Zszywacz (do) dusz - Paweł Tekień - ebook + książka

Zszywacz (do) dusz ebook

Paweł Tekień

0,0

Opis

Tomasz prowadzi nudne życie. Ma prawie trzydzieści lat i nadal mieszka z rodzicami. Pracuje w korporacji, gdzie wykonuje mrówczą i bezsensowną pracę. Jego świat to monotonia, powtarzalność, brak pasji oraz związek, który jest tylko ucieczką od samotności.

Mężczyzna rozumie, że powinien zmienić swoje życie, ale nie bardzo wie, jak to zrobić. Przypadek sprawia, że odkupuje wycieczkę do Indii, gdzie od starego sprzedawcy ziół kupuje „magiczną herbatę”. Gdy decyduje się jej spróbować, nagle trafia do innego świata – snu, w którym może zmieniać wszystko, bo tylko od niego zależy, jak potoczą się sprawy.

Narkotyczny świat pomaga chłopakowi zrozumieć samego siebie – odnaleźć nadzieję w przyjaźni, radość w poznawaniu innych, a także miłość do dużo starszej sąsiadki Alicji. Wszystko ma jednak swoją cenę i Tomasz przestaje rozpoznawać granicę między światem realnym a światem snów. Staje przed wyborem, czy lepiej jest być szczęśliwym ze świadomością, że żyje w iluzji, czy walczyć w codzienności o miłość, która może być najsilniejszym narkotykiem?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 387

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



ROZDZIAŁ 1Szczyt

Gdyby przyrównać życie do tańca, okazałoby się, że kiedy nauczyliśmy się już większości kroków, muzyka nagle przestała grać. A niektórzy są fatalnymi tancerzami. Tak jak Tomek. Sytuacja, z której by nie spojrzeć strony, przedstawiała się po prostu źle i to w dniu, kiedy miało być dobrze.

– TOMASZ! ZA DZIESIĘĆ ÓSMA!

Głos z kuchni należał do matki dwudziestoośmioletniego Tomka, który nie potrafił jakoś opuścić domu rodziców. Zresztą komu to się teraz opłaca? Jak nie mieszkasz z rodzicami, to znaczy, że akurat mieszkasz w akademiku albo masz dużo szczęścia. Tak czy inaczej, irytujący głos jego matki mógł oznaczać tylko jedno: już jest spóźniony. Szybkie śniadanie, prysznic i biegiem na autobus.

– Pamiętaj odebrać samochód i pamiętaj, że obiecałeś mnie zawieźć do sklepu po pracy! – krzyknęła na pożegnanie.

Wpychając koszulę w spodnie, z torbą zawieszoną na szyi, lawirując między przechodniami na chodniku i przeskakując kałuże, Tomasz myślał jedynie o tym, żeby zdążyć na autobus do pracy. Dlaczego musiał zaspać akurat dzisiaj? Dzisiaj przecież zaczęła się jego terapia pozytywnego myślenia, którą z każdą minutą właśnie trafiał szlag. „Dlaczego” stanowiło pytanie retoryczne. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie, gdy myślał o wczorajszym seansie „Gwiezdnych wojen”.

– Użyj pieprzonej mocy, Luke – powiedział pod nosem, gdy zobaczył autobus stojący na przystanku.

Ostatkiem sił dobiegł do niego i wpadł do środka. Zdyszany, ale zadowolony z siebie, zajął pierwsze wolne miejsce. Trasa wiodła z przedmieścia do centrum miasta, dobre pół godziny miał dla siebie i zazwyczaj spędzał je na czytaniu książek. Dzisiaj w torbie miał książeczkę jakiegoś doktora, superpsychologa, który z uśmiechem na twarzy wołał z okładki: „Zmień swoje myślenie, a zmienisz swój świat”. Psycholog mu to poleciła. To nie był jego wybór. Tak jak to, że tuż przed nim usiadł facet w wełnianym swetrze. W samym środku lipca! Idioci, normalnie wszędzie idioci. Cuchnęło od niego na kilometr, aż Tomaszowi załzawiły się oczy. Ale spokojnie. Nie ma smrodu, nie ma niczego. „Jesteś oceanem spokoju” – pomyślał. Psycholog poleciła mu też jogę. A poza tym dzisiaj czuł się w nastroju Jedi, jak Obi-Wan Kenobi. Wyciszy się, a jego intuicja powie mu, kiedy wysiąść. Ale wszak męska intuicja nie istnieje…

– Ja pierniczę! – wrzasnął, zrywając się z siedzenia. – Może pan zatrzymać autobus?! Przespałem swój przystanek.

Podbiegł do kierowcy, wręcz błagając go na kolanach. A potem leciał sprintem przez centrum, ile sił w nogach. Wpadł przez szklane, obrotowe drzwi do wysokiego, stalowego budynku korporacji Hexatron, zajmującej się reklamą, przewozem, organizacją konferencji, magazynowaniem rzeczy, produkcją napojów energetycznych, torebek na psie odchody i Bóg jeden raczy wiedzieć czym jeszcze. Tomek miał to naprawdę serdecznie w nosie. Dwadzieścia minut dłużej będzie musiał siedzieć w pracy! Wjechał windą na swoje piętro, wbił się w swój sześcian i odetchnął.

– Ale będziesz miał przesrane. – Gruby, rudy jegomość w ogromnych okularach, które wyszły z mody chyba jeszcze w epoce pary, wyszczerzony od ucha do ucha, wychylił się zza przegrody.

– Powiedz mi coś, czego nie wiem – rzucił Tomek, ciężko dysząc.

– Nie wiesz, że szef przylazł dzisiaj wcześnie rano, bo coś mu odbiło, i wszystkich sprawdzał. Powiedział, że potrąci z pensji spóźnionym.

– Dzięki, stary, naprawdę wielkie dzięki. Ty to potrafisz człowieka pocieszyć.

– No, nie podniecaj się tak. Dzisiaj losowanie, kto pojedzie do Indii, może trafisz na swój szczęśliwy numerek?

– Darek, daj człowiekowi spokój – wtrącił się Łukasz.

Tomek spojrzał na niego przez ramię, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Łukasz był jego przeciwieństwem. Lekko nażelowany, dobrze zbudowany i przede wszystkim pewny siebie. Psycholog powiedziała Tomkowi, że podświadomie nienawidzi swojego kolegi z pracy, ponieważ zazdrości mu jego cech. To nie była prawda. Tomek nienawidził go całkiem świadomie.

– Tomek pewnie nie miał ŻADNEGO numerku od roku – dokończył Łukasz, zarażając śmiechem okoliczne osoby.

– Czekaj, Łukasz, czekaj. Mam coś dla ciebie… – Tomek wsadził dłoń w przednią kieszeń koszuli, skąd wyciągnął sztywno wyprostowany środkowy palec.

– Nie wiem, co robisz, dzieciaku – mówił Łukasz, nie odwracając się do niego – ale schowaj to, zanim wydłubiesz sobie oko.

Słowo „dzieciaku” w ustach dwa lata młodszego faceta brzmiało dla Tomka jak dobry powód, żeby kogoś strzelić w gębę, ale darował sobie. Zawsze sobie odpuszczał, wmawiając, że jest dojrzalszy od tego zniewieściałego chłopczyka. Czas zabrać się do pracy. Odpalił komputer, a potem program ze swoimi słupkami, wziął kartki, na których były słupki cyfr, czasami jakiś wykres. Liczył te słupki, grupował, skreślał, dopisywał, cały dzień w słupkach, do zarżnięcia. Jego praca była tak monotonna i przewidywalna, że tylko czekał, kiedy zatrudnią do niej robota. No dobra, może właściwie każda praca jest monotonna, ale kiedy po kilku godzinach wgapiania się w słupki miał dosyć, odchylał się na krześle i przyglądał ludziom. Większość z nich biegała, niektórzy coś krzyczeli. Zachowywali się, jakby mieli jakąś misję. Znał takich, którzy pracy poświęcali więcej czasu niż rodzinie. Jakby to, co robili, było najważniejsze na świecie, a bez ich nagłej decyzji wszystko by się posypało. A przecież każdy z nich, co nieraz się zdarzało, był zastępowalny. Cała ta mrówcza robota to tylko kropla w morzu decyzji i przedsięwzięć. Czasami Tomek miał wrażenie, że niektórym ludziom dano pracę jedynie po to, aby mieli co robić, a nie by do czegoś służyła. To samo myślał o swoich słupkach. Gdyby go zabrakło, na jego miejsce przyszedłby jakiś młody chłopak, syn znajomego szefa albo stażysta odwalający czarną robotę za śmieszne pieniądze. Tomek przyszedł do tej pracy trzy lata temu, mówił, że tylko na chwilę, ale cóż… Raz na jakiś czas przeglądał oferty, ale stwierdzał, że nowa praca byłaby jak wpadnięcie z deszczu pod rynnę. Więc po co? Po co zmieniać pracę, która nie zmieni niczego?

– To jak będzie? – Natrętny głos Łukasza przebijał się przez myśli.

Gdy tylko Sandra wychodziła z sekretariatu dyrektora, otaczały ją męskie ukradkowe spojrzenia. I jeden palant o imieniu Łukasz, który za wszelką cenę próbował ją poderwać. I szczerze? Tomek zastanawiał się, jakim cudem jeszcze mu się to nie udało.

– Podaj mi choć jeden rozsądny powód, dla którego miałabym ci ulec – odpowiedziała Sandra, obdarzając Łukasza swoim promiennym uśmiechem podnoszącym na duchu.

– Ponieważ mamy możliwości, jesteśmy dorośli i nie ma żadnych przeszkód, żebyśmy mieli nie spróbować siebie nawzajem. Kiedy masz możliwości i okazję, jak z tego nie skorzystać? Nawet Tomek ci to powie. Co nie?

Tomek nie patrzył na nich. Giął ołówek w palcach. Jak zwykle szukał w głowie ciętej riposty i jak zwykle jej nie znalazł.

– Każda decyzja powinna być przemyślana. Bardziej rozsądna niż emocjonalna – odpowiedział spokojnie.

– Widzisz? – Łukasz zatrzymał dziewczynę tuż przy biurku Tomka. – Tak mówią ludzie, którzy boją się skorzystać z szansy. Pomyśl, gdyby ludzie nie ryzykowali, już dawno albo by wyginęli, albo ciągle chodzili owłosieni, a na banana wołali „jup, jup”. A poza tym… to nie przypadek, że znaleźliśmy się akurat tutaj… razem.

– Dobra, posłuchaj. – Sandra zatrzymała się, jej długie, lśniące włosy pofalowały wraz z jej ruchami. – Jeżeli dzisiaj bilety do Indii przypadną nam obojgu, umówię się z tobą i będę naprawdę bardzo miła przez całą podróż. OK?

– Wszyscy to słyszeli? – krzyknął Łukasz. – Panie i panowie, mamy zakład!

– W naszym oddziale jest ponad setka pracowników, nie wiem, czemu się łudzisz – odpowiedziała z uśmiechem.

– Skarbie, szczęście sprzyja ryzykantom.

Sandra zniknęła w korytarzu, charakterystycznie kołysząc biodrami, a szczęśliwy Łukasz od razu poleciał do znajomego, który był odpowiedzialny za kupony losujących. Tomek obiecał sobie, że jeżeli ten palant dopnie swego, on znajdzie w internecie, jak się konstruuje bombę, i zamontuje ją w tyłku Łukasza.

– Idziesz? – padło nagle pytanie od grubego, wiecznie wyszczerzonego Darka. – Zaraz będzie losowanie.

Cały wydział zgromadził się w sali konferencyjnej, z wypiekami na twarzy i pełny nadziei. Kierownik działu stał ze szklaną misą, z której miał wyciągnąć dwa nazwiska. Na telewizorze za nim wyświetlano akurat jakąś reklamę Hexatronu. Szef gadał coś pod nosem, a gruby Darek wszystko komentował.

– Patrz, jak się napalili. Tak właśnie współcześnie trenuje się niewolników – mówił, siorbiąc wodę. – Firma wydaje grube miliony na reklamy i podwyżki dla kierowników, ale nie stać jej, żeby dać pracownikom podwyżkę, więc co roku losują dwie osoby, które pojadą za granicę. I przez cały ten rok wszyscy czekamy jak psy z wywalonym jęzorem, aż ktoś nam rzuci ochłapy ze stołu.

– Darek, to nie jest tak, że ci ludzie na górze nic nie robią. – Tomek bardziej był skoncentrowany na niewielkiej, żółtej karteczce wędrującej po ludziach.

– Ale czy robią sześć razy więcej od innych, że zarabiają sześć razy więcej?

Kartka dotarła w końcu do Tomka. Ktoś szepnął mu, żeby przekazał dalej, do Sandry. Chłopak sprawdził, co jest napisane w środku: „Ale jak nam się nie uda, to i tak się ze mną umówisz?”. Tomek podał ją dalej, ciekawy odpowiedzi. W tym czasie szef sięgnął do misy i zakręcił dłonią kilka razy. Powiedział jakieś nazwisko i wszyscy zaczęli bić brawo. Żółta karteczka wracała.

– Hej, hej, stary. Gratulacje. – Ludzie poklepywali Łukasza stojącego niedaleko Tomka.

– Ha, ha! – Łukasz podskoczył z zachwytu. – Tak się właśnie spełniają marzenia.

OK. Tomasz oficjalnie nienawidził typa, który uważał, że cały świat kręci się wokół niego. A na dodatek był przekonany, że Łukasz maczał w tym wszystkim palce i nazwiska jego i Sandry znajdują się tam w znacznie większej liczbie. Mimo to przekazał dalej karteczkę z napisem „Farciarz”. Szef znów zanurzył rękę w szklanej misie i w Tomku aż zawrzało, kiedy usłyszał nazwisko. Jedyne, co Tomasz uznałby za większą porażkę oprócz wylosowania nazwiska Sandry, to gdyby padło jego własne.

– Darek Monet – przeczytał szef, brutalnie wdzierając się w myśli Tomka.

Gruby Darek stojący obok zaczął swój zwycięski taniec brzucha, wywołując gromki śmiech albo spojrzenia politowania. Tomasz też rżał jak koń, choć z zupełnie innego powodu.

– Hej, hej. Leeecimy razem. Babeczki, słońce i seks, seks, seks – darł się Darek.

– A co, gumową lalę też zabierasz? – zawołał Łukasz.

Darek nie zwrócił na to uwagi, wystrzelił jak z procy po swój bilet i w mgnieniu oka stał przy kierowniku.

– Szefie, te wycieczki to był naprawdę znakomity pomysł – powiedział, wyciągając rękę po kopertę z biletem

Tomka już dawno przestało dziwić, że Darek w firmie miał pseudonim „Dwie twarze”, „Wazelina” albo jeszcze gorzej. Kolejna żółta kartka wędrowała wśród tłumu i trafiła w ręce Tomasza. Krótkie pytanie brzmiało: „I co teraz?”. Szef gratulował zwycięzcom loterii, zanudzając pracowników jakąś infantylną anegdotą z jednej ze swoich licznych podróży. Tomasza bardziej jednak interesowała wracająca kartka. Przeczytał ją i podszedł do Łukasza, wyciągając do niego dłoń.

– Gratulacje, stary – powiedział z lekkim przekąsem i zostawił Łukasza z krótką odpowiedzią Sandry na karteczce: „Teraz musisz zdecydować. Ja czy Indie”. Tomek uśmiechał się do siebie w duchu. Jednak jego siostra miała rację: „Albo rybki, albo akwarium”.

Z dzikim poczuciem satysfakcji Tomek wyszedł z pracy. To była zaleta porannego, nieznośnego wstawania – wcześnie kończył. Zasuwał właśnie przez park do mechanika, gdy zobaczył jakiegoś ulicznego iluzjonistę czy podobnego mu dziwaka, który wmawiał ludziom, że można wsadzić telefon komórkowy w butelkę czy coś w tym stylu. Brodatego faceta otaczał tłum ludzi, którzy gotowi byli podzielić się z nim swoimi pieniędzmi. Tomka zawsze to śmieszyło. Wszyscy wiedzieli, że to sztuczka, nie ma w tym żadnej magii, żadnego hokus-pokus, a i tak wpatrywali się w takie sztuczki z otwartymi ustami. Więcej nawet. Płacili za to, żeby chociaż na chwilę być oszukanymi. Odczarowana rzeczywistość przytłaczała ich na tyle, że ratunkiem była każda forma ucieczki. Zwłaszcza w nieralny świat z książek czy filmów. Gdyby jego życie zawrzeć w książce, ta nosiłaby dramatyczny tytuł „28 lat nudy”. Chociaż kto wie… Màrquezowi udało się z tytułem „100 lat samotności”.

 

– Sześćset osiemdziesiąt za wszystko. – Bezduszny głos mechanika z warsztatu rozwiał wszelkie myśli.

– Siedem stów za naprawę samochodu? – warknął Tomek. – Coś pan tam wymienił? Silnik? Była mowa, że są problemy z chłodnicą. Koszt miał nie przekroczyć pół tysiąca.

– Ale jeszcze klocki hamulcowe, dokręcenie odpadającego wydechu, wymiana oleju…

– Dobra, dobra. Jasne. Zaraz mi pan powie, że pozłacane śruby wstawiliście. Bierz pan kasę i do widzenia.

Tomek wsadził facetowi pieniądze w brudne łapsko i wziął swoją żółtą, trzydrzwiową mydelniczkę produkowaną w czasach jego dziadka. To wszystko bzdury. Ważne, że samochód odpalał i posuwał się do przodu po ulicach. Po godzinie od wyjścia z pracy chłopak zajechał pod szkołę, w której uczyła jego matka, krótko ścięta blondynka, pełna energii i dziwnych pomysłów.

– Najpierw po zakupy, potem podjedziemy do fryzjera, na chwilę skoczymy do Joli i do domu – zakomenderowała, gdy tylko wsiadła do samochodu.

Tomek, chociaż niechętnie, przytaknął i ruszył slalomem po mieście.

– Wiesz, jakie mamy teraz jazdy w pracy? – Mama Joanna była typem osoby niezwykle gadatliwej. – Zwalniają nauczycieli, jak mogą. Wszędzie szukają cięć. Wszędzie! Przyczepili się nawet do tego, że zużywamy za dużo papieru toaletowego. Ostatnio przyszła taka matka, która stwierdziła, że nauczycielki w torbach wynoszą obiady, które powinny należeć się dzieciom. I że ona wyczuła u jednej z nauczycielek mięso. Rozumiesz to?

– Nie. Jakaś zwariowana.

– Pół dnia się z tego śmiałyśmy. – Mama na chwilę zamilkła, jak zwykle zniknęła we własnym świecie, a potem jakby przypomniała sobie o synu siedzącym tuż obok i z pełną czułością w głosie zapytała: – A jak u ciebie minął dzień? Działo się coś ciekawego?

– Nie. Jak zwykle słupki, słupki, słupki.

Zamilkli oboje, stojąc w kolejnym korku, co w godzinach szczytu nie było niczym niezwykłym.

– Znaczy coś się zdarzyło. W pracy mieliśmy takie głupie losowanie. Decydowano, kto poleci do Indii.

– Ale nie wygrałeś? – zapytała z pewną dozą ostrożności.

– Nie. – Na chwilę zamilkł. – Czemu miałem wrażenie, że odetchnęłaś z ulgą, kiedy to powiedziałem?

– A na ile miałbyś zniknąć?

– Tydzień.

– Od kiedy?

– W sobotę, za dwa dni.

– No właśnie. – Mama pokręciła głową. – Robimy imieninowego grilla wieczorem, a rano obiecałeś ojcu pomóc porąbać drewno. Już nie mówiąc o tym, że wręcz przyrzekłeś do końca miesiąca skończyć układać podłogę na strychu.

– Pomogę tacie jutro po pracy. Ale nie wiem, czy normalnie przepuściłbym okazję do wyjazdu.

– Wiesz, podróże są fajne, ale właściwie wszędzie jest tak samo.

– No i – żachnął się chłopak – musiałbym przez tydzień znosić grubego Darka, a tego mój umysł chyba nie wytrzyma. Nawet nie wiem, czy to byłby bardziej odpoczynek, czy męczarnia. A poza tym może z Kaśką byśmy gdzieś się wybrali na weekend. Zobaczymy.

– Sam wiesz, co jest dla ciebie najlepsze.

Tomek jednak nie wiedział, co jest dla niego najlepsze. Przez całą podróż do domu zastanawiał się, czemu czuje taki przytłaczający niedowład duszy. Miał wrażenie, jakby przez większość czasu tylko spał i liczył słupki, szukając chociaż odrobiny jakiejkolwiek ekscytacji w internecie i na imprezach ze znajomymi. Czuł, że nic nie zależy od niego. Żadna decyzja, jakby wszystko zostało postanowione, zanim jeszcze się urodził. Politycy mówili: „Tak wyglądają twoje państwo i władza sprawowana przez ludzi, którzy zasłużyli się dla kraju jeszcze przed twoim urodzeniem”, nauczyciele mówili: „Tak wygląda twoja ścieżka życia, idziesz do szkoły, na studia i znajdujesz pracę”, rodzice mówili: „Uczysz się, idziesz do pracy, zakładasz rodzinę, płodzisz dzieci i umierasz”. Wszystko zostało przewidziane. A co z tymi, którzy zmienili swoją ścieżkę życia? Co z tymi, którzy rzucili szkołę, a jednak dorobili się fortuny? Albo postawili wszystko na jedną kartę i zostali aktorami, co z tymi ludźmi? I wtedy wszyscy oświeceni mówią: „A zobacz, ilu się nie udało, ilu teraz pewnie zasila szeregi bezdomnych. Słyszymy tylko o wyjątkach, które jakimś cudem stanęły na piedestale”. I Tomek pomimo ambicji szczerze wierzył w ich słowa.

Zresztą jakim cudem miał o czymkolwiek decydować, jeśli nie mógł zdecydować nawet o własnym czasie? Mamie u fryzjera zeszło chyba z pół godziny, drugie tyle u koleżanki, na co nie omieszkał głośno się poskarżyć. Trzy godziny po skończeniu pracy był w domu. Szybki prysznic, jakiś obiad. Wieczorem Kasia zaprosiła go do siebie. Sprawdził więc, czy ma dwie najważniejsze rzeczy na p, czyli perfumy i prezerwatywę, po czym ruszył z powrotem z obrzeży miasta do centrum. Szczerze liczył na to, że dzisiaj będzie jedna z jego szczęśliwych nocy, ale kiedy Kaśka otworzyła mu drzwi, wiedział, że ta noc skończy się tak samo jak większość.

– Cześć, wchodź. – Przywitała go skromnym pocałunkiem w policzek. – Łeb mi rozsadza cały dzień.

Dziewczyna beznamiętnie usiadła na łóżku, trzymając się za skronie. Wszystko, począwszy od jej zachowania, a skończywszy na ubiorze, krzyczało: „Odejdź!”. Jej krótkie, kręcone włosy były w nieładzie, w dresowe spodnie wytarła czekoladę, której resztki leżały koło łóżka, a słowa brzmiały jak groźba. Nieobeznany z kobietami mężczyzna – taki jak Tomasz – momentalnie się zniechęca albo, co gorsza, nie rezygnuje z nadziei na seks. Doświadczony mężczyzna wie, że kobieta w takim stanie potrzebuje z jakiegoś powodu pocieszenia. Ale Tomek, nasz Tomek, ciągle miał nadzieję.

– Co się stało? – zapytał, siadając na łóżku. – Znów coś w pracy?

– Nieważne.

Jej nie spodobało się słowo „znów”, jego do czerwoności doprowadziło „nieważne”. Kurde, jak coś może być nieważne, a jednocześnie tak ważne, że psuje humor na cały dzień?

– Jasne – odpuścił, rzucając portfelem z prezerwatywą na drugi koniec pokoju, na biurko. – To co robimy?

– Nie wiem.

– Może skończylibyśmy oglądać serial?

– Może. Włącz, niech coś leci.

– Tylko który? Ten o mordercy, o lekarzu, jakiś komediowy?

– Powiedziałam, że jaki chcesz! Nawet pieprzonego serialu nie potrafisz wybrać?

– O co ci chodzi? Już włączyłem.

Nic nie odpowiedziała. Położyli się i wgapiali w ekran laptopa, oboje wściekli na siebie jak osy. Tomek nagle zdał sobie z czegoś sprawę. Niezależnie od tego, czy akurat byli na siebie źli, czy nie, spędzali przed tym cholernym monitorem większość czasu. Albo seriale, albo strony internetowe ze śmiesznymi obrazkami. Nie to było jednak najgorsze, że beznadziejność tego była bezdenna, ale to, że zdawali sobie z tego sprawę. Ba! Do niektórych seriali podchodzili nawet entuzjastycznie, choć zżerały im czas i pochłaniały świadomość. Ale szczerze? Co innego mieli robić? Może rozmawiać?

– Łukasza wylosowali dzisiaj w pracy. Leci do Indii.

– Sam? – zapytała Kaśka, ciągle jakby obruszona.

– Nie, z grubym Darkiem. Pomyślałem sobie, że może zrezygnowałabyś z półrocznego spotkania w swojej pracy choć raz i wyjechalibyśmy gdzieś na weekend? Spędzilibyśmy trochę czasu razem.

– A ty znów snujesz jakieś plany i myślisz, że się zrealizują, bo ty tak chcesz. To mój drugi rok w tej firmie. Nie mogę z tego zrezygnować. Nie chcę nawet, bo czuję się w obowiązku tam być.

– Znów dwa dni cię nie będzie. I oczywiście rano jakieś bzdury, a wieczorem pijecie. Nawet nie wiem, co tam się dzieje.

– Przestań być zazdrosny! Nie robię nic złego. Zresztą będzie tam Kamil, może jakoś przeżyjesz. – Kaśka wstała z łóżka, żeby napić się wody, ręce zaczęły się jej trząść.

– Nie o to chodzi. Chciałem, byśmy pobyli trochę razem.

– Zawsze o to chodzi. Potem muszę przez trzy dni nie wiadomo za co cię przepraszać i udobruchać. Serdecznie mam tego dosyć.

– A ja mam dosyć twojego durnego humoru. Nie mogę nic powiedzieć, żebyś się bez przyczyny nie wściekła.

– Jasne, obróć kota ogonem i zwal wszystko na mnie. Że jestem zła, nieczuła i nie wiadomo co jeszcze! Sam za to nie mogłeś nawet zapytać, jak było w mojej przeklętej pracy!

– Pytałem! Powiedziałaś, że nieważne. – Tomasz wkurzył się niesamowicie, oskarżenia latały niczym noże, przecinając powietrze i zdrowy rozsądek. – To co, mam błagać, żebyś mi powiedziała? Może ja też mam zły humor.

– Tak, wszystko moja wina!

– A pocałuj mnie w dupę. – Tomek wstał, zabrał portfel i wyszedł na korytarz, po czym zaczął nakładać buty.

– I co, jak zwykle uciekniesz?

Tomek nic nie odpowiedział.

– Tomasz!

– Co?! – warknął.

– Nie skończyliśmy rozmawiać. Uspokój się!

– Teraz ty mi mówisz, żebym się uspokoił? Teraz to ja mam wszystko w dupie!

– Świetnie, czyli nawet nie chcesz ze mną rozmawiać? – Kasia była na skraju płaczu. – Ja ci nigdy takich rzeczy nie mówię!

– Nie da się z tobą w takim stanie rozmawiać. Twoje słowa w ogóle nie mają sensu.

– Jeszcze powiedz, że głupia jestem i nielogiczna. – Zaczęła płakać.

– Wiesz co, mam tego serdecznie dosyć.

– Tomek!

Ale on wyszedł. Emocje buzowały w nim jak szalone i szczerze powiedziawszy, dobrze wiedział, że sam już nie mówi do rzeczy. Jadąc samochodem, zastanawiał się, jak w ogóle do tego doszło. Czemu ostatnio nie mogli się dogadać? A może nigdy nie mogli? Może zawsze różnili się temperamentem? On wiecznie spokojny, wręcz nudny, ona wulkan energii, tej pozytywnej i negatywnej. Mówią, że przeciwieństwa się przyciągają, ale mówią też, że z czasem najlepiej być z osobą, z którą łączy cię najwięcej. Cała ta przeklęta filozofia miłości nadawała się do śmieci.

Tomek zajechał pod dom. Z piętra doleciał go śmiech rodziców zachwycających się jakimś komediowym show. On po cichu, niczym złodziej, na palcach udał się do swojego pokoju. Niewielkie pomieszczenie miało być jego całym światem i schronieniem, a okazało się po prostu grajdołkiem, do tego zagraconym i chaotycznym. Ubrania były porozrzucane dosłownie wszędzie. Szafa, biurko i łóżko stanowiły jedyne meble.

Tomasz nie miał ochoty, aby rodzice się dowiedzieli, że już wrócił. Nie zamierzał opowiadać o kłótni. Nie zapalał nawet światła. Zrzucił ubrania i wsunął się do łóżka z laptopem. Popatrzył na pudełko chusteczek stojące na biurku. Ta noc jeszcze nie była stracona, może przecież nieco sobie ulżyć… Włączył odpowiednią stronę i powoli zabrał się do roboty. Film niezbyt obfitował w akcję i Tomek czekał porządne dziesięć minut, zanim zaczęło się rozkręcać. Powolnymi ruchami wprowadzał się w nastrój, gdy nagle dostał SMS-a. Momentalnie zatrzymał film i z jeszcze ciepłym przyrodzeniem w ręku zobaczył wiadomość. Pisała Kasia: „Ale widzimy się jutro na imprezie?”. Odpisał, ale poczuł się jakoś wyjątkowo głupio. Wyszedł na balkon zażyć nieco świeżego powietrza. Jasne chmury wędrowały po ciemnym niebie rozświetlonym przez księżyc w pełni. Tomek znów zaczął się zastanawiać, czemu świat jest taki przewidywalny. Jutro wstanie słońce, on pójdzie do pracy i nawet jeśli postanowi zaszaleć na imprezie, tak naprawdę nic się nie zmieni. Nie zaatakują nas smoki, nie przylecą kosmici, nic. Pamiętał, że kiedy był jeszcze mały, wyobrażał sobie nieraz, że Jezus przyjdzie nagle i niespodziewanie. Zagrają trąby i już. I że to się stanie jeszcze za jego życia, ale jakoś tak z czasem przestał w to wierzyć. Wierzył za to w zębatki codzienności, które łamały ludzi i sprawiały, że czas paskudnie szybko uciekał. I kiedy myśli Tomka zawędrowały daleko, jego oczy wypatrzyły w ogrodzie obok sąsiadkę. Czterdziestoparoletnia kobieta wyglądała na nienaruszoną przez ząb czasu. Niby nie pławiła się w luksusie, ale biła od niej jakaś aura dostojności. Nawet teraz siedziała w jacuzzi. Pozdrowiła go, a on się jej ukłonił.

– Co tu robisz? – Nie mówiła zbyt głośno, ale w nocnej ciszy dało się ją usłyszeć bez problemu.

– Chowam się przed złymi myślami – odparł ponuro.

– W taką noc jak dzisiaj raczej ucieka się do tych dobrych.

– Chyba nie mam zbytnio takich wspomnień.

– Pora to zmienić – powiedziała kokieteryjnie.

Wstała. Nie miała na sobie nic oprócz płaszcza z ociekającej wody. Jej boskie, nagie ciało błyszczało w promieniach księżyca. Narzuciła na siebie szlafrok, wzięła kieliszek i kierując się do domu, rzuciła:

– Miłego wieczoru. Jakbyś chciał pogadać, wpadnij na drinka.

A potem schowała się w domu jakby nigdy nic. Tomek z mocno bijącym sercem wrócił do pokoju. Część jego woli popychała go do tego, by zszedł i zapukał do drzwi sąsiadki. Gdyby to był film z jego udziałem, pewnie już by naciskał namiętnie na dzwonek. Znając jednak życie, raczej by się tylko wygłupił, bo ona chyba żartowała, prawda? Dorosłe kobiety nie zaczepiają swoich sąsiadów ot tak sobie. Może była zboczona? Albo to nimfomanka? I co na to jej mąż? Nie, nie, nie. Nie będzie sobie marnował całkiem udanego życia przez jakieś durnoty. Zasiadł do laptopa z wciąż spauzowanym filmem pornograficznym, w którym przerośnięte cycki zasłaniały większą część ekranu. Jakoś stracił na nie apetyt. Odłożył komputer, mając przed oczyma piersi zupełnie mniejsze, ale zdecydowanie bardziej prawdziwe. A jego sny były pełne pożądania.

ROZDZIAŁ 2Guzdroł

Kolejny poranek witał Tomasza jakimś rozradowaniem. Ptaki ćwierkały, kot na tyłach domu ostrzył sobie na nie pazury, gdzieś u sąsiadów dało się słyszeć śmiech dzieci. A mimo wszystko on, walcząc w toalecie z porannym wzwodem, czuł się jak w klatce. Jakby cała ta radość w ogóle do niego nie przenikała. Zresztą co się dziwić. Najciekawsza, jaka go dzisiaj spotka, to słupki cyfr! A nie, jest jeszcze impreza. Chociaż znajdował się w takim stanie, że na myśl o jakimkolwiek wyjściu robiło mu się słabo.

Ruszył do pracy, jak zwykle wściekły, że zaraz się spóźni i znów będzie musiał wysłuchiwać swojego szefa, że kolejny raz zaspał i to nie jest normalne. Chyba powinien się zgłosić do psychologa. Gdyby ten głąb tylko wiedział. Ach! Nie ma co zawracać sobie gitary. Tomek dotarł do pracy, przyłożył swoją kartę i dopadł do przeznaczonego mu miejsca. Ze złością w jednym ręku i zmęczeniem w drugim zaczął wystukiwać cyferki w kolejnych słupkach. Dopiero przerwa na kawę przyniosła coś więcej niż orzeźwienie.

– Hej, hej. Słuchajcie. – Łukasz wyszedł z sekretariatu i jak zwykle w magiczny sposób pierwszymi słowami nawiązał kontakt ze wszystkimi. – Dogadałem się z szefem i mam do odsprzedania, po niezwykle atrakcyjnej cenie, bilet do Indii.

– Zwariowałeś? – zapytał stojący nieopodal Tomasz, kompletnie zaskoczony.

– No właśnie, stary, pogięło cię? – rzucił Darek. – Masz problemy z mózgiem?

– Nie. Za to mam problemy z pewnym upierdliwym grubasem, z którym musiałbym spędzić cały tydzień. – Łukasz pokręcił głową. – Dobra, ludzie, ktoś się pisze na bilecik? – pytał, machając nim w górze.

Tomasz popatrzył na salę pełną ludzi, skupionych, skonsternowanych, siedzących w swoich sześcianikach. Przez chwilę sądził, że wszyscy za moment rzucą się na Łukasza z propozycjami, ale nie: w końcu ktoś powiedział to, co myśleli wszyscy.

– Stary, ale ty dostałeś ten bilet za darmo, finansowany z naszych pieniędzy. I teraz jeszcze chcesz, żebyśmy dokładali do tego interesu? Na jakim ty świecie żyjesz?

No właśnie. Tomasz też długo się zastanawiał, jaka to planeta.

– Ej, ej. Ja wam tu czynię przysługę. A poza tym potrzebuję kasy, więc…

Ludzie tylko pokręcili głowami.

– Jakby co, piszcie na mojego maila – powiedział, siadając niezrażony na swoje miejsce.

I nagle wszystko stało się jasne. Łukasz nie był planetą –był gwiazdą. I wszystko miało się kręcić wokół niego. Chociaż: szczerze? Jeżeli Łukasz był gwiazdą, to kim, u diabła, był Tomasz? Pewnie tłem. Tłem kosmosu. Ciemną materią albo hm…, ciemną masą. O! To, to, to. Idealne porównanie. Siedzi na krześle i ślini się do monitora.

– Kurde, co można osiągnąć, siedząc na dupie i się śliniąc?

– Można zostać genialnym fizykiem – odpowiedział mu damski głos. Sandra stała nad nim z papierami, na których rozpoznawał czarne słupki, wpatrując się w niego tym swoim roztapiającym mężczyzn spojrzeniem.

– Albo glonojadem – rzucił Łukasz.

Tomasz nie szukał ciętej riposty. Był kompletnie zaskoczony i przez chwilę rozważał, czy cała ta sytuacja nie dzieje się wyłącznie w jego głowie.

– Ja to powiedziałem na głos? – zapytał zdezorientowany.

Łukasz w tle parsknął śmiechem.

– Stephen Hawking jakoś dał radę, więc wiesz… – powiedziała Sandra, kładąc mu papiery na biurku. – Wszystko jeszcze przed tobą.

– Jednak prędzej zostanie glonojadem – rzucił Darek, wzbudzając powszechny śmiech.

– Za to całkiem uroczym. – Sandra wzruszyła ramionami i schowała się w sekretariacie.

Ludzie o czymś rozmawiali, robota leżała, a usta Tomka przez cały dzień skakały do góry w uśmiechu jak szalone. „Czy ona nazwała cię uroczym? Tak, tak. Uuuu, człowieku… żyleta z ciebie”. Te myśli łaskotały jego ego, a dzień rzeczywiście nabrał kolorów. Przynajmniej do czasu.

Jak w każdy piątek po pracy Tomek odwiedzał psychologa. Nie myślcie sobie, że był świrem. Nic z tych rzeczy. Dwa lata temu miał napady lękowe, związane prawdopodobnie ze stratą pracy i tym, że przez rok nic nie mógł znaleźć dla siebie. Rodzice więc zapewnili mu terapię, sądząc, że strach jest główną przyczyną tego, że na rozmowach o pracę wypada negatywnie. I po części mieli rację. Jednak choć minął niemalże rok, od kiedy Tomasz znalazł pracę, pani Agnieszka – jego psycholog – została. Teraz po to, by nauczyć go kontaktu z innymi ludźmi. Już nawet nie chodziło o to, żeby był gwiazdą, ale chociaż jakąś małą kometą albo naturalnym satelitą jak Księżyc, byle nie ciemną masą.

Pokój czy raczej gabinet chyba niczym się nie wyróżniał: solidne, jasne, drewniane biurko, naprzeciwko fotel, obok leżanka, dookoła półki z książkami. Na ścianach dyplomy i kwiatki. Mnóstwo doniczkowych kwiatów w całym pomieszczeniu. Tomasz uwielbiał na nie patrzeć, bo z jakiegoś niewiadomego powodu kojarzyły mu się ze spokojem. Tak jak głos Agnieszki. Ta trzydziestoparoletnia kobieta z długimi, kasztanowymi włosami miała coś takiego w głosie, że nigdy, ale to przenigdy Tomek nie mógł się na nią zdenerwować. Nawet gdy straszliwie go zirytowała.

– Cieszyłeś się z tego, że im się nie udało i nie wylosowali ich nazwisk? To trochę samolubne, nie uważasz? – Rozmowy z Agnieszką zawsze zaczynały się od jakiejś głupoty, a potem jakimś dziwnym i niezrozumiałym dla Tomasza trafem uderzały idealnie w sedno problemu. – Z tego, co pamiętam, mówiłeś, że nie jesteś zawistny.

– Dobrze pani wie, że Łukasz mnie irytuje, bo jak pani twierdzi, zazdroszczę mu jego pozycji, wdzięku czy jak to tam pani nazwała i… proszę mi nie przerywać – podniósł palec – po trzech tygodniach walki przyznałem pani rację. OK. Zazdroszczę mu. Ale on próbował oszukać system, a tymczasem system oszukał jego. Ha! To nie zazdrość, to sprawiedliwość.

– A masz pewność, że on dokładał nazwiska do szklanej misy?

Tomasz spojrzał na nią z politowaniem. Normalnie dałby sobie za to rękę uciąć, chociaż niekoniecznie swoją…

– Dobra, skoro nie jesteś zazdrosny o niego, to może chodzi o Sandrę?

– Nie – wystrzelił. – Może. Jeżeli mam być szczery, a powinienem, bo płacę za to kasę, żeby mnie pani wyleczyła… Więc jeżeli mam być szczery, to… – Tomasz zaczął się wahać – to może i tak.

– Myślałam, że tobie i Kasi całkiem dobrze się układa.

– Jeżeli oglądanie seriali stanowi emocjonalny szczyt związku, to jesteśmy Mount Everestem wśród par – zakpił. Siedział na kozetce, ale teraz się położył i zaczął wpatrywać w sufit. – Ostatnio nawet nie chodzi o to, żeby zdusić kłótnię w zarodku, zanim przerodzi się w wojnę. Muszę uważać na każde słowo, bo wszystko, ale to wszystko, od obierka po ziemniakach, który upadł na podłogę, do tego, że nie potrafię wybrać serialu, wszystko może spowodować sprzeczkę.

– Może dzisiejsza impreza pozwoli wam przerwać rutynę?

– Szczerze? Kompletnie nie chce mi się tam iść. Jak można nazwać imprezą spotkanie, w którym siedzimy przy stole z taką powagą, jakby to było jakieś cholerne konklawe, i nawijamy sobie makaron na uszy, co to się ostatnio nam udało osiągnąć, albo ględzimy na idiotyczne tematy, z którymi nie mamy nic wspólnego.

– A może po prostu źle się z tym czujesz, bo nie masz się czym pochwalić? Albo nie wiesz nic na tematy, które poruszacie?

– Więc co, mam tak jak inni pasjonować się dzieckiem, które urodziło się parze królewskiej, albo tym, że jakiś tam aktor znalazł sobie nową dupę? Serio?

– Nie wszystkie rozmowy muszą być o polityce, religii albo o tym, jak zmienić świat.

– Pani wie, tak jak ja, że nie o to tu chodzi. Możemy przecież rozmawiać i o głupotach, ale na litość boską!

– Według mnie, jeżeli chcesz, żeby coś z tego związku wyszło, powinieneś się bardziej postarać. Wyrazić swoje zdanie. Myślę, że Kasia będzie cię za to cenić. Poza tym wiem, że jak chcesz, to potrafisz być duszą towarzystwa. To pomogłoby wam zwalczyć nieco rutynę. – Agnieszka zapisała coś w swoim notesie. – O, tak jak Łukasz. Tak mu zależy na Sandrze, że jest gotów nawet nie lecieć do Indii. Nie uważasz, że to romantyczne?

Tomasz zacisnął mocniej szczęki. Jeżeli miałby powiedzieć teraz, co myśli, a jego życie byłoby jakimś telewizyjnym show, większość tej wypowiedzi zostałaby wypipczana. Zamiast wiązanki bluzgów rzucił:

– On nie ma najmniejszej ochoty na miłość. Jedyne, czego chce, to zaciągnąć do łóżka niezłą laskę.

– Ale sam mówiłeś, że mógłby pewnie uwieść niejedną dziewczynę. Więc czemu się tak przy niej upiera?

– To pani jest psychologiem – powiedział Tomek, coraz bardziej zły. – Jest chyba tak zwana reguła niedostępności. Im bardziej coś jest dla nas nieosiągalne, tym bardziej tego pragniemy.

– Sandra wcale mu się nie opiera. Po prostu badają grunt. Normalnie ze sobą flirtują. I nie chcę być tą, która przynosi złe wieści, ale jeżeli tak dalej pójdzie, wkrótce się zejdą.

– Koniec rozmowy, bo zaraz ja zejdę. – Tomek wstał z leżanki. Był zły i jak zwykle w takiej sytuacji nie potrafił wygarnąć tego Agnieszce. Nie wtedy, gdy pacyfikowała każdą nutę jego złości tym swoim niesamowitym głosem. – Teraz będzie czas na bliższe poznanie Sandry, gdy Łukasz pojedzie. Będę miał z nią trochę kontaktu, którego straszliwie się boję. I w sumie liczyłem na to, że pomożesz mi opanować ten strach. Ale po co, skoro lepiej mówić, że oni są dla siebie stworzeni. Dzięki za takie rady.

– Tomasz. – Agnieszka wstała zza biurka, jej głos miał w sobie mnóstwo czułości. – Ja nie zamierzam zrobić ci nic złego. Musisz jednak od kogoś poznać prawdę.

– Pani prawdę.

– Prawdę wynikającą z życia. Dopóki sami go nie kształtujemy, zazwyczaj jest całkiem paskudne. Ważne, żeby zacząć od rzeczy małych. Teraz możemy skończyć – powiedziała z lekkim uśmiechem, opierając się o biurko.

Skinął na nią głową i wyszedł. Nim dotarł do domu, jej słowa wywietrzały. Zwłaszcza gdy pod domem usłyszał głuche uderzenia siekiery zagłębiającej się w drewno. Nie miał czasu, by zjeść. Wpadł, przebrał się i wyleciał na zewnątrz, by pomóc ojcu rąbać opał. To nic, że do zimy był jeszcze kawał czasu. Drewno przywieźli już teraz. Tomasz jednak nie narzekał. Te nieliczne czynności, które udało im się z ojcem robić wspólnie, były dla niego swego rodzaju nagrodą. Mogli przez kilka godzin zupełnie się nie odzywać, bo przecież ponoć męskie przyjaźnie powstają wówczas, gdy mężczyźni robią coś razem, a nie mielą ozorem po próżnicy. Prawda była jednak zupełnie inna. On właśnie uwielbiał najbardziej te chwile i te momenty, gdy rozmawiali. Ojciec bowiem zawsze rozmawiał z nim jak równy z równym. Z jednym małym wyjątkiem, bo gdy chodziło o sprawy damsko-męskie, mówił z pozycji doświadczonego faceta i zazwyczaj Tomasz niezwykle sobie cenił jego rady. Zazwyczaj, ale dziś, jak wszystko i wszyscy, nieco go wkurzał.

– A ty nie chciałeś jechać do Indii? – Mężczyzna otarł pot z czoła. Był pokaźnej postury i mimo tego, że jego brzuch już dawno przestał być płaski, sylwetka i sposób bycia wskazywały, że był kiedyś solidnym facetem. – Zafundowalibyśmy ci z mamą ten bilet.

– Po pierwsze, mama nie chciała, żebym jechał, bo są według niej rzeczy ważniejsze, a po drugie, myślałem, że chociaż ty mnie zrozumiesz.

– Mama chce tego, co dla ciebie najlepsze. To nie znaczy, że wie, co akurat jest ci potrzebne, więc kieruje się swoim wewnętrznym kompasem. Daj jej trochę kredytu zaufania. I zastanów się nad tym wyjazdem.

– Jeżeli kupię ten bilet, to tak, jakbym udostępniał Łukaszowi Sandrę na srebrnym talerzu. A chodzi o to, że kiedy on pojedzie, może uda mi się z nią nawiązać kontakt. – Tomasz z zapałem walił w drewniane stemple, wyładowując emocje.

– On i tak nie pojedzie – zawyrokował ojciec. – Powiem ci, jak to wygląda z mojej perspektywy – powiedział, przecierając swoją czarno-czerwoną chustką w kratkę najpierw czoło, a później ręce. – Sądzę, że za wszelką cenę próbujesz zmienić swoje życie, bo wydaje ci się nudne i ponure. I rzeczywiście, chyba jest dość rutynowe. Ale chcesz to zmienić, nie zmieniając nic. Mówisz o Sandrze, ale nie chcesz zostawić Kaśki. Wcześniej napomknąłeś o zmianie pracy, ale właściwie nic nie zrobiłeś w tym kierunku. Osiągnąłeś jakiś szczyt, ale okazuje się, że jest to szczyt usytuowany na nizinach. Bardzo wygodny, ale jednak w oddali widać prawdziwe góry i chciałbyś do nich dotrzeć.

– To źle?

– Nie, to bardzo dobrze. Ale nie zdołasz tego osiągnąć, nie decydując się na zmiany. Nawet drastyczne. Dlatego uważam, że ta podróż dobrze by ci zrobiła.

Nagle telefon Tomka zawibrował. Na ekranie wyświetliła się uśmiechnięta buzia Kasi.

– Tak?

– Zbierasz się już do mnie? – zapytała z lekkim zdenerwowaniem w głosie.

– Rąbię drewno z tatą. Przecież jest jeszcze trochę czasu.

– Miałeś mi pomóc przygotować jedzenie – odezwała się z nieukrywaną złością w głosie. Foch wisiał w powietrzu.

– Przyjadę, jak skończę.

– I tak jest zawsze. Dzięki za pomoc.

Rozłączyła się. Tomasz znów musiał wyładowywać złość, więc założył rękawice i chwycił siekierę.

– Leć. Dokończymy następnym razem. – Ojciec się uśmiechnął.

– Czy ona nie może zrozumieć, że mam też inne sprawy na głowie? – Tomasz przestał machać siekierą.

– A ty nie możesz zrozumieć, że chce się czuć ważna? Ba! Najważniejsza.

– Jeżeli to jest prawdziwe uczucie, to powinna to wiedzieć, czuć, tak czy inaczej…

Tato roześmiał się wniebogłosy.

– Musisz się jeszcze dużo nauczyć o związkach. Ale nie teraz. Teraz lecisz wziąć prysznic i jedziesz do Kasi.

Tomek błyskawicznie ogolił się i umył, założył jedną z najelegantszych koszul (w końcu jechał na spotkanie ze snobami!) i wskoczył do samochodu. Kiedy wchodził na górę, do mieszkania Kasi, czuł lekki ucisk w dołku. Jak zwykle po kłótni mogła zareagować różnie. Gdy zapukał, drzwi otworzyła jej mama, z uśmiechem wpuszczając go do środka. Kasia biegała w staniku i spódnicy z jednego pokoju do drugiego, próbując nałożyć kolczyki.

– Hej – powiedział, widząc ją w przelocie.

– No, cześć, cześć. Zaraz Michał po nas przyjedzie.

Po kłótni nie było nawet śladu. Tak jakby wczorajsza rozmowa zupełnie się nie odbyła. A mimo wszystko Tomek przeczuwał wiszącą w powietrzu jakąś dziwną zgniliznę uczuciową. Nie było pocałunku na przywitanie ani nawet dłuższego spojrzenia w jego kierunku. Tłumaczył to sobie tym, że dziewczyna się śpieszyła. Faktycznie po dziesięciu minutach rozległo się pukanie i do środka wszedł Michał – jego najlepszy przyjaciel. Trochę za krótko ścięty, trochę niedogolony, ale nieoceniony, jeżeli chodzi o słuchanie, cierpliwość i dobre rady. Facet do rany przyłóż. Oczywiście w świecie mężczyzn, prawdziwych mężczyzn, nie ma miejsca na takich mięczaków, więc Michał nigdy się nie dowie, za co Tomasz go ceni. I vice versa.

– No, no. Kasiu. Kurczę, robisz niezłe wrażenie. – Komplementy z ust Michała zawsze brzmiały dziwnie przekonująco.

– Dzięki – odpowiedziała, malując usta błyszczykiem. – To jak, lecimy?

Jechali samochodem kolegi, jako że Michał tymczasowo nie pił z powodu antybiotykoterapii. Nie minęła chwila, gdy dotarli do bloku położonego w jednej z lepszych lokalizacji. Gdy Kasia dzwoniła domofonem i wsiedli do tej luksusowej windy (która wyglądała, jakby ją wzięli z jakiegoś banku), w żołądku Tomka zagościł stwór. Ten, który przyczepia się do ścianek i ściska od środka, bawiąc się przy tym w najlepsze. Tomek już połykał powoli kij, prostując plecy i wypinając klatkę piersiową. Gospodyni przywitała ich w drzwiach, w obowiązkowym fartuszku i z jakimś kuchennym narzędziem w ręce, na której widniała złota bransoletka. Gospodarz w schludnym sweterku, stojąc w swoich stetryczałych kapciuszkach, dumnie zapraszał do stołu. Poncz, szampan, trzy widelce, dwie łyżki i do tego wszystkiego kurczak. Na litość boską!

– Praca w korporacji zajmuje od groma czasu. Ale za rok prawdopodobnie awansuję i będę zarabiał średnią krajową. To chyba warto przecierpieć? – mówił jeden z gości.

– No jasne – odpowiadał dostojnie gospodarz.

– Ja też wkrótce prawdopodobnie awansuję. Na tym weekendowym spotkaniu będzie kolejna ocena naszej pracy i jeżeli przekroczę próg procentowy w wysokości…

Brrr. Dość. Z lewej strony stołu rozmawiano o pracy, awansach i stanie budżetu kraju. Skoro Tomasz całe dnie zliczał te cholerne słupki, jedyne, co mógł wtrącić, to: „Fantastycznie, stary”, i przysłuchać się prawej stronie stołu.

– Nigella ostatnio upiekła świetnego kurczaka ze śliwkami. Nie podam dokładnie przepisu, bo widziałem program, jak byłem ostatnio we Francji, na wymianie studenckiej. – Michał, najmłodszy z całego towarzystwa, o dziwo, jakoś się w nim odnajdywał tak samo dobrze, jak wtedy, gdy z Tomaszem gadali przy piwie o samochodach i dziewczynach.

– No, my za dwa tygodnie jedziemy do Chorwacji, nad tamto bajeczne morze – chwaliła się gospodyni.

– Chorwacja? Byliśmy tam rok temu. Może zechcecie zobaczyć zdjęcia? Mamy na komórce, to zaraz zgramy.

– Tak, puśćcie na duży ekran – wołała Kasia.

Nie minęła chwila, gdy na wielkiej plazmie pojawiło się pierwsze z dwóch tysięcy zdjęć zrobionych w Chorwacji pewnej parze i ich yorkowi. Tomasz pewnie by umarł, ale na stół podali schłodzoną wódkę. Gospodarze proponowali drinki paniom, panowie zaś śmiało korzystali z kieliszków. Tomasz skwapliwie schwycił za szkło, wznosząc toast za gospodarzy (czym zyskał aprobatę wszystkich) i pochłonął alkohol. Gdy ciepło rozlewało się po jego przełyku, stwierdził, że faktycznie, przeźroczysta ciecz musiała pochodzić od bogów. Po szóstym kieliszku zdjęcia zaczęły mu się podobać. Ba! Zaczął nawet je komentować wraz ze wszystkimi. Na początku śmiali się z jego uwag, ale w końcu właściciele zdjęć zaczęli kręcić nosem, gdy zapytał, czy nie zatrzymali ich na granicy za posiadanie przerośniętego szczura. OK, może to nie był żart najwyższych lotów, ale żeby od razu się obrażać?

– Wiesz, przynajmniej gdzieś jeździmy – syknęła właścicielka yorka. – A ty gdzie mógłbyś zabrać tę biedulkę Kasię? Do parku?

– Przynajmniej nie jestem pijawką, która ciągnie pieniądze od swoich rodziców.

Nozdrza dziewczyny rozszerzyły się z wściekłości. Kasia szturchnęła go pod stołem. On milczał, już udowodnił swój punkt widzenia.

– Daruj człowiekowi ze wsi. – Dziewczynie wtórował jej sztuczny do szpiku kości partner, którego skóra, Tomasz mógłby przysiąc, była tak lśniąca, że niemożliwe, aby nie była z plastiku. – Bo ciągle mieszkasz z rodzicami poza miastem, prawda?

– Tak – odpowiedział bardzo swobodnie, jednak w środku niezwykle go to zakłuło.

Musiał przełknąć gorzką pigułkę. Podocinali sobie, atmosfera kompletnie stęchła. Gospodyni desperacko próbowała ratować sytuację.

– To może ja podam deser. – Wstała od stołu i zaczęła zabierać brudne naczynia, zatrzymując się przy Tomaszu. – Masz czysty widelec do ryby? – zdziwiła się.

– Nie ma sensu go brudzić. Jadłem jednym.

– Wiesz, na wsi nie wiedzą, co to widelec. Ręce też pewnie w obrus wytarł albo w spodnie. – Partner pani z yorkiem był dzisiaj wyjątkowo wojowniczo usposobiony.

Na twarzy Tomasza pojawił się szeroki uśmiech. Za zębami język zbierał siły. Kiedy zacznie, nie będzie już odwrotu.

– Serio? Naprawdę cię obchodzi, jakim widelcem jem? A co, jesteśmy na balu u królowej angielskiej?

– Tomasz, uspokój się. – Kasia zaczęła go przywoływać do porządku i może to by go stonowało, gdyby nie dodała: – Jesteś pijany.

– I dobrze! Bo tego nie da się na trzeźwo wytrzymać. – Wszyscy zamilkli, wpatrując się w jego gniewne oblicze. – Mamy po dwadzieścia osiem lat. Większość z nas nawet nie jest po ślubie, a siedzimy i udajemy nowobogackość. Jakbyśmy byli bandą prezesów banków albo decydowali o losach świata. Oooo, to takie niesamowite. Pojechaliśmy do Chorwacji i jedyne, czego się tam dowiedzieliście, to że mają fajne sklepy. W dupie byliście i gówno widzieliście. Ani kawałka historii, ani odrobiny sztuki. Zwiedzaliście jakieś pieprzone galerie. Zamiast bawić się w dorosłość, dojrzejcie. Ludzie mają prawdziwe problemy, nie mają za co wykarmić dzieci, gdzie spać albo nawet co jeść. I to ludzie pracujący, ciężko pracujący. Może nawet wasi rodzice zaharowują się, żebyście mieli dobrze. Więc przestańcie pieprzyć i weźcie się w garść! – wyrzucił z siebie wszystko, co go dusiło, po czym wstał od stołu.

– To, że ty nie potrafisz znaleźć dobrej pracy, nie znaczy, że musisz się na nas wyżywać – powiedziała gospodyni, broniąc swojego terytorium.

– Postrzegasz człowieka przez pryzmat tego, gdzie pracuje? Ile zarabia? Gratuluję spojrzenia na świat. Ja wychodzę.

Tomasz zebrał się i opuścił imprezę, zostawiając ich w kompletnym szoku.

– Ciebie chyba totalnie posrało! – Kaśka wybiegła za nim na klatkę. – To są moi znajomi. Jak mogłeś ich tak potraktować?

Michał również wyszedł, przepraszając wszystkich w drzwiach.

– Powiedziałem przynajmniej, co myślimy.

– Ja tak nie myślę! – rzuciła.

– Więc podoba ci się ta sztuczność? To udawanie?

– Wolę to niż twoich znajomych, którzy piją na umór, a potem rzygają, gdzie popadnie! – krzyknęła tak, że wszyscy sąsiedzi musieli ją słyszeć. – Trzeba mieć odrobinę kultury. A nie tak jak… – Ugryzła się w język, ale myśl była jasna.

– Ja? – Uśmiechnął się. – Może i nie mam kultury, ale przynajmniej niczego nie udaję. Nie udaję, że obchodzą mnie najnowsze perfumy. Nie udaję, że wszystko wiem. Nie udaję orgazmów. I nie udaję, że kogoś kocham, ale nie mogę za grosz go zrozumieć.

– Spieprzaj! – wrzasnęła i zbiegła po schodach.

– Stary, tak nie można. – Michał chciał biec za nią, ale nagle się zatrzymał. – Jesteś chamem, wiesz? Leć za nią, przeproś ją.

– To niewiele zmieni. My po prostu za bardzo się różnimy. Jeżeli chcesz, sam za nią biegnij.

– Jesteś idiotą! – Michał wykrzyczał mu to w twarz i pognał za dziewczyną.

Nie dało się ukryć. Był idiotą. Bynajmniej nie dlatego, że powiedział, co myśli. Przesadził z alkoholem i dobrze o tym wiedział. Nie pojedzie samochodem. Za taksówkę zapłaci pewnie z cztery dychy, jak nie lepiej. W portfelu zaś brzęczały mu same monety. Na domiar złego zagrzmiało, jakby wszystkie siły sprzysięgły się przeciwko niemu. Cóż, zapowiadał się cudny spacer. Postawił kołnierz i wyszedł z bloku. Ku jego zaskoczeniu Michał stał przy samochodzie, przywołując go ręką. Kasia siedziała w środku. Tomasz wahał się tylko przez chwilę. Podbiegł do auta i momentalnie lunęło. Zanim Michał otworzył drzwi, rzucił jeszcze:

– Normalnie… nie zasługujesz na taką dziewczynę.

– Wiem – odpowiedział krótko Tomek.

Usiadł na tylnej kanapie, tuż za nią.

– Chyba powinienem cię przeprosić – zaczął niepewnie. – Znaczy: przepraszam za moje zachowanie.

– Dobra, alkohol i złość to nie jest najlepsze połączenie. Zresztą to nawet nie o mnie chodzi. Ale taki wstyd przed znajomymi…

– Słucham? – Pokorność Tomasza gdzieś uleciała, Michał w lusterku wstecznym dawał znaki, by nie pogarszał sytuacji.

– No, trzeba będzie zorganizować jakieś spotkanie. Będziesz musiał wszystkich oficjalnie przeprosić.

– Za zachowanie – powiedział chłodno.

– Za zachowanie i za słowa.

Myśli Tomasza osiągnęły temperaturę wrzenia i chciały wszystkie w jednej chwili wydrzeć się na zewnątrz.

– Ale ja nie mam zamiaru przepraszać za to, co myślę. Naprawdę uważam, że są sztuczni. Nie powinienem tylko mówić im tego w taki sposób.

– Alkohol przez ciebie przemawia. Jak wytrzeźwiejesz, sam zechcesz ich przeprosić – wtrącił się Michał.

Tomasz nie odezwał się już ani słowem. Jego własne myśli to głupota! Kurde, aż zrobiło mu się gorąco od tego wszystkiego. Rozparł się na tylnym siedzeniu i wyjął telefon. W wyszukiwarkę wpisał: „czy to jeszcze miłość?” i wylosował stronę na chybił-trafił. Wszedł na jakiś blog, zrobiony niebrzydko, ale Tomasz wiedział swoje. Blogi prowadzą ludzie z problemami, którzy wolą wirtualne życie od realnego, bo na tym drugim zupełnie się nie znają. I już miał opuścić tę stronę, gdy coś przykuło jego uwagę. Tytuł artykułu brzmiał: „Guzdroł lub «O, matko jeszcze patelnia!»”.

 

Moi studenci zaskoczyli mnie po raz kolejny. Nieważne, czy mają na jakąś pracę miesiąc, tydzień, czy jeden dzień, i tak to zrobią ostatniej nocy albo wcale. Więc bez złości, ale tłumaczę bęcwałom, że systematyka jest kluczem do nauki. Tak, jak z naczyniami. Jak zmyjesz po sobie od razu, to się nie będą gromadzić, zapychać zlewu i zarastać brudem. Na co jeden ze studentów:

– Panie profesorze, a pan zmywa regularnie? (Wiedzą, że mieszkam sam.)

– Ja… ja mam zmywarkę. – Przyznaję, że pytanie mnie nieco zbiło z tropu, bo nigdy nie lubiłem zmywać.

– No właśnie! I my jesteśmy studenci nowej generacji, jak zmywarki. Czyścimy wszystko z połyskiem, dopiero jak się zapełni.

– A i tak jak myślisz, że już koniec, zostaje jeszcze patelnia! – dodał inny.

Pytam się ich: czy mój przedmiot w takim razie to patelnia?

– Tak i to taka z tygodniowym tłuszczem. Strach podchodzić! – usłyszałem w odpowiedzi.

Ich lenistwo by mnie nie dziwiło, gdyby nie fakt, że gdy przychodzi do naprawdę skomplikowanych rzeczy, budowania czegoś na zawody, to starają się za trzech i muszę ich ganiać do domów. Więcej energii i kreatywności wkładają nawet w głupie żarty, które często sobie robią. Dzięki moim kochanym studentom wiem, że i ja jestem leniem w sprawach, których po prostu nie lubię i nie chce mi się tracić na nie czasu – i w tym aspekcie mogę ich zrozumieć. Ale kiedy mogę zrobić coś, na czym mi zależy, a tego nie robię, to kim jestem wtedy?