Zobacz ptaka. Opowieści po drodze - Jacek Karczewski - ebook

Zobacz ptaka. Opowieści po drodze ebook

Jacek Karczewski

4,5

Opis

Czy wiesz, które dzieła światowej cywilizacji zostały napisane gęsim piórem? Który ptak jest najgęściej opierzony, a który waży raptem tyle co dwie oliwki – i to bez pestek?! I czy ptaki miewają kaca?

Zobaczyć ptaka – to pozornie łatwe, bo spotykamy ptaki niemal codziennie na naszej drodze do pracy, szkoły, sklepu. Mieszkają po sąsiedzku, widujemy je przy okazji spaceru w parku albo na wakacjach nad morzem. Ale czy naprawdę je widzimy? Ta książka udowadnia, że każdy z nich jest czymś znacznie więcej niż tylko kulką pierza. Każdy ma swoją nieoczywistą, często zapomnianą już historię.

Z nową książką Jacka Karczewskiego zapraszamy Cię w podróż do ptasiego świata, drogą po meandrach historii naszych relacji z ptakami i Przyrodą. Spotkasz tu wielkich królów, dobre wróżki, szalonych bogów, zwykłych ludzi a przede wszystkim skrzydlatych bohaterów z krwi i kości. Po jej lekturze nigdy już nie spojrzysz w ten sam sposób na mijane wróble, szpaki, czy łabędzie. Być może do tej pory przezroczyste i bezosobowe, zaczną się materializować, nabierać znaczenia i podmiotowości. Będziesz je wreszcie widzieć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 487

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
adasad81

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa i pouczająca
00

Popularność




Copyright © Jacek Karczewski, 2021

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

Redaktorki prowadzące: Sylwia Smoluch, Weronika Jacak

Marketing i promocja: Agata Gać

Redakcja: Aleksandra Deskur

Redakcja: Konsultacja merytoryczna: dr Michał Polakowski

Korekta: Anna Nowak, Magdalena Owczarzak

Projekt okładki i stron tytułowych: Ula Pągowska

Ilustracje na okładce i we wnętrzu książki: Agnieszka Ciszewska

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

eISBN 978-83-67054-21-8

Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o.

ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.wydawnictwopoznanskie.pl

Na początek

Zobacz ptaka to moja trzecia książka, ale pierwsza i jedyna, jaką kiedykolwiek chciałem napisać. Wyobrażałem ją sobie jako przyjazny przewodnik, który pomagałby identyfikować ptaki zaglądające do ogrodów lub mijane po drodze do pracy, szkoły czy na spacerze. Myśl o niej pojawiła się wraz z pierwszą kampanią społeczną Ptaków Polskich, i pamiętam, jak wydawało mi się wtedy, że każdy chętnie po nią sięgnie, bo każdy nosi w sobie pierwotną ciekawość życia i czuje łączność z Przyrodą, nawet jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy. Przecież nie ma w kosmosie lepszego medium niż głośne, kolorowe i ekscentryczne ptaki. Istoty, w których spotykają się wszystkie żywioły Ziemi. Anioły i diabły. Chełmoński i Dali z ludowym grajkiem, Chopinem i Milesem Davisem. Brzydka fizjologia i tragiczna rutyna z olśniewającym pięknem i rzeką inspiracji. W międzyczasie ukazało się wiele przewodników oraz kilka niezłych aplikacji. Czy ludzie z nich korzystają? A może stali się bardziej świadomi i wrażliwi…? Ja na pewno jestem innym człowiekiem niż 15 lat temu, kiedy zaczynałem pracę w zawodowej ochronie przyrody, i nie będzie wielkiej przesady, jak napiszę, że kosztowało mnie to głowę, serce i dom.

Kiedy siadałem do pisania, wciąż towarzyszyły mi echa tamtejksiążki, szybko jednak się zorientowałem, że wysiaduję coś innego. Ostateczniewykluł się przewodnik po ptakach, który ma nie tyle pomóc je rozpoznać, co… zobaczyć. Dostrzec, co kryje się za trelami kosa, czerwonym brzuszkiem gila, powagą bielika, a nawet niebem, pod którym zawisł szalony pieśniarz skowronek. Każdy ptak ma jakąś historię do opowiedzenia – swoją własną oraz tę, która ciągnie się za całym jego plemieniem. Jedna i druga są jak warkocz splecione z naszą. Nie mogło być inaczej, skoro od wieków rządzimy światem, a starsze od nas o miliony lat ptaki od samego początku były częścią naszych kultur, języków i obyczajów. Zanim zaczęliśmy je regularnie zabijać, w ogóle się nas nie bały i zawsze były tuż obok. Tak jak my chodziły na dwóch nogach, budziły się o świcie, a o zmierzchu kładły się spać. (Przeważnie, tak jak my). Stroiły się w odświętne piórka, tańczyły i śpiewały. Wkrótce sami zaczęliśmy się upiększać, tworzyć muzykę, tańczyć i śpiewać. To ptaki zainspirowały pierwsze piosenki z tekstem, a w ich wołaniach słyszeliśmy fantastyczne opowieści, wróżby i przepowiednie. Jeśli nie wiedziałeś(-aś), czy wybrać się do miasta za dwoma lasami i trzema wzgórzami, kogo poślubić albo kiedy wysiać zboże, wystarczyło wyjść przed dom i zobaczyć, jak zachowują się ptaki. W starożytności żadna wojna ani daleka wyprawa nie mogła się wydarzyć bez wcześniejszych konsultacji z ptakami. Były jak powszechnie dostępna ornitomancjaalbo biointernet. Pomagały zrozumieć świat. Nam trudno już nawet sobie wyobrazić, jak ważne były dla nas ptaki. My, one i cała Przyroda byliśmy jednym. Dzisiaj potrzebujemy ich mocy jak nigdy przedtem, ale też w całej naszej historii nie byliśmy tak odizolowani, ślepi i głusi na to, co ptaki mają nam do powiedzenia. To stąd wzięły się niektóre z 15 opowieści po drodze, które przeplatają 50 opowieści o ptakach.

Każdy ze sportretowanych gatunków ma swoją metryczkę, garść informacji, które poza wyjątkami koncentrują się na pierwszych skojarzeniach – na tym, co typowe i najbardziej rzuca się w oczy. Nierzadko pomijam jakieś warianty upierzenia, a tym bardziej zachowania, bo – i nie mam co do tego wątpliwości – każdy ptak ma swój temperament i osobowość. Oprócz zachowań typowych dla swojego gatunku ma też zachowania typowe dla siebie, a przecież są jeszcze otoczenie i bieżąca sytuacja, które prowokują różne reakcje. Zaawansowana, fachowa wiedza jest ważna, ale nie musi i być może nie powinna być pierwsza. Najpierw patrz sercem, potem szkiełkiem. Zobacz ptaka, pozwól sobie się zachwycić, a zanim się obejrzysz, szczegóły i naukowe informacje same przyjdą. Nie łudźmy się jednak, że te zawsze będą wolne od subiektywizmu badaczy i wpływu kultury. Nawet ptakom by się to nie udało, a co dopiero nam. Co o ptakach może wiedzieć ten, kto całe życie był tylko człowiekiem?

Dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej książki, przede wszystkim prowadzącej cały proces wydawniczy Sylwii Smoluch oraz Weronice Jacak, która z takim wdziękiem zastąpiła ją na ostatnim etapie. Dziękuję tak samo niezawodnej Oli Deskur i wspomagającej nas redakcyjnie Joannie Cyterskiej, Michałowi Polakowskiemu – naszemu merytorycznemu, Grzegorzowi Kalisiakowi oraz Agnieszce Ciszewskiej, którą wymieniam jako ostatnią tylko po to, żeby jeszcze większą uwagę zwrócić na zachwycające akwarele, które dopełniają nasze opowieści.

Książkę tę dedykuję moim Koleżankom i Kolegom ze stowarzyszenia Jestem na pTAK!, do niedawna Ptaki Polskie: Ani Lulkiewicz, Ani Pilarskiej-Cherek, Arkowi Glaasowi, Beacie i Romkowi Brzozom Brzezińskim, Darkowi Pawełkowskiemu, Dawidowi Kazimierczakowi, Emilii Sokołowskiej, Ewie Gutowskiej, Ewie Stróżniak, Filipowi ­Jarzombkowskiemu, Kasi Ramotowskiej, Krzyśkowi Jurczakowi, Krzyśkowi Kraszewskiemu, Justynie Różańskiej, Magdzie Puczko, Malwinie Godziemskiej, Marcie Hoffmeister, Marcinowi Siuchnie, Mariuszowi Orlikowskiemu, Marlenie Przybysz, Michałowi Matyskielowi, Monice Turło, Patrycji Chaci, Pawłowi Kąkolowi, Pawłowi Pstrokońskiemu, Pawłowi Sidle, Piotrowi Kamontowi, Tomkowi Oczkowskiemu, Tomkowi Szusterowi, Zuli Brzezińskiej oraz naszym Wolontariuszom i Przyjaciołom. Tym, co już odlecieli, a przede wszystkim tym, co trwają: serca, odwagi i siły. Niech się za Wami zieleni!

Zapraszam w podróż po meandrach czasów, dźwięków, głosów i kolorów oraz naszego i ptasiego rozumu. Głowy do góry i niech ptaki będą z nami!

W MIEŚCIE

Kos.Czarny jak sadza

Kos to nasz jedyny naprawdę czarny ptak! Ale nie zawsze tak było. Jego przodkowie byli biali jak płatki lilii… Któregoś dnia jeden z nich zobaczył, jak sroka chowa w gnieździe garść klejnotów.

– Czy ja też mógłbym mieć takie cudeńka? – zapytał rozochocony.

– To wcale nie takie trudne – odskrzeczała jego czarno-biała sąsiadka. – Wystarczy, że udasz się na służbę do Księcia Skarbów, władcy Krainy Podziemi. Służba długo nie potrwa, a Książę na odchodne pozwoli ci zabrać tyle kosztowności, ile tylko udźwigniesz. Pod jednym warunkiem – ciągnęła sroka. – Po drodze będziesz musiał minąć siedem grot pełnych kosztowności, ale nie wolno ci niczego dotknąć, zanim nie zobaczysz się z samym Księciem.

Jeszcze tego samego dnia kos odnalazł prowadzące pod ziemię wrota i wleciał do pierwszej komnaty, po brzegi wypełnionej srebrem. Czego tam nie było! Kandelabry, misy, dzbany, fantazyjne brosze, a nawet migotliwe cekiny, leciutkie jak płatki śniegu. Pomny przestrogi przemierzał kolejne, coraz bardziej bajeczne wnętrza, aż w końcu znalazł się w grocie pełnej złota. Tam pokusa okazała się zbyt silna. Zatrzymał się oszołomiony i chwycił w dziób pierwszy z brzegu pierścień. W tej samej chwili wśród gromów i błyskawic ukazał się ziejący ogniem stwór. Przerażony ptak uszedł z życiem, ale bestia zdążyła obrzucić go lepką sadzą, a pierścień stopił żar. Od tamtej pory wszystkie kosy mają czarne jak sadza pióra oraz złoty dziób i takie same obrączki wokół oczu. W każdym razie tak wyglądają dorosłe samczyki. Im starsze i w im lepszej kondycji, tym bardziej jaskrawe są ich ozdoby. Samiczki i młodzież są brunatne. Za to w chwili strachu, bez względu na płeć i wiek, wszyscy uciekają i krzyczą, jakby gonił je smolisty demon.

Kosy to czarodzieje. Gdy nikt inny jeszcze nie śpiewa, bo noce mroźne, a na skraju drogi zbity śnieg i lód, ich powłóczyste, miękkie jak aksamit nuty otulają zaspany jeszcze świat i przypominają, że wiosna niedaleko. W środku dnia kosy robią sobie przerwę, ale usłyszymy je znowu przed zachodem słońca, a czasami długo po. Soliści w zrelaksowanej pozycji – głowa do góry, skrzydła lekko opuszczone, rozluźnione pióra – sadowią się na wierzchołkach drzew, na szczytach dachów, na latarniach i antenach. Ostatnio poznałem takiego jednego, co regularnie śpiewał z leś­nego traktu, ale on, nawet przelatując z miejsca na miejsce, nie mógł się powstrzymać. O najlepsze sceny niektórzy pewnie się pobili, ale warto było, bo im wyżej i im mniej przeszkód po drodze, tym dalej popłynie magiczna melodia. Być może to z jej powodu Szwedzi wybrali czarnego kosa, symbol budzącego się słońca i nadziei, na swojego ptaka narodowego. Kosy mają też swoje wsie i miasta, a nawet cały kraj – Kosowo. Podobno wojownicy, którzy 15 czerwca 1389 polegli w wielkiej bitwie na Kosowym Polu, powstali z martwych jako kosy, żeby ją opiewać. To musiały być kiedyś ważne ptaki w tej części świata, bo kos to jedno z prasłów, które znajdziemy w wielu, jeśli nie we wszystkich językach słowiańskich. U Celtów i Anglosasów czarne ptaki towarzyszyły najpierw druidzkim pustelnikom, a potem chrześcijańskim mnichom. W złożonych do modlitwy dłoniach Świętego Kevina, tamtejszego odpowiednika Franciszka z Asyżu, kosy złożyły kiedyś jajko. Wzruszony, pozwolił im nie tylko je wysiedzieć, ale i wychować wyklute z niego pisklę, co zwykle zajmuje kosom około miesiąca. On sam przez cały ten czas nawet na chwilę nie przerwał pacierzy.

Zawodowcy twierdzą, że pod względem kompozycyjnym muzyka kosów jest najbliższa naszej. Niektóre z nich mają w repertuarze ponad 30 fraz2 i dowolnie je miksują. Każdy ptak ma też kilka ulubionych motywów, które stają się jego wokalną wizytówką. Głosy kosów przekraczają pełną oktawę, a ich echa znajdziemy w wielu klasycznych dziełach, nawet jeśli ich kompozytorzy nie zawsze się do tego przyznawali. Byli jednak i tacy, którzy otwarcie mówili o swoim podziwie dla kosowych improwizacji. Richard Strauss (z tych drugich Straussów) otwiera swoją flagową operę, Kawalera srebrnej róży, klarnetem, który przez kilka minut naśladuje kosa. Olivier Messiaen napisał na flet i fortepian słynne Le Merle noir, Kos. Nawet Beatlesi nagrali zainspirowaną kosowymi trelami piosenkę i zatytułowali ją Blackbird, Czarny ptak, co po angielsku znaczy „kos”. No bo i jak inaczej nazwać kosa…?

Ciekawe, że ptaki mieszkające w lasach, z których wiele odlatuje na zimę, śpiewają dużo bardziej urozmaicone melodie niż przeważnie osiad­łe kosy miejskie. Prawdopodobnie dzieje się tak dlatego, że wędrowcy wplatają do swoich pieśni motywy zasłyszane od kolegów z zachodniej i południowej Europy, gdzie nasze ptaki spędzają zimę, a dokąd zlatują się również te z północy i wschodu. Całoroczne mieszczuchy nie mają szansy na takie spotkania, a inspiracje czerpią od tak samo zasiedziałych ziomków. Oni za to dłużej trwają w swoich parach. Spośród kosów lęgnących się w północno-zachodniej Polsce po zakończonym sezonie rozpada się połowa związków, w zachodnich Niemczech około jedna trzecia, a w Anglii, gdzie ptaki te są całkowicie osiadłe, tylko jedna piąta.

Miejskie, wiejskie czy leśne – wszystkie kosy są bardzo czujne i zapewniają swoim sąsiadom system wczesnego ostrzegania. Zaniepokojone podrywają się z ziemi lub gałęzi, wybuchając serią szybkich, szeleszcząco-kwiczących okrzyków, które niejednemu gwałtownie podniosły poziom adrenaliny we krwi… W ciągu ostatnich 200 lat wiele kosów przeniosło się z lasów do miejskich parków i ogrodów. Strategiczne posunięcie na zurbanizowanym po brzegi kontynencie! Najpierw, w roku 1820, zaobserwowano je w bawarskich Bambergu i Erlangen. W Londynie, mieście, w którym być może jest ich dzisiaj najwięcej, kosy osiedliły się dopiero w latach 30. XX wieku. W dobrych, zielonych dzielnicach żyją tam w przeliczeniu na hektar co najmniej cztery pary, które wyprowadzają przynajmniej trzy lęgi w roku. Połączenie odsłoniętych trawników nafaszerowanych dżdżownicami z gęstymi krzewami, w których można ukryć siebie i gniazdo, oraz wysokimi drzewami, z których można zaśpiewać, to dla kosów idealna kompozycja, bardzo już rzadka w tak zwanym naturalnym krajobrazie. Mimo podwyższonej śmiertelności w miastach i wysokich strat w lęgach, powodowanych przez koty i ludzi, kos to dzisiaj jeden z najliczniejszych europejskich ptaków, z populacją szacowaną na 40–82 milionów par, z czego u nas 2 786 000–3 865 000. Najstarszy, o jakim wiemy, przeżył 21 lat i 10 miesięcy3.

Gdzie i kiedy patrzeć?

Przez cały rok na parkowe i ogrodowe trawniki, a wiosną również na wierzchołki drzew, szczyty dachów i anteny. Najlepiej o świcie, rano i pod wieczór.

Czego wyglądać?

Czujnego czarnego ptaka z pomarańczowożółtym dziobem i taką samą obwódką wokół oczu. To dorosłe samczyki. Samiczki i młodzież są w całości mniej lub bardziej brunatne z subtelnym kreskowaniem, które fachowcy nazywają strychowaniem – u samiczek ciemniejszym, u młodzieży jaśniejszym, rudawym. Jeśli chcemy się upewnić, że ptak, który wylądował na trawniku, to kos, warto zwrócić uwagę na to, jak się porusza – to kombinacja truchtu, pauzowania i podskoków. Co rusz dumnie się prostuje, zadzierając wysoko ogon.

Czego nasłuchiwać?

Od lutego do lipca – eleganckich, melancholijnych, lekko jazzujących melodii na flet, przeplatanych dużo cichszymi smyczkami. Poza tym wybuchowych, trzeszczących i skrzypiących głosów alarmowych.

2 Według Ilustrowanego słownika muzycznego: „Fraza jest to struktura muzyczna powstała w wyniku współdziałania takich elementów jak melika [składowa melodii], harmonika i rytmika. Struktura ta tworzy pewną zamkniętą muzyczną myśl i określoną całość wyrazową. Fraza składa się minimum z dwóch motywów muzycznych […]”.

3 Wiek dzikich ptaków możemy określić dzięki zakładanym im obrączkom. Najstarsze daleko odbiegają od średniej lub oczekiwanej dla swojego gatunku długości życia. Za każdym razem, kiedy pada informacja o najstarszym ptaku, musimy jednak pamiętać, że jest to najstarszy ptak, o jakim wiemy, i nie możemy wykluczyć, że nie było gdzieś kosa czy modraszki, które doczekały jeszcze bardziej sędziwego wieku niż te zarejestrowane w międzynarodowych czy krajowych archiwach obrączkarskich.

Śpiewak,drozd śpiewak

Wielkości szpaka, z wierzchu szarobrązowy, od spodu kremowobiały lub żółtawy, ciemno i gęsto nakrapiany – ale przeważnie i tak niewidoczny. To przez doskonale kryjące barwy, płochliwość i zwyczaj przesiadywania w koronach drzew lub pod nawisem gałęzi, dokąd daje nura przy najmniejszym zaniepokojeniu. Śpiewaka, jeśli w ogóle, najczęściej zobaczymy na ziemi, gdzie na trawniku lub wśród opadłych liści w wielkim skupieniu poszukuje rozmaitych bezkręgowców – najchętniej dżdżownic. Najlepszym dowodem jego obecności w parku czy ogrodzie będzie nagromadzenie ślimaczych skorup w jakimś dobrze ukrytym miejscu. To tak zwana kuźnia – przeważnie ulubiony kamień, kowadło, na którym śpiewak otwiera swój obiad. Chwyta muszlę w dziób i zamaszystymi ruchami uderza nią aż do całkowitego pogruchotania. Pozostaje tylko obrać zszokowane, lepkie ciało z resztek wapiennego płaszcza i można połykać. Pycha! Spośród naszych ptaków robią to tylko śpiewaki i choć nie tylko one śpiewają, tylko one mają taki muzyczny przydomek. Chyba we wszystkich językach europejskich.

Zaczęło się od obyczajowego skandalu na greckim Olimpie. Otóż Tereus, wnuk samego Zeusa, najpierw uwiódł Filomelę – młodziutką siostrę swojej żony, Prokne – a potem obciął jej język, żeby nie mogła o tym nikomu powiedzieć. Dziewczyna utkała więc peplos (charakterystyczną szatę wkładaną przez starożytne Greczynki), w którego wzorach zaszyfrowała wiadomość dla swojej siostry. Kobiety zemściły się na Tereusie, zabijając jego syna, Itysa, i… podając mu go na obiad. Ten wpadł w szał, gdy dowiedział się o spisku (ale czy można mu się dziwić?!), a siostry uniknęły śmierci tylko dlatego, że litościwi bogowie całą trójkę zamienili w ptaki: Tereusa w dudka, jego żonę w słowika, a Filomelę w jaskółkę. Ostatecznie jednak to śpiewaki otrzymały łacińską nazwę Turdus philomelos, upamiętniającą tamtą kochającą muzykę i śpiew dziewczynę. (Philow grece znaczy „kochać”, a melos – „śpiew”). Pierwszy człon, nazwa rodzajowa Turdus, oznacza po prostu drozda.

Wiosna to najlepszy czas, żeby usłyszeć, a może nawet wypatrzeć dyskretne kiedy indziej śpiewaki. Samczyki siadają wysoko w koronach nagich jeszcze drzew, dzięki czemu zapewniają sobie lepszą słyszalność. Ich piosenki są głośne, wyraźne, niemal stanowcze. Rozpoznamy je po tym, że niektóre frazy powtarzane są w seriach. Brzmi to trochę tak, jakby ktoś wołał: „Zosia, Zosia” albo „Filip, Filip, Filip…”. Ci bardziej doświadczeni, a przede wszystkim utalentowani (śpiewak śpiewakowi bardzo nierówny!) pomiędzy imieninowe serie wplatają urokliwe pogwizdywania i szczebioty, a ich popisowe numery zaskakują bogactwem i muzyczną urodą. Najlepsi mają w repertuarze około stu fraz. Ich pierwsi nauczyciele to ojcowie i sąsiedzi, których starają się wiernie kopiować. Ale śpiewaki z upodobaniem naśladują też inne ptaki i dźwięki, podchodząc do wszelkich zapożyczeń w sposób bardzo twórczy, żeby nie powiedzieć: eksperymentatorski. Wybierają pojedyncze nuty lub całe fragmenty i wkomponowują je w swoje własne aranżacje. Anglosascy pionierzy tak bardzo tęsknili za charakterystycznymi trelami, że zabrali śpiewaki do Australii i Nowej Zelandii, gdzie te do dziś wołają wszystkich po imieniu. Zawieźli je też do Ameryki, ale tam europejskie drozdy się nie zadomowiły. Najpewniej nie wytrzymały konkurencji ze strony licznych gatunków miejscowych4.

Śpiewaki spotkamy w świetlistych lasach, zagajnikach, parkach i ogrodach, gdzie wiosną w gąszczu krzewów lub nisko na drzewach ukrywają swoje pracochłonne gniazda. Zaplatają je z traw, liści i korzonków, a od środka tynkują gliną. Na gładko! Samiczki składają w nich cztery lub pięć pięknie turkusowych, delikatnie nakrapianych jaj. Jak u większości drobnych ptaków śpiewających, jaja są wysiadywane przez około dwa tygodnie. Tyle samo czasu minie, zanim młode opuszczą gniazdo i rozproszą się w jego sąsiedztwie. Naiwne, bez pojęcia o świecie oraz wiedzy, kto wróg, a kto nie, jeszcze noszą resztki puchu na głowie i wielkie zajady w kącikach dziobów, przez co wyglądają na – delikatnie mówiąc – niezadowolone. Ich lotki i sterówki (odpowiednio pióra lotne na skrzydłach i w ogonie) są jeszcze nie do końca wyrośnięte, więc o lataniu nie ma mowy. Gapowate, pokraczne i brzydkie podloty! To teraz zginie ich najwięcej. Ale dłuższe pozostawanie w tłocznym, głośnym i coraz bardziej zabrudzonym gnieździe byłoby jeszcze bardziej ryzykowne. Dziuple są bezpieczniejsze, więc pisklęta, które w nich dorastają, wylatują później niż te z gniazd otwartych, dzięki czemu są trochę lepiej przygotowane do życia. Podobnie jak większość innych wróblowych, śpiewaki przeważnie mają dwa lęgi w roku.

Śpiewaki żyją średnio dwa lata i cztery miesiące – mniej więcej tyle, co inne drobne ptaki. Statystyki przeżywalności wszędzie zaniża wysoka śmiertelność młodzieży, która nawet u dużych zwierząt często przekracza 80 procent. Na tym tle zaskakująco dobrze wypadają drozdy brytyjskie. Według tamtejszych badań pierwszy rok przeżywa średnio 46 procent ptaków, podczas gdy wskaźnik przeżywalności dorosłych (rok i więcej) wynosi 56 procent. Najstarszy, o jakim wiemy, doczekał 17 lat i 8 miesięcy. Poza utratą i zatruciem przestrzeni życiowej szczególnym problemem śpiewaków są masowe polowania w południowej Europie (co prawdopodobnie tłumaczy ich dużą płochliwość) oraz koty. Nasza populacja szacowana jest na 1,2–1,8 miliona par, na całym kontynencie liczy ona 24–38 milionów.

Gdzie i kiedy patrzeć?

Najlepiej wiosną i latem, na parkowe i ogrodowe trawniki oraz wierzchołki drzew, z których śpiewaki śpiewają. Niektóre zimują na zachodzie kraju, ale większość we wrześniu i październiku odlatuje na zachód lub południe. Lecą po zmroku, niezbyt wysoko, dzięki czemu możemy usłyszeć, jak nawołują się miękkim „Sirrr”. Podobnie kontaktują się ze sobą inne, migrujące w ciemnościach drozdy.

Czego wyglądać?

Niewidocznego ptaka z szaropłowym wierzchem i jasnym, czarno nakrapianym spodem.

Czego nasłuchiwać?

Imieninowych zawołań, z których każde powtarzane jest co najmniej dwa, trzy razy. Poza tym po drozdowemu wybuchowych, trzeszczących głosów alarmowych.

4 Śpiewaki to w ogóle ptaki ważne dla brytyjskiej tradycji. Pełno ich w sztuce, anglojęzycznej literaturze, a przede wszystkim w poezji. Siedzący na gałązce głogu drozd stał się nawet symbolem pierwszoligowego klubu i drużyny piłkarskiej West Bromwich Albion (WBA), której zawodnicy – a jakże – nazywani są drozdami, The Throstles. Współcześnie powszechnie używa się nazwy Song Trush, drozd śpiewak, ale Throstle wciąż ma silne konotacje literackie i, jak widać, sportowe.

Kwiczoł.Prawie kolorowy drozd

Dość duży, z dużą głową i oczami, na które od dzioba zachodzą czarne sińce. Wyprostowana sylwetka, zaczepnie zadarty ogon, lekko opuszczone skrzydła oraz surowy, a może tylko skwaszony wyraz ptasiej twarzy… Wygląda jak zapięty pod szyję jegomość, który wypiął pierś do portretu. Wszystko to nie bardzo przystaje do tego, jak kwiczoł się porusza – na przemian trucht i ostre hamowanie, przeplatane seriami podskoków. Jak jego kuzyni – kosy, śpiewaki, droździki, paszkoty – wszyscy drozdy pełną gębą! Dobrze widzą w ciemnościach (stąd te duże oczy), żyją w podobnych miejscach i mają podobne zwyczaje. Najłatwiej im się przyjrzeć, gdy polują na trawniku lub łące. Poważne i skupione, co jakiś czas zamierają w bezruchu, wypatrując i nasłuchując robaków żyjących w darni lub tuż pod jej powierzchnią. Pospiesznie przerzucają opadłe liście, kawałki kory i drobne gałązki – może i tam ukrywa się coś smakowitego? Tłuste dżdżownice to jest to, co drozdy lubią najbardziej. Nawet jeśli zapierając się, muszą wyciągać je spod ziemi, a te robią się coraz dłuższe i dłuższe. Kto wie, może wtedy lubią je jeszcze bardziej? Gdy jakąś złapią, pozostają na miejscu i wpatrują się w ziemię z jeszcze większą uwagą. Wiadomo: tam, gdzie był jeden robak, najpewniej będzie i drugi. W końcu nikt nie wie o robakach tyle, co drozdy. Gdy późnym latem ziemia wysycha, a zimą zamarza i dżdżownice schodzą głębiej, robakożercy przenoszą swoją uwagę na ślimaki, pająki, różne owady i ich larwy. Te większe schwytają czasami jakąś żabkę, myszkę lub ryjówkę. Kosy widziano nawet, jak łowiły małe rybki, a stadka migrujących kwiczołów lądują na odsłoniętych przez odpływ mieliznach, żeby raczyć się owocami morza. Lato i zima to też czas na prawdziwe owoce – choćby suszone albo mrożone.

Jak wszyscy w rodzinie, zdenerwowane i przestraszone kwiczoły wyrzucają z siebie kaskady ostrych, metalicznych, kwiczących dźwięków. Ich znak rozpoznawczy. Ale one pokwikują, nawet gdy zagadują jeden drugiego (to tak zwane głosy kontaktowe). Niektórymi zawołaniami przypominają szeleszczące sroki, brzmią jednak bardziej miękko i miaucząco. Ich chaotyczna piosenka nie miałaby szans podbić żadnej listy przebojów. Jakby wykonawcy nie mogli się zdecydować, w jakiej tonacji, w jakim tempie i stylu zaśpiewać, ani nawet czy głośno, czy tylko sobie pod nosem. Mogłoby się wydawać, że to jakaś rozgrzewka albo falstart, ale nie, to już wszystko. Są jeszcze dwie cechy, które odróżniają kwiczoły od ich bardziej wyrobionych muzycznie kuzynów: zaniepokojone nie chowają się w krzakach, tylko siadają wyżej, jakby chciały ocenić sytuację z bezpiecznego dystansu, przede wszystkim jednak lubią towarzystwo. Gdy tylko to możliwe (jest wystarczająco dużo jedzenia), zakładają nawet małe kolonie lęgowe. W naszych warunkach jest to zwykle kilka, kilkanaście rodzin. Gdzieś w nadrzecznym łęgu albo na drzewach w pasie zieleni ciągnącym się wzdłuż choćby najbardziej ruchliwej trasy w największym z miast. A może w jakimś parku, starym sadzie lub ogrodzie… Czujne ptaki ostrzegają się nawzajem i wspólnie bronią gniazd. Na wroga rzucają się z dzikim kwikiem, dziobami i pazurami. Albo podlatują wyżej i robią na niego kupę. Brzmi zabawnie, ale lepki, żrący kał zaskoczył już niejednego kota i uziemił niejedną wronę czy myszołowa. Ci, którzy uszli z życiem, już nie zaryzykują polowania w kolonii kwiczołów. Nic dziwnego, że inne ptaki lubią mieć je za sąsiadów. Po zakończonych lęgach dorośli i młodzież łączą się w większe stada i zaczynają koczować bliżej lub dalej od swoich rodzinnych kolonii, nierzadko w towarzystwie szpaków albo czajek. Hałaśliwe i śmiało patrzące nam w oczy ptaki znikają, jakby zapadły się pod ziemię. Następnym razem okwiczą nas późną jesienią albo zimą, kiedy to za dnia odwiedzają wsie i miasta, a noce spędzają przytulone do ziemi na polach i łąkach.

Ciekawe jest pochodzenie kwiczołów. Podobnie jak droździki są potomkami pradrozdów, które wyewoluowały gdzieś w rejonie Karaibów i najpewniej przez Azję dotarły w końcu do Europy. Z kolei początek karaibskiej linii dały ptaki z Afryki, która jest kolebką całej (pod)rodziny drozdów i to stamtąd pochodzą nasze pozostałe cztery gatunki. Niezbadane są ścieżki życia na Ziemi5.

Gdzie patrzeć?

Na trawniki, wilgotne łąki i pola oraz drzewa oblepione późnojesiennymi lub zimowymi owocami. Wiosną i wczesnym latem – w świetlistych, najlepiej nadrzecznych lasach, parkach i sadach.

Czego wyglądać?

Postawnego ptaka w typie drozda, z szaroniebieską głową, lekko zaznaczoną białawą brwią, ciemnym okiem i żółtym dziobem – szczególnie wyraźnym u samczyków w szacie wiosennej. Po okresie lęgowym dziób ciemnieje i wygląda jak u samiczek i młodzieży, u których żółta lub żółtawa jest tylko nasada. Do tego brązowe barki, grafitowoczarny ogon i ochrowożółta pierś, której prążkowanie przechodzi na bokach w ładny, łuskowany wzór. Wiosną kwiczoły jaśnieją, a ich barwy nabierają głębi i kontrastów. Warto zwrócić uwagę na lot prawie kolorowych drozdów – łopoczący, dynamiczny, przeplatany momentami szybowania. Jeśli jakieś stadko ptaków opada na wierzchołki drzew i wszystkie ustawiają się w tym samym kierunku, to na pewno będą to kwiczoły (albo droździki).

Czego nasłuchiwać?

Mniej lub bardziej wybuchowego kwiczenia, skrzeczenia, szeleszczenia…

Kiedy?

Przez cały rok. Niektóre z naszych kwiczołów późną jesienią odlatują na zachód i południe, coraz liczniej jednak zostają i dołączają do nich ptaki z północnego wschodu.

5 Tak zwane drozdy właściwe – łącznie około 84 gatunki – żyją dzisiaj na wielu wyspach i wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy. Wystarczy spojrzeć na któregokolwiek z nich i od razu wiadomo, że to jeden z drozdów!

Pliszka siwa.Pasikonik wiercipiętka

Łacińskie Motacilla jest zdrobnieniem od kogoś, kto się ciągle rusza (-illa to przyrostek zdrabniający) – wiercipiętka – i bardzo dobrze oddaje charakter zarówno pliszki siwej, jak i jej kuzynek. Z gracją i wdziękiem, których nie sposób podrobić, pliszka siwa rusza się cały czas. Najbardziej ruchliwy jest jej długi ogonek. Pierwsza teoria na jego temat zakładała, że pliszki w ten sposób wypłaszają z trawy owady, które potem łowią. Ale żadne badania tego nie potwierdziły. Kiedy już pozwoliliśmy ptakom odczuwać emocje, testowaliśmy hipotezę, że ów ogonek to przekaźnik nastrojów oraz pantomimiczny sposób na zdalną komunikację z ziomkami. Tego też nie udało się dowieść. Dzisiaj uważa się, że w pliszkowym ruchliwym ogonku nie chodzi ani o muchy, ani o emocje, tylko o zamanifestowanie czujności. To wiadomość dla potencjalnych drapieżników: mam cię na oku, więc nawet nie próbuj!

Pliszkę widziano jako „hożą” i „wesołą”, czasami „pustą”. Stąd zapewne powiedzenie „każda pliszka swój ogonek chwali”, choć jeszcze w XVII wieku była to liszka, lisica. Nawet najwięksi ponuracy nie ­mogli jednak odmówić pliszkom uroku osobistego. Taneczna lekkość oraz niemożność usiedzenia na miejscu spowodowały, że tym razem to ich imieniem nazywano frywolne dziewczyny i lekkoduchych chłopaków. Mało który ptak doczekał się też tak wielu różnych nazw ludowych, co właśnie pliszka siwa. Zamiłowanie do rzek i potoków oraz pokazywanie się na ich brzegach albo wystających z wody gałęziach i kamieniach przydało jej miano praczki. (Tak całkiem na serio nazywają swoje pliszki Hiszpanie, lavandera, przy czym siwa jest u nich biała, la lavandera blanca). Moje ulubione to krówka, kopytko i pasikonik. Wzięły się od zwyczaju uganiania się wśród koni i krów, które nie tylko skutecznie płoszą ukrywające się w trawie owady (na pewno skuteczniej niż choćby najbardziej niespokojny ogonek), ale jeszcze przyciągają ich całe chmary. Czegóż więcej mogłaby chcieć głodna pliszka? (Te pasterskie nazwy mogły się też odnosić do jeszcze bardziej związanej z łąkami pliszki żółtej, która zimą z takim samym wdziękiem kręci piruety między kopytami afrykańskich bawołów, zebr, antylop i słoni).

Gdyby filuterny ptaszek jakimś cudem umknął naszej uwadze, jest jeden dobry, choć przeważnie przypadkowy sposób na potwierdzenie jego obecności. Jeśli w jakimś absurdalnie nieptasim i ryzykownym miejscu wpadniemy na nisko posadowione gniazdko (z bardzo głębokim wnętrzem, starannie zaplecionym z traw i korzonków, wyłożonym włosiem i sierścią, a czasami pojedynczymi piórami), to najpewniej będzie to gniazdko pliszki siwej. Ma ona szczególną słabość m.in. do złomowisk, placów budowy, cegielni, bocznic kolejowych, składów maszyn, drewna i materiałów wszelkich, a nawet zaparkowanych na dłużej pojazdów. Żeby tylko… Pewna para zbudowała gniazdo pod siedzeniem kierowcy samochodu pracującego na dużym wyrobisku. Miała szczęście! Kierowca wiedział o tym fakcie i dogadał się z ptakami, że do wylotu piskląt będzie używać swojego pick-upa tylko raz dziennie, zawsze o tej samej porze, przez około 15 minut. Pliszki chętnie osiedlają się na bobrowych tamach i żeremiach, w gniazdach bocianów, a nawet orłów, zyskując przy okazji niezłą ochronę. Na arktycznych plażach zakładają gniazda nie tylko we wrakach porzuconych maszyn lub statków, ale i w pobielałych czaszkach wyrzuconych na brzeg wielorybów czy morsów. Tak, nasze wiercipiętki pod postacią około 10 podgatunków zamieszkują kawał świata. Od północnych krańców Maroka i wschodniej Grenlandii, przez całą Europę i dalej, aż po krańce Chin, Japonii, Kamczatki i Czukotki, skąd tanecznym krokiem przedostały się na pobliskie wybrzeża Alaski. Łącznie jakieś 130–230 milionów ptaków na powierzchni 10 milionów kilometrów kwadratowych. U nas pliszki żyją w parach lub rodzinach, a samczyki bronią swoich terytoriów przed konkurentami, za to na zimowiskach skupiają się czasami w kilkutysięczne stada. (Co i tak jest niczym przy 750 tysiącach pliszek żółtych, które jeszcze w latach 90. zlatywały się na nocleg w trzcinowiska Parku Narodowego im. Królowej Elżbiety w Ugandzie)6.

Gdzie patrzeć?

Na parkingach, stacjach paliw, placach budów, wyrobiskach, składowiskach, złomowiskach, po wsiach, miastach i przedmieściach. W dolinach rzecznych, nad strumieniami, na łąkach i pastwiskach. A także na narodowe emblematy Łotyszy, którzy wybrali pliszkę siwą na swojego ptaka herbowego.

Czego wyglądać?

Smukłego ptaszka, który porusza się jak miniaturowa primabalerina, ciągając za sobą długi, niespokojny ogonek. Ogonek jest czarny, biało obrzeżony. Białe są też brzuszek, wielkie poliki i czoło kontrastujące z czarnym kapturem i żabotem oraz dziobem i oczami. Plecy i pokrywy skrzydłowe są stalowoszare. Samiczki wyglądają jak samczyki, choć czerń na głowie i piersi jest mniej wyrazista, przetykana bielą i szarością.

Czego nasłuchiwać?

Dźwięcznego, lekko metalicznego „Pli(sz)!, Pli(sz)!”.

Kiedy?

Od wczesnej wiosny do późnej jesieni, na zachodnich krańcach przeważnie cały rok.

6 Od tamtego czasu liczebność pliszek żółtych znacznie spadła i takie kongregacje już się nie zdarzają.

Kulon,hanka, kręcidupka, czyli skąd się wzięły nazwy ptaków

Choć w nazwach ptaków nie ma tyle literackiej fantazji, co w nazwach owadów7, one też mogłyby ucieszyć niejednego językoznawcę: nur, podgorzałka, ogorzałka, uhla, markaczka, edredon, turkan, birginiak, mandarynka, karolinka, kłochtun, rożeniec, szlachar, ohar, kazarka, szczudłak, kulon, ostrygojad, batalion, stalugwa, szlamnik, słonka, maskonur, baba, jarząbek, grzywacz, orzechówka, kopciuszek, pokląskwa, kląskawka, wąsatka, wójcik, zniczek, mysikrólik, strzyżyk, rzepołuch, śnieżka, śnieguła, poświerka, piecuszek, pluszcz, podróżniczek, gadożer, kobczyk, kurhannik. Wiele naszych nazw ma wspólny źródłosłów z nazwami w innych językach słowiańskich – na przykład gołąb, jastrząb, łabędź, sójka, wilga. Często brzmią podobnie, czasami identycznie – na przykład kos. Są też i takie, których pochodzenie dzielimy ze wszystkimi językami indoeuropejskimi – a może i szerzej? – na przykład gęś, drozd, sowa. Takim słowem jest też jajko. Możemy się jedynie domyślać, że należą one do najstarszych i najważniejszych słów w naszej kulturze – razem z mamą, tatą i mlekiem. Nazwy ptaków to często solidna lekcja geografii, kulturoznawstwa i mitologii. Niektóre, szczególnie te odnoszące się do gatunków egzotycznych, zapożyczyliśmy z ich rodzinnych stron, a także z greki i łaciny, które są podstawą nazewnictwa naukowego.

Imiona, które nadaliśmy ptakom, najczęściej mają praktyczny wydźwięk i w różnych językach nawiązują do tego, jak dany gatunek się odzywa, jak wygląda, jak się zachowuje, co je, gdzie żyje lub kto go odkrył. (Ta ostatnia to jedna z moich ulubionych kategorii. Za każdym razem, gdy trafiam na taką nazwę, ciekawi mnie, jaka historia się za nią kryje, co z kolei popycha mnie do dalszych poszukiwań. No bo kto, czytając o trznadlu Godlewskiego albo koniu Przewalskiego, nie chciałby się dowiedzieć, kto to był Godlewski albo co łączyło Przewalskiego z dzikim koniem z azjatyckich stepów?) Często nazwy dużo mówią nam o konkretnych ptakach, a nawet pomagają rozpoznać je w terenie. Bądźmy jednak czujni – niektóre mocno zniekształcają rzeczywistość i mogą okazać się zwodnicze. Weźmy taką mewę białogłową… Owszem, ma białą głowę. Kłopot w tym, że taką samą głowę ma 10 innych gatunków mew, które możemy u nas zobaczyć. Do tego z wierzchu wszystkie są siwe jak mewa siwa albo srebrzyste jak mewa srebrzysta i niektóre z nich wyglądają niemal identycznie. Ślepowron wbrew nazwie nie jest ślepą odmianą wrony, lecz czaplą, która budzi się nocą, a w ciągu dnia woli spać. A że ma czerwone oczy, które mogły się kojarzyć z krwawiącymi oczodołami (idę o zakład, że widok takowych wcale nie był kiedyś czymś wyjątkowym), oraz kracze jak wrona, to nazwa gotowa. Pliszka siwa ma w swoim upierzeniu tyle samo szarości co pliszka górska i cytrynowa, a to, co być może najbardziej rzuca się w oczy, to biało-czarny rysunek na jej głowie. W innych językach bywa więc nazywana pliszką srokatą lub po prostu czarno-białą. Łabędź niemy może się taki wydawać jedynie w towarzystwie swoich kuzynów, łabędzi Bewicka, nazwanych tak na cześć angielskiego przyrodnika i artysty, Thomasa Bewicka, albo być może jeszcze głośniejszych łabędzi krzykliwych8. Makolągwa w makach się nie lęgnie – raczej w krzakach, najchętniej w jałowcach, ale wiadomo, że krzakolągwa by nie przeszła. W ogóle lepiej nie przywiązywać się zbytnio do nazw, które łączą dany gatunek z takim czy innym krajobrazem – na przykład puszczyk, sosnówka, zaroślówka, strumieniówka, wodniczka, gajówka, pokrzewka, górniczek. Idