Zrobię dla ciebie wszystko - Agata Przybyłek - ebook + książka

Zrobię dla ciebie wszystko ebook

Agata Przybyłek

4,4

Opis

Chwytająca za serce opowieść o tym, jak los potrafi pokrzyżować ludzkie ścieżki. I o trudnych decyzjach, z których czasem żadna nie jest właściwa.

Ewa jest szczęśliwą matką i żoną, prowadzi z mężem pensjonat na Podhalu i razem wychowują kilkuletnią córeczkę. Nieszczęśliwy wypadek sprawia, że dziewczynka trafia do szpitala. Poczucie winy oraz wstyd nie dają Ewie spokoju. Kobieta uświadamia sobie, że prawda, którą ukrywała przed światem, musi wyjść na jaw…
Czy raz otwarte drzwi do przeszłości da się jeszcze zamknąć? Ile krzywd i ran można wybaczyć w imię miłości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 377

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (262 oceny)
158
63
32
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Maadlenm

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa
00
Majka18028

Nie oderwiesz się od lektury

piękna, wzruszająca książka
00

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Agata Przybyłek-Sienkiewicz, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020

 

Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch

Redakcja: Barbara Kaszubowska

Korekta: Joanna Pawłowska 

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki: Anna Damasiewicz

Fotografia na okładce: © Sandra Cunningham / Trevillion Images

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

ISBN 978-83-66517-71-4

 

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dedykuję tę powieść mojej siostrze,

najlepszej konsultantce medycznej,

jaką mogłam sobie wymarzyć.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Teraz

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

 

 

 

Robert nigdy nie przypuszczał, że ten niepozorny wieczór utkwi mu w głowie na zawsze. Sądził za to, że widział w życiu naprawdę wiele. W końcu mając ponad czterdzieści lat, sporo doświadczył.

Gdy był dzieckiem, jakiś pijany mężczyzna przejechał na oczach chłopca jego ukochanego psa, a kilka dni po tym, jak odebrał prawo jazdy, prowadząc samochód, natknął się na poważny wypadek za ostrym zakrętem. Do tej pory pamiętał zakrwawioną twarz młodej dziewczyny, którą ratownik medyczny wyciągał z auta wbitego w drzewo. I jej chłopaka, który krzyczał i płakał.

Robert asystował też przy dwóch porodach córek i ani razu nie zemdlał, co chyba już zawsze będzie traktował jako jedno z największych życiowych osiągnięć. Jakkolwiek to nie zabrzmi, cud narodzin postrzegał bardziej jako krwawą rzeź niż coś majestatycznego. Nie rozumiał ludzi, którzy dobrze wspominają narodziny potomków i mówią o tym w doniosły sposób.

Zaledwie kilka miesięcy temu pochował byłą żonę, która odeszła po długiej walce z chorobą. Pomimo tego, że rozwiódł się z nią wiele lat temu i miał nową rodzinę, bardzo to przeżył. Pod koniec życia Edyty ich relacja uległa poprawie i Robert spędził z nią dużo czasu. Odwiedzał ją w szpitalu i trzymał za rękę, gdy słabła. Wspierał ją, podobnie jak starszą córkę. Chociaż tyle mógł dla nich zrobić.

Wszystko to sprawiało, że ostatnio zasypiał spokojnie. Los niejednokrotnie odsłaniał przed nim gorsze karty, przez co towarzyszyło mu przekonanie, że w najbliższej przyszłości nic złego go nie spotka. W końcu każdy musi mieć jakąś pulę nieszczęść. Nie można zmagać się ze smutkiem oraz cierpieniem w nieskończoność.

Śmierć Edyty nauczyła go również bardziej doceniać małe rzeczy. Zaczął naprawdę cieszyć się z tego, co ma. Z uśmiechem witał dzień za dniem. Patrzył na drewniane ściany sypialni w domu na Podhalu i dziękował w duchu, że może tu być. Każdego ranka całował w policzek żonę, która przygotowywała w kuchni śniadanie, i odpowiadał chociaż zdawkowe „dzień dobry” każdemu z gości napotkanych w recepcji. Od kilku lat prowadzili z Ewą pensjonat z widokiem na Tatry, co uważał za prawdziwe błogosławieństwo. Po latach pracy jako przedstawiciel handlowy cenił sobie ciszę i spokój, która zapanowała w jego życiu, gdy się tutaj przeprowadzili.

– A nie mówiłam, że to będzie dobra decyzja? – powiedziała do niego Ewa, gdy podzielił się z nią tą refleksją, pijąc kawę na tarasie tamtego pamiętnego wieczoru.

Pokiwał głową i spojrzał jej w oczy. Byli małżeństwem od prawie siedmiu lat, a on nadal nie mógł się na nią napatrzeć. Zdawała mu się tak samo piękna jak wtedy, gdy zwrócił na nią uwagę. Jej brązowe włosy rozwiewał lekki wiatr, a policzki zdobiła świeża opalenizna w odcieniu różu, chociaż Robert doskonale wiedział, że zbrązowieje na dniach. Zawsze tak było, chociaż z tymi rumieńcami żona podobała mu się najbardziej. Wyglądała tak naturalnie i trochę dziewczęco. Najchętniej nie odrywałby od niej oczu.

Gdy przed laty poznali się na szkoleniu dla pracowników firmy produkującej kosmetyki, nawet nie przypuszczał, że będą kiedyś pili razem kawę na werandzie gdzieś na Podhalu i patrzyli, jak ich kilkuletnia córka bawi się z przyjacielem w ogrodzie. Pojechał na szkolenie trochę z przymusu, ale szybko zmienił nastawienie, gdy zobaczył Ewę.

To ona prowadziła tamte warsztaty. Kilka lat wcześniej ukończyła psychologię organizacji i zarządzania oraz zrobiła podyplomówkę z kosmetologii. Była świetną mówczynią i nadawała się do prowadzenia szkoleń, ale to nie jej kompetencje zwróciły jego uwagę, choć do tej pory nigdy jej tego nie powiedział. Prawda była taka, że najzwyczajniej w świecie wpadła mu w oko. Podszedł do niej zauroczony jej nieprzeciętną urodą, a potem ani się obejrzał, jak był już zakochany po uszy. „Jak uczniak!” – żartowali z niego kumple, ale nic nie mógł na to poradzić. Uczucie do Ewy było tak silne, że chociaż nigdy tego nie planował, jakiś czas później złożył pozew o rozwód.

No a teraz siedzieli tutaj, przytuleni, na tarasie swojego górskiego pensjonatu – tak samo szczęśliwi jak podczas pierwszych randek, chociaż kilka lat starsi. Robert otaczał żonę ramieniem, a ona przytulała głowę do jego szyi. Rześki wieczorny wietrzyk kołysał źdźbłami bujnej trawy, po której biegała Halinka. Poza jej śmiechem dobiegały do ich uszu również stłumione głosy turystów, którzy pakowali do samochodu plecaki z zamiarem udania się na górską wycieczkę. Po błękitnym niebie leniwie sunęły białe obłoki, a w oddali królowały Tatry – ta panorama cieszyła ich oczy od pierwszych chwil, gdy tu zamieszkali.

Idylla, myślał, lekko głaszcząc przedramię Ewy. Przedpołudnie było wręcz doskonałe. Chyba nie miałby nic przeciwko temu, żeby spędzać w taki sposób już każde, aż do skończenia świata.

– Halinka stwierdziła dzisiaj przy śniadaniu, że chce zostać w przyszłości dziennikarką jak Olga – powiedziała Ewa. – I pisać dla gazet artykuły o ciąży.

– Naprawdę? – Robert uśmiechnął się lekko.

Ewa skinęła głową.

– Aha. I o wadach oraz zaletach różnych rodzajów porodów.

– Takie słowa z ust sześcioletniej dziewczynki?

– Rozmawiały wczoraj długo z Olgą przez Skype’a.

– To wiele wyjaśnia. Ciekawe wybierają tematy.

– O tak. Zastanawiam się, kiedy zacznie nas wypytywać o seks.

Robert przesunął rękę wyżej i dotknął palcami cienkiego ramiączka zwiewnej sukienki żony.

– Pamiętam, gdy Olga pierwszy raz mnie o to zapytała.

Ewa obróciła głowę i popatrzyła na niego uważnie.

– Co jej odpowiedziałeś?

– Wybrałem chyba najgorszą z możliwych opcji.

– Zagłębiłeś się w pikantne szczegóły?

– No coś ty – zganił ją, rozbawiony. – Spaliłem raka i odesłałem ją do Edyty.

– Ach tak. Czyli strategia uników. – Ewa wróciła do poprzedniej pozycji i popatrzyła na córkę, która nadal ganiała za psem.

– Spokojnie, teraz już bym tego nie zrobił.

– Tak? – spytała zaciekawiona. – W takim razie co byś powiedział?

– Odparłbym zwięźle, że dzieci biorą się z wielkiej miłości.

– Dobra odpowiedź. Myślę, że sześciolatce takie wyjaśnienie w pełni wystarczy.

– Chyba w końcu dojrzałem do bycia ojcem.

– Jak to mówią, kochanie, lepiej późno niż wcale.

– To wyrzut? – Zerknął na nią ciekawy.

– Nie wymyślaj. Przecież wiesz, że żartuję.

Robert pocałował ją w skroń.

– Wiem. I właśnie za to cię kocham – wyszeptał, po czym przez chwile patrzyli na bawiące się dzieci. – A wracając do tematu przyszłego zawodu Halinki… – dodał po kilku minutach. – Ja bym nie brał jeszcze na poważnie jej decyzji. Nie dawniej jak parę dni temu chciała zostać strażakiem.

– To pewnie przez to, że widziała ten wyjeżdżający z remizy wóz, kiedy akurat wracałyśmy do domu ze spaceru.

– A jeszcze wcześniej tancerką.

– Dobrze, że ma tyle pomysłów na siebie. Jeśli coś jej nie wyjdzie, czego oczywiście nikomu nie życzę, zawsze zostanie plan B.

– A potem kolejny i kolejny.

– Czy to źle?

– Nic takiego nie powiedziałem. Ale w tej kwestii akurat nie wdała się we mnie – zauważył. – Ja byłem raczej stały w swoich decyzjach.

– Zostało ci to do dziś.

– Co mogę powiedzieć? Widocznie taka jest domena mężczyzn.

– Nie mogę na to narzekać. Ta twoja stanowczość bardzo mi się podoba.

– Czy ty mnie teraz kokietujesz, kochanie?

Ewa zaśmiała się cicho i cmoknęła go w usta.

– Troszeczkę.

– Słonko… – Wykorzystał ten moment i patrząc jej w oczy, pogłaskał ją po policzku. – Żebyś ty wiedziała, jak bardzo cię kocham.

Ewa pocałowała go znowu, po czym zmrużyła oczy przed słońcem i usadowiła się wygodniej na ławce.

– A z Halinką chyba jesteśmy bardziej podobne, niż sądziłam – kontynuowała rozmowę o córce. – Ja w dzieciństwie też dość często zmieniałam zdanie odnośnie do tego, kim chcę być, gdy dorosnę. Jeśli chodzi o tę kwestię, to dostrzegam w małej siebie.

– A to ciekawe. Nigdy o tym nie wspominałaś.

– Większość koleżanek mojej mamy było nauczycielkami i pragnęłam uczyć dzieci w szkole podstawowej.

– Nadawałabyś się do tego. Masz dobre podejście do dzieci. Jesteś cierpliwa i łagodna.

– To tylko taka dziecięca fantazja – odparła. – Nigdy nie rozważałam tego na poważnie.

– Jakie jeszcze miałaś pomysły?

– Przez jakiś czas marzyłam o tym, żeby być anestezjologiem. To było wtedy, gdy popularność zdobywał serial o lekarzach. Zrobiłam sobie nawet z papieru prowizoryczny stetoskop.

– Naprawdę?

Ewa skinęła głową.

– O tak. Szkoda tylko, że skończył w koszu.

– Porwał ci się?

– Chciałabym – mruknęła. – Tata myślał, że to śmieć. Zmiął go i wyrzucił.

– Przykra sprawa.

– Żebyś wiedział. Przepłakałam chyba całe popołudnie. I wydaje mi się, że to wtedy pierwszy raz powiedziałam ojcu, że go nienawidzę.

– Naprawdę musiał ci podpaść.

– Na szczęście szybko mi przeszło. O ile dobrze pamiętam, potem chciałam być jeszcze łyżwiarką figurową, a gdy sąsiedzi kupili konia, marzyłam o zostaniu dżokejką.

– Rzeczywiście sporo alternatyw – zaśmiał się Robert.

– Teraz już wiesz, po kim Halinka odziedziczyła kreatywność. Ale gdy tak o tym wszystkim myślę, to dochodzę do wniosku, że właściwie nigdy nie pragnęłam prowadzić hotelu.

– Pocieszę cię. Dopóki nie zaproponowałaś, żebyśmy otworzyli pensjonat, też nigdy nie przeszło mi to przez głowę.

– To zaskakujące, ile niespodzianek zgotował nam los, prawda? Człowiek może mieć konkretną wizję na swoje życie i zawzięcie do niej dążyć, ale przychodzi taki moment, że nawet się nie obejrzy, a czerpie przyjemność zupełnie z czegoś innego. W dodatku nie zamieniłby swojej drogi na żadną inną.

– Gdyby popatrzeć na nasze życie w taki sposób, to trudno nie wierzyć w przeznaczenie.

– Prawda? – Ewa spojrzała mężowi w oczy.

Robert nie odpowiedział, więc oboje wrócili do obserwowania Halinki. Brzeg sukienki wirował jej wokół kolan, a dwa warkocze podskakiwały, gdy beztrosko hasała po trawie.

– Chyba więc nie ma sensu zastanawiać się nad jej przyszłością – powiedział Robert do żony. – Gdy nadejdzie odpowiedni moment, sama będzie musiała podjąć kluczowe decyzje. A my będziemy mogli jedynie ją wspierać.

– Masz rację. – Ewa się zamyśliła. – Chciałabym tylko, żeby była szczęśliwa.

– Oczywiście, że będzie – zapewnił ją Robert. – Popatrz tylko na nią.

Już dzień później okazało się jednak, że nie do końca miał rację. Życie ich rodziny niespodziewanie wywróciło się do góry nogami i Robert doskonale wiedział, że już nigdy nie będzie tak jak wcześniej.

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

 

Gdy Ewa wstała rano z łóżka, nie sądziła, że ten dzień okaże się tak brzemienny w skutkach. Wręcz przeciwnie. Spodziewała się kolejnej do bólu zwykłej doby. Patrząc w niebo jeszcze spod białej pościeli, nie dostrzegła żadnego ognistego znaku ani niczego innego, co mogłoby być zapowiedzią zbliżających się zmian.

Później wielokrotnie żałowała, że do tego nie doszło. Pewnie byłoby jej łatwiej znosić niektóre sprawy, wydarzenia i ich następstwa, gdyby mogła zawczasu się do nich przygotować, a tak los zgotował jej niespodziankę. I to absolutnie nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Ale też jednocześnie zastanawiała się, czy gdyby ktoś lub coś zapowiadało nadciągające zmiany, ludzie nie mieliby za łatwo. Chyba na tym właśnie polega urok życia, że losu po prostu nie da się przewidzieć. Jest ono jedną wielką loterią. Nieobliczalne koło fortuny.

Robert jeszcze spał, więc Ewa pocałowała go czule i wyszła spod kołdry. Ziewnęła przeciągle, wygładzając zmiętą koszulę nocną. Kupiła ją kilka tygodni temu i ostatnio niechętnie spała w czymś innym. Prała ją, a kiedy koszula wyschła, zakładała piżamę jeszcze tego samego wieczora. Chyba jeszcze żadna nie podobała jej się aż tak. Miękka bawełna otulała jej ciało niczym miękkie piórka, a kobiecy krój sprawiał, że koszula wyglądała jak wakacyjna sukienka, którą można założyć na spacer albo na piknik. Ewa upolowała ją w jednym ze sklepów w Nowym Targu i już wiedziała, że gdy tylko będzie w tamtej okolicy, na pewno kupi kolejną. Stare piżamy mogła śmiało schować w najciemniejszy kąt szafy.

– Pięknie wyglądasz, mamusiu – stwierdziła Halinka, gdy Ewa założyła ją po raz pierwszy. Czy mogła wymarzyć sobie lepszą recenzję?

Nie zaprzątając sobie głowy szlafrokiem, poszła do kuchni. Stąpając boso po drewnianej podłodze, wstawiła wodę na kawę i związała włosy w niedbały kok. W oczekiwaniu na gwizdek czajnika otworzyła okno i odetchnęła świeżym, porannym powietrzem. Pachniało niedawno ściętą trawą zalegającą na podwórku sąsiada oraz igliwiem. Ewa uśmiechnęła się lekko. Chociaż większość życia spędziła w mieście, to odkąd zamieszkali z Robertem na Podhalu, nie wyobrażała już sobie, że mogliby mieszkać gdzieś indziej. Kochała miejsce, w którym osiedli, widok z okna na panoramę Tatr i meczenie owiec pędzonych na pastwisko przez jednego z sąsiadów. Nie potrzebowała do szczęścia niczego więcej.

Przede wszystkim jednak uwielbiała ten moment zaraz po świcie, gdy natura dopiero budziła się do życia, a w pensjonacie panowała jeszcze błoga cisza. Ewa niejednokrotnie miała wówczas wrażenie, że jest jedyną kobietą na świecie. Mogła w spokoju siadać na parapecie albo tarasie i po prostu być. Nigdzie się nie spieszyć, o niczym nie myśleć. Czasami specjalnie nastawiała budzik na wcześniejszą porę, żeby tego doświadczyć. Zawsze później miała dobry dzień.

Dzisiaj również usiadła na parapecie z filiżanką, zadowolona z ciszy panującej w pensjonacie. Zapach kawy mieszał się z wpadającym do środka aromatem, a delikatny wiatr poruszał brzegiem firanki. Ewa czuła się trochę jak w raju. Turyści jeszcze spali i nie dobiegały do niej żadne stłumione głosy czy szuranie krzeseł. Z uśmiechem na ustach popijała łyk za łykiem, obserwując jednocześnie sąsiada, który wracał do domu po wypędzeniu owiec na pastwisko.

– Dobrego dnia, Ewuniu! – zawołał, gdy ją zauważył.

– Wzajemnie! – odkrzyknęła, a gdy zniknął za drzwiami swojego domu, popatrzyła na Tatry. Ośnieżone szczyty połyskiwały w słońcu i kontrastowały z błękitnym niebem. Zapowiadał się piękny wakacyjny dzień. Jak mogła nie kochać takich poranków?

Dopiła kawę i umyła filiżankę pod strumieniem ciepłej wody, gdy do kuchni weszła zaspana Halinka.

– Dzień dobry, mamusiu – powiedziała chropowatym od snu głosem, od którego Ewie szybciej zabiło serce.

Chociaż Halinka miała już ponad sześć lat, jej mama nie mogła zwalczyć pokusy i wzięła ją na ręce. Dziewczynka objęła ją dłońmi i wtuliła nos w jej szyję, co wydało się Ewie najprzyjemniejszym uczuciem na świecie.

– Dobrze spałaś? – spytała małą.

Córeczka oderwała się od niej i lekko skinęła głową.

– Śniło mi się, że łapałam z Olgą motyle.

– To musiał być piękny sen.

– Tęsknię za nią trochę.

– Biedactwo… – Ewa pogłaskała ją czule po włosach. – Ale nie martw się. Olga mówiła mi ostatnio, że niedługo nas odwiedzi.

Oczy Halinki rozbłysły.

– Tak?

Ewa postawiła córeczkę na podłodze.

– Nie wspominała ci o tym, gdy rozmawiałyście na Skypie?

– Nie pamiętam.

– Taka mała dziewczynka, a już ma problemy z pamięcią?

– Tatuś mówi, że w pewnym wieku to chyba normalne.

Ewa nie mogła się nie roześmiać.

– Cóż. Na pewno ma rację. – Przeciągnęła palcem po policzku dziecka. – Co zjesz na śniadanie? Masz do wyboru płatki z mlekiem albo naleśniki.

– Poproszę płatki.

– W takim razie wskakuj na swoje krzesło.

– Najpierw pójdę umyć ręce. – Halinka rezolutnie spojrzała na swoje dłonie. – To przecież konieczne przed jedzeniem posiłku.

Ewa odprowadziła ją wzrokiem, zastanawiając się, kiedy ona tak szybko dorosła, po czym wyjęła z szafki pudełko z płatkami. Wsypała do różowej miseczki odrobinę czekoladowych kulek i podgrzała mleko w rondelku.

Gdy Halinka wróciła do kuchni, śniadanie już na nią czekało. Zajęła miejsce przy stole i machając nogami, wzięła do ręki łyżkę. Ewa pomyślała, że wygląda naprawdę rozkosznie w takim porannym wydaniu, z zaspanymi oczami, zaczerwienionymi policzkami i włosami w nieładzie. To było rozczulające.

– A ty nie jesz, mamo? – zapytała Halinka.

Ewa potrząsnęła głową, jakby wyrwana ze snu, i wyjęła z chlebaka kupioną wczoraj drożdżówkę.

– Gapa ze mnie. – Usiadła przy stole.

– Wygląda na to, że też masz problemy z pamięcią. – Córeczka zlustrowała ją wzrokiem. – Może to u nas rodzinne?

– Może.

– O czym tak rozmawiacie? – Niespodziewanie w kuchni zjawił się Robert w piżamie. Podszedł do Ewy i delikatnie pocałował ją w czubek głowy, a córce czule zmierzwił włosy.

– Halinka diagnozuje właśnie naszą rodzinę – wyjaśniła żona, kładąc rękę na jego dłoni.

– Tak? I co nam dolega?

– Problemy z pamięcią – wypaliła dziewczynka. – Wszyscy jesteśmy ostatnio zapominalscy.

– Naprawdę? Nie zauważyłem.

– Może nie pamiętasz? – zaśmiała się Ewa.

Rozbawiony pokręcił głową i podszedł do ekspresu do kawy.

– Mam nadzieję, że to tylko przejściowe problemy i szybko nam przejdzie.

– Oby. – Żona się uśmiechnęła. – Inaczej będę musiała umówić nas wszystkich do psychiatry.

– A kto to jest psychiatra? – zapytała zaciekawiona Halinka.

– To taki lekarz od głowy – odpowiedział jej Robert.

– Od głowy?

– Zajmuje się badaniem i leczeniem chorób psychicznych.

– A co to są choroby psychiczne?

Robert popatrzył na Ewę, szukając w jej oczach ratunku.

– To na przykład zaburzenia myślenia – wyjaśniła córce. – Gdy ktoś notorycznie zapomina, gdzie położył klucze albo że umówił się z kimś na spotkanie.

– Tak jak tatuś?

– Można tak powiedzieć.

Halinka popatrzyła na ojca.

– Nie wiedziałam, że jesteś chory psychicznie.

Ewa z Robertem wybuchnęli gromkim śmiechem.

– No pięknie… – Popatrzył na żonę, gdy już udało im się uspokoić. – Teraz cała wieś będzie wiedziała o moich problemach.

– Nie przesadzaj. – Ewa dotknęła jego ręki, gdy usiadł do stołu z filiżanką kawy. – Poza tym później wszystko jej wyjaśnię.

– Chyba nie masz wyjścia – stwierdził ściszonym głosem.

Potem dokończyli śniadanie, rozmawiając na inne tematy. Kuchnię wypełniały ich śmiechy oraz przekomarzanie.

– Co będziecie teraz robiły? – zapytał Robert, kiedy Ewa zaczęła sprzątać ze stołu.

Nie lubił siedzieć bezczynnie, gdy się krzątała, więc podniósł się z krzesła i zaczął wkładać naczynia do zmywarki. Halinka czmychnęła do swojego pokoju, żeby się ubrać, więc zostali w kuchni sami.

– Chyba pójdziemy do Marysi – odparła Ewa. – Napisała mi wczoraj SMS-a, że uszyła już dla nas te nowe firanki. Chciałabym je odebrać.

– Pozdrów ją ode mnie.

– Nie pójdziesz z nami? – Popatrzyła na niego wyraźnie zawiedziona.

– Nie tym razem, kochanie. Muszę dokończyć tę rzeźbę dla księdza – odparł, pochylając się nad zmywarką. – Dopominał się o nią już kilka razy. Nie chcę znowu świecić oczami, gdy zaczepi mnie w niedzielę po mszy.

– Miałam nadzieję, że to będzie rodzinny wypad – powiedziała zawiedziona Ewa i schowała masło do lodówki.

– Możemy wieczorem przejść się razem na spacer.

Już chciała wyrazić swoją dezaprobatę dla tego pomysłu, bo zamierzała zrelaksować się z książką, na której czytanie nie miała ostatnio czasu, ale w porę ugryzła się w język.

– Jasne. To świetny pomysł.

– Szkoda, że nie możemy wybrać się na rowery. Myślałem ostatnio o tym, że brakuje mi wspólnych przejażdżek.

– Przykro mi, kochanie, ale średnio to widzę. Z górki to może jeszcze bym zjechała, ale w drogę powrotną musiałabym ten rower dźwigać na plecach. Halinka na pewno tak samo.

– Wiem, wiem, dlatego nawet tego nie proponuję. Taki już urok mieszkania w górach.

– Wszystko ma swoje plusy i minusy. Chociaż może damy jeszcze radę kiedyś wypracować lepszą kondycję.

Skończyli sprzątać. Ewa wytarła dłonie w ścierkę, która wisiała nad kuchenką, i zamknęła okno.

– Pójdę sprawdzić, co z Halinką – rzuciła do Roberta. – Coś długo jej nie ma.

Skinął głową, najprawdopodobniej myśląc już o swojej rzeźbie, więc żona przeszła przez korytarz i zajrzała do pokoju córki.

– Ubrałaś się już? – Podeszła do łóżka, na którym przed otwartą szafą siedziała dziewczynka. Przed nią, na dywanie, leżała sterta czystych ubrań.

Halinka spojrzała na matkę i pokręciła głową.

– Jeszcze nie.

– Ale dlaczego? – Ewa odsunęła na bok zmiętą kołdrę i przysiadła na łóżku.

– Nie mogę się zdecydować – wyznała z rozżaleniem dziewczynka.

Ewa pomyślała, że już się zaczyna, ale nie powiedziała tego na głos. Zamiast tego podeszła do sprawy z należytą powagą i pogłaskała Halinkę po głowie.

– Mogę ci jakoś pomóc?

– Sama nie wiem…

– Mimo wszystko spróbuję, może coś z tego wyjdzie.

– Może…

– Zacznijmy od tego, czy wolisz założyć spodnie, czy sukienkę.

– Chyba sukienkę.

– To jest już jakiś konkret – pochwaliła ją zwięźle. – Nad którymi się zastanawiasz? – Wskazała na stertę, którą miała pod nogami.

Halinka zsunęła się z łóżka i uklęknęła przed ubraniami.

– Ta mi się podoba. – Wydobyła spod ubrań sukienkę.

Ewa musiała przyznać jej rację – ubranie było bardzo ładne. Czerwony materiał w białe serca przyciągał wzrok, a mankiety rękawów wykończono połyskującą nitką. Miało, niestety, jedną ogromną wadę: uszyto je z wełny i posiadało długie rękawy. Sukienka była stanowczo za ciepła na dzisiejszą pogodę, o czym Ewa, chcąc nie chcąc, poinformowała córeczkę.

– W takim razie schowam ją z powrotem do szafy. – Niepocieszona Halinka podniosła się z kolan.

Potem odrzuciły w podobny sposób jeszcze kilka ubrań, aż w końcu zapadła decyzja, że Halinka założy białą sukienkę w maleńkie czerwone, różowe oraz niebieskie kwiatki, której brzegi zdobiły wykończenia z białej gipiury. Halinka wyglądała w niej pięknie i dziewczęco. Obie z Ewą były zadowolone.

– Teraz chodź do mnie, to zaplotę ci warkocze.

Halinka pokiwała głową i pobiegła do łazienki po gumki do włosów i szczotkę. Gotowa do czesania usadowiła się na podłodze między nogami matki i przez kolejne minuty siedziały w milczeniu.

– Gotowe – ogłosiła Ewa, zakładając córce na włosy ostatnią gumkę. – Możesz odnieść szczotkę na miejsce, a potem założyć na głowę ten nowy biały kapelusz. Pójdziemy na kawę do cioci Marysi.

– Super! – Halinka poderwała się z dywanu. – A będę mogła pobawić się z Wojtkiem?

– Oczywiście.

– On tak śmiesznie mówi. Lubię go słuchać.

Ewa schowała do szafy resztę leżących na dywanie ubrań córki i sama przygotowała się do drogi. Sprawdziła, czy w torebce ma wszystko, co powinno w niej być, i zabrała z przedpokoju swoje okulary przeciwsłoneczne. Gdy wyszły z Halinką na zewnątrz, ujrzały przed pensjonatem grupkę gości.

– Dzień dobry. – Ewa posłała im uśmiech.

– Witamy, pani Ewo, witamy.

– Piękną mamy dzisiaj pogodę, co?

– O tak! Dla tych widoków warto było zerwać się z łóżek.

– Wybieracie się dzisiaj na jakąś wycieczkę?

– A jakże. Trzeba wykorzystać tę słoneczną pogodę, bo pod koniec tygodnia ma się podobno trochę zepsuć.

– Też słyszałam o tych prognozach. – Ewa zeszła po schodkach i podeszła do gości. – Dokąd się wybieracie?

– Chcemy wejść dzisiaj na Grzesia. Podobno to nie jest zbyt trudny szlak.

– Nigdy tam nie byłam, ale rzeczywiście takie chodzą słuchy. Tylko weźcie ze sobą dużo wody. Popołudnie będzie upalne.

– Wiemy, wiemy. Woda i wygodne buty to podstawa w górach.

– Dokładnie tak. – Ewa popatrzyła na życzliwą blondynkę, z którą rozmawiała kilka dni temu, gdy całą grupą meldowali się w pensjonacie. – W takim razie życzę wam udanej wędrówki. Bawcie się dobrze i zróbcie piękne zdjęcia. Chętnie je wieczorem obejrzę.

– Może pani na nas liczyć.

– Do zobaczenia! – pożegnała ich miło, po czym podeszła do przysłuchującej się rozmowom Halinki.

– Mamo? – Dziewczynka zadarła głowę do góry.

– Tak, skarbie?

– A mogę pojechać do cioci Marysi na hulajnodze?

Ewa pomyślała o tym samym, co podczas rozmowy z Robertem – że mała na pewno nie da rady w drodze powrotnej podjechać pod górę, ale nie miała serca jej odmówić. W oczach córeczki tliła się taka nadzieja… Poza tym hulajnoga to przecież nie rower. Waży znacznie mniej. Da radę później przynieść ją do domu.

– Chyba jest w garażu – odpowiedziała po namyśle, a Halinka aż podskoczyła z radości.

– Jesteś najlepszą mamą na świecie, mamusiu!

Na usta Ewy wypłynął szeroki uśmiech.

– Dla ciebie wszystko, córeczko.

Ruszyły przez podwórko w stronę drewnianego garażu. W wakacyjne miesiące Robert nie trzymał w nim samochodu, garaż stanowił raczej przechowalnię dla rzeczy, na które w domu nie było miejsca. W środku stała między innymi piła do drewna, uszkodzona huśtawka, a w kącie leżał zestaw zimowych opon do samochodu.

– Hulajnoga na pewno tu jest? – Halinka zwątpiła, gdy po otwarciu drzwi ujrzała wszystkie te rzeczy.

– Zaraz się przekonamy. – Jej mama weszła do środka i rozejrzała się dookoła. Po krótkich oględzinach wypatrzyła hulajnogę pod jedną ze ścian i wyniosła ją na dwór. – Oto i ona. – Ściągnęła z rączki pajęczynę. – Na pewno chcesz na niej jechać? Jest trochę przykurzona.

Halinka jednak nie straciła zapału, więc po chwili ruszyły w stronę domu Marysi. Dziewczynka jechała pierwsza, Ewa szła za nią niespiesznym krokiem. Był naprawdę piękny dzień. Słońce wznosiło się coraz wyżej nad horyzont i ogrzewało jej twarz oraz ramiona. Po obu stronach drogi ciągnęły się zabudowania gospodarskie i domy mieszkalne. Patrząc na nie, Ewa miała wrażenie, że niewiele się tutaj zmieniło, odkąd kilka lat temu otworzyli z Robertem pensjonat. Miejscowość wydawała się zagubiona w czasie. Podczas gdy dwie wioski dalej otworzono termy, które przyciągały turystów i sprawiały, że zaczęła rozkwitać tam infrastruktura, tutaj ludzie nadal woleli hodować owce. Pensjonatów było jak na lekarstwo, a jedyną pizzerię niedawno zamknięto.

– Nie mieliśmy zbyt wielu gości – tłumaczył właściciel, gdy Ewa z Robertem natknęli się na niego w Nowym Targu. – Jedynie młodzież wpadała czasami wieczorami. Interes się nie opłacał, więc nie było sensu go dalej prowadzić.

– A w Zakopanem ludzie aż biją się o miejsca.

– Co mogę powiedzieć? Nigdy się nie łudziłem, że zarobię na tej pizzerii jakieś większe pieniądze. To ubogi region, nie miałem dużych oczekiwań. Te kilkanaście kilometrów od Zakopanego chyba robi ludziom różnicę. Wolą tłoczyć się w mieście jak sardynki w puszce zamiast wypuścić się kawałek dalej, gdzie mogliby zaznać spokoju.

– Wszystko ma swoje plusy i minusy, panie Jacku. Dzięki temu, mieszkając tu, mamy spokój.

– I Bogu dzięki za tę ciszę! – Właściciel pizzerii wzniósł oczy ku niebu. – Córka wyciągnęła mnie ostatnio na Krupówki. Byliście tam niedawno? Ja przysięgam, że nigdy więcej tam nie pojadę. Już wolę martwić się o to, co włożyć do garnka, niż wciągać brzuch, żeby móc się przecisnąć między ludźmi.

– Było aż tak źle?

– Może trochę przesadzam, ale cieszę się, że mieszkam z dala od miasta.

Ewa nie mogła nie przyznać mu racji. Cisza i spokój w dwudziestym pierwszym wieku były na wagę złota. Uwielbiała życie tutaj i świadomość, że pod oknami nie kursują rozpędzone samochody, a z domów sąsiadów nie dudni głośna muzyka. Może się starzała, ale nie tęskniła za mieszkaniem w mieście i z własnej woli nie wróciłaby do Warszawy, w której spędziła wiele lat.

Gdy zakładali z Robertem pensjonat, podobnie jak właściciel pizzerii mieli mnóstwo obaw. Miejscowość, w której mieścił się odziedziczony przez nią dom, chociaż malownicza, rzeczywiście nie należała do najchętniej wybieranych przez turystów. Sporo ryzykowali, a do tego musieli wziąć jeszcze spory kredyt na wyremontowanie pokoi, bo doprowadzenie ich do świetności wymagało dużych środków.

– Wiesz, że stawiamy wszystko na jedną kartę? – zapytała kiedyś Roberta, gdy leżeli wieczorem w białej pościeli jeszcze w jej mieszkaniu w Warszawie i patrzyli w ciemność za oknem.

– Wiem. – Pocałował ją w czoło. – Ale nigdy nie byłem niczego bardziej pewien. Musi nam się udać.

– Dlaczego?

– Z powodu miłości. Los nie skrzyżował naszych dróg dlatego, żeby miało nam nie wyjść. Wierzę w to.

W chwilach zwątpienia Ewa zawsze wspominała jego słowa. Miała ku temu sporo okazji. A to w budynku pękła rura i zalało całe piętro, gdy akurat przebywali w Warszawie, a to dostawca mebli przesuwał w nieskończoność termin realizacji zamówienia, gdy oni mieli już umówionych gości. Robert miał jednak rację – miłość dodawała im skrzydeł za każdym razem, kiedy pojawiała się trudność. Byli dla siebie wsparciem i to zdawało się wtedy najważniejsze. Czuli, że wspólnie pokonają wszystkie przeciwności.

Ewa spojrzała teraz na Tatry. Majestatyczne szczyty gór królowały nad Podhalem, a ich widok zapierał dech w piersi. Nieopodal jakiś gospodarz wiązał właśnie na łące ściętą trawę w snopki, a z oddali dobiegało szczekanie psa. Znajomi pozdrawiali ją, machając z podwórek, Halinka zaś śmigała na hulajnodze, aż spod kółek wydobywał się kurz.

– Tylko ostrożnie! – zawołała do niej matka, gdy dziewczynka nabrała prędkości, zjeżdżając z górki. – Nie rozpędzaj się za bardzo, żebyś mogła później wyhamować.

Halinka wzięła sobie tę radę do serca chyba aż za bardzo, bo nagle zatrzymała hulajnogę.

– Nie jedziesz dalej? – zapytała ją Ewa.

– Zaraz ruszę. Najpierw chciałam ci coś powiedzieć.

Kobieta z uśmiechem popatrzyła w błyszczące oczy córeczki.

– No mów, co tam ci leży na sercu.

Halinka spuściła wzrok, jakby coś ją trapiło.

– Przypomniało mi się, jak w tamtym roku łapałam z Olgą i Jankiem motyle.

– Pamiętam ten dzień. Chyba dobrze się wtedy bawiliście.

– O tak. Biegaliśmy po łące pod lasem, a Janek próbował łapać motyle czerpakiem do ryb. Marnie mu szło. Zresztą Oldze tak samo. Byłam ze wszystkich najlepsza.

– Chciałabyś znowu łapać motyle?

– Tak, ale bez Olgi to już nie będzie to samo – smętnie powiedziała dziewczynka.

Ewa położyła rękę na jej ramieniu wzruszona tym, jak Halinka tęskni za siostrą. Uderzyła ją przewrotność losu. Jeszcze rok temu mała nie wiedziała o istnieniu starszej siostry, a teraz nie mogła żyć bez Olgi i bez przerwy wspominała ich pierwsze wspólne wakacje. Przynajmniej raz w tygodniu dopominała się, żeby zadzwonić do niej na Skypie, i uważała dziewczynę za największą idolkę. A nie tak dawno temu Ewa miała mnóstwo wątpliwości, czy się polubią…

Długo ukrywali z Robertem przed Halinką fakt, że ma siostrę. Relacja Roberta z Olgą nie należała do najlepszych. Dziewczyna miała żal do ojca, że odszedł, i minęło kilka lat, zanim przyjechała do niego z wizytą. Bali się z Ewą, jak mała to przyjmie. Przed rozmową z nią przeczytali kilka poradników i sporo wywiadów ze specjalistami od rodzin patchworkowych, ale i tak czuli niepewność i stres. Los spłatał im jednak figla i czasami aż żałowali, że tyle czasu poświęcili na obawy, które okazały się bezpodstawne. Dziewczyny zaakceptowały swoje istnienie i zapałały do siebie sympatią. Od tamtej pory Olga przyjeżdżała na Podhale, gdy tylko pozwalały jej na to studia, a Halinka zawsze wyglądała jej z okna od bladego świtu. Ewa i Robert nie wymarzyliby sobie lepszego scenariusza. Czy mogli na cokolwiek narzekać?

– Jeśli chcesz, to możemy pójść na łąkę pod lasem razem z tatusiem i zobaczyć, czy uda nam się złapać jakiegoś motyla – zaproponowała Ewa, widząc smutną minę Halinki. – Może to nie będzie to samo co z Olgą i Jankiem, ale obiecuję, że będziemy się starać.

Dziewczynka zastanawiała się przez chwilę nad tą propozycją.

– Możemy spróbować.

– W takim razie postanowione.

– Dzisiaj wieczorem, tak?

– Jeżeli tylko zechcesz.

– Fantastycznie! No to teraz jadę dalej! – oznajmiła sześciolatka i postawiła nogę na hulajnodze. – Poczekam na ciebie przy domu cioci Marysi! Lepiej się pospiesz!

Rozbawiona Ewa skinęła głową. To, co zdarzyło się zaledwie kilka sekund później, sprawiło, że jej życie zachwiało się w posadach. Halinka beztrosko sunęła przed siebie, nabierając prędkości, i obejrzała się na moment, by krzyknąć coś do matki, gdy niespodziewanie zza zakrętu wyjechał rozpędzony samochód. Nie wiedzieć czemu zamiast trzymać się swojego pasa sunął wprost na Halinkę.

Ewa nie zdążyła nawet krzyknąć. Widziała, jak kierowca zbliża się do jej dziecka, ale przerażenie odjęło jej mowę. Stanęła jak sparaliżowana i mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści. Wydarzenia rozgrywały się tak szybko, że prawie nic z nich nie pamiętała. W jej głowie zapisał się jedynie obraz Halinki upadającej na trawę przy jezdni, czyjś głośny krzyk i potworny hałas, gdy samochód zatrzymał się na ogrodzeniu posesji. Ewa doznała gwałtownego przypływu adrenaliny i co sił w nogach podbiegła do leżącej bez ruchu córeczki.

– Niech ktoś zadzwoni po karetkę! – wrzeszczała, klękając przy dziecku.

Nie miała pojęcia, kto spełnił jej prośbę. Z podwórek zaczęli wychodzić zwabieni hałasem wystraszeni sąsiedzi. Ewa patrzyła na zamknięte oczy Halinki i czuła, jak w jej wnętrzu zaciska się lodowata obręcz przerażenia.

– Kochanie, otwórz oczy. Proszę, otwórz oczy! – łkała, błagając w myślach, żeby wszystko było dobrze. Serce tłukło jej jak szalone i z trudem łapała oddech. Miała wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę, że to jej się tylko śni albo że gra w kiepskim filmie. – To nie może dziać się naprawdę… – szeptała i ściskała rękę Halinki.

Zrejestrowała przyjazd karetki, której głośny sygnał omal jej nie ogłuszył. Ratownicy odciągali ją siłą od dziecka.

– Halinko… – szlochała w szoku. Nagle poczuła na ramieniu czyjąś rękę i zobaczyła za sobą przerażonego męża. – Robert… – szepnęła tak cicho, że ledwie ją słyszał.

Potem zapanowała ciemność. Ewa zemdlała.

 

 

 

 

 

Rozdział 3

 

 

 

 

Robert siedział na krześle pod ścianą, trzymając dłoń żony, i z wyczekiwaniem wpatrywał się w rozsuwane drzwi. Miał w głowie mętlik. Chociaż odkąd poznał Ewę, bardzo wyciszył się wewnętrznie, nigdy nie był przesadnie cierpliwy. W młodości irytowało go nawet stanie w sklepowych kolejkach albo przedłużające się oczekiwanie na zamówioną przesyłkę. Przez lata sporo się w nim zmieniło, złagodniał, ale w ciągu ostatnich kilkunastu minut przynajmniej parę razy miał ochotę wedrzeć się do sali, w której przebywała Halinka, żeby sprawdzić, co z jego dzieckiem. Był na skraju wytrzymałości psychicznej.

– Usiądź, proszę. – Ewa wciąż go powstrzymywała.

Chyba tylko ze względu na nią się opanował. Ze spuszczoną głową siadał ponownie na niewygodnym krześle. Czekali już od kilkudziesięciu minut i nic nie wskazywało na to, że ta katorga szybko się skończy. Na stoliku obok leżały gazety, ale ani on, ani Ewa nie pomyśleli nawet o tym, żeby wziąć je do ręki.

Ciekawe, komu w ogóle przyszło do głowy położyć czasopisma o modzie czy życiu celebrytów w poczekalni przed salą operacyjną. Czy ludzie w chwilach grozy chcą czytać o takich błahostkach? – zastanawiał się.

On na pewno nie należał do takich osób. Wolał modlić się w myślach i błagać, żeby córeczka wyszła cało z tego wypadku. Gdy myślał o niej, takiej bezbronnej i niewinnej, aż bolało go serce i do oczu napływały mu łzy. Nie mogli jej stracić. Nie mogli…! Przecież to ich najdroższe dziecko!

Gdy tylko znajdował w sobie dość siły, wyrzucał z głowy takie myśli. Nie chciał płakać przy żonie, która i tak była w kiepskiej formie. Zaciskał więc zęby, zgrywając twardziela, i tępo patrzył w podłogę albo ścianę naprzeciwko.

W szpitalnej poczekalni od kilkunastu minut panowała cisza. Nawet pielęgniarki w skrzypiących butach jakby rozpłynęły się w powietrzu, przez co Robert czuł się opuszczony i bardzo samotny. Od ścian odbijało się jedynie głośne tykanie zegara wiszącego na ścianie. Tik-tak, tik-tak. I tak bez końca. Robert miał wrażenie, że zaraz od tego zwariuje.

– Dlaczego to wszystko tyle trwa? – Popatrzył na Ewę. – Co oni tak długo jej robią?

Żona obróciła głowę w jego stronę, ale zamiast coś odpowiedzieć, rozpłakała się głośno.

A mógł ugryźć się w język!

– Kochanie… – Wyciągnął do niej ręce.

Ewa szybko do niego przylgnęła. Objęła go dłońmi, a on wtulił brodę w jej włosy i próbował sam się nie rozkleić, gdy jej ciałem wstrząsały kolejne szlochy.

– Mogłam nie pozwolić jej zabrać tej hulajnogi! – szeptała. – To wszystko moja wina! Gdyby Halinka szła pieszo, nic by jej się nie stało. Jest tutaj teraz przeze mnie…

Robert pocałował jej włosy, walcząc z dławiącą gulą emocji, która zaległa mu w gardle.

– Nie mów tak. Nie jesteś niczemu winna.

– Co mnie podkusiło? Miałyśmy iść pieszo.

– Ewa, błagam cię. Tylko się nie obwiniaj.

– Nie mogę. – Zapłakała głośno. – Jeżeli coś pójdzie nie tak, to nigdy sobie tego nie daruję. Jestem jej matką, powinnam ją chronić. A to przeze mnie teraz cierpi.

Robert przełknął słone łzy i pokręcił głową.

– To nie jest twoja wina – powiedział, ale zanim zdążył cokolwiek dodać, zza rogu wyłoniło się dwóch policjantów.

Odsunął od siebie Ewę, która otarła oczy, i wstał.

– Państwo pewnie do nas. – Popatrzył na funkcjonariuszy.

– Szukamy rodziców potrąconej dziewczynki.

– To my. – Zerknął na żonę i przedstawili się zwięźle. – Czy wiadomo już, co ze sprawcą wypadku? Wiem, że na miejscu zdarzenia państwa koledzy mieli wątpliwości co do jego trzeźwości. Niestety nie mogliśmy czekać na badanie alkomatem. Sam pan rozumie… – Spojrzał przez ramię na drzwi sali operacyjnej.

– Oczywiście. – Policjant, który stał bliżej, lekko pokiwał głową. – Niestety nie mam dobrych wieści. Kierowca pojazdu był pod wpływem alkoholu.

Na dźwięk tych słów po poczekalni rozszedł się kolejny głośny szloch Ewy. Robert wyciągnął do niej rękę, którą złapała natychmiast i mocno do niego przylgnęła.

– Rozumiem, że w tej sytuacji usłyszy zarzuty?

– Na razie trafił na naszą izbę wytrzeźwień, zostanie przesłuchany dopiero, gdy jego stan na to pozwoli. Ale naturalnie, zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Zgodnie z przepisami osoba, która w stanie nietrzeźwości lub pod wpływem narkotyków spowodowała wypadek śmiertelny lub ciężkie uszkodzenie ciała, jest skazywana na co najmniej dwa lata więzienia bez możliwości warunkowego zawieszenia kary.

– Tylko dwa lata?

– To zależy od okoliczności. Sąd może orzec również zakaz prowadzenia pojazdów.

Robert pokiwał głową.

– Rozumiem.

– A co z państwa córką? Chcieliśmy porozmawiać z lekarzem, ale podobno operacja jeszcze trwa?

– Tak, Halinka jest jeszcze operowana.

– Wiedzą państwo coś o jej stanie?

Robert znów spojrzał na Ewę, która mocniej ścisnęła jego rękę.

– Ma złamaną nogę – wyjaśnił policjantom. – Lekarze próbują ją teraz poskładać.

– Podobno miała szczęście – odezwała się Ewa. – Upadła na trawę. Lekarze mówią, że gdyby uderzyła głową o asfalt, pewnie nie uniknęłaby poważnego urazu głowy.

– Wykonali już tomografię, żeby to sprawdzić, tak? – chciał wiedzieć policjant.

– Tak – odpowiedział mu Robert. – Nie wykazała żadnych nieprawidłowości.

– Ale z tego, co wiem, na miejscu zdarzenia dziewczynka była nieprzytomna.

– Lekarze przypisują to szokowi. Podobno takie rzeczy się zdarzają, gdy układ nerwowy jest przeciążony, bo organizm nie może poradzić sobie z bólem albo silnymi emocjami. Przynajmniej tak wywnioskowałem ze słów lekarza.

– Dobrze, w takim razie bardzo dziękujemy państwu za informację. Na pewno będziemy się jeszcze kontaktować. Teraz pozostaje nam tylko czekać na przyjście lekarza. Musimy zebrać od niego potrzebne dane do dokumentacji.

– Oczywiście.

– Mają państwo coś przeciwko, żebyśmy poczekali tutaj?

– Nie, skąd – odparł odruchowo Robert, porozmawiał jeszcze chwilę i wrócił na krzesło obok Ewy.

Czekanie – co za potworne słowo. Całe ludzkie życie składa się z czekania. Najpierw na przyjście na świat, potem pójście do szkoły, osiągnięcie pełnoletniości, pierwszy pocałunek, ślub, narodzenie dziecka… Zawsze na coś trzeba czekać, ono nigdy się nie kończy. Szkoda tylko, że w dużej mierze nie chodzi o przyjemności.

Gdy policjanci usiedli, w poczekali znowu zapanowała cisza. Cała czwórka w milczeniu wpatrywała się w drzwi, przeklinając w duchu irytujące tykanie zegara. Robert się nie odzywał, a Ewa przytulała się do jego ramienia, co i rusz modląc się, żeby z Halinką wszystko było dobrze.

– Może chcą państwo napić się wody? – zaproponował po jakimś czasie policjant, ale oboje pokręcili głowami.

– Nie, nie. Dziękujemy – odparli jednomyślnie.

I tak niczego by nie przełknęli.

Minuty dłużyły się w nieskończoność, godziny stanowiły wieczność. Po korytarzu zaczęły ponownie przechodzić pielęgniarki, ale gdy Robert pytał je o stan Halinki, nie umiały mu odpowiedzieć.

– Operacja jeszcze trwa, proszę spokojnie czekać i być dobrej myśli – mówiły z wystudiowanymi uśmiechami, czym tylko denerwowały Roberta.

Na litość boską, za tymi drzwiami ważyły się właśnie losy jego dziecka! Czy one w ogóle słyszały, co mówią? Jak mógł być spokojny?

Operacja przedłużała się w nieskończoność. Oboje z Ewą czuli coraz większe zmęczenie i… pustkę. Wegetując na tych szpitalnych krzesłach, pochylali się niżej i niżej, jakby uszło z nich powietrze. Przed ich oczami przelatywały różne epizody z życia Halinki; jak przywieźli ją do domu po narodzinach i jej pierwsza kąpiel, podczas której Robert czuł się jak laik, chociaż w przeszłości wielokrotnie widział Edytę myjącą Olgę. Ewa do tej pory śmiała się z niego, że w stresie podgrzewał waciki suszarką, żeby dziecku przypadkiem nie było za zimno. Już od pierwszych chwil życia Halinki zrobiłby dla niej wszystko.

Niespodziewanie przypomniał sobie tamtą wieczorną rozmowę z Ewą, gdy dywagowali nad przyszłością córeczki. Aż przeszył go zimny dreszcz. Pomyślał, że ludzie zawsze martwią się o przyszłość. Robią plany i snują nadzieje, zaprzątają sobie tym głowę, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie, i wyobrażają sobie niestworzone scenariusze, z których prawie nigdy nic nie wychodzi. Przyszłość jest nieprzewidywalna i tylko to jest w niej pewne. Zawsze zaskakuje. Prawie nigdy nie jest taka, jak w wyobrażeniach. Dlaczego więc ludzie czasami aż tracą zdrowie, tak się o nią martwiąc?

Myśląc o tym, od razu pożałował, że zamiast rozmawiać wtedy z Ewą, nie zszedł z tarasu i po prostu nie potarzał się po trawie z córeczką. Znowu zebrało mu się na płacz.

Godzinę później na korytarzu pojawił się w końcu lekarz operujący dziewczynkę. Razem z Ewą natychmiast zerwali się z krzeseł i podeszli do niego. Był to starszy pan o licznych zmarszczkach na twarzy i wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego od nich.

– Panie doktorze, co z naszą córeczką? – zapytał nerwowo Robert.

– Operacja się udała – odparł medyk bez zbędnego wstępu. – Momentami było bardzo trudno, bo kości pękły aż w dwóch miejscach, ale niedługo będziecie mogli państwo zobaczyć córkę.

Robert z Ewą głośno odetchnęli. Aż zakręciło im się w głowach i na miękkich nogach padli sobie w ramiona.

– Wszystko jest dobrze, słyszałeś?! Halince nic nie jest. Niedługo wrócimy do domu – powtarzała z ulgą Ewa.

– Panie doktorze, jak panu dziękować?

– Nie trzeba, przecież to moja praca – odparł mężczyzna. – Mam państwu jeszcze kilka rzeczy do powiedzenia, ale porozmawiamy później. – Uścisnął rękę Roberta. – Pielęgniarka niedługo poinformuje państwa, gdzie i kiedy będziecie mogli zobaczyć córeczkę.

– Jeszcze raz dziękujemy.

– Do zobaczenia później. – Lekarz wyminął ich i podszedł do policjantów. – Zapraszam do mojego gabinetu, panowie. Porozmawiamy przy biurku. Po tylu godzinach przy stole marzę o filiżance kawy.

Gdy odeszli, Ewa z Robertem znowu zostali w poczekalni sami. Tym razem jednak nie trwało to długo, ponieważ z bloku operacyjnego zaczęli wychodzić kolejni pracownicy szpitala, a w końcu wytoczono łóżko z Halinką. Dziewczynka była blada, w górę sterczała zagipsowana noga, a spod okrywającej ją tkaniny widać było różne rurki i przewody.

– Przewieziemy ją teraz na salę pooperacyjną – wyjaśniła jakaś kobieta.

– Ale będziemy mogli ją tam zobaczyć, tak? – dopytywała Ewa.

– Proszę tutaj jeszcze chwilę poczekać. Ktoś niedługo po państwa przyjdzie.

Nie mając wyjścia, odprowadzili córkę wzrokiem i ponownie usiedli na krzesłach. Tym razem jednak czuli się lżejsi o kilka kilogramów, jakby z ich ramion spadł wielki ciężar. Wzruszona Ewa oparła głowę o ramię Roberta i głośno odetchnęła.

– Bogu dzięki, że to wszystko dobrze się skończyło. Naprawdę nie wybaczyłabym sobie do końca życia, gdyby… – wyszeptała.

– Nie kończ. – Robert pocałował ją w skroń. – Najważniejsze, że już wszystko jest dobrze. Nasza córeczka to silna dziewczyna. Jestem pewny, że nasze życie niedługo wróci do normy.

Halinka spędziła kolejne godziny na sali pooperacyjnej. Ewa z Robertem nie mogli przebywać przy niej cały czas, ale anestezjolog wpuścił ich do niej na chwilę.

– Mają państwo dziesięć minut. Dłuższe odwiedziny będą możliwe, gdy przewieziemy pacjentkę na oddział intensywnej opieki medycznej.

– Oczywiście, zaraz wyjdziemy – zapewnił go Robert, który i tak był dozgonnie wdzięczny za możliwość zobaczenia córeczki.

Widok Halinki w szpitalnej pościeli, podłączonej do aparatury medycznej, był dla nich bardzo silnym przeżyciem. Dziewczynka miała zapadnięte policzki i wydawała się tak blada, że aż przezroczysta. Nie przypominała energicznej, pełnej życia dziewczynki, która uwielbiała hasać po trawie albo pomagać Ewie w pieczeniu rogalików. A jeśli dołożyć do tego panującą w sali ciszę, którą przerywało jedynie miarowe pikanie urządzenia rejestrującego pracę serca oraz dźwięki innych maszyn, nic dziwnego, że Robert poczuł się lepiej, gdy w końcu stamtąd wyszli.

– Wygląda na taką słabą i kruchą… – powiedziała Ewa łamiącym się głosem, gdy stanęli za szybą i patrzyli, jak wokół łóżka kręcą się anestezjolog i pielęgniarki. – Zupełnie jak nie ona.

– Zobaczysz, zaraz znowu będzie biegać po naszym podwórku z wypiekami na twarzy – zapewnił ją mąż, chociaż po tym, co zobaczył, jemu też trudno było w to teraz uwierzyć.

Ewa pokiwała głową i objęła ramiona dłońmi, chcąc dodać sobie otuchy.

– Nie mogę przestać myśleć o tym, że to wszystko przeze mnie.

– Ciii… – Robert popatrzył na nią łagodnie i otoczył ją ramieniem. – To nie twoja wina, kochanie. Słyszałaś, że tamten kierowca był pijany.

– Tak, ale gdybym…

Nie pozwolił jej skończyć.

– Zastanawianie się nad tym, co mogłaś zrobić, nie ma teraz sensu. Najważniejsze, że Halinka żyje i zaraz z tego wyjdzie. Kości szybko się zrosną i lada moment wróci do formy. Tylko to jest teraz ważne.

Ewa zacisnęła na moment powieki.

– Tak, masz rację – powiedziała po chwili.

Zaraz usłyszeli za plecami głos nadchodzącego lekarza.

– O, tu państwo są.

– Anestezjolog pozwolił nam zostać.

– I bardzo dobrze, rodzice powinni być z dzieckiem. Ale jeżeli nie mają państwo nic przeciwko, chciałbym zaprosić was do swojego gabinetu. Musimy porozmawiać.

Ewa z Robertem wymienili spojrzenia i nerwowo przełknęli ślinę. Ten ton nie zwiastował niczego dobrego. Czyżby przedwcześnie się cieszyli?

 

 

 

 

 

Rozdział 4

 

 

 

 

Gabinet lekarza był naprawdę mały. Wręcz klaustrofobiczny. Gdy do niego weszli, Robertowi przemknęło przez myśl, że musiał się tu wcześniej mieścić jakiś składzik, bo ledwie upchnięto najpotrzebniejsze meble, jedynie kilka szafek i biurko.

– Wybaczcie państwo, że spotykamy się w takich warunkach – przeprosił ich lekarz. – W