Amory, zaloty i podboje - Szymon Drobniak - ebook

Amory, zaloty i podboje ebook

Szymon Drobniak

4,7

Opis

Czy wiecie, skąd się biorą dzieci w świecie zwierząt i roślin? Organizmy żywe rozmnażają się na tyle różnych sposobów, że można dostać od tego zawrotu głowy! Dzięki tej książce poznacie fascynujące sposoby rozmnażania zwierząt i roślin... w lesie, na łące i pod wodą! 

Czy to prawda, że skarabeusz uwodzi wybrankę kulką kupy, a ślimak jest zarówno mamą, jak i tatą? Szymon Drobniak – biolog i laureat Nagrody Naukowej „Polityki” – w zabawny i rzetelny sposób opisuje sposoby na zdobywanie zainteresowania partnerek w świecie roślin i zwierząt.

Czy bakterie też chodzą na randki? A jak randkują rośliny, skoro nie potrafią chodzić? Dlaczego pod koniec romantycznej kolacji para jeżozwierzy wzajemnie na siebie siusia? Kiedy i po co tata błazenek zamienia się w mamę? I dlaczego właściwie rozwielitki oraz bdelloidalne wrotki nie potrzebują chłopaków?

O autorze: Szymon Drobniak – biolog ewolucyjny i zoolog. Pracował na całym świecie: od kostarykańskiej dżungli (gdzie badał oszałamiające kolory tropikalnych kolibrów) do szwedzkiej tajgi arktycznej (gdzie podglądał żyjące w niezwykłych rodzinach sójki syberyjskie). Po kilku latach spędzonych na szwajcarskim Uniwersytecie w Zurychu oraz szwedzkim Uniwersytecie w Uppsali wrócił do Polski i aktualnie pracuje w Instytucie Nauk o Środowisku Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest także członkiem zespołu zoologów ewolucyjnych pracujących na australijskim Uniwersytecie Nowej Południowej Walii w Sydney. Czasami w swojej pracy zamienia się w matematyka: wynajduje nowe sposoby patrzenia na biologiczny świat, korzystając tylko z komputera i matematycznych równań.

Autor kilkudziesięciu artykułów naukowych. Wydał też niedawno książkę Co nas może zabić w mieście. Jego teksty można znaleźć m.in. w „Gazecie Wyborczej”, miesięczniku „Focus”, „Tygodniku Powszechnym”, a ostatnio nawet w kulinarnym magazynie „Kukbuk”. Nauka to zresztą nie jedyne jego zainteresowanie – jako Drobne Kreski tworzy artystyczne wizje naukowego świata w postaci ilustracji, infografik i filmów.

W 2018 r. został laureatem Nagród Naukowych Tygodnika „POLITYKA” w kategorii „Nauki o życiu” przyznawanych za wybitne osiągnięcia oraz popularyzację nauki. W 2015 roku został zwycięzcą polskiej edycji międzynarodowego konkursu dla popularyzatorów nauki FameLab (opowiadając o zdradzających swoich mężów sikorkach!). Popularyzacja nauki to zresztą jego drugi zawód: prowadzi też warsztaty z dziećmi i dorosłymi, organizuje cykliczne Tygodnie Ewolucji w Krakowie, jest też członkiem zarządu Stowarzyszenia Rzecznicy Nauki, grupy Evoke oraz współtwórcą inicjatywy Nauka dla Przyrody, a do tego wszystkiego jest naukowym stand-uperem.

O ilustratorce: MARIA ŁEPKOWSKA – graficzka i ilustratorka. Studiowała na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Wegetarianka, która nieustannie poszukuje sposobów na bardziej ekologiczne życie w mieście. W wolnym czasie rysuje komiksy, ogląda filmy z Davidem Attenborough i uprawia swój balkonowy ogródek.

 

Spis treści:

Wstęp

Diablica - Bardzo mały tata

Sikorka modra - W pogodni za DNA

Skarabeusz - Miłość kupą się toczy

Panda - Zerowa namiętność

Mucha tyczkooka - Randka na patyku

Rozwielitka - Niepotrzebni mężczyźni

Ślimak winniczek - Mamotata czyli dwa w jednym

Błazenek - Czary-mary z taty mama

Jeżozwierz - Randkowanie i siusianie

Kaczka krzyżówka - Korkociąg i dziwaczka

Wywilżna karłowata - Kontrola umysłu

Dwulistnik muszy - Prawie jak mucha

Logidezja czyli Koliber łopatoogonowy - Kto pod kim dołki kopie

Modliszka - Odgryzaczka głów

Żółw skórzasty - Jak mieć syna zamiast córki

Kukułka - Zawody w pchnięciu jajem

Bakterie - Urodziny kserokopii

Świtezianka - Nie ma róży bez kolców

Pszczoła - Wybuchowe siusiaki

Grzebitoród amerykański - Porodówka na plecach

Lądzień czerwonatka - Pluszowe pajączki

Batalion - Spryciarze wygrywają

Kolczatka - Kująca ekstrawagancja

Altannik - Podryw na superchatę

Tasiemiec - Kolejny mamotatuś

Ślimak bananowy - Miłosne odgryzanie

Golec - Całe życie pod ziemią

Wąż pończosznik - W kupie raźniej

Tulipan i każdy inny kwiat

Macroscelides Micus - Monogamia: trudny wybór

Wrotki bdelloidalne czyli panom dziękujemy

Postscriptum

 

Amory, zaloty i podboje czyli niesamowite historie o rozmnażaniu w świecie przyrody 

Szymon Drobniak & Maria Łepkowska

ISBN 978-83-62965-54-0 (książka papierowa)

ISBN 978-83-67356-02-2 (ebook)

ISBN 978-83-67356-03-9 (audiobook - czyta Wiktor Zborowski)

rok wydania audiobooka i ebooka: 2022

www.babaryba.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 69

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (6 ocen)
4
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Text © Szy­mon Drob­niak, 2018 Illu­stra­tions © Maria Łep­kow­ska, 2018 This edi­tion © Baba­ryba, 2022

Opieka redak­cyjna: Marek Wło­dar­ski Kon­sul­ta­cje mery­to­ryczne: dr Aneta Arct Skład i opra­co­wa­nie gra­ficzne: Maria Łep­kow­ska Korekta: Kata­rzyna Sza­jow­ska

ISBN 978-83-67356-02-2 WAR­SZAWA 2022

Wydaw­nic­two BABA­RYBA

www.baba­ryba.pl

Wer­sję elek­tro­ni­czą przy­go­to­wano w sys­te­mie Zecer

Wprowadzenie

Gdy­by­ście zapy­tali jakie­go­kol­wiek bio­loga, czyli osobę, która zaj­muje się bada­niem orga­ni­zmów żywych (roślin, zwie­rząt i ludzi), co jest naj­bar­dziej fascy­nu­ją­cego w jego pracy, to z dużym praw­do­po­do­bień­stwem odpo­wie, że pod­glą­da­nie roz­mna­ża­nia. Nic zresztą dziw­nego, bo wszyst­kie żywe istoty to robią! Oprócz, oczy­wi­ście, jedze­nia, cho­dze­nia, bie­ga­nia, wyda­la­nia (czyli robie­nia kupy), czy obser­wo­wa­nia świata. Oka­zuje się bowiem, że orga­nizm żywy w pew­nym momen­cie swo­jego życia po pro­stu chce się roz­mno­żyć, czyli naj­zwy­czaj­niej w świe­cie chce mieć dzieci.

Wie­cie zapewne dobrze, że swoje życie zawdzię­cza­cie rów­nież roz­mna­ża­niu. Prze­cież ludzie to także istoty żywe, które cho­dzą, jedzą, bie­gają, wyda­lają, obser­wują świat oraz wła­śnie: roz­mna­żają się. U ludzi – podob­nie jak u zwie­rząt i roślin – do roz­mna­ża­nia docho­dzi, gdy spe­cjalna komórka (taka mikro­sko­pijna cząstka naszego ciała), zwana jajecz­kiem, łączy się z inną, dużo mniej­szą komórką, zwaną plem­ni­kiem. Jajeczka pro­du­kują mamy, a plem­niki – ojco­wie.

