Berlin. Metropolia Fausta. Tom 2 - Alexandra Richie - ebook

Berlin. Metropolia Fausta. Tom 2 ebook

Alexandra Richie

0,0
63,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Monumentalne dzieło autorki bestsellerowej Warszawy 1944!

Berlin to miasto, które po każdym upadku rodzi się na nowo, niepodobne do żadnej innej z europejskich stolic. Choć monumentalnych rozmiarów, ale napisana lekko i przystępnie, książka Richie to nie tylko historia w wymiarze lokalnym – to historia Niemiec, ale i całej Europy widzianej przez pryzmat tego niezwykłego miasta.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1391

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Alexandra Richie

Berlin

Metropolia Fausta, t. 2

Przełożył Maciej Antosiewicz

Tytuł oryginału: Berlin. Faust’s Metropolis

Copyright © 1998, Alexandra Richie

All rights reserved.

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXXI

Copyright © for the Polish translation by Maciej Antosiewicz, MMXXI

Wydanie I

Warszawa MMXXI

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Rozdział dziesiątyHańba Weimaru

Nie zwęszy diabła ten ludek kochany,

Choćby i łapę im już kładł na karku.

Faust, cz. II

Rankiem 30 stycznia 1933 roku czterdziestotrzyletni kapral Adolf Hitler spotkał się z sędziwym Hindenburgiem w pałacu prezydenckim w Berlinie. Niedługo przed południem wyszedł, zarumieniony z emocji, i popędził do swojej kwatery w hotelu Kaiserhof. Kiedy wpadł do pokoju, oczy – jak zauważył Joseph Goebbels – miał pełne łez. „Udało nam się!” – westchnął. Adolf Hitler został właśnie kanclerzem Rzeszy Niemieckiej.

Wkrótce wieść dotarła na ulice i w tłumie berlińczyków zebranych na Unter den Linden rozległy się radosne okrzyki. O siódmej wieczorem tysiące szturmowców SA w brunatnych koszulach wraz ze swoją elitą, umundurowaną na czarno SS, przemaszerowało przez Tiergarten do Bramy Brandenburskiej i dalej Wilhelmstrasse, mijając ambasadę brytyjską i Ministerstwo Sprawiedliwości, pod Kancelarię Rzeszy, a niesione przez nich pochodnie rozświetlały ciemne, dżdżyste niebo. Atmosfera była naelektryzowana. Kiedy maszerujący zbliżyli się do Kancelarii Rzeszy, ledwo dostrzegli Hindenburga stojącego w starym pokoju Bismarcka i wybijającego laską rytm wojskowych marszów. Piętnaście metrów dalej stał w otwartym oknie Hitler ubrany w strój wieczorowy. Salutował swoim szturmowcom. Wielu z tych, którzy wylegli na ulice, wspominało to jako noc ulgi i oczekiwania, przypominającą nacjonalistyczną gorączkę sierpnia 1914 roku. Theodor Duesterberg, członek Stahlhelmu, powiedział: „Nigdy nie uważałem za możliwe, aby nasz stateczny, zdyscyplinowany naród mógł się tak roznamiętnić. Każdy, kto widział tę ognistą procesję, zapamięta setki tysięcy ludzi z pochodniami, śpiewających i wznoszących okrzyki w nieopisanym stanie ekstazy”1. Pewien SA-man wspominał Wilhelmstrasse jako „kipiące, czerwone, płonące jasno morze pochodni”. Według Douglasa Reeda „Berlin huczał jak ul od rana aż do nocy, nerwy 4 milionów ludzi drgały jak struny harfy”. Joseph Goebbels w przemówieniu radiowym powiedział: „Jest to dla mnie widok porywający, gdy w mieście, w którym rozpoczęliśmy przed sześciu laty z garstką ludzi, powstaje naprawdę cały naród, gdy maszerują ludzie, robotnicy i mieszczanie, i chłopi, i studenci, i żołnierze – wielka wspólnota ludu!”2.

Nie wszyscy podzielali ten entuzjazm: w tłumie znajdowali się również wystraszeni komuniści, którzy przyszli, żeby obserwować wydarzenia, łatwo rozpoznawalni po tym, że nie podnosili rąk w hitlerowskim pozdrowieniu. Tej nocy pozostawiono ich w spokoju, po raz ostatni. Malarz Max Liebermann, przyglądający się zgromadzeniu ze swojej pracowni w pobliżu Bramy Brandenburskiej, zauważył cierpko, że nie można było „jeść, ponieważ zbierało się na wymioty”3. Należał jednak do mniejszości. Goebbels zdążył już dostrzec, że Berlin był nie tylko bastionem „czerwonego radykalizmu”, lecz także – i to na długo przed jego przybyciem – miastem przesiąkniętym ideami volkistowskimi i nacjonalistycznymi. Powojenne próby przedstawienia Berlina jako miasta „antynazistowskiego” są ahistoryczne, ponieważ wszędzie – na uniwersytetach, w administracji państwowej, w szkołach, w wojsku, w małych przedsiębiorstwach, w dzielnicach nędzy i na urzędniczych przedmieściach – były grupy ludzi, którzy lizali rany i myśleli z głęboką urazą o niemieckiej klęsce, traktacie wersalskim, utracie mocarstwowego prestiżu, nieudolności rządu, dziwnych artystach i pisarzach, którzy rozplenili się wśród nich, i o rosnących wpływach radykalnej lewicy4. Hitler nie potrzebował „zmuszać Berlina” do posłuchu; znalazł chętne audytorium gotowe oddać na niego swoje głosy. Uczuciem przeważającym na ulicach Berlina w noc objęcia władzy przez Hitlera był nie strach, lecz ulga i radość.

Do połowy lat dwudziestych bardziej przenikliwi przedstawiciele berlińskiej awangardy zrozumieli, że ich świat się kończy. W 1926 roku błyskotliwy pisarz Carl von Ossietzky – zmarły 12 lat później na gruźlicę, której nabawił się w jednym z miejsc odosobnienia – przyjrzał się sytuacji w Berlinie i przeraziło go to, co zobaczył. Tam, gdzie kilka lat wcześniej panowały tolerancja i duch eksperymentatorstwa, teraz widział bitwę rozgrywającą się pomiędzy dwiema kulturami, pomiędzy dwoma wykluczającymi się wzajemnie światopoglądami. W artykule zamieszczonym na łamach lewicowego pisma „Die Weltbühne” wskazał na coraz częstsze stosowanie niepokojącego terminu „bolszewizm kulturowy” (Kulturbolschewismus), wykorzystywanego do atakowania wszystkiego, co obrażało prowincjonalną wrażliwość prawicy. Tego terminu używano nawet wtedy,

gdy Klemperer zaznacza rytm inaczej niż Furtwängler, kiedy malarz przedstawia zachód słońca w kolorach niewidzianych na Pomorzu Przednim, kiedy ktoś opowiada się za przerywaniem ciąży, kiedy buduje się dom z płaskim dachem, kiedy podziwia się Charliego Chaplina i Alberta Einsteina, kiedy akceptuje się demokrację braci Mannów, kiedy lubi się muzykę Hindemitha i Kurta Weilla – wszystko to jest „bolszewizm kulturowy”5.

Najbardziej niebezpieczne było oddziaływanie nazizmu na młodzież.

Pod wieloma względami historia triumfu Hitlera jest historią zdolności do zawładnięcia wyobraźnią młodzieży. Na przełomie stuleci Niemcy przeszły głębokie przemiany demograficzne, ponieważ dobrobyt i optymizm epoki cesarskiej doprowadziły do raptownego wzrostu wskaźnika urodzeń. Pierwsza wojna światowa zniszczyła te nowe rodziny, pozostawiając po sobie miliony młodych mężczyzn zabitych lub rannych, 533 tysiące niemieckich wdów i 1192 tysiące wojennych sierot. Dzieci rodziły się w cesarskim splendorze przedwojennych Niemiec i w większości uniknęły służby wojskowej, ale weszły w wiek dorosły w zdruzgotanym, beznadziejnym świecie i musiały patrzeć, jak ich przyjaciele i bliscy tracą wszystko w politycznym i gospodarczym chaosie, który nastąpił po klęsce. Masowe bezrobocie i niskie płace zaowocowały setkami tysięcy rozczarowanych, a weimarscy politycy wydawali się niezdolni do zapewnienia im przyszłości. Szerzyły się antyrepublikańskie nastroje i nawet nieudolny pucz Wolfganga Kappa znalazł poparcie ponad 50 tysięcy studentów. Młodzi mężczyźni i kobiety ze „straconego pokolenia” byli idealnymi rekrutami dla ekstremistów wszelkiej maści, w tym volkistowskich nacjonalistów i – później – nazistów. A stanowili potężną siłę. W 1920 roku ponad jedna trzecia berlińczyków miała poniżej 30 latII.

Kultura tworzona przez to nowe pokolenie całkowicie różniła się od dotychczasowej, wracającej do porażek starszego pokolenia. Kiedy młodzi ludzie nabrali pewności siebie, zaczęli otwarcie atakować republikę i polityków, którzy doszli do władzy po podpisaniu traktatu wersalskiego, „narodowej hańby”. Żołnierze frontowi, poświęcający życie tylko po to, żeby zadano im „cios w plecy”, stali się nowymi bohaterami uromantycznionej wersji pierwszej wojny światowej. Młoda berlinka Annemarie Wittenberg opisała to w sposób typowy: „Pod koniec roku szkolnego, kiedy uczyliśmy się o traktacie wersalskim, upamiętniliśmy go konduktem żałobnym na szkolnym dziedzińcu. Na zakończenie podarliśmy uroczyście kopię traktatu, wrzuciliśmy go do przygotowanego kubła na śmieci i podpaliliśmy”6. Młodzi ludzie organizowali wycieczki na pola bitew i domagali się zakazu ustawiania na wojennych cmentarzach masowo produkowanych krzyży, ponieważ reprezentowały one „bezduszną nowoczesność” i nie oddawały „należnego szacunku” poległym. W magazynie „Volksbund” nowy przewodniczący niemieckiego Stowarzyszenia Architektów Krajobrazu posunął się nawet do tego, że potępił angielskie cmentarze jako frywolne, ponieważ na grobach rosły tam maki: „Niemcy nie ukrywają tragicznej i heroicznej śmierci poległych, sadząc kolorowe kwiaty. Stawiają jej czoło, ponieważ oznaką kultury jest afirmacja tragizmu, podczas gdy zwyczajna cywilizacja stara się go ignorować”. Młodzi berlińczycy dołączyli do studentów z całych Niemiec, aby razem sadzić „poważne” dęby na swoich wojennych cmentarzach7.

Problem z owym „straconym pokoleniem” polegał na tym, że większość nigdy nie pogodziła się z niemiecką klęską w pierwszej wojnie światowej. Większość uważała, że Niemcy są krajem skrzywdzonym przez historię, i po prostu chciała naprawić niesprawiedliwość. Młodzi ludzie nigdy nie zdobyli się na rzeczową analizę przyczyn niemieckiej klęski i nie chcieli przyznać, że gdyby wygrali, potraktowaliby pokonanych równie bezwzględnie, jak sami zostali potraktowani. Zrzucając winę za swoje powojenne nieszczęścia na Wersal, mogli krytykować aliantów za hamowanie rozwoju Niemiec. Było zatem logiczne, że gdyby alianci zmienili swoją politykę, kraj powróciłby po prostu do przedwojennej świetności. Niewielu rozumiało, że w rzeczywistości są znacznie biedniejsi niż w 1913 roku i że Niemcy zubożały nie dlatego, że przegrały wojnę, lecz dlatego, że w ogóle ją prowadziły. Ale ślepota się utrzymywała, a młode pokolenie, żyjące w zrujnowanym i nękanym kryzysem świecie, zaczęło tęsknić za nowym celem. Ludzie pragnęli nowej kultury, która wyrażałaby ich frustracje i zepchnęła w cień dekadencki świat weimarskiego Berlina, i upajali się legendą „ciosu w plecy”, tak zgrabnie wszystko tłumaczącą. Chciwie pożerano nowe książki grające na uczuciach nacjonalizmu, militaryzmu, antysemityzmu i neoromantyzmu „powstających Niemiec”. Wilhelm Stapel, redaktor naczelny nacjonalistycznej gazety „Deutsches Volkstum”, dobrze uchwycił nastrój, kiedy obwieścił, że chce zobaczyć „narodziny narodowego mitu – mitu, który nie wyrasta z lęków, lecz rozkwita z krwi”8. Werner Beumelburg, później znany nazistowski pisarz, Josef Wehner, pod rządami nazistów nadal piszący swoje wojenne powieści, Hans Zöberlein, Walter Bloem i jego syn, który wstąpił do Waffen SS i zaginął w Berlinie w 1945 roku, zaczęli przedstawiać niemiecki nacjonalizm jako najszlachetniejszą z idei. W swojej książce Ruf der Jungen (Zew młodych) Max Boehm zaatakował rewolucję 1918 roku jako farsę, która była aktem zdrady wobec ludzi walczących na froncie, i stwierdził, że tylko „prawdziwie wzniosłe uczucie rasistowskie” może przezwyciężyć „rozkładowy wpływ żydowskiego ducha” i „ocalić” Niemcy przed straszliwym piętnem klęski. Podobnie jak wielu nowych pisarzy, Boehm chciał wymazać przejawy nowoczesnego życia i wrócić do życia wcześniejszego, wolnego od napięć wynikających z rozwoju techniki i postępów nowoczesności.

Inni autorzy skupiali się na głębokiej radości i satysfakcji czerpanych z łączącego żołnierzy koleżeństwa. Franz Schauwecker, który później stał się jednym z ulubionych pisarzy nazistowskich, uromantycznił te uczucia: „Widzieliśmy, jak nasza krew wsiąka w żywą ziemię, w której pogrzebaliśmy 2 miliony braci. Wróciliśmy i poczuliśmy naród. Tylko tam, gdzie panuje zagłada, może nastąpić takie potężne objawienie”. Mistycyzm Jakuba Böhmego i motto Stirb und werde (Umrzeć i stać się), które przedstawiały śmierć jako część ostatecznej transformacji człowieka, stały się tematem przewodnim. Szacunek dla walczących przewijał się też w pracach Ernsta Jüngera; dla niego walka była sprawdzianem wytrzymałości i dumy narodowej, a żołnierzy, którzy wstąpili do oddziałów szturmowych, w swoich wspomnieniach zatytułowanych W stalowych burzach nazywał „arystokracją narodu”. Był zauroczony ideą Männerbund – męskiej więzi pomiędzy wojownikami, którzy razem stanęli w obliczu śmierci – i wzywał niemiecką młodzież, aby odrzuciła zasady tolerancji i tchórzliwego kompromisu na rzecz „miecza”. Głosił, że wojny nie są prowadzone z powodów podyktowanych polityką międzynarodową, lecz stanowią cel sam w sobie, toczone dla czystej przyjemności walki, dla sławy, honoru i z żądzy krwi9. Wszystkie te prace poruszały wiele fundamentalnych tematów: po 1918 roku Niemcy utraciły swój honor i mogą go odzyskać jedynie dzięki wojnie, muszą zatem zerwać z uległością wobec zachodnich aliantów i przygotować się do nowego konfliktu, który zakończy się ich wielkim zwycięstwem nad wrogami zewnętrznymi i wewnętrznymi. W książce Der Schutthaufen (Sterta złomu) Franz Mariaux opisał „wielkie upojenie szaleństwem”, w którym stary świat ulegnie zniszczeniu i z którego narodzi się feniks nowych Niemiec. Wojna miała zostać wypowiedziana tym, którzy przyczynili się do „choroby Niemiec” – wielkiej grupie obejmującej wszystkich: od „żydowskich spekulantów” i „bolszewickich agentów” w Berlinie po miliony Słowian naruszających i „zatruwających” niemieckie obszary na wschodzie10. Te szalone, irracjonalne, upajające idee zaczęły się przyjmować w Berlinie. Niektórzy, jak Bertolt Brecht i Tomasz Mann, byli przerażeni tą przemianą, niewiele jednak mogli zrobić. Nowi agresywni dyktatorzy kulturalni piętnowali tych rzeczników nowoczesności jako „przebrzmiałe sławy”, a przedstawienia Mahagonny Brechta i Hinkemanna Tollera zakłócały hałaśliwe demonstracje.

Ku irytacji słynnych weimarskich pisarzy młodzi nie chcieli czytać takich książek jak Czarodziejska góra czyBerlin Alexanderplatz, chętnie zaś sięgali po prace dawno zapomnianych autorów volkistowskich. Wznowienie powieści Jörn Uhl Gustava Frenssena trafiło na pierwsze miejsce listy bestsellerów. Książka Volk ohne Raum (Naród bez przestrzeni) Hansa Grimma, która głosiła niemiecką potrzebę ekspansji terytorialnej, po wydaniu w 1926 roku osiągnęła nakład 315 tysięcy egzemplarzy i stała się lekturą obowiązkową w niemieckich szkołach11. Jej autor dowodził, że najprzyzwoitszy, najuczciwszy, najzdolniejszy i najbardziej przedsiębiorczy „biały naród na ziemi żyje w zbyt wąskich granicach”. Książka kończyła się słowami: „Jest również prawdą, że niemieckie dzieci będą się śmiały jeszcze rzadziej, kiedy wojna i wersalskie Locarno zaciążą nad nami, którzy jesteśmy bez deutschen Raum”12. Reakcja Frau Ellen Frey, młodej niemieckiej kobiety, była typowa: „Czytaliśmy ją i mówiliśmy: «Człowieku, w Niemczech jest tylu ludzi, a mamy tak mało miejsca, powinni nam coś oddać, prawda?»”13. To Walther Darré – który niebawem miał stanąć na czele Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS (Rasse- und Siedlungshauptamt der SS – RuSHA) – aby scharakteryzować te książki, ukuł termin „literatura Blut und Boden”, czyli „krwi i ziemi”, a wielu brało je za poważne dzieła sztuki, znacznie przewyższające Dreck („śmieci”) Mannów i Döblinów14. Niektóre miały charakter naukowy, jak Verbrechen als Schicksal (Zbrodnia jako przeznaczenie), dowodząca, że osobnicy niższej rasy są uwarunkowani genetycznie do tego, aby zostać przestępcami15. Nowi autorzy przetykali swoje książki gmatwaniną wątków volkistowskich, rasizmem, kultem bohaterów, antysemityzmem i Heimatkunst – sentymentalnym obrazem „ojczyzny”. Berliński mieszczuch, zrażony do nowoczesnego społeczeństwa, zmechanizowanego i uprzemysłowionego, dowiadywał się, że nadal stanowi część wielkiej niemieckiej wspólnoty opartej na ziemi. Klasom średnim i pracownikom biurowym, staczającym się szybko coraz niżej, te książki zapewniały jakże potrzebną formę eskapizmu. Kuszące było postrzeganie katastrofy wojny, inflacji, bezrobocia i groźby utraty środków utrzymania w kategoriach „choroby” spowodowanej przez żydowskich spekulantów, bolszewickich agitatorów, Słowian i innych „wrogów” narodu16.

Idee prezentowane w powieściach z połowy lat dwudziestych przydawały powagi nowemu gatunkowi „teoretyków” intelektualnych, którzy z wolna zdobywali uznanie w berlińskich instytucjach akademickich. Luksusowe, złocone wydania Novalisa i Schlegla znowu zaczęły się pojawiać w księgarniach, podobnie jak uproszczone nacjonalistyczne analizy Herdera, Fichtego i Hegla. Nowi teoretycy lansowali idee, które w ciągu 10 lat miały się stać podstawą niemieckiego państwa. W pracy Revolution von rechts (Rewolucja z prawej strony) Hans Freyer przedstawił zaskakującą koncepcję, że rewolucję polityczną może wywołać nie tylko lewica, lecz również radykalna prawica. W swoich wczesnych artykułach, takich jak Unmoral in Talmud (Niemoralność w Talmudzie, 1920) czyDie Verbrechen der Freimaurerei (Zbrodnie masonerii, 1921), przyszły nazistowski ideolog Alfred Rosenberg zaczął prząść sieć rzekomego spisku przeciwko narodowi niemieckiemu. Jego Der Mythus des 20. Jahrhunderts (Mit XX wieku), wychwalany później jako „najważniejsza książka narodowego socjalizmu zaraz po Mein Kampf Adolfa Hitlera”, wyjaśniał, że historia świata sprowadza się do historii rasy. „Historia religii krwi […] jest wielką opowieścią o wzlocie i upadku narodu, jego bohaterów i myślicieli, jego wynalazców i artystów”. Zanim Hitler doszedł do władzy, książka sprzedała się w setkach tysięcy egzemplarzy. Das dritte Reich (Trzecia Rzesza) Arthura Moellera van den Brucka była propozycją nowego sposobu rządzenia Niemcami, który nie miałby nic wspólnego ani z kapitalizmem, ani z marksizmem, tylko opierałby się na quasi-mistycznej „rewolucji duchowej”. Autor podkreślał również potrzebę ochrony mniejszości niemieckiej w Polsce i przewidywał nadejście silnego przywódcy, Führera, który poprowadzi Niemcy do zwycięstwa.

Ci pisarze wywarli ogromny wpływ na ludzi, którzy niebawem mieli rządzić Niemcami. Dietrich Eckart zaprzyjaźnił się z Adolfem Hitlerem w 1919 roku i zaszczepił mu idee volkistowskie za pośrednictwem swojego zajadle antysemickiego brukowca „Auf gut deutsch” (Prosto z mostu). W tymże roku Eckart nakreślił swoją wizję przyszłego zbawcy Niemiec, twierdząc między innymi, że „musi być kawalerem”. Odrażający rozdział o syfilisie w Mein Kampf Hitlera, będący przejawem niemal patologicznej nienawiści do kobiet, powstał z inspiracji tej nieprzyjemnej postaci. Hitler zakończył Mein Kampf przeznaczoną dla Eckarta dedykacją, a później nazwał jego imieniem część ogromnego kompleksu olimpijskiego w Berlinie17. Najbardziej zapewne inspirującym spośród wszystkich tych pisarzy był Oswald Spengler, którego obszerna historia świata, zatytułowana Zmierzch Zachodu, urzekła wielu przyszłych przywódców, w tym Hitlera i Josepha Goebbelsa. Spengler postrzegał człowieka wyłącznie jako „pojęcie zoologiczne”, stworzenie uwięzione w neodarwinowskiej biologicznej walce na śmierć i życie. Ludzie – czy to jednostki, narody, czy kultury – nie mogą oczekiwać niczego oprócz śmierci. Niektórzy jednak potrafią się wznieść ku wielkości i tutaj Niemcy mają zapewnione przez historię szczególne miejsce. Ten „młody naród” był „powstrzymywany” przez mściwych sąsiadów, ale miał wykorzystać swój ogromny potencjał i niebawem rządzić Europą. Albert Speer twierdził później, że to właśnie książka Spenglera przyciągnęła go do narodowego socjalizmu. Jak napisał w swoich wspomnieniach: „Zmierzch Zachodu Spenglera przekonał mnie, że żyjemy w okresie rozkładu, który wykazuje podobieństwa z epoką późnorzymską: inflacja, rozluźnienie obyczajów, bezsiła Rzeszy”18. Wśród trudów codziennego życia berlińscy mieszczanie, którzy czytali te mętne prace, znowu zaczęli wierzyć w przyszłość. Wszystko, co musieli zrobić, żeby odnieść zwycięstwo, to sięgnąć do swojego starożytnego dziedzictwa, przedchrześcijańskich zwyczajów i nieodrodnie potężnej, czystej rasy.

W 1927 roku pisarze Blut und Boden otwarcie zagrażali pozycji awangardy w Berlinie, nie oszczędzając znanych postaci z Pruskiej Akademii Sztuki. W tym właśnie roku Hans Blüher, Friedrich Blunck i Paul Ernst zaczęli atakować Henryka i Tomasza Mannów, Alfreda Döblina i innych członków Akademii jako tak zwanych asfaltowych pisarzy – „pozbawionych korzeni internacjonalistów” i „zdrajców sztuki oderwanych od prawdziwych potrzeb narodu niemieckiego”. W 1929 roku Alfred Rosenberg utworzył Związek Walki na rzecz Niemieckiej Kultury (Kampfbund für deutsche Kultur) i sklasyfikował sztukę jako albo „piękną” (która odzwierciedlała charakter czystego rasowo Niemca), albo „zdegenerowaną” (która tego nie robiła). Według niego dzieła takie jak Zając Dürera i Eine kleine Nachtmusik Mozarta wyrażały „tę samą kulturową zdolność Niemców” – zdolność do realizmu i tematów niemieckich, której brakowało asfaltowym artystom weimarskim. Profesor Ewald Geissler, który nienawidził abstrakcyjnego modernizmu awangardy, oświadczył, że tylko sztuka łatwa do zapamiętania może dowieść swojej „niemieckości”19.

Renesans tych idei nie ograniczał się do malarstwa czy literatury, ale też odegrał istotną rolę w przekształceniu niemieckich uniwersytetów i szkół wyższych. We wczesnych latach Republiki Weimarskiej Berlin był epicentrum eksplozji niemieckiego życia intelektualnego: Einstein wprowadził do języka potocznego słowo „względność”; Instytut Psychoanalizy czynnie wspierał badania Freuda i przyjmował w swoje szacowne mury Żydów, socjaldemokratów, a nawet kobiety. Ale te pozory były zwodnicze i niebawem stało się jasne, że na każdego uczonego gotowego poprzeć republikę przypada znacznie więcej takich, którzy pragną powrotu do zwyczajów przeszłości. Rektor Uniwersytetu Fryderyka Wilhelma w Berlinie, Reinhold Seeberg, zagorzały krytyk Wersalu, od dawna nazywał swoich studentów „pokonanymi, którzy okażą się zwycięzcami”20. Hrabia Kessler ostrzegł przed tym narastającym w Berlinie trendem, kiedy w 1922 roku uczestniczył w uroczystości na cześć dramatopisarza Gerharta Hauptmanna. „Najbardziej znamienną rzeczą podczas tych obchodów była groteskowa ciasnota poglądów studentów i profesorów” – zauważył. – „Rada korporacji berlińskiej uroczyście postanowiła – chyba większością dwóch do jednego – nie uczestniczyć w hauptmannowskich obchodach, ponieważ Gerhart Hauptmann, odkąd zdeklarował się jako republikanin, nie jest już uważany za prawdziwego Niemca!”21. Tendencja była jasna. Zwolennicy republiki nie zasługiwali na zaufanie i należało się ich pozbyć.

Przeciwnicy republiki stali się wkrótce pewniejsi siebie i bardziej widoczni. Należeli do nich ludzie skupieni wokół magazynu „Die Tat” Eugena Diederichsa, „Das Gewissen” Heinricha von Gleichena i w Juniklub Moellera van den Brucka, dystyngowani dżentelmeni z Ring-Kreises, nastawieni wrogo wobec nowoczesnego racjonalizmu, oraz członkowie ekskluzywnego i radykalnego Herrenklub, w którym von Papen i jego koledzy mieli później obmyślać, jak wynieść Hitlera do władzy22. Ekonomista Werner Sombart zaczął wprowadzać mistyczne alternatywy dla wszystkich procedur naukowych i wystąpił z ideą „zasady wodzostwa” (Führerprinzip). Kiedy Hitler doszedł do władzy, zawołał: „Ja ze swej strony dziękuję Bogu, że tak się stało!”. Błyskotliwy prawnik Carl Schmitt ustawicznie krytykował nieudolną republikę, dostarczając tym, którzy zamierzali zniszczyć „system”, potężnej amunicji. Nie wszystkich tych intelektualnych olbrzymów można było znaleźć w Berlinie, lecz ich idee wywierały ogromny wpływ. W odległym Heidelbergu Martin Heidegger atakował republikę jako „żałosny twór Rozumu” i był oklaskiwany przez studentów w stolicy.

W okresie weimarskim Berlin zachował swoją pozycję jako ośrodek historiografii, ale nawet tutaj nastroje się zmieniały. Kłopotliwym młodym historykom zainteresowanym tematami innymi niż wielkość pruskiej tradycji militarnej dyskretnie utrudniano pracę. Wybitnie inteligentny Eckart Kehr został potępiony za prowokacyjne artykuły w socjalistycznym czasopiśmie „Die Gesellschaft” i za głęboko krytyczną pracę doktorską, w której atakował wewnętrzne siły stojące za rozbudową marynarki wojennej na przełomie stuleci. Jak wspominał później jego przyjaciel Felix Gilbert, Kehr uświadomił sobie, że „może napotkać trudności w dalszej karierze akademickiej”; w rezultacie wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie zmarł na uchodźstwie. Gilbert pisał, że „dla ludzi, którzy przeciwstawiali się rozwojowi nacjonalizmu i autorytaryzmu – nawet dla tych pozbawionych Kehrowskiego poczucia misji – kontynuowanie pracy naukowej stawało się coraz trudniejsze. Nie sposób było nie zauważyć, że jest wielu historyków lepiej przystosowanych do ducha czasów”23. Nie przemawiała tu tylko bujna wyobraźnia Gilberta. Podobnie jak w środowisku artystycznym, także w szkołach wyższych zaznaczał się wyraźny podział na tych, którzy byli za, i tych, którzy byli przeciwko republice. Albert Speer, student architekta Heinricha Tessenowa w Berlinie, powiedział, że słynna politechnika „stała się tymczasem ośrodkiem działalności narodowosocjalistycznej. Podczas gdy mała grupa studentów komunistycznych z wydziału architektury interesowała się seminarium profesora Poelziga, narodowi socjaliści zbierali się u Tessenowa”24. Chociaż ten ostatni nie był narodowym socjalistą, w swoich wykładach „potępiał wielkie miasta, przeciwstawiając im wizerunek chłopstwa”. Niemal cała społeczność studencka w Berlinie popierała nową prawicę. Przemawiającego Hitlera Speer po raz pierwszy usłyszał właśnie tam, ponieważ studenci namówili go, żeby im towarzyszył; niedługo potem wstąpił do partii nazistowskiej. „Wydawało się, że niemal cała studenteria Berlina chce słuchać i oglądać tego człowieka, któremu jego zwolennicy okazywali tyle podziwu i o którym przeciwnicy mówili tyle złego. Liczni profesorowie siedzieli na uprzywilejowanych miejscach w środku nieozdobionej empory; właściwie dopiero ich obecność nadawała imprezie rangę”25.

Poparcie profesorów nie zachwiało się. Niedługo po dojściu Hitlera do władzy, 3 marca 1933 roku, zostało zadeklarowane w apelu wyborczym przez 300 nauczycieli akademickich. Reakcja uniwersytetów i innych ośrodków kształcenia była tak przytłaczająca, że Hitler w istocie zżymał się na owo nagłe „masowe nawrócenie”, ostrzegając we wrześniu 1933 roku przed tymi „marcowymi fiołkami”, które „nagle zmieniły barwę”, aby „mieć decydujące słowo w dziedzinie sztuki i polityki kulturalnej; a to jest nasze państwo, nie ich”.

Na pozostałych obszarach berlińskiego życia akademickiego przejście na stronę nazistów następowało nie tylko w takich dziedzinach jak prehistoria, folklor i lingwistyka, lecz także w genetyce, antropologii i eugenice. W tym czasie wierzono powszechnie, i to w wielu częściach Europy, że wszystkie aspekty zachowań seksualnych i wszystkie choroby dziedziczne da się przewidzieć i zwalczyć dzięki inżynierii genetycznej i że stosując chów selektywny, możemy stworzyć lepsze społeczeństwo. Już na początku lat dwudziestych przyjęło się szeroko nie tylko przestrzeganie przyszłych rodziców przed niebezpieczeństwem chorób wrodzonych, lecz także dyskutowanie o genetyce w kategoriach ulepszenia narodowych zasobów genetycznych. Te idee stawały się coraz bardziej skrajne. W książce Rassenverbesserung (Udoskonalenie rasy) doktor Rutgers wyjaśnił w kategoriach naukowych, że „mniej dzieci, ale za to silnych, jest rozwiązaniem dla odbudowy” (die Lösung für den Wiederaufbau)26. Naukowcy zaczęli mówić o masowej sterylizacji w kontekście uwolnienia społeczeństwa od chorób dziedzicznych, które miały rzekomo obejmować wszystko – od schizofrenii i alkoholizmu po krótkowzroczność. W Berlinie szczera troska o zdrowie publiczne, jaką przejawiał rząd republikański, przekształciła się w obsesję na punkcie biologii rasowej, a kiedy dołączyło do tego przekonanie, że niektóre rasy są dziedzicznie bardziej wartościowe od innych, wytworzyła się potężna mieszanka nienawiści i uprzedzeń. Całkowicie normalni ludzie zaczęli niebawem mówić o „selekcji”, a później „wytępieniu” całych grup, które uznano za szkodliwe dla niemieckiej puli genetycznej i niemieckiej rasy.

Inny kamień węgielny ideologii nazistowskiej został położony pod koniec lat dwudziestych, kiedy nową naukę zaczęli wykorzystywać w coraz większym stopniu historycy i antropolodzy propogujący pogląd, że „rasa nordycka”, czyli „rasa aryjska” albo „rasa germańska”, jest dziedzicznie lepsza od wszystkich pozostałych. W wydanej w 1932 roku książce Die nordische Seele (Nordycka dusza) Ludwig Ferdinand Clauss, wykładowca nauki o rasie na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma, próbował udowodnić, że wygląd jednostki jest manifestacją duszy i że duszę kształtuje środowisko, w którym ona się rozwija. Książka ucząca Niemców, że są genetycznie bardziej uczciwi, prostolinijni, pracowici, fizycznie atrakcyjni i mają wrodzone zdolności przywódcze, doczekała się ośmiu wydań. W 1929 roku Eugen Fischer, dyrektor Instytutu Antropologii, Dziedziczności i Eugeniki imienia Cesarza Wilhelma w Berlinie-Dahlem, próbował wykazać, że określony typ rasowy zawsze przejawia wspólne cechy. Jeśli dziecko dwojga czystych na pozór rasowo rodziców ma cechy niezgodne z ich rasą, to znaczy, że jedno z tych rodziców nie było „czyste”27. Zasady czystości rasowej uznano za dowiedziony naukowo fakt, a historia świata została zinterpretowana na nowo jako historia walki pomiędzy poszczególnymi rasami. Hans Günther zapewniał, że na przestrzeni dziejów rasa nordycka dowiodła swojej wyższości nad wszystkimi pozostałymi: „Stosunkowo duża liczba ludzi rasy nordyckiej wśród sławnych i wybitnych mężczyzn i kobiet we wszystkich krajach zachodnich jest uderzająca – oświadczył – podobnie jak względnie mała liczba sławnych mężczyzn i kobiet bez wyraźnych cech nordyckich”28. Jakob Graf zyskał wielkie uznanie, kiedy stwierdził, że „etnologiczne badania historyczne dowiodły, że rasa nordycka wydała znacznie więcej utalentowanych ludzi niż jakakolwiek inna rasa”. Max Bewer nie tylko wierzył, że wszyscy wielcy ludzie w historii byli „nordykami”, ale nawet udowodnił, iż Chrystus wcale nie był Żydem, tylko w rzeczywistości przedstawicielem „dobrej rasy westfalskiej”. Dzieciom szkolnym kazano zbierać plakaty propagandowe i karykatury „do swoich książeczek rasowych i układać je zgodnie z systemem rasowym”.

Tą osobliwą pseudonauką posługiwano się w wielu instytucjach – nawet w sądach, aby „określić” charakter świadka. Jak na ironię, po nieudanym puczu monachijskim w 1923 roku sam Hitler został zbadany przez wybitnego specjalistę od higieny rasowej, doktora Grubera, którego Trybunał Ludowy w Monachium powołał na świadka. Gruber zeznał, że twarz i głowa Hitlera mają „zły typ rasowy”, co dowodzi, że jest on „mieszańcem”. Ma „niskie cofnięte czoło, brzydki nos, szerokie kości policzkowe, małe oczy, ciemne włosy”. Na tej podstawie Gruber wydedukował, że Hitler odznacza się zarówno brakiem „zdolności umysłowych”, jak i „wyjątkowo słabym charakterem”. Gruber określił również Hitlera jako typowego przedstawiciela „nienordyckiej rasy wschodniosłowiańskiej”. Subiektywizm tej „nauki” wyszedł na jaw kilka lat później, kiedy inni naukowcy wychodzili ze skóry, żeby zakwestionować analizę Grubera i dowieść czystości rasowej nazistowskiego kierownictwa. Jeden z nich określił Hitlera jako „czysty typ aryjsko-germański”, natomiast Alfred Richter, nazistowski specjalista od cech rasowych, opisał wyraz twarzy Hitlera jako „właściwy geniuszowi, twórczemu duchowemu przywódcy, silnemu, nieustępliwemu, pełnemu wielkiej miłości, niewysłowionego bólu i rezygnacji”. Posunął się nawet do tego, by oświadczyć, że „Hitler jest blondynem, ma różową skórę i niebieskie oczy, a zatem jest czystym typem aryjsko-germańskim, wbrew twierdzeniom dotyczącym jego wyglądu i osobowości, zasiewanym w umysłach ludzi przez czarną i czerwoną prasę, które to twierdzenia niniejszym starałem się skorygować”29. Od tej pory Hitlera można było porównywać do wszystkich wybitnych Niemców z przeszłości, od Fryderyka Wielkiego po Bismarcka: historyk Ritter von Srbik przyrównał go nawet do znamienitego barona vom Steina.

Skoro rasa nordycka miała być czystą siłą „dobra” na świecie, to „zło” zwolennicy historii rasowej utożsamiali z inną „czystą rasą” – Żydami. Żydzi nadal byli obwiniani o wszystkie nieszczęścia, które spadły na Niemcy, i w miarę jak pogłębiał się kryzys Weimaru, musieli znosić coraz większe upokorzenia. Stali się uniwersalnymi kozłami ofiarnymi: byli „listopadowymi zbrodniarzami” odpowiedzialnymi za haniebną kapitulację Niemiec i ucisk z rąk aliantów; żydowscy „lichwiarze i spekulanci” ponosili winę za powojenną nędzę i inflację; „żydowscy bolszewicy” wywołali zarówno rewolucję rosyjską, jak i przewrót Związku Spartakusa; „żydowscy kapitaliści” obrastali tłuszczem kosztem Niemiec; Ostjudennapływający ze sztetli na wschodzie byli odpowiedzialni za wszystko, od wzrostu przestępczości do rozplenienia się berlińskich szczurów. Niektórzy utrzymywali, że ponieważ Żydzi nie mają dusz, nie są tak naprawdę ludźmi. W popularnych powieściach volkistowskich zalewających rynek Żydzi byli nieodmiennie przedstawiani jako chciwi, bezwzględni i nieprzyjemni osobnicy, których spotyka „dobrze zasłużony” koniec. Słowa „Żyd”, „bolszewik” i „kapitalista” były używane zamiennie jako synonimy wszystkiego, co nie da się pogodzić z „prawdziwymi Niemcami”. Niektórzy, rozdrażnieni tym, że Żydom najwyraźniej dobrze się powodzi w Berlinie, nabierali obsesyjnego przekonania o żydowskim spisku; jest oczywiste, mówili, że Żydzi kontrolują prasę, wyższe uczelnie, życie kulturalne, kapitał zagraniczny, przemysł i stosunki międzynarodowe. Wodą na młyn teorii spiskowych było ukazanie się Protokołów mędrców Syjonu, tekstu sporządzonego na zamówienie carskiej policji politycznej, ale przyjmowanego w Berlinie lat dwudziestych za dowód prawdziwego żydowskiego spisku30. Jednym z najhaniebniejszych przejawów tej zmiany nastawienia było dochodzenie w sprawie działalności żydowskiej podczas pierwszej wojny światowej. Tysiące niemieckich Żydów zginęły w okopach w latach 1914–1918, ale to nie powstrzymało uporczywych pogłosek, że uchylali się od służby frontowej. Armia dysponowała tak zwanym rachunkiem żydowskim, ale wyniki – które Franz Oppenheimer nazwał „największą potwornością statystyczną, jakiej dopuściła się władza publiczna” – świadczące, że 10 tysięcy Żydów zginęło w walce, nigdy nie zostały ujawnione31. Żydowskich weteranów wykluczono ze Stahlhelmu, który stał się pierwszą krajową organizacją żołnierzy frontowych usuwającą ze swoich szeregów dawnych towarzyszy broni32. Niebawem zabroniono Żydom wstępu do korporacji studenckich i innych organizacji, a w 1929 roku Niemieckonarodowa Partia Ludowa (Deutschnationale Volkspartei – DNVP), uczestnik wielu weimarskich koalicji rządowych, oficjalnie zakazała członkostwa Żydom. Niedługo po dojściu Hitlera do władzy naziści znowu stwierdzili, że Żydzi uchylali się od służby wojskowej i przyczynili się do klęski Niemiec. Z niemieckich pomników zostały usunięte nazwiska żydowskich żołnierzy, którzy zginęli na wojnie, a Hitler ze szczególnym uporem zabraniał je umieścić na ogromnym łuku triumfalnym, który razem z Albertem Speerem planował wznieść w Berlinie. Na niemieckich cmentarzach wojskowych z czasów pierwszej wojny światowej we Flandrii i we Francji nadal można zobaczyć nagrobki młodych niemieckich Żydów poległych w okopach, usunięte w latach czterdziestych i ustawione na nowo dopiero po 1945 roku.

Antysemityzm przejawiał się też na inne sposoby. Niektóre zagadnienia akademickie zostały uznane za „żydowskie” i były atakowane na długo przed dojściem Hitlera do władzy. Celem takich ataków stało się między innymi Międzynarodowe Stowarzyszenie Psychoanalityczne w Berlinie. Instytut był ogromną placówką, która przyciągała takich studentów jak Karen Horney i Wilhelm Reich, a Freud złożył tam swoją ostatnią wizytę w 1922 roku, aby przedstawić zarys słynnej później teorii id, ego i superego. Mimo to wszyscy zajmujący się psychoanalizą byli gromieni za „podkopywanie niemieckiego charakteru”. Freud został potępiony za swoją „żydowską” analizę psychiki, natomiast laureaci Nagrody Nobla, Johannes Stark i Philipp Lenard, przypuścili atak na „żydowską fizykę” Einsteina, podejście do nauki, które – jak twierdzili – podważało absolutne prawa natury. Dla nich „nauka niemiecka” opierała się na faktach i miała charakter obiektywny, podczas gdy „nauka żydowska” była jedynie opinią. W ostatecznym rozrachunku ich atak na teorię względności Einsteina utrudniał podejmowane przez nazistowskich naukowców próby skonstruowania bomby atomowej; według Alberta Speera wiedza Hitlera o fizyce atomowej „ograniczała się do negowania tego, co wydawało się choćby odlegle związane z Einsteinem, którego darzył irracjonalną nienawiścią”. Sytuacji nie poprawiało to, że Werner Heisenberg i Max Planck byli nazywani „białymi Żydami”, ponieważ zgadzali się z Einsteinem. Chociaż badania w dziedzinie fizyki atomowej prowadzono przez cały okres nazistowski, antysemityzm mógł być decydującym czynnikiem, który przeszkodził Hitlerowi w uzyskaniu bomby przed Stanami Zjednoczonymi33.

Rasowy antysemityzm nie był jedyną ideologią, która zakorzeniła się głęboko w niemieckim społeczeństwie na długo przed dojściem Hitlera do władzy; wiele innych idei i organizacji przejętych później przez nazistów istniało już przed 1933 rokiem. Nie oznaczało to, że zwycięstwo nazistów było nieuchronne, ale powszechna akceptacja wielu ich podstawowych dogmatów z pewnością ułatwiała im zadanie. Obsesja na punkcie rasy, z mitycznymi więzami krwi i starożytnymi związkami z panteonem nordyckich bogów, przyniosła w latach dwudziestych fale nordyckiego spirytualizmu i okultyzmu, a w dekadzie poprzedzającej dojście Hitlera do władzy roiło się w Berlinie od szarlatanów, wizjonerów i pseudodruidów34. Guido von List, autor Tajemnic run, które ukazywały mistyczną germańską przeszłość, był przekonany, że tajemniczy mały człowieczek imieniem Tarnhari jest reinkarnacją wodza germańskiego plemienia Wolsungów. Hipnotyzer Erik Jan Hanussen został astrologiem szefa stołecznej policji, chociaż kiedy się okazało, że nie jest zagranicznym mistykiem, lecz niemieckim Żydem, znaleziono go zamordowanego w podberlińskim lesie. Odrodził się starożytny kult słońca, a tysiące berlińczyków wszystkich profesji i orientacji politycznych brało udział w wymyślnych uroczystościach „Dnia Przesilenia Letniego”35.

Manifestacją idei czystości rasowej stały się wizerunki „idealnych” jasnowłosych i niebieskookich młodzieńców, popularyzowane przez takich malarzy jak Karl Höppener, który tworzył „sztukę świątynną” inspirowaną freskami i mozaikami świata starożytnego. Młodzi Niemcy byli portretowani w sandałach i togach, stojący wysoko na skałach, na tle ogromnego połyskującego słońca. Nowe spojrzenie upowszechniano na fotografiach, a także w „filmach górskich” doktora Arnolda Fancka, w których debiutowała jako aktorka Leni Riefenstahl, mająca wkrótce zostać nadwornym reżyserem filmowym Hitlera. Jeden z prawicowych krytyków chwalił te filmy, nazywając góry „czystymi” i „wiecznymi jak naród niemiecki”. Riefenstahl utrzymywała, że kocha góry, ponieważ rządzą się innym systemem wartości, „bez telefonu, radia, poczty, kolei czy samochodu”. Twierdziła, że nie znosi nowoczesnego Berlina, ale nadal tam pracowała i posługiwała się najbardziej zaawansowanym środkiem masowego przekazu, filmem, zarabiała na życie, korzystając z „nowoczesnego” sprzętu i osiągnięć technicznych, a jej dochody były uzależnione od miejskiej widowni. Podobnie jak wielu ludzi, którzy mieli odnieść sukces w nazistowskim świecie, Riefenstahl przejawiała znaczną dozę hipokryzji36.

Pragnienie osiągnięcia greckiego ideału fizycznego piękna doprowadziło do powstania setek klubów sportowych i gimnastycznych, zaspokajających potrzeby wszystkich grup politycznych i społecznych w Berlinie przez cały okres weimarski. Jak to ujął socjalista Fritz Wildung, „postęp historyczny oznacza, że w każdym społeczeństwie klasowym sport spełnia funkcję polityczną […] sport staje się środkiem walki społecznej […] przywracając samotnym, prześladowanym, udręczonym i zniszczonym ludziom należną im ludzką godność”. W 1920 roku Carl Diem otworzył w Berlinie szkołę dla gimnastyczek i to właśnie on, a nie Goebbels, pierwszy zaprezentował porywające widowiska z szeregami młodych opalonych dziewcząt w identycznych kostiumach, wykonujących w tym samym tempie ćwiczenia z obręczami i piłkami lekarskimi. Łatwo byłoby pomyśleć, że fotografie dziarskich sportowców z Teutońskiego Klubu Sportowego przebiegających w zwartych szeregach pod Bramą Brandenburską zostały zrobione w Berlinie Hitlera; w rzeczywistości pochodzą z 1925 roku.

W weimarskim Berlinie bardzo poważnie traktowano też kluby nudystów. Mówiono, że nie mają one nic wspólnego z seksem, za to wszystko z tworzeniem „zdrowych Niemiec”. Kluby były często podzielone według kryteriów politycznych; nacjonaliści chodzili do wielkiego obozu nad Motzener See, prowadzonego przez doktora Fuchsa, natomiast najważniejszym klubem socjalistycznym kierował Adolf Koch, którego pozbawiono prawa wykonywania zawodu nauczyciela, kiedy rodzice poskarżyli się, że ich dzieci musiały gimnastykować się w szkole nago. Członkowie klubów przestrzegali surowych reguł, które – jak wierzyli – osadzały ich w XIX-wiecznej purytańskiej moralności37. Setki fotografii młodych ludzi biegających po polach lub piknikujących nago wyglądają dosyć niewinnie, ale były też bardziej niepokojące aspekty tego kultu ciała. Chociaż okładka czasopisma „Die Schönheit” z 1925 roku ukazywała nagą dorosłą parę przeskakującą przez znicz o rozmiarach olimpijskich, cały numer wypełniały na wpół pornograficzne fotografie dzieci i reklamy książek na temat „udoskonalania rasy”38. Kluby sportowe i gimnastyczne wykorzystywano również do kamuflowania prawdziwego charakteru różnych ugrupowań politycznych. Zbrojne drużyny, które Hitler zebrał wokół siebie latem 1921 roku, a które niebawem przemieniły się w „oddziały szturmowe”, czyli SA, rozpoczęły swój żywot jako Sekcja Sportowa i Gimnastyczna jego raczkującej partii narodowosocjalistycznej.

Ideał fizycznego piękna, który miał się stać ostoją nazistowskiej kultury, był akceptowany już w latach dwudziestych. Być „pięknym” oznaczało teraz być młodym, jasnowłosym, „aryjskim” i zdrowym. W rubryce towarzyskiej czasopisma „Schönheit” z połowy lat dwudziestych czytelnicy nieodmiennie opisywali siebie jako „jasnych blondynów” albo „ciemnych blondynów z niebieskimi oczami”, jako członków ruchu Wandervogel, jako „zwolenników Körperkultur”, jako „ogrodników” albo „niemieckie panny”. Typowe ogłoszenie brzmiało: „Wykształcona młoda kobieta, protestantka, zdrowa, Niemka z północy, 30 lat, córka przedsiębiorcy, muzykalna (katarynka), zainteresowana sztuką, naturą i sportem, narzeczony poległ na wojnie […] pisać na numer 4265 w redakcji «Die Schönheit»”39. Podczas swojej pierwszej wizyty w Niemczech latem 1929 roku Stephen Spender spotkał młodych ludzi odurzonych słońcem: „Chodziłem do kąpielisk i chodziłem na przyjęcia, które kończyły się o świcie, a młodzi ludzie leżeli przytuleni do siebie nawzajem. To życie wydawało mi się niewinne, ponieważ prowadzili je ludzie, którzy sprawiali wrażenie nagich na ciele i duszy, na pustyni białych kości, jaką były powojenne Niemcy”. Ale – ciągnął – u podłoża tego wszystkiego była pewna doza okrucieństwa, wytwór „epopei całej tej niemieckiej młodzieży, która narodziła się podczas wojny, głodowała podczas blokady, straciła wszystko podczas inflacji – a która teraz, bez pieniędzy, bez przekonań i z niezwykłym anonimowym pięknem, wyrosła jak płód smoczych zębów, czekający w środku Europy na swojego przywódcę”40.

Te idee mogłyby mieć marginalne znaczenie dla historii Berlina, gdyby nie zostały przyjęte z takim zapałem przez niemiecką młodzież. Młodzi ludzie zbierali się w niezliczonych stowarzyszeniach i klubach, separując się całkowicie od starszego pokolenia i z pasją wcielając te idee w życie. Pod koniec lat dwudziestych ponad 80 procent młodych berlińczyków należało do jakichś grup młodzieżowych. Wiele z nich wykształciło skomplikowane rytuały i przyjęło skomplikowaną symbolikę uzupełnioną flagami, mundurami i „starożytnymi” niemieckimi zwyczajami. Swastyki, wykorzystywane już przed pierwszą wojną światową, tak się rozpowszechniły, że pruskie Ministerstwo Edukacji musiało zakazać ich używania w szkołach. Wiele ugrupowań nacjonalistycznych nadal stosowało Heil! jako pozdrowienie. Stowarzyszenia miały najróżniejszy charakter – od komunistycznych do konserwatywnych, od panteistycznych do utopijnych, od Wandervogel z ich naciskiem na zdrowy tryb życia, sport i pieśni ludowe po oddane sprawie ochrony etnicznych Niemców na „ziemiach okupowanych”41. Większość wyrzekała się narkotyków, alkoholu i papierosów na rzecz zdrowego odżywiania, wegetarianizmu, przejażdżek rowerowych, wycieczek na pola bitew lub do krzyżackich zamków, a wszystkie zaangażowały się w poszukiwanie „lepszych” Niemiec, co często łączyło się z wezwaniami do zniesienia znienawidzonego „systemu” weimarskiego. Przede wszystkim zaś gardziły nowoczesnością i rozsądkiem, tęskniąc za światem namiętności i irracjonalizmu. Ich duchowymi przywódcami byli niemieccy poeci42.

Od zakończenia drugiej wojny światowej często zadawano pytanie, co stało się z Dichter und Denker, „dobrymi Niemcami”, pod rządami nazistów. W rzeczywistości Dichter und Denker też stanowili część młodzieżowej kultury lat dwudziestych, choć w wypaczonej formie. Problem z odwoływaniem się do niemieckich poetów w okresie niepewności polegał na tym, że byli oni do głębi apolityczni. Schiller, Hölderlin i Goethe byli geniuszami, ale ich dzieło nie zawierało niczego, co mogłoby przeprowadzić młodych ludzi przez pułapki niedoskonałej demokracji – i nic dziwnego, skoro tacy profesorowie jak Petersen, dziekan wydziału germanistyki w Berlinie, starali się przedstawiać Schillera i Goethego jako „archetypy narodowych socjalistów”43. Stefan George z elitarnym kręgiem uczniów i Rainer Maria Rilke ze swoją poezją liryczną byli duchowymi przewodnikami całego pokolenia, ale prowadzili je prosto w irracjonalizm. Kiedy Goebbels odwiedził po raz pierwszy Weimar, przechadzał się po nim z podziwem, mrucząc: „Weimar to Goethe”.

Niektórzy drwili z tej tendencji. W stulecie śmierci Goethego w 1932 roku Carl von Ossietzky powiedział: „Oficjalnie Niemcy czczą Goethego, ale nie jako poetę i proroka, tylko przede wszystkim jako opium”. Kiedy w 1927 roku magazyn „Die literarische Welt” urządził konkurs poetycki i poprosił Bertolta Brechta, aby ocenił 400 utworów, dramatopisarz był tak zdegustowany nieudolnym naśladownictwem Georgego, Werfla i Rilkego, że przyznał nagrodę wierszowi, który znalazł w czasopiśmie dla rowerzystów. „Oto znowu są – warknął – ci cisi, wyrafinowani, rozmarzeni ludzie, sentymentalny element zużytej burżuazji, z którym nie chcę mieć nic wspólnego! […]. Ci ludzie powinni najpierw zaciągnąć się do wojska”. A o samych poetach powiedział: „Zwracam waszą uwagę na fakt, że forma ekspresji Rilkego w odniesieniu do Boga jest całkowicie homoseksualna”. Jeśli chodzi o Georgego, to jego poezja była „pusta”, a wyrażone w niej poglądy „trywialne i przypadkowe”. „Wchłonął on masę książek w ładnych oprawach i przestawał z ludźmi, którzy żyją ze swoich dochodów” – ciągnął Brecht. – „W rezultacie sprawia wrażenie, że jest nierobem, a nie obserwatorem”44. Brecht miał wszelkie powody do jadowitej krytyki; jako przedstawiciel „literackiej opozycji” liczył na to, że sam poprowadzi młode pokolenie, ale odkrył, iż nie może współzawodniczyć z siłą przyciągania poetów królów. Jego krytyka była jednak bardziej trafna, niż przypuszczał.

Nie tylko poeci zaangażowali się w krucjatę na rzecz stworzenia lepszych Niemiec. Wielu nauczycieli i wykładowców podzielało antyweimarskie nastroje niemieckiej młodzieży i nie oponowało, kiedy studenci otwarcie atakowali Republikę Weimarską. Walther Gehl, berliński historyk, wyrażał uczucia wielu, kiedy wypowiadał się przeciwko narastającej industrializacji miasta i nawoływał do korzystania z takich podręczników jak Geschichte des deutsche Volken (Historia narodu niemieckiego) Hermanna Pinnowa, który potępiał transformację Niemiec ze społeczeństwa wiejskiego w nowoczesne i zmechanizowane, lub prac berlińskiego profesora ekonomii Maxa Seringa, który utrzymywał, że Niemcy powinni przesiedlać się na wschód, aby zahamować strumień polskiej imigracji na „ziemie niemieckie”. Studenci uczęszczali tłumnie na wykłady z nauki o rasie i genetyki, a w Berlinie żydowscy studenci i nauczyciele żyli w strachu po kolejnych falach antysemickiej propagandy. Niektórzy intelektualiści, w tym Tomasz Mann i Friedrich Meinecke, przeciwstawiali się temu, ale młodym ludziom wydawali się staromodni i zmęczeni i stracili zdolność do wywierania wpływu na nowe pokolenie. Jednocześnie były dziesiątki profesorów uniwersyteckich, nauczycieli i intelektualistów, którzy swoją aklamacją „odrodzenia twórczych sił życiowych”, swoimi antyoświeceniowymi poglądami na „nierządnicę rozumu” Lutra oraz swoim poszukiwaniem „prymitywu” i „świętej ciemności czasów starożytnych” przydawali rosnącym w siłę narodowym socjalistom nimbu powagi. Do „młodych” zaliczali się teraz tacy ludzie jak Horst Wessel, który zapisawszy się w 1927 roku na berliński Uniwersytet Fryderyka Wilhelma i wstąpiwszy do prawicowych ugrupowań Bismarck i Wiking, po wysłuchaniu przemówienia Josepha Goebbelsa w Berlinie zaciągnął się w szeregi SA. Należał do nich Julius Streicher, który niebawem miał powiedzieć monachijskim pedagogom: „Wy – brodaci starcy w okularach w złotym drucie, z wielce uczonym spojrzeniem – w istocie jesteście warci prawie tyle co nic. Wasze serca są nieprawe, nie potraficie więc zrozumieć ludzi tak jak my. My bowiem nie odgradzamy się od nich tak zwanym wyższym wykształceniem”45. Należał do nich również Heinrich Himmler, który wstąpił do Związku Artamanów wysyłającego młodych Niemców do pracy w wielkich majątkach w Prusach Wschodnich, tak aby ziemi nie „splugawili” polscy robotnicy. Idee sformułowane w latach dwudziestych odżyły 10 lat później, kiedy rozkazał prowadzić wykopaliska archeologiczne w poszukiwaniu pierwotnej, czystej rasy aryjskiej, finansował prace antropologiczne w Japonii i Tybecie, aby potwierdzić, jak to ujął Speer, „germańskie pochodzenie tych podziwu godnych ludów azjatyckich”, i zainicjował badania nad czaszkami „żydowsko-bolszewickich komisarzy” w celu wypracowania typologicznej definicji „podczłowieka”46. Później miał doprowadzić ten fanatyzm do ekstremum, kiedy jako Reichsführer SS ustanowił dziwaczne rytuały oparte na więzach rasy i krwi. Bazując na ideach swojej młodości, był zdecydowany zastosować „prawo Mendla” i w magicznym okresie 120 lat sprawić, aby jego ojczyzna stała się „autentycznie niemiecka”. W tym celu stworzył uprzywilejowaną kastę SS, którą zachęcano do płodzenia potomstwa, nawet w specjalnych domach publicznych, i zaplanował budowę sieci niemieckich osiedli, „raju rasy germańskiej”, na podbitych obszarach wschodnich. Czwartego października 1943 roku powiedział na odprawie SS-Gruppenführerów: „Musimy być uczciwi, przyzwoici, lojalni i koleżeńscy tylko wobec ludzi naszej krwi i nikogo więcej. Jest mi najzupełniej obojętne, co stanie się z Rosjanami, co stanie się z Czechami […]. Kwestia, czy 10 tysięcy kobiet rosyjskich padnie z wyczerpania przy kopaniu rowu przeciwczołgowego, interesuje mnie tylko o tyle, żeby rów przeciwczołgowy został wykopany dla Niemiec”. Ciągnął:

Chciałbym przed wami poruszyć zupełnie szczerze bardzo trudny temat […]. Mam na myśli ewakuację Żydów, wytępienie narodu żydowskiego. To są sprawy, o których się łatwo mówi. „Naród żydowski zostanie wytępiony – mówi każdy towarzysz partyjny – w naszym programie całkiem jasno jest powiedziane: eksterminacja, Żydów wytępimy”. A potem przychodzą wszyscy, 80 milionów dzielnych Niemców, i każdy ma jakiegoś porządnego Żyda. Jasne, wszyscy inni to świnie, ale ten jeden jest wspaniałym Żydem. Z tych, którzy tak mówili, nikt się nie przyglądał, nikt nie mógł tego znieść. Większość z was wie zapewne, jak to jest, jeśli gdzieś leży 100 zwłok albo 500, a nawet tysiąc. Znieść taki widok i – pomijając wyjątkowe wypadki ludzkiej słabości – zachować przyzwoitość, to nas zahartowało. To jest chwalebna karta naszej historii, która nigdy nie była i nie zostanie napisana…47

We wszystkich tych odrażających i zbrodniczych ideach można znaleźć ślady jego doświadczeń w czystych rasowo majątkach ziemskich Prus Wschodnich i jego rozwoju w Niemczech lat dwudziestych.

Jednym z ostatnich i najbardziej niebezpiecznych aspektów tego zwrotu na prawo była głęboka, namiętna, obsesyjna tęsknota za heroicznym przywódcą, „zbawcą”, który – jak uważano – zstąpi niebawem na ziemię i odkupi naród niemiecki. Jak ujął to w 1922 roku Kurt Hesse w pracy Der Feldherr Psychologos (Psychologia przywódcy):

Nikt nie potrafi powiedzieć, skąd przyjdzie […]. Ale wszyscy wiedzą, on jest Führerem, wszyscy go wielbią, a on pewnego dnia się objawi, ten, na którego wszyscy czekamy pełni tęsknoty, który czuje obecną niedolę Niemiec głęboko w naszych sercach, zatem setki tysięcy Niemców wyobrażają go sobie, miliony głosów wołają do niego, rwą się do niego wszystkie niemieckie dusze.

Volkistowscy nacjonaliści sformułowali pojęcie idealnego przywództwa, ideę człowieka z ludu wyrażającego wolę narodu. Miał on być radykalny, bezwzględny, silny; miał zatrzeć wszelkie różnice klasowe i przynieść nowy początek, jednocząc ludzi w czystej rasowo „wspólnocie narodowej”. Każdemu atakowi na słabych, chwiejnych polityków weimarskich towarzyszyło równie silne wołanie o prawdziwego Führera, a w miarę jak pogłębiał się kryzys republiki i słabła wiara w polityków, ta nadzieja rosła. Umocnił ją sukces Mussoliniego, który w 1922 roku przeprowadził udany marsz na Rzym48. Ernst Werner Techow, jeden z zabójców Walthera Rathenaua, uchwycił ten nastrój wyczekiwania, kiedy powiedział, że „młodsze pokolenie pragnęło czegoś nowego […]. Gromadzili w sobie energię naładowaną mitem prusko-niemieckiej przeszłości, presją teraźniejszości i oczekiwaniem nieznanej przyszłości”. A przyszłość zbliżała się szybko. W odległej Bawarii Adolf Hitler dołączył do niewielkiego ugrupowania znanego jako Komitet Niezależnych Robotników – z którego powstała Niemiecka Partia Robotników (Deutsche Arbeiterpartei – DAP) – i kształtował je na własny obraz. Już w kwietniu 1923 roku Hermann Göring powiedział, iż „wiele setek tysięcy” ludzi było przekonanych, „że Adolf Hitler jest jedynym człowiekiem, który może podźwignąć Niemcy”. Tymczasem człowiek, który w imieniu Hitlera miał poprowadzić Berlin do nazizmu, przeistaczał się z dobrze wychowanego katolickiego młodzieńca w zajadłego nacjonalistę. W ciągu 10 lat miał się stać najpotężniejszym człowiekiem w Berlinie. To właśnie on przekształcił partię nazistowską, lokalne monachijskie ugrupowanie, w ruch ogólnonarodowy, co udało mu się osiągnąć dzięki przeniesieniu do stolicy. Nazywał się Joseph Goebbels.

Opowieści o dojściu Goebbelsa do władzy nie da się oddzielić od historii Berlina u schyłku Republiki Weimarskiej. Jego życie odzwierciedlało straszliwą walkę, jaka rozgrywała się w sercach i umysłach młodych Niemców w latach dwudziestych – walkę, którą prowadził, aby wypełnić swoją misję, czyli opanować Berlin i ofiarować go Hitlerowi. Przykład Goebbelsa pokazuje, jak makiaweliczna dążność do władzy przekształciła miasto w ośrodek wojny domowej, prowadzonej aż do zmiażdżenia wszelkiej opozycji w 1933 roku. Hitler mógłby nie osiągnąć swojego celu bez Goebbelsa, ponieważ to jego sukces w „czerwonej stolicy” był jednym z decydujących czynników, które przesądziły o ówczesnym zwycięstwie nazistów. Goebbels odegrał rolę nemezis Berlina.

Joseph Goebbels był typowym przedstawicielem „straconego pokolenia” ery powojennej. Jak w przypadku wielu nazistowskich przywódców, jego życie jest dowodem ideologicznej wojny szalejącej w Niemczech po 1918 roku i siły wyzwania rzuconego awangardzie49. Urodzony w 1897 roku w należącej do niższej klasy średniej rodzinie katolickiej w Rheydt niedaleko Düsseldorfu, dzieciństwo miał naznaczone nędzą i nieszczęściem. Szpotawa stopa będąca następstwem paraliżu dziecięcego wywołała u niego wstręt do samego siebie i poczucie izolacji, spędzał więc czas samotnie i szukał pocieszenia w książkach. Jako uczeń z zamiłowaniem do bombastycznych lekcji historii typowych dla kajzerowskich Niemiec był zdecydowany dowieść swojej wartości dla narodu. Jego życie, podobnie jak życie wielu przedstawicieli jego pokolenia, zmieniła pierwsza wojna światowa. Kiedy 4 sierpnia 1914 roku ogłoszono mobilizację, był wśród mieszkańców swojego miasta, którzy wylegli na ulice i wiwatowali na cześć przyjaciół maszerujących po pewne zwycięstwo, a w swoich notatkach zapisał, że jego jedynym życzeniem jest dołączyć do brata na froncie. W atmosferze euforii i patriotycznego zapału łatwiej mu było przystosować się do otoczenia: po raz pierwszy w życiu miał wrażenie, że ludzie nie zwracają uwagi na jego ubóstwo i kalectwo i traktują go jak równoprawnego członka społeczności, część narodu. Było to doświadczenie, którego nigdy nie zapomniał. Później, w masowych widowiskach propagandowych, które inscenizował dla nazistów, zawsze starał się dać nawet najbardziej nieśmiałemu człowiekowi na widowni poczucie, że stanowi „jedność” z narodem50.

Ku zdumieniu Goebbelsa Niemcy przegrały wojnę. Nastolatek, który aż do 1918 roku żarliwie wierzył w zapewnienia o zwycięstwie, był zdruzgotany tą wiadomością. Dokonujący się w następstwie klęski rozpad jedności narodowej, abdykacja cesarza, rewolucja i „haniebny dyktat” wersalski – wszystko to wydawało mu się nierealne. Goebbels popadł w głęboką depresję i zaczął utożsamiać los narodu z własnym.

Po ukończeniu szkoły wstąpił na Uniwersytet w Würzburgu; spędzał też trochę czasu w Monachium, gdzie po raz pierwszy zetknął się z radykalnymi prawicowymi grupami studenckimi. Chociaż życie było nieustanną walką z nędzą i samotnością, nie porzucił marzeń o narodowym odrodzeniu, wyobrażając sobie rolę, jaką mógłby w nim odegrać. Szukał dla siebie celu, a kiedy czytał volkistowską i nacjonalistyczną literaturę zalewającą Niemcy, zaczął marzyć o nowej niemieckiej rewolucji. Był jednym z dziesiątków tysięcy studentów uniwersytetów, którzy poparli pucz Kappa w odległym Berlinie.

Mimo przeszkód, jakie życie stawiało mu na drodze, Goebbels trwał w zamiarze napisania pracy doktorskiej. Był oczarowany niemieckimi poetami, a zwłaszcza Stefanem Georgem, i postanowił zapisać się na seminarium prowadzone przez jednego z przedstawicieli George-Kreises – żydowskiego historyka literatury i biografa Goethego, Friedricha Gundolfa, którego scharakteryzował jako „niezwykle miłego i uprzejmego człowieka”. Wprawdzie Gundolf nie przyjmował już nowych studentów, ale pomógł Goebbelsowi, polecając go Maxowi von Waldbergowi, ten zaś jako temat pracy zaproponował twórczość mało znanego dramatopisarza okresu romantyzmu – Wilhelma Schütza51. Praca doktorska, nieskładne połączenie volkistowskiej pasji i nacjonalistycznego żargonu, była naszpikowana absurdalnymi odwołaniami do „miłości ojczyzny” i frazesami o „duchowej wielkości”. Miała więcej wspólnego z Goebbelsowską wizją Niemiec niż z zapomnianym pisarzem romantycznym; była sentymentalna, płytka, pozbawiona treści i pełna kwiecistych sformułowań obliczonych na zaimponowanie czytelnikowi. Mimo to 18 listopada 1921 roku Goebbels otrzymał swój doktorat. Później w gronie nazistów zyskał przydomek „Doktor”: ponieważ wśród nazistowskiego kierownictwa nie było wielu doktorów filozofii, wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi, a na użytek tych, którzy nie wiedzieli, Goebbels nawet najbardziej błahe notatki podpisywał inicjałem „Dr G.”52 Ale – jak zauważył Albert Speer – był zapewne najzdolniejszym z nazistów w otoczeniu Hitlera: „Był, jak sądzę, geniuszem propagandy i chyba można powiedzieć, że stworzył Hitlera w takim samym stopniu, w jakim Hitler stworzył jego. Był bardzo złożoną osobowością – całkowicie zimną”53.

Podobnie jak wielu ludzi z jego pokolenia, Goebbels pozostawał pod wielkim wrażeniem irracjonalnych wynurzeń nowych niemieckich teoretyków i myślał o sobie jako o jednym z przyszłych pisarzy nowych Niemiec. Jego powieść Michael Voormann, ein Menschenschicksal in Tagebuchblättern (Michael Voormann, człowieczy los na kartach dzienników) była na wpół autobiograficzną pracą, którą zadedykował „duchowi zmartwychwstania, odrzuceniu materializmu […] na rzecz namiętnej kapitulacji”. Goebbels już tam fałszował rzeczywistość, twierdząc, że jego kalectwo jest wynikiem rany odniesionej na wojnie (podtrzymywał tę fikcję, dopóki w 1927 roku nie został przyłapany na kłamstwie), beatyfikując swoje przeznaczenie i zapełniając stronice pompatycznymi i oderwanymi od tematu nawiązaniami do Biblii, Dostojewskiego, Nietzschego, Spenglera i innych, głównie niemieckich pisarzy będących wówczas w modzie. Wśród tego wszystkiego kryło się wołanie o jedyny dar, który mógł ocalić Niemcy: silnego przywódcę. Mało znanego mówcę nazwiskiem Adolf Hitler po raz pierwszy usłyszał w 1922 roku. Trzy lata później Goebbels spotkał wreszcie człowieka, którego miał wynieść do władzy w Berlinie.

W innym czasie lub miejscu Hitler zostałby prawdopodobnie natychmiast zapomniany. Jako młody człowiek był nieatrakcyjny, ponury, leniwy, irracjonalny i zdecydowanie nieprzyjemny. Urodzony w 1889 roku w Braunau nad granicą austriacko-niemiecką, bezskutecznie próbował dostać się na Wydział Architektury Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu. Pozostał w mieście, zarabiając na życie malowaniem akwarel dla turystów, samotny, żałosny i zawistny o sukcesy innych54. I może utknąłby w Wiedniu na dobre, gdyby nie pierwsza wojna światowa, o której później napisał: „Padłem na kolana i z całego serca dziękowałem niebiosom za to, że pozwoliły mi żyć w takich czasach”.

Hitler wstąpił jako ochotnik do armii niemieckiej i rzucił się w wir walki z zaciętością człowieka, który nie ma nic do stracenia. Jego doświadczenia frontowe były straszne. Siedział 10 metrów pod ziemią w wypełnionych błotem okopach nad Sommą, podczas gdy Brytyjczycy ostrzeliwali niemieckie pozycje przez kilka dni z rzędu, po czym wyszedł tylko po to, żeby znaleźć się w otoczeniu tysięcy zabitych w pierwszej godzinie bitwy i samemu zostać rannym. Później był gońcem – pełnił funkcję, przy której długość życia mierzono w tygodniach. Nie ma wątpliwości, że był odważny; pod koniec wojny otrzymał awans na kaprala i zdobył Wojskowy Krzyż Zasługi oraz bardzo ceniony Krzyż Żelazny pierwszej klasy. W ostatnich tygodniach wojny czasowo utracił wzrok na skutek ataku gazowego i podczas rekonwalescencji dowiedział się o klęsce i rewolucji w Berlinie. Leżąc w szpitalu wojskowym, z „obolałą głową ukrytą pod kocami i poduszką”, płakał „z rozgoryczenia i wstydu”. Wyszedł ze szpitala, aby znaleźć swój świat w gruzach. Później twierdził, że to właśnie wiadomość o haniebnej kapitulacji popchnęła go do polityki55.

Trudno powiedzieć, w jakim stopniu doświadczenia rzezi i śmierci na froncie wpłynęły na niego w nadchodzących latach, ale z pewnością przekształciły go z leniwego niedoszłego architekta w przebiegłe, bezwzględne, brutalne zwierzę polityczne56. Hitler udawał później, że jest wstrząśnięty brutalnością SA i SS, i wolał nie angażować się osobiście w drastyczne „działania” ani nie oglądać ich świadectw po fakcie, lecz doskonale wiedział, co robi się w jego imieniu, i nie miał w tej kwestii żadnych skrupułów. Nazistowski działacz Rudolf Diels zapamiętał, jak w 1931 roku siedział z Hitlerem w jego kwaterze w hotelu Kaiserhof, kiedy do pokoju wbiegła kobieta z niewielką paczką. Nazywała się Frau Stennes i była żoną SA-mana zamordowanego niedawno na rozkaz Hitlera. Rozdarła paczkę i rzuciła na stół koszulę zaplamioną krwią zabitego męża. Diels cofnął się z przerażeniem, ale kiedy spojrzał na Hitlera, zobaczył, że ten patrzy na kobietę z lodowatą obojętnością. Życie ludzkie nic dla niego nie znaczyłoIII57.

Kiedy Hitler wrócił do Monachium, władze wojskowe skierowały go na kurs indoktrynacji politycznej, gdzie zaczął wygłaszać odczyty i odkrył swój talent do publicznych wystąpień. Swoim zapałem zwrócił na siebie uwagę kapitana Karla Mayra, szefa bawarskiego wydziału oświaty i propagandy wojskowej, który zlecił mu obserwację różnych ugrupowań politycznych powstających wówczas w całym mieście. Jednym z nich była Niemiecka Partia Robotników, założona przez ślusarza Antona Drexlera i dziennikarza sportowego Karla Harrera. Ich idee przyciągnęły Hitlera, który wraz z kilkoma innymi kandydatami wstąpił do partii w 1920 roku. W jego przemówieniach pojawiały się najróżniejsze wątki – od antysemityzmu po nienawiść do nowego rządu. Dziwny mały człowieczek z tłustymi czarnymi włosami i o nerwowym usposobieniu zdawał się wywierać niemal hipnotyczny wpływ na swoich słuchaczy. Zaczął przyciągać zwolenników58.

W 1921 roku DAP zmieniła nazwę na Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników (Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei – NSDAP), a Hitler został jej przywódcą. Liczba członków wzrosła do 3300. Czarne stroje narciarskie, w które się pierwotnie ubierali, zostały zarzucone na rzecz mundurów w kolorze khaki, przeznaczonych niegdyś dla wojsk niemieckich w Afryce Wschodniej, i tak narodziły się „brunatne koszule”. Ósmego listopada 1923 roku partia Hitlera liczyła już 55 tysięcy członków, w tym ludzi, którzy tworzyli jej monachijskie kierownictwo: Hermanna Göringa, Rudolfa Hessa i Alfreda Rosenberga. Wraz z napływem kandydatów przyszło zainteresowanie ze strony innych organizacji i osób, między innymi Reichswehry, Freikorpsów i samego feldmarszałka Ludendorffa, pragnących zaprząc rozrastającą się partię do własnych celów politycznych. Po nieudanym puczu monachijskim i „marszu na Czerwony Berlin” w 1923 roku Hitler został aresztowany, ale nawet wówczas wykorzystał proces jako trybunę polityczną, wygłaszając płomienne mowy o patriotycznych motywach swoich działań. Przychylnie nastawiony sąd wydał łagodny wyrok pięciu lat więzienia z możliwością skrócenia kary. Hitlerowi ledwo starczyło czasu, żeby skończyć Mein Kampf59. Nieudany pucz nauczył go, że szanse zbrojnego powstania w nowoczesnym państwie, takim jak Niemcy, są nikłe i pozostaje tylko droga „legalnego” zdobycia władzy. W oczach wielu młodych Niemców proces przekształcił Hitlera w bohatera narodowego. Należał do nich również Joseph Goebbels, który w 1924 roku wstąpił do partii i początkowo ciążył ku jej lewicującemu skrzydłu pod przywództwem Gregora Strassera, a w 1926 zebrał trochę pieniędzy i pojechał na narodowosocjalistyczny zjazd w Weimarze. „To bóg”, napisał Goebbels, dał Hitlerowi „siłę do wyrażenia naszych cierpień”. Podróż do Weimaru odmieniła jego życie.

Ironicznym zrządzeniem losu zjazd, który przywiódł Goebbelsa do obozu narodowosocjalistycznego, odbywał się w Teatrze Narodowym, tym samym miejscu, gdzie niecałe siedem lat wcześniej proklamowano republikę. Teraz dekoracje sceniczne zniknęły, a gmach był zalany letnim słońcem i wypełniony flagami ze swastyką. Goebbels stał tam podczas ceremonii zamknięcia zjazdu, patrząc, jak jego bohater, generał Ludendorff, i ludzie ze wszystkich stron Rzeszy stają na baczność i na całe gardło krzyczą Heil!, ilekroć wymieniano nazwisko Hitlera. Ogarnęły go znajome uczucia przedwojennej euforii. Oto były „nowe Niemcy”, „elita uczciwych i wiernych”. Po raz pierwszy od lat był traktowany jak członek „wspólnoty” i czuł się tak, jakby znalazł się w „dużym, wielodzietnym domu […]. To ma taki dobry wpływ, daje poczucie dużego bezpieczeństwa i zadowolenia”60. Goebbels pospieszył do domu, aby założyć lokalną sekcję w Gladbach, i rozpoczął kampanię na rzecz Hitlera.

Ze swoim nowym przywódcą po raz pierwszy spotkał się twarzą w twarz jeszcze przed zjazdem, 12 lipca 1925 roku. Po drugim spotkaniu napisał: „Ten człowiek ma wszystko, czego potrzeba, żeby być królem”, i zaczął myśleć o sobie jako o narzędziu „boskiej woli” Hitlera. Ze swojej strony Hitler docenił Goebbelsa jako mózg stojący za skrzydłem Strassera i nagrodził go za bałwochwalczy podziw, ułatwiając mu karierę61. Do tej pory strefa wpływów nazistów ograniczała się do Bawarii, ale Hitler wkroczył na drogę prowadzącą do władzy i wiedział o tym. Nie chciał ryzykować przyjazdu do Berlina zbyt wcześnie i potrzebował zaufanego, oddanego człowieka, który ustanowi przyczółek w potężnej „czerwonej” stolicy. Goebbels wydawał się idealnym kandydatem. Nie dość, że był inteligentny i gorliwy, to jeszcze Hitler czuł, że socjalistyczne ciągoty ułatwią mu zdobycie poparcia przynajmniej części robotniczej ludności. Nominacja miała ogromne znaczenie, ponieważ Hitler rozumiał, że „ten, kto ma Berlin, ma Prusy”, a kto ma Prusy, „ma Rzeszę”. Dwudziestego ósmego października 1926 roku Hitler mianował Josepha Goebbelsa gauleiterem Wielkiego Berlina. Była to prawdopodobnie najważniejsza nominacja, jakiej dokonał. Niebawem Goebbels został nazwany przez swoich zwolenników „Maratem Berlina”, a przez przeciwników „szczurołapem” albo nachgedunkelte Schrumpfgermane („ciemnym niemieckim pokurczem”), albo „goblinem”, który „krąży wokół wielkiego miasta jak sęp”. Miał zachować swoje stanowiska aż do samobójstwa w bunkrze Führera 1 maja 1945 roku.

Siódmego listopada 1926 roku dwudziestodziewięcioletni Goebbels wysiadł z pociągu na Anhalter Bahnhof. Niski, drobny, wystraszony, nie wyglądał na bohaterskiego zdobywcę. Udał się do biura partii nazistowskiej, które okazało się obskurnym małym pomieszczeniem w piwnicy przy Potsdamer Strasse. Partia nazistowska była w mieście praktycznie nieznana. Zdelegalizowano ją w następstwie niedoszłego „marszu na Berlin”, a pierwsza komórka powstała dopiero w lutym 1925 roku pod nieudolnym kierownictwem Ernsta Schlangego. Berliński oddział SA, pod nazwą „Klub Sportowy Wielkiego Berlina”, został założony 22 marca 1926 roku, niedługo przed przyjazdem Goebbelsa. Organizacja liczyła niespełna 200 członków.

Mówi się często, że Goebbels nie znosił Berlina, a zwolennicy tezy o antynazistowskim nastawieniu stolicy podkreślają, że kiedy po raz pierwszy dowiedział się o swojej nominacji, zadrwił: „Dziękuję za tę kamienną pustynię”, i że pierwszego dnia w mieście prychnął: „Berlin […] Bagno grzechu. To w nim mam się zanurzyć?”. Nie uznają jednak za stosowne wspomnieć, że szybko zmienił zdanie.

Początkowy sceptycyzm Goebbelsa miał bardzo mało wspólnego z Berlinem, za to mnóstwo z pragnieniem, aby pozostać blisko Hitlera. Nazistowskie kierownictwo nigdy nie było monolitem i już wówczas składało się ze skłóconych rywali, od Göringa do Himmlera, którzy współzawodniczyli o zmienne łaski przywódcy. Goebbels wiedział, że jedyną nadzieją na sukces w partii nazistowskiej jest dostęp do najbliższego otoczenia Hitlera, a to, jak wierzył, może zapewnić tylko pobyt w Monachium. Jego nastawienie zmieniło się jednak diametralnie, kiedy kierowca Hitlera mu powiedział, że zdobycie Berlina jest jednym z najwyższych priorytetów wodza62. Nagle Berlin stał się „wspaniały” i „elektryzujący”, a gdy drugiego dnia oprowadziła go po mieście „czarująca dama”, Goebbels napisał w dzienniku, że wycieczka do grobu Fryderyka Wielkiego w Poczdamie była jedną z „wielkich chwil” w jego życiu. Zaczął nazywać Berlin „metropolią”, miastem podniet i wyzwań, miastem, w którym można poczuć „powiew historii”. Chociaż nieustannie atakował republikanów, Żydów i awangardę, czyli – jak to ujmował – „bolszewicki i żydowski dom wariatów”, zobaczył również na własne oczy, że wielu ludzi w Berlinie podziela nacjonalistyczne i volkistowskie idee, na których opierał się ruch nazistowski; w istocie pewne dzielnice, takie jak Spandau, okazywały, jego zdaniem, „volkistowski potencjał” już w 1921 roku, kiedy Związek Niemiecko-Społeczny (Deutsch-Sozialer Bund – DSB) ze swastyką jako emblematem był tam czwartą co do wielkości partią. Za olśniewającą fasadą Kurfürstendamm Goebbels szybko dostrzegł ogromne, coraz bardziej wyalienowane klasy średnie, tęskniące za zmianą, i nawet uważał, słusznie, że pewnego dnia uda mu się zdobyć poparcie ogromnej armii robotników w biednych dzielnicach przemysłowych. Na ulicach gigantycznego miasta zaczął wyczuwać potencjał do „czynu”: „Berlin potrzebuje sensacji jak ryba wody” – napisał w swojej niezwykle szczerej Kampf um Berlin (Walka o Berlin). – „Każda propaganda polityczna, która tego nie rozumie, chybi swojego celu”63. W „epoce mas” trzeba „zdobyć ulicę”, ponieważ „historia tworzy się na ulicy”64.

Pierwszym zadaniem Goebbelsa było znaleźć partii nowych członków, a żeby tego dokonać, musiał zdobyć rozgłos. Po nieudanej demonstracji, podczas której jego zwolennicy dostali cięgi od komunistów, zaczął wygłaszać w całym mieście przemówienia, skupiając się na korporacjach studenckich, klubach młodzieżowych i piwiarniach, a nawet otwierając nową siedzibę nazistów przy Lützowstrasse. Szybko zyskał lojalny zastęp młodych ludzi oddanych „swojemu Goebbelsowi”. Horst Wessel był typowym studentem, którego przyciągnęła młoda partia nazistowska: „Ten człowiek przejawiał wyjątkowe zdolności oratorskie i talenty organizacyjne” – napisał Goebbels. – „Nie było nic, z czym by sobie nie poradził. Towarzysze partyjni trzymali się go z wielkim oddaniem. SA dałaby się pociąć dla niego na kawałki”65. W ciągu kilku miesięcy Goebbels powiększył szeregi partii do 2 tysięcy członków, ale mimo tego oczywistego sukcesu berlińska prasa jeszcze o nim nie pisała. Rozpoczął przygotowania do walki, która miała mu zapewnić upragnioną uwagę. Przede wszystkim postanowił zreorganizować Sturmabteilung, czyli SA, i przekształcić ją w zwartą jednostkę bojową wzorowaną na potężnym komunistycznym Czerwonym Związku Frontowców (Rotfrontkāmpferbund). Skarżył się, że niełatwo mu było zrobić „żołnierzy politycznych” z tych bezrobotnych zbirów, którzy przy najmniejszej prowokacji brali się za łby z każdym, także ze sobą nawzajem. Na wczesnych zdjęciach członków berlińskiej SA można zobaczyć ponure, zawzięte twarze patrzące z ukosa w obiektyw, jakby z wyrazem groźby skierowanej do fotografa. Ale Goebbels wiedział, że ci młodzi ludzie będą użyteczni w zbliżającej się walce, i gdy niebawem wojna pomiędzy SA a komunistami rozgorzała na dobre, zaczął się nimi posługiwać w piwiarnianych bijatykach, zaskakujących napadach, pobiciach, strzelaninach i morderstwach z zimną krwią. W Kampf um Berlin nazwał tę fazę „krwawym początkiem”. Nie kierował się motywami ideologicznymi. Przeczytał Psychologię tłumu Le Bona i doszedł do wniosku, że rozgłos jest celem samym w sobie: „Propaganda jest dobra, jeśli prowadzi do sukcesu, a zła, jeśli nie przynosi pożądanych rezultatów […] nie można powiedzieć, że propaganda jest zbyt brutalna, zbyt podła; to nie są kryteria, według których należy ją oceniać”.

W powojennej legendzie Berlina komuniści i naziści są nieodmiennie przedstawiani jako nieprzejednani wrogowie stojący po przeciwnych stronach sceny politycznej. Goebbels, przynajmniej we wczesnych latach, nie myślał w taki sposób. W młodości podziwiał Rosję, namiętnie czytał Dostojewskiego i Tołstoja; sympatyzował z rewolucją rosyjską, a jako student nawet wspierał komunistów w walce ze znienawidzoną Republiką Weimarską. W swoim dzienniku napisał, że wszystko wydaje się lepsze niż niekończące się puste debaty, głupkowaci politycy i niemoralny świat kapitalizmu, który „nie wyciągnął żadnych wniosków z niedawnych wydarzeń […] ponieważ stawia własne interesy ponad interesami pozostałych milionów”. „Lepiej sprzymierzyć się z bolszewizmem niż żyć w wiecznym kapitalistycznym poddaństwie” – podsumował. Po przeczytaniu Das dritte Reich Moellera van den Brucka obwieścił, że Niemcy i Rosjanie mają ze sobą wiele wspólnego i że ci pierwsi przeżyją niebawem „odrodzenie” podobne do tego, które nastąpiło w Rosji pod rządami Lenina66. Goebbels uważał, że komuniści i naziści mają wspólne antydemokratyczne i antyrepublikańskie cele, a kiedy wygłaszał swoje wczesne przemówienia, domagał się nawet, aby nazywano go „towarzyszem doktorem Goebbelsem”. Zdawał sobie sprawę, że komuniści są głównymi rywalami nazistów w dzielnicach robotniczych, ale jego nadrzędnym celem nie było zniszczenie KPD (Komunistycznej Partii Niemiec), tylko obalenie republiki. Coraz bardziej wrzaskliwe tyrady przeciwko „bandom czerwonych morderców”, „bolszewickiemu zagrożeniu” i „czerwonemu terrorowi” zawierały w sobie, podobnie jak jeszcze bardziej zajadłe ataki na Żydów, histeryczną, nieszczerą nutę. Mimo to kiedy Goebbels przystąpił do walki z komunistami w robotniczych dzielnicach Czerwonego Berlina, stanął przed niełatwym zadaniem.

Berlin był po Moskwie największym na świecie bastionem komunizmu, a komuniści od dawna stanowili w tym gigantycznym mieście przemysłowym potężną siłę. Kiedy Goebbels przyjechał do Berlina, działała tam partia licząca 250 tysięcy członków, z 25 gazetami, 87 grupami afiliowanymi i czterema tysiącami aktywnych komórek politycznych67. Dysponowała doskonale rozwiniętą służbą kurierską, ogromną siatką informatorów i wyrafinowanymi systemami nadzoru. Berlin był siedzibą partii komunistycznej, frakcji komunistycznej w Reichstagu i niesławnego Radzieckiego Przedstawicielstwa Handlowego. Rosjanie pompowali do Berlina pieniądze, ucząc lokalnych członków partii „paszportologii” (sztuki podrabiania dokumentów i podpisów i sporządzania fałszywych paszportów brazylijskich), a także organizowania tajnych siatek, infiltracji wrogich ugrupowań i uprawiania skutecznej propagandy. Tak potężnemu rywalowi Goebbels ze swoją żałosną garstką zwolenników mógł jedynie zazdrościć. Ale w ciągu siedmiu lat sytuacja całkowicie się odwróciła, co jest miarą jego geniuszu jako propagandzisty i działacza politycznego oraz świadectwem głupoty komunistycznego kierownictwa.

Pierwszy atak na komunistów Goebbels przypuścił 11 lutego 1927 roku starannie zaaranżowanym wiecem „w jaskini lwa”, salach Pharus w sercu „czerwonego Wedding”. Rozreklamował to wydarzenie w całym Berlinie, zastępując małe obwieszczenie NSDAP ogromnymi jaskrawoczerwonymi plakatami, wydrukowanymi w tym kolorze specjalnie po to, żeby rozdrażnić komunistów. Goebbels ledwo zdążył wejść na mównicę, kiedy grupa komunistów podeszła do zgromadzonych SA-manów i się na nich rzuciła. Nie była to zwyczajna bijatyka, lecz zajadła walka wręcz z użyciem ciężkich łańcuchów, mosiężnych kastetów, kijów i żelaznych prętów. Starcie przeniosło się na ulicę, a ludzie po obu stronach padali nieprzytomni, ze złamanymi szczękami i nosami. Według raportu SA straty KPD wyniosły 85 rannych, natomiast SA – trzech ciężko rannych i „około 10–12 lekko”68. Goebbels był zachwycony. Przeważające siły SA zmusiły komunistów do odwrotu i po raz pierwszy o nazistach rozpisywano się szeroko w berlińskiej prasie. „Bitwę w salach Pharus” Goebbels nazwał „dobrym początkiem” i dużo mówił o „terrorze” wymierzonym w „niewinnych” nazistów, którzy chcieli po prostu odbyć pokojowe zebranie. Raport kończył się słowami: „Kiedy zjawiła się policja, było już po walce. Marksistowski terroryzm został krwawo stłumiony”69.

Goebbels nie pozwolił, aby impet osłabł. Dwudziestego marca 1927 roku, w „Dniu Monachijczyka”, który wyznaczał rocznicę założenia berlińskiej SA, zebrał swoich zwolenników pod miastem. Wprawiwszy ich w bojowy szał, polecił maszerować do Berlina. Ponad 400 ludzi w mundurach ruszyło, bijąc wszystkich komunistów, jakich napotkało po drodze. Później tego dnia Goebbels rozkazał uderzyć na Żydów oraz wszystkich „o żydowskim wyglądzie” i do zmroku wielu ludzi zostało napadniętych i pobitych przez SA-manów śpiewających Pieśń Oddziałów Szturmowych ze słowami „Dopiero kiedy Żydzi spłyną krwią, / Dopiero wtedy będziemy wolni” w refrenie. Wielu berlińczyków przyglądało się tym zajściom. Niektórzy byli zniesmaczeni, a inni okazywali dezaprobatę, ale nie uczyniono nic, aby powstrzymać SA w jej pierwszej otwartej „akcji” antyżydowskiej w Berlinie. Ekscesy jeszcze trwały, kiedy Goebbels przemawiał podczas końcowej ceremonii na Wittenbergplatz. Tam, w Westend, dzielnicy klasy średniej, wysubtelnił swoje przemówienie, aby dostosować się do nowego audytorium. „Po raz pierwszy przybyliśmy do Berlina z jawnie pokojowymi zamiarami” – skłamał. – „Czerwony Związek Frontowców zmusił nas do rozlewu krwi. Nie pozwolimy się więcej traktować jak obywatele drugiej kategorii”. Grupa zamożnych słuchaczy wiwatowała. Goebbels chełpił się później, że zagrał na psychologii klasy średniej jak „na fortepianie”. Drugiego września 1928 roku, na dorocznym generalnym zjeździe partii, naziści mogli oświadczyć z dumą:

Rozkład następuje powoli, lecz nieubłaganie; prawie nie ma poważniejszego oporu. Ale antysemityzm rozwija się jako idea. Mamy dzisiaj coś, czego prawie nie było 10 lat temu: kwestia żydowska dotarła do świadomości ludzi i już nie zniknie, a my zadbamy o to, aby stała się międzynarodową kwestią światową; nie spoczniemy, dopóki kwestia nie zostanie rozwiązana. Mamy nadzieję, że dożyjemy tego dnia (entuzjastyczne oklaski)…70

W następnych miesiącach Goebbels