Życie Buddy według starych źródeł hinduskich - André-Ferdinand Hérold - ebook + audiobook

Życie Buddy według starych źródeł hinduskich ebook i audiobook

André-Ferdinand Hérold

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wg słów autora: „Książka ta nie jest utworem fantazji i mogę wskazać główne źródła, stare i nowe, z jakich czerpałem. Przede wszystkim kierowałem się tekstem „Calita-Victora”, gdzie mnóstwo balastu legendarnego i scholastycznego, gdzie też jednak znajduję cenne wiadomości tradycyjne o pochodzeniu bohatera, jego wieku dziecięcym, młodocianym, sposobie wychowania i pierwszych czynach. Czerpałem także z pięknego poematu Asvagosy p. t. „Budhakarita”, a w niektórych rozdziałach cytuję go dosłownie, wedle tekstu wydanego przez E. B. Cowell’a. Wprowadziłem też do książki tak zwane „Jataki”, czyli opowieści, w których Budda wspomina poprzednie wcielenia swoje. Sporo jatak znajdujemy w obszernym zbiorze, znanym „Avadanasataka”. Korzystałem dalej z prac nowoczesnych, a mianowicie dzieła M. H. Oldenberga: „Buddha” (w przekładzie A. Fouchera), dzieła H. Kerna: „Dzieje buddyzmu hinduskiego” (w przekładzie Gederna Huet) oraz różnych prac zawartych w pismach naukowych. Wzruszającą historję Viswantary zaczerpnąłem z wersji sagdyjskiej, opublikowanej przez R. Cauthiot’a w ‘Journal Sequentia’”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 188

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 50 min

Lektor: Tomasz Kućma

Oceny
4,4 (8 ocen)
5
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

André-Ferdinand Hérold

 

Życie Buddy

według starych źródeł hinduskich

 

przeł. Franciszek Mirandola

 

Armoryka

Sandomierz

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Tekst wg edycji:

André-Ferdinand Hérold

Życie Buddy

według starych źródeł hinduskich

Wydawnictwo Polskie

Poznań 1927

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-922-5

 

 

WSTĘP

 

 Książka ta nie jest utworem fantazji i mogę wskazać główne źródła, stare i nowe, z jakich czerpałem.

 Przedewszystkiem kierowałem się tekstem CALITA-VICTORA, gdzie mnóstwo balastu legendarnego i scholastycznego, gdzie też jednak znajduję cenne wiadomości tradycyjne o pochodzeniu bohatera, jego wieku dziecięcym, młodocianym, sposobie wychowania i pierwszych czynach.

 Czerpałem także z pięknego poematu Asvagosy p. t. BUDHAKARITA, a w niektórych rozdziałach cytuję go dosłownie, wedle tekstu wydanego przez E. B. Cowell’a.

 Wprowadziłem też do książki tak zwane JATAKI, czyli opowieści, w których Budda wspomina poprzednie wcielenia swoje. Sporo jatak znajdujemy w obszernym zbiorze, znanym AVADANASATAKA.

 Korzystałem dalej z prac nowoczesnych, a mianowicie dzieła M. H. Oldenberga: „BUDDHA” (w przekładzie A. Fouchera), dzieła H. Kerna: „Dzieje buddyzmu hinduskiego” (w przekładzie Gederna Huet) oraz różnych prac zawartych w pismach naukowych. Wzruszającą historję Viswantary zaczerpnąłem z wersji sagdyjskiej, opublikowanej przez R. Cauthiot’a w „JOURNAL ASIATIQUE.”

 Poczuwam się także do obowiązku gorącej podzięki przyjacielowi memu, Sylwinowi Levi za wydatną pomoc.

 Pragnę zaciekawić czytelnika przedziwną historją księcia Sidharty, który osiągnął mądrość najwyższą przez skupienie i medytację.

A. F. HEROLD.

 

CZĘŚĆ PIERWSZA.

 

I.

 

Miasto Kapila, w którem żył ongiś wielki asceta, było nader pogodne i wspaniałe. Mury jego przypominały świetlne chmury, a z domów i ogrodów promieniała światłość boska, jakby je zbudowano na skrawku niebiosów. Lśniły kamienie jego i nie było tam ciemności, ni biedy. Nocą księżyc osrebrzał domy, tak, że miasto wydawało się jeziorem lilij, za dnia zaś słońce złociło terasy a miasto było, jak rzeka lotosów.

 Król Sudhadana, władca Kapilavastu i jego największa ozdoba, był dobry, pobłażliwy, wolny od pychy i pełen sprawiedliwości. Zwalczał najzuchwalszych wrogów, którzy padali w bitwach, niby rażone gromami Indry słonie, a w promieniach sławy jego nikli źli, podobnie jak ciemń ginie w blasku słońca. Oświecał ziemię, a bliskim sobie wskazywał drogę życia. Dostojną mądrością pozyskał sobie niezliczonych przyjaciół, pełnych dzielności i rozumu, i podobnie jak blask gwiazd podnosi lśnienie księżyca, oni też światłością swoją podnosili jego majestat.

 Sudhadana, król z rodu Sakjów, poślubił kilka królewien, z których pierwszą była Maja.

 Była tak piękna, że czyniła wrażenie Lakszmi, która zeszła na ziemię. Głosem, podobnym do świegotu ptaków wiosennych, wymawiała słowa miłe jeno i słodkie. Włosy jej były barwy czarnej pszczoły, oczy świeże, jak dopiero co rozwity liść lotosu, brwi, zatoczone szlachetnym łukiem, nie marszczyły się nigdy, czoło zaś miało krystaliczną czystość diamentu.

 Była cnotliwa wielce, pragnęła szczęścia poddanych i miała w wielkiem poszanowaniu zbożne nauki mistrzów, żyła jawnie i kłamać nie umiała wcale.

 Król Sudhadana i królowa Maja żyli szczęśliwie w Kapilavastu.

 Pewnego dnia królowa po kąpieli i natarciu ciała wonnościami, przyoblekła szatę z przedziwnej tkaniny, okryła ramiona klejnotami, nałożyła na kostki nóg brzękliwe obręcze złote i poszła do króla.

 Siedział w wielkiej sali, marząc spokojnie przy dźwiękach muzyki i słuchając harmonijnych pieśni. Maja zajęła miejsce po prawicy jego i rzekła:

 — Racz mnie wysłuchać, o panie, opiekunie świata, i spełń łaskawie to, o co proszę.

 — Jakież jest życzenie twoje, królowo? — spytał Sudhadana.

 — Mnóstwo wokoło nas istot cierpiących, o panie. Uczułam litość dla cierpień tego świata. Pragnę nie szkodzić żadnemu stworzeniu, zamknąć myśl moją przed wszelaką nieczystością, a unikając w ten sposób zła i będąc dobrą wobec samej siebie, pragnę też być dobrą dla innych. Wyrzeknę się wszelkiej pychy i zamknę serce przed złem pożądaniem. Nie wyrzekę już próżnego słowa, nie powiem czegoś, coby ubliżało godności. Rozpocznę odtąd, o panie, życie surowe, będę pościć, wyzbędę się też złości, niepokoju, nienawiści, popędliwości i zazdrości. Zadowolona z mego losu, nie skalam się kłamstwem i czystą będę. Idąc drogą prostą, pokocham cnotę. Dlatego to widzisz uśmiech na ustach moich i w oczach.

 Zmilkła na chwilę, a król patrzył na nią z tkliwym podziwem. Potem rzekła znowu:

 — Zechciej uszanować, o panie, surowość życia mego i nie wkraczaj w leśną gęstwę pożądania. Pozwól, bym przez czas długi żyła w zbożnem prawie postu. Udam się do najwyższej sali pałacu, tam gdzie łabędzie siadają na spoczynek. Każ, by mi przysposobiono łoże, osypane kwiatami, miękkie i wonne. Niech je otoczą przyjaciółki, ale oddal rzezańców, straż i służebne prostackie. Nie chcę mieć koło siebie twarzy brzydkiej, słuchać pieśni pospolitej, ni czuć woni odrażającej.

 Zamilkła, a król odparł:

 — Niechże tak będzie! Uczynię to, o co prosisz.

 I rozkazał:

 — Niech przysposobią na najwyższem piętrze pałacu, tam gdzie śpią łabędzie, dla królowej łoże wspaniałe, by legła przy dźwiękach strun, przybrana w klejnoty, tak by otaczające ją kobiety mniemały, że widzą córę bogów w niebiańskim ogrodzie!

 Królowa wstała.

 — Dziękuję ci, o panie! — rzekła. — A teraz proszę jeszcze, byś wrócił wolność więźniom, zaopatrzył szczodrze biednych, i uszczęśliwił mężczyzn, kobiety i dzieci! Nie karz nikogo i bądź, ku radości wszystkich, ojcem każdego stworzenia!

 Potem wyszła z sali i udała się na szczyt królewskiego pałacu.

 Był to początek wiosny, ptaki polatywały wokoło teras, śpiewały w drzewach rozkwitłych, a stawy zapełniały przepiękne lotosy. Królowa kroczyła ku szczęsnej pustelni swojej, gdzie rozbrzmiewały same przez się dźwięczne struny i harmonijne fletnie, a pałac oblewała światłość wielka, doskonała, ćmiąca promienie słońca.

 

II.

 

 W tych to początkach wiosny miała Maja sen. Ujrzała młodego słonia, schodzącego z nieba. Był biały, jak śnieg wyżynny, i miał sześć wielkich kłów. Maja uczuła, że wstąpił w jej łono, zjawiły się tysiące bogów, śpiewając ku jej czci hymny nieśmiertelne, a nie było w jej duszy niepokoju, zawiści, ni gniewu.

 Po przebudzeniu doznała radości niezwyczajnej. Wstawszy, przywdziała szaty jasne i otoczona co najpiękniejszemi służebnemi przeszła ogród i usiadła w małym cienistym zagajniku. Potem poleciła dwom z nich poprosić króla, mówiąc:

 — Proście, by przybył król tutaj, gdyż Maja, królowa, pragnie go widzieć i słyszeć.

 Król pospieszył co żywo, opuszczając salę, gdzie wraz z doradcami swymi wymierzał sprawiedliwość mieszkańcom miasta, ale wchodząc do gaju, doznał dziwnego wzruszenia. Nogi pod nim zadrżały, ręce obezwładniła moc jakaś, a oczy napełniły łzy. Pomyślał:

 — Wzburzony tak, jak dziś, nie byłem nawet podczas bitwy, w obliczu najgroźniejszego nieprzyjaciela. Wejść nie mogę do gaju, gdzie mnie czeka królowa. Cóż to znaczy? Jakże sobie wytłumaczyć stan mój?

 Nagle rozbrzmiał głos z nieba:

 — Ciesz się i raduj, Sudhadano, najlepszy z Sakjów! Przyjdzie na świat ten, który poszukiwał będzie mądrości najwyższej. Twój obrał ród dla siebie, jako najwspanialszy, najszczęśliwszy i najczystszy, a za matkę swą wziął kobietę najszlachetniejszą, małżonkę twoją, królową Maję. Ciesz się i raduj, Sudhadano, bowiem ten, który poszukuje mądrości najwyższej, zechciał być synem twoim!

 Król zrozumiał, że jest to głos bogów, uczuł radość i wszedł pewnym już teraz krokiem do gaju, gdzie nań czekała Maja.

 Spojrzał na nią i bez pychy, łagodnie spytał:

 — Czemuż wzywasz mnie? Czego żądasz?

 Królowa opowiedziała sen swój, dodając:

 — Rozkaż, o panie, by sen ten wytłumaczyli uczeni braminowie. Niech powiedzą, zali czeka nas szczęście, czy niedola, smutek, czy radość.

 Przyznał jej słuszność król i wezwał do pałacu braminów, znających tajemnicę snów. Wysłuchawszy snu Mai, rzekli:

 — Królu i królowo, wielkiej doznacie radości. Narodzi się wam syn, naznaczony znamieniem władzy i wielkoduszności. Wyrzeknie się on królestwa, opuści pałac, odrzuci miłość, a ogarnięty politowaniem dla świata, wiódł będzie życie wędrowne i religijne. Będą mu składać ofiary i wielbić go będą wszyscy, albowiem oswobodzi świat. O panie, o pani, syn wasz będzie Buddą!

 Bramini odeszli, a twarze króla i królowej oblało piękno radości i pokoju. Sudhadana rozdał hojne jałmużny, nakarmił głodnych, nasycił spragnionych, a kobietom uczynił podarki z kwiatów i pachnideł. Wpatrywano się w Maję i ciśnięto do niej, gdyż leczyła dotknięciem dłoni chorych, przywracała wzrok, słuch i mowę, umierający odzyskiwali siły i zdrowie, gdy im podano zioła przez nią zerwane. Z nieba spadały niebiańskie kwiaty, grały wiatry nad miastem, a pieśni wdzięczności wznosiły się ku pałacowi królewskiemu.

 

III.

 

 Mijały miesiące i królowa poznała, że nadszedł dzień narodzin syna. Poszła do króla Sudhadany i powiedziała mu:

 — O panie, pójdę do ogrodu. Ptaki śpiewają w drzewach, powietrze przesyca pył kwietny, pójdę tedy do ogrodu.

 — Zali nie obawiasz się zmęczenia, królowo? — spytał.

 — Istota czysta, którą noszę w łonie, narodzić się winna pośród czystych kwiatów, pójdę tedy do ogrodu.

 Nie opierając się życzeniom Mai, rzekł król służącym:

 — Przystrójcie co prędzej ogrody srebrem i złotem. Zawieście na drzewach drogocenne zasłony. Niech wszystko przybierze uroczystą postać, gdzie jeno stąpi królowa.

 Potem dodał, zwrócony do Mai:

 — Weź dzisiaj, o Majo, najwspanialsze szaty, wsiądź w przepyszną kolebkę, którą poniosą najpiękniejsze kobiety twoje, odziane w wonne stroje, przybrane w naszyjniki z pereł i naramienniki z drogich kamieni. Niech grają na lutniach, bębnach, fletach i niech śpiewają tak słodko, by zachwycić samych bogów nawet.

 Spełniono królewskie rozkazy i gdy królowa stanęła w progu pałacu, straż powitała ją okrzykami radości. Brzmiały dzwony wesoło, pawie rozpościerały przepyszne ogony, a łabędzie śpiewały.

 Maja zatrzymała kolebkę w gaju kwitnących drzew, wysiadła i poszła rozradowana ku jednemu z nich, niezrównanej piękności, o gałęziach uginających się pod ciężarem kwiecia. Przygarnęła delikatnie do siebie jedną z nich i oto w tej chwili kobiety, będące przy niej, przyjęły w ramiona piękne niemowlę. Matka uśmiechała się.

 Nagle zadrżało radością wszystko, co żyje. Wstrząsnęła się ziemia, usłyszano w niebie śpiew i taniec. Drzewa rozmaitych pór roku rozbłysły kwiatami i dojrzałym owocem. Niebo przelśniły najczystsze promienie. Chorzy ozdrowieli, biedacy znaleźli złoto, rozwarły się bramy więzień, a źli przejrzeli i uznali swe winy.

 Jedna ze służebnic Mai pobiegła do króla, wołając:

 — Panie, o panie, syn ci się narodził, syn, który chwałą okryje dom twój.

 Nie był w stanie rzec słowa, ale promieniał radością, bowiem pojął szczęście swoje.

 Zaraz zgromadził wkoło siebie wszystkich Sakjów i polecił, by poszli z nim do ogrodu, gdzie przyszło na świat dziecię. Ruszyli tłumnym orszakiem, a w ślad za nimi szli bramini niezliczeni. Stanąwszy przed dziecięciem, pokłonił się król i rzekł:

 — Pokłońcie się, jak ja, księciu, któremu daję imię Sidharta.

 Skłonili się wszyscy, a natchnieni przez bogów bramini zanucili pieśń:

 — Już nie są twarde i uciążliwe ścieżki ludzkie, już wszystkie stworzenia radują się, bowiem przyszedł na świat ten, który da mu szczęście. Jasność przenika ciemń, słońce i księżyc zda się zagasły, bowiem zrodził się ten, który da światłość światu. Ślepi widzą, głusi słyszą, opętani odzyskują zmysły, bowiem on otworzy oczy, uszy i da rozum światu. Woniejące wiatry łagodzą cierpienia istot żywych, bowiem zszedł ku nam ten, który leczy i da zdrowie światu. Ogień nie parzy okrutnie, rzeki wstrzymały się w biegu, ziemia lekko zadrżała, albowiem on ci to jest, który ujrzy prawdę.

 

 

IV.

 

 Wielki asceta Asita poznał, dzięki cnocie zbożnego życia swego, że przyszedł na świat ten, który oswobodzi wszystkie istoty od bolesnych wcieleń, a spragniony tej dobrej nowiny, przybył do pałacu króla Sudhadany i podszedł pewnym krokiem aż pod komnaty żeńskie. Posiadał on powagę wiedzy i starości.

 Król przyjął go z należną czcią i rzekł:

 — Czuję się szczęśliwym! Zaprawdę, wielkich zaszczytów dozna w tem dziecięciu ród mój, skoro Asita czcigodny raczył mnie odwiedzić. Mów, co mam uczynić? Jestem wszakże twym uczniem i sługą.

 Oczy ascety rozbłysły radością i powiedział głosem głębokim:

 — Spotkało cię to, o królu wielkoduszny, pobłażliwy i gościnny, bowiem znasz obowiązki swe i pełnisz je ochotnie wobec mądrych i starych. Spotkało cię to, bowiem bogatszy jesteś w cnotę, niźli w ziemię i złoto. Raduj się z przybycia mego i wiedz dlaczego. Oto usłyszałem głos z nieba, mówiący: — Narodził się królowi Sakjów syn, który posiędzie mądrość prawdziwą! — Usłyszawszy to, przyszedłem by ujrzeć światłość Sakjów.

 Zadrżał król od radości i, wziąwszy dziecię z objęć karmicielki, pokazał je starcowi Asicie.

 Przekonał się asceta, że dziecię ma znaki wszechmocy, patrzył na nie długo, a łzy napełniły oczy jego. Westchnął i spojrzał w niebo.

 Widząc, że płacze Asita, zaniepokoił się król o syna i spytał:

 — Powiadasz, o starcze, że ciałem jeno różni się syn mój od bóstwa. Mówisz, że cudowne są narodziny jego, że osiągnie w przyszłości najwyższą chwałę, a mimo to spozierasz nań przez łzy. Czyliż wątłeni będzie jego życie? Zaliż przyszedł na świat, ku memu zmartwieniu. Czy może gałązka ta mego rodu zeschnie, zanim zakwitnąć i wydać owoc zdoła? Mów, o starcze świątobliwy, wiesz bowiem chyba, jak bardzo kochają ojcowie dzieci swoje.

 — Nie martw się, o królu! — odparł Asita. — To, com rzekł, pewne jest. Dziecię to posiędzie chwałę prawdziwą. Ja płaczę nad sobą samym jeno.

 Oto pora mi już odejść, a właśnie przyszedł na świat ten, który zniweczy zło wcieleń. Porzuci on władzę królewską, przezwycięży zmysły, zrozumie prawdę, posiędzie słońce wiedzy i rozproszy ciemń błędu. Ocali świat z zalewu zła, zmiecie pianę chorób, udrękę starości, cofnie czarne fale śmierci i zabierze wszystko co żywię w barkę wiedzy. Pozna on źródła bystrej, przepięknej i dobroczynnej rzeki obowiązku, bieg jej oznaczy i napoi tych, których dręczy pragnienie. Wskaże drogę zbawienia prześladowanym cierpieniem, jęczącym w kajdanach zmysłów i błądzącym po lesie wcieleń. Jako chmura rosząca rzeźwym deszczem, będzie tym, których palą namiętności, taranem dobrego prawa rozwali więzienną bramę istot skutych pożądaniem. Posiadłszy całą mądrość, zdoła świat ocalić. Kie martw się przeto, o królu, ten tylko bowiem godzien jest pożałowania, kto nie usłyszy głosu syna twego. I dlatego płaczę, gdyż mimo bogobojnego żywota i medytacji nie poznam słowa i prawa jego. O jakże nieszczęsnym jest ten nawet, kto odchodzi w najwyższe ogrody niebiosów!

 

V.

 

 Słowa Asity rozradowały zrazu Sudhadanę. Myślał: — Syn mój tedy żyć będzie i to w chwale wielkiej! — potem jednak rozważył wszystko i zakłopotał się. — Książę — pomyślał — porzuci władzę królewską, obierze życie ascety, więc wraz z nim zniknie ze świata ród Sudhadany?

 Ale strapienie króla nie trwało długo, gdyż od urodzin Sidharty wszystko mu się wiodło, co przedsięwziął. Jak rzeka biorąca ciągle wodę przypływów, skarby jego wzrastały, tyle mu przyprowadzano koni i słoni, że stajnie ich pomieścić nie mogły, a szczerze oddani przyjaciele otaczali go coraz to liczniej. Ziemia była rodzajna, na łąkach pasły się krowy tłuste i płodne, kobiety rodziły szczęśliwie, mężczyźni nie wszczynali próżnych sporów, a wszyscy w całem Kapilavastu byli spokojni i weseli.

 Atoli królowa Maja znieść nie mogła długo nadmiaru radości, jaką ją przepajał syn. W dni siedm, zmarła dla tej ziemi i wstąpiła w niebo, pośród bogów.

 Maja miała siostrę, równej niemal piękności i mądrości, imieniem Mahapradżapati. Jej powierzono pieczę nad księciem, ona zaś spełniała to z troskliwością taką, jakby był własnem jej dzieckiem. Sidharta rósł, podobny migotliwemu promieniowi w pomyślnym wietrze, księżycowi, królowi gwiazd świetlanej sfery i słońcu rannemu nad górami.

 Obdarzono go cennemi przedmiotami, zabawkami, jakie zazwyczaj dostają dzieci. Miał więc małe zwierzęta, gazele, słonie, konie, krowy, ptaki, ryby i małe wózeczki, wszystko to zaś było ze złota i diamentów. Ubrania mu też znoszono wspaniałe, perły na szyję i bransolety osypane klejnotami.

 Pewnego dnia bawił się w ogrodzie, a czuwająca nad nim Mahapradżapati pomyślała:

 — Już czas, by się przyuczył nosić naramienniki i naszyjniki.

 Posłała służącą po te stroje, ale, gdy przybrała malca, klejnoty utraciły cały swój blask, zaćmione lśnieniem, jakie promieniowało z samego dziecięcia. Zbliżyła się do niej bogini, mieszkająca pośród kwiatów ogrodu, i rzekła:

 — Gdyby cała ziemia była ze złota, zaćmiłby jej blask jeden promień, bijący z tego dziecka, przyszłego kierownika świata. Gdy ono przy odzieje światłość swoją, gasną gwiazdy, księżyc i słońce. Cóż mu tedy po klejnotach, marnem dziele złotnika i szlifierza. Kobieto, zdejm zeń te świecidła, dobre w sam raz dla niewolników. Daj je służbie. On posiędzie klejnoty prawdziwe, a będą niemi myśli jego.

 Posłuszna głosowi bogini, zdjęła Mahapradża-pati klejnoty z dziecięcia i patrzyła na nie, nie mogąc oderwać oczu.

 Nadszedł czas, kiedy młody Sidharta miał zostać zaprowadzony do świątyni bogów. Przystrojono ulice wspaniale, a wszędzie rozbrzmiewały bębny i dzwony. Mabapradżapati stroiła go w najpiękniejsze szaty, a chłopiec spytał:

 — Dokądże mnie to prowadzisz, mamo?

 — Do świątyni bogów, mój synu! — odpowiedziała.

 Dziecko uśmiechnęło się i poprosiło, by je zaprowadzić do ojca.

 Orszak był wspaniały, szli bramini, wojownicy i najznaczniejsi kupcy, potem straż honorowa, a Sakjowie otaczali pojazd, wiozący króla z synem. Palono po ulicach kadzidło, sypano kwiaty, oraz powiewano chustkami i wznoszono sztandary.

 Dotarłszy do świątyni, wprowadził król syna za rękę do sali z posągami bogów. W chwili, gdy chłopiec postawił nogę na progu, ożyły wszystkie bóstwa, a Siwa, Skanda, Wisznu, Kuwera, Indra i Brahma wstali i uklękli przed nim, śpiewając:

 — Meru, król gór, nie chyli się przed ziarnem zboża, Ocean nie korzy się przed kroplą dżdżu, Słońce nie oddaje hołdu świecącemu robaczkowi, ten zaś, kto posiadł wiedzę, nie czci bogów. Człowiek jest, jako ziarno zboża, kropla dżdżu, czy robak świecący, ten zaś, który posiada wiedzę najwyższą, podobny jest do Meru, Oceanu i Słońca, Niechże niu świat hołdy czyni, albowiem zostanie zbawiony!

 

VI.

 

 Książę podrósł tymczasem i nastała pora pobierania nauki pisania u mistrza Visvamitry, który był nauczycielem Sakjów.

 Oddano mu Sidhartę, który dostał tabliczkę do pisania ze złoconego drzewa santałowego, ujętą w ramę z klejnotów. Wziął ją w rękę i spytał zaraz:

 — Jakiegoż to pisma chcesz mnie uczyć, mistrzu?

 Potem wymienił sześćdziesiąt cztery języki rozmaite i spytał powtórnie:

 — Któregoż z tych pism chcesz mnie uczyć, mistrzu?

 Visvamitra oniemiał z podziwu i po chwili dopiero mógł rzec słów parę.

 — Widzę, o panie, że nie zdolny jestem nauczyć cię niczego. Wymieniłeś mi języki, które znam z nazwy jeno, a inne z nich nawet z nazwy są mi całkiem obce. Od ciebie to, zaiste, mógłbym się uczyć. Nie, panie, nie jestem godnym ciebie nauczycielein!

 Uśmiechnął się, a książę spojrzał nań życzliwie, Sidharta opuścił Visvamitrę i poszedł na wieś, gdzie żyli rolnicy. Przypatrzył się ich pracy, potem zaś zawrócił na łąkę, gdzie rosło kilka drzew. Spodobało mu się jedno, że zaś południowe słońce dogrzewało, usiadł w cieniu i jął dumać, tak że całkiem zatonął w myślach.

 W tej chwili weszło na tę łąkę pięciu wędrownych ascetów. Widząc księcia, jęli pytać:

 — Cóż to za bóg siedzi pod tem drzewem, bóg bogactwa, czy miłości? Indra z piorunem, czy Kryszna, strzegący owiec?

 Nagle usłyszeli głos, mówiący im:

 — Blask każdego z bogów blednie przy światłości Sakji, który, siedząc pod drzewem, rozważa prawdy wiekuiste.

 — Tak, to on! — zawołali. — Siedzi pod drzewem ten, który posiada znak wszechmocy i który niewątpliwie zostanie Buddą.

 Jęli go wysławiać, a pierwszy rzekł:

 — Pośród świata, palonego ogniem zepsucia, jest jako jezioro. Wiara jego orzeźwi wszystko, co żyje.

 Drugi rzekł:

 — W świecie, zaćmionym niewiedzą, będzie pochodnią jasności. Prawo jego roznieci światłość.

 Trzeci rzekł:

 — Na wzburzonem morzu cierpienia będzie okrętem. Wiara jego przeniesie świat przez fale.

 Czwarty rzeki:

 — Dla opętanych złem będzie wybawcą. Prawo jego ocali świat.

 Wreszcie rzekł piąty:

 — Trapionym starością i chorobą będzie lekarzem. Prawo jego wyzwoli świat z narodzin i śmierci.

 Pokłonili mu się i poszli dalej.

 Tymczasem zaniepokojony król Sudhadana rozesłał służbę na poszukiwanie syna. Jeden ze służebników spostrzegł zatopionego w medytacji księcia, zbliżył się, ale nagle stanął przejęty podziwem. Przesunęły się z biegiem godzin cienie wszystkich drzew z wyjątkiem tego, które słoniło Sidhartę. Cień trwał w bezruchu nad głową medytującego.

 Służebnik pobiegł do króla i zawołał:

 — O panie! Znalazłem syna twego! Siedzi pod drzewem i rozmyśla, a cień tego drzewa nie rusza się z miejsca, mimo że wszystkie inne idą razem ze słońcem.

 Sudhadana kazał się zaprowadzić na miejsce i zapłakał.

 — Jest piękny, jak płomień na szczycie góry. Olśniewa mnie. Będzie światłością świata. Drżę całem ciałem, widząc go na medytacji.

 Król nie śmiał, podobnie jak służebnik, poruszyć się, ni przemówić. Ale nadeszły dzieci, ciągnąc wózek i hałasując potrosze. Służący rzekł im półgłosem:

 — Cicho bądźcie!

 — Dlaczego? — spytały dzieci.

 — Spójrzcie na tego, który duma pod drzewem. To książę Sidharta. Cień drzewa nie rusza się, by mu nie przeszkadzać, przeto i wy mu nie przeszkadzajcie. Wszakże widzicie, że promienieje, jak słońce.

 W tej chwili zbudził się książę z zadumy, wstał, podszedł do ojca i rzekł:

 — Trzeba zaprzestać pracy, ojcze, a szukać natomiast wielkich prawd.

 Powiedziawszy to, wrócił do Kapilavastu.

 

VII.

 

 Sudhadana dumał ciągle nad słowami Asity, a nie chcąc, by wygasł ród jego, powiedział sobie:

 — Rozbudzę w synu moim zamiłowanie rozkoszy, a może się doczekam licznych i zdrowych wnuków.

 Zawezwał tedy księcia i rzekł mu:

 — Doszedłeś, drogi synu, do wieku, w którym przystoi pojąć żonę. Powiedz, czy spodobała ci się może któraś z dziewcząt?

 A Sidharta odparł:

 — Daj mi, ojcze, siedm dni czasu do namysłu, a odpowiem.

 Jął dumać.

 — Wiem, że z pożądań wynikają niezliczone utrapienia. Drzewa lasu żądz tkwią korzeniami w cierpieniach i walkach strasznych, a liście ich są trujące. Pożądanie pali ogniem i rani, jak miecz. Nie mam chęci żyć pośród gromady kobiet, ale wolę samotność lasu. Tam ukoję rozmyślaniem myśli i zaznam szczęścia. Czyliż jednak bagniska o nikłej roślinności nie wydają także lotosów? Wielu słynnych mędrców dawnych czasów miało żony i dzieci. Ci, którzy przede mną poszukiwali wiedzy najwyższej, spędzali dużo lat wśród kobiet. Nabrali stąd tem większej jeszcze ochoty do medytacji. Pójdę ich śladem.

 Jął dumać nad zaletami, jakichby chciał w kobiecie, gdy zaś nadszedł dzień siódmy, rzekł ojcu:

 — Drogi ojcze! Nie chcę kobiety zwyczajnej. Wyliczę ci zalety, jakich pragnę u żony swojej.

 I jął wyliczać:

 — Ta, którą poślubię, musi posiadać młodość, ta, którą poślubię, posiadać musi piękność. Ale ani młodość, ani piękno nie ma jej czynić próżną i zarozumiałą. Ta, którą poślubię, winna kochać wszystko, co żyje, miłością siostrzaną i macierzyńską. Wolna od goryczy, podstępu i zawiści, winna we śnie nawet jeno o mężu swym myśleć. Niech nie przemawia dumnie, ale skromna będzie i cicha, jak niewolnica. Nic zazdroszcząc innym, niech poprzestaje na tem, co posiada, niech nie ma upodobania w gorących napojach, wymyślnych potrawach, muzyce i wonnościach. Niech będzie dobra dla sług, niech wstaje pierwsza, a ostatnia spać się kładzie, niech będzie czysta ciałem, słowem i myślą.

 Potem dodał:

 — Jeśli znasz, ojcze, dziewczynę, posiadającą te wszystkie zalety, możesz mi ją dać za żonę.

  Król wezwał swego domowego kapłana, wyliczył zalety żądane przez księcia i rzekł:

 — Idź, braminie, przeszukaj wszystkie domy Kapilavastu, zapoznaj się z młodemi dziewczętami, a gdy znajdziesz odpowiednią, przyprowadź ją, choćby była najniższej kasty, bowiem syn mój nie szuka zaszczytów, ni bogactw, ale samej jeno cnoty.

 Kapłan przeszukał wszystkie domy Kapilavastu, poznawał młode dziewczęta, badał je zręcznie i nie znalazł ni jednej, godnej księcia Sidharty. Przybył raz do domu niejakiego Dandapani, z rodu Sakjów, który miał córkę, imieniem Gopa. Samym jej widokiem oczarowany, wdał się w rozmowę i odnalazł wszystkie żądane zalety.

 Wrócił tedy do króla, mówiąc:

 — O panie! Poznałem nakoniec młodą dziewczynę, godną na małżonkę dla syna twego.

 — Któż to? — spytał Sudhadana.

 — To córka Dandapani z rodu Sakjów, imieniem Gopa.

 Minio wielkiego zaufania do kapłana domowego, zawahał się król z wezwaniem Gopy i ojca jej, Dandapani, gdyż wspomniał, że najmędrszy człowiek omylić się może. Nie było pewności, czy kapłan nie odnalazł w Gopie zalet, których nie posiadała. Postanowił poddać ją próbie, potem zaś złożyć rzecz w rękę syna swego, by sam osądził.

 Kazał tedy zrobić znaczną ilość ozdób złotych i srebrnych i posłał herolda, by ogłosił, co następuje:

 — Za dni siedm syn króla Sudhadany, książę Sidharta obdaruje klejnotami młode dziewczęta miasta, niech przeto wszystkie przybędą do pałacu królewskiego.

 Oznaczonego dnia zasiadł książę na tronie w wielkiej sali pałacu, a wszystkie dziewczęta miasta szły korowodem. Każdej wręczał Sidharta ozdobę, ale, zbliżając się do tronu, każda odwracała głowę i spuszczała oczy, olśniona jego niezrównaną pięknością. Niektórym tak spieszno było, uciekać, że dotknięte ledwo palcami świecidła, upadały na podłogę.

 Gopa szła ostatnia, śmiało, nie mrużąc nawet oczu. Ale księciu zbrakło podarków. Gopa powiedziała z uśmiechem:

 — Czemże cię obraziłam, o panie?

 — Nie obraziłaś mnie niczem! — odparł Sidharta.

 — Czemuż tedy wzgardziłeś mną?

 — Nie gardzę tobą, ale przybywasz ostatnia, tak, że zbrakło mi podarku.

 W tej chwili przypomniał sobie jednak, że ma na palcu pierścień drogocenny, zdjął go tedy i podał dziewczynie.

 — Książę, — spytała — czy mogę przyjąć ten pierścień?

 — Jest moją własnością, przeto możesz go przyjąć.

 — Nie! — odparła. — Nie pozbawię cię ozdoby. To ja winnam zdobić ciebie.

 To rzekłszy, odeszła.

 Uradował się król wielce, gdy mu doniesiono o wszystkiem.

 — Jedna tylko Gopa — pomyślał — odważyła się spojrzeć w oczy synowi memu, ona tylko jest godna zostać jego żoną. Gopa nie przyjęła pierścienia, będzie atoli jego najpiękniejszą ozdobą.

 Wezwał do pałacu ojca Gopy.

 — Przyjacielu, — rzekł mu — nadszedł czas dla syna mego, by pojął żonę. Zdaje mi się, ze znalazł on upodobanie w córce twojej. Zali od dasz mu ją w małżeństwo?

 Dandapani nie odpowiedział zaraz królowi Sudhadanie. Wahał się, tak że król zapytał ponownie:

 — Zali gotów jesteś zaślubić córkę synowi memu?

 Dandapani rzekł wkońcu:

 — O