Zrozumieć Feliksa - Zoltan Fördős - ebook + książka

Zrozumieć Feliksa ebook

Zoltán Fördős

3,0

Opis

Postać Feliksa Dzierżyńskiego oblepiona jest w świadomości ludzi kłamstwami najrozmaitszej treści, przez co jest wypaczona w sposób znaczny. Przyczynił się do tego stanu rzeczy przede wszystkim Ronikier – autor paszkwilanckiej biografii Dzierżyńskiego, pełnej kłamstw i epizodów, które nigdy nie miały miejsca. Ten pisarz, ale także mitoman i morderca, oparł swoją opowieść o liczne fakty z życia Feliksa Dzierżyńskiego, jakie w zaufaniu zdradziła mu siostra Feliksa, Aldona. Szczerze tego żałowała, chciała nawet wytoczyć proces pisarzowi, zrezygnowała. Kolejnym fatalnym źródłem rozpowszechniania kłamstw jest dr. Jerzy Jaśkowski – ekspert od wszystkiego, autor takich bredni, że polską rodzinę Dzierżyńskich podmienili Żydzi, a prawdziwi zostali przez nich zabici.

Doszedłem do wniosku, że czas odkłamać tą postać, pozwolić zrozumieć ignorantom, opisując zdarzenia, jakie w jego najbliższym otoczeniu miały miejsce, przybliżyć sylwetki ludzi, z którymi pracował i z którymi walczył. Opierałem się wyłącznie na wiarygodnych dokumentach, które sam tłumaczyłem z języka rosyjskiego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 604

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (8 ocen)
1
2
3
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Zoltán Fördős 2018All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Tłumaczenie dokumentów z języka rosyjskiegoZoltán Fördős

RedakcjaWydawnictwo WasPos

Projekt okładkiWydawnictwo WasPos

Skład i łamanieWydawnictwo WasPos

Wydanie I

ISBN 978-83-66070-17-2

Wydawnictwo [email protected]

Ja chciałbym objąć całą ludzkość swą miłością, ogrzać ją i zmyć ją z brudów, chciałbym tak kochać ją, jak Chrystus ukochał, i nieść ten krzyż ciężki, który On niósł, i pić z kielicha tego, z którego On pił, i czuć w sercu swojem, że nic w niem nie ma oprócz Miłości tej boskiej i nienawiści ku królestwu szatańskiemu.

Mojej ukochanej Ani

1. W mrokach XIX wieku

Niepokonana, niezmierzona, zaskakująca, zatrważająca, porywająca, przytłaczająca – taka była Rosja XIX wieku – imperium kontrastów. Wspaniała architektura Petersburga, jego niezliczonych pałaców, pałacyków, bogato zdobionych mieszczańskich kamienic ociekała błyszczącymi w promieniach słońca złotymi cebulami świątyń, a między budynkami, ulicami, placami, skwerami płynęła z okien sal koncertowych zaczarowana muzyka Czajkowskiego. Pod podjazdy i schody oper, teatrów i filharmonii, gdy słońce rozrzucało po trotuarach najdłuższe cienie, majestatycznie zajeżdżały okazałe karoce wiozące eleganckich mężczyzn i przystrojone w długie suknie dumne i niedostępne damy. Olśniewający blichtr bogactwa sprawiał, że Paryż, Berlin i Londyn zazdrośnie spoglądały na miasto położone na kilkudziesięciu wyspach połączonych mostami. Wielka Rosja dumna była z tego, że powstrzymała wielkiego Napoleona w marszu na Moskwę i dzięki temu zwycięstwu podtrzymywała przeświadczenie o swej wieczności pod rządami cara.

Rosja XIX wieku była jedynym w Europie państwem bez konstytucji, państwem, w którym rządziła od dekad rodzina carska namaszczona przez popów do roli świętych i wszechwładnych. Rodzina Romanowów utwierdzała w przekonaniu klęczący przed nią naród, że carat jest jedynym systemem, dzięki któremu kraj zachowa swoją jedność. Sam car zaś jest namiestnikiem Boga samego, a jego potęga i blask są równie wieczne jak świat. Car wierzył w słowa popów sławiących go niczym boga na ziemi, podobnie jak wierzył, że władza jedynie jemu się należy i nie ma takiej siły, która mogłaby mu ją odebrać. W cieniu wielkiego cara, jego bogactwa i dostojeństwa bezustannie pracował rozwinięty aparat państwowy. Podporządkowani, lojalni, oddani urzędnicy wszelkich szczebli wszelkich instytucji i ministerstw, powiązani z generałami, kapitalistami, fabrykantami, wszechpotężnym klerem gęstą nicią finansowej sieci, stali zwartym murem za ówczesnym systemem dającym im dostatnie życie. Korupcja i nepotyzm stanowiły drugą co do wielkości władzę w kraju. Gdy pensja nie starczała na luksusowe życie, urzędnicy zwykli byli sprzedawać bezwartościowe malowidła za szczodrą zapłatę tym, którzy potrzebowali ich przychylności.

Car otoczony przez pochlebców, pozerów, ekonomicznych dyletantów nie dbał o rozwój rosyjskiego przemysłu, nauki ani rolnictwa. Gdy w krajach zachodniej Europy udoskonalano technologie, konstruowano nowe maszyny, a rozwój techniczny przybrał niespotykaną dotąd skalę i rozpęd, gdy w rolnictwie wprowadzano nowoczesne metody upraw zwiększające wydajność i jakość plonów, Rosja pozostawała w miejscu, opierając się na archaicznych, niewydolnych i technicznie zapóźnionych fabrykach, których produkty nie dorastały do europejskiego poziomu. Były przestarzałymi i zbyt kosztownymi zakładami do tego stopnia, że nawet we własnym kraju trudno było o zbyt ich produktów. Rosja nie miała szans na własny przemysł, na własną, rodzimą myśl techniczną, nie było bowiem nikogo, kto dbałby o rozwój nauki i szkolnictwa. Edukacja zarezerwowana była jedynie dla wybranej, dobrze urodzonej i bogatej młodzieży, która w przyszłości przejąć miała majątki ziemskie, fabryki i tytuły po swoich antentatach, czerpiąc zyski z niewolniczej pracy podporządkowanego ludu, a wielomilionowy margines biedy tkwiący w niewiedzy i analfabetyzmie nie potrafił uformować myśli, która popchnęłaby go na drogę do lepszego życia. Imperium rosyjskie mimo eleganckich fasad pałaców było krajem, w którym niczego nie wynaleziono, niczego nie odkryto i który niczym nie przyczynił się do cywilizacyjnego postępu.

W dobie industrializacji i pierwszych maszyn parowych, ratując swoją pozycję, Rosja zmuszona była zwabiać zachodni kapitał, oferując w zamian za inwestycje niezliczone surowce i bardzo tanią siłę roboczą. Znaczna większość przedsiębiorstw carskiej Rosji należała do bogatych Francuzów, Niemców, Anglików czy Belgów traktujących Imperium jako swoją przemysłową kolonię i czerpiących z niej bez opamiętania pełnymi garściami bogactwa ziemi (przy okazji korzystając ze znaczących zwolnień podatkowych niefrasobliwie podpisanych przez cara i jego skorumpowanych urzędników). Tak uformowany przemysł zmuszał państwo do obciążania podatkami finalnego odbiorcę towarów, który, fatalnie opłacany i żyjący w skrajnej nędzy, nie miał środków na zakup znacznie droższych niż w krajach zachodnich towarów. Zyski państwa nie były lokowane w rozwój przemysłu i technologii, a jedynie w zakup uzbrojenia i utrzymanie rzeszy wiernych carowi urzędników. Po spektakularnym rozwoju imperium z czasów Piotra Wielkiego pozostała jedynie legenda – mit wielkiej, mocarnej Rosji i niezmierzone połacie kraju zatrważające swą nieskończonością.

Ustalona od wieków i niezmienna hierarchia sprawiała, że chłop miał pozostać ciemnym i tępym wyrobnikiem ziemi, nie zadającym pytań i nie domagającym się dla siebie szacunku i godności. Robotnik nie miał szansy na edukację ani awans społeczny, a drobnomieszczanie na życie w pałacach. Imperium nie było miejscem dla ludzi myślących, nie pozwalało na indywidualizm: wszystko podporządkowane było od wieków podziałowi na panów i chamów.

Gęsto spleciona kotara splendoru nie dawała szansy, aby choć jeden promyk jego blasku pojawił się w świecie równoległym, ale jakże odległym: w świecie nędzy milionowej rzeszy robotników i chłopów pracujących w pocie czoła na to, czego nigdy nie będą w stanie osiągnąć: na ludzką godność. Utrzymywani w niespotykanej ciemnocie, nędzy, karmieni zabobonami, byli – choć znacznie liczniejsi – bezwolną i nic nieznaczącą masą sług swych panów: fabrykantów, kapitalistów, carskiej administracji, kleru i ziemian. Rosyjski chłop panicznie bał się diabła, bał się popa, kłaniając mu się uniżenie do samej ziemi, bał się też pana okładającego go batem. Nie umiał myśleć, nie umiał czytać, powtarzał wszystko to, co powiedzieli mu bliscy, ksiądz i pan – i tak od stuleci tkwił w swej niewyobrażalnej ciemnocie. Własnymi rękami młócił zboże, swoje dzieci leczył, wkładając je do pieca, a kiedy nastał głód, zjadał je.

To właśnie z ziemi, która karmiła jedynie wybranych, z własnoręcznie wykopanych ziemianek przybywali do miast głodni pracy chłopi o pustych żołądkach, aby czas swego życia zamienić na garnczek ciepłej brei i kilka kopiejek chowanych w kryjówkach, licząc na lepsze życie, jakiś dach nad głową i jakąkolwiek, ale lepszą przyszłość. Z bezmyślnego zwierzęcia, jakim go uczyniono, wciąż wiele w nim zostało, ale teraz zwał się robotnikiem. W zasięgu jego potrzeb było tylko przetrwanie.

W całkowitym zapomnieniu i ignorancji kontynuowały życie miliony biednych, wyzyskiwanych i wzgardzonych ludzi. Ludzi urodzonych w nędzy i w nędzy umierających, pracujących w nieludzkich warunkach w prymitywnych fabrykach, przy wyrębie lasów, w hutach i kopalniach, na roli wypracowując ogromne zyski bankierom, fabrykantom i kościołowi.

Stagnacja, w jakiej tkwiła Rosja, sprawiła, że państwo gniło od środka. Coraz większe symptomy zgnilizny dostrzegalne były każdego roku, a po każdej kosztownej wojnie jeszcze wyraźniej, choć starano się zachować pozory bogactwa i równowagi, aby w opinii świata zachodniego nie stracić na wartości. Elegancka, wyniosła i zamożna burżuazja była jedynie fasadą, pod którą i dla której w niewolniczym systemie harowały miliony. Był to kraj, w którym tak wielu pracowało dla tak niewielu za tak niewiele. Piękno pałaców, wydobywająca się zza okien muzyka, sztuka goszcząca w galeriach, mit o potędze zasłaniały pojawiające się z coraz większą siłą problemy społeczne. W iluzji dobrobytu łudzono się, że taka sytuacja będzie niezmienna i nikt nie zastanawiał się – chowając problemy pod dywan i lekceważąc ujawniające się punkty zapalne społecznego niezadowolenia – że już niebawem dojść może do zagłady systemu, którego odejście nie będzie bezbolesne.

Za okazałymi ogrodami, pałacami biegło życie robotników i chłopów, których podły los wynagradzał jedynie hektolitrami pędzonego wszędzie samogonu, a który zmieszany ze smrodem kadzideł unoszącym się spod złotych dachów cerkwi wytwarzał swoiste opary absurdu trawiące rozum, logikę i prawo. Dla większości ludzi istniały jedynie dwie drogi ucieczki od rzeczywistości – wódka lana do gardeł lub objawienia popów czy też szarlatanów kreujących się na następców Chrystusa, czy też włóczęgów przekonanych o tym, że są głosem samego Boga. Religijne urojenia pielgrzymów obiecujących zbawienie, bogactwo i szczęście po śmierci sprzyjały kościołowi, który od wieków utrzymywał w społeczeństwie zatrważającą ciemnotę i zabobon. Dzięki temu sam, mamiąc przypowieścią o bogactwie w niebie w zamian za biedę na ziemi, zapewniał sobie osobliwą mieszankę szacunku i trwogi, a zarazem dostatnie życie w ociekającym złotem luksusie.

Pod wzniosłymi ideami prawosławnego chrześcijaństwa kwitła niespotykana w świecie na taką skalę polityka społecznej niesprawiedliwości. W jej efekcie najbiedniejsza część społeczeństwa nie miała żadnych szans ani żadnych praw w życiu społecznym. Było to utrzymywanie podkategorii ludzi, którym nie należy się nic. W takich warunkach jedynie instynkt samozachowawczy, bliżej nieokreślona nadzieja, podtrzymywała ludzi przy życiu, w okowach nakreślonego im świata. Czekali na cud, który, jeśli sami go nie sprawią, nie zdarzy się nigdy.

Rosja, wykończona wojną krymską trwającą w latach 1853-1856, powoli podnosiła się z zapaści gospodarczej. Wojna udowodniła, że ten wielki kolos nie jest niezniszczalny, a słabiutkie nogi, na których stał otyły korpus caratu, są już na granicy wytrzymałości. Imperium nie posiadało infrastruktury potrzebnej do funkcjonowania państwa zarówno w czasie pokoju, jak i w dobie działań wojennych. Nie posiadało praktycznie wszystkiego, co osiągnęły już inne kraje. Nie było nowoczesnej łączności, komunikacji, a brak torów kolejowych paraliżował transport towarów i wojsk. Na wskroś mizerny i archaiczny przemysł nie był w stanie sprostać zapotrzebowaniu ludności ani armii, co skazywało Rosję na zakup towarów i broni za granicą – i tym samym na uzależnienie się od innych państw, szczególnie od zachodniego przemysłu. Potęga wojenna oparta na liczebności wojska również przestała już gwarantować zwycięstwo. Jak pokazała wojna krymska, Rosji nie stać było na prowadzenie działań wojennych, gdyż na ten cel musiała zaciągnąć kredyty u rządów państw zachodnich. Nie była w stanie zapewnić żołnierzom wyżywienia ani amunicji, co powodowało, że granice wytrzymałości pracującego ludu wsi i miast szybko zbliżały się do momentu krytycznego.

Wielkie imperium rosyjskie wydawało się – przez krótki czas od zakończenia wojny krymskiej – rozumieć nauczkę pokory i inaczej postrzegać okupowane przez siebie państwa, w tym zagarniętą, słabą i skłóconą od dekad Polskę. Przyznawało coraz więcej swobód obywatelskich Polakom, umożliwiając im swobodny udział w organizowaniu życia politycznego i kulturalnego. Wprowadzono amnestię dla więźniów politycznych, złagodzono cenzurę, zalegalizowano wiele polskich organizacji, a w Królestwie Polskim wprowadzono Radę Stanu, której przewodził wielki polityk, Aleksander Wielopolski. Dążył on małymi krokami, acz skutecznie, w kierunku uzyskania jak największej autonomii na drodze wzajemnego poszanowania i współpracy. Przejściowa słabość Rosji wyzwoliła z ciszy zapomnienia głosy polskich grup wywrotowych i nacjonalistycznych pragnących odzyskać zbrojnie niepodległość, nie bacząc na dotychczasowe dyplomatyczne sukcesy i pozytywny kierunek zmian zmierzający do odzyskania polskiej państwowości.

W 1861 roku car Aleksander II w drodze oczekiwanych przez społeczeństwo reform na kolejnych terenach imperium rozpoczął proces uwłaszczania pańszczyźnianych chłopów. Radość rozentuzjazmowanych niewolników pól uprawnych, którzy uzyskali ziemię, nie trwała długo, bo zaledwie kilka miesięcy. Pod pięknym hasłem przyznawania ziemi chłopom krył się niebagatelny podstęp, który doprowadził tę warstwę społeczną do jeszcze większej nędzy. Car w swojej boskiej sprawiedliwości nie mógł przecież zabrać swoim najwierniejszym obszarnikom ziemi. Dlatego ustanowiono reguły, według których w oficjalny lub zawoalowany sposób chłopi spłacaliby ten carski podarunek. Wszak byli już wolni, nie podlegali sprzedaży, wymianie, darowaniu, nie można już było ich karać biciem, jak wcześniej często bywało. Czyż to wielka cena za tak obfite przywileje? Tym bardziej, że chłopi, przynajmniej teoretycznie, mieli prawo do kształcenia się i przechodzenia do stanów mieszczańskiego lub kupieckiego. Od nadmiaru szczęścia i wolności faktycznie można było dostać pomieszania zmysłów. Rzeczywistość dość szybko sprowadziła chłopów na ziemię, a upadek marzeń o samodzielności był niezwykle bolesny.

W nowej rzeczywistości dającej chłopom wolność i niezależność, aby zapobiec masowym migracjom, zgrupowano ich w gminy, tzw. „obszcziny”. Wydawały one zezwolenia na praktycznie wszystko, co dotyczyło życia chłopa i stanowiły zarazem organ represji wobec niego. Tym razem już nie obszarnik musiał założyć rękawicę, aby uderzyć chłopa, wymuszając posłuszeństwo, ale sami chłopi zajmujący stanowiska w gminach okładali batami tych, którzy zalegali z nałożonymi opłatami. Zatrważająco szybko okazało się, że ziemia nie zabezpieczała bytu chłopskich rodzin. Oprócz wyznaczonego pola chłopi nie posiadali ani narzędzi, ani bydła czy nasion siewnych czy też gotówki, za którą mogliby zakupić niezbędne do pracy środki. Nie posiadali też wiedzy, jak ziemię uprawiać, ponieważ wykonywali do tej pory bezwolnie polecenia obszarników. W rezultacie połowę tygodnia musieli pracować u swojego dawniejszego pana, spłacając w ten sposób swoją ziemię, a przez drugą połowę tygodnia pracowali dla siebie. Od swoich marnych dochodów zmuszeni byli płacić podatki ustanowione nie od urodzaju plonów, ale od wielkości uprawianej ziemi. Taki obrót sprawy powodował, że obciążenia finansowe często przewyższały ich obecne i przyszłe zyski. Dochodziło zatem nagminnie do sprzedaży plonów poniżej ich wartości i zaciągania pożyczek na lichwiarski procent na konto przyszłorocznych plonów, co, jak nietrudno się domyśleć, prowadziło w szybkim tempie do niewypłacalności i do utraty ziemi.

Utworzony w 1863 roku Tymczasowy Rząd Narodowy, korzystając z pretekstu przymusowego poboru do carskiego wojska, ogłosił zryw narodowy, ostateczną walkę z caratem na rzecz wyzwolenia Polski. Rozpoczęły się zażarte, acz nieprzemyślane walki, w czasie których dowództwo co i rusz się zmieniało, podobnie jak zmieniały się polityczne cele. Aby odciągnąć od udziału w powstaniu chłopstwo w Królestwie Polskim, car w 1864 roku wydał dekret o ich uwłaszczeniu. Pomimo skrajnie niekorzystnej umowy społecznej z carem polskie chłopstwo było tak bezrozumne, że za obietnicę wolności osobistej odstąpiło od walk. Nie było i być nie mogło poinformowane o konsekwencjach uwłaszczenia na terenach, które zostały nim objęte. Polscy chłopi wierzyli w niecodzienną dobroć cara. Ich postawa osłabiła jeszcze bardziej powstańczy szał i w prostej linii doprowadziło to do upadku powstania.

Restrykcje odwetowe caratu w stosunku do Polaków znacznie przybrały na sile. W całym Królestwie Polskim, które zredukowano w swym znaczeniu do zwykłej prowincji Rosji, zaczął obowiązywać stan wojenny, zniesiono uzyskane wcześniej przywileje, skonfiskowano wiele szlacheckich majątków, bezwzględnie tępiono używanie języka polskiego w urzędach i szkołach, nieustannie trwał pobór Polaków do carskiej armii, tysiące ludzi zostało wysiedlonych na Syberię. Szczególnie dotkliwie Polacy odczuli terror, jaki wprowadził gubernator Michaił Murawiew, który zyskał przydomek „wiesziatielia”, gdyż upodobał sobie karanie poprzez wieszanie na szubienicach. Nakazano płacenie kontrybucji, powszechne były szykany w szkołach i w miejscach pracy. Podobnie jak w wielu innych historycznych epizodach, Polacy zamiast polepszyć swoje warunki istnienia, dążąc do samostanowienia, drastycznie je pogorszyli, wszczynając skazane na porażkę działania. Wszak Polacy to jedyny naród na świecie, który z uwagi na niedobór sukcesów szczyci się ze swoich klęsk, klęskami żyje, upajając się własną martyrologią, gdyż tylko ona mu pozostała. W wielu polskich dworkach upodlonej szlachty, pozbawionej majątków i dawnego znaczenia, przez dekady żywe były tragedie rozbiorów, nieudanych zrywów narodowych, co nie pozwalało oderwać się od przeszłości, by budować przyszłość, by odnaleźć się w nowej rzeczywistości i skrycie budować swoją siłę.

2. Rodzice

Edmund Rufin Dzierżyński, szanowny tatuś m.in. Feliksa Dzierżyńskiego, urodził się 15 (27)1 maja 1839 roku w starej polskiej rodzinie szlacheckiej herbu Sulima2 w Oszmianie3. Pierwsze zapiski jej historii sięgają roku 1663. Pani Bożena Krzywobłocka, historyk i biograf wielu postaci rewolucyjnych, podaje na podstawie swych bogatych źródeł, że rodzina Dzierżyńskich dumna była ze swojego szlacheckiego pochodzenia i pokrewieństwa z Tadeuszem Kościuszką.

Edmund był jednym z jedenaściorga dzieci małżeństwa Józefa Dzierżyńskiego i Antoniny Dzierżyńskiej z domu Oziembłowska herbu Radwan. Jedynie on oraz jego brat Felicjan zdobyli wyższe wykształcenie, kończąc studia na petersburskim uniwersytecie. Na edukację pozostałych dzieci – Józefata, Felicjana, Onufrego, Tomasza, Wincentego, Bernarda, Leokadii, Anny i Róży – rodzice nie byli w stanie sobie pozwolić.

W roku powstania styczniowego (1863), w wieku 24 lat, Edmund ukończył studia matematyczno-fizyczne, co uprawniało go między innymi do nauczania w szkołach gimnazjalnych. Pedagogika była jego powołaniem, doskonale odnajdywał się w roli nauczyciela, kochał młodzież. Był zdania, że nauczając i wychowując dzieci na silnych, mądrych, dobrych i sprawiedliwych, sprawi, że świat stanie się lepszy. Starał się przede wszystkim nauczyć samodzielnego myślenia, szacunku do pracy i umiejętności tworzenia. Poświęcając się karierze oświatowej, nie brał udziału w patriotycznym, kolejnym bezsensownym i tragicznym w skutkach zrywie narodowym, natomiast dość boleśnie odczuł jego konsekwencje.

Edmund Rufin, podobnie jak i inni Polacy na terenie imperium rosyjskiego, miał olbrzymie trudności ze znalezieniem pracy. O ile wykształceni na uniwersytetach Rosjanie nie mieli większego problemu ze znalezieniem zatrudnienia w szkołach, tak Polacy przyjmowani byli do nich bardzo niechętnie, często w ostateczności, a jeśli już dostali angaż, byli pod stałym nadzorem rosyjskiego kuratorium. Edmund nie miał też pieniędzy ani pomysłu na życie. Nie wiedział, co może robić innego niż nauczać. Co prawda proponowano mu stanowiska nauczycielskie, ale w miejscach tak odległych jak Archangielsk czy Wiatka, czyli tam, gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie chciał spędzić swojego życia, bojąc się, że nigdy stamtąd nie wróci do cywilizacji. Te miejsca, o surowym, syberyjskim klimacie nie nadawały się dla Edmunda, z uwagi na jego postępującą gruźlicę. Będąc człowiekiem słabego zdrowia, szukał raczej okolic o łagodnym klimacie, gdzie mógłby się osiedlić i wykonywać swój wyuczony zawód.

Będąc w Wilnie, bezskutecznie szukał pracy w którymś z gimnazjów. Jak głosi legenda, wprawiona w ruch przez Gertrudę Staf w książce „Nieznany Dzierżyński. Fakty i domysły”, Dzierżyński spotkał szewca, któremu zwierzył się ze swoich problemów. Ten zaproponował, że przedstawi go państwu Januszewskim, którym szył buty. Wiedział bowiem, że szukają oni nauczyciela matematyki dla swoich dzieci. Za pożyczone od znajomego pieniądze Edmund doprowadził swoje liche ubranie do ładu, kupił nowe buty w miejsce starych, rozlatujących się i dziurawych, i pojawił się w domu profesora Januszewskiego. Jako, że faktów w przywołanej publikacji nie ma żadnych, a jedynie nieprawdopodobne domysły, wątek szewca można uznać za wymysł chorej wyobraźni autorki. Jak naprawdę Edmund trafił do państwa Januszewskich, wiadomo z relacji Jadwigi Dzierżyńskiej, córki najmłodszego brata Feliksa Dzierżyńskiego. Edmund Dzierżyński, będąc studentem w Petersburgu, często widywał młodziutką Helenę w drodze na uniwersytet. Z ukrywanym zachwytem podziwiał jej duże oczy, sobolowe brwi, rumieńce na policzkach i dumnie, wysoko uniesioną głowę. Te chwile rodzącej się miłości zostały przerwane wyjazdem Heleny, która wraz z rodzicami przeprowadziła się z Petersburga do Wilna. W 1863 roku zjawił się tam również Edmund i dzięki sprzyjającym okolicznościom Kazimiera Januszewska, matka Heleny, zatrudniła go jako korepetytora matematyki. O przyjęciu do pracy zadecydował jego dyplom ukończenia uczelni i niebywała skromność, jaka rzucała się od razu w oczy. Jeszcze tego samego dnia, w którym dostał angaż, przystąpił do lekcji. W bardzo szybkim czasie został ulubieńcem rodziny. Największą sympatią darzyła go córka profesora, Helena. Jej sympatię odwzajemniał z całą towarzyszącą zakochaniu werwą.

Jak wieść gminna niesie, Helena była uroczą i powabną panienką wpatrzoną głęboko w oczy swojego nauczyciela, która w wyniku romansu zaszła w ciążę ze swoim korepetytorem. Według tej samej wieści Edmund został do małżeństwa niejako przymuszony. Z pewnością historia ta, opisana przez hrabiego Ronikiera, dodaje wiele pikantności rodzinie Dzierżyńskich, jednak jest jedynie wytworem mitomańskich zdolności fatalnego biografa znanego wyłącznie z oszczerczej biografii i morderstwa, którego dokonał. Ślub Edmunda z młodszą o jedenaście lat Heleną prawdopodobnie miał miejsce około 1866 roku, gdy panna młoda miała 16 lat. Nie był owocny w tak sensacyjne historie, jak opisują niektórzy autorzy i nie było w nim też nic skandalizującego. Ich związek okazał się niezwykle udany i szczęśliwy.

Edmund został bardzo ciepło przyjęty w niezwykle postępowej i otwartej rodzinie Januszewskich. Można pokusić się o stwierdzenie, że dla niego było to podwójne szczęście, ponieważ z jednej strony jego towarzyszką życia została wspaniała kobieta, wyrozumiała, pracowita i wykształcona, a z drugiej znalazł się w otoczeniu rodziny o nieposzlakowanych dokonaniach i do tego bardzo zamożnej. Helena Januszewska była jedną z córek profesora Petersburskiego Instytutu Kolejowego Ignacego Januszewskiego – bardzo cenionego specjalisty w zakresie drogownictwa i komunikacji, posiadającego tytuł generalski i spore uposażenie. Ignacy Januszewski był bliskim przyjacielem budowniczego mostów Stanisława Kierbedzia, którego przeprawa łącząca brzegi Wisły ułatwiała komunikację warszawiaków od 1864 roku aż do Powstania Warszawskiego.

Dwaj bracia Heleny – Wincenty urodzony w 1851 roku i starszy Stanisław urodzony w 1842 roku – byli, tak jak ich ojciec, inżynierami dróg komunalnych. Najstarsza siostra Heleny Emilia była żoną znanego księgarza wileńskiego Feliksa Zawadzkiego, a druga siostra Zofia żoną hrabiego Stanisława Pillara von Pilchau, mieszkającego w majątku w Mickunach pod Wilnem. Rodzina Januszewskich miała w posiadaniu ogromny majątek w Jodze koło Mejszagoły4, w którym oprócz wystawnego dworku były park, olbrzymi staw i dorodne sady, a całość leżała na bardzo urodzajnych czarnoziemach.

Po wielu staraniach, trwających niemalże cały rok, przy pomocy znajomości profesora Januszewskiego udało się Edmundowi uzyskać w 1866 roku posadę nauczyciela w męskim i żeńskim gimnazjum w Taganrogu5, na południu Rosji nad morzem Azowskim. Było to zdecydowanie najbardziej odpowiednie miejsce ze wszystkich, jakie mu proponowano, bowiem panował tam łagodny klimat. Niestety po przyjeździe jego nadzieje zostały rozwiane. Miasto było dopiero w budowie, zatem wszędzie unosił się kurz i pył, nie było dróg brukowanych ani odpowiedniej infrastruktury. Mimo odpowiedniego klimatu pobyt w Taganrogu nie służył jego zdrowiu. Służył jednak wielu jego uczniom, którzy postać nauczyciela Edmunda Dzierżyńskiego zachowali głęboko w swoich sercach. Jednym z nich był rosyjski pisarz Antonii Czechow, który w tym mieście urodził się i mieszkał w młodości.

Dla podkreślenia osiągnięć Edmunda należy dodać, że w 1869 roku pełnił urząd doradcy trybunału, a w 1873 roku został kawalerem Orderu Św. Anny III stopnia, co, gwoli ścisłości, aż tak wielce prestiżowym odznaczeniem nie było. Poza zajęciami w szkole dawał również korepetycje, aby ratować swój niegrzeszący bogactwem budżet.

Helena Dzierżyńska była, jak opisywano ją we wspomnieniach, kobietą bardzo wykształconą i piękną. Bardzo dobrze grała na pianinie, interesowała się sztuką i literaturą, a także znała kilka języków obcych. Była też wspaniałą, bardzo zaradną i oszczędną gospodynią, a także głęboko religijną kobietą. Raczej nie cierpiała na bóle miesiączkowe, ponieważ prawie co rok, półtora rodziła. W wyniku regularności pożycia małżeńskiego z Edmundem poczętych zostało dziesięcioro dzieci, z czego dwoje zmarło.

Rytm ich życia wyznaczały kolejne ciąże i porody. Po zajściu w ciążę Helena wyjeżdżała z Taganrogu do majątku swojej matki i babci jej dzieci Kazimiery Januszewskiej – do Jody – gdzie rodziła kolejne dziecko. Po kilkumiesięcznym odchowaniu zostawiała dziecko na wsi i wracała do męża, aby siłą rzeczy znów zajść w ciążę. Ta regularność trwała przez pierwszych kilka lat małżeństwa. Pierworodne dziecko nieszczęśliwie zmarło rok po urodzeniu – Witold (1867-1868). Kolejnym dzieckiem była Aldona (1870-1966) i następnie Jadwiga (1871-1949), Stanisław (1872-1917), Kazimierz (1875-1943), Feliks (1877-1926), Wanda (1978-1892), Ignacy (1879-1953) oraz Władysław (1881-1942). Drugie zmarłe dziecko nieznanego imienia musiało umrzeć, sądząc z kalendarza urodzin, w 1876 roku. Prawdopodobnie Helena poroniła. Edmund Dzierżyński wziął na wychowanie dwóch bratanków – Justyna Dzierżyńskiego, w późniejszych latach wybitnego architekta, i Bolesława, który został lekarzem.

Taka gromada dzieci nie była wówczas czymś niezwykłym. Po części wiązało się to z wysoką umieralnością w wyniku chorób, głodu i wojen – średnio dwa zgony na pokolenie. Wielodzietna rodzina dawała zatem gwarancję przetrwania rodu. W wyniku patriarchalnej, wynaturzonej obyczajowości kobiety zredukowane zostały do roli matek, inkubatorów przyszłych pokoleń, bez szans na równorzędne prawa z mężczyznami, bez dostępu do szkół wyższych (aby nie traciły czasu na naukę kosztem rodzenia obywateli). Wielodzietność wynikała również po części z braku środków antykoncepcyjnych, a także ze znikomej świadomości zagadnień życia seksualnego, do czego przez wieki przyczynił się Kościół Katolicki, negując seksualną sferę człowieka, piętnując grzechem i ograniczając ją jedynie do prokreacji.

Zachowały się wspomnienia pani Doroty Zawadzkiej-Cywińskiej, która podawała, że jej przodek – księgarz wileński Feliks Zawadzki – po śmierci Witolda, w zachowanym do dziś liście skierowanym do państwa Dzierżyńskich wspomina o śmierci ich synka i o swoich modlitwach, aby kolejne dziecko było pocieszeniem dla rodziców: Od trzech dni jestem w Petersburgu – otrzymałem wasz list, przepraszam kochanego Edmunda, że przy tych kłopotach i ambasadach zapomniałem o jego imieninach, więc choć już późno, życzę mu wszelkiego dobra i proszę Boga, aby was obdarzył znowu dzieckiem, któreby mogło zastąpić stratę waszego ukochanego Witoldka. Nie miałem serca, będąc w Wilnie, oznajmić mamie o waszym nieszczęściu, miał o tym powiedzieć mamie Felix po moim wyjeździe, dziś ja sam o tym piszę do Mamy, przesyłając wasz list ostatni – mam nadzieję, że popłakawszy, podda się mama z rezygnacją woli Wszechmocnej. Dzięki niech będą Bogu, że przy waszym nieszczęściu zdrowi jesteście6.

W 1875 roku Edmund Rufin Dzierżyński przeszedł na emeryturę. Chciał wrócić do swojego majątku i cieszyć się rodziną. Czuł się wykończony „belferską pracą”, a ponadto zdrowie nie pozwalało mu na kontynuację pracy w szkole. Gruźlica przybrała groźniejsze stadium. Lekarze już od jakiegoś czasu mówili mu, że niewiele mu pozostało i lepiej byłoby, gdyby odpoczywał, ciesząc się obecnością swej rodziny. Edmund niezbyt brał sobie do serca te rady. Nie bał się śmierci i nie wyobrażał sobie życia bez pracy.

Dzierżyńscy skonsolidowali się w rodzinnym majątku Antoniny Dzierżyńskiej – matki Edmunda – w Oziembłowie, ukochanym miejscu Edmunda. Najbliższa wieś – Piotrowice (Piatrilowiczi) – oddalona była o cztery kilometry, a do najbliższej stacji kolejowej w Olechnowiczch było pięćdziesiąt kilometrów. Państwo Dzierżyńscy posiadali oprócz wiekowego, parterowego dworku około stu hektarów nieurodzajnej ziemi, którą do tej pory dzierżawili okolicznym gospodarzom.

Skądinąd wydawać by się mogło, sądząc przez pryzmat dzisiejszych areałów, że majątek ten był olbrzymi. Dla porównania ziemie rodziny Tadeusza Kościuszki liczyły 2100 hektarów. Sześćdziesiąt hektarów należących do rodziny Dzierżyńskich stanowiły tereny myśliwskie, lasy i zagajniki. Na pozostałych obszarach rozlegały się łąki, pastwiska i skrawki niewdzięcznej ziemi uprawnej. Edmund sam zajmował się uprawami, ale gdyby nie emerytura nauczycielska, owoce ziemi nie pozwalałyby na utrzymanie w miarę dobrego standardu życia tak licznej rodzinie. Całymi dniami przekopywał ziemię, budował rowy, znosił kamienie. Na lichej ziemi ledwo rosło żyto, a gdy zdarzało się deszczowe lato, zbierał jedynie siano, owies i grykę7. Podstawą egzystencji rodziny była emerytura ojca. Licha ziemia nie dawała wielu plonów, a pieniądze zyskane uzyskane z dzierżawy ziem (42 ruble rocznie) były raczej symbolicznym dochodem.

Edmund był człowiekiem bardzo zaradnym i oszczędnym. Nie dość, że na utrzymaniu miał żonę i ośmioro dzieci, to udało mu się spłacić swoich braci, dzięki czemu stał się jedynym właścicielem majątku w Oziembłowie. Sumiennie odkładał też dla każdego dziecka po 1000 rubli na ich edukację. Jakby tego było mało, przez wiele lat przygotowywał się do postawienia nowego dworu dla swojej rodziny, co zrealizował z powodzeniem w 1880 roku. Projektantem nowego, drewnianego piętrowego dworu był Justyn Dzierżyński.

We wspomnieniach o Edmundzie Rufinie pozostał obraz człowieka zapobiegliwego, oszczędnego, niezwykle łagodnego, z dużym poczuciem humoru, który cieszył się wielkim poważaniem u okolicznych mieszkańców i dzierżawcy jego ziem. To właśnie do Edmunda udawali się chłopi po radę, zwierzali się ze swych problemów, a on cierpliwie ich słuchał, doradzał, pisał pisma do sądów. Dzierżyńscy zdobyli także szacunek za to, że ucząc swoje dzieci podstaw szkolnych – czytania, pisania, matematyki – zapraszali dzieci z pobliskich Piotrowic, aby uczyły się wraz z nimi. Edmund zgodnie ze swoim wykształceniem nauczał przedmiotów ścisłych, Helena zaś humanistycznych. Utworzyli też bibliotekę „Macierzy Szkolnej”, z której korzystały dzieci. Chłopi traktowali państwa Dzierżyńskich z wyjątkowym namaszczeniem. Bardzo liczyli się z ich zdaniem, a do słynnych powiedzonek tego środowiska przeszło stwierdzenie rozstrzygające wszelkie dysputy według rady Edmunda: Tak powiedział Dzierżyński!8. Pod koniec lutego rodzinę Dzierżyńskich dotknęła kolejna tragedia. Ojciec Heleny Ignacy Januszewski umarł. Jego śmierć pogrążyła w bólu całą rodzinę i licznych przyjaciół oraz znajomych. Ignacy został pochowany na cmentarzu w Mejszagole tuż przy samej bramie wejściowej na skromnym cmentarzu położonym na obrzeżu miasteczka. Na szarym pomniku bez krzyża wyryto napis pod jego nazwiskiem: „Profesor Instytutu Inżynierii (w skrócie Z.F.), zm. 23 lutego 1877 roku w wieku lat 74. Pokój popiołom sprawiedliwego”. Kazimiera Januszewska urodzona 4 marca 1812 roku, została seniorką rodu.

Być może w sylwestrową noc 1876/1877 Edmund Dzierżyński spłodził kolejne dziecko ze swoją żoną Heleną.

Będzie to człowiek wielkiej wiary, odwagi i poświęcenia. Bezkompromisowy, sprawiedliwy i dogłębnie uczciwy. Będzie to człowiek, który zmieni świat, aby przyszłym pokoleniom żyło się lepiej, sprawiedliwiej, w wolności od wyzysku i ciemnoty religii. Człowiek nieskazitelnie prawy, niezwykle przenikliwy, obłędnie inteligentny, człowiek, na którego imię drżeć ze strachu będą miliony i miliony oddawać mu hołd. Człowiek, który nigdy nie zboczy ze swej ścieżki i do ostatniego tchu wierny będzie swoim ideałom. Feliks Edmundowicz Dzierżyński.

1. Daty do Rewolucji Październikowej podawane są według kalendarza juliańskiego, w nawiasie dzień według kalendarza gregoriańskiego.

2. Co do herbu, sprawa jest nie do końca jasna, bowiem potomkowie rodu twierdzą, w tym pan Andrzej Brochocki – potomek rodziny Dzierżyńskich od strony brata Edmunda Dzierżyńskiego Felicjana że Dzierżyńscy byli herbu Samson, natomiast biografowie Feliksa Dzierżyńskiego zgodnie opowiadają się za herbem Sulima. http://www.genealogia.okiem.pl/forum/viewtopic.php?f=38&t=3376&p=25203&hilit=Dzier%C5%BCy%C5%84ski#p25203

3. Obecnie miasto na terytorium Białorusi w pobliżu granicy z Litwą.

4. Obecnie Maišiagala, miasteczko położone na Litwie, 26 km na północny zachód od Wilna.

5. Taganróg – miasto położone nad Morzem Azowskim w Rosji, miejsce późniejszych krwawych walk (1918-1919), w których uczestniczyło wielu Polaków.

6. D. Zawadzka-Cywińska, O rodzie Zawadzkich z rodzinnego przekazu,http://naszczas2002.tripod.com/045/zawadz.html, (odczyt z dn. 21.05.2013 r.)

7. H. Cimek, L. Dubacki, Towarzysz Józef, Książka i Wiedza, Warszawa 1977, s. 45.

8. H. Cimek, L. Dubacki, Towarzysz Józef, Książka i Wiedza, Warszawa 1977, s. 29.

3. Figlarz Feliś

Koniec sierpnia 1877 roku był niezwykle upalny. Helena Dzierżyńska mimo zaawansowanej ciąży nie dawała sobie taryfy ulgowej. Pod wieczór jak zwykle pochłaniały ją domowe obrządki: przygotowywała kolację mężowi, karmiła gromadkę malutkich dzieci. Nie wiadomo, kto pozostawił otwartą klapę w podłodze prowadzącą do piwnicy pod domem. Być może była to pomagająca Dzierżyńskim w obejściu stara chłopka Marfa, może ktoś inny? Helena, zapewne niosąc coś przed sobą, nie zauważyła otwartego włazu i wpadła z impetem do piwnicy. Z pomocą wołającej o ratunek Helenie przybiegli Edmund i Marfa. Razem zanieśli potłuczoną kobietę do łóżka. Wypadek ten wywołał u najbliższych nieopisaną trwogę. Obawiali się, że upadek zagrozi ciąży. To zdarzenie jedynie przyspieszyło poród, a mimo obaw lekarza i najbliższych we wtorek 30 sierpnia (11 września) 1877 roku na świat przyszedł przedwcześnie Feliks, którego imię znaczy „szczęśliwy”. Swoje pojawienie się na świecie objawił gromkim płaczem. Marfa, która odbierała poród, położyła malca koło matki. Dziecko było wątłe, słabe, a wspomnienie śmierci Witoldka napawało grozą, że historia może się powtórzyć. Dlatego już 4 września, w pięć dni po narodzinach, zapewne w obawie o stan zdrowia chłopca, w małym drewnianym kościółku w pobliskim Derewnie odbył się chrzest małego Felisia (jak go nazywano w domu), podczas którego na drugie imię dostał Szczęsny9.

Do końca nie wiadomo czy imię nadano mu z uwagi na szczęśliwe narodzenie, czy po prostu – tak jak w wielu rodzinach – nadawano imiona dzieciom na cześć członków rodziny. Idąc tym tropem, Feliks dostał swoje imię po wujku Zawadzkim, podobnie jak jego brat Ignacy po dziadku.

Dzieciństwo małego rewolucjonisty, podobnie jak i jego rodzeństwa, upływało w sielskim spokoju małej osady Oziembłowo nad malowniczą, krętą rzeczką Usą będącą dopływem stalowoniebieskiego Niemna. Obok skromnego, tonącego w zieleni dworku leżącego tuż nad rzeczką rozciągało się spore podwórze, wokół którego znajdowały się stajnia, obora, chlewnie, szopa, odryna do przechowywania zboża, ziemianka, piekarnia, a nad studnią górował okazały, skrzypiący leniwie żuraw.

Na horyzoncie rozpościerały się bory sosnowe Puszczy Nalibockiej, przetykane licznymi dworkami szlacheckimi z gankami upiększonymi starymi dębami. Było też wiele bielonych chłopskich chat z dachami krytymi słomianymi strzechami. Wokół niebieskiej wstążki Usy błyszczały złociste piaski, zieleniały łąki, srebrzyły się tataraki i błękitniały lny. Gdzieś w oddali swoją łysiną z białego piasku chwaliła się niewielka górka. Na nieurodzajnej ziemi malowały się łąki, którymi dostojnie przemierzały czerwonodziobe bociany szukające żab kryjących się w licznych rowach i sennych kałużach.

W roku 1880 na podwórzu rozległy się chroboczące dźwięki piły, łomoty siekiery i stukanie młotów. Na niewielkim słonecznym wzgórzu otoczonym z trzech stron ścianami nalibockiego boru powstawał nowy, piętrowy dworek, do którego w tym samym roku cała rodzina wprowadziła się, urządzając pachnące drewnem pokoje. Front domu wychodził na polanę, którą leniwie przecinała kapryśna rzeczka. Stary dworek, nękany wylewającą wiosną Usą, został rozebrany. Już od wielu lat jesienią i wiosną było w nim wilgotno, a każdej kolejnej zimy trudniej było go ogrzać. Edmund pragnął postawić dom murowany, ale nie pozwalał mu na to skromny budżet. Gęste lasy dostarczyły budulca, praca okolicznych chłopów, którzy ciosali kolejne bale ścian, nie była droga, tym bardziej, że nie traktowali oni tej budowy zarobkowo, ale jako pomoc swemu szanowanemu sąsiadowi i przyjacielowi. Prace szły szybko i sprawnie.

Wokół domu królowała natura. W ogrodzie i przed domem rosły sosny. Nie było wysypanych żółtym piachem alejek czy przystrzyżonych krzaków nadających szlachecki splendor zagrodzie. Wokół domu rosła gęsta, puszysta trawa, po której dzieci chętnie biegały na bosaka. Na piętrze były trzy pokoje, z których środkowy należał do Feliksa. W tym też roku posiadłość przemianowano na Dzierżynowo. We wspomnieniach Feliksa zachowały się jedynie obrazy lata, spędzone na zabawach z rodzeństwem i swoimi rówieśnikami z okolicznych gospodarstw. Próżno szukać wspomnień z mroźnych zim w jego biografii. W jakiś przedziwny sposób nigdzie nie ma o niej zapisków, jakby zmroziła wszelkie wspomnienia, okrywając zimnym puchem zabawy na śniegu. Dorosły, trzydziestosiedmioletni Feliks sam to przyznał wiele lat później w jednym z listów do swej ukochanej siostry Aldony.

Kiedy Feliś miał cztery lata, mama, z którą był szalenie związany i w nią zapatrzony, do której zawsze odnosił się z wielkim szacunkiem, zaczęła uczyć go czytać. Leżał wówczas na brzuchu oparty o łokcie i dukał swoje pierwsze sylaby. Gdy miał pięć lat, znał już na pamięć obszerne fragmenty Pana Tadeusza, kilka wierszy Słowackiego, kilka opowiadań i bajek. W późniejszym okresie uczył się francuskiego i rosyjskiego, a także gry na pianinie od swojej siostry Aldony. Był bardzo zdolny i z łatwością przyswajał wiedzę. Miał świetną, wręcz nadzwyczajną pamięć i zapowiadał się na bardzo inteligentnego i wrażliwego chłopca. Był też szczególnie wrażliwy na piękno przyrody, nigdy też nie pozwalał znęcać się czy źle traktować zwierzęta.

Jego siostra Jadwiga wspominała po latach, że już w dzieciństwie Feliks odznaczał się wielką uczciwością, nigdy też nie kłamał. W relacji Aldony Feliks był wówczas bardzo grzecznym, zdyscyplinowanym, łagodnym, pilnym, delikatnym i wrażliwym dzieckiem. Miał łagodną, zamyśloną twarz, jakby gdzieś błądził w marzeniach, delikatne dłonie, długie, wąskie palce. Chłonął otaczający go świat i opowieści o nim.

Feliks uwielbiał kąpać się w rzece, łowić ryby i raki, a także jeździć konno. Jego starsi bracia, wbrew zakazom rodziców, często porywali pasące się na łące konie, dosiadali je i gnali czym dalej od spojrzeń dorosłych. Feliks nie chciał być gorszy od braci, również wskakiwał na nieosiodłanego konia, lecz rzadko kiedy udało mu się odbyć przejażdżkę – robił to tak nieporadnie, że częściej lądował na ziemi niż udało mu się ruszyć w pogoni za rodzeństwem. Pomimo, że z takich eskapad wracał zawsze potłuczony, był bardzo zadowolony ze swoich prób bycia dorosłym.

Uwielbiał stary dąb za odryną nad rzeczką Usą, gdzie spotykał się z rodzeństwem podczas licznych zabaw. Szczególnie upodobał sobie łowienie raków. Wówczas zbierał je do wiaderka i zanosił mamie, która je bardzo lubiła i przyrządzała z nich wspaniałą potrawę dla wszystkich domowników. Latem dzieci biegły nad rzekę i kapały się w niej. Czasami któreś z nich trzeba było ratować przed utonięciem, ponieważ w rzece było wiele zdradzieckich wirów. Wówczas wszystkie dzieci ruszały na pomoc tonącemu.

Feliks lubił też chodzić do lasu na grzyby i jagody, których było całe mrowie. Dumny był potem z siebie, kiedy wszyscy zajadali uzbierane przez niego i przygotowane przez mamę smaczne pierogi z jagodami. Po latach z zażenowaniem wspominał, uważając to za wielką niesprawiedliwość, że dorośli zabraniali dzieciom chłopskim wchodzenia do lasu należącego do jego rodziny. Tym bardziej uznawał to za okrutne, że wielu jego kolegów i koleżanek pochodziło z domów okolicznych chłopów, widział, jak ciężko im się żyje, jak są wyzyskiwani, jak wiele pracują i jak niewiele mają. Rozeznawał się w podziałach, jakie wśród chłopstwa istniały, sam często starał się pomagać swoim biednym kolegom, aby mogli skończyć pracę wcześniej. Na nic to się zdawało, bo gdy dzieci skończyły jedną pracę, już czekała na nich druga i tak do późnego wieczoru miały cały dzień zapełniony obowiązkami. Bywało, że wypraszano go za bramę, aby nie mieszał im w głowach. Czasem słyszał dochodzący zza rogu świst bata i jęk cierpienia bitych dzieci.

Być może wtedy po raz pierwszy wzbudził się w nim bunt przeciwko społecznej niesprawiedliwości? Być może wtedy poczuł zażenowanie z powodu własnego tak zwanego lepszego pochodzenia, nie dostrzegając wytłumaczalnej podstawy stwarzania różnic społecznych, widząc w swych chłopskich przyjaciołach takich samych ludzi jak on?

Do najciekawszych rozrywek należała zabawa w chowanego zwana „pałka-stupałka”, a także zabawy w ślepą babkę, w echo. Feliks szczególnie upodobał sobie chodzenie na szczudłach, co było nie lada wyczynem, gdyż przejść potrafił na nich nad krową. Wielokrotnie był animatorem nowych zabaw z Wandą i Ignacym. Ścigali się, kto dłużej przejdzie po płocie czy wyżej wdrapie się na wysokie drabiny do suszenia siana. Już wówczas, kiedy dyrygował maluchami, objawiły się jego talenty przywódcze. Pewnego dnia wszedł na dach, aby szybko spuścić się po rynnie. Rynna była stara i miała wiele zadr. Kiedy zjeżdżał po niej, drobne kawałki metalu wbijały mu się w skórę, raniąc ręce i nogi, ale przezwyciężył ból i nie uronił łzy.

Nowy, drewniany dom pachniał leśną świeżością drewna i żywicy. Na dole były duży jasny salon i oszklony ganek z balustradą, gdzie suszyły się grzyby. W suterenie znajdowała się przestronna kuchnia, w której Helena przygotowywała smaczne potrawy dla swoich ukochanych dzieci. Dom przepełniony był zapachem konfitur, grzybów i suszonych owoców przygotowywanych przez matkę.

Dzierżynowo, dom rodzinny Dzierżyńskich

We wspomnieniach rozbrzmiewa głos mamy zwołującej dzieci na obiad, które całą gromadą przybiegały rozwrzeszczane do salonu, gdzie przy okrągłym stole, na którym stał samowar, mama podawała posiłki. Feliks nie był niejadkiem, jedynie, kiedy dostawał kisiel owsiany, tracił apetyt. Często wieczorami wraz z mamą i rodzeństwem siadywali na ganku, patrząc przez okna na opadającą kotarę zmierzchu, a potem, wtulony w matkę, obserwował pojawiające się gwiazdy na bezchmurnym, czarnym niebie. Mama zawsze była obecna, zawsze blisko. Umiała znaleźć czas dla dzieci, czas na zabawę, rozmowę i naukę; nawet, kiedy gotowała w kuchni obiad, kiedy robiła przetwory czy też siedziała przy maszynie do szycia, szyjąc ubrania.

Z dzieciństwa Feliksa zachowało się kilka wspomnień, jak chociażby to, kiedy jego brat Staś krzyknął nieprzyzwoite słowo, a siostry ze strachu, wstydu czy zgorszenia uciekły. Innym razem, kiedy jego siostra Jadwiga podśpiewywała po francusku „si tu m’aime” (jeśli mnie kochasz – Z.F.), dzieciaki skryte za drzwiami przedrzeźniały ją, rycząc jak barany „meeee! meeee!”.

Przed Wielkanocą Feliks dokonał dość śmiałego i figlarnego czynu, który opisała po latach Aldona: …kiedyś babunia, rozpoczynając uroczyste krajanie wielkanocnej babki, ujrzała ku największemu swemu zdumieniu w środku tego smakołyku pustkę. Okazało się, że wnętrze wykroił figlarz Feliś, przedostawszy się poprzedniego wieczoru po kryjomu do stołu wielkanocnego. Mimo to pierwszy otrzymał arcysmaczną skórkę10. Jak wspominała Aldona, Feliks zawsze był skory do płatania najrozmaitszych figli, ale nigdy nie postąpił ordynarnie czy bezwzględnie.

Pewnego dnia, gdy Feliks miał sześć lub siedem lat, coś nabroił i matka, mając nie najlepszy dzień, zirytowana przylała mu. Malec zareagował złością i płaczem. Uważał bowiem, że został skarcony niesłusznie lub niestosownie ostro do przewinienia. Wpierw płakał wniebogłosy, a kiedy łez już mu już zabrakło, uciekł pod etażerkę, gdzie siedział aż do zmroku, zły na cały świat. Wtedy przyszła do niego mama, przytuliła i ucałowała mocno. Wówczas popłakał się serdecznie, wtulając w matczyne ramiona, a jego złość znalazła słodkie ukojenie. Dostał od mamy świeżą bułeczkę, którą niedawno upiekła, i kostkę cukru, co wynagrodziło jego cierpienie. O tym zdarzeniu pisał Aldonie po kilku latach z siedleckiego więzienia w październiku 1901 roku.

Podobnie zachował się, kiedy pewnego dnia Aldona uczyła go francuskiego. Miał za zadanie przetłumaczyć pisemnie tekst z rosyjskiego. Ochoczo zabrał się do pracy. W pewnym momencie zajrzał pod spód kartki, co nie uszło uwadze siostry, która sądziła, że Feliś ściąga. Za karę kazała mu pójść do kąta. Na takie niesprawiedliwe traktowanie chłopiec nie mógł sobie pozwolić. Zaczął tłumaczyć, kłócić się z Aldoną, uważał, że nie zrobił nic, co zasługiwało na taką karę. Rodzeństwo coraz głośniej przekrzykiwało się nawzajem, aż przyszła mama i swoją dobrocią i autorytetem namówiła go, by stanął na chwilę w kącie11.

Takie sielskie życie na spokojnej wsi wśród szumu drzew i ptasiego śpiewu wkrótce uległo drastycznej zmianie. Ojciec Feliksa, Edmund, targany przewlekłą chorobą płuc, umarł w 1882 roku, mając zaledwie 43 lata – w rok po urodzeniu się ostatniego z dzieci, Władysława. Już kilka miesięcy wcześniej pogarszający się stan zdrowia Edmunda zapowiadał zbliżającą się tragedię. Na jego grobie wyryto napis „Pokój prochom Sprawiedliwego”. Feliś miał dopiero pięć lat. Nigdy później w swych wspomnieniach nie napisał nic o swoim ojcu. Nic w tym dziwnego, po prostu nie znał go i nie pamiętał. Jedyne wspomnienia Feliksa dotyczą odwiedzin grobu ojca na cmentarzu w Derewnie, na który dzieci zaniosły wcześniej przez sobie zrobione wianki, wiązane z gałązek dębu. Przez wiele lat Feliks posiadał sygnet herbowy po swoim ojcu.

Rodzina Januszewskich po śmierci Edmunda bardzo wspierała córkę Helenę, która w dość młodym wieku została wdową. Dwoje z rodzeństwa, Ignacy i Kazimierz, na stałe zamieszkali w ich posiadłości w Jodze. Mały Feliks już wtedy, podczas letnich odwiedzin rodzinnych, zastanawiał się, dlaczego babcia tak źle traktuje chłopów, gdyż stary ogrodnik pracował od świtu w sadzie koło domu i cały czas jej usługiwał, kiedy ona nie robiła nic.

W te okolice wyjeżdżały pozostałe dzieci w okresach świąt i wakacji. Do domu babci Kazimiery wybudowanego w 1849 roku prowadziła aleja obsadzona po obu stronach lipami, klonami i wiązami tworząc z czasem zadaszony tunel szpalerem rozłożystych drzew. Po lewej stronie pachniał sad pełen najróżniejszych drzewek owocowych, po prawej podziwiać można było bajkowy widok łagodnych pagórków, u stóp których rozlewało się leniwie jezioro. Okazały, postawiony na solidnej murowanej podmurówce drewniany dom spoglądał na okolicę sześcioma dużymi oknami na dole, trzema półkolistymi oknami z tyłu wkomponowanymi w gont dachu i dwoma oknami od frontu. Za nim teren łagodnie opadał, prowadząc do rzeczki wypływającej spod łopat drewnianego młyna. Po obu stronach domu zasadzono lipy, klony i wiązy towarzyszące domownikom podczas spacerów do młyna i nad jezioro.

Majątek Januszewskich w Jodzie, początek XX wieku

Do drewnianego, niepomalowanego domu prowadziły szerokie, acz niewysokie trzy schody, wiodąc do zadaszenia podtrzymywanego czterema solidnymi, drewnianymi filarami. Pokoje były obszerne, wysokie, zadbana podłoga lśniła, w każdym z pokojów stał duży piec kaflowy sięgający sufitu, dający przyjemne ciepło w zimne dni. Obok domu stała lipa nazwana lipą Feliksa. Sięgała ona okna umieszczonego z boku domu na strychu. Dzięki niej dzieci mogły swobodnie wychodzić z domu, niezauważone przez dorosłych. Najbliżsi sąsiedzi byli znacznie oddaleni od posiadłości Januszewskich, tak, że można było odczuć wrażenie, że to jedyny dom na świecie pogrążony w ciszy i sielskim spokoju wsi, choć do Wilna było niespełna 30 kilometrów.

Joda, rok 2015

Mały Feliks często gościł również w Mickunach, gdzie mieszkała jego ciotka, Zofia Pillar von Pilchau ze swoim mężem Stanisławem. Rodzina Pillarów mieszkała w niewielkim, nierzucającym się w oczy dworku położonym na skraju wsi. Obok murowanego domu stało wiele solidnych budynków gospodarczych oraz niewielki park. Wokół domu wiły się kanały, których woda pochodziła z lewego dopływu Wilenki-Skajsterki i które wpadały do stawów, z nich wypływały, niesione rozpędem łopat solidnego, piętrowego drewnianego młyna, który stał u wjazdu do wsi tuż przy stawie (będącym własnością jednego z niewielu Żydów w okolicy). Dźwięk terkoczącego młyna towarzyszył mieszkańcom przez cały czas, zjeżdżali do niego chłopi, zwożąc ziarna do mielenia. Młyn ten miał na wyposażeniu wszelkie potrzebne kamienie do mielenia zbóż, był bardzo nowoczesny i posiadał wiele imponujących i przemyślanych rozwiązań12.

Idąc od młyna, skręcało się w prawo w ubitą drogę pod lekkim nachyleniem prowadzącą w dół koło rzeczki Skajsterki. W dni wolne i ciepłe pływały po niej łódki, na których zakochani młodzieńcy zapewniali niezapomniane atrakcje swym wybrankom. Bywało, że rzeczka wylewała na pobliskie pole, wówczas mieszkańcy, korzystając z okazji, łowili ryby w cudownie czystej wodzie. Było tam mnóstwo szczupaków, okoni, płotek, miętusów, pstrągów i innych gatunków ryb. Rzeczka biegła prostą linią, obok niej wiodła droga, przechodziło się nad kanałkiem i gdy mijało się niewielki dom służby, już widać było boczną ścianę dworku.

Majątek Pillarów nie należał do wielkich – zajmował nieco ponad 200 hektarów – jednak był bardzo dobrze zorganizowany i przynosił spore dochody. Oprócz młyna w majątku znajdowały się też tartak, kiermasz i dwie karczmy przynoszące dochód niezwykle pracowitym Pillarom – najpierw Aleksandrowi, a potem jego synowi Stanisławowi.

W niedzielne, ciepłe poranki Helena Pillar, żona Aleksandra, chadzała tą dróżką do kościoła ufundowanego przez jej męża. Witała się wówczas z mieszkańcami, podchodziła do dzieci i głaskała je po głowie, uśmiechając się. Pillarowie byli bardzo lubiani i poważani we wsi. Aleksander nigdy nie zapominał o chłopach, wiele razy pomagał im, doskonale ich rozumiał, często szedł im na rękę, a gdy kupowali od niego ziemię, nie targował się, sprzedawał ją tanio. Zawsze przed zimą zbierał chłopów i wydawał im deputat na drewno, aby mieli czym się grzać w zimie.

Chłopi z Mickun i okolicznych wsi mieszkali w małych, jednoizbowych domach krytych słomą. Drugą część domu stanowił chlew. Ściany nie były bielone. Pozostawały brudne, wewnątrz okopcone. Rodziny skupiały się wokół pieca, który stał w centralnym miejscu domu. W różnych schowkach chowano młode kury, świnie i owce, co sprawiało, że powietrze w domach należało do bogatych w aromaty.

Kościół pod wezwaniem św. Jerzego13 w Mickunach powstał z inicjatywy Aleksandra Pillara w roku 1826. Wraz z budynkiem Aleksander podarował parafii trzy dziesięciny ziemi14. Budowla była bardzo solidna i skromna, tak jak skromny był sam Aleksander (sam ewangelik). Do niewielkiego kościółka ozdobionego dębowym ołtarzem prowadziły schody do zadaszenia podtrzymywanego przez cztery kolumny. Na potrzeby plebanii Aleksander oddał swój domek letniskowy, który położony był w głębi mickuńskiego lasu. Kazał go rozebrać i przenieść, umiejscawiając na tyłach kościoła.

Kościół w Mickunach rok 2015

Podobnie jak w Jodzie, i tu Feliks miał swoją lipę. Ale nie tylko on. Miał je również Juliusz Słowacki, który w Mickunach spędzał letnie wakacje. Pod dębem15 słynny poeta pisał swe wiersze, często później wracał pamięcią do mickuńskich przeżyć, zachwycając się urodą wsi i zapachami sianokosów, które w późniejszym życiu zawsze przypominały mu chwile spędzone w tych okolicach. Posiadłość mickuńska (zanim kupił ją Aleksander Pillar około roku 1815) należała do Augusta Becu – drugiego męża Salomei Słowackiej, matki poety. Stosunki między Salomeą a Pillarami musiały być bardzo ciepłe, gdyż w roku 1826 pisała do Odyńca, że wysyła dzieci do Mickun na poświęcenie kościoła i ubolewała, że sama jechać nie może. Zatem Juliusz Słowacki musiał być na uroczystości święcenia kościoła przez biskupa Antoniego Kulwiecia 12 października 1826 roku.

Okoliczni ludzie bardzo lubili Feliksa i złego słowa nie powiedzieli o nim nawet po latach. Doceniali to, że choć był ze szlacheckiego rodu, zawsze chętnie rozmawiał z chłopami, okazywał im szacunek i doceniał ich pracę. Często bawił się z chłopskimi dziećmi i parobkami, a gdy podrósł, rozmawiał z nimi o ważnych sprawach zupełnie poważnie. Przetrwała historia z tego czasu, kiedy Feliś, jadąc na mopedzie, spotkał starego listonosza, Stanisława Czebatula. Widząc zmęczenie na twarzy staruszka, zaoferował, że sam rozwiezie po wsi listy, prosząc, aby starszy człowiek sobie odpoczął. Listonosz, pomimo, że był niezwykle sumiennym pracownikiem poczty, jakby został zahipnotyzowany – uległ namowie Feliksa i przekazał mu listy. Później przez jakiś czas obawiał się, że jakiś list mógł nie zostać doręczony. Okazało się, że niepotrzebnie się martwił16.

Ze znacznie późniejszego okresu pochodzi też historia mówiąca o tym, jak Feliks Dzierżyński wracał z Mickun, kierując się do Ławryszek, gdzie mieszkała jego siostra cioteczna Stasia Bogucka. Po drodze spotkał gromadkę dzieci idących wzdłuż drogi. Zatrzymał się i zagaił je, pytając, dokąd zmierzają. Dzieci odpowiedziały, że wracają ze szkoły. Wówczas Feliks wyjął garść kopiejek z kieszeni i rzucił na ziemię. Dzieci poderwały się do zbierania monet, przekrzykiwały się i podbierały je sobie. Jedne zgarnęły więcej, inne mniej. I kiedy wszystko zebrały, Feliks poprosił, by je oddały, przeliczył czy kwota się zgadza, po czym – dzieląc kopiejki po równo dla każdego – powiedział, że jak zbudujemy komunizm, wszyscy będą mieć po równo. Inną filozofię i stosunek do ludzi prezentował Juliusz Słowacki, który wspominał: raz w Mickunach, stojąc na łące przy koszących ludziach, wyjąłem jakiś srebrny pieniążek i dałem chłopowi, który wszystkich wyprzedził17...

Dzieciństwo Feliksa bardzo silnie wiązało się z jego matką i najstarszą z sióstr, Aldoną. Matka często wieczorami w blasku lampy naftowej opowiadała dzieciom historie związane z dawną świetnością Polski, jej heroicznymi epizodami i klęskami powstań. Szczególnie utkwiła w pamięci młodego Felisia opowieść o Konstantym Kalinowskim – bohaterze powstania styczniowego, straconym przez Michaiła Murawiewa, który przed śmiercią krzyknął do zgromadzonego tłumu: Nie ma szlachty! Wszyscy równi!.

Matka opowiadała o prześladowaniach ze strony caratu również na tle religijnym – siłą zmuszano innowierców, w tym katolików czy unitów, do udziału w mszach prawosławnych. W obronie wiary katolickiej zginęło w tym czasie represji wielu ludzi. Feliks i jego rodzeństwo byli wychowywani w bardzo patriotycznej i zarazem martyrologicznej atmosferze, w której ważną rolę odgrywała religia katolicka. W tym czasie zaczęła kiełkować w małym Feliksie nienawiść i bunt przeciwko zaborcy. Ociekające krwią historie, obrazy nieszczęść ludzkich zapadły głęboko w serce tego niezwykle wrażliwego dziecka. Marzył o tym, aby uczestniczyć w walce ze znienawidzonymi Moskalami.

Matka Feliksa była najważniejszą kobietą w jego życiu. Po odejściu ojca miał tylko ją i od niej uczył się otaczającego go świata. Matka była zarazem jego największym autorytetem. Wielokrotnie w swoich późniejszych listach i wspomnieniach opisywał ją jako osobę, która dała mu życie, osobę o wielkiej mądrości i dobroci, od której nauczył się wrażliwości, która ukształtowała jego spojrzenie i rozumienie świata. Pisał o tym w liście do siostry z grudnia 1901 roku, wylewając słowami swoją miłość do matki: Błogosławię swoje życie i czuję w nim obecność i naszej matki, i całej ludzkości. Oni dali mi siły wytrwania pozwalające pokonać cierpienia. Nasza mama jest nieśmiertelna w nas. Ona dała mi duszę, włożyła w nią miłość, rozszerzyła moje serce, zamieszkała w nim na zawsze…18.

Do końca życia był też mocno związany ze swoją siostrą Aldoną. Była powiernikiem zmagań jego duszy, najdroższą przyjaciółką i najbliższą osobą, pełną wyrozumiałości i troski. Kiedy Feliks nauczył się czytać, Aldona przygotowywała go do egzaminów wstępnych do gimnazjum. Gdy nadszedł ich czas, pojechała wraz z nim do Wilna, dodając otuchy, wspierając i trzymając kciuki za jego powodzenie.

Dzieciństwo Feliksa Dzierżyńskiego nie odbiegało w swym charakterze od dzieciństwa innych dzieci pochodzących ze szlacheckich rodów. Podobnie jak w Dzierżynowie Feliks, tak Józef Piłsudski dorastał w pobliskim Zułowie w identycznej atmosferze przepełnionej goryczą klęsk powstańczych, w otoczeniu wierszy polskich poetów, bogatej historii państwa polskiego i pragnień niepodległościowych. W kolejnych latach te dwie niezwykle silne osobowości stanęły niejako po dwóch stronach barykady. Historia w powszechnym rozumieniu kolejnych pokoleń zakłamie te postacie sprawiedliwie. Dokonania Józefa Piłsudskiego zostaną wyolbrzymione, a jego okrucieństwa zapomniane, natomiast w przypadku Feliksa Dzierżyńskiego dobro, które tkwiło w jego sercu, ulegnie zatarciu, a obraz jego życia zostanie kompletnie sfałszowany. Nadszedł więc czas, aby spojrzeć na niego w zupełnie innym świetle.

Józef Piłsudski

Powoli kończył się świat błogiego dzieciństwa pod czułą opieką matki i siostry, czas bezpieczeństwa i bezwarunkowej akceptacji.

9. K. Tarasov, Dzierżyński kontra Piłsudski,http://tarasau.com/ru%20statii%20dzerrzynski.html, (odczyt z dn. 18.11.2013 r.)

10. F. Dzierżyński, Listy do siostry Aldony, Książka i Wiedza, Warszawa 1951, s. 18.

11. O tym wspomnieniu Feliks pisał w liście do Aldony z 14 (27) grudnia 1902 roku.

12. Po wojnie młyn stał się częścią kołchozu, jaki powstał na terenie Mickun. Niestety nie zdecydowano się na jego odbudowę i rozebrano. Kolejny przewodniczący kołchozu uznał tę decyzję za fatalną. Mimo prób przywrócenia młyna, zadanie to nie udało się – wyposażenie zostało wywiezione, sprzedane lub splądrowane.

13. Został przemianowany na kościół p. w. Wniebowzięcia.

14. Trochę więcej niż trzy hektary.

15. Niestety ani po drzewie Feliksa, ani Juliusza nie ma już śladu.

16. A. A. Bajor, Krasnyi pomieszczik, http://www.magwil.lt/archiwum/2006/mww7/lpc-10.htm , (odczyt z dn. 10.05.2013 r.)

17. M. Gajewski, Z dziejów Mickun i okolic, http://naszczas2002.tripod.com/033/gajews.html (odczyt z dn. 15.05.2014 r.)

18. F. Dzierżyński, Pamiętnik więźnia. Pisma. http://protivpytok.org/sssr/antigeroi-karatelnyx-organov-sssr/dzerzhinskij-f-e/dzerzhinskij-f-e-dnevnik-zaklyuchennogo-pisma, (odczyt z dn. 24.10.2013 r.), list z 4 grudnia 1901 roku.

4. Palnął belfra w papę i wyleciał ze szkoły

Pod koniec XIX wieku system szkolny w imperium carskim był już bardzo przestarzały, niewydolny i równie niesprawiedliwy. Od 1887 roku zamknięto drogę kształcenia się dzieciom chłopskim i robotniczym, więc jedynie dzieci ze szlacheckich lub zamożnych rodów mogły kształcić się w płatnych gimnazjach, w których jedynym językiem wykładowym, za wyjątkiem religii, był rosyjski. Wraz z przyjęciem do gimnazjum dzieci, oderwane od swoich rodzin, poddawane były propagandzie carskiego systemu. Przeważnie mieszkały na płatnych stancjach lub u dalekich krewnych i praktycznie od dziesiątego roku życia stały pod pręgierzem dorosłego życia. Dzieci robotników w tym czasie znajdywały pracę w fabrykach dokładając swoje mizerne zarobki do nędznego budżetu domowego, a dzieci arystokracji, którymi od urodzenia zajmowały się nianie, pobierały domowe lekcje od suto opłacanych nauczycieli.

Najstarsi bracia Feliksa Stanisław i Kazimierz wyjechali już wcześniej do Wilna, gdzie uczęszczali do I gimnazjum męskiego, które znajdowało się przy ul. Blagowieszczienskoi 26 (Zwiastowania), obecnie Bolis Sryogos 10 (będącego niegdyś wileńskim uniwersytetem zredukowanym, w ramach represji narodu polskiego po powstaniu listopadowym, do funkcji mniej znaczącej szkoły). Mścisław Dobrzyński19, który uczęszczał do sąsiedniego II gimnazjum, opisywał tę szkołę jako konglomerat licznych budynków niezbyt przemyślanie ułożonych, z licznymi przejściami i wewnętrznymi dworkami. Unosząca się ponad budynkami wieża przyozdobiona była freskiem przedstawiającym znaki Zodiaku. Wszystkie obiekty otoczone były placem, na którym gęsto rosły drzewa dające uczniom cień w upalne dni. Przy dziedzińcu stroił się pięknymi kolorami kościół świętego Jana. W okresie świetności uniwersytetu uczęszczali do niego Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, a także przyszły premier i minister spraw wewnętrznych, łysy mężczyzna z zadbaną brodą i podkręconym długim wąsem – Piotr Stołypin. Józef Piłsudski zakończył swoją edukację w gimnazjum dwa lata przed wstąpieniem do tej szkoły Feliksa Dzierżyńskiego.

Dziedziniec Gimnazjum Wileńskiego

W sierpniu 1887 roku wraz z rozpoczęciem roku szkolnego rodzina Dzierżyńskich przeniosła się do Wilna, pozostawiając majątek w Dzierżynowie pod opieką sąsiadów: ciotki późniejszego autora wspomnień z tego okresu, Feliksa Hołowacza. Ich spore połacie ziemi zostały ponownie wydzierżawione. Według umowy z sąsiadami w zamian za dzierżawę mieli dbać o dworek i ziemię oraz przywozić rodzinę Dzierżyńskich ze stacji Olechnowicze w okresie wakacji. Feliks Hołowacz wspominał, że kiedy przyjeżdżali, byli tak liczni, że nie mieścili się do wozu, dlatego dzierżawcy przywozili ich na dwa razy20.

Helena zamieszkała w Wilnie wraz z dziećmi u swojej siostry Emilii Zawadzkiej w domu przy ulicy Zarzecznej 2121. Mąż siostry Feliks Zawadzki, będący człowiekiem majętnym (podobnie jak Januszewscy), wspierał finansowo gromadkę rozbrykanych Dzierżyńskich. Mieszkali tam do 1889 roku.

4 września rozpoczął się rok szkolny będący dla Feliksa nowym rozdziałem życia. Szybko okazało się, że nie było to miejsce, które mógł polubić. W gimnazjum od lat rozwinął się system donosicielstwa, szpiegostwa, poniżania i okrutnego traktowania dzieci przez nauczycieli. Szkoła słynna była też z tego, że panowały tam bardzo surowy reżim i przesadna dyscyplina. W korytarzach szkolnych na ścianach i na drzwiach widoczne były napisy: „Rozmawianie po polsku surowo zabronione”. Feliks szczególnie nienawidził dyrektora szkoły, pana Junickiego, który był człowiekiem bardzo ordynarnym, a o Polakach nie mówił inaczej jak tylko „zgniłe jabłka” czy „swołocz”. Z nieukrywanym zadowoleniem odgrażał się młodzieży: Jak będziecie kiedyś wisieli i podrygiwali nogami, dyrektor wileńskiego gimnazjum będzie patrzył na to22. Za odezwanie się po polsku w szkole jednego z uczniów w 1888 roku wyrzucono ze szkoły.

Pierwszy rok w szkole nie był dla Feliksa łaskawy, podobnie jak dla wielu innych dzieci, bowiem w gimnazjum tym przyjęto zasadę, że dzieci, które nie nadążają z programem, bezwarunkowo nie dostają promocji do klasy drugiej. Tak też było z Feliksem, który wyłożył się na języku rosyjskim. Uczyła go od siódmego roku życia Aldona. Najwidoczniej nie było wystarczająco dużo czasu, aby opanować ten język w sposób wymagany do sprawnego komunikowania się. Sama Aldona oblała egzamin z języka rosyjskiego w szóstej klasie, gdyż nie umiała poprawnie przetłumaczyć wyrażenia „studiennaja vada”, sądząc, że znaczy ono woda ze studni. „Studiennaja” po rosyjsku znaczy galaretowata, natomiast studnia to „kolodiec”. Komisja egzaminacyjna słusznie uznała, że w jej domu mówi się po polsku i z przyjemnością oblała egzamin Aldony, co nie wywołało u niej entuzjazmu.

Feliks ze wszystkich szkolnych przedmiotów najbardziej lubił matematykę i fizykę. Miał talent do przedmiotów ścisłych, natomiast przez pierwsze lata nie dawał sobie rady z rosyjskim, będącym językiem wykładowym. Feliks w szkole nigdy nie był orłem. Z greki i rosyjskiego miał dwóje, z religii czwórkę, a z pozostałych przedmiotów trójki.

Nie odnajdywał się w świecie permanentnej kontroli i niekończących się apeli, obchodów, rocznic. Każdemu rozpoczęciu roku szkolnego towarzyszyła msza, 15 maja obchodzono święto Cyryla i Metodego. Uroczyście obchodzono urodziny i imieniny każdego z członków rodziny carskiej, a w 1888 roku szkoła brała udział w niekończących się obchodach tysiąclecia Rosji.

W 1889 roku Feliks i jego bracia przeprowadzili się na stancję do domu nauczyciela klasy przygotowawczej do gimnazjum, F. M. Barsova, a potem do nauczyciela matematyki Pawła Pawłowicza Rodkiewicza. Niejako wypadało wówczas, aby dzieci zamieszkiwały na stancjach u nauczycieli, ponieważ miało to podnosić efektywność nauczania. Tak naprawdę służyło dwóm celom – dorobieniu sobie do pensji przez nauczyciela i głębszej kontroli uczniów.

W roku szkolnym 1889/1890 o mały włos Feliks nie zostałby wyrzucony ze szkoły za bojkotowanie nauki języka niemieckiego, ponieważ do dyrekcji wpłynęło żądanie nauczyciela usunięcia go ze szkoły za liczne psoty na lekcjach i wbieganie do klasy nauki języka niemieckiego z krzykiem na ustach. Poprzestano na obniżeniu oceny na półrocze.

Młody, dwunasto- i trzynastoletni Feliks Dzierżyński był szkolnym urwisem. Biegał po korytarzach, ciągle coś robił, ciągle o czymś mówił, wydawał się być dzieckiem z nadaktywnością ruchową. V. N. Sperański, rówieśnik Feliksa, który chodził do starszej klasy, wspominał w swoich zapiskach spisanych w drugiej połowie lat dwudziestych: Dokładnie widzę go teraz oczami duszy, widzę dwunastoletniego chłopca, ruchliwego jak rtęć i drżącego niczym epileptyk. Blada, niedokrwiona twarz co chwila zmieniała grymas. Przenikliwy, przeszywający głos jakby chorobliwie drżał. Szalony Feliks przez cały czas był na korytarzach jak huragan, hałasował, szalał, skandalizował23.

Jeśli wierzyć jego wspomnieniom, mały Feliś przedrzeźniał nauczyciela gimnastyki, porucznika Smilgina, który na lekcjach musztrował dzieci. Za karę znalazł się w kącie. Wpadł też w oko inspektorowi gimnazjum panu Jegorovowi, który po długim kazaniu, pełnym wybuchów krzyku, zamknął go na trzy godziny samego w klasie.

W gimnazjum zaczęło się jego pierwsze życie towarzyskie z prawdziwego zdarzenia. Nowi koledzy, możliwości, jakie zapewniało życie w mieście, powodowały, że szybko nadrabiał swe społeczne braki dziecka z odległej prowincji. O ile nie wykazywał się szczególnym talentem w nauce, tak w życiu swojej społeczności zajmował znaczące miejsce. Pomimo starań władz szkół gimnazjum męskiego i żeńskiego, by jak najdalej rozdzielić życie chłopców i dziewcząt, nie dopuszczając do miłosnych konfrontacji, wiele dziewcząt skrycie wzdychało za przystojnym i atrakcyjnym Feliksem. Był niesamowicie podobny do matki, Heleny Januszewskiej, kobiety wyjątkowej urody. Ta delikatność arystokratycznych rysów twarzy, te przymknięte zielonkawe oczy, pięknie wkomponowane niewielkie usta, w kącikach opuszczone w pogardliwym skrzywieniu. Młodzieńcze portrety przyszłego przewodniczącego WCzK nadzwyczajnie podobne są do portretów młodego Rafaela: Dzierżyński był kruchy, niewieści, smukły jak słynne kijowskie topole24.

Odskocznią od intensywnej nauki, od stresu związanego ze znienawidzonymi nauczycielami była pierwsza, szczeniacka miłość. Dziewczynka nazywała się Ania i uczęszczała do pobliskiego żeńskiego gimnazjum. Feliks i Ania korespondowali ze sobą, wkładając liściki w buty (nieświadomego swej kurierskiej roli) wykładowcy historii Emiljana Elefevrievicza Pravosudowicza25, który uczył w obu szkołach. Misternie uknuty, cwany, wydawałoby się idealny pomysł po dość krótkim czasie ożywionej korespondencji niestety legł w gruzach26. Nauczyciel odkrył zawartość swoich kaloszy i łączność listowna została zerwana. Przygoda miłosna, która zawiązała się w sposób dla nas nieznany, rozmyła się w niepamięci wspomnień, pozostawiając jedynie okruszek zapisków. Całkiem możliwe, że to nie tajemnicza Ania skradła serce Feliksa, a Julia Goldman, z której bratem chodził do klasy.

Feliś uczęszczał na lekcje języka polskiego i polskiej historii, które były wówczas nadprogramowe i również wykładane po rosyjsku. W szkole był towarzyski, solidarny i wrażliwy na krzywdę słabszych. W placówce działało kilka nielegalnych kółek samokształceniowych, dzięki którym młodzież miała szansę indywidualnego rozwoju i nauki. Były one formą nielegalnej walki z rusyfikacją o tożsamość narodową, a pamięć o wielkich Polakach przemierzających wcześniej szkolne korytarze – takich jak Adam Mickiewicz, Joachim Lelewel czy Ignacy Domeyko. Podsycały ogień ciekawości wiedzy.

Feliks przystąpił do jednego z nich, do katolickiego kółka Serca Jezusowego, o charakterze religijnym, zajmującego się także studiowaniem polskiej literatury i historii. Chłopiec czuł się niesiony wirem romantycznych strof Mickiewicza, Słowackiego i Norwida. Pewnego dnia wraz z nowymi przyjaciółmi postanowił wdrapać się na szczyt zarośniętej drzewami wileńskiej góry Gedymina, na szczycie której stał warowny zamek, a raczej jego pozostałości. W tym zaczarowanym miejscu, z którego aż po horyzont wspaniale widać było panoramę miasta, chłopcy przysięgali sobie walczyć ze złem świata do ostatniego tchu. Feliks wciąż jeszcze wierzył, że zostanie księdzem. W jego krwi nadal płynęła wiara płonąca ogniem Chrystusowej miłości.

Niełatwo było szkolnej machinie terroru złamać go i uczynić bezmyślnym, posłusznym i zawsze gotowym do przyjmowania narzucanego mu przez zwierzchników zdania. Z każdym rokiem coraz bardziej odczuwał niechęć i pogardę do swojej szkoły, budził się w nim bunt. Zauważył nie tylko skrajnie nieprzychylne zachowania nauczycieli w stosunku do Polaków, ale także do innych narodowości. Widział też, że system niszczył biedniejsze warstwy społeczne Rosjan, traktując je z identycznym okrucieństwem jak Polaków. Po latach napisał o tym okresie: …Kiedy wspominam lata gimnazjum, które nie ubogaciły mej duszy, a uczyniły ją jeszcze bardziej ubogą, zaczynam nienawidzić tego tresowania, które ma za zadanie wyprodukowanie tak zwanych inteligentów27.

Tymczasem do świadomości Feliksa zaczęły dochodzić inne problemy, znacznie bardziej realne i donioślejsze w swej wadze niż humanistyczne rozważania, romantyczne marzenia, młodzieńcze zauroczenie czy szczeniacki bunt. Jego wrażliwość nie pozwalała mu przejść obojętnie nad niedolą i okrutnym wyzyskiem ludzi. Widział rosyjskie dzieci, które nie miały szans na edukację, cierpiały głód i nędzę. Widział wracających z pracy robotników zmęczonych wielogodzinnym wysiłkiem, wynędzniałych, bladych, brudnych i zrezygnowanych. Obserwował wówczas niesłychany wyzysk proletariatu, na którego barki kapitaliści zrzucili rozwój przemysłu, czerpiąc z niego niebotyczne zyski kosztem zdrowia i życia robotników. Płace rosyjskiego robotnika były wielokrotnie niższe w porównaniu do jego zachodnich towarzyszy przy równocześnie znacznie dłuższym dniu pracy dochodzącym do piętnastu, szesnastu godzin na dobę, w o wiele gorszych i nieprzyjaznych warunkach. Nie istniały żadne organy administracji czy związki zawodowe, które mogły wstawić się za robotnikami. Rząd aprobował nieludzkie traktowanie klasy robotniczej, a jakiekolwiek oznaki buntu surowo karał, zawsze stojąc po stronie kapitalistów.