Jajeczko to naj­czę­ściej nie­ru­choma kulka, która spo­koj­nie czeka sobie na plem­nik – cza­sami wewnątrz mamy (na przy­kład u ludzi i pta­ków), a cza­sami zupeł­nie na zewnątrz (na przy­kład u żab czy ryb). Sam plem­nik wygląda czę­sto jak mała kijanka: ma ogo­nek i jest dostar­czany przez tatę w pobliże jajeczka. Po połą­cze­niu się plem­nika i jajeczka powstaje zaro­dek – malutka wer­sja przy­szłego czło­wieka (lub zwie­rzątka czy roślinki). U ludzi zaro­dek rośnie w brzu­chu mamy, aż do momentu, gdy jest gotowy uro­dzić się jako malut­kie dzie­ciątko.

W przy­ro­dzie wystę­puje wiele spo­so­bów roz­mna­ża­nia i naro­dzin. Cza­sami dzieci zamiast wycho­dzić z brzu­cha mamy, wyska­kują z jajek, na przy­kład u pta­ków czy jasz­czu­rek. Kiedy indziej dziecko w ogóle nie wyska­kuje zni­kąd, tylko śpi sobie spo­koj­nie, cze­ka­jąc na dogodny moment, by zacząć rosnąć. Robią tak na przy­kład nasionka, czyli dzieci roślin. Zanim jed­nak zaro­dek się pojawi – mama i tata muszą się spo­tkać, poznać i poko­chać. A zwie­rzęta i rośliny roz­mna­żają się na tyle róż­nych spo­so­bów, że można aż dostać od tego zawrotu głowy! Czy zda­je­cie sobie sprawę, że nawet bak­te­rie cho­dzą na randki? A czy wie­cie, że roman­tyczna kola­cja pana jeżo­zwie­rza i pani jeżo­zwie­rzo­wej koń­czy się ich wza­jem­nym obsi­ki­wa­niem? Nie możemy też nie wspo­mnieć o śli­ma­kach, które są mamą i tatą w jed­nym, a w dodatku strze­lają do sie­bie na randce strza­łami!

Tak wygląda zwy­czajna codzien­ność rand­ko­wa­nia i roz­mna­ża­nia się żywych orga­ni­zmów w świe­cie, który ist­nieje tuż obok: w lesie, w jezio­rze, a nawet na naj­bliż­szym traw­niku. Wybierzmy się więc razem do fascy­nu­ją­cego świata zwie­rząt, o jakim dotąd jesz­cze nie sły­sze­li­ście!

Diablica

Haplo­ph­ryne mol­lis tak brzydka, że się goli

Dia­blica

bar­dzo mały tata

Są miej­sca na kuli ziem­skiej, gdzie umó­wie­nie się na randkę nie należy do naj­ła­twiej­szych i naj­przy­jem­niej­szych zadań. A zna­le­zie­nie kan­dy­data na męża czy żonę jest tam nie lada wyzwa­niem. Dzieje się tak na przy­kład bar­dzo głę­boko w oce­anie, gdzie jest pusto, ciemno i zimno, gdzie nie dociera już żadne świa­tło, a woda jest nie­mal lodo­wata. Zna­le­zie­nie w takim miej­scu taty dla swo­ich dzieci wymaga wiele wysiłku i szczę­ścia, dla­tego wiele zwie­rząt głę­bi­no­wych stara się raz zła­pa­nego kan­dy­data nie wypusz­czać. Mistrzy­nią takiej stra­te­gii jest tak zwana dia­blica – dziwna ryba żyjąca głę­boko w Oce­anie Atlan­tyc­kim. Potrafi ona tak dobrze się ukryć, że bar­dzo długo ludzie nie zda­wali sobie sprawy z jej ist­nie­nia. Gdy już ją odkryto i sfo­to­gra­fo­wano – oka­zało się, że jest nie­sa­mo­wi­cie brzydka: czar­no­brą­zową skórę pokry­wały liczne krostki-wyrostki.

Dia­blica to praw­dziwa cza­row­nica rybiego świata. Na pierw­szy rzut oka może wyglą­dać dość prze­ra­ża­jąco z powodu ogrom­nej, zaj­mu­ją­cej więk­szość głowy pasz­czy, naje­żo­nej drob­nymi jak szpilki zębami. Nie jest jed­nak nie­bez­pieczna, tak naprawdę jest dość leniwa i powolna. Ponie­waż w mor­skiej głę­bi­nie bra­kuje jedze­nia, dia­blica musi mieć wielki pysk, by łatwo zła­pać wszystko, co nie­opatrz­nie do niej pod­pły­nie. Ma też na gło­wie spe­cjalny świe­cący narząd przy­po­mi­na­jący maleńki lam­pion, który uła­twia jej polo­wa­nie, wabiąc na pożar­cie mniej­sze rybki. Nie­które dia­blice dora­stają do impo­nu­ją­cych roz­mia­rów – mogą mieć nawet metr dłu­go­ści – wyglą­dają zupeł­nie jak wielka pły­wa­jąca beczka z ostrymi zębami i olbrzy­mim pyskiem.

Poten­cjalni mężo­wie dia­blic są znacz­nie od nich mniejsi i przy­po­mi­nają prze­ro­śnięte kijanki. Przez długi czas jedyne widziane osob­niki dia­blic to były wła­śnie wiel­kie, brzyd­kie samice. Gdy więc samiec odnaj­dzie już swoją przy­szłą żonę, wie, że za żadne skarby nie może jej zosta­wić. W końcu tylko ona może wypro­du­ko­wać jajeczka, z któ­rych potem wyro­sną jego dzieci. Wgryza się więc w nią i od tej pory podró­żują już tylko razem. Dia­blica oczy­wi­ście nie ma nic prze­ciwko temu, w końcu ona też potrze­buje męża do uro­dze­nia małych rybek. Z cza­sem tatuś prze­staje jeść i zra­sta się ze swoją wybranką, pod­kra­da­jąc z jej krwi wszystko, czego potrze­buje do życia. Pozo­staje z niego tylko maleńka wypustka wysta­jąca z brzu­cha wiel­kiej żony, słu­żąca wyłącz­nie do pro­duk­cji plem­ni­ków, dzięki któ­rym powstają jego kolejne nowe dzieci. Samice dia­blic nie są ego­ist­kami i czę­sto pozwa­lają wię­cej niż jed­nemu tatu­siowi przy­cze­pić się do sie­bie. Kiedy czło­wie­kowi uda się zło­wić mamę dia­blicę, czę­sto nie widać nawet przy­ro­śnię­tych do niej sam­czy­ków – wyglą­dają iden­tycz­nie jak wszyst­kie inne wypustki, któ­rymi jest pokryta.

Co cie­kawe, dia­bli­cowi mężo­wie to nie­je­dyni goście, z jakimi podró­żują dia­blice przez głę­biny oce­anu. Ich malut­kie świa­tełko, któ­rymi przy­wa­biają jedze­nie, roz­ja­śnia mrok wła­śnie dzięki pasa­że­rom na gapę – milio­nom maleń­kich świe­cą­cych bak­te­rii. Miesz­kają one wewnątrz świe­cą­cego narządu dia­blicy i w zamian za przy­tulne miej­sce do życia pro­du­kują zimne, zie­lon­kawe świa­tło.

Sikorka modra

Cyani­stes caeru­leus od jed­nego woli wielu

Sikorka modra

w pogoni za DNA

Ptaki to piękne i pra­co­wite stwo­rze­nia. Nie­które z nich przez całe życie mają tylko jed­nego part­nera. Wyda­wać by się więc mogło, że to wzo­rowi rodzice… Nawet nie muszą uczyć się koły­sa­nek, bo po pro­stu ćwier­ka­jąc swoim dzie­ciom, usy­piają je śpie­wem każ­dego dnia. Wio­sną każda para wygląda jak zako­chana, co to od rana do nocy miło­śnie sobie ćwierka. Ale czy jest tak aby na pewno?

Wierz­cie lub nie, lecz naukowcy bar­dzo długo dawali się oszu­ki­wać pta­kom, w końcu te zała­twiają swoje mał­żeń­skie sprawy ukryte gdzieś wysoko w gałę­ziach drzew.

Wszystko się zmie­niło, gdy bada­cze dobrali się do pta­sich genów. Geny to takie jakby małe pro­gramy kom­pu­te­rowe. Każdy żywy orga­nizm ma ich w sobie mnó­stwo. To wła­śnie opro­gra­mo­wa­nie (czyli geny) decy­duje o naszym wyglą­dzie i umie­jęt­no­ściach. Jeden pro­gram mówi, że mamy mieć brą­zowe oczy, inny z kolei, że mamy być duzi i rzu­cać daleko kamie­niami.

Pro­gramy zapi­su­jemy na pen­dri­vie USB albo na kom­pu­te­rze, a geny zapi­su­jemy w DNA. Każdy z nas połowę tego DNA dostaje od mamy, a połowę od taty, tak żeby było spra­wie­dli­wie. No i wła­śnie gdy naukowcy zaczęli spraw­dzać DNA dzieci siko­rek modrych, zauwa­żyli, że część z nich miała, i ow­szem, geny od mamy, ale nie miała genów swo­jego taty! Miała za to geny innych sam­czy­ków!

Jest takie powie­dze­nie, że jak nie wia­domo, o co cho­dzi, to zazwy­czaj cho­dzi o pie­nią­dze. A że sikorki nie mają pie­nię­dzy, to pew­nie cho­dzi o naj­lep­sze geny (czyli o naj­lep­sze opro­gra­mo­wa­nie). Zacho­wa­nie siko­rzych mam to w sumie cał­kiem logiczna kal­ku­la­cja.

Zacznijmy od tego, że przy­szłych mężów jest nie­wielu. Każda sikorka by chciała mieć tego naj­faj­niej­szego z naj­lep­szymi genami, ale oni dość szybko zostają zajęci przez naj­spryt­niej­sze samice. Zostają ci ciut gorsi, no i oczy­wi­ście totalne fajt­łapy. Te panie, któ­rym tra­fią się gorsi mężo­wie, mają tylko jedno wyj­ście. Upa­trują sobie już zaję­tego faceta wśród tych super­sam­ców, cze­kają, aż będzie sam, i pod­la­tują do niego na krótką, eks­pre­sową randkę. Zanim ich wła­sny mąż się zorien­tuje, już są z powro­tem. Biedny sam­czyk nie wie, że nie­długo będzie wycho­wy­wał dzieci nie tylko swoje, ale też jakie­goś obcego super­samca. Po takiej eks­pre­so­wej randce samica składa kilka jaj zapłod­nio­nych przez wybra­nego przez nią przy­stoj­niaka.

Nie każ­dej sikorce ucho­dzi to na sucho. Jeśli mąż takiej nie­sfor­nej żony zorien­tuje się, że zro­biła coś za jego ple­cami, naj­czę­ściej zosta­wia ją z całym gniaz­dem na gło­wie i odla­tuje. Sprawa jest poważna, bo samiczka nie jest w sta­nie sama zaopie­ko­wać się dziećmi. Naj­czę­ściej koń­czy się to śmier­cią czę­ści lub wszyst­kich siko­rzą­tek.

Skarabeusz

Sca­ra­ba­eus sacer cho­dzi z kupą na spa­cer

Ska­ra­be­usz

miłość kupą się toczy

Ska­ra­be­usze, rodzaj żuków żyją­cych w pół­noc­nej Afryce i połu­dnio­wej Euro­pie, tak naprawdę marzą tylko o jed­nym: o dużej ilo­ści pach­ną­cej i wil­got­nej kupy. Kupa może być dowolna, cho­ciaż naj­więk­szym wzię­ciem cie­szą się te koń­skie i owcze, rza­dziej zaś kro­wie.

Ulu­bio­nym zaję­ciem ska­ra­be­uszy jest lepie­nie pięk­nych i gła­dziut­kich kulek z kupy. Jest to cięż­kie zada­nie, dla­tego zaj­muje sporo czasu. Trzeba naj­pierw odgryźć spory kawa­łek, a następ­nie go tur­lać i ubi­jać, aż zamieni się w piękną kuleczkę.

Tur­lają i samce, i samiczki – taka kulka kupy to nie tylko poten­cjalny pre­zent ślubny, ale także spi­żar­nia. Ska­ra­be­usze żywią się kupą innych zwie­rząt i ule­pione z niej kulki to tak naprawdę ich zapasy jedze­nia.

Gdy w ska­ra­be­uszo­wym życiu przy­cho­dzi czas na dzieci, samce i samiczki toczą spe­cjalne kulki, ciut więk­sze i gład­sze, zro­bione z bar­dziej roz­drob­nio­nej kupy. Nie jest powie­dziane, kto taką kulkę robi, a kto dostaje. Cza­sami para lepi sobie kulkę wspól­nie i wspól­nie ją toczy (samiczka zawsze kulkę cią­gnie, a sam­czyk pcha). Cza­sami samiczka – gdy zoba­czy samca ze szcze­gól­nie uro­dziwą kulką – przy­łą­cza się do niego.

Kulka kupy to nie wszystko. Ważny jest też dom, dla­tego ska­ra­be­usze kopią głę­bo­kie norki.

Para ska­ra­be­uszy wta­cza swoją mał­żeń­ską kulkę do takiej norki i tam przez kilka dni sobie roman­tycz­nie rand­kują, pod­ja­da­jąc po tro­chu kupę. Jak tylko amory się skoń­czą, sam­czyk odcho­dzi szu­kać kolej­nych sami­czek (lub toczyć kolejne kulki), a samiczka zostaje w norce. Pod­ja­da­jąc kupę z kulki, ugniata ją tak, że zamie­nia się ona w nie­wielką gruszkę z wgłę­bie­niem.

Do tego wgłę­bie­nia samiczka składa zapłod­nione jajeczko, a następ­nie przy­sy­puje norkę i ucieka. Z jajeczka wykluwa się larwa (u chrząsz­czy nazywa się ona pędra­kiem), która żywi się zosta­wioną… kulką kupy. Larwa ota­cza się w końcu koko­nem i po jakimś cza­sie zmie­nia w doro­słego ska­ra­be­usza, który zaczyna szu­kać sobie wła­snych kupo­wych kulek.

Oka­zuje się, że ska­ra­be­usze to nie tylko świetni rzeź­bia­rze (kupy). Aby zorien­to­wać się w tere­nie, zwłasz­cza w nocy, chrząsz­cze wyko­rzy­stują nie­zwy­kłą nawi­ga­cję: swoje poło­że­nie okre­ślają na pod­sta­wie uło­że­nia Drogi Mlecz­nej na nie­bie!

Jest to o tyle nie­zwy­kłe, że do tej pory naukowcy byli pewni, że tylko ptaki i ludzie potra­fią się posłu­gi­wać gwiaz­dami, by odnaj­dy­wać drogę. Ska­ra­be­usze to pierw­sze owady (i pierw­sze bez­krę­gowce), u któ­rych odkryto tę nie­zwy­kłą umie­jęt­ność. Naj­wy­raź­niej prze­to­cze­nie kulki kupy z jed­nego miej­sca na dru­gie wymaga nad­zwy­czaj­nych zdol­no­ści orien­ta­cji w tere­nie!

Panda

Ailu­ro­poda mela­no­leuca pra­wie jak czarna i biała kukiełka

Panda

zerowa namięt­ność

Pandy to niedź­wie­dzie naprawdę wyjąt­kowe. Na wol­no­ści żyją obec­nie tylko w kilku bar­dzo małych kolo­niach w Chi­nach. W nie­woli – w wielu ogro­dach zoo­lo­gicz­nych na całym świe­cie. Pod­sta­wo­wym pro­ble­mem pandy jest jej wymie­ra­nie. Jest to jeden z naj­bar­dziej zagro­żo­nych gatun­ków na świe­cie, nie bez powodu panda stała się sym­bo­lem mię­dzy­na­ro­do­wej orga­ni­za­cji eko­lo­gicz­nej WWF (Świa­to­wego Fun­du­szu na rzecz Przy­rody). Dużym pro­ble­mem pandy są też jej zwy­czaje miło­sne, a raczej ich brak. Spo­śród wszyst­kich niedź­wie­dzi jest to chyba naj­mniej namiętne zwie­rzę.

Zacznijmy od tego, że panda może i chce rand­ko­wać, ale tylko przez bar­dzo krótki czas w roku. Jak na zagro­żone wygi­nię­ciem zwie­rzę jest to dziwny i nie­bez­pieczny zwy­czaj. Zresztą dopóki pan­dami nie zain­te­re­so­wali się ludzie, to zwie­rzęta te miały się świet­nie i nic im nie gro­ziło.

Ten roman­tyczny czas, kiedy pan­dzie chce się rand­ko­wać, trwa z reguły dwa, trzy dni w roku i w natu­ral­nych warun­kach wypada w oko­li­cach kwiet­nia lub maja. Samice pand w tym okre­sie stają się wyjąt­kowo pobu­dzone (każdy, kto widział pandę, wie, że słowo „pobu­dzona” nie­ko­niecz­nie dobrze opi­suje to zwie­rzę). Jeśli wszystko się uda, czyli w te dwa dni znaj­dzie się kan­dy­dat na męża, panda zacho­dzi w ciążę i po sze­ściu mie­sią­cach rodzi małe, różowe, nagie i ślepe pan­dziątka. Dzieci pand czę­sto rodzą się jako bliź­nięta. Nie­stety, ponie­waż panda gro­ma­dzi bar­dzo mało tłusz­czu, nie potrafi wykar­mić mle­kiem dwóch niedź­wiad­ków, więc tylko jeden prze­żywa.

Miło­sne zwy­czaje pand są nam teraz dobrze znane i potra­fimy wyko­rzy­stać je na tyle, że pandy od czasu do czasu roz­mna­żają się w ogro­dach zoo­lo­gicz­nych. Kie­dyś jed­nak, kiedy naukowcy nie do końca rozu­mieli ich miło­sne potrzeby, pró­bo­wano naj­róż­niej­szych spo­so­bów na zachę­ce­nie ich do zbli­że­nia. Sto­so­wano na przy­kład pro­jek­cje fil­mów poka­zu­ją­cych inne pandy na randce.

Nie­stety, wszystko to oka­zy­wało się mało sku­teczne. Dopiero żmudne bada­nia i obser­wa­cje pand w warun­kach natu­ral­nych poka­zały, że tak naprawdę wszystko z nimi jest w porządku, po pro­stu one tylko kilka razy w roku mają ochotę na amory.

Panda jako gatu­nek tak bar­dzo zagro­żony wygi­nię­ciem była jed­nym z pierw­szych zwie­rząt roz­mna­ża­nych in vitro, czyli cał­ko­wi­cie przy pomocy czło­wieka. W cza­sie takiego in vitro naukowcy w spe­cjal­nym labo­ra­to­rium sta­rają się połą­czyć jajeczko mamy pandy z plem­ni­kiem taty pandy i następ­nie wsz­cze­pić takie połą­cze­nie pan­dziej mamie.

Aby zabez­pie­czyć się przed utratą pew­nych pan­dzich genów, w róż­nych ogro­dach zoo­lo­gicz­nych zacho­wano jajeczka i plem­niki wielu pand, nawet takich już nie­ży­ją­cych. Bez­pieczne i zamro­żone cze­kają na sto­sowny moment, kiedy będą potrzebne w rato­wa­niu przed wygi­nię­ciem tego pociesz­nego i pięk­nego zwie­rzaka.

Mucha tyczkooka

Tele­op­sis dal­manni z tele­sko­pem wprost do pani

Mucha tycz­ko­oka

randka na patyku

Rand­ko­wa­nie ma u zwie­rząt zawsze jeden naj­waż­niej­szy cel: zna­le­zie­nie part­nera z naj­lep­szymi genami do prze­ka­za­nia przy­szłym dzie­ciom. Wydaje się, że to pro­ste zada­nie, ale skąd wła­ści­wie samiczka ma wie­dzieć, który z sam­ców jest tym naj­lep­szym? Na pewno odpa­dają takie kry­te­ria wyboru jak gru­bość port­fela, mar­kowe ciu­chy, szybki samo­chód czy wielki dom – mało które zwie­rzęta mogą sobie na to wszystko pozwo­lić. Wachlarz moż­li­wo­ści, które wyko­rzy­stują sam­czyki róż­nych zwie­rząt, by jak naj­bar­dziej przy­po­do­bać się samicz­kom, jest jed­nak rów­nie impo­nu­jący. Prym wie­dzie afry­kań­ska mucha tycz­ko­oka, ulu­biony gatu­nek wszyst­kich bio­lo­gów zaj­mu­ją­cych się owa­dzim roz­mna­ża­niem.

Samce much tycz­ko­okich to praw­dziwe lata­jące oczy na tycz­kach! Oczy tycz­ko­okich chło­pa­ków umiesz­czone są bowiem na koń­cach dłu­gich wyrost­ków, przez co sam­czyki wyglą­dają tro­chę jak lata­jące litery T. Nie­sa­mo­wite jest, w jaki spo­sób powstają tyczki tycz­ko­okich panów. Taka mucha zaraz po wyj­ściu z jajeczka jest jesz­cze miękka, więc szybko to wyko­rzy­stuje. Samiec połyka duże ilo­ści powie­trza, ale zamiast kie­ro­wać je do brzu­cha, wpy­cha to powie­trze do głowy, gdzie prze­cho­dzi ono obok oczu i nadmu­chuje znaj­du­jące się za oczami dłu­gie balo­niki. Te zaś rosną i wydłu­żają się do momentu, aż samiec jest usa­tys­fak­cjo­no­wany dłu­go­ścią swo­ich napom­po­wa­nych tyczek.

Umiesz­cze­nie oczu na takich dłu­gich tycz­kach może wyda­wać się dość kło­po­tli­wym roz­wią­za­niem, muchy jed­nak radzą sobie z tym dosko­nale. Dzięki tycz­kom mają nawet lep­sze pole widze­nia! Tyczki peł­nią jed­nak także waż­niej­szą rolę – są rodza­jem odznaki, dzięki któ­rej samica może oce­nić samca, czy będzie dobrym kan­dy­da­tem na ojca jej dzieci. Chło­paki zresztą jej to mocno uła­twiają: każ­dego dnia gro­ma­dzą się i sia­dają na zwi­sa­ją­cych nad wodą nit­kach trawy lub drob­nych korzon­kach. Jeśli jakiś sam­czyk nie pasuje roz­mia­rem do reszty grupy i ma wyraź­nie krót­sze tyczki, jest szybko wyga­niany z grupy. Taki pokaz siły zawsze wygląda podob­nie: dwa sam­czyki stają naprze­ciwko sie­bie i porów­nują nawza­jem dłu­gość swo­ich tyczek. Czę­sto poma­gają sobie, sze­roko roz­sta­wia­jąc przed­nie nogi, żeby spra­wiać wra­że­nie jesz­cze więk­szych. Samiec z krót­szymi tycz­kami z reguły sam odla­tuje, nie docho­dzi więc do bija­tyki, wszystko odbywa się bar­dzo kul­tu­ral­nie.

No dobrze, ale co takiego otrzy­muje samiczka w zamian za wybra­nie pana z naj­bar­dziej roz­su­nię­tymi oczami? Oka­zuje się, że sporo. Taki „sze­roki” samiec cechuje się z reguły lep­szym zdro­wiem i lepiej radzi sobie z wro­gami. Samo to, że był w sta­nie prze­żyć z oczami umiesz­czo­nymi tak daleko od sie­bie, mówi dużo o jego zarad­no­ści. Samiczka spo­dziewa się więc, że jego „super­ce­chy” przejdą na dzieci, a potem na wnuki i pra­wnuki… Dla przy­szłej mamy rachu­nek jest pro­sty: skoro ten samiec radził sobie tak dobrze do tej pory, to lepiej wybrać jego niż sła­bo­wi­tego prze­cięt­niaka.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki