkiewicz.

– Skądże – siostra uśmiechnęła się przymilnie. – Działał w samorządzie uczniowskim, był rzecznikiem praw ucznia, zawsze bez problemu zdobywał wzorową ocenę z zachowania.

– Może miał więc jakiś wrogów? – dopytywał inspektor. – Może ktoś mu zazdrościł talentu? Pokonał kogoś w zawodach? Odbił komuś dziewczynę albo upokorzył? A może miał opinię nielubianego kujona? – dodał, gdy zobaczył, że siostra przecząco kręci głową, wciąż z nieodłącznym uśmiechem.

– Nie, nic z tych rzeczy – odparła. – Miał ogromną charyzmę. Cieszył się dużą sympatią i poparciem innych uczniów. Miał dziewczynę, ale od dłuższego czasu, byli ze sobą już jak przyszedł tutaj. A więc nikogo nie odbijał, ani nikomu nie robił nadziei. Za kujona też nie był uważany – głos siostry załamał się. – Naprawdę, nie wiem kto mógłby... – zaszlochała.

– Niezbadane są wyroki boskie – odparł sentencjonalnie Maks. – Proszę się nie martwić, dowiemy się wszystkiego – dodał wstając.

– To wprost niepojęte – zakonnica nie mogła opanować łez. – W naszej szkole, coś takiego...

Klimkiewicz chciał coś jeszcze dodać, ale rozmyślił się i ruszył do drzwi.

– Dziękuję, bardzo mi siostra pomogła – skłamał. – Szczęść Boże.

Wyszedł nie czekając na odpowiedź.

10.

- No to powiedz, co ty o tym myślisz – spytał Klimkiewicz, gdy opuścili szkolne mury i skierowali się do auta. Wychowawca nie powiedział więcej niż pedagog, porozwodził się tylko nad sukcesami ucznia (w końcu i on miał w nich udział, a przynajmniej korzystał na tym jego prestiż), zaś pozostali nauczyciele jedynie dodatkowo upiększyli wizerunek ofiary. Typowe. W takich sytuacjach praktycznie od razu zaczyna się proces gloryfikacyjny. Tylko historyk bąknął coś, że niepotrzebnie przyjaźnił się z niektórymi uczniami, ale gdy się okazało, że są to już zatrzymani chłopcy, agenci zaprzestali pytań.

– Nic nie myślę – odparł Stonka. – Kaca mam. Cieszę się, że stąd zjeżdżamy.

– Ale musimy jeszcze jechać do szefa i złożyć raport.

– No to przedstawimy fakty i tyle. Dużo tego nie ma. Chcesz pisać raport, to baw się dobrze. Ja jadę się tylko pokazać staremu i idę spać...

– A co z uczniami, których mamy przesłuchać? – spytał Klimkiewicz otwierając drzwi samochodu.

– Myślę, że noc w areszcie KSS da im do myślenia – Stonka uśmiechnął się złośliwie, wsiadając do auta. – Może nie trzeba będzie ich jutro zmiękczać na modłę mundurowych.

11.

Budynek KSS mieścił się w wielkim biurowcu na ulicy Marii Konopnickiej. Klimkiewicz zaparkował na urządzonym na jego dachu lądowisku. Mężczyźni opuścili auto i skierowali się w milczeniu do windy służbowej. Zjechali kilkanaście pięter i wyszli na korytarz w głównym biurze służb specjalnych. W nozdrza uderzył ich zapach kadzideł, uszy zaś zostały zaatakowane przez gwar przekrzykujących się z różnych pokoi agentów, hałas wideofonów i uderzanych klawiszy biopterów.

– Hej, Stonka! – krzyknął do nich na powitanie drobny blondyn o szczurzej twarzy, ubrany w ciemne dżinsy i koszulkę moro. – Czyżby następny partner? – dodał wskazując na Klimkiewicza.

– Taa – bąknął Thorson, wymijając agenta. – Maks, to Myszak, tutejszy włazidup – dokonał prezentacji, nie zwalniając nawet kroku.

Odpowiedział mu śmiech kilku mężczyzn znajdujących się w pobliżu. Jeden z nich, długowłosy brunet w czarnym garniturze, położył rękę na ramieniu Klimkiewicza.

– Gratuluję – powiedział. – Serio.

Maks mimowolnie zatrzymał się.

– Niby czego? – spytał niepewnie.

– Przypadłeś mu do gustu – odparł mężczyzna wskazując wzrokiem oddalającego się Stonkę. – Zazwyczaj nazywa swoich kolejnych partnerów kolejnymi numerami, względnie mówi o nich Następny lub Nowy. Skoro dał ci ksywkę, znaczy, że cię polubił.

– Dzięki za informację – odparł Klimkiewicz. Nie zamierzał tłumaczyć, że to jego imię nie ksywka. „Pewnie sobie robią ze mnie jaja, bo dopiero zacząłem” – pomyślał i ruszył za Thorsonem, który czekał wymownie przed gabinetem szefa.

– Widzę, że poznałeś Czarnego – uśmiechnął się Stonka. – Opowiadał ci o moich poprzednich partnerach?

– Nieco – bąknął Maks.

– Cholera, tu się nic nie zmienia – Thorson pokręcił głową, udając żal. – Dobra, chcesz jeszcze kogoś poznać, czy możemy pogadać ze starym? – zagadnął ironicznie. Klimkiewicz dygnął niby pensjonarka, zapraszającym gestem wskazując drzwi. Stonka uśmiechnął się blado i wszedł do środka.

12.

Bogusław Wysocki podniósł wzrok znad klawiatury.

– Dziękuję, Stonka, że zapukałeś. Tak, możesz wejść – rzekł obojętnym tonem. Komendant Wysocki był potężnym mężczyzną, ledwo mieszczącym się w swoich drogich, czarnych garniturach, które zwykł nosić. Swojej fizjonomii zawdzięczał przydomek „Kamiennej Twarzy”, który szeptali młodsi agenci. Srebrne, krótko ostrzyżone włosy dodawały mu majestatu.

– Siadajcie – rzekł, wskazując fotele przed biurkiem. Agenci w ciszy wykonali polecenie – Mów – zwrócił się do Thorsona.

– Morderstwo. Ofiarą jest siedemnastolatek. Brak motywu.

Podejrzanych trzech uczniów. Mistyfikacja rytuału satanistycznego. Prowokacja polityczna albo wyjątkowo brutalny wygłup – wyrecytował agent. Wysocki pokiwał w ciszy głową.

– Co na to grono pedagogiczne? – wbił wzrok w Klimkiewicza.

– Wstrząśnięte i poruszone – mruknął Maks. – Oczywiście nikt nic nie wie. Wszyscy wygłaszają peany na cześć ofiary. Brak motywu i jakiegokolwiek punktu zaczepienia.

– Dobra, za godzinę chcę mieć raport na dysku – komendant poprawił się w fotelu. – W dwóch wersjach – dodał spoglądając na Stonkę, który przewrócił wymownie oczami. – Sprawa nie jest przyjemna i wolałbym zakończyć ją jak najszybciej. Powiedzmy, macie na to tydzień. Kwestię rozgłosu i urobienia opinii publicznej przemilczę, wierząc w waszą inteligencję... – dodał, mierząc wzrokiem Maksa. Ten nie był w stanie odczytać emocji z twarzy szefa, nawet oczy pozostały zimne i beznamiętne. Zapadła niezręczna cisza. Klimkiewicz zastanawiał się co warto zawrzeć w raporcie, a co lepiej przemilczeć, Stonka natomiast rozpoczął kolejną walkę z zamykającymi się oczami.

– Możecie odejść – westchnął Wysocki, skupiając się ponownie na monitorze i klawiaturze. Agenci wstali.

– Acha, Stonka! – komendant podniósł wzrok.

– Tak?

– Doszły mnie słuchy, że już drugi miesiąc nie byłeś u spowiedzi – ton głosu mężczyzny nie zmienił się nawet o jotę, ale Stonka poczuł, że musi się usprawiedliwić. Nim jednak otworzył usta, szef uciął krótko – Załatw to zaraz po zamknięciu sprawy, albo będę musiał ci udzielić nagany. Z wpisem do akt. I wyczyść w końcu buty.

13.

Biuro Stonki znajdowało się w pokoju nr 101. Była to klitka mieszcząca raptem dwa biurka, zagracony regał i stertę kartonów piętrzących się pod ścianą. W pomieszczeniu panował półmrok. Maks podszedł do okna, by rozsunąć żaluzje, ale Stonka go powstrzymał.

– Zostaw, już dość się dziś na słońcu nałaziłem – burknął, siadając przy biurku. Na jego blacie poniewierały się jakieś papierzyska, plastikowe kubeczki i pudełka po jedzeniu na wynos. Agent odgrzebał klawiaturę. Ze zdziwieniem podniósł niewielką torebkę z białym proszkiem, która spadła z biurka przy tej całej operacji.

– Cholera, miałem to oddać do depozytu – stwierdził, najwyraźniej szczerze zdziwiony. – Przypomnij mi, żebym to zrobił – zwrócił się do Klimkiewicza. – Siadaj i bierz się do roboty. Tamto jest twoje – wskazał ręką.

Maks podszedł do drugiego biurka. Na pulpicie leżały jakieś holodyski, ale agent podniósł eteramę przedstawiającą młodego mężczyznę ostrzyżonego na „cięcie polskie” obejmującego od tyłu dorodną blondynkę. Ta z kolei trzymała zawiniątko, z którego wystawały niewielkie rączki i bezpłciowa twarzyczka niemowlęcia. Maks chrząknął, spoglądając pytająco na Stonkę. Thorson wciąż grzebał w papierach, napotkał jednak wzrok partnera.

– A, to rzeczy Czternastki – stwierdził beznamiętnie. – Zginął dwa tygodnie temu w strzelaninie z Hedonitami. Nie zdążyłem jeszcze tego uprzątnąć – dodał, wygrzebując z radością spod papierów popielnicę hermetyczną. – Z łaski swojej wrzuć te rzeczy do kartonu z odpowiednim numerem. – Wskazał pudła pod ścianą. Maks podążył za jego wzrokiem.

Pod ścianą stało kilkanaście kartonów, każdy z nagryzmolonym flamastrem numerem.

– Każdy z nich to…? – spytał.

– Tak- odparł Stonka, wyciągając z kieszeni wygniecionego papierosa. – Nie zawsze rodzina zgłasza się po rzeczy, a ja nie mam głowy by tego dopilnować. Chociaż niektóre są puste, bo czasem ktoś się zgłosi...

– Więc po co trzymasz puste pudła?- spytał Maxie opróżniając szuflady Czternastki.

– A kto powiedział, że są puste? – odparował Stonka, podchodząc do kartonów.

– No… ty – wydukał zmieszany Maks.

W odpowiedzi Stonka kopnął lekko stojący na samym spodzie numer trzy. Rozległ się brzęk butelek. Thorson uśmiechnął się wrednie.

– Stary jest tu tylko do piętnastej, a ja czasem muszę siedzieć dłużej... – wyjaśnił.

– Możesz tu palić? – Maks zmienił temat, wskazując papierosa w dłoni agenta.

– Nie – nie przestając się uśmiechać odparł Jim. – Ale na wszystko są sposoby. – Wskazał na ścianę. Klimkiewicz spojrzał w tamtą stronę i zobaczył tuż nad zawieszonym krzyżem zdemontowany czujnik antydymny.

– No tak – wyszczerzył się również. – W takim razie, może zapalisz mojego? – spytał wyciągając z kieszeni paczkę. Stonka gwizdnął przez zęby.

– Marlboro? – zdziwił się – Stać cię? To chyba nie do końca legalne...

– Nie marudź – odparł Maks, wyciągając sobie papierosa. – Pewnie, że mnie nie stać. Ale na wyjątkowe okazje, jak pierwszy dzień w KSS można sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa.

– Wiesz co?- Stonka odpalił papierosa i wypuścił z namaszczeniem dym- Jest po trzynastej. Jak się wyrobimy, to po drugiej stary dostanie raporty i pójdzie do domu... – zawiesił głos. – I jeśli się nie spieszysz do domu, chętnie zmienię swoje plany na popołudnie i zapoznam cię z dokumentacją pudła numer trzy.

– Pomysł doskonały – roześmiał się Klimkiewicz. – Będę zaszczycony, mogąc zostać po godzinach. Dla dobra służby, ma się rozumieć. Pozwól jednak, że tymczasem zamówię jakąś pizzę, bo tak mnie ssie, że zaczynam się zastanawiać czy tego papierosa zjeść czy spalić...

14.

- To właściwie dlaczego Stonka? – spytał Maks, godzinę później nalewając kolejny kieliszek Absolwenta. Marynarka leżała niedbale ciśnięta na biurko, koszulę rozpiął niemal do połowy odsłaniając umięśniony i zarośnięty tors. Stonka zarejestrował brak krzyżyka na szyi i fakt, że nawet teraz, po dwóch flaszkach, Klimkiewicz nie ściągnął szelek ze służbowym Lazerem. Thorson prezentował dumnie znoszoną koszulkę o wyblakłym już i nieczytelnym napisie zaś broń odwiesił na oparcie fotela.

– Dlaczego? – bąknął czując, że zaczyna mu się plątać język. – To jest tak proste, że aż głupie... I banalne – westchnął. – Mój ojciec pochodził ze Stanów i choć nigdy nie byłem za granicą, ochrzczono mnie tu Stonką, na wzór powojennych mitów XX wieku. Zwłaszcza, że zgrało się to z moim pechem do partnerów. A raczej ich pechem przy mnie... – dokończył sentymentalnie.

– Ale to coś nie tak… – przerwał mu Maks. – Stonka nie przynosiła pecha, tylko zżerała ziemniaki. Jonasz przynosił pecha…

– Mówisz o tym z Biblii?

– Nie, choć też pasuje. Raczej o tym od Herberta. Co więcej, tam bohater też miał na imię Jim…

– Może masz rację – Thorson wzruszył ramionami. – Może moja matka naczytała się Herberta jak była w ciąży i stąd ten mój pech? Bo zaczęło się od niej. Zmarła w skutek powikłań poporodowych. Pewnie dlatego ojciec za mną nie przepadał i dał mi tak na imię z zemsty…

– Bardzo mi przykro.

– Nie powinno. Daruj sobie zresztą grzecznościowe formułki. To, że razem teraz pijemy o niczym nie świadczy. Nie chciałbym, tak między nami mówiąc, za bardzo cię polubić. Wspominałem, że partnerzy mi się szybko zużywają?

– To ja jestem piętnastym? – spytał Maks, puszczając mimo uszu złośliwe uwagi. – W ciągu ilu lat?

– Ośmiu – odparł Stonka po chwili zastanowienia. – Ale głowa do góry. Nie wszyscy zginęli. Czterech zostało kalekami, a jeden trafił do czubków. Jak widzisz, masz przed sobą szeroki wachlarz możliwości – uśmiechnął się złośliwie.

– Wybieram emeryturę – Klimkiewicz odwzajemnił uśmiech sięgając po butelkę.

– Co ty takie tempo narzucasz? – zdziwił się Stonka. – Nigdzie się nie spieszy.

Klimkiewicz zamarł z butelką nad kieliszkiem. Stonka czuł, że jeszcze dwa, trzy kieliszki i albo zerwie mu się film, albo urżnie się w trupa, a Maks siedział i poza potem spływającym mu po twarzy nie było widać skutków alkoholu. A Thorson nie chciał upić się na tyle, by zbratać się za bardzo z nowym partnerem. Pomijając wygłoszone teorie, za bardzo cenił sobie swoją prywatność.

– Zawsze tak piję... – mruknął przepraszająco Maks. – Pewnie zaraz padnę, ale nie umiem inaczej...

– Uważaj – uśmiechnął się Stonka. – To zakrawa na alkoholizm.

Maks popatrzył tępo w kieliszek i Thorson z radością stwierdził, że agent jest jednak pijany.

– Może masz rację... – bąknął Klimkiewicz. – Może na dziś spasujemy? W końcu jeszcze mamy sporo roboty... Jutro, co prawda...

– Fakt... – stwierdził smutno Stonka. – Ale jest dopiero osiemnasta...

– Akurat by wymknąć się stąd niepostrzeżenie i dotrzeć do domu, a jutro wyglądać względnie poprawnie...

– No tak... Ty jesteś tu nowy, za wcześnie, żebyś podpadał... – uśmiechnął się Thorson, wstając. Zachwiał się nieco, przytrzymał biurka. – Jeśli jutro będziesz za bardzo wymięty, to szef mnie się do dupy dobierze...

– Tak czy siak, trzeba to koniecznie powtórzyć... – rzekł Maks zapinając koszulę. – Może w sobotę?

– Dobry pomysł – Stonka nieporadnie założył szelki z bronią – Pojawia się jednak problem, jak teraz wrócimy do domu? Jesteś w stanie prowadzić?

– Nie – Maks radośnie pokręcił głową. – Jak szaleć, to szaleć. Stawiam taksówkę!

– No i pięknie!- ucieszył się Thorson. – Chyba rzeczywiście będzie się nam dobrze pracowało...

15.

Ranek przyniósł przewidywalne skutki, ale szybki prysznic i lekkie śniadanie poparte mocną kawą postawiło Stonkę na nogi. Z niechęcią wyczyścił buty, ubrał się i podreptał do garażu. Było jeszcze bardzo wcześnie, ale postanowił zjawić się w pracy przed Maksem i przede wszystkim przed szefem i porozmawiać z podejrzanymi po swojemu. Odpalił swojego fiata i ruszył do biura. Mimo, że należał do służb uprzywilejowanych, poruszał się autem naziemnym. Władze lata temu obiecały bezpieczeństwo na drogach i kilometry autostrad, które pomogą rozładować makabryczne korki, jakie stały się codziennością mieszkańców tego kraju, niemniej łatwiej złożyć obietnicę niż jej dotrzymać. Sprawa niejako rozwiązała się sama wraz z pojawieniem się powietrznych samochodów. Początkowo używali ich tylko przedstawiciele władzy i służby państwowe, z czasem dołączyli przedstawiciele elit. Dużo łatwiej i taniej było umieścić boje i znaki powietrzne, niż remontować stare drogi. Zmniejszyła się także kolizyjność, bowiem w powietrzu krążyli ci, których było na to stać, a na uszkodzonych drogach naziemnych nikt nie chciał szarżować. Ilość wypadków drogowych spadła znacząco. Władza dotrzymała obietnic, dosłownie przechodząc nad problemem.

Stonka zaparkował pod budynkiem KSS i jak najszybciej skierował się do aresztów. Otworzył drzwi kartą, przywitał się ze strażnikiem, chudym dryblasem o sympatycznej twarzy.

– Cześć Robert! Przyszedłem po tych trzech gnojków z wczoraj.

– Jasne. Są w siedemnastce – odparł mężczyzna. Przed laty, w takich przypadkach izolowano podejrzanych, żeby nie ustalali między sobą zeznań. Wraz ze zmianami w prawie, celowo zamykano ich w jednej celi i rejestrowano każdą rozmowę, tak by w później móc ją wykorzystać w trakcie przesłuchania. Często zaoszczędzało to czasu i nerwów obu stronom. Niektóre agencje dodatkowo starały się jeszcze zmiękczyć zatrzymanych.

– Siedzieli sami, czy dałeś im towarzystwo?

– Jednego pacjenta – uśmiechnął się Robert. – Agresja siedem.

– Idealnie – Stonka wyszczerzył się i ruszył za strażnikiem w kierunku celi. Mężczyzna wystukał kod. Drzwi otworzyły się. Agenci ujrzeli trzech wystraszonych młokosów skulonych w kącie celi i rudego dryblasa rozpartego na łóżku. Chłopcy podnieśli przestraszone oczy.

Stonka zarejestrował, że jeden ma podbite oko, drugi rozbity nos, a trzeci wielkiego krwiaka w okolicy kości policzkowej. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Rudzielec podniósł się prezentując swą imponującą sylwetkę.

– Mój Boże – jęknął sztucznie Stonka. – Robert, czyżbyś nie upilnował tych chłopców?

– Musieli oberwać jak miałem obchód – stwierdził spokojnie strażnik.

– Poza tym był spokój.

– Czyj to więzień?

– Czarnego. Podejrzany o gwałt i morderstwo. Oczywiście rytualne.

– Jak to się mogło stać, że zamknęliście młodych chłopców z mordercą i gwałcicielem? – Stonka westchnął teatralnie. Chłopcy popatrzyli po sobie z nadzieją, rudzielec wyraźnie się zmieszał.

– Wiesz, teoretycznie są podejrzani o to samo... Ostatecznie można to uznać za tragiczną pomyłkę – o ile okażą się niewinni.

– Dobra. Burkowski, Wielecki i Janiak – warknął Stonka. – Wychodzić!

Chłopcy truchtem wybiegli z celi starannie wymijając rudzielca. Stonka wskazał im ścianę, pod którą ustawili się grzecznie w szeregu. Wówczas Robert wszedł do pomieszczenia i błyskawicznie obezwładnił rudego paralizatorem. Dryblas runął jak kłoda. Thorson podszedł do niego.

– Nie wolno bić więźniów. Pamiętaj o tym, jeśli kiedykolwiek stąd wyjdziesz – powiedział cicho po czym z rozmachem kopnął mężczyznę w twarz. Trzasnął łamany nos, rozległ się skowyt.

– Źle... – szepnął Stonka. – Bądź prawdziwym chrześcijaninem.

Nadstaw drugi policzek – dodał i kopnął po raz drugi. Trzask łamanej kości policzkowej przyprawił obserwujących sytuację chłopców o dreszcze. Robert i Stonka wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– Myślisz, że zrozumiał lekcję? – spytał strażnik z uśmiechem.

– Parafrazując: cokolwiek uczyniliście braciom moim, mnieście uczynili – rzekł Stonka i wyszedł z celi. – Nie bójcie się chłopcy. Już wam nic nie grozi. Tylko nie kłamcie, a wszystko będzie dobrze. O złych rzeczach szybko zapomnimy. Tak nam dopomóż Bóg.

– Amen – odparli chłopcy, a agenci ponownie wymienili, tym razem zdziwione, spojrzenia.

16.

Stonka wpuścił chłopców do pokoju przesłuchań. Przesłuchiwać i tak musiał każdego osobno, a tego bez Maksa robić nie chciał. Postanowił, że da chłopakom trochę odetchnąć. Uruchomił mikrofony i kamery. Początkowo miał inny zamiar, chciał wykorzystać obrażenia zadane przez rudzielca i przesłuchać licealistów nieco brutalniej. Lecz gdy zobaczył ich strach, zrobiło mu się ich żal. „Starzeję się” – pomyślał z niesmakiem. Zgodnie z procedurą położył przed każdym z nich różaniec i Biblię.

– Zostawię was teraz na chwilę samych – rzekł kojącym tonem. – Poczekamy na waszych adwokatów i mojego partnera. Wykorzystajcie dobrze ten czas. Pomódlcie się, dokonajcie rozrachunku, wejrzyjcie w swoje sumienia i bądźcie gotowi i chętni do rozmowy.

Chłopcy pokiwali nerwowo głowami.

– Ach, pewnie jesteście głodni? – Stonka zatrzymał się w drzwiach. – Zaraz wam coś zorganizuję. Niemniej modlitwa na czczo jest najbardziej szczera.

17.

Maks zjawił się kwadrans po ósmej. Stonka uśmiechnął się mimowolnie na jego widok. Klimkiewicz ubrał się w podarte jasne dżinsy, znoszony T-shirt z logo „Pepsi”, jasną kurtkę dżinsową, na którą dodatkowo założył prochowiec. Na nogach miał stare, jasne adidasy. Całości dopełniała blada, nieogolona twarz i ciemne okulary.

– No tak – rzekł wesoło Thorson. – Teraz wyglądasz jak prawdziwy agent KSS z pokoju 101.

– Zawsze tak wyglądam – jęknął Maks. – Wczoraj wystroiłem się na pierwszy dzień pracy.

– A, to przepraszam – Stonka roześmiał się. – Kawy? – spytał, podając mu kubek.

– Koniecznie – Maks odebrał napój i spojrzał przez szybę na pokój, w którym umieszczeni w osobnych dźwiękoszczelnych kabinach uczniowie rozmawiali z adwokatami. – Co się dzieje?

– Ano nic – odparł Stonka wyciszając na konsolecie rozmowy w „akwarium”. – Chłopcy dostali manto od towarzysza w celi. Adwokaci szykują oficjalny protest. Nas to jednak nie dotyczy. Poza tym, siedzieli pół godziny sami. I wiesz co? Modlili się. To samo przez całą noc w celi.

A jedyne ich rozmowy sprowadzały się do tego, że nic nie zrobili. I wiesz, ja zaczynam im wierzyć...

– A wykrywacze kłamstw?

– Nakierowane i sprawne – odpowiedział Thorson, wskazując na monitory. Istotnie, wykrywacze były dostrojone do aresztantów, jednak żaden z nich nie wskazywał niczego podejrzanego.

– To dlaczego ich tu w ogóle trzymamy? – spytał Maks.

– Nie czytałeś akt?- zdziwił się Stonka.

– Nie – mruknął zawstydzony Klimkiewicz. – Po powrocie poszedłem spać i w sumie wstałem jakieś pół godziny temu...

– No tak...- Stonka odchylił się w fotelu. – To awangarda. Poeci i muzycy. Nie zrzeszeni. Samozwańczy. Poza tym wszystkich złapano kiedyś na piciu, jednego nawet na paleniu.

– Uuu. Czarne owce... jaki mieli związek z ofiarą?

– Grali z nim w zespole. Siłą rzeczy kłócili się nieraz. Na nieszczęście czasem publicznie. Z pełnym zasobem wulgaryzmów.

– Muzycy mówisz...- zamyślił się Maks. – Rockowi?

– Niestety...

– Szkoda chłopaków, wdepnęli niezłe gówno – Klimkiewicz westchnął. – Na dobrą sprawę, mogliśmy to sprawdzić wczoraj i oszczędzić im niemiłej nocy...

– Cóż, błądzić jest rzeczą ludzką. – Thorson wzruszył ramionami. – A Bóg nas osądzi. Poza tym, muszę mieć się z czego spowiadać w przyszłym tygodniu. Zresztą, ta przypadkowa nauczka może ich wyprowadzić na dobrą drogę.

– Uważasz, że uczniowie liceum Świętego Jarosława byli na złej drodze?

– Skąd! – obruszył się Stonka, udając święte oburzenie. – Ale ci trzej akurat szli poboczem.

– To jak ich przesłuchujemy? – Klimkiewicz zmienił temat. – Dzielimy się, czy po kolei każdego?

– Masz kaca?

– Tak jakby.

– Dużego?

– Dosyć.

– Ja też. A więc jak zrobimy to razem, to może nikt nie zauważy.

18.

Wojciech Burkowski był niskim, przysadzistym młodzieńcem o zaniedbanej cerze i długich do ramion, płowych włosach. Ubrany w czarny, wyciągnięty sweter i jasne dżinsy. Jego adwokat, Adam Kowalewski, swoim wyglądem i zachowaniem utwierdził agentów w przekonaniu, że Burkowski pochodzi z zamożnej rodziny. Jednak po wysłuchaniu wyjaśnień i przeprosin w kwestii krwiaka na policzku siedział cicho i nie wtrącał się do rozmowy.

– Jak dobrze znałeś ofiarę? – spytał Maks.

– Byliśmy przyjaciółmi – odparł chłopak nie podnosząc wzroku znad blatu stołu.

– Dobrymi? – zagadnął Stonka.

– Bardzo.

– Więc znałeś jego sekrety i problemy?

– Tak.

– Czy wiesz więc coś o jego wrogach?

– Nie.

– Sugerujesz, że nie miał wrogów?

– On był naprawdę lubiany.

– Czy miał wrogów?

– Nie...

– Każdy ma wrogów.

– Tak, ale...

– Nie ma żadnych „ale”. Wrogowie!

Chłopak zamilkł. Maks pochylił się do przodu, ale natychmiast się cofnął, gdy zrozumiał, że chłopak lub jego adwokat mogą poczuć woń wczorajszego alkoholu.

– Bez obaw – rzekł spokojnie. – Powiedz tylko prawdę.

– Zrozum chłopie – wtrącił Stonka – że w tym momencie jesteś jednym z głównych podejrzanych.

– Jak to? – Wojtek podniósł przestraszony wzrok.

– Ty i twoi kumple wielokrotnie się z nim kłóciliście. Są na to świadkowie. I jeśli mówisz, że nie miał wrogów, że z nikim się nie sprzeczał, że wszyscy go kochali, to światło podejrzeń pada tylko na was.

Licealista zaczął szlochać. Adwokat spojrzał wymownie na agentów i podał Burkowskiemu chusteczkę. Maks oparł brodę na rękach i patrzył na licealistę. Stonka rozciągnął się w fotelu.

– Na czym grasz? – spytał. Chłopak podniósł głowę i spojrzał ze zdziwieniem na agenta.

– Słucham? – spytał zaskoczony.

– Na czym grasz? W tym waszym zespole.

Chłopak spojrzał niepewnie na adwokata, ten w milczeniu skinął głową.

– Na perkusji...

– Bębniarz – mruknął do siebie Stonka. – A Marek na czym grał?

– Na gitarze…

– I pewnie też śpiewał...

– Skąd pan wie? – Wojtek zdziwił się, zapominając już całkowicie o płaczu.

– Skoro był tak wszechstronnie utalentowany... Łatwo się domyślić.

– I graliście muzykę rockową? – upewnił się Maks.

– Przepraszam – adwokat podniósł rękę w wyrazie protestu. – Czy te pytania mają związek z zatrzymaniem? Bo jeśli nie, to proszę o przedstawienie mojemu klientowi zarzutów.

– Ależ proszę bardzo – odparł Stonka. – Ale to my decydujemy co ma związek, a co go nie ma. A według nas ma. Zarzutów jeszcze żadnych nie postawiliśmy. Dopiero staramy się wyjaśnić pewne zależności, jak i dojść do tego czy pański klient nie został ofiarą pomówień – dokończył bez zająknięcia. – Czy pozwoli mi pan kontynuować?

– Mimo wszystko, nie odpowiada mi ton w jakim pan rozmawia z moim klientem – adwokat nie ustępował.

– A więc... Wojtek... To była muzyka rockowa? – Thorson zignorował prawnika.

– Tak- chłopak skulił głowę w ramionach. Adwokat pokręcił głową zniechęcony.

– Pewnie jeszcze ostro rockowa? – stwierdził agent patrząc w ścianę.

– Metal może?

Zapadła cisza. Chłopak patrzył w stół. Adwokat na niego. Stonka taksował obu wzrokiem. Maks przysnął na moment, wykorzystując ciemne okulary jako zasłonę.

– Odpowiedz. – Stonka oparł się o biurko, dyskretnie trącając kolanem Klimkiewicza. Ten drgnął, mruknął coś, że idzie po kawę i opuścił pomieszczenie.

– Tak – ledwo słyszalnie szepnął przesłuchiwany.

– Słucham?- łagodnie spytał Stonka.

– Tak – powtórzył głośniej chłopak.

– Graliście więc muzykę metalową – powiedział głośno Stonka. – Uzyskaliście pozwolenie?

– Nie...

– Dlaczego? Przecież pochodzicie z dobrych rodzin, jesteście uczniami renomowanego liceum... Dostalibyście je bez problemu!

Chłopak milczał. Adwokat zagryzł wargi.

– Nie śpiewaliście o Bogu? – Stonka zniżył głos.

– Nie – odparł po chwili chłopak.

– Nie odpowiadaj – syknął prawnik.

– Nie były to piosenki o miłości?

– Nie...

– Może chociaż były to teksty fantasy? Też nie? – dopowiedział sam sobie ze złośliwym uśmiechem. Adwokat nie wytrzymał dłużej, wściekły, że w ogóle dopuścił do takiej sytuacji.

– Przepraszam, ale zanim mój klient odpowie na jakiekolwiek pytania muszę się z nim skonsultować na osobności, zresztą, ta rozmowa zmierza w kierunku, którego nie będziemy kontynuować, jeśli nie zostaną postawione konkretne zarzuty.

– Dobrze – odparł Stonka. – Pozwoli pan więc, że zadam ostatnie pytanie?

– Owszem, ale mój klient nie musi na nie odpowiadać.

– Czy wasze teksty w jakikolwiek sposób dotyczyły Szatana?

– Nie odpowiadaj – adwokat nerwowo przerwał Wojtkowi, który już otwierał usta, by udzielić odpowiedzi – Bez oskarżenia nie odpowiemy już na żadne pytania.

Otworzyły się drzwi. Do pomieszczenia wszedł Maks z czterema kubeczkami kawy. Postawił po jednym przed każdym z obecnych i usiadł na swoim miejscu. Pociągnął łyk kawy i rozejrzał się po wszystkich, czując, że coś przegapił. Spojrzał w stronę Stonki i bezgłośnie spytał:

– Co jest?

Thorson westchnął i wstał.

– Panie Kowalewski... Spełniam pana prośbę – rzekł i zwrócił się do zatrzymanego licealisty. – Wojciechu Burkowski jesteś oskarżony o szerzenie herezji, popieranie wrogów Boga, zabójstwo rytualne pierwszego stopnia i propagowanie treści satanistycznych.

W pomieszczeniu zapadła grobowa cisza, którą za moment przerwał szloch nastolatka.

19.

Jakub Janiak był chudym, wysokim chłopakiem. Ubrany w ciemne, obcisłe dżinsy i zieloną koszulę zapiętą pod szyję. Spod kołnierzyka wystawał srebrny krzyżyk. Miał ogoloną na łyso głowę i starannie przystrzyżoną kozią bródkę. Jego adwokat był młodym wypacykowanym mężczyzną, jak się okazało – dalekim wujkiem podejrzanego.

– Jesteś gotów?- spytał Maks.

– Zależy na co... – odparł zadziornie chłopak rozpierając się na krześle. Pochwycił jednak karcące spojrzenie adwokata i szybko dodał: – Jeśli chodzi o przesłuchanie, to jak najbardziej...

– Cieszę się bardzo – mruknął Klimkiewicz. – Jak nazywał się wasz zespół?

Chłopak zmieszał się wyraźnie i popatrzył pytająco na adwokata.

– Jakie to ma zna... – zaczął prawnik.

– Ma – uciął Stonka.

– Nazwa – warknął Maks.

– B.O.L. – odparł spokojnie Kuba. – Przeliterować?

– Sprytnie – uśmiechnął się Thorson. – Skróty pozwalają zaszyfrować prawdziwe znaczenie... Gramy innym na nosie, co?

– Nie, na basie – odparł Janiak. Agenci spojrzeli po sobie, adwokat mruknął coś z dezaprobatą.

– Wiemy, wiemy – skłamał Klimkiewicz. – Wiemy też, że graliście bez pozwolenia muzykę metalową, a wasze teksty dotyczyły Szatana.

– Nieprawda!- krzyknął chłopak.

– Nie?- zdziwił się teatralnie Stonka.

– Nie!- powtórzył nerwowo przesłuchiwany.

– I o polityce też nie śpiewaliście?- spytał Maks.

– Nie!- burknął Kuba.

– Co robiłeś wczorajszej nocy między godziną dwudziestą drugą a dwudziestą trzecią?- zmienił temat Stonka.

– Byłem w domu.

– Sam?

– Nie, z Wojtkiem i z Bartkiem.

– Czyżby próba zespołu? – uśmiechnął się złośliwie Thorson.

– Nie, próby...- zaczął Kuba, ale zdecydował się nie dokończyć.

– No, gdzie mieliście próby?

– I tak już pewnie wiecie...- mruknął chłopak. – U Wojtka w garażu...

On ma wielki dom i jeszcze większy ogród. Tam mamy budę, w której gramy... Nikt tam nas nie słyszy, nikomu nie przeszkadzamy...

– I nie chcieliście zrobić kariery? – zdziwił się Stonka.

– Nie!- Kuba odparł stanowczo. – Tu chodzi o wolność! Robimy to, bo jesteśmy wolnymi ludźmi! Nie szkodzimy nikomu! To jest odreagowanie... – głos mu się nagle złamał. – Ja chciałem się tylko wyżyć... Zawsze czekałem na próbę, bo na niej czułem się całkowicie wolny... Tylko muzyka i ja. – Nagle zaszła w nim wyraźna zmiana. – To Marek chciał robić karierę! Ciągle coś mówił, żeby nagrać materiał, grać koncerty, podbić podziemie! Ciągle się o to kłóciliśmy... Ja nawet nie bardzo lubię tego typu muzykę. Chciałem tylko grać... Tak dla siebie...

Wiedziałem, że to tak się skończy... – dodał zagadkowo.

– Jak? – agenci spytali jednocześnie.

– Że się w końcu wygada, że gramy. Że gramy niezgodnie z przepisami... Że za to bekniemy – głos zaczął mu znów drżeć.

– Więc dobra, radzę ci teraz naprawdę szczerze odpowiadać na pytania – powiedział po chwili Stonka. – W tej chwili tylko szczerość i skrucha może ci pomóc. Zastanów się, uspokój... Jesteś gotów?

– Tak.

– Co robiliście feralnej nocy z Bartkiem i Wojtkiem?

– Moi rodzice wyjechali. Oglądaliśmy filmy...

– Jest ktoś, kto potwierdzi wasze alibi?

– Nie...

– Niedobrze. Przyjaźniłeś się z Markiem?

– Nie.

– Nie?

– Ja z nim tylko grałem.

– Często się kłóciliście?

– Kilka razy nawet się pobiliśmy.

– Rozwiń temat.

– Rzadko kiedy zgadzaliśmy się co do wspólnej wizji muzyki.

– Czy to była muzyka satanistyczna?

– Nie! Jestem katolikiem!

– Który gra metalową, nie zarejestrowaną muzykę. Co na to wasi rodzice?

– Dopóki to nie kolidowało z nauką i zachowaniem nie mieli nic przeciwko.

– Czy w szkole wiedziano, że gracie taką muzykę?

– Nie.

– Jesteś pewien?

– Tak. Tylko Marek przyprowadzał czasem na próby swoją dziewczynę. Ona rozgadała po szkole, że jej Maruś to, że tamto... Ale muzyki nikt nie słyszał. Ja nie chciałem, żeby ktoś to słyszał...

– Dlaczego?

– Bo nie podobały mi się teksty...

– Kto je pisał?

– Marek i Bartek.

– O czym były?

– O wolności, zabawie i seksie. – Kuba odpowiedział z rozpędu i spuścił wzrok ze smutkiem. Adwokat, który nagle wyrwał się z drzemki chciał coś powiedzieć, ale Stonka uciszył go machnięciem ręki.

– Hedonizm... – westchnął. – Jakubie Janiak, jesteś oskarżony o złamanie pierwszego i ósmego przykazania oraz sympatyzowanie z Hedonitami. Jesteś także podejrzany o zamordowanie Marka Węgreckiego. Czy te zarzuty są dla ciebie zrozumiałe?

20.

Bartek Walicki był z kolei bardzo utalentowanym i inteligentnym chłopcem, co pozwoliło mu uczyć się w liceum imienia Świętego Jarosława, mimo że jego rodzina nie należała do najzamożniejszych. Świadczyły o tym zniszczone trampki, wytarte dżinsy i znoszona kraciasta koszula. Młodzieńczy zarost znaczył kępkami całą jego twarz, czarne loki spiął w koński ogon. Jego adwokatem był ksiądz Bolecki, urzędnik, bowiem rodziny nie było stać na wynajęcie własnego prawnika.

– Wybacz, Bartłomieju, że tak długo musiałeś na nas czekać – powiedział Stonka. – Obiecuję, że nie zabierzemy ci zbyt wiele czasu.

Twoi przyjaciele powiedzieli już nam na tyle dużo, że wystarczy nam tylko skonfrontować zeznania. – Pociągnął łyk kawy by zwilżyć usta. – Ponieważ już od rana użeram się z wami, nie zamierzam przeciągać tego dłużej niż to jest konieczne i mam nadzieję, że nie będziesz się stawiał i chojrakował. Tylko prawda cię ocali. Zaufaj Bogu i mów prawdę. Nie kombinuj, na nic się to nie zda. No, chyba że chcesz zgnić w więzieniu. Twoi kumple zwątpili, zaczęli kręcić i w tej chwili grozi im od pięciu do dwudziestu pięciu lat więzienia. Przy okolicznościach łagodzących, choć nie wykluczam dożywocia.

Bartek zbladł i zaczął się trząść, ksiądz zbladł również, ale położył rękę na ramieniu chłopaka, szepnął mu coś uspokajającego do ucha i zwrócił się do agentów.

– Naprawdę nie wiem, czy taka przemowa była konieczna – rzekł z niesmakiem.

– Jest to całkiem zrozumiałe, proszę księdza – odparł spokojnie Stonka. – Nie zna ksiądz bowiem wszystkich faktów. A pański klient ma na sumieniu bardzo poważne grzechy, o czym wkrótce wszyscy się przekonamy.

Bartek spojrzał na księdza, ten zaś westchnął i skinął zezwalająco głową.

– Gdzie byłeś wczorajszej nocy między dwudziestą drugą a dwudziestą trzecią?- spytał Maks.

– U Kuby.- Bartek odezwał się po chwili wahania. Agenci pokiwali z zadowoleniem głowami.

– Całą noc?

– Tak. Jego rodzice wyjechali...

– Co robiliście?

– Oglądaliśmy filmy...

– Porno?

– Nie, horrory.

– Można się było domyślić. Piliście alkohol?

– Trochę – mruknął chłopak opuszczając wzrok.

– Braliście jakieś używki?

– Nie...

– Czy możesz z całą pewnością powiedzieć, że żaden z was nie opuścił domu w feralnej godzinie?

– Tak – po chwili zastanowienia rzekł Bartek. – W ogóle nie wychodziliśmy.

– Ktoś to może potwierdzić?

– Moja mama. – Bartek się zaczerwienił.

– Słucham?- zdziwił się Maks.

– Dzwoniła do mnie trzy razy tej nocy – powiedział cicho chłopak. – Zawsze tak robi, kontroluje mnie, bo mówi, że nie chce się martwić...

– W jakich to było godzinach?

– Nie wiem.

– Przypomnij sobie.

– Możecie sprawdzić rozmowy w telefonie – rozpromienił się Bartek.

– Moja mama dzwoniła z domowego. I na stacjonarny Kuby. Wszystko jest zarejestrowane! – dodał weselej. Ksiądz uśmiechnął się tryumfalnie.

Agenci spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami.

– Dobrze, niewątpliwie tak zrobimy – rzekł Stonka. – Kto był tam jeszcze oprócz ciebie i Kuby?

– Wojtek...

– Czyli prawie cały B.O.L.? – mruknął Stonka obserwując reakcję Bartka. Chłopak drgnął i spojrzał ze strachem na agentów.

– Dlaczego nie było z wami Marka? Znów się pokłóciliście. Czemu Kuba nie chciał go zaprosić?

– Nie. Marek miał inne sprawy.

– Jakie?

– Skąd mam wiedzieć?

– Podobno byłeś jego przyjacielem.

– No tak.

– Więc?

– Chciał zrobić niespodziankę chłopakom – po chwili zastanowienia odparł Bartek.- Miał się skontaktować z kimś, kto mógłby nam załatwić koncert w „Od zmierzchu do świtu”.

– Bez zezwolenia?- zdziwił się Maks.

– Miał załatwić zezwolenie. My naprawdę nie robiliśmy nic złego...

– Więc Marek spotykał się z kimś w tajemnicy?

– Tak, nawet Wojtek i Kuba nic nie wiedzieli. Zresztą Kuba nie byłby zadowolony... Marek chciał go postawić przed faktem dokonanym...

– Z kim się spotkał?

– Nie wiem.

– Bartuś, Bartuś – znudzony Stonka rozparł się na krześle. – Ja już naprawdę mam dość tego przesłuchania... Powiedz mi to nazwisko i damy ci spokój.

– Ja