Zupa z jeża - Magdalena Kozłowska - ebook + audiobook

Zupa z jeża ebook i audiobook

Magdalena Kozłowska

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Magia, miłość i zdrada.
Piękna, a zarazem okrutna opowieść.

Jaelle to 13-letnia cygańska dziewczyna, która ucieka wraz z rodziną z ich płonącego domu. Istnieją podejrzenia, że dom został podpalony przez niechętnych Cyganom sąsiadów. W pożarze ginie babcia Jaelle i rozpoczyna się tradycyjne czuwanie Romów przy zmarłej. Podczas trwającego trzy dni obrzędu, dziewczyna wspomina historię, jaką opowiedziała jej seniorka rodu w dniu, gdy Jaelle oficjalnie stała się kobietą.

W małej Romce budzi się pragnienie zemsty na podpalaczach. Starszyzna ostrzega dziewczynę przed niebezpieczeństwem takiego działania, ale decyzja po raz pierwszy w życiu leży tylko i wyłącznie po stronie trzynastolatki.

„Zupa z jeża” to widziana oczami kobiet historia rodziny Cyganów, w której niewiasty zostały obdarzone niezwykłą mocą. Prowadzi czytelnika przez wydarzenia kluczowe w historii romskiej oraz przybliża kulturę, która rozwija się na naszych oczach, ale jest przez Polaków niezauważana i nierozumiana.


Magdalena Kozłowska – baran z urodzenia, humanistka z natury, ścisły umysł z wykształcenia. Jej karta tarota to wieża, dlatego też jest powołana do uświadamiania innym ludziom, jak własnym postępowaniem niszczą swoje życie. Pracuje jako specjalista do spraw bezpieczeństwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 209

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 54 min

Lektor: Kim Sayar

Oceny
3,8 (6 ocen)
2
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Meral1

Nie oderwiesz się od lektury

Czytałam jak szalona; świetny język, barwna powieść, taka magiczna i piękna. Polecam!
00

Popularność




 

 

Prolog

Jaelle miała sen. Śniła jej się moc nieczysta, która trzaskała drzwiami i przestawiała krzesła, a potem ściągała z niej niewidocznymi rękami koce. Gdy dziewczyna spojrzała pomiędzy dwa palce ułożone w kształt litery V, zobaczyła wściekłe, lodowatoniebieskie oczy, które spojrzały na nią z nienawiścią tak głęboką, że nie miała wątpliwości: złe oko rzuciło straszliwą klątwę. Jaelle przez sen mocniej przytuliła małego Marcusa, jakby chciała go obronić przed duchem. Śpiąca obok Shofranka kopnęła ją silnie w nogę i przewróciła się na drugi bok. Od dziecka spała kamiennym snem, prawie nie zmieniając pozycji, ale gdy już się obracała, zawsze celnie kopała. Na wpół przebudzona Jaelle poprawiła się w pościeli, włożyła dłoń pod poduszkę i zaczęła ponownie zapadać w głęboki sen.

Zapach doleciał nie wiadomo skąd. Przez krótką chwilę Jaelle śnił się kawałek pieczystego mięsa, podany z tłuczonymi ziemniakami i obficie polany ostrym sosem przyprawionym papryką i czosnkiem. Właśnie miała się do niego zabrać, a ślinka napłynęła jej do ust, gdy mięso we śnie poczerniało gwałtownie. Przerażona dziewczynka obudziła się i jęknęła cicho:

– Zły znak, zły znak… − Otarła spocone czoło. Krople, które się na nim perliły, były tak gorące, że parzyły w palce. Serce wciąż kołatało jej gwałtownie w piersi. Odruchowo przykryła Marcusa, który jak zwykle rozkopał się podczas snu. Miał dopiero dwa lata i Jaelle z czułością odgarnęła mu kosmyk ciemnych włosów z policzka. Nie mogła się doczekać, kiedy będzie miała swoje dzieci. Czasami przed snem, przytulając mocno rodzeństwo, wyobrażała sobie, jak czesze długie włosy swoich córek i podziwia siłę swoich synów. Na samą myśl o przyszłym mężu rumieniła się aż po nasady włosów. Jaelle właśnie skończyła 13 lat i przywdziała długie spódnice, a do jej rodziców zaczęli zaglądać swaci. Gdy tylko miała okazję, samowolnie zakradała się do uchylonego okna i z ciekawością, która nie przystoi młodej pannie, podsłuchiwała ich dziwne wymijające rozmowy. Z rozmów tych nic jednak dla niej nie wynikało. Wieczorami marzyła o przystojnym Szero Roma[1]. Wyobrażała sobie, jak zgodnie z tradycją porywa ją z domu rodziców, nieprzytomną z oszołomienia, ale także podekscytowaną, i zarzuca jej chustę na głowę na znak własności.

Jaelle próbowała zasnąć, ale zaburczało jej w brzuchu. Na kolację przyjechali goście z sąsiedniego miasta i dziewczynki musiały poczekać z jedzeniem, aż pojadą. Matka wystawiła wszystkie zapasy na stół i hojnie dokładała jedzenia mężczyznom. Kręciła się po kuchni zaróżowiona z radości, gdyż głośno pochwalili jej starania. Po kolacji zostało niewiele polewki, więc Jaelle podała ją Shofrance, a sama zadowoliła się chlebem z odrobiną ciepłego mleka. Shofranka nie wyglądała za dobrze: była za mała jak na swój wiek i chorowita. Przy upałach, które ostatnio panowały, poszarzała na twarzy i z trudem łapała oddech. Jaelle wierzyła, że gdyby tylko dziewczynka nabrała trochę ciała, miałaby więcej siły, aby walczyć ze słabością. Zawsze podsuwała jej najlepsze kąski z tego, co zostało po uczcie mężczyzn. Gdy Shofranka miała lepszy dzień, siadywały w ogródku przy krzaku róży obok baby[2] i namawiały ją do opowiadania starych historii. Jaelle splatała siostrzyczce włosy i pozwalała jej założyć szklane paciorki, które kiedyś dostała od babci. Wiedziała, że jest ulubienicą staruszki i odwzajemniała się jej pełnym oddaniem. Czułe zabawy włosami siostry przerywała dopiero w momencie, gdy opowieść baby zupełnie ją pochłaniała i zabierała na odległe wędrówki kolorowego taboru i tańce przy ognisku, których zazdrościły gwiazdy.

Zanim Jaelle w pełni powróciła w świat fantazji, znowu poczuła ochotę na pieczone mięso lub ziemniaki ze spaloną skórką, wygrzebywane ostrożnie patykiem z żaru ogniska i posypane grubą solą. Należało je przez chwilę przerzucać z ręki do ręki, aby ostygły, a potem ostrożnie obierać sparzonymi palcami. Mimo senności, przełknęła ślinkę i zastanowiła się, czy warto poszukać w kuchni resztek jedzenia. Po chwili zakasłała lekko. Otworzyła szeroko oczy i zmarszczyła grube brwi. Nasłuchiwała spokojnego oddechu dzieci, zastanawiając się, dlaczego nie może ponownie zasnąć. Jakiś nienazwany niepokój kazał jej podnieść głowę i rozejrzeć się po pokoju. Zakasłała ponownie i znowu poczuła ten zapach. Pieczone mięso… ziemniaki z ogniska… Nagle skojarzyła.

Dym.

Krzycząc głośno, wyskoczyła z łóżka. Zapaliła nocną lampkę z różowym abażurem i w jej blasku dostrzegła wątłe strużki dymu przedostające się przez drzwi pokoju. Jednym ruchem ściągnęła z dzieci przykrycie i kazała im wstać.

– Ja nie chcę! – Rozpłakał się Marcus, niezadowolony z pobudki.

– Co się dzieje? – Zakaszlała Shofranka, a jej oczy rozszerzyły się ze strachu na widok łez w oczach starszej siostry.

– Spokojnie – Jaelle podniosła Marcusa z łóżka i usadowiła sobie na biodrze. Objął ją kurczowo za szyję i położył głowę na ramieniu. Złapała Shofrankę za rękę i stanowczo pociągnęła. – Musimy wyjść. Dom się pali.

Dom się pali. Dopiero gdy powiedziała te słowa na głos, uświadomiła sobie grozę sytuacji. Nie mieli czasu do stracenia. Nigdy nie znalazła się w sytuacji zagrożenia życia, ale instynkt, wykształcony przez wiele pokoleń, których przeżycie zależało od szybkiej oceny sytuacji i wyczulenia na niebezpieczeństwo, sprawnie pokierował jej krokami.

– Dade! Daj![3] – krzyczała, wyprowadzając dzieci przez zadymione pomieszczenia. – Jak! Jak![4]

Słyszała poruszenie w sąsiednich pokojach. Marcus zaczął głośno zawodzić, przestraszony zamieszaniem oraz płomykami ognia, przemykającymi tu i ówdzie po klatce schodowej i szmacianych chodnikach, którymi wyłożyli schody. Kartony postawione pod ścianą już się paliły. Pozwoliła mu krzyczeć z nadzieją, że obudzi resztę domowników.

– Pożar, pali się! – Wołała, szybko wybiegając na ulicę. Chciała wbiec do każdego mieszkania i upewnić się, że cała rodzina jest bezpieczna, ale miała zobowiązania wobec młodszego rodzeństwa. Za nią podążyły wartkim strumieniem ciotki i kuzynki z szeregiem dzieci, na końcu wybiegli mężczyźni. Ogień coraz szybciej się rozprzestrzeniał, groźnie wyglądał przez niektóre okna, wychodził na dach. W okolicznych kamienicach zapalały się światła, rozespani ludzie wyglądali ostrożnie zza firanek. Jaelle miała nadzieję, że ktoś wezwał straż pożarną. W panice rozglądała się dookoła, szukała najbliższych twarzy. Marcus z całą swoją siłą przylgnął do jej boku i tak mocno chwycił za szyję, że z trudnością łapała oddech. Shofranka stawiała bierny opór, pozwalała się ciągnąć za rękę, ale z oporem stawiała krok za krokiem.

– Co się dzieje? – Słyszała dookoła podniecone krzyki. Coraz więcej zaspanych sąsiadów wychodziło przed domy, z niepokojem obserwując pożar. Jednak nikt do nich nie podszedł. Patrzyli z zastygłymi twarzami na rozgorączkowaną grupę przestraszonych Cyganów i plączące się pod nogami, skomlące psy.

– Pomocy! – krzyczała szwagierka Stanka. Jaelle zawsze lubiła ją za nieskończony optymizm i miły uśmiech dla każdego. Teraz Stanka wyciągała z płonącego budynku chorą umysłowo ciotkę Drinkę, która wyszła jako jedna z ostatnich osób, a w rękach trzymała małego, wyjącego żałośnie psiaka. Stanka zataczała się i próbowała ugasić tlącą się na Drince spódnicę. Sąsiedzi obserwowali ją w milczeniu.

Jaelle czuła się jak w koszmarnym śnie. Pot spływał jej po twarzy grubymi kroplami i skręcał włosy na karku. Dźwięki docierały do niej jak z oddali, jakby wsadziła do uszu kłębek waty, a w ustach czuła kwaśny posmak strachu. Marcus w tłumie zobaczył twarz ojca. Zaczął wyrywać się do niego i krzyczeć rozpaczliwie. Kopnął Jaellę tak mocno w brzuch, aż się skrzywiła z niespodziewanego bólu.

– Nic wam nie jest? – Dobiegła do nich przerażona matka, furkocząc kolorową spódnicą. Jaelle zawstydziła się swojego nocnego stroju. Po raz pierwszy pokazała się niegodnie ubrana pośród mężczyzn i obawiała się, że uczucie zażenowania będzie towarzyszyć jej przez długie miesiące. Niepewnie przestąpiła z nogi na nogę, obawiając się, że matka zauważy jej zaniedbanie i wymierzy ostrą karę, ale wszyscy byli zbyt zajęci lamentowaniem i przeszkadzaniem straży pożarnej, która właśnie dojechała.

A więc jednak któryś sąsiad się ulitował i wezwał straż.

Pewnie bali się, że ogień przejdzie na ich domy – z goryczą pomyślała dziewczynka. Z zazdrością lustrowała postacie w szlafrokach, stojące przy ścianach swoich nienaruszonych domów. Widziała, jak pochylają ku sobie głowy i szepczą, patrząc na jej rodzinę z niechęcią. Chciała się okryć, aby nie hańbić się w ich oczach chustą zarzuconą na koszulę nocną, ale jej wzrok automatycznie powędrował do ściany ognia. Powoli uświadomiła sobie, że w budynku zostały wszystkie jej rzeczy. Z tego, co mogła zauważyć, ogień rozprzestrzenił się głównie na parterze, od strony niezagrodzonego podwórka. Na szczęście kuzynka wraz z mężem pojechali odwiedzić rodzinę pod Gorzowem, gdyż inaczej mogliby się nie wydostać z płomieni.

– Moje korale! – jęknęła Jaelle i zaczęła płakać. Szklane paciorki od baby były jej najdroższą rzeczą, talizmanem, który miał ją chronić przed złymi duchami. Teraz bała się, że z ich pokoju i ukrytych tam skarbów niewiele pozostało.

– Jaelle, chce mi się siusiu – wymamrotała siostra z opuszczoną głową. Kopała bosą stopą w ziemię.

– Nie teraz – Jaelle szukała w tłumie znajomych twarzy i upewniała się, że wszyscy wyszli cało z pożaru. Marszczyła przy tym mocno brwi, gdyż w ogólnym zamieszaniu nie mogła odnaleźć wszystkich bliskich jej osób. Jakieś mroczne uczucie ścisnęło jej serce, a przed oczami stanął widok spalonego mięsa ze snu. Wzdrygnęła się przestraszona.

– Jaelle, ja muszę!

Poszukały ciemnego zakątka, z dala od męskich oczu.

– Poradzisz sobie sama? – z niepokojem zapytała Jaelle. Nie chciała wypuszczać z rąk Marcusa, aby nie wyrwał jej się w chwili nieuwagi i nie zgubił wśród ludzi. Wiedziała także, że siostra ma kłopoty z lewą ręką, która nie rozwijała się tak, jak powinna, przez co codzienne czynności były dość kłopotliwe.

– Jaelle! Marcus! – usłyszała naglące nawoływania matki.

– Już idziemy! – uspokoiła rodziców. Odpowiedzią był głośny lament i krzyk rozpaczy. Strach mocniej chwycił ją za serce, które galopowało w złowieszczym tempie.

– Pośpiesz się – syknęła do przykucniętej siostry. Shofranka wykrzywiła twarz w niemym wysiłku, ale jak zawsze pod presją uschnięta ręka przestała jej słuchać, a druga drżała zdradziecko. Jaelle w ostatniej chwili dostrzegła znacząco trzęsącą się brodę siostry i spróbowała uśmiechnąć się do niej krzepiąco.

– Dasz radę – wyciągnęła rękę i pomogła jej wstać. – A teraz zobaczmy, co się stało.

Przed domem stał ponury korowód Cyganów. W milczeniu patrzyli, jak strażacy wynoszą z kamienicy ciało.

– Za dużo dymu – rozległy się szepty. – Płuca nie wytrzymały.

– Zasłabła pod schodami, nikt jej nie zauważył w ciemnościach.

– Kto to jest? – zapytała Jaelle. – Kto? Kogo wynoszą? – Oczyma pełnymi łez potoczyła po zgromadzonych. Z noszy zwieszał się rąbek obfitej spódnicy, lekko osmalonej na końcach. – Gdzie jest baby? Babciu?! Gdzie moja baby?!

Jej przeszywający krzyk wbił się zgromadzonym prosto w serca. Zawstydzeni gapie powoli zaczęli rozchodzić się do domów, tylko niektórzy zerkali ciekawie przez ramię. Sanitariusze nie dopuścili jej do noszy, odsuwając bezceremonialnie.

– Z drogi! – splunął jeden z nich pod jej gołe stopy.

Byli źli, że przerwano im nocny sen.

– Baby, nie opuszczaj mnie! – szlochała Jaelle. Człapała jak żebraczka krok w krok za milczącymi sanitariuszami, ale nie wypuściła z rąk dzieci.

– Wystarczy – ojciec pojawił się nie wiadomo skąd i położył dłoń na ramieniu córki. Jaelle z trudem zdusiła głośny jęk, gdyż gest ten miał w sobie coś ostatecznego, coś, co odebrało jej całą nadzieję. Wysiłkiem woli opanowała się. Nie chciała robić z siebie widowiska. Odruchowo podała mu Marcusa, który prosząco wyciągał malutkie rączki w stronę ojca. Łzy płynęły jej nieprzerwanym strumieniem po twarzy, a wszechobecny zapach spalenizny wywoływał mdłości.

– I co z nami teraz będzie? – zapytała usiane gwiazdami niebo. Nie wyobrażała sobie życia bez opowieści baby i jej miękkich, spracowanych dłoni. Kochała jej długie włosy, wciąż gęste pomimo siwizny, i ciepłe spojrzenie okrągłych oczu, przypominających czarne diamenty. Podała rękę Shofranki zawodzącej matce i odeszła kilka kroków dalej, w głąb ciemnej ulicy. Ogień dopalał się, a na wschodzie pojawiła się nieśmiała sugestia jasności. Jaelle schroniła się za samochodem strażackim i kucnęła, mocno obejmując głowę rękami. Czerpała siłę z ziemi, której dotykała bosymi stopami.

– Dziwna sprawa – usłyszała niewyraźne głosy strażaków.

– Myślisz, że to oni zrobili?

– Ewidentne podpalenie – odparł pierwszy. – Ale kto? Dlaczego? Tego za cholerę nie wiem.

Jaelle przytknęła pięści do ust, aby nie krzyknąć z przerażenia. Podpalenie? Kto mógł zrobić coś takiego? Kto podłożyłby ogień pod budynek, w którym mieszka tyle osób? Kto mógł zabrać jej ukochaną baby?

– Pewnie nie są tu zbyt mile widziani – westchnął ze zrozumieniem drugi ze strażaków.

– Ale żeby podpalić? To bestialstwo.

Odeszli w stronę zniszczonego budynku, a Jaelle szlochała rozpaczliwie. Słowa, które usłyszała, zostawiły jątrzącą się ranę w jej sercu. Wątpliwości rozsadzały obolałą głowę, żal dusił w piersiach, a w gardle urosła wielka, bolesna gula. Czy ktoś zabił jej babcię? Czy ktoś chciał zabić ich całą rodzinę? Jej świat ogarnął chaos, ludzie błąkali się bez celu, dookoła biegały oszołomione zwierzęta, ale ciepła noc koiła udręczone zmysły i osuszała gorące łzy. Jaelle nie potrafiła sobie poradzić z uczuciem straty, nie chciała już patrzeć w odległe gwiazdy. Potrzebowała rodziny. Na drżących nogach wróciła do ciotek, wujów i kuzynostwa i dała się utulić ciepłym ramionom oraz kojącym słowom. Dopiero wtedy zrozumiała, że wszystko jeszcze się ułoży. W otoczeniu najbliższych poczuła się bezpiecznie. Poszukała wzrokiem ojca. Z Marcusem na rękach dowodził akcją ewakuacyjną, rozdzielał poszkodowanych krewnych od tych, którym nic nie groziło, i władczym tonem wydawał polecenia. Widok tej rosłej, silnej sylwetki ukoił jej strach. Głaskała spłoszone psy i uspokajała zapłakane dzieci. Uświadomiła sobie, że jest dorosła i ciążą na niej takie same obowiązki jak na innych kobietach z rodziny. Z determinacją odsunęła żal na dalszy plan i skupiła się na tu i teraz. Trzeba było pokazać światu siłę i wiarę w lepsze jutro. Cyganie, prześladowani przez wieki, byli w tym dobrzy.

Ale słowa strażaków wciąż brzmiały jej w głowie jak żałobne dzwony.

Podpalenie.

[1] Zwierzchnik niektórych romskich społeczności zamieszkałych w Polsce, w języku polskim często nazywany królem Romów.

[2] Babcia. (rom.)

[3] Ojcze! Matko! (rom.)

[4] Ogień. (rom.)

Rozdział 1. Dzień pierwszy

Babka leżała w taniej, drewnianej trumnie na specjalnie przygotowanym stole. Na twarzy położyli jej haftowaną chustę z rozcięciem, aby zabłąkana dusza mogła wrócić do ciała przez usta lub nos. Dookoła siedziała rodzina na czuwaniu. Jaelle objęła się rękami i kołysała lekko w tył i w przód. Opanowała już dziki szloch, który wyrwał się jej na widok nieruchomego ciała babci w salonie, ale żal dalej ściskał ją za gardło i uniemożliwiał rozmowę z bliskimi. W głowie czuła pustkę wywołaną zmęczeniem i rozpaczą. Zaledwie poprzedniej nocy uratowali się przed płomieniami i pracowicie spędzili poranne godziny na organizacji czuwania i sprowadzeniu ciała babki do domu. Najbliższa rodzina Jaelle wprowadziła się do brata matki. Tam też złożyli ciało na trzydniowe czuwanie. Staruszka leżała pięknie ubrana, z rękami starannie złożonymi na piersiach, nawet w chwili śmierci dostojna i godna. Jaelle marzyła, aby przytulić się do niej, poczuć ciepło bijące z jej piersi i spracowaną rękę na głowie, ale jednocześnie bała się duszy, która przez trzy dni miała krążyć wokół ciała. Z lękiem myślała o niebezpiecznym stanie pomiędzy, kiedy dusza, uwięziona między życiem a śmiercią, była podatna na złośliwe wpływy i mogła zostać opętana. Zdarzały się przypadki nawiedzeń i niewyjaśnionych zjawisk, a jeśli nie dokonało się rytuałów pogrzebowych, dusza na stałe przyłączała się do rodziny i po kolei zabierała ich do siebie. Dziewczynka wzdrygnęła się gwałtownie, przerażona swoimi myślami, które mogły skupić na niej uwagę złego. Rodzina zebrana wokół babki rozmawiała szeptem i było to tak niepodobne do zwykłych głośnych, wesołych spotkań, tak niecodzienne, że łzy znowu pociekły jej po policzkach. Gdzie pełne radości nawoływania, muzyka wzburzająca krew w żyłach, wolny śpiew? Zebrani rzucali w jej stronę ukradkowe spojrzenia, niektórzy układali palce w znak odstraszający złe. Jaelle mogła zgadnąć, o czym myślą: wszyscy wiedzieli, że była ulubienicą babki i teraz może stać się obiektem tęsknoty zmarłej duszy. Obserwowali ją czujnie i próbowali chronić, a jednocześnie odsuwali się z zabobonnym strachem. Z tego właśnie powodu mama zabrała znalezione w pogorzelisku szklane paciorki i zakopała w ogródku.

– Mama, nie rób tego! – płakała Jaelle, dziecinnie czepiając się jej rąk i spódnic. Dopiero skakała z radości, gdy brat przyniósł jej błyskotkę, której nie ruszył ogień.

– Musimy cię chronić – łagodne oczy matki były pełne współczucia. – Baby tak bardzo cię ukochała, że to może przeszkodzić jej w odejściu. Wiesz, jak to się wtedy skończy…

Jaelle, niestety, wiedziała. Trzy lata wcześniej w wypadku samochodowym zginął jej starszy brat, Marco. Jego śliczna żona, pogrążona w żałobie, zawodziła tak bardzo, że Shofranka, wtedy zaledwie czteroletnia, bała się przyjść pożegnać z bratem.

– Zły śpiew, zły śpiew! – lamentowała i wyrywała się dorosłym, po raz pierwszy i ostatni wykazując tak wielkie nieposłuszeństwo. Do tej pory wszyscy zachwycali się jej łagodnym charakterem i niezwykłym opanowaniem, tak pożądanymi cechami u cygańskiej dziewczynki. Nie zdarzały jej się ataki histerycznego płaczu, gdy nie kupiono jej zabawki, nie kaprysiła przy jedzeniu, nie marudziła przed snem. Zapowiadała się na doskonałą żonę.

– Shofranka wie, co mówi – skomentowała poważnie babka i nie zmuszała jej do oglądania zmarłego. Dorośli kiwali potakująco głowami, ale milczeli, rozdarci pomiędzy strachem przed zmarłym Marco, a miłością do żywego dziecka.

Kilka godzin po śmierci męża młoda wdowa zauważyła u swojej trzyletniej córeczki dziwne zachowanie. Mała zaczęła unikać towarzystwa innych dzieci i trzymała się na uboczu. Czasami mówiła sama do siebie i podnosiła z radością wzrok w górę, jakby obdarzając uśmiechem niebiosa. Jej najbliższa do tej pory towarzyszka zabaw, Shofranka, unikała małej i płakała, gdy kazano im się razem bawić. Tym bardziej to dziwiło, że Jasmine siedziała uśmiechnięta, nie ogarniając rozmiaru tragedii, jaka ją dotknęła.

– Nie na noc, nie, nie! – krzyczała Shofranka, gdy dorośli próbowali ułożyć je razem do snu.

Młoda matka chciała zbadać sprawę, ale zaraz przypomniała sobie swoją tragedię i pogrążona od nowa w cierpieniu, zapomniała o niepokojącym, tajemniczym uśmiechu córki. Wszyscy dookoła byli zbyt wstrząśnięci śmiercią siedemnastoletniego Marco, który grał na skrzypcach jak nikt inny, aby zauważyć drobne symptomy u Jasmine. Chodzili rozgoryczeni i potrząsali pięściami, gdyż nie odnaleziono sprawców wypadku, a policja wzruszała tylko ramionami.

– Trzeba było uważać na drodze – mamrotali i udawali zajętych. Była to dla nich sprawa o małej szkodliwości czynu, a tym samym niskim priorytecie, niewarta wstania zza biurka, choć samochód, który wjechał w chłopaka, pędził z taką prędkością, że odrzucił jego ciało wiele metrów w przód. To musiało być zaplanowane działanie.

Alarm podniosła właśnie babka. Babka, która teraz sama błąkała się wśród sił nieczystych. „Jest silna” – uspokajała się Jaelle. – Nic jej nie opęta. Nie pozwoli na to”.

– Shofranko – zapytała wtedy babcia, obserwując czujnie skupione na zabawie kolorową piłką dziecko. Chodziły pogłoski, że potrafi patrzeć trzecim okiem, którym widzi rzeczy niedostępne dla zwykłych oczu. – Dlaczego nie bawisz się już z Jasmine?

Dziewczynka odbijała niezgrabnie starą piłkę o podłogę. Co chwilę piłka wypadała jej z ręki i uciekała w głąb pokoju po krzywej posadzce, a wtedy biegła za nią radośnie, nie patrząc na kobietę. Babka chwyciła ją delikatnie, ale stanowczo za ramiona i spojrzała głęboko w oczy.

– Jasmine nie jest już sama? – zapytała nie swoim głosem, a jej twarz przybrała odległy, nieludzki wyraz. Po chwili wróciła do siebie, blada i drżąca od zaglądania przez kurtynę wszechświata.

– Jasmine bawi się teraz z wujkiem – obojętnie odpowiedziała Shofranka i wróciła do kopania piłki. Staruszka nie musiała pytać, którego wujka dziewczynka ma na myśli. Wiedziała.

Tego samego wieczora zebrała się starszyzna i radziła, co zrobić, aby ochronić ich małą społeczność. Jaelle podsłuchiwała pod oknem, skulona przy dużym krzaku dzikiej róży. Dobiegały ją tylko strzępy prowadzonych rozmów.

– Dziewczynka dotykała ciała.

– Kobiety są odporne na skalanie, dlatego mogą dotykać zmarłego, myć go, przyodziewać – dziwił się inny głos.

– Ale czy to pewne? Może czasem dochodzi do… przebicia.

– Same skalane, nie ulegają skalaniu martwego!

– Tak, ale tęsknota zmarłego to inna sprawa… za bardzo ją kochał.

Nastąpiła chwila ciszy, podczas której zebrani zgodnie napili się wódki.

– Musimy ochronić naszą społeczność.

W tym momencie Jaelle została przyłapana przez starszego brata i zaprowadzona z powrotem do łóżka. Zawstydzona swoim nieposłuszeństwem, pokornie prosiła go o wybaczenie.

– Martwię się o Shofrankę – wyjaśniła i dodała, że nikt nie widział zmarłego wujka oprócz niej. Przygryzła wargi i w końcu wydusiła z siebie coś, co wszyscy podejrzewali, lecz nikt głośno nie mówił: – Ona ma dar.

– Zamilcz! – przerwał jej brutalnie przestraszony brat i rozejrzał się czujnie dookoła. – I nigdy tego nie mów na głos!

Jaelle nie dowiedziała się, co uchwaliła rada. Czy planowali przeprowadzić jakieś egzorcyzmy, a może negocjacje z zabłąkaną duszą? Chcieli złożyć ofiarę czy byli gotowi na bardziej drastyczne rozwiązania? Nikt już o tym nie mówił. Nie było takiej potrzeby, gdyż tej samej nocy Jasmine zmarła z radosnym uśmiechem na ustach.

– Zabrał ją ze sobą – kiwali ze smutkiem głowami starsi, a kobiety ocierały wilgotne oczy.

– Trzeba napoić spragnioną duszę – ostrzegali inni.

– Dlaczego nie zabrał mnie? – krzyczała młoda wdowa, rwąc włosy z głowy, aż musieli ją uciszyć, aby nie sprowadziła złego. Wokół grobu brata i jego córki ułożyli krąg z rzecznych kamieni, by nie mógł więcej wyjść do świata żywych, i wrócili do normalnego życia, skrupulatnie odmierzając dni do kolejnej tradycyjnej stypy, podczas której pili duże ilości cytrynówki i wspominali jego muzykę.

– Oby to było przed nim! – wznosili tradycyjne toasty i pochłaniali jedzenie, które miało nakarmić zmarłego.

Pomana[1] była bardzo uroczysta i wszyscy zgodnie kiwali głowami, że udało im się zażegnać niebezpieczeństwo. Odzyskali spokój ducha i radość życia, znów śpiewali pieśni pełne miłości, wiatru i leśnego traktu. Mężczyźni grali melodie, które albo podrywały do tańca, albo wzbudzały tęsknotę w sercu tak wielką, że oczy same kierowały się w stronę okna, w stronę świata, który czekał na swoich wędrujących Cyganów. Nikt nie wspominał o roli Shofranki. Po pogrzebie babka sięgnęła w głąb swoich wizjii ze smutkiem naznaczyła ją na reprezentanta umarłego. Przez sześć tygodni dziewczynka brała w drobne rączki wielki dzban z wodą i częstowała nią wszystkich napotkanych Cyganów tak długo, aż dzban robił się pusty. Z uporem dźwigała ciężkie naczynie i choć ręce jej mdlały z wysiłku, ani razu się nie poskarżyła. Dostała za tę pracę złotą monetę, którą starszyzna chowała na ciężkie czasy, ale jej lewa ręka przestała się rozwijać i na zawsze miała już przypominać rączkę trzyletniego dziecka.

„Tą ręką trzymała umarłego, aby przeprowadzić go do krainy umarłych” – pomyślała kiedyś Jaelle i przytknęła dłoń do ust, przerażona swoimi myślami. Zawsze, gdy umysł sprowadzał ją na manowce, czuła swoją kobiecą skazę, skalanie, którego nie była w stanie okiełznać. Poczucie winy sprawiało, że chodziła cały następny dzień z nisko opuszczoną głową i nie miała śmiałości spojrzeć tatkowi w oczy.

Po okresie wodnym, na kolejnej pomanie ubrali Shofrankę w specjalnie uszyty na tę okazję strój i powierzyli jej rzeczy zmarłego, znowu mówiąc:

– Oby to było przed nim!

Jaelle pamiętała, że Shofranka stała spokojnie, ale po jej twarzy spływały grube łzy. Nikt nie wspominał, jaką cenę musiała zapłacić za ochronę swojej społeczności. Jaelle miała ochotę zabrać ją z podwyższenia, oddać zdrową rękę, zabrać trzęsące się, niezborne ciało i chore płuca, a także tę dziwną, odpychającą szarość twarzy.

„To moja siostra!”. Coś w niej krzyczało rozpaczliwie, ale milczała. Dobro ogółu było ważniejsze niż jednostka. Każdy musiał wypełnić swoją rolę w życiu, nawet tę najbardziej bolesną.

Pół roku później, na ostatniej pomanie, padły upragnione słowa:

– Już jego drogi są zamknięte. Oby to było dla niego! Otwieram przed nim jego drogę, żebym go tu nie zatrzymywał zbyt długo swoim smutkiem.

Niebezpieczeństwo w końcu zostało ostatecznie zażegnane. Młoda wdowa po raz kolejny została wydana za mąż, a społeczność nie obawiała się już nękania przez ducha. Marco odszedł do krainy umarłych, a na ziemi pozostał jedynie jako wspomnienie w ich sercach.

Dlatego Jaelle na to przypomnienie spokojnie już pozwoliła matce zabrać korale i ze zwieszoną głową odeszła, aby nie widzieć, gdzie zostaną zakopane. Wiedziała, że jeśli babci uda się pokonać drogę duszy, odzyska szklane paciorki. Mimo tego czuła się niepocieszona, że nie może przewracać zimnych kulek między palcami i cieszyć się ochroną, którą jej zapewniały. Bo nie miała wątpliwości, że koraliki były jej talizmanem, najdroższą rzeczą dla staruszki, ofiarowaną z miłością wnuczce. Miały zapewnić jej bezpieczne życie.

Jaelle spojrzała ze smutkiem na ciało babki. Kochała ją najmocniej na świecie, ze strachem przyznawała się przed sobą, że bardziej nawet niż rodziców. Teraz patrzyła na nią z obawą i zastanawiała się, czy ta miłość obróci się przeciwko niej, czy baby zatęskni za ukochaną wnuczką i zabierze ją ze sobą. A może będzie ją nękać przez resztę życia? Czy opanuje ją zły duch, który zniszczy ich społeczność? Czy zawsze będzie zasypiać ze strachem i odwracać się gwałtownie na każdy podejrzany dźwięk? Czasami duch był zazdrosny i zabierał nie kochanego człowieka, lecz jego rodzinę. Jaelle zadrżała na myśl, że mogłaby stracić swoje przyszłe dzieci, jak czasami się zdarzało.

– Jaelle, nie bój się – usłyszała cichy głos Shofranki i poczuła jej drobną dłoń w swojej. – To nasza babcia. Da sobie radę.

Jaelle spojrzała na siostrę z wdzięcznością. Wiedziała, że ma za co dziękować losowi. To nie ona została obdarzona widzeniemi to nie ona musiała ponosić ofiarę. Zwykle żałowała, że ten dar, czy też przekleństwo, w zależności jak na to spojrzeć, ujawnia się w ich rodzinie. Czasami czuła się z tego powodu dumna i wyjątkowa, gdy po raz kolejny jej bliscy chronili sąsiadów. Bała się o Shofrankę i zrobiłaby wszystko, aby móc zapewnić jej normalne życie. W ich zamkniętej społeczności Shofranka nie czuła się inna czy wyobcowana. Wszyscy akceptowali się takimi, jakimi byli, i nie zwracali uwagi na ułomności fizyczne, wierząc, że każdy ma jakiś talent i swoją rolę na ziemi. Jednak świat zewnętrzny, świat poza ich klanem, był okrutny i nienawidził odmienności. Wszyscy tego doświadczyli. Jaelle nie wychodziła samotnie na ulicę z obawy, że zostanie zaatakowana przez znudzonych chłopaków z sąsiedztwa, tylko czekających na okazję, aby uprzykrzyć im życie. W razie zagrożenia zawsze mogła uciec. Shofranka za bardzo zwracała na siebie uwagę i była łatwym celem. Choć stale chroniona przez najbliższych, już stała się obiektem plotek i niewybrednych żartów. Cała ulica szemrała o małej wiedźmie, córce szatana. Jaelle z bólem patrzyła, jak omijają szerokim łukiem jej słodką siostrę. Obawiała się, co przyniesie przyszłość. Babka powiedziała jej, że strach wywołuje agresję.

Czuwanie