Życie codzienne w Samarkandzie - Michał Łabenda, Abdurasul Niyazow - ebook

Życie codzienne w Samarkandzie ebook

Łabenda Michał, Abdurasul Niyazow

4,0

Opis

„Samarkanda ma w sobie posmak Orientu, zadziwiające piękno, kryje niezbadane sekrety i słodycze Wschodu. Nazywana perłą Uzbekistanu, stała się jego wizytówką, najchętniej odwiedzanym miastem, którego sama nazwa wywołuje dreszcz zachwytu…” (fragment Wstępu)
Dzięki książce Michała Łabendy i Abdurasula Niyazova wybierzemy się w niezwykłą, czytelniczą podróż do Samarkandy, poznamy jej zabytki, najciekawsze legendy, obyczaje ludności, organizację i paradoksy życia codziennego.
Ciekawą treść tomu ilustrują liczne czarno-białe zdjęcia, a także dwie wklejki z kolorowymi fotografiami.
Osobom planującym rzeczywistą wyprawę do tego zakątka świata z pewnością przyda się w codziennej komunikacji zamieszczony na końcu słowniczek, obejmujący najpotrzebniejsze zwroty w językach: polskim, rosyjskim, tadżyckim i uzbeckim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 192

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (5 ocen)
2
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja i korekta

Magdalena Pluta

Okładka

Ewa Majewska.

Na okładce zdjęcie „Dziewczęta uzbeckie na spacerze”. Fot. A. Niyazov

Zdjęcia

A.Niyazov

R. Sobkowicz

Łamanie

Maciej Krawczyński, [email protected]

Copyright © by Michał Łabenda, Abdurasul Niyazov

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Akademickie

DIALOG 2007

ISBN (ePub) 978-83-8002-684-1

ISBN (Mobi) 978-83-8002-685-8

Wydawnictwo Akademickie Dialog

00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218

tel./faks 620 87 03

e-mail:[email protected]

http://www.wydawnictwodialog.pl/

Skład wersji elektronicznej

Tomasz Szymański

konwersja.virtualo.pl

Marysi

WSTĘP

Samarkanda ma w sobie posmak Orientu, zadziwiające piękno, kryje niezbadane sekrety i słodycze Wschodu. Nazywana perłą Uzbekistanu, stała się jego wizytówką, najchętniej odwiedzanym miastem, którego sama nazwa wywołuje dreszcz zachwytu. „Byłem w Samarkandzie…” – stwierdzenie to przydaje podróżnikowi pewną sławę kogoś, kto zasmakował „prawdziwego Wschodu”, stąpał po tych samych kamieniach, które widziały piramidy z głów wrogów Tamerlana, oglądał minarety zwieńczonych szmaragdowymi kopułami meczetów, wpatrywał się w zagadkowe oczy dzisiejszych piękności i targował się na najprawdziwszym z prawdziwych bazarów.

Zanim zapoznamy się z dzisiejszą Samarkandą i jej mieszkańcami, przespacerujmy się po jej uliczkach, szlakiem turystów, którzy starają się jak najbardziej zgłębić historię miasta. Być może dowiemy się więcej niż oni, bo w Samarkandzie nie wszystko można powiedzieć wprost. Wiele sekretów poznajemy tylko z rozmów szeptem, z opowieści aksakalów1 przy czarce herbaty lub z zapleśniałych ksiąg pokrytych sznureczkami arabskich liter. I wtedy Samarkanda zaczaruje nas tak, jak zaczarowała Annę Achmatową, która przyjechawszy tutaj z oblężonego Leningradu, tak zakochała się w tym mieście, że po wielu latach, już na łożu śmierci, szeptała:

A umierać pojedziemy do Samarkandy,

Do ojczyzny przedwiecznych róż…

MIASTO

Pierwsza tajemnica związana jest z nazwą miasta. Po uzbecku brzmi ona Samarqand i nikt nie wie na pewno, co oznacza ani z jakiego języka pochodzi. Ba, już w XI w. encyklopedysta Beruni i historyk Mahmud Kaszgari gubili się w domysłach i podawali własne rozwiązania tej zagadki. Według etymologii ludowej pewien człowiek o imieniu Samar wykopał w tej okolicy studnię, a ludzie, którzy zaczęli się wokół niej osiedlać, nazwali to miejsce Samarkand (po tadżycku – Samar kopał). Inna wersja głosi, że Samar był królem Kaszgaru, który zdobył miasto, położone na miejscu dzisiejszej Samarkandy, i stąd nazwa osiedla, wybudowanego na jego ruinach (kand po tadżycku może oznaczać także „orał, zburzył”). Chętnie powtarzana jest historia o pięknej Samar (tadżycki nie rozróżnia rodzajów gramatycznych, stąd czasem jednakowo brzmiące imię może nosić i kobieta, i mężczyzna), kochance Aleksandra Macedońskiego, dla której założył on gród i nazwał go na jej cześć (kent lubkand spotyka się często w nazwach geograficznych w Azji Środkowej właśnie na oznaczenie miasta: Taszkent, Kokand, Szymkent, Pendżikent).

Lingwiści chętniej skłaniają się ku opinii, że nazwa Samarkanda pochodzi od tureckiego Semiz-kent (w językach tureckichz często wymienia się na r, podobnie jak po polsku ż na g), co oznaczało „bogate miasto”. Takie tłumaczenie spotykamy w średniowiecznych dokumentach chińskich, w pracach ormiańskiego historyka Sumbata z XIII w. oraz we wspomnieniach Rui Gonzalesa de Clavijo, hiszpańskiego ambasadora przy dworze Timura Chromego.

HISTORIA

Nikt nie wie, od jak dawna istnieje to miasto. Historycy arabscy, posługując się kalendarzem muzułmańskim, twierdzili, że Samarkanda powstała albo 1200 lat przed narodzinami Mahometa (czyli w V w. p.n.e.), albo jeszcze dwa tysiące lat wcześniej, czyli według naszej rachuby czasu – w XXV w. p.n.e. Święta księga zoroastrian Awesta potwierdza, że w V w. p.n.e. istniało w tej okolicy bogate miasto, będące stolicą kraju zwanego Sogdianą. Dzięki biografowi Aleksandra Wielkiego Arrianowi wiemy, że mieszkańcy nazywali je Maraqand.

Sogdiana została podbita w VI W. p.n.e. przez wojska perskie pod dowództwem Cyrusa, a w 329 r. p.n.e. Maraqandę zdobyły zjednoczone wojska greckie Aleksandra Macedońskiego. Nowy władca niespodziewanie napotkał tutaj zdecydowany opór – powstanie pod wodzą Spitamena trwało dwa lata i z trudem zostało zdławione, a jego przywódca – zabity. Rozwścieczony Aleksander, znany tutaj jako Iskander Zulqarnejn, czyli Aleksander Dwurogi, rozkazał Maraqandę zniszczyć, by nie pozostał po niej ani po jej zuchwałych mieszkańcach żaden ślad. Miasto jednak nie na darmo nosi arabski epitet Mahfuza – ta, która znajduje się pod opieką; niedługo po odejściu wojsk zadufanego Macedończyka ludzie powrócili i osiedlili się tuż przy ruinach Maraqandy, w miejscu nazwanym później Afrosijab.

Zawieruchy historii nie omijały miasta – zmieniały się granice i dzisiejsza Samarkanda znalazła się w greckim państwie Baktrii, następnie była częścią największego imperium w dziejach świata państwa Kuszanów, by później trafić pod władzę zagadkowej dynastii Heftalitów. Już wtedy czerpała znaczne zyski ze swojego położenia geograficznego tutaj znajdował się jeden z ośrodków Jedwabnego Szlaku, który miał stać się głównym źródłem dochodów miasta aż do końca XV wieku.

W VIII w. miastu zagrozili Arabowie, którzy oblegali je przez miesiąc i nawet wtedy, gdy zdołali już wejść do Samarkandy, musieli walczyć o każdą ulicę i każdy dom. Razem z Arabami trafił tam islam, który nie tolerował żadnej konkurencji. Wszystko, co wiązało się ze starym stylem życia, z dotychczasowymi obrzędami, wierzeniami i zwyczajami, zostało doszczętnie spalone i unicestwione. Dlatego właśnie historię miasta sprzed zaprowadzenia islamu znamy tylko z fragmentarycznych znalezisk i źródeł pisanych, powstałych w sąsiednich krajach, w Sogdzie wszystko uległo zniszczeniu na fali walki z pogaństwem. A starożytna Samarkanda wielokrotnie jeszcze była areną antyarabskich zrywów, z których najsłynniejsze stało się powstanie pod wodzą człowieka zwanego Al-Mukanna, czyli Zakryty. Przezwisko pochodziło od białej tkaniny, którą zawsze zasłaniał twarz; plotka głosiła, że jego oblicze było tak brzydkie, iż nie mogli na nie patrzeć nawet najbardziej zagorzali zwolennicy; mówiono także, że chorował na trąd. On sam twierdził, że musi nosić zasłonę, by blask, jaki od niego bije, nikogo nie oślepił. Powstanie Al-Mukanny podobnie jak wiele poprzednich i większość następnych, zostało krwawo stłumione.

Kolejne dynastie Tahiridów, Samanidów, Karachanidów, Gaznawidów, Seldżiuków, Kara-Kitajów i Chorezmszachów odchodziły w mroki przeszłości, a Samarkanda rozwijała się i rozkwitała. Tamtejsi rzemieślnicy wyrabiali papier, szkło, ceramikę, odlewali broń, a kupcy handlowali z całym światem. Mieszkał tu nawet przez pewien czas wielki poeta perski, mistyk i piewca doczesnego życia Omar Chajjam.

Czasy spokoju i stabilizacji przerwał Czyngiz-chan, który bez trudu zdobył miasto, jego mieszkańców biorąc w niewolę, zabijając lub wcielając do swojego wojska. Miasto znowu się wyludniło, by dopiero po latach powstać z popiołów. Tym razem swoje odrodzenie Samarkanda zawdzięczała potężnemu Timurowi, zwanemu Chromym, Langiem lub Tamerlanem. Stworzył on imperium sięgające od Morza Aralskiego do Zatoki Perskiej, od Kaszmiru do Morza śródziemnego, a jego stolicą ogłosił właśnie Samarkandę. Sprowadził rzemieślników ze wszystkich krańców swojego państwa, także architektów, uczonych, jubilerów, artystów – wszystko po to, by Samarkanda stała się centrum muzułmańskiego świata, najpiękniejszym miastem, jakie kiedykolwiek widział człowiek: perłą Orientu. I cel swój chyba osiągnął – każdy, kto widział Samarkandę Timura, wyjeżdżał zachwycony, oszołomiony i porażony pięknem meczetów, pałaców, sadów, ogrodów, mauzoleów… Po Tamerlanie miastem rządziło jeszcze wielu wybitnych ludzi, między innymi astronom Ulugbek i poeta Babur, ale czasy świetności to niewątpliwie epoka Amira Timura.

Odkrycie morskiej drogi do Indii sprawiło, że Jedwabny Szlak, źródło dochodu dla licznych pokoleń Samarkandczyków, popadł w zapomnienie… Miastem rządziły z różnym skutkiem dynastie Szejbanidów, Astrachanidów i Mangytów. Bywa, że mieszkało w nim mniej niż tysiąc rodzin, a w medresach* i meczetach gnieździły się wilki i lwy. Następnie Samarkanda trafiła pod władzę emirów bucharskich, a w 1868 r. zajęły ją wojska rosyjskie. W 1917 r. nastała władza radziecka (w latach 1924-1929 Samarkanda była nawet stolicą Uzbeckiej SRR), a w 1991 r. ogłoszono niepodległość Uzbekistanu.

HERB MIASTA

Legenda głosi, że kiedy zakończono budowę murów obronnych i tym samym ostatecznie umocniono miasto, z gór Zarafszanu zszedł potężny lampart, który powoli okrążył Samarkandę, jakby akceptując ten nowy element w swoich włościach, po czym majestatycznie oddalił się z powrotem w góry. Mieszkańcy postanowili, że będzie on od tej pory ich opiekunem i właśnie sylwetkę lamparta umieszczają na sztandarach i w herbie miasta. Mówi się, że pewne cechy tego drapieżnika, zwanego tutaj parsem, przeszły na samarkandczyków: są oni dumni, z silnym charakterem, nie dążą ku sławie i luksusowi, a dusze mają czyste i otwarte.

Miasto ma jeszcze innych patronów – czterdzieści walecznych dziewic. Podobno dawno, dawno temu, pewnego pięknego lata na tonące w zieleni miasto napadły hordy barbarzyńców, którzy bezlitośnie zabijali wszystkich mężczyzn, a kobiety i dzieci zamierzali korzystnie sprzedać na targach niewolników. Wszystkie kobiety Samarkandy zebrano wokół wielkiego namiotu, gdzie miano zadecydować o ich przyszłym losie – dokąd i w jakim celu zostaną sprzedane. Nieszczęsne płakały gorzkimi łzami. Tylko czterdzieści pięknych, młodych panien trzymało się na uboczu, nie płakało i nie załamywało rąk. Zdobywcy nie wierzyli, że ogarnięte strachem dziewczęta mogą przedsięwziąć jakiekolwiek działania, by się uwolnić, i na noc nie związali im nawet nadgarstków. Gdy wszyscy już posnęli, czterdzieści dziewic rzuciło się na strażników i udusiło ich swoimi warkoczami. Dziewczęta ograbiły ich z broni i porwały konie z obozowiska, by przed świtem odjechać jak najdalej od wroga.

Wódz barbarzyńców dowiedział się o ucieczce od swojego adiutanta dopiero rano następnego dnia. Szybko rozkazał, by najlepsi jego zwiadowcy i mściciele, zwani z powodu swojej ciemnej odzieży „Czarną śmiercią”, rzucili się w pogoń i dostarczyli uciekinierki do namiotu wodza – żywe bądź martwe. Oddział „Czarnej śmierci” szedł śladami dziewcząt przez cały dzień, a pod wieczór konie niosły ich już w ciemny, wąski wąwóz. Tutaj jednak to na nich czekała śmierć – odważne uciekinierki odcięły śmiałkom drogę powrotu i zasypały ich gradem strzał, spod których nikt nie zdołał ujść z życiem.

Uskrzydlone pierwszym zwycięstwem bohaterskie kobiety rozpoczęły wojnę powstańczą, nękając wojska barbarzyńców szybkimi, nagłymi atakami, które zdawały się przerażonym okupantom dziełem duchów lub złych dewów*. A kiedy wódz podjął kolejną daleką wyprawę, dziewczęta wybudowały nieopodal Samarkandy wysoki zamek, który był w stanie wytrzymać ataki potężnej armii. Po powrocie z wojny rozwścieczony król kazał natychmiast zdobyć twierdzę i zażądał głów wszystkich czterdziestu walecznych dziewic, by wystawić je na pikach przed swoją siedzibą. Osamotnione w oblężonym zamku dziewczęta nie poddawały się jednak i walki przeciągały się ponad wszelkie oczekiwanie. Co więcej, pod dowództwem najśmielszej z nich – Hurszidy, dokonywały podstępnych wypadów na otaczające zamek obozowiska i wielu barbarzyńców straciło wówczas życie. A w okolicznych kiszloqach* ludzie układali pieśni o bohaterskich dziewczynach, które uważano za niezwyciężone i nieśmiertelne. Wódz barbarzyńców zdecydował się tedy zmienić bieg kanału Darg’om, który dostarczał na zamek wodę, jednocześnie uszczelnił pierścień oblężenia. I stał się cud – w aureoli promieni słonecznych, w błyszczących zbrojach i hełmach, uniosły się w powietrze dziewczęta, bohaterskie obrończynie zamku, które dały słowo, że żadna siła – ani głód, ani ogień, ani też wrogi miecz nie zmuszą ich do poddania się. Wznosząc się ku niebu, śpiewały pieśń zwycięstwa. Barbarzyńcy weszli bez przeszkód do zamku, w którym nikogo już nie zastali. Lud twierdzi, że niezwyciężone dziewice wciąż strzegą swojej ojczyzny.

CHOPON-ATA

Do miasta prowadzi droga wzdłuż rzeki Zeravshan, w której podobno po dziś dzień możny znaleźć samorodki złota. Przy wjeździe mijamy górę, na której ułożono z białych kamieni nazwę – Chopon-Ata. Nie jest to zwykła góra. Podobno dawno, dawno temu, tysiąc lat przed narodzinami proroka Mahometa, w tym miejscu rozpościerała się rozległa równina i nic nie broniło dojścia pod mury miasta. Wtedy pewien król zapragnął podbić słynącą ze swoich bogactw Samarkandę i zebrał w tym celu wielkie, ponad stupięćdziesięciotysięczne wojsko. Rozbił obóz na polach pod miastem, właśnie tam, gdzie obecnie wznosi się Chopon-Ata, i pewien swojej siły rozkazał poczekać trzy dni, aż wszyscy okoliczni mieszkańcy zbiorą się wewnątrz murów miejskich wraz z dobytkiem. Widok potężnego obozu wojskowego rzeczywiście podziałał zastraszająco – samarkandzki władca, którego wciąż pogański lud modlił się do wielu miejscowych i obcych bogów, rozkazał zniszczyć posągi wszystkich bóstw oraz bożków i wraz z poddanymi wzniósł modły do jedynego Pana Niebios i Ziemi. Mieszkańcy wychodzili w nocy na dachy domów i modlili się o ratunek. Nadszedł on trzeciej nocy, która miała być decydująca. Na niebie pojawiła się ogromna góra, która nakryła sobą całe nieprzyjacielskie wojsko, nie pozostawiając w nim nikogo żywego. Tak miasto zostało uratowane.

Pogrążeni w modlitwach ludzie aż do świtu nie odważyli się wyjść z miasta, a kto się zbudził – zobaczył na horyzoncie, w miejscu, gdzie wcześniej znajdował się nieprzyjacielski obóz, wysoką górę. Całe miasto wyległo oglądać ten cud. Na stoku góry mieszkańcy, ku swojemu jeszcze większemu zdziwieniu, spotkali starszego człowieka ze stadem baranów. Nikt nie potrafił zrozumieć, co on mówi, dopiero jeden z kupców, który bywał w dalekich krajach, rozpoznał dziwny język, jakim posługiwał się starzec okazało się, że był to pastuch z Syrii, który nocował na tej górze i widocznie razem z nią odbył daleką powietrzną podróż. Stąd też wzięła się nazwa – Chopon-Ata, Stary Pastuch.

Szerokim łukiem omijamy tajemnicze wzgórze i podjeżdżamy do posterunku milicji drogowej, za którym na rondzie skręcamy w prawo i szeroką, wielopasmową drogą zbliżamy się do centrum miasta. Przy pierwszej nadarzającej się okazji skręcamy w lewo i od razu zatrzymujemy się obok niewielkiego wzniesienia, gdzie znajdują się pozostałości po obserwatorium astronomicznym Ulugbeka oraz muzeum poświęcone temu władcy.

Zanim jednak wjedziemy do miasta i rozejrzymy się okiem turysty z XXI w. zobaczmy, co na jego temat pisał Abu Kasym al-Chaukal, który widział Samarkandę w 977 r.:

„Stolica Sogdu to Samarkanda, miasto położone na południu od rzeki Sogd i leżące wysoko nad nią. Jest tam cytadela, szachristan* i rabad*. W cytadeli już w ostatnich latach zostało wybudowane więzienie, znajduje się tam także zamek władcy, zresztą zrujnowany. Wszedłem na szczyt cytadeli i ujrzałem najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek ukazał się oczom człowieka: świeża zieleń drzew, błyszczące w słońcu zamki, woda płynąca w kanałach i niekończące się pola i zasiewy. Każde miejsce, gdziekolwiek się spojrzy, musi się podobać, każda z dróg, które znajdą się w zasięgu wzroku, wywołuje radość i zachwyt. Wyraźnie widać place i wysokie budynki, upiększające miasto. Stoją tam straszne figury zwierząt, zrobione z cyprysowego drewna pokrytego ceramiką – konie, byki, wielbłądy i antylopy, poustawiane w taki sposób, jakby atakowały się nawzajem, wypatrywały i szykowały do walki na śmierć i życie. Jaki to wspaniały widok, ile to musiało kosztować i jak silne wywiera wrażenie! Wszystko to odbija się w wodzie kanałów i strumieni, których powierzchnia cały czas faluje. Zamki, wysokie wieże, zwaliste budowle, gdzie można znaleźć przepyszne mieszkania i bogate komnaty – rozliczne świadectwa, że żyli tu wielcy władcy z Bożej łaski, teraz większość w ruinach.

W Samarkandzie jest cytadela i cztery bramy miejskie: wschodnia, zwana Chińską, znajduje się na wzgórzu, a od niej schody prowadzą bezpośrednio ku rzece; zachodnia, zwana Naubecharską, także na wzgórzu, północna Bucharska i południowa Wielka. W mieście czynnych jest wiele ogromnych bazarów i, jak w każdym dużym mieście, znajduje się znaczna liczba dzielnic mieszkalnych, łaźni, karawan-sarajów i domów. Mieszkańcy korzystają z bieżącej wody, płynącej kanałem wykonanym w całości z ołowiu.

Meczet soborowy stoi w szachristanie, poniżej cytadeli. Między cytadelą i szachristanem biegnie szeroka droga. W centrum szachristanu, w miejscu nazywanym Asfizar, jeszcze za czasów Samanidów wybudowano budynki, podobne do pałacu, wzniesionego w obrębie cytadeli. Rabad leży obok szachristanu, wzdłuż rzeki Sogd i otacza go mur, oddzielający go od miejscowości Afsziny. Ku rabadowi podchodzą bazary, ulice i dzielnice mieszkalne, widać także równe place z zamkami i sadami. Z małymi wyjątkami, nie ma ani jednej ulicy, ani jednego domu bez bieżącej wody i bez sadu. Jeżeli spojrzymy w kierunku cytadeli, to spoza drzew i sadów nie zdołamy jej zobaczyć. (…)

Budynki w Samarkandzie budowane są z gliny i drewna. Mieszkańcy miasta uważani są za bardzo urodziwych i wyróżniają się wyjątkową szczodrością, nie licząc się z pieniędzmi, jeśli chodzi o wydatki na siebie”2. Niewykluczone, że odnajdziemy ślady tego, co widział tutaj arabski uczony w X w., jak bowiem pisze Anna Achmatowa:

Nie byłam tu z siedemset lat,

Ale nic się nie zmieniło….

Wciąż spływa łaska Boża

Z nieodgadnionej wysokości,

Te same chóry gwiazd i wód,

Ten sam czarny nieboskłon,

I wciąż wiatr unosi ziarna,

I tę samą piosenkę śpiewa matka.

Mocny jest mój dom w Azji,

Nie ma powodów do niepokoju…

Jeszcze przyjdę. Niech kwitnie żywopłot,

Nie napełnia się wodopój.3

OBSERWATORIUM ASTRONOMICZNE ULUGBEKA

Ulugbek był renesansowym, wszechstronnie wykształconym człowiekiem, nieudolnym władcą i wybitnym uczonym. Zrządzeniem losu musiał panować w Samarkandzie, urodzenie – a przyszedł na świat 22 marca 1394 r. w obozie wojskowym w czasie jednej z wypraw wojennych swojego dziada, Timura Chromego predestynowało go do kariery wodza wielkiej armii. W wieku 15 lat rządził już okolicami Samarkandy i samym miastem, w 1446 r. – po śmierci ojca Szachrucha – został samodzielnym władcą całego państwa Timura. Od młodości jednak więcej uwagi poświęcał bogatemu księgozbiorowi, jaki posiadał jego dziad (i z którego sam nie korzystał zbyt często) – według świadectw historyków Ulugbek był dobrym matematykiem, znakomicie orientował się w historii, pisał znośne wiersze i był znawcą poezji perskiej. Spośród wszystkich nauk najbardziej jednak pociągała go astronomia. Gdy rządził w Samarkandzie, kazał budować medresy i kształcić tam jak najwięcej młodych ludzi zamiast szukać rekrutów na kolejne wyprawy wojenne. Jego ojciec sprawował rządy twardą ręką i nie dawał Ulugbekowi wiele swobody w działalności politycznej, tym samym miał on wiele czasu, by poświęcić się ukochanej muzie – Uranii. W 1510 r. otworzył pierwszą w krajach muzułmańskich medresę, gdzie wykładano także nauki świeckie, takie jak matematyka i astronomia.

Wjazd do centrum Samarkandy. Z prawej strony widoczny meczet Hazrat-i Hazir, w głębi – meczet Bibi-chanum.Fot. A.Niyazov.

W polityce Ulugbek nie dokonał niczego szczególnego, wielkie państwo, jakie przejął w spadku po wybitnym przodku, rozpadło się niedługo po jego śmierci. Pozostawił jednak znaczący ślad w nauce, upiększył Samarkandę i zbudował najdoskonalsze w tym okresie obserwatorium, które nie miało sobie równych przez długie wieki. Budowa obserwatorium została ukończona około roku 1430; tworzyła je wysoka na 30 m wieża o średnicy 48 m, gdzie znajdował się olbrzymi sekstans o średnicy 40 m i rozpiętości 60 m (do dnia dzisiejszego zachował się łuk o rozpiętości 32 m, który wywiera na zwiedzających duże wrażenie). Urządzenie umieszczono w szczelinie skalnej, głębokiej na 11 m i szerokiej na 2 m. Sekstans pozwalał ustalać położenie planet z dokładnością do jednej minuty i określać miejscowy czas z dokładnością do dwóch sekund! Na każdym z trzech pięter znajdował się labirynt korytarzy, pokojów i komnat, gdzie prowadzono obserwacje i obliczenia. Współczesny Ulugbekowi historyk Abdurrazak tak opisywał obserwatorium: „Odpowiednie miejsce znaleziono na północ od Samarkandy, z lekkim odchyleniem ku wschodowi. Sławni astronomowie znaleźli szczęśliwą gwiazdę, która wspomagała to przedsięwzięcie. Budynek zaprojektowano tak, by był podstawą dla wielkości i wspaniałości władzy. Wzmocnienie fundamentów i wyprowadzenie wsporników przypominało podnóże gór, które aż do samego dnia Sądu Ostatecznego będą trwały nieporuszone i zabezpieczone przed upadkiem. Wewnątrz pomieszczeń wznoszącego się ku niebu budynku naszkicowano wspaniałe obrazy pustyń, morza, gór, klimatów, drogi ruchomych gwiazd, nieboskłon z siedmioma poruszającymi się planetami, siedem kręgów niebieskich ze stopniami, minutami, sekundami i dziesiątymi częściami sekund, a także dziewięć niebios”4.

Ulugbek w dzień rządził, a noce poświęcał działalności naukowej. Przez 17 lat pracy w obserwatorium zdołał wraz z grupą hojnie opłacanych astronomów określić położenie ponad tysiąca gwiazd. Wyniki tych badań, a także krótki wykład teoretycznych podstaw astronomii, zawarł w księdze Nowe tablice astronomiczne, wydanej m.in. po łacinie w 1665 r. w Oksfordzie. O dokładności jego wyliczeń świadczyć może fakt, że wyznaczył on długość roku słonecznego na 365 dni, 6 godzin, 10 minut i 8 sekund – obecnie wiadomo, że rok trwa 365 dni, 6 godzin, 9 minut i 9,6 sekundy.

Można odnieść wrażenie, że władza męczyła Ulugbeka. O prawo do spadku po nim walczył jego syn Abdulatif oraz jeden z bratanków w 1449 r. zjednoczyli oni swoje siły w walce z Ulugbekiem, który bitwę przegrał i, jak się możemy domyślać, z ulgą przekazał ster rządów synowi. W dniu 7 ramadanu 853 roku hidżry, tzn. 24 października 1449 r., stanął on przed wrotami swojego pałacu, który już do niego nie należał, zdając się na łaskę własnego potomka. W czasie audiencji prosił tylko o to, by pozwolono mu pozostać w mieście i kontynuować badania naukowe, chociaż sam wiedział, że w polityce nie ma przecież miejsca dla byłych królów, którzy zawsze stanowią potencjalne zagrożenie dla nowej władzy. Dlatego ze zrozumieniem przyjął wyrok sądu uczonych w Piśmie, by w celu zmazania swojej winy przed nowym władcą odbył pielgrzymkę do Mekki. Być może pomysł ten podsunął sędziom sam Abdulatif, który w głębi duszy wzdragał się przed ojcobójstwem. Jednak wyrok drugiego sądu, jaki odbył się w tajemnicy tego samego dnia wieczorem, był jednoznaczny – śmierć.

Ulugbek miał trzy dni na przygotowania do dalekiej podróży. Na towarzysza wybrał Husroja, który już raz odbył pielgrzymkę i mógł być bardzo pomocny w drodze. Wyruszyli w dniu 10 ramadanu, ale już w najbliższym kiszloqu dognał ich goniec, który wyrecytował: „W imieniu chana polecam Ci, Mirzo Ulugbeku, byś zatrzymał swojego konia, nie przystoi bowiem potomkowi wielkiego Timura odbywać pielgrzymkę w tam skromnym towarzystwie. Nie masz prawa ruszać dalej, dopóki nie zakończą się przygotowania do drogi, co powinno zadowolić wszystkich wiernych muzułmanów”.

Ulugbek nie miał dokąd uciekać, wiedział, że nie może liczyć na żadną pomoc. Do kiszloqa galopował już Abbas z rodu Sulduz, którego ojca przed wieloma laty Ulugbek skazał był na śmierć. Teraz wyrok śmierci na Ulugbeka znajdował się za pazuchą Abbasa. Gdy tylko zatrzymał się on przy odpoczywającym w cieniu platanu starcu, ten podniósł się i podszedł do swojego kata. Abbas zsiadł z konia, wyciągnął miecz, chwycił Ulugbeka za szyję i zmusił go do uklęknięcia, po czym jednym zamachem odciął mu głowę.

Błyskawicznie wieść o śmierci wielkiego astronoma rozeszła się wśród jego uczniów i współpracowników, którzy wiedzieli, że oznacza to także wyrok dla nich samych. Jeden z nich, Ali Kuszczi, wsiadł na konia i pognał do obserwatorium, skąd miał zamiar wywieźć wszystkie przechowywane tam księgi i spisane wyniki wieloletnich badań. Z braku czasu musiał jednak zadowolić się zwojami z komnaty samego Ulugbeka, tam bowiem trzymano to, co najcenniejsze wyliczenia pozycji ponad tysiąca gwiazd na nieboskłonie. Na szczęście Abdulatif był początkowo bardziej zainteresowany niszczeniem materialnych śladów działalności ojca niż prześladowaniem jego uczniów, i przez trzy dni zajmował się burzeniem samego obserwatorium, które okazało się nad wyraz trwałe i z trudem poddawało się barbarzyńskiej sile młotów i motyk. Dopiero gdy budynek zmienił się w stertę ruin, nowy władca przypomniał sobie o towarzyszach i uczniach Ulugbeka – ale wtedy większość z nich była już daleko, a sam Ali Kuszczi zdołał dotrzeć do Heratu, gdzie z wielką niecierpliwością czekano na niego i na bezcenne manuskrypty, wieści wędrują bowiem o wiele szybciej niż ludzie.

Po śmierci Ulugbeka obserwatorium popadło w ruinę i zostało ponownie odkryte dopiero przez prof. W.M. Wiatkina w 1908 r., a prace archeologiczne zakończyły się tam w 1948 r. W czasie wykopalisk prowadzonych w latach 1908-1909 odnaleziono ślady okrągłej ściany o grubości jednej cegły oraz część sekstansu; ponowne wykopaliska w 1914 r. nie przyniosły zadowalających rezultatów.

W 1915 r. nad pozostałościami sekstansu wybudowano sklepienie, które zachowało się do dnia dzisiejszego. Prace archeologiczne zakończyły się w 1948 r. sensacją – nieopodal obserwatorium odnaleziono mogiłę człowieka pochowanego wraz z koniem. Znalezisko oceniono na pochodzące z połowy I tysiąclecia p.n.e. – jest to jedyny pochówek tego rodzaju, który się zachował na terenie Uzbekistanu.

MAUZOLEUM DANIELA

Jadąc dalej w kierunku centrum, za mostem nad rzeką Siyob, w miejscu, gdzie droga gwałtownie się wznosi, należy skręcić w prawo, w niewielką uliczkę wiodącą ostro w dół, ku wysokiej bramie w cieniu urwiska. Przemieszczając się wzdłuż ściany z piasku, gdzie tysiące jaskółek-brzegówek ma swoje gniazda-norki, docieramy do świętego źródła i mauzoleum Daniela.

Każdy zna biblijną historię proroka Daniela, który w okresie niewoli babilońskiej służył na dworze Nabuchodonozora, a podczas uczty w pałacu Belsazara wytłumaczył znaczenie napisu „Mene, Tekel, Peres”, po czym król Dariusz kazał go wrzucić do jamy z lwami, skąd Daniel wyszedł cały i zdrowy. Według legendy dożył sędziwego wieku i umarł w miejscowości Suzy, niedaleko Mosulu w dzisiejszym Iraku, gdzie został pogrzebany. Zresztą jeszcze dwa inne miasta, Jerozolima i Stambuł, uchodzą za miejsca spoczynku proroka.

Samarkandzkie źródełko jest obecnie skromnie i estetycznie obudowane, a przy nim stoi zawsze czysta czarka, którą można zaczerpnąć świętej wody. Woda z tego źródełka, wedle miejscowych wierzeń, ma moc zdejmowania uroków i oczyszczania organizmu, podobno także spełniają się życzenia, które pomyślał pijący. Budynek mauzoleum w kształcie bardzo wydłużonego prostokąta znajduje się trochę wyżej. W środku zobaczymy ogromny sarkofag pokryty kolorowymi kapami i białym płótnem. Przed wejściem należy zdjąć buty, jak przed każdym świętym miejscem islamu. Długość mogiły sięga 10 m i podobno w szczególnie szczodre lata rośnie ona nawet o centymetr! Nieraz w środku można zobaczyć ludzi czytających na głos Koran i starców udzielających bata – błogosławieństwa; na samym sarkofagu często leżą pieniądze – ofiary w intencji spełnienia modlitw, zanoszonych za pośrednictwem Daniela do Boga. Mauzoleum jest miejscem pielgrzymek muzułmanów, chrześcijan i żydów, jako że Daniel cieszy się ogromnym szacunkiem przedstawicieli wszystkich tych trzech religii. Przed wejściem warto zwrócić uwagę na grotę, wyrytą w skarpie po lewej stronie i zamykaną starymi, drewnianymi drzwiami. Było to miejsce odosobnienia przedstawicieli zakonów derwiszy, którzy spędzali tam w samotności okres do 40 dni, oddając się modlitwom i medytacjom.

Mauzoleum to kolejne tajemnicze miejsce Samarkandy – nie wiadomo nawet dokładnie, czy pochowany jest tu sam Daniel, znany z Biblii, czy też niejaki Daniar (arabski wariant imienia Daniel), towarzysz Kusamy ibn Abbasa, muzułmańskiego zdobywcy miasta. Pisał o tym w XI w. w swoim dziele Samaria arabski historyk Abu Tahir Chodża.

Wielu spośród tych, którzy łączą mauzoleum z osobą biblijnego Daniela, opowiada historię jednej z ostatnich wojennych wypraw Timura w latach 1397-1404, podczas której jego ogromna armia miała przez długi czas bezskutecznie oblegać miasteczko Suzy. Duchowny opiekun Timura wyjaśnił, że Suzy znajdują się pod opieką pochowanego tutaj proroka Daniela, który stoi na straży pokoju mieszkańców miasta. Timur zapragnął posiąść taką potężną siłę ochronną dla swojej ukochanej Samarkandy i zawarł z mieszkańcami Suzy porozumienie, na mocy którego odstąpił od oblężenia w zamian za relikwię Daniela – jego prawą rękę. Mało prawdopodobne jest jednak, by Tamerlan zdobył się na naruszenie spokoju zmarłego, co w islamie uchodzi za wielki grzech, oddzielając rękę od ciała. O wiele łatwiej uwierzyć, że zaczerpnął tylko garść ziemi z jego mogiły i przewiózł ją do Samarkandy, jak twierdzą niektórzy. Opiekunowie mauzoleum zgodnie utrzymują, że wartościowy ładunek pogrzebano w miejscu, gdzie po długiej podróży zatrzymał się wielbłąd, na grzbiecie którego wieziono relikwie.

W źródłach historycznych nie znajdujemy potwierdzenia żadnej z wersji tej legendy, co więcej, historycy utrzymują, że w okresie podbojów Tamerlana relikwie Daniela znajdowały się już od dawna w Konstantynopolu, dokąd sprowadziła je cesarzowa Zenona. Jeszcze mniej prawdopodobna jest wersja, jakoby Daniel służył w charakterze satrapy Dariusza i miał pod swoją pieczą całą Sogdianę, której centrum stanowiła Samarkanda, a po śmierci został tutaj pochowany. Niezależnie od tego, jak było naprawdę, miejsce uważane jest powszechnie za święte. W 1996 r. przebywał tutaj sam prawosławny patriarcha moskiewski Aleksy II, który pobłogosławił mauzoleum i całą okolicę – według miejscowych opowieści moc tego błogosławieństwa sprawiła, że zakwitło znajdujące się w pobliżu uschłe drzewo pistacjowe.

AFROSIJAB

Jadąc od mauzoleum Daniela ku centrum miasta, zatrzymajmy się jeszcze obok znaku wskazującego na muzeum Afrosijab. Stoi ono w miejscu, gdzie odkopano najdawniejsze ślady osadnictwa człowieka na tym terenie – m.in. pozostałości potężnego grodu, który znajdował się tutaj do najazdu hord Czyngiz-chana. Autorzy muzułmańscy nazywali to miejsce różnie: hisor-i kuhna, qa’la-i kuhna, qa’la-i qadim, co w zasadzie tłumaczy się jednakowo: „stary gród” lub „stara twierdza”. Nazwę „Afrosijab” w odniesieniu do tego terenu zaczęto używać dopiero w okresie władzy dynastii Mangytów w XVII – XVIII w., i jest to prawdopodobnie zniekształcone tadżyckie Afroz-sijoh-ob – „nad czarną wodą” (w pobliżu przepływa potok Siyob).

Wykopaliska archeologiczne rozpoczęto tutaj w 1885 r. Krok za krokiem pagórki, które pokrywały cały region na północ od Samarkandy, odsłaniały swoje tajemnice. Odkopano mury obronne, składające się z czterech współśrodkowych elips w różnym wieku, soborowy meczet, spalony w czasie najazdu mongolskiego, łaźnię miejską z palonej cegły, dzielnicę mieszkalną garncarzy, więzienie oraz mennicę. Na początku XX w. podjęto prace w okolicy, która okazała się dzielnicą bogatych mieszczan niestety wiele odkrytych tam malowideł ściennych, pochodzących jeszcze sprzed najazdu arabskiego, wyblakło i osypało się na oczach pracujących archeologów. W 1965 r. w centrum grodu odkopano rozległy budynek, należący prawdopodobnie do bogatego kupca – na ścianie znajdował się fresk, zachowany tylko we fragmentach, który na szczęście, dzięki ówczesnej technologii, zdołano zakonserwować w prawie nienaruszonym stanie. Fresk ukazuje weselny korowód, prawdopodobnie zoroastryjski, z komentarzami w języku sogdyjskim. Druga scena przedstawia audiencję ambasadora, jak można przypuszczać chińskiego, na dworze króla samarkandzkiego. Mimo swojej fragmentaryczności freski, znajdujące się obecnie na najniższym poziomie specjalnie w tym miejscu zbudowanego muzeum, sprawiają niezapomniane wrażenie bliskości ludzi, którzy mieszkali tutaj ponad półtora tysiąca lat temu.

Z Afrosijabem także wiąże się ciekawa opowieść. Otóż dawno, dawno temu było to kwitnące, bogate miasto, gdzie w bród było owoców i pszenicy z urodzajnych pól rozpościerających się na nieodległych wzgórzach, ryb z pobliskiej rzeki, zwierzyny z górskich lasów. Pewnego lata zdarzyła się jednak bieda – z dalekich krain przybyły nieprzyjacielskie wojska, które ograbiły okoliczne kiszlo-qi, wymordowały lub zniewoliły ich mieszkańców, na koniec otoczyły miasto, grożąc zniszczeniem całego kraju. Oblężenie trwało już wiele tygodni – wysokie mury obronne miasta dawały odpór atakom wroga, coraz gorzej było jednak z żywnością, zbiory marniały na polach lub zostały zniszczone przez nieprzyjaciela, sytuacja stawała się z dnia na dzień trudniejsza. Pewnego dnia obrońcy z wysokości swoich murów ujrzeli ogromnego jeźdźca, który ubrany w złotą zbroję i hełm z pióropuszem, na placu dzielącym oblegających od obleganych zaczął wykonywać jakiś skomplikowany, dziki taniec na koniu, wykrzykując przy tym najstraszniejsze obelgi pod adresem mieszkańców miasta. Rozwścieczeni obrońcy grodu starali się dosięgnąć go strzałami, ale mimo starań najlepszych łuczników, żadna nie ugodziła rycerza. Zresztą nie mogła tego uczynić – był to bowiem potężny czarownik Dew, którego ochraniały dżinny* perl* i inne złe duchy. One też dały mu zaczarowanego konia, który potrafił galopować sto dni bez przerwy, skakał powyżej chmur i z miejsca przesadzał najwyższe mury. Dżinny wykonały także dla swojego pana miecz – najostrzejszy, jaki kiedykolwiek nosił człowiek, miecz, który jak piórko ciął wszelkie kolczugi i tarcze. Dew bez jednego zadrapania pląsał w deszczu strzał, a na koniec lekko przeskoczył rzekę Zeravshan koń kopytem strącił trzy skały, które przegrodziły nurt rzeki, kierując ją w stronę przeciwną od Afrosijabu, co pozbawiło miasto pitnej wody. Bohaterscy obrońcy wykopali głębokie studnie, lecz wody ledwie wystarczało dla ludzi, zwierzęta padły, uschły drzewa i trawa. A codziennie rano Dew tańczył na swym rumaku pod murami miasta, wykrzykując obelgi pod adresem jego mieszkańców i co dzień niestrudzenie spadał na niego grad strzał, niestety bezskutecznie.

Pewnego dnia, kiedy władca miasta po raz pierwszy otrzymał od straży raport o zagrażającym obrońcom głodzie, w jego komnacie pojawił się starzec z małym, może czteroletnim chłopcem. Dziecko spokojnym głosem powiedziało:

– Musimy ukraść czarownikowi konia i miecz.

– Tyle to i ja wiem – odparł władca – problem w tym, jak to zrobić.

Starzec oznajmił z uśmiechem:

– Mój synek, Farchod, może tego dokonać, pod warunkiem, że dacie mu dużo chałwy orzechowej, lodów i rachatłukum*.

Zrozpaczony władca nie wierzył, że niezwyciężonego wojownika zdoła pokonać taki malec, nie widział jednak przeszkód, by pozwolić mu na próbę. Wezwał swojego kucharza, który ze smutkiem rozłożył ręce i stwierdził, że w kuchni od dawna nie ma ani jajek, ani cukru, ani też orzechów, i mimo najszczerszych chęci nie może przygotować wymaganych słodyczy. Chłopiec skłonił się przed królem i rzekł:

– Wiem, że nie masz nic, by teraz wypełnić to, o co poprosił w moim imieniu dziadek, mimo to spróbuję zmierzyć się z wielkim Dewem. Znajdźcie dla mnie jednak jakiś stary chałat i porwany turban, a do tego mały, ostry nożyk.

Władca był bardzo zdziwiony dorosłym tonem, jakim zwracał się do niego chłopiec, i mądrością jego słów; rozkazał przynieść łachmany jednego z żebraków, którzy wiecznie stali pod królewskim oknem, a nóż dał mu własny.

Późnym wieczorem Farchod, niezauważony przez nikogo, wymknął się z miasta do obozu nieprzyjaciela. Mata postać przemknęła zwinnie między strażami i podeszła cicho do jedwabnego namiotu, w którym spał Dew. Chłopiec na palcach podszedł do łoża i zręcznie wyciągnął spod jego ręki zaczarowany miecz, a potem wybiegł z namiotu, nożem przeciął podtrzymujące go sznury, rozciął pęta konia, poprawił migiem popręgi i jednym skokiem przeleciał nad nadbiegającymi strażnikami. Galopem udał się nad rzekę, w to miejsce, gdzie Dew wzniósł tamę, blokującą przepływ wody do miasta. Koń nie był jednak tak posłuszny, jak tego chciał chłopiec, i nie udało się zmusić go do zburzenia kamiennego wału. A z obozu już słychać było odgłosy pogoni – Farchod nie uląkł się jednak i postanowił sam stawić czoło przeciwnikowi. Gdy dżinny, perl i inne duchy, służące dotychczas Dewowi, zobaczyły w ręku chłopca magiczny miecz, poddały się jego woli, odstępując od dotychczasowego pana. Farchod rozkazał im zagnać całe wojsko nieprzyjaciela do obszernej jaskini w górach, którą własnoręcznie wyrąbał swoim mieczem. Kiedy wszyscy ludzie, dżinny i duchy byli już w środku, chłopiec zrzucił z góry olbrzymi głaz, który dokładnie zamknął wejście do szczeliny, grzebiąc na wieki wszystkich nieprzyjaciół. A Farchod jeszcze raz pogalopował nad rzekę, gdzie tym razem udało mu się rozbić tamę i skierować wodę do miasta.

SZACH-I ZINDA

Niedaleko meczetu Hazrat-i Hizr, zwanego także Meczetem Podróżników, a jeszcze przed Starym Bazarem, znajduje się jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc Samarkandy, zwane Szach-i Zinda – Żyjący Władca. Jest ono uważane za święte ze względu na pochowanego tutaj człowieka – Kussama ibn Abbasa, kuzyna samego proroka Mahometa. Według najpopularniejszej z opowieści Mahomet wyznaczył Kussama, by wraz z niewielkim oddziałem Beduinów umacniał islam i wprowadzał zasady prawa muzułmańskiego – szariatu w krainie zwanej Mawaranachrem, gdzie leżała Samarkanda. Kussam 70 razy podejmował walkę z miejscowymi poganami, którzy w rezultacie ulegli jego sile i przyjęli islam. Jednak w 676 r., w pewien piątek, kiedy wszyscy wierni miasta zgromadzili się na modlitwę, której przewodził sam Kussam ibn Abbas, jedno z ostatnich pogańskich plemion regionu, zamieszkujące niedostępne góry w okolicach dzisiejszego Pendżikentu, nieoczekiwanie napadło na Samarkandę i wymordowało większość muzułmanów, w tym także Kussama.

Skąd pochodzi nazwa Szach-i Zinda? Być może ma związek z cytatem z Koranu, jaki wykuto na nagrobku bohaterskiego Araba: „Nie mówcie o tych, którzy zostali zabici pod chorągwiami prawa, iż umarli, przeciwnie, oni żyją” (Koran 2:149, przeł. J.M. Buczacki). Poza tym mało kto uwierzył, że śmierć zdołała dosięgnąć kogoś takiego, jak Kussam – pojawiły się różne, najbardziej fantastyczne wersje, w jaki sposób mógł się on uratować. Podobno minbar, kazalnica, na której stał Kussam, pękła w chwili, gdy do meczetu wbiegali poganie, i Kussam zdołał schronić się w powstałej szczelinie. Inni opowiadali, że widzieli Kussama, jak z nieznanym nikomu starcem dotarł do głębokiej studni, gdzie dopadł go jednak pogański wojownik, jednym cięciem kindżału odrąbując mu głowę. Kussam miał podnieść uciętą głowę i zejść do studni, gdzie ponoć żyje do dnia dzisiejszego.

Mauzoleum Szach-i Zinda.Fot. R. Sobkowicz.

Legenda o studni, w której schronić się miał Kussam, nie dawała spokoju nawet Tamerlanowi. Powróciwszy kolejny raz jako zwycięzca, z wieloma łupami, po jednej z wypraw wojennych, postanowił on odbyć pielgrzymkę do wszystkich świętych miejsc swojego ukochanego miasta Samarkandy. Podjeżdżając do każdej z czczonych w okolicy mogił, schodził z konia i oddawał głęboki pokłon, modlił się o opiekę i pomoc, po czym zostawiał bogate dary i jechał dalej. Na koniec dotarł do Szach-i Zinda, gdzie zapałał chęcią sprawdzenia legendy o ciągle żywym Kussamie: „W księgach o historii świata przeczytałem, że Szach-i Zinda ukrył się w tej studni, kiedy uciekał pogoni zbuntowanych odszczepieńców – mieszkańców miasta, którzy porzucili islam. Zresztą tę historię zna każdy z was. Pragnę się teraz dowiedzieć, czy rzeczywiście Szach-i Zinda jeszcze nie umarł?”.

Jeden z wielmożów odrzekł na to:

– Panie, poza samym Bogiem nikt nie wie tego, co zostało ukryte. Ale podobno Szach-i Zinda nadal tam żyje, pogrążony w wiecznej modlitwie i wyjdzie stamtąd dopiero wtedy, kiedy na ziemi pojawi się nowy Mesjasz.

Tamerlanowi nie spodobało się to wyjaśnienie i zaczął rozglądać się za ochotnikiem, który gotów byłby zejść w głąb studni i sprawdzić, czy Kussam żyje, czy też cała legenda nie zawiera ani ziarna prawdy. Mimo szczodrej nagrody, jaką obiecywał, długo nie mógł nikogo znaleźć, wielu jego żołnierzy było bowiem przekonanych, że spokoju wielkiego krewnego Mahometa broni ziejący ogniem smok. Dopiero wtedy, kiedy obiecana nagroda osiągnęła niewyobrażalne dla zwykłego śmiertelnika rozmiary, do wodza przyszedł Hida, słynący ze swojej niepospolitej siły, miłości do pieniędzy i wielkiej odwagi.

Hida obwiązał się sznurem i polecił towarzyszom powoli opuszczać się w głąb studni. Wiele już razy dowiązywano nowe metry sznura, wiele czasu minęło, zanim Hida dotknął wreszcie dna. Nie dochodziło już tam światło dnia, odważny żołnierz usiadł więc na ziemi, zamknął oczy, silnie przyciskając powieki dłońmi i otworzył je dopiero po pewnym czasie. W mroku z trudem ujrzał zarys pieczary w głębi studni. Wszedł tam i w jednej ze ścian jaskini natknął się na drzwi, które lekko ustąpiły, gdy tylko je popchnął. W blasku, który natychmiast go oślepił, dopiero po pewnym czasie śmiałek rozpoznał, że znajduje się w bajecznym ogrodzie, a przed nim, w odległości mniej więcej jednego wystrzału z łuku, stoi przepiękny pałac. Hida przez lata żołnierskiej tułaczki podczas licznych wypraw wojennych Timura, wiele widział skarbów i pięknych budynków, ale takiego przepychu i luksusu jeszcze nie doświadczył. Wokół nie było ani jednego człowieka, żołnierz skierował się więc ku pałacowi, by może tam się dowiedzieć, czy Szach-i Zinda jest jeszcze przy życiu. Zanim dotarł do drzwi pałacu, zobaczył tyle różnorakich drzew, oszałamiająco pachnących kwiatów, zręcznie przyciętych krzewów, strumyków perlących się w głębi maleńkich jarów, że z wrażenia ledwo ustał na nogach, a w głowie szumiało mu od delikatniejszych treli wszelkich ptaków, które w większości widział i słyszał po raz pierwszy w życiu. Na widok różnokolorowych, dojrzałych owoców zachciało mu się jeść, ledwie jednak dotknął jednego z płodów cudnego, nasyconego zielenią krzewu, pojawił się budzący respekt starzec, który krzyknął: Jeśli cokolwiek stąd weźmiesz dla siebie, własną pałką przerwę nić twego nędznego żywota!”. I Hida, który w czasie wyprawy indyjskiej walczył z czterema przeciwnikami naraz i ani razu strach nie zagościł w jego sercu, przerażony miną starca w panice rzucił się do ucieczki. Zatrzymał się dopiero na skraju łąki, gdzie pasło się ponad tysiąc koni, każdy o szlachetnej sylwetce, ze złotym siodłem na grzbiecie – nigdzie nie było jednak śladu pastucha. Za łąką Hida zobaczył pałac, jeszcze piękniejszy od tego, który minął w biegu, uciekając od upiornego starca, a na jednym z placów przed budynkiem ujrzał dwie wielkie grupy ludzi; każda liczyła tysiące osób, jedne ubrane na zielono, drugie – na biało.

Kiedy Hida przybliżył się do zebranych, zaczęli się oni niespokojnie rozglądać, mówiąc: „Czyżby ktoś obcy wszedł na tę łąkę?”. A dzielny wojownik spostrzegł w tym czasie na najniższym tarasie pałacu tron, na którym siedział siwy starzec, ubrany w białą, świetlistą szatę; po jego prawej i lewej ręce siedziało jeszcze dwóch starców, którzy chociaż także ubrani na biało, widocznie asystowali siedzącemu na tronie. „Kim są ci szanowni starcy?” —zapytał jedną z postaci na łące. „Wiedz, niewolniku Boga, że pośrodku siedzi sam Szach-i Zinda Kussam, a obok niego po prawej stronie prorok Hizr, a po lewej – Eliasz. Zebrani tutaj to jeszcze nie ludzie i już nie ludzie. Odziane na biało są dusze jeszcze nienarodzonych, zaś na zielono dusze zmarłych. Rozkazem bożym zbierają się one dzień w dzień, by oddać hołd i okazać szacunek Szach-i Zinda Kussamowi, a następnie rozjeżdżają się na zgromadzonych tutaj koniach po wszystkich zakątkach ziemi.

Szach-i Zinda zauważył, że zgromadzone przed nim dusze są niespokojne i zapytał o powód ich zdenerwowania. „O, Hazrat*, dziś do