Zranieni - Kaczmarczyk Justyna - ebook + książka

Zranieni ebook

Kaczmarczyk Justyna

4,1

Opis

Zranieni w Kościele – wysłuchać, zrozumieć, pomóc

Lata traumy, emocjonalne zamknięcie, depresja – to tylko niektóre skutki, z którymi muszą mierzyć się osoby wykorzystane seksualnie. Co czuje osoba skrzywdzona przez księdza? Na jaką pomoc może liczyć? Gdzie i jak zgłosić fakt molestowania? Czy umiemy mówić o wykorzystywaniu seksualnym w taki sposób, by nie krzywdzić powtórnie tych, których ono dotknęło?

Justyna Kaczmarczyk, dziennikarka Interii, zaprosiła do rozmowy specjalistów, którzy zajmują się pomocą osobom skrzywdzonym seksualnie. Są wśród nich psychologowie, prawnicy, ci, którzy postanowili przeciwstawić się ukrywaniu sprawców i którzy pracują na rzecz ochrony dzieci. Książkę otwiera słowo Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka i poruszające świadectwo kobiety skrzywdzonej podwójnie - po raz pierwszy przed laty przez księdza katechetę i po raz drugi przed sądem kościelnym, kiedy to w cyniczny sposób próbowano wyciszyć sprawę.

Niezwykle ważna książka, pokazująca z różnych perspektyw problem wykorzystywania seksualnego w Kościele.

Ludzie się dziwią, że dopiero po wielu latach zaczynamy mówić o skrzywdzeniu. Zranienie pracuje w człowieku przez długi czas. To życie w lęku, poczuciu gniewu, buntu, wstydu, które buzuje, buzuje, aż w końcu wybucha.
Ze świadectwa osoby zranionej

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 126

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (26 ocen)
9
10
7
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Wydawnictwo WAM, 2021 © Justyna Kaczmarczyk, 2021Opieka redakcyjna: Sławomir RusinRedakcja: Anna Poinc-ChrabąszczKorekta: Katarzyna OnderkaProjekt okładki: Adam GutkowskiSkład: Lucyna SterczewskaePub e-ISBN: 978-83-277-2752-7Mobi e-ISBN: 978-83-277-2753-4WYDAWNICTWOWAMul. Kopernika 26 • 31-501 Krakówtel. 12 62 93 200e-mail: [email protected]ŁHANDLOWYtel. 12 62 93 254-255e-mail: [email protected]ĘGARNIAWYSYŁKOWAtel. 12 62 93 260www.wydawnictwowam.plDruk i oprawa: EKODRUK • KrakówPublikację wydrukowano na papierze Ecco book 70 g vol. 2.0dostarczonym przez Antalis Poland Sp. z o.o.

Spis treści

Wstęp

Powoli rodzę się do życia

Świadectwo osoby zranionej w Kościele

Pomoc dziecku skrzywdzonemu seksualnie

Rozmowa z Jolantą Zmarzlik, terapeutką pomagającą skrzywdzonym dzieciom i ich rodzinom

Zmartwychwstawać do życia. Już teraz

Rozmowa z ks. Arturem Chłopkiem, duszpasterzem pokrzywdzonych z powodu wykorzystania seksualnego

Najważniejsze jest towarzyszenie

Rozmowa z Martą Titaniec z Fundacji Świętego Józefa

Pedofile. Kim są, dlaczego krzywdzą

Rozmowa z prof. Marią Beisert, psycholożką i seksuolożką

Jakich słów używać, by znów nie krzywdzić?

Rozmowa z prof. Moniką Przybysz, specjalistką ds. komunikacji

Zgłaszanie krzywdy. Jak to działa?

Rozmowa z ks. Janem Dohnalikiem, prawnikiem, delegatem biskupa polowego ds. ochrony dzieci i młodzieży

Odczarowywanie seksualności, czyli o formacji kleryków

Rozmowa z ks. Wojciechem Rzeszowskim, teologiem, delegatem ds. ochrony dzieci i młodzieży w archidiecezji gnieźnieńskiej

Drogą do uzdrowienia jest pokora Kościoła

Rozmowa z s. Dolores Zok, przewodniczącą Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych

Kościół władzy i Kościół Ewangelii

Rozmowa z ks. Piotrem Górskim, teologiem, byłym rektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Kaliszu

W Kościele wiele się zmieniło

Rozmowa z abp. Grzegorzem Rysiem, metropolitą łódzkim

O prawdziwej krzywdzie, fałszywej trosce… i drodze donikąd

Rozmowa z o. Adamem Żakiem SJ, koordynatorem ds. ochrony dzieci i młodzieży przy Konferencji Episkopatu Polski

Powoli rodzę się do życia

Świadectwo osoby zranionej w Kościele

Ile miałaś lat, kiedy ksiądz cię skrzywdził?

Siedem. Ten ksiądz pracował w naszej parafii i uczył religii, a ja nie byłam jedyną osobą, którą wówczas wykorzystywał seksualnie. Inne dziewczynki w klasie również tego doświadczyły. Ofiarami tego księdza pedofila padły także dzieci w przedszkolu. Bardzo małe dzieci…

Jak to, co się stało, wpłynęło na twoje relacje z Koś­ciołem?

Nigdy nie odeszłam. Wychowałam się w katolickiej rodzinie i po wykorzystaniu seksualnym cały czas chodziłam do kościoła. Choć momentami było to dla mnie bardzo trudne.

A jaki to miało wpływ na ciebie?

Skutkiem tego, że padłam ofiarą wykorzystania seksualnego, było bardzo wczesne rozbudzenie się mojej sfery seksualnej. Nie potrafiłam sobie radzić z własną seksualnością i nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Nieustannie się obwiniałam i żyłam w ogromnym lęku. Przez lata trwałam w konflikcie. Z jednej strony chciałam zachować czystość, z drugiej nie radziłam sobie z moimi ­kompulsywnymi potrzebami na tle seksualnym.

W jaki sposób informacja o wykorzystaniu wyszła na jaw?

Na lekcji wychowawczej zapytałyśmy wychowawczynię, dlaczego ksiądz robi z nami takie rzeczy. Podjęto jakieś działania, było zebranie z rodzicami, ale nie zmieniono nam katechety. Powiedziano jedynie, że mamy się trzymać od niego z daleka. Tylko jak miałyśmy się trzymać z daleka, skoro nadal uczył religii? W parafii powstało coś na kształt komitetu obrony księdza, złożonego głównie ze starszych pań. Broniły go, powtarzając, że dzieci szybko zapomną, a taki społecznik jak on już się więcej nie trafi. Jakiś czas później ksiądz został usunięty z parafii. W tamtych czasach ludzie mówili, że poszedł do „kościelnego więzienia”. W rzeczywistości został przeniesiony w inne miejsce, gdzie również krzywdził dzieci. W następnych placówkach, do których był przenoszony, też dopuszczał się czynów pedofilskich. Nami nikt się nie zajął, ­nauczyciele ­zupełnie ­zignorowali problem.

A rodzice?

Raz zapytali.

O tę sprawę?

Tak, ale o co dokładnie – nie pamiętam. Pamiętam za to ciocię, która przyszła i zainteresowała się, co się stało. Opowiedziałam jej o wszystkim. Kiedy zobaczyłyśmy się następnym razem, znowu zaczęłam jej mówić, co ksiądz mi robił. Ona na to: „Myślałam, że powiesz mi coś nowego”. To jedno zdanie spowodowało, że całkowicie się zamknęłam. Poczułam, że to, co się stało, w ogóle nie jest ważne, a moje mówienie o tym nie ma najmniejszego sensu. Od tego momentu zaczęła się moja wewnętrzna izolacja. Do tego nasilający się problem z przeżywaniem własnej seksualności. Cały czas byłam pobudzona, nie miałam pojęcia, co się ze mną dzieje. O tym, że to wynik wykorzystania seksualnego, dowiedziałam się dwadzieścia lat później podczas terapii.

Obwiniałaś się?

Tak, bardzo. Cały czas nie rozumiejąc swojej seksualności, potępiałam siebie. Uważałam, że to ze mną jest coś nie tak, że to moja wina, że jestem grzeszna, brudna… Nigdy nie łączyłam swoich problemów seksualnych z kapłanem, który wyrządził mi krzywdę. Po prostu całe to doświadczenie jakoś sobie wycięłam, ono było poza mną. Czułam się taka niekochana… Pamiętam też ogromny wstyd przed samą sobą, przed innymi i przed Panem Bogiem. Problem wczesnego rozbudzenia sfery seksualnej miał swoje następstwa. W wieku nastoletnim zaczęłam wchodzić w toksyczne relacje z mężczyznami, nie umiałam stawiać granic. Po jakimś czasie moje poczucie własnej wartości było tak niskie, że doszłam do wniosku, iż Bóg nie może kochać kogoś takiego jak ja.

Jaki miałaś obraz Boga?

Problemy seksualne bardzo go zniekształciły. Bóg kojarzył mi się z surowym sędzią, który tylko liczy moje grzechy. Po latach wykształciła się we mnie potężna nerwica na tle religijnym, to było bezpośrednim powodem, dla którego trafiłam na terapię. Panicznie bałam się grzechu, opętania, śmierci i piekła. W mojej głowie Pan Bóg był kimś, kto karze. Żyłam w ciągłym lęku przed popełnieniem grzechu, żeby nie zostać potępioną. Dostawałam ataków paniki na mszy. Pamiętam, że przerażało mnie wejście do pustego kościoła. Kiedy już do niego wchodziłam, pojawiały się w mojej głowie lubieżne obrazy. Do tego miałam problem z przyjmowaniem Komunii z rąk kapłana. To było pierwsze załamanie nerwowe. Potem przeżyłam jeszcze dwa. Ostatnie, najsilniejsze, zbiegło się w czasie z procesem.

Kiedy zgłosiłaś swoją sprawę?

Po dwudziestu pięciu latach od krzywdy. Pomógł mi jeden z biskupów pomocniczych w mojej diecezji. Wysłuchał mnie, przyjął naprawdę z otwartym sercem i skierował do kapłana, który miał się zająć moją sprawą. Myślałam, że chodzi tylko o to, żeby pomóc mi poradzić sobie z fałszywym obrazem Boga, ale okazało się, że on razem ze mną przygotował zgłoszenie do kurii, by rozpocząć proces. Ten ksiądz był osobą, która okazała mi bardzo dużo serca, życzliwości i troski, towarzysząc mi przez całą drogę procesową. Kiedy sprawie nadano oficjalny bieg, zaproszono mnie na przesłuchanie wstępne. I to była najbardziej dramatyczna rzecz, jaka mnie ­kiedykolwiek spotkała.

Co tam się wydarzyło?

Oficjał sądu mnie zlinczował. Trzech księży i ja sama. Najpierw kazał mi przysiąc na krzyż, że wszystko, co zostanie tam powiedziane, nie wyjdzie na światło dzienne. Teraz wiem, że takiej przysięgi się już nie składa. Później zadawał mi szczegółowe pytania dotyczące wykorzystania. Kiedy opowiedziałam, że byłam krzywdzona na lekcji religii, za biurkiem w czasie mojej odpowiedzi, ksiądz oficjał skomentował ironicznie, że „w takim razie wypadałoby mniej wiedzieć, wtedy molestowanie trwałoby krócej”. Potem powiedział, że w moim przypadku sformułowanie „wykorzystywanie seksualne” to za duże słowo. Brzmiało to jak pomniejszenie znaczenia całego zdarzenia i jego strasznych dla mnie skutków, z którymi zmagam się do dziś. Potem wspomniałam o tym, że w parafii mówiono, iż sprawca został przeniesiony do „więzienia kościelnego”, na co oficjał zakpił: „Tak, jeszcze pewnie był torturowany”. Zabronił mi używania słowa „pozew”, bo mu się „źle kojarzy”.

Manipulował?

Pytał na przykład, czy na pewno chcę, aby rany, które zadał sprawca, zostały ponownie otwarte u tych wszystkich pokrzywdzonych dzieci. Stwierdził: „Może one już zapomniały i nie chcą do tego wracać”. Mówił: „Czasem chcemy dobra, a może wyjść z tego dużo zła”. Na końcu zapytał, czy zdaję sobie sprawę, ile zdrowia będzie to kosztowało sprawcę, jego (oficjała sądu) i księży zebranych na sali, żeby tę sprawę wyjaśnić. Poczułam się poniżona i ośmieszona. Na tym przesłuchaniu krzywdziciel stał się ofiarą, a ofiara krzywdzicielem. Wychodziłam z przesłuchania zmiażdżona, w poczuciu, że jestem bardzo złym człowiekiem.

Z takim poczuciem zostawili cię księża?

Opuszczając budynek kurii, nie mogłam się uwolnić od myśli, że najlepszym wyjściem byłoby odebrać sobie życie. Bo nie jestem godna życia. To był czas bardzo głębokiej depresji. Długo trwało, zanim wyszłam z tego stanu.

Jak przebiegało dalsze postępowanie procesowe?

Po interwencji oficjał sądu został odsunięty od prowadzenia przesłuchania wstępnego, a jego miejsce zajął ktoś inny. Oficjał nadal miał jednak duży wpływ na przebieg procesu. Ksiądz, który przejął kontakt ze mną, miał bardzo podobne podejście jak poprzednik. Na moje pytanie, dlaczego kuria nie zacznie szukać ofiar w kolejnych wioskach, w których sprawca posługiwał i w których doszło do wykorzystywania dzieci, usłyszałam, że to nie ma sensu, bo proboszczowie tych parafii nie żyją albo mają demencję. Kiedy domagałam się, żeby sprawca został usunięty ze stanu kapłańskiego, bo uważam, że jest niegodny trzymać w rękach Najświętszy Sakrament, w odpowiedzi usłyszałam, że to za duża kara jak na takie przestępstwo… Do tego dochodził brak informacji od księdza prowadzącego. Sama musiałam ciągle dzwonić do kurii, żeby dowiedzieć się czegokolwiek, i wyjaśniać każdemu po kolei, w jakiej sprawie dzwonię. To było bardzo przykre.

Jak skończył się proces?

Ostatecznie dostałam do podpisania dekret. Na tym spotkaniu byłam sama. Nie wolno mi było przyjść z osobą towarzyszącą. Mogłam przeczytać dokument tylko w obecności dwóch urzędników kurialnych. Nie dostałam jego kopii i nie mogłam go sfotografować. Liczył pięć albo sześć stron i nie mogłam go z nikim skonsultować. Cała ta sytuacja była dla mnie bardzo trudna. Sąd kurialny uznał, że mój krzywdziciel w momencie popełnienia przestępstwa na nieletnich, kiedy sprawował posługę wikariusza w naszej parafii, był częściowo oraz chwilowo niepoczytalny. Jednak w dekrecie nie powołano się na żadne badania psychiatryczne. Ta argumentacja była dla mnie trudna do przyjęcia, ponieważ zachowanie sprawcy nie dawało podstawy do wysnucia takiego wniosku. A dodatkowo kuria przesunęła go do pracy w innej placówce. Podczas tamtego spotkania podpisałam dekret. Nie zgadzałam się jednak z jego postanowieniami i zwróciłam się do Stolicy Apostolskiej o ponowne rozpatrzenie sprawy. Koniec końców sprawca został wydalony ze stanu ­duchownego. Cały proces trwał trzy lata.

Jakie to miało dla ciebie znaczenie?

To był dla mnie moment przełomowy. Pierwszy raz poczułam, że wyszłam z roli ofiary i zawalczyłam o samą siebie! To na pewno dało mi siłę do wyjścia z depresji.

Opowiadałaś o swojej sprawie publicznie?

Tak. W pewnym momencie weszłam na drogę publicznego dawania świadectw. I to z kolei zdecydowanie utrudniło zamknięcie sprawy.

Dlaczego?

Terapeuta uświadomił mi, że osoby, które zostały wykorzystane seksualnie, mogą mieć skłonności do ekshibicjonizmu. Może się to objawiać na przykład nadmiernym podkreślaniem swojej fizyczności przez noszenie obcisłych sukienek, mocny makijaż itd., ale też przez zbyt otwarte mówienie o swojej seksualności. To też przeszłam, tylko nie wiedziałam, że to skutek wykorzystania seksualnego. Z łatwością otwierałam przed ludźmi sferę bardzo intymną. Tak właśnie było też z publicznym dawaniem świadectw. Z jednej strony opowiedzenie mojej historii przychodziło mi łatwo, z drugiej – wiele mnie kosztowało. Chciałam pokazać problem osób skrzywdzonych i to było moje wołanie o pomoc dla ofiar. Jednak zobaczyłam także, że to rozdrapuje moją ranę i nie ­pozwala się jej zagoić.

Tak jakbyś „rozbierała się”, opowiadając swoją historię?

Dokładnie tak. A chodzi o to, żebym się właśnie „ubrała”, odzyskała swoją intymność. Wykorzystanie seksualne tyle we mnie zniszczyło. Myślę, że mój proces „ubierania się” rozpoczął się już kilka lat temu. Wtedy powoli zaczęłam nosić skromniejsze stroje i malować się subtelniej, uczyłam się nowej kobiecości, przepełnionej delikatnością, ciepłem i wrażliwością. Widzę w tym duże prowadzenie Maryi, która jest dla mnie wzorem subtelnej, pięknej kobiety. W końcu przestałam publicznie dawać świadectwa, zaczęłam chronić sferę związaną z wykorzystaniem jako intymną część mojego życia. To jest bardzo ważne, aby osoba skrzywdzona chroniła swoją sferę intymną i nie dała się ponownie wykorzystać. Dlatego martwi mnie trochę to, co widzę w mediach.

Co masz na myśli?

Wiele ofiar, co też od nich słyszę, czuje się ponownie wykorzystanych przez ludzi mediów, dziennikarzy. Niestety nie wszyscy mają dobre intencje, są tacy, którzy próbują na tych historiach wypromować swoje nazwisko i zwiększyć swoją popularność. Do tego można też zauważyć wiele nieprawdziwych i zmanipulowanych wypowiedzi. To bardzo boli. Nie chcę, żebyś źle mnie zrozumiała, uważam, że powinno się pokazywać te historie i mówić na ten temat publicznie – bo to jest element oczyszczenia Kościoła. Ale to trzeba robić w prawdzie, rzetelnie i uczciwie. A co najważniejsze, oprócz pokazywania wyrządzonego zła trzeba zacząć wskazywać drogi wyjścia. Mówienie o krzywdzie bez zaproponowania rozwiązań jest tylko rozdrapywaniem ran. Nie chodzi mi tu jedynie o osoby skrzywdzone w Kościele, ale też w innych środowiskach. Pozostawia się tych ludzi z otwartą raną, nie dając im żadnej nadziei.

Zgodziłam się udzielić wywiadu na potrzeby tej książki właśnie po to, żeby dać nadzieję tym, którzy przeżyli traumę podobną do mojej i stracili sens życia. Dobrze pamiętam ten czas, kiedy wydawało mi się, że to już koniec. Nie poddałam się jednak i zaczęłam walczyć. A teraz widzę, jak na nowo rodzę się do życia. Życia coraz bardziej pełnego pokoju, radości i dobra. Uzdrowienie to proces, jest jeszcze dużo do zrobienia, ale głęboko wierzę, że Bóg będzie ze mną i że cały czas będzie mnie prowadził.

Jak przebiega ten proces?

To są lata mojej terapii psychologicznej, podczas której uczyłam się radzenia sobie z lękiem. Pokazano mi, jakie mechanizmy mają wpływ na moje życie i decyzje. Psycholog wskazał przyczyny moich różnych zachowań i problemów, z którymi sobie nie radziłam. To były lata wypłakiwania mojej krzywdy.

Czy zmienił się twój obraz Boga?

Najważniejsze w relacji z Bogiem wydarzyło się przed kilkoma miesiącami. Pierwszy raz w życiu stanęłam przed Nim w całej prawdzie. Wykrzyczałam wobec Niego wszystkie głęboko skrywane uczucia i emocje. Kiedy to wszystko ze mnie wypłynęło, poczułam, że On mnie nie potępia, ale przyjmuje mnie taką, jaka jestem. Z całą moją historią i z wszystkimi emocjami. Wiele lat żyłam w poczuciu głębokiego opuszczenia i odrzucenia przez Boga. Widzę, że Bóg to wszystko powoli przemienia. Coraz bardziej przekonuję się, jak On jest inny niż moje dotychczasowe wyobrażenia. To proces i droga mojego uzdrowienia, które dokonuje się we wspólnocie Kościoła.

Zaczęło się też zmieniać moje myślenie o kapłanach. Zobaczyłam, że nie wszyscy są źli. Poznałam dobrych księży, którzy mnie wysłuchali, nie oceniając, okazali empatię i współczucie. Przez ich posługę sakramentami zaczęło się moje duchowe uzdrowienie. Bardzo ważne w tym procesie okazało się kierownictwo duchowe. Kierownik uczy mnie zintegrowania życia duchowego i emocjonalnego, zdrowej duchowości. Uczy mnie również budowania szczerej i autentycznej relacji z Bogiem.

Moje uzdrowienie dokonuje się we wspólnocie Kościoła przez różne osoby, również świeckie, dobrze uformowane duchowo. Świadectwem życia uczą mnie, że od Boga pochodzi tylko dobro. Te osoby są dla mnie darem. Jedna z nich pojawiła się już na etapie procesu, bez niej nie dałabym rady. To ona pomogła mi nie tylko podjąć decyzję o wejściu na drogę procesową, ale także przejść przez ten trudny czas, dźwigała mnie, kiedy nie miałam już sił. Wspierała mnie obecnością, modlitwą i sercem. I robi to do dziś.

Do niedawna byłam skupiona na ciągłym rozpamiętywaniu zła. Cierpienie stało się moim bożkiem i centrum mojego życia. Obecnie uczę się szukać dobra i skupiać się na dziękowaniu za to, co dobrego się wydarzyło. Wraca mi radość życia i staram się być wdzięczna za drobne rzeczy w codzienności. Uczę się też coraz bardziej kochać siebie. Widzę również uzdrowienie w sferze seksualnej. Wielkim darem dla mnie jest łaska codziennej Eucharystii i częsta adoracja Najświętszego Sakramentu. Dla mnie to jest cud, jaki dokonał się w moim życiu.

Czego dziś oczekujesz od Kościoła?

Ewangelicznego podejścia do człowieka. Nie mogę się pogodzić z tym, że Kościół, który jest Jezusowy, który pierwszy powinien głosić Ewangelię i o niej świadczyć, nie potrafi w sposób godny i empatyczny przyjąć osoby skrzywdzonej. Wiem, jak to ważne, bo spotkałam osoby duchowne, które okazały mi troskę i miłość. Ale znam też doskonale inne podejście, bo doświadczyłam niewysłuchania, oporu i braku zrozumienia. To głęboko mnie zraniło.

Bardzo cierpię też z tego powodu, że osoby skrzywdzone na tle seksualnym są dziś uważane za te, które atakują Kościół. Zarzuca się nam, że burzymy Kościół, a to przecież tylko wołanie o pomoc i sprawiedliwość. Jakby ludzie nagle zapomnieli, że za krzywdą kryje się konkretny człowiek, który jak pobity przez zbójców potrzebuje miłosiernego Samarytanina. Gdzie my mamy szukać tej sprawiedliwości, jeśli nie w Kościele? Brakuje mi tego zwyczajnego, ludzkiego podejścia, takiego przytulenia ze strony ludzi Kościoła. Wyjścia do ofiar. Ludzie się dziwią, że po wielu latach zaczynamy mówić o skrzywdzeniu. Zranienie pracuje w człowieku przez lata. To życie w lęku, poczuciu gniewu, buntu, wstydu, które buzuje, buzuje, aż w końcu wybucha. Często ludziom się błędnie wydaje, że dziecko zapomni. Tak nie jest, dziecko pamięta wszystko. Rodzic nie pyta, dziecko o tym nie mówi i zostaje z tym samo. I tu zaczyna się dramat.

W pierwszy piątek Wielkiego Postu przypada dzień modlitwy i pokuty za grzechy wykorzystywania małoletnich. Jest taka modlitwa w tym dniu w twojej parafii?

U mnie ksiądz proboszcz nie porusza tego tematu. Nie chciał nawet wywiesić w gablocie numerów kontaktowych do instytucji, gdzie pokrzywdzeni mogą szukać pomocy. A u nas jest znacznie więcej osób skrzywdzonych przez księdza, który i mnie wykorzystał seksualnie. Czasem myślę o tym, co one przeżywają, jak muszą cierpieć. Może tak jak ja kiedyś znalazły się na granicy śmierci? Ogromnie mnie boli, że proboszcz nie chce wyciągnąć do nas ręki, zasłaniając się tym, że nie chce rozdrapywać naszych ran. Tylko że one same się nie uleczą. Oczekiwałabym pasterskiego podejścia. Powiedzenia: „Jesteście dla mnie ważni, upominam się o was, tak jak upomina się Pan Bóg o każdą osobę skrzywdzoną”. Chciałabym uznania, że krzywda, która mnie spotkała, zniszczyła mi życie. Zależy mi na nazwaniu tego po imieniu, to jest niezwykle ważne.

Czy parafianie wiedzą, że w dochodzeniu potwierdzono, że ich dawny ksiądz krzywdził dzieci i został za to ­usunięty ze stanu duchownego?

Ta informacja nigdy nie została ogłoszona w naszej parafii. Dla mnie jako osoby skrzywdzonej wejście na drogę procesową było przełomem. Wierzę, że innym skrzywdzonym przez tego kapłana oficjalna informacja o finale procesu przyniosłaby wielką ulgę. Świadomość, że przestał być księdzem, dałaby poczucie sprawiedliwości. Tego potrzeba – miłosierdzie objawia się również w sprawiedliwości. A w nim można szukać ukojenia.

Co musiałoby się stać, żeby proboszcz, taki jak ten z twojej parafii, zaczął się otwierać na pokrzywdzonych?

Im bardziej stykam się z tym problemem, tym wyraźniej widzę, jak wielkie są opór i zamknięcie na ten temat. Może spotkanie z osobą pokrzywdzoną zmieniłoby jego podejście? Choć to rodzi też ryzyko, że konfrontacja takiej osoby z proboszczem może się wiązać z ponownym odrzuceniem i kolejnym zranieniem. Dlatego tak ważni są pośrednicy, którzy znają ten temat. Widzę tu dużą rolę osób świeckich, które w takich sytuacjach mogą i powinny porozmawiać z proboszczem i powiedzieć, że chcą zajęcia się tą krzywdą, bo ona dotyka i wyniszcza całą wspólnotę. Kolejnym sposobem, który chodzi mi po głowie, jest inicjatywa duszpasterzy i wyjście do tych parafii. Myślę o kapłanach takich jak duszpasterz osób pokrzywdzonych, ale też innych, którzy wiedzą, że w ­danej ­wspólnocie jest taki problem.

Żeby proboszcz czuł, że jest pasterzem parafii, która jest wspólnotą ludzi?

Dokładnie tak! To jest wspólnotowy problem. To ważne, żeby taki proboszcz też chciał przyjąć pomoc, jeśli nie radzi sobie z tematem wykorzystywania seksualnego w Kościele. Może potrzebuje rady? Doświadczenia? Wyjaśnienia? Wszystko zaczyna się od rozmowy. To mog­łoby pomóc w przełamaniu wielu barier. Wierzę, że Pan Bóg w końcu skruszy te serca. Na szczęście w Kościele powstają kolejne miejsca, gdzie pokrzywdzeni mogą szukać pomocy. Są wypracowane procedury zgłoszenia krzywdy u delegatów w każdej diecezji. Są duszpasterze osób skrzywdzonych, u których można szukać pomocy duchowej. Powstały strony internetowe: zgloskrzywde.pl oraz wspolnotazezranionymi.pl. Jest inicjatywa: „Zranieni w Kościele” i działający w jej ramach telefon wsparcia, w Poznaniu powstał punkt konsultacyjny, od wielu lat działa Centrum Ochrony Dziecka, od niedawna także Fundacja Świętego Józefa. To cieszy i daje mi nadzieję na dalsze dobre zmiany w Kościele. W Krakowie ruszyła inicjatywa „Ku uzdrowieniu”. Czytałam, że ma ona charakter nie grupy terapeutycznej, a prowadzonej pod okiem specjalistów grupy wsparcia i bardzo mi się spodobała ta forma. Nie zastępuje terapii, podczas której trzeba dotrzeć do źródeł traumy i je przepracować, ale skupia się na bieżących problemach osób skrzywdzonych w przeszłości.

Na przykład?

Problem z poczuciem własnej wartości. To jedna z konsekwencji wykorzystania seksualnego. Ważne jest również to, że spotykają się osoby, które łączy podobne doświadczenie i zrozumienie problemów, z którymi się borykają.

Spotkałam się nieraz z takim podejściem: możesz mówić o pedofilii w Kościele, ale tylko jeśli będziesz mówić tak samo często o pedofilii wśród murarzy, lekarzy, artystów itd. Jak odbierasz takie patrzenie na sprawę?

Ostatnio słyszę, jak ludzie mówią: „Wy w Kościele macie lżej niż ci, którzy zostali skrzywdzeni w rodzinie. Ci, którzy są skrzywdzeni przez ojca, wujka itd., mają gorzej”. Czuję się, jakby ktoś pomniejszał moją krzywdę, a tym samym ją rozdrapywał. Dużo czasu zajmuje mi odnalezienie spokoju po takich słowach. Dla mnie jest to wartościowanie krzywdy. Przypomina mi się wtedy komitet obrony księdza, oficjał, ciotka… Myślę, że tak samo czują się ci, którzy zostali skrzywdzeni przez kogoś w rodzinie, kiedy mówi im się o tym, że ci z Kościoła mają gorzej. Dlatego, proszę, nie wartościujcie naszych zranień. Jedni i drudzy potrzebują tego samego – uznania krzywdy. Konsekwencje mogą być inne, w przypadku skrzywdzonych w Kościele pewnie bardziej związane ze sferą duchowości i wiary. Inaczej też wygląda dochodzenie do prawdy i sprawiedliwości. Ale skrzywdzony człowiek to po prostu skrzywdzony człowiek. Mamy tu do czynienia z szeroko pojętym problemem społecznym. Cały czas myślę o osobach wykorzystanych w rodzinach. Dla nich zgłoszenie krzywdy jest niezwykle trudne, bo muszą wystąpić przeciwko najbliższym i często dochodzi do podziału między nimi. Sądzę, że Kościół i państwo powinny równocześnie zająć się pomocą skrzywdzonym, żeby nie było poczucia, że jedne ofiary są lepsze albo gorsze od drugich.

Usłyszałam niedawno zdanie od kapłana, który robi dużo dobrego dla osób zranionych, że życzyłby sobie, by za piętnaście lat Kościół był miejscem, gdzie pomoc może znaleźć każda osoba skrzywdzona na tle seksualnym, niezależnie od tego, kto był sprawcą. Oczywiście nie chcę umniejszyć tu roli instytucji publicznych, bo nie wszystkie osoby skrzywdzone w jakimkolwiek środowisku są wierzące. Ale jeśli ktoś spotka skrzywdzonego, to będzie mógł mu powiedzieć: idź do Kościoła, tam znajdziesz ludzi, którzy cię przyjmą, otoczą opieką i profesjonalnie ci pomogą. Chcę wierzyć, że kiedyś tak się stanie.

Pomoc dziecku skrzywdzonemu seksualnie

Rozmowa z Jolantą Zmarzlik, terapeutką pomagającą skrzywdzonym dzieciom i ich rodzinom

Jolanta Zmarzlik

Jak poznać, że dziecko jest krzywdzone seksualnie?

Odpowiem ulubionym wyrażeniem psychologów: to zależy. Głównie od tego, w jakim wieku jest dziecko i jakie są okoliczności. To nie tak, że wykorzystywanie seksualne daje jakiś zespół objawów. Jak mamy wysypkę, wymioty i gorączkę, to kilka chorób może temu odpowiadać. Tu jest inaczej.

Jakieś znaki chyba jednak muszą być.

Są trzy ewidentne dowody na wykorzystanie seksualne: ciąża, choroba weneryczna lub obecność nasienia na ciele lub ubraniu dziecka. Pierwszy dotyczy tylko dziewczynek w określonym wieku. Drugi jest niedostępny wzrokowi osób postronnych. Trzeci zdarza się niezwykle rzadko, bo musiałby zostać dostrzeżony natychmiast po krzywdzie. Są jednak inne sygnały, które mogę zebrać pod jednym hasłem – zmiany. To jest pierwsze, co powinno wzbudzić czujność u rodziców: zmiany w zachowaniu i dotychczasowym funkcjonowaniu dziecka. Na przykład pogodna siedmiolatka stała się smutna, przygnębiona, ma kłopoty z jedzeniem, popłakuje po kątach.

Przyczyn mogą być tysiące…

Miliony. Chomik zdechł. Babcia wyjechała. Mama poszła do pracy. Należy być uważnym i – to chcę podkreś­lić – trzeba być naprawdę blisko ze swoim dzieckiem. To wcale nie jest takie łatwe. Wielu może się oburzyć, bo uzna, że każdy porządny rodzic wie, co się z dzieckiem dzieje. Odwozi do szkoły, potem na zajęcia. Pyta, jak minął dzień. Sprawdza, czy lekcje odrobione. Ale tu potrzeba więcej – prawdziwego bycia z dzieckiem, obserwowania jego rozwoju, poznawania jego zdania, żeby wiedzieć, czym się interesuje, czego się boi, jakie ma wątp­liwości. To więcej wysiłku niż sprawdzanie, czy dziecko jadło, czy ma czyste ubranie i czy osiąga rozliczne sukcesy.

Ważne, żeby dać dziecku przestrzeń do tego, by mog­ło mówić o różnych rzeczach: ile strzeliło bramek, że szlaczki rysuje najładniejsze, ale i że coś nie wyszło, że jest problem. Że szło wieczorem na skróty przez park, chociaż rodzice mówili, że ma iść dookoła, bo w parku jest ciemno. Ale nie posłuchało, ktoś je napadł i ukradł komórkę. I rodzic nie powie: „Sto razy powtarzaliśmy, nic do ciebie nie dociera!”, nie potępi dziecka, tylko da wsparcie. W przeciwnym razie nie będzie przestrzeni, żeby zauważyć zmiany. To nie działa tak, że powiemy sobie: „Od przyszłego poniedziałku zacznę bacznie obserwować, czy moje dziecko jest wykorzystywane seksualnie”. I ­wystarczy. Mówię wprost – nie wystarczy.

To pewnie nie wystarczy też uczenie dzieci, żeby nie rozmawiały z obcymi?

Może się wydawać, że sprawca wykorzystywania seksualnego jest taki obrzydliwy i straszny, że dziecko na pewno ucieknie ze strachem. To znacznie bardziej skomplikowane. Wielu sprawców robi wszystko, żeby dziecko sobą oczarować i uwieść. Oplata je pajęczyną niby-przyjaźni, poświęca mu swój czas, uwagę. Daje to, czego dziecko może nie dostawać w wystarczającym stopniu od rodzica, opiekuna, wychowawcy. Czasem chodzi też o potrzeby materialne. Do tego zaczyna być rozbudzane seksualnie. Dlatego dziecko, które jest przez dłuższy czas tak „przygotowywane” przez sprawcę, czuje się otoczone miłością, zainteresowaniem i akceptacją, a do tego jest pobudzone seksualnie, przez długi czas może nie zauważać, że coś jest nie tak. Im młodsze dziecko, tym trudniej mu to zauważyć. Może nie uznawać takiego ­kontaktu ­seksualnego za ­odrażającą rzecz.

Kiedy dziecko zaczyna rozumieć, że relacja nie jest zdrowa?

To też najczęściej nie dzieje się nagle. Po jakimś czasie dziecko widzi, że sprawca bywa namolny, uparty, zaborczy, ciągnie je w kierunku tylko tej jednej aktywności.

Co to znaczy „po jakimś czasie”?

Może być po miesiącu, może być po trzech latach. W każdym razie nie należy się dziwić, że dziecko uświadamia to sobie dopiero po czasie, który może się wydawać bardzo długi. To nie jest wina dziecka, że uczestniczy w ­aktywności, której może do końca nie rozumieć.

Mimo że sprawca będzie próbował pokazać to inaczej?

Tak, to część manipulacji – wywołać w dziecku poczucie winy. A w tym sprawcy są z reguły świetni. Kiedy dziecko zaczyna zauważać, że coś jest nie tak, i próbuje się zbuntować, słyszy: „znienawidzą cię, jak się dowiedzą”, „sam chciałeś/sama chciałaś”. W przypadku środowiska kościelnego dochodzi jeszcze kwestia grzechu. Sprawca mówi: „zgrzeszyłaś/zgrzeszyłeś, spotka cię kara” albo „zobacz, do jakiego grzechu mnie doprowadziłaś/doprowadziłeś”. Straszy piekłem. Cel jest taki – niezależnie od środowiska – żeby wtłoczyć dziecku przerażającą wizję katastrofy, która je spotka, jeśli wyjawi komuś, co się dzieje między nim a sprawcą. Sprawcy posuwają się do przerażających rzeczy, żeby narzucić ofierze milczenie. Pamiętam szczególnie jeden przypadek, bardzo drastyczny. Ojciec wykorzystywał seksualnie kilkuletniego syna. Chłopiec miał ukochanego żółwia, któremu ojciec na oczach tego dziecka urwał głowę. Zagroził synowi, że z nim zrobi to samo, jeśli opowie komuś o tym, co się między nimi dzieje. Chłopiec był sparaliżowany przerażeniem. Bał się cokolwiek powiedzieć, ale dramatycznie chciał wezwać pomocy. Znalazł sposób – zanieczyszczał kałem siebie i otoczenie. W końcu trafił do szpitala psychiatrycznego.

Jak informacja o wykorzystywaniu wyszła na światło dzienne?

Po czasie chłopiec sam zaczął mówić. Pomogło to, że w szpitalu był odseparowany od krzywdziciela. Opisałam skrajny przypadek, ale chcę zwrócić uwagę na to, że za dziwnym, nietypowym czy po prostu innym ­zachowaniem dziecka kryje się jakaś informacja.

Czy są symptomy, które zdarzają się częściej w przypadku wykorzystywania seksualnego?

U dziewczynek – rzadziej u chłopców – pojawiają się zaburzenia odżywiania: bulimia, anoreksja. Obserwujemy też samookaleczenia. Często dziecko myśli, że to w nim jest coś, co sprawia, że jest krzywdzone. Nienawidzi siebie i własnego ciała. I zadaje sobie ból. Pamiętajmy jednak, że nie zawsze takie zachowania świadczą o wykorzystywaniu seksualnym. I odwrotnie – jeśli takich sygnałów nie ma, nie znaczy to, że nie doszło do wykorzystania.

Jeśli to przestępstwa tak mocno ukryte, osłonięte siecią manipulacji, jakim cudem w ogóle wychodzą na jaw?

Mimo wszystkich trudności, tajemnic, wstydu, lęku dziecko chce ujawnić, co się z nim dzieje. Czasem robi to desperacko – wprost, a czasem daje sygnały swoim zachowaniem, stanem zdrowia. Uporczywe bóle głowy, brzucha, omdlenia, zamknięcie się w sobie, odsunięcie od rodziny, przyjaciół, rozdrażnienie, kłopoty ze snem, brak apetytu, przejadanie się itp. Ta lista może być bardzo długa. Powtórzę jeszcze raz: trzeba wnikliwie analizować wszelkie zmiany zachowania dziecka. Trzeba poszukiwać przyczyn, a nie skupiać się na korygowaniu i ­dyscyplinowaniu dziecka.

A w przypadku małych dzieci? Rodzice mogą się obawiać, że nawet jeśli zauważą zmianę w zachowaniu malucha, to nie zorientują się, że chodzi o wykorzystywanie seksualne.

Małe – przedszkolne – dzieci, często nie zdając sobie sprawy ze znaczenia doświadczeń związanych z wykorzystywaniem seksualnym, wprost odtwarzają w zabawie zachowania, w które zaangażowali je sprawcy. Tak jak się bawią w sklep czy w gotowanie, bo naśladują codzienne czynności dorosłych, mogą pokazać w zabawie zachowania o charakterze seksualnym. Na przykład w przedszkolu udają, że lalki uprawiają seks oralny. Dziecko nie ma bladego pojęcia, że proponując taką zabawę, wywoła trzęsienie ziemi. W każdym razie dobrze, żeby wywołało, bo dorośli nie mogą przejść obok tego obojętnie. Powinni – delikatnie i z wyczuciem – zapytać, skąd dziecko zna takie zachowania. Tylko trzeba to zrobić tak, żeby nie poczuło, że lepiej będzie skłamać albo milczeć. Ale wykluczone, żeby przedszkolak sam wymyślił taką zabawę. Dzieci nie mają pojęcia o seksie, nie działa u nich układ hormonalny odpowiadający za tego rodzaju pobudzenie. Zabawa w seks oralny jest zatem odzwierciedleniem tego, co dziecko przeżyło albo co widziało, na przykład w ­filmie pornograficznym.

Znam historię małej dziewczynki, dzięki której udało się wykryć wielką aferę pedofilską. Ta niespełna trzylatka poprosiła któregoś dnia po kąpieli mamę o seks oralny. Oczywiście powiedziała to swoimi słowami. Uznała to za przyjemną zabawę. Matka pobiegła do psychologa. Udało się ustalić, kto tę „zabawę” pokazał trzylatce. Dzięki pracy z tą dziewczynką namierzono seryjnego sprawcę.

Sprawca działa tak, żeby uwieść dziecko. A jak postępuje z rodzicem?

Rodzica często też uwodzi. Zaprzyjaźnia się z nim. W przypadku rodzin dysfunkcyjnych, ubogich nierzadko ta przyjaźń wiąże się z konkretnymi korzyściami dla rodziców – a to za prąd zapłaci, a to pół litra przyniesie, a to dziecku buty kupi. Sprawca może też być takim dobrym duchem rodziny, przedstawiać się jako ktoś, kto rozumie i wspiera proces wychowawczy. Zdaje sobie sprawę, że rodzice są zapracowani, więc on zabierze dziecko na ryby. Albo nauczy je wspinać się na ściance, bo sam to doskonale potrafi. Sprawca często oferuje rzeczy, które rodzice chcieliby dać dziecku, ale nie mają pieniędzy, czasu albo możliwości. I nieświadomie popychają dziecko w ręce krzywdziciela.

Jak zachować czujność, ale nie popaść w chorobliwy brak zaufania do ludzi?

Trzeba pamiętać, że przesadne oddawanie komuś własnego dziecka we władanie jest ryzykowne i niebezpieczne. Jeśli jakaś osoba, której ufamy – nauczyciel, instruktor, ksiądz albo po prostu znajomy – za bardzo wchodzi w rolę opiekuna i przejmuje kompetencje rodzica, powinno to wzbudzić zaniepokojenie. Na przykład mężczyzna prowadzący chór codziennie obdzwania chłopców, żeby pogadać z nimi przed snem, pomodlić się razem i powiedzieć im „dobranoc”. Taki rytuał kończący dzień. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby to rodzic miał taki zwyczaj. Ale tu ktoś inny stawał się dla tych chłopców najważniejszą osobą w ich życiu. Wtedy dzieci są „kradzione” w białych rękawiczkach. A jeśli to rodzic jest sprawcą, sytuacja staje się najtrudniejsza. Nie ma bardziej bezbronnych istot na świecie od dzieci krzywdzonych w rodzinach.

Jak uświadamiać dziecku zagrożenie wykorzystaniem seksualnym?

Po pierwsze, rozmawiać. Na różne tematy, wtedy mówienie o zagrożeniach nie będzie czymś wyjątkowym i – co za tym idzie – wyjątkowo stresującym. Rozmowa o przeciwdziałaniu zagrożeniom musi być dostosowana do wieku oraz rozwoju dziecka i ukierunkowana na zapewnienie mu bezpieczeństwa. Nasz przekaz powinien być taki: „Masz prawo chronić swoje ciało. Są miejsca intymne, które podlegają wyjątkowej ochronie. Masz prawo powiedzieć «nie». Alarmuj, gdy coś cię niepokoi, nawet jeśli ktoś powie, że to tajemnica”. Najważniejsze, żeby rodzice sami respektowali te reguły. Jeśli dziecko nie chce dać ciotce buziaka – nie ma obowiązku, i mama albo tata nie powinni do tego zmuszać.

Dziecko może zostać wykorzystane seksualnie, nie mając fizycznego kontaktu ze sprawcą. Myślę o przestępstwach, które się dokonują na przykład przez internet. Czy to częste zjawisko?

Na pewno coraz powszechniejsze, bo sprawcy idą z duchem czasu. Kiedyś zdarzały się przypadki, że dzieci były nagabywane przez telefon. Dzisiaj krzywdziciele wykorzystują możliwości, jakie dają im nowe technologie. I fakt, że dzieci w sieci po prostu są obecne. Formy krzywdzenia mogą być różne – od wysyłania wiadomości i zdjęć o charakterze erotycznym po namawianie dziecka, żeby rozebrało się przed kamerą, masturbowało albo oglądało sprawcę podczas czynności seksualnych. W takich przypadkach sprawca z reguły nie stara się uwieść rodziców, tylko dziecko przeciwko rodzicom zbuntować, podburzyć. Ma też czym zastraszać ofiarę – nagrania, zdjęcia. Informacja o wykorzystywaniu bywa wyjątkowo zaskakująca dla rodzica, któremu się wydaje, że jest cały czas obok dziecka. Bo fizycznie jest, ma je na wyciągnięcie ręki. Tylko sprawca po kablu z internetu wchodzi do domu i ­zyskuje władzę nad dzieckiem.

I wracamy do tego, że fizyczna obecność przy dziecku to za mało i potrzeba relacji. Tylko z tym różnie w rodzinach bywa. Czy takie braki da się nadrobić?

Na szczęście tak. To niesamowite, jak dzieci mają dużo cierpliwości, by wybaczyć rodzicom błędy, i jak nieskończenie wielką mają potrzebę bycia z nimi w dobrej relacji. Oczywiście im dziecko starsze, tym trudniejsze się to staje. Szczególnie nastolatki bywają nadkrytyczne w stosunku do matki i ojca. Generalnie jednak jest szansa na odbudowanie – czasem zbudowanie na nowo – relacji z dzieckiem. Rodzic musi wykazać chęć, przyznać się do błędów. To wcale nie zburzy jego autorytetu. A dziecko w tej relacji ma być partnerem. Nie chodzi o to, żeby traktować je jak dorosłego, tylko o to, żeby to, co dziecko czuje, myśli i czego oczekuje, było na równi z uczuciami, opiniami i oczekiwaniami rodzica.

Zdarza się, że się nie da? Że nie ma szans na zdrowe relacje?

Mówiąc o odbudowywaniu relacji, nie mam na myśli bardzo przemocowych, patologicznych rodzin. Nie uważam, że należy za wszelką cenę dążyć do tego, by dziecko wychowywało się w rodzinie biologicznej, gdy tam doznaje ogromnych krzywd i cierpienia. Wiem, o czym mówię. Pracowałam w domu dziecka, teraz działam w fundacji zajmującej się walką z przemocą. Są dzieci, dla których codziennością jest kopanie, walenie głową o ścianę, przypalanie papierosem, poniżanie, słuchanie zdań typu: „Lepiej, żebyś zdechł”, „Jesteś szmatą”. Uważam, że czasami rodzice są tak toksyczni dla dziecka, że lepsza jest dla niego tęsknota za idealnym obrazem rodzica i przeżycie żałoby po stracie niż kontakt z tym realnym rodzicem, który niszczy na całe życie. Jednocześnie mam świadomość, jak wielką wartość stanowi rodzina, i nie mam wątpliwości, że należy dołożyć wszelkich starań, żeby jej pomóc. Tylko że czasem po prostu się nie da. Trzeba ochronić dziecko.

Czy po wykorzystaniu seksualnym można normal­nie żyć?

Tak, można. To zależy od wielu czynników. Pierwszym z nich jest indywidualna odporność dziecka na zranienia, tak zwana rezyliencja. Ważne jest również, jak długo trwała krzywda, kto był krzywdzicielem. Najgłębsze rany zadają rodzice. Istotne jest także, na jakim etapie dziecko otrzymało profesjonalną pomoc terapeutyczną. Czasem jest tak, że rana sama zarasta, ale w środku się jątrzy. Może się wydawać, że wszystko jest już dobrze, krzywdziciela nie ma przy dziecku, ustało wykorzystywanie seksualne. Ale to jest coś, co pozostawia ślad do końca życia. Tę krzywdę trzeba przepracować. Odbyć żałobę po utraconym dzieciństwie.

Mówiła pani o wykorzystanej seksualnie trzylatce. Jest możliwe, że takie małe dziecko po prostu nie będzie pamiętać?

Może nie umieć przywołać w pamięci konkretnych zdarzeń, ale one i tak zostawiają ślad. To widać na tomograficznym badaniu mózgu.

Tomografia komputerowa może wskazać, czy dziecko było wykorzystywane seksualnie?

Tak łatwo nie jest. Ale z takiego badania można wyczytać przebytą traumę. W momencie dużego stresu wydziela się kortyzol, hormon stresu. On powoduje, że mózg toruje sobie pewne ścieżki reakcji. Właśnie to ­zbombardowanie stresem da się zauważyć w takim badaniu.

Pewne sprawy wychodzą po latach. Na przykład dziewczyna we wczesnym dzieciństwie została skrzywdzona seksualnie. Nie pamięta tego. Po latach podejmuje współżycie. I okazuje się, że cierpi na pochwicę, czyli skurcz mięśni pochwy uniemożliwiający stosunek. Nie wie dlaczego. Dopiero głęboki wywiad pozwala odkryć problem. Bodziec o charakterze seksualnym obudził w niej to, co przez lata było uśpione, ale zostawiło swój ślad w mózgu. Czyli podświadomą reakcję obronną na próbę wprowadzenia członka do pochwy.

Problemy z seksualnością to częsty skutek wykorzystania?

Tak, i objawiają się skrajnie – nadmierną potrzebą seksu albo odseparowaniem od własnej seksualności. To też zależy między innymi od wieku osoby pokrzywdzonej. Dlatego w terapii wykorzystania seksualnego zaleca się metodę otwartych drzwi, czyli zawsze można wrócić na terapię. Załóżmy, że siedmiolatka trafi do terapeuty. Otrzyma pomoc, która będzie dostosowana do jej wieku i możliwości rozwojowych. Z taką dziewczynką nie będę rozmawiać tak, jakbym rozmawiała z szesnastolatką. Siedmioletnie dziecko pewnych informacji nie będzie w stanie przyswoić, nie byłaby to też wiedza przydatna w jej wieku. Może się zatem okazać, że wraz z dojrzewaniem pojawią się nowe kwestie, które będą potrzebowały przepracowania. I trzeba pamiętać, że drzwi do terapeuty pozostają otwarte.

Dlaczego osoby wykorzystywane seksualnie często o swojej krzywdzie mówią po wielu latach?

Milczenie ofiar to jedna z głównych cech charakterystycznych dla wykorzystywania seksualnego. Osoby pokrzywdzone milczą, bo biorą na siebie winę i odpowiedzialność za to, co się zdarzyło. Zarzucają sobie, że coś zrobiły, choć nie musiały. „Po co tam poszłam? Dlaczego nie krzyczałam?”. A sprawca działa jak kobra – paraliżuje ofiarę. Obezwładnia. Trzynastoletnia dziewczyna była wykorzystywana seksualnie przez przyjaciela rodziny. Sprawca tak ją zmanipulował, że to dziecko było przekonane, że on kontroluje całe jej życie, że ją cały czas widzi. Kiedy jej powiedział, że ma gdzieś iść – szła jak po sznurku. Gdy tylko była w domu, zasłaniała zasłony. Nawet w ciągu dnia, a mieszkała na wysokim piętrze, nikt nie zaglądał jej przez okno. Ale ta dziewczynka była pewna, że krzywdziciel ją obserwuje. Nie jest łatwo wyrwać się z takiej relacji. Nie jest łatwo powiedzieć: „nie”. To poczucie winy sprawia, że osoby wykorzystane seksualnie przez długi czas robią wszystko, żeby to nie wyszło na jaw.

W jakiś charakterystyczny sposób?

Dziewczynki często ukrywają swoją kobiecość, noszą luźne stroje. Albo zachowują się agresywnie, prowokacyjnie. Żeby nikt nie zobaczył w nich kobiety i nikt nie potraktował jak kobietę. Mogą też jednak być rozhamowane seksualnie. Epatują swoją seksualnością, jakby nie potrafiły inaczej komunikować się z otoczeniem niż przez uwodzenie.

A chłopcy?

Tu trudniej wskazać jakieś szczególnie często powtarzające się sposoby. Chłopcy nie są tak dobrze opisaną grupą. Również w naszych gabinetach zdecydowaną większość stanowią dziewczynki. Na pewno możemy mówić o poczuciu stygmatyzacji – u chłopców i dziewczynek. Dlatego skrzywdzone dzieci nieraz odrzucają pomoc. Nauczycielka pyta, czy dziecko ma jakiś problem, czy chce porozmawiać. A ono nie chce, bo boi się, że jak zacznie mówić, to popłynie, wyjawi swój największy ­sekret i ­będzie katastrofa.

Sprawca był przerażająco skuteczny…

„Nie mów, bo mama cię znienawidzi”. „Nie mów, bo trafisz do poprawczaka”. „Nie mów, bo pójdę do więzienia i nasza rodzina się rozpadnie”. To rezonuje przez lata.

Co się musi stać, żeby złamać tę barierę?

Pojawia się jakiś impuls. Tak jak z pewną dziewczynką w szkole. Kiedyś klasa miała zastępstwo ze szkolną pedagog. Ta w pewnym momencie, zupełnie przypadkowo, zatrzymała się przy tej dziewczynie i powiedziała: „Ale masz piękne oczy. Wiesz, że oczy są zwierciadłem duszy?”. Dziewczynka zamarła. Była przekonana, że pani pedagog poznała, że ona jest wykorzystywana seksualnie. Po lekcji, ledwo przytomna ze strachu, poszła do niej i pyta: „Skąd pani wie? Skąd pani wie, że on mi to robi?”. W tej dziewczynie było bardzo dużo gotowości, żeby otworzyć się na pomoc. Nie miała odwagi, by to ujawnić. Ale kiedy uznała, że pedagog już wie, mogła powiedzieć.

Zdarza się jednak, że dzieci nie wytrzymują tego napięcia. Podejmują próby samobójcze albo się okaleczają, łykają proszki. Albo dzwonią do telefonu zaufania. Czasem w złości wykrzykują to matce. Wcześniej jej nic nie mówią, ale noszą w sobie taką myśl, że matka powinna była zauważyć. Odnotowujemy też tak zwany wysyp wakacyjnych ujawnień na koloniach czy obozach. Wtedy dzieci – częściej te młodsze – mówią o ­wykorzystywaniu, bo są z dala od sprawcy.

A jeśli to do nas przyjdzie dziecko albo osoba dorosła i powie o swojej krzywdzie? Co robić?

Na pewno wysłuchać, nie odrzucać. Absolutnie nie wolno mówić rzeczy w stylu: „Ale na pewno nie kłamiesz?”, „Jesteś pewien, że tak było?”. Tym możemy wyrządzić ogromną krzywdę. Jeśli ktoś w sobie nosił tajemnicę i wybrał nas, żeby ją ujawnić, a my go odepchniemy – skrzywdzimy go drugi raz. I to będzie poważna rana. Nie musimy przejmować roli profesjonalnego terapeuty, jeśli nim nie jesteśmy. Wskażmy, gdzie można znaleźć pomoc.

Jolanta Zmarzlik – terapeutka, specjalistka prowadząca diagnozę, interwencję i pomoc dzieciom krzywdzonym i ich rodzinom w Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę