Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i hiszpańskiej. Tłumaczył Józef Szujski. Jest to jeden z najwybitniejszych dramatów Calderóna. Można sobie nałamać głowy, chcąc oznaczyć dobrze stosunek pięknego dramatu Kalderona, którego tu przekład podajemy, do Polski. „Dramat wzięty z dziejów polskich”? Broń Boże! Nic on z dziejami naszymi wspólnego nie ma, jak nie mieliśmy nigdy króla, który się nazywał Bazyli, Infantki, która by nosiła imię Estreli, ani też w sąsiedztwie Wielkiego księcia Moskwy, bliskiego krewnego królewskiego polskiego domu, który by nosił romansowe imię Astolfa. „Dramat polski Kalderona?” I to nic. Nic tu polskiego nie ma, nic, coby przypominało choćby z daleka nasze instytucje i charakter: Król Jegomość pan dziedziczny i despotyczny – grandowie połączeni z nim najściślejszym feudalnym stosunkiem. Więc chyba to jedno, że dramat dzieje się w Polsce i ma intencję być dramatem polskim. Stolica jej i zamek królewski stoi nad morzem, hipogryfy gnieżdżą się w jej górach, a na wiosnę rozkwita w niej drzewo magnolii, pełne woni! Nie mamy się jednak co gniewać na Kalderona: jeżeli nas nie znał, miał najlepsze chęci i najlepsze o nas wyobrażenie; król Bazyli jest wielkim uczonym, na kształt Alfonsa Kastylijskiego, królewicz Zygmunt (jedyne z polska brzmiące imię) dzielnym w gruncie człowiekiem, grand Klotald reprezentuje wierne tronowi możnowładztwo, państwo samo jest wielkie i sławne. Jest to niezawodnie odbicie opinii, jaką miano na dworze Filipa IV o Polsce Zygmunta III i Władysława IV, chociaż ją późniejsze przyćmiły już klęski...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 164
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pedro Calderón de la Barca
Życie snem
La vida es sueño
DRAMATCALDERONA
dziejący się w Polsce
tłumaczyłJózef Szujski
Książka w dwóch wersjach językowych:
polskiej i hiszpańskiej
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Na okładce: Antonio de Pereda (1611–1678), El sueño del caballero (1650), licencja public domain,
źródło - https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Antonio_de_Pereda_-_El_sueño_del_caballero_-_Google_Art_Project.jpg
Plik rozpoznano jako wolny od znanych ograniczeń praw autorskich, włącznie z prawami zależnymi i pokrewnymi.
Tekst wg edycji XIX-wiecznej.
Zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Armoryka
Wydawnictwo Armoryka
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
http://www.armoryka.pl/
ISBN 978-83-7950-714-6
Można sobie nałamać głowy, chcąc oznaczyć dobrze stosunek pięknego dramatu Kalderona, którego tu przekład podajemy, do Polski. „Dramat wzięty z dziejów polskich”? Broń Boże! Nic on z dziejami naszemi wspólnego nie ma, jak nie mieliśmy nigdy króla, który się nazywał Bazyli, Infantki, któraby nosiła imię Estreli, ani też w sąsiedztwie Wielkiego księcia Moskwy, bliskiego krewnego królewskiego polskiego domu, któryby nosił romansowe imie Astolfa
„Dramat polski Kalderona?” I to nic. Nic tu polskiego nie ma, nic, coby przypominało choćby z daleka nasze instytucye i charakter: Król Jmość pan dziedziczny i despotyczny – grandowie połączeni z nim najściślejszym feodalnym stosunkiem. Więc chyba to jedno, że dramat dzieje się w Polsce i ma intencyę być dramatem polskim. Ale ta Polska, to jak Czechy Szekspira w „Winterstale”. Stolica jej i zamek królewski stoi nad morzem, hipogryfy gnieżdżą się w jej górach, a na wiosnę rozkwita w niej drzewo magnolii, pełne woni!
Nie mamy się jednak co gniewać na Kalderona: jeżeli nas nie znał, miał najlepsze chęci i najlepsze o nas wyobrażenie; król Bazyli jest wielkim uczonym, na kształt Alfonsa Kastylijskiego, królewicz Zygmunt (jedyne z polska brzmiące imię) dzielnym w gruncie człowiekiem, grand Klotald reprezentuje wierne tronowi możnowładztwo, państwo samo jest wielkie i sławne. Jest to niezawodnie odbicie opinii, jaką miano na dworze Filipa IV o Polsce Zygmunta III i Władysława IV, chociaż ją późniejsze przyćmiły już klęski. Bodaj czy poeta o stosunkach W. księstwa Moskiewskiego coś więcej nie wiedział, jest przynajmniej pewien ślad wyobrażenia o nieograniczonej władzy księcia w ostatniej scenie pierwszego aktu. (Dyalog Klotalda z Rozaurą). Przecież i wielki poprzednik Kalderona Lopez de Vega traktował dramatycznie historyę Dymitra Samozwańca.
Gdy Ticknor w Historyi literatury hiszpańskiej mniej się naszym dramatem zajmuje, nie szczędzi mu Schack (Historya dramatu w Hiszpanii t. III) najwyższych pochwał. On też znajduje dlań legendarną podstawę w dziele Marka Pola Wenecyanina: De consuetudinibus et conditionibus orientalium regionum, upatrując zarazem pokrewieństwo z nowelkami Boccaccia i Grazziniego. (Decamer. Dzień 3, now. 8, Grazzini t. II, p. 117). Przedmiot niespodziewanego wyniesienia do królewskiej godności nędzarza, był w ogóle bardzo popularnym w dramaturgii XVII wieku przedmiotem, a i nasza literatura zawdzięcza mu sztukę Piotra Baryki pod tyt Z chłopa król.
Chociaż czas kompozycyi La vida es sueno oznaczonym nie został, nie podlegać się zdaje wątpliwości, że należy on do epoki najświetniejszej twórczego geniuszu poety. Słowa Göthego o Kalderonie, że był on geniuszem, który miał najwięcej rozsądku, a co za tem idzie, wybornym wykonawcą obliczonego naprzód aż do szczegółów planu sztuki, sprawdzają się wybornie na naszym dramacie. Niczego tam nie ma za wiele, niczego napróżno, wszystko wzajemnie wspiera się, aby stanęła doskonała budowa. Jak inne najwyższe sztuki Kalderona (liczymy do nich: Principe constante, El magico prodigioso) mieści w sobie La vida es sueno wzniosłe myśli podstawne: potępienie wiary w fatalizm i grasującą silnie w czasach Kalderona astrologię, afirmacyę wolnej woli człowieka, walczącej z fatalizmem i zwyciężającej go. Już to samo wyróżnia dramat bardzo korzystnie od innych pobieżniejszych, w których nietylko głębsza jakaś myśl nie została uwidocznioną, ale przesądy i słabości wieku żadnej nie doznały krytyki.
Jak w Książęciu niezłomnym tak i tu, spotykamy pewne zwycięzkie wyjście, wzniesienie się Kalderona nawet nad wyobrażenia Szekspira, który ostatecznie słowa Jaga w Otellu: „Od naszego przyrodzenia zależy, jakimi być mamy”, uczynił własnym ostatecznym programem i czynnika woli w dramatach swoich nigdzie nie uwidocznił. Nie chcemy przez to ubliżyć Szekspirowi, który przez unaocznienie przyszłego tragicznego rozwiązania w samej naturze działających figur stał się twórcą nowożytnego dramatu i na osobistej odpowiedzialności bohaterów tragiczną zbudował sprawiedliwość, ale podnosimy w Kalderonie to, czego w Szekspirze brak czujemy, a co w najwyższych aspiracyach dramatycznych nowożytności jak n. p. w Fauscie Göthego powraca znowu, jako wielkie poetyczne dążenie.
Obok tego wyższego dążenia, odznacza się La vida es sueno, bardzo starannem, bardzo trzeźwem narysowaniem charakterów, które aż do sługi Rozaury, Klaryna, mającego zastępować niezbędnego w hiszpańskich sztukach grazioso (błazna), unikają wszelkiego szablonu. Główny bohater, wychowany na dzikiego człowieka w skutek uczonego szaleństwa ojca, ma w rysunku swoim dążenie do nieubłaganego, przesadnego prawie naturalizmu, odpychającego poetyczne pokusy z stanowczością mistrza, co pewnym jest, że rogata choćby prawda zawsze silniejszą będzie od najmiększej i najpowabniejszej lirycznej fikcyi. Wdzięczna to rola dla przedstawiającego artysty, pełna genialnych wskazówek, a przecież bez pokrycia wszystkiego tyradami słów. Król Bazyli jest podobnież skończonym tragicznym charakterem, pełnym wzniosłości i patosu, jest doskonałym starcem z wszystkiemi właściwościami tego wieku. Wierny jego doradzca Klotald, jak jego córka Rozaura, potrzebują wprawdzie hiszpańskiego narodowego charakteru, aby do gruntu odkryli swoją istotę, gwałtowność i duma hiszpańska są do nich kluczem, ale pojęte z tą narodową cechą, odznaczają się rzadką potęgą werwy i życia. Tę staranność w rysunku postaci – mają i pomniejsze role Astolfa, Estrelli, Klaryna, błazna kończącego tragicznie, chociaż całe życie był wzorem egoistycznej ostrożności.
Rzadko zdarza się takie harmonijne wykończenie szczegółów w dziele dramatycznem, któreby powstało powoli, z przerwami, z zerwaniem kilkakrotnem owej nici natchnienia, towarzyszącej najpiękniejszym ustępom. Kalderon, pisząc wiele w życiu (1500 sztuk mu przypisują), musiał zaiste pisać spiesznie i za kilkoma posiedzeniami kończyć z dramatem. La vida es sueno należy wszakże w szczególności do jego sztuk najbardziej jednolitych. Przypiszemy tę poetyczną jednolitość innej jeszcze okoliczności: przedmiot rozwijał jedną z najbardziej narodowych, najbardziej, że tak powiemy hiszpańskich, popularnych myśli, myśl o znikomości rzeczy ludzkich. „Życie snem”! temat to ulubiony hiszpańskiej sztuki i poezyi. Malarze: Zurbaran, Coellos, Goya lubują się w okropnym naturalizmie obrazów śmierci, mistyka św. Teresy obraca się wśród myśli abnegacyjnej: Muero porque no muero! Wesołość życia, wyrafinowana wykwintność dworu, szczebiot miłości graniczy o włos z klasztornym duchem Filipa II. La vida es sueno płodziła myśl użycia, namiętności gorące obok apatyi i uczucia znużenia, któremu uległo społeczeństwo po wielkich wysileniach światowładczych i nadużyciu bogactw Nowego Świata. Kalderon dotknął się tętna narodowego, które biło najżywiej, dotknął się, aby powiedzieć: że chociaż życie snem znikomym, starać się potrzeba o wątek zacnych i dobrych czynów we śnie, aby obudzenie nie było strasznem.
I tutaj, rzecz ciekawa, niewłasnowolnie zaiste, uderzał Kalderon i w usposobienie społeczeństwa, na tle którego osnuł swój dramat: La vida es sueno. Porównywał swego czasu Lelewel Hiszpanię z Polską, porównywał prawie w sposób mechaniczny traktat z traktatem i wojnę z wojną: nie wypowiedział, ile analogij ciekawych przedstawia cywilizacyjny ruch obu społeczeństw. Nie będziemy tu mówili o podobieństwach instytucyj politycznych, n. p. aragońskich i kastylskich do naszych, które u nas przeciągnęły się daleko po za czas, jaki im monarchia Ferdynanda i Izabelli na półwyspie pirenejskim zamierzyła [odsyłamy tutaj do naszych „Roztrząsań i opowiadań historycznych” a mianowicie do artykułów: „Jeszcze o elekcyi w epoce Jagiellonów” i o prawie: „Denon praestanda obedientia”. (Warszawa 1881)], ale podniesiemy podobieństwo uderzające przełomu, sprawionego w dziejach Hiszpanii i Polski owym ogromnym przyrostem posiadania i bogactwa, jaki sprawiło odkrycie Ameryki i – połączenie Unią lubelską Litwy i Rusi z Polską, podobieństwo myśli religijno-unifikacyjnych wielkiego aglomeratu w osobach Filipa II i Zygmunta III, przejęcia tych myśli przez społeczeństwa i przetworzenia względnego charakterów narodowych pod wpływem indywidualnego bogactwa, nadzwyczajnego zbytku, degeneracyi moralnej, którą wywołuje sytość i idąca za nią ociężałość myśli.
Nie braknie też w literaturze, w wymowie, w poezyi, w życiu polskiem licznych analogij, będących skutkiem podobieństwa losu z Hiszpanią. I u nas myśl o śmierci, lubowanie się w tej myśli, igranie z nią, graniczyła o miedzę z wesołością i używaniem, które często napadało frenetycznie społeczeństwo po świeżo doznanych klęskach; i u nas niezmiernie bliską siebie była mistyczna kontemplacya i pełna indywidualizmu wybujałość. Barokowi XVII wieku w pomnikach naszych, lubującemu się w trupich głowach i szkieletach, epigrafice nagrobkowej, przypominającej często motywa tańca śmierci Holbeina, towarzyszy pogrzebowy panegiryzm, który wprawdzie nie ma piękności dykcyi hiszpańskiej, ale ma jej pleonazm i hiperbolizm a był, bądź co bądź pewnym rodzajem potwornej fantastycznej produkcyi swego, czasu. Przesada wyrażenia się, pochodząca z dążenia do pompatyczności w wystąpieniu zewnętrznem, przesada cechująca całą naszą wymowę polityczną XVII wieku, próżnoby szukała podobnej w tytułomanii i pokorze spółczesnego niemieckiego stylu; rodzimy to produkt, na który, jeżeli co, to hiszpańskie wpłynęły wzory: Saavedry, Patona, Gongory, Graziana (Ticknor II, 308 sqq) drogą zakonu Jezuitów, przechodzące do Polski. Wiele z tych produktów: mowy Ossolińskiego, Jana Kazimierza, królewskie mowy Sobieskiego, w makaronicznej i panegirycznej swojej oryginalności, mają namaszczenie, lapidarność, patetyczność prawdziwie imponującą i rzecz zaiste dziwna pozwalają się w całości zużytkować artystycznie, jako dykcye poetyczne, długie, zawiłe, obrazowe, sentencyonalne; ale pełne wewnętrznego ognia, jaki wśród podobnych wad spotykamy w dykcyach tragicznych hiszpańskich. Oczywiście dalecy jesteśmy przypuszczać, aby powstały z naśladowania, powstały raczej z jednego psychologicznego gruntu.
I o tyle, nawiązujemy rzecz o nasz dramat Kalderona, poezya tego dramatu nie jest bez duchowego powinowactwa z nami. Rzeczy wyższe, które wypowiadają Bazyli i Zygmunt, co więcej ów ognisty strumień wymowy, często aż do przesady idący, odnajdują się u nas, w mowach życia publicznego i w poezyi koryfeuszów naszych tego czasu, stokroć wyższą mających wartość, niż się zwyczajnie przypuszcza w Miaskowskim, Twardowskim, Kochowskim i W. Potockim. Na ludzi tych niezawodnie bezpośrednio nie wpływała Hiszpania, nie wpływał w szczególności hiszpański dramat, którego śladu, o ile wiemy, w literaturze polskiej nie dostrzeże, gdy są ślady francuskiego i ślady melodramy włoskiej, ale podobne kierunki myśli miały podobne skutki, a cecha wybitna literatury naszej XVII wieku: brak miary w wymowie i obrazowaniu odnajduje się też z wyjątkiem takich mistrzów, jak Kalderon, w spółczesnem piśmiennictwie hiszpańskiem.
O tłómaczeniu, będącem owocem chwil, gdy zdrowie cięższą nie pozwalało mi się zająć pracą, nie wiele mam do powiedzenia. Uchyliłem w trzech miejscach zmianę miary i wiersza, użytą przez Kalderona, jako naszemu dramatycznemu stylowi obcą, natomiast w kilku przeszedłem chwilowo z ośmio do dziesięciozgłoskowego finałach kwestyj patetyczniejszych często czyni poeta. Tłómaczyłem nie bez nadziei, że przy siłach dramatycznych, jakie w Krakowie i Warszawie mamy, przyjdzie może kiedy do zbogacenia repertoarza tą piękną produkcyą dramatyczną. Grają Życie snem w Wiedniu i Berlinie. Sekret powodzenia przy długich tyradach, które tylko z wielkiem umiarkowaniem obcinać należy, polega na zapanowaniu nad tekstem i gorącej a rozumnej deklamacyi. Za suflerem – nie warto grać Kalderona.
Grudzień 1881.
Dr. Józef Szujski.
OSOBY:
BAZYLI, król polski,
ZYGMUNT, królewicz,
ASTOLF, książę moskiewski,
KLOTALD, namiestnik,
ESTRELLA, infantka,
ROZAURA,
KLARYN, błazen,
PANIE DWORU,
GWARDYE,
ŻOŁNIERZE,
MUZYKANCI I INNA DRUŻYNA
(Dzika, leśna i skalista okolica. W głębi stara wieża. ROZAURA w przebraniu męskiem schodzi z skalistego wzgórza).
ROZAURA
Gdzie mnie wiedziesz szybkonogi,
Wiatry z drogi, góry z drogi
Rwiący w pędzie hipogryfie?
Gdzie na nagie gnasz mnie skały
Błysku ty, bez światła biały
Bez lotnego ptaku pierza,
Bezpłetwiasty mórz potworze?
Stań! dzikiego tutaj zwierza
Świetne w blaskach słońca łoże...
Stań! sił więcej mi nie służy:
Ślepa już i zrozpaczona
Kładę ręce i ramiona
Na szmaragdzie tej pustyni!
Krwawy znaczę ślad stopami
W niegościnnej polskiej ziemi:
Bo któż oczy litośnemi
Nieszczęśliwych zwykł przyjmować?
KLARYN
Krzywdę mi Jegomość czyni:
Skoro trudnim się skargami
I mnie proszęż porachować.
Wszak oboje z domu ciszy
Rzniemy w świat na awantury,
Rozbijamy łeb skałami,
Koziołkujem się oboje
Z każdej pary i, z każdej góry:
Czemuż, gdzie boleści twoje
O Klarynie nikt nie słyszy?
ROZAURA
Nie mieściłem cię w mem słowie
Chcąc zostawić twej wymowie
Skargę na własny rachunek:
Wszakże wedle mędrców zdania
Warto ponosić frasunek
By mieć prawo narzekania.
KLARYN
Taki mędrzec, bez wątpienia
Był nieboże – pijaczyna!
Dałbym mu dla otrzeźwienia
W bok kułaków z pół tuzina!
Niechby radził, co w tej porze
Na pustkowiu, zabłąkani
Czynić mamy w tej otchłani
Kiedy dzienne gasną zorze.
ROZAURA
Smutne, dziwne nasze losy!
Lecz jeźli mnie wzrok nie mami
Jeźli fantazja nie łudzi.
Widzę tam – chociaż niebiosy
Słabemi tchną już światłami,
Widzę tam – mieszkanie ludzi.
KLARYN
I ja, jeźlim nie oślepiał.
ROZAURA
Dzikiej mieszkanie budowy:
Zda się że z olbrzymów głowy,
Które tam sterczą nad nami,
Głaz się po głazie odczepiał
I w dziką złożył strukturę.
KLARYN
Zbadajmyż tedy tę dziurę,
Zamiast się zbytnie dziwować,
Może się znajdzie szczęśliwie,
Kto nas zechce przenocować.
ROZAURA
Brama ta, paszczęka raczej,
Ciemnością nocy straszliwie
Zionie k’nam. (słychać szczęk kajdan)
KLARYN
A to co znaczy?
ROZAURA
Strwożona, struchlała stoję.
KLARYN
Otóż i słychać kajdany.
Galernik jakiś spętany
Siedzi tam... Boję się, boję.
ZYGMUNT (z wieży)
Biedny ja! O! nieszczęśliwy!
ROZAURA
Boże! jakiż głos straszliwy!
KLARYN
Do pięt przechodzą mnie dreszcze.
ROZAURA
KLARYNie!
KLARYN
Pani!
ROZAURA
Czas jeszcze!
Uciekniem.
KLARYN
Szczęśliwej drogi
Nie ruszę nogą od trwogi.
ROZAURA
Światło tam błędne migoce:
Gwiazda wilgocią wybladła
Drżąca, niepewna upadła
Aby tej otchłani noce
Srożej uczynić czarnemi.
Przecież przy błędnem jej drżeniu
Widać człowieka w pomroce,
O trupa raczej! na ziemi
Widać w okropnem więzieniu.
Ciężkie okowy go gniotą,
Skóry mu zwierząt odzieniem.
Stańmy, poczekajmy oto
Niech się wywnętrzy z cierpieniem,
Które przyciska go srożej
Od nocy, od kajdan obroży.
ZYGMUNT
Nędznym ja! O! nieszczęśliwy!
Nieba! mówcie, wzywam was,
Mówcie, jaka moja wina,
Zkąd los na mnie tak straszliwy,
Na ludzkiego spada syna?
Wiem ja, wiem, że w każdy czas
Najsmutniejszą dolą człeka
To, że rodzi się na ziemi;
Ale między śmiertelnemi
Po za winą narodzenia
Czemu sroższy los dopieka
Mnie, nad inne ziem stworzenia?
Wszystko, wszystko na tym świecie
Swych urodzin nosi grzechy:
Lecz wszystkiemu – w życia wątek
Szczęścia wplecion bodaj szczątek,
Tylko moje, moje plecie
Się bez światła i pociechy!...
Ptak się rodzi, kwiat pierzaty
Bukiet skrzydły unoszony
Po nad pola, po nad światy
Rwie go lot w dalekie strony;
Z gniazda szczęśliwy on ruszy
Bujać w niebiosów światłości,
A ja, co więcej mam duszy
Czemuż to mniej mam wolności?
Rodzi się zwierzę wśród nory
A oto, ledwie natury
Ręka w cudowne mu wzory
Szerść jędrnej ułoży skóry:
Rwie się w krwiożerczej dzikości
Niszczyć, co słabsze i mniejsze:
Ja czucia mam szlachetniejsze
Czemuż to mniej mam wolności?
Ryba się rodzi, fal dziecię,
Podwodnych głębin stworzenie,
A oto, ledwie przestrzenie
Wiosłami płetew poczuje,
W oceanu buja świecie
Piersią nieskończoność pruje,
Taka szczęśliwa w światłości
Morza, choć zimna i głucha:
Lecz ja, co więcej mam ducha
Czemuż to mniej mam wolności?
Rodzi się strumień, wąż śliski
Z srebrnego źródeł szemrania,
Lecz oto porwał w uściski
Kwieciste brzegi, przegania
Pędem doliny ukrycia
W równiny dążąc jasności:
A ja, co więcej mam życia,
Czemuż-to mniej mam wolności?
O! pierś moja od gniewu się wzdyma,
Serce moje wybucha wulkanem;
Jakie prawo mnie, człowieka trzyma,
Że nie danem mi, co wszystkim danem,
Kto bezprawnie mi, okrutnie bierze
Co ma strumień, ryba, ptak, co zwierzę?
ROZAURA
Litość mną wstrząsa i trwoga.
ZYGMUNT
Kto słucha mojej boleści?
KLOTALDo?
KLARYN
Powiedz, na Boga,
Że KLOTALD.
ROZAURA
O pełen cześci
Słucha twej pieśni rzewliwej
Nieszczęsnego nieszczęśliwy.
ZYGMUNT
Ha! nie chcę, aby kto wiedział
Com narzekał, com powiedział!
W kościste moje ramiona
Porwę zuchwalca! Niech kona
KLARYN
Jak pień głuchy’m, panie drogi!
ROZAURA
Chyląc się do twojej nogi
Wiem, pozyskam serce człeka.
ZYGMUNT
Głos twój w mą duszę przecieka
Dziwnemi serca dreszczami
Drżę pod twojemi oczami.
Kto jesteś? zkąd twoja siła
Nad tym, któremu kolebą
Czarna ta była mogiła,
Któremu za świat i niebo
Starczy to dzikie pustkowie,
Trupowi, co żyć zmuszony,
Żywemu, co życia zbawiony.
O potępionej mej głowie
Jeden wie człowiek, jedyny,
Strzegąc mnie – ludzkiej zwierzyny
Zwierzęcego strzegąc człeka,
Ucząc na zwierząt drapieży,
Jak światem władać należy,
Gwiazdy przemierzając ze mną
Na tych nielicznych, co nocą
Świecą nad przepaść tę ciemną.
Powiedz, zkąd idziesz i po co
Ty, coś oplatał mnie czarem,
Coś oczu spalił pożarem,
Głosu coś przeszył urokiem,
Że gonię pijanem okiem
Za tobą i widzieć cię płonę,
Tem większem płonę pragnieniem,
Im dłużej mam oczy zwrócone
Na Ciebie. Więc choćby zniszczeniem
Było mi patrzeć ku tobie,
Patrzyłbym, aby nie skonać
W nieoglądania żałobie.
Umieram, czuję, umieram
Kiedy na ciebie spozieram
Z pragnienia, by ciebie oglądać:
Oglądam i tylko żądać
Umiem, bym patrzył na wieki
Gdybym nie patrzył, z dalekiej
Piersi; od duszy gdzieś głębi
Gniew straszny buchnie, zakłębi
Na samą nieoglądania
Myśl, choćby śmiercią być miało,
Że cię oglądam. Wszak dało
Mi twe spojrzenie, com nigdy
Nie znał od dni mych zarania:
Dało mi szczęście bez granic
Co całe człowieka pochłania,
Więc nie zamienię go za nic
Potężnem obronię ramieniem.
ROZAURA
Pełnym dziwu na te słowa,
Że zamiera w piersiach mowa.
Czyliż nazwę pocieszeniem.
Co mi w tobie niebo zsyła,
Że mnie zetknęło z cierpieniem
Którego straszliwa siła
Moje zmartwienia przerasta?
Mówi o mędrcu podanie,
Że nędzny żywił się jeno
Śródleśnych roślin korzeniem:
„Jakąż to żyje ja ceną!”
Zawołał. Na to wołanie
Dziwny mu widok szlą losy:
Widzi, jak z siwemi włosy
Inny, już śmierci pół bliski
Zbiera rzucone ogryzki.
Tak ja wołałem do nieba:
Nie ma, jak moja potrzeba
Nie ma, jak moja zgryzota!
Aż dusza moja poznała
Ciebie, któremu by może
Dola ma – ulgą się zdała!
Więc jeśliś zrządził tak Boże,
By jedna judzka istota
Krzepiła się drugiej boleścią,
Otuchy może ci wieścią
O moich dodam cierpieniach.
Jestem.....
KLOTALD (wchodzi)
Stróże w wieży cieniach
Co z tchórzostwa lub swawoli
Puściliście tu dwóch ludzi...
ROZAURA
Nowe się nieszczęście budzi.
ZYGMUNT
Ha! nadzorca mej niewoli
Co mu strasznym padłem łupem.
KLOTALD
Brać ich żywcem albo trupem!
ŻOŁNIERZE
Zdrada! zdrada!
KLARYN
Gdy szczęśliwą
Gratką wybór wam przyznany,
Pułkowniki, kapitany
Bierzcie nas, lecz bierzcie żywo.
KLOTALD
Starannie przykryjcie twarze
Niech wzrok ciekawych nie pada
KLARYN
Nawet jakaś maskarada.
KLOTALD
O niebaczni, co przez straże
Aż tutaj dotrzeć ważyli
Wbrew woli króla. W tej chwili
Broń odpinajcie od boku,
Lub ten pistolet, wąż z stali
Wnętrze swe na was wyrzuci,
Z gęstego dymów obłoku
Piorunem obu obali.
ZYGMUNT
Stój, okrutniku! Ni kroku
Bo więzy, któremi’m skowan
Głowę o skały krawędzie
Strzaskam, wyszarpię zębami
Żywot, co tutaj pochowan,
Gdy włos im z głowy upadnie.
KLOTALD
Skoro wiesz, co na cię kładnie
Więzy, coć życie zabrało,
Co turmy przyczyną się stało
Poco tych gniewów? Daremne.
W czeluście rzucić go ciemne.
ZYGMUNT (szamocąc się z żołn.)
Zaprawdę wiedziałeś Boże
Czemuż mi wdział tę obrożę
Wiedziałeś! Byłbym tytanem
Któryby niebo szturmował,
Górę tę, pchniętą kolanem
Na drugiej bym umocował,
Ażbym te słońca kryształy
Dosiągł, potrzaskał w kawały!
KLOTALD
Tać też twych więzów przyczyna.
(Zygm. wyprowadzają)
ROZAURA
Panie! duma krew ci ścina,
Ja pragnę prosić z pokorą
O życie, które mi biorą.
Surowość zbytnią by była
Gdyby nietylko jej duma,
Lecz pokora nie skruszyła.
KLARYN
Jeźli zaś obie nie skruszą,
Choć ich postacie w teatrze
Mnogiego wzruszały kuma,
Niechże zły zamiar wasz zatrze
Moja przynajmniej natura
W środku między dumną duszą
A pokorną, ot’ mikstura
Dumy na pół, pół pokory,
Choro-zdrowy, zdrowo – chory
Brzydko-piękny, piękno-brzydki
Na usługi wasze wszytki!
KLOTALD
Broń im zabrać, twarz zasłonić
Niech nie wiedzą, gdzie ich droga.
ROZAURA
Oto szpada! Tobie bronić
Jej nie mogę. Masz znać władzę,
Ciurom braknie na odwadze
By tak zacną broń zabrali.
KLARYN
Mnie to jedno, kto zabierze,
Byle więcej nie żądali.
ROZAURA
Jeźli zginąć mam, w ofierze
Szpadę ci tę niosę moją
Nie znam dobrze tych tajemnic,
Co po za jej ostrzem stoją,
Lecz wiem jedno, żem do ciemnic
Tych, do Polski tej podwoi
Szedł w tej szpadzie zadufany
By się hańby pomścić mojej.
KLOTALD (n. s.)
Co ja widzę? co poznaję
Jaki kłopot niesłychany
Jaki srom mnie nagle chwyta?
Kto ci dał szpadę?
ROZAURA
Kobieta.
KLOTALD
Jak się zowie?
ROZAURA
Milczeć muszę.
KLOTALD
Lecz cóż wiesz o tajemnicy,
Która wiąże się z tą szpadą?
ROZAURA
Tyle chętnie osłon ruszę:
Dając ostrze tej szablicy
Tą mnie opatrzono radą:
Jedź do Polski, w możnych oczy
Staraj świecić się tą bronią;
Będzie taki, co gdy zoczy
Dobrze znany dar przed laty
Dumną cię wspomoże dłonią:
Pan to wielki i bogaty
Lecz nie powiem ci nazwiska
Na przypadek, gdy nie żyje.
KLOTALD (n. s.)
Nieba! jakież dziwowiska
Prawda, czy majaki czyje?
Wszak Wiolanty to jest szpada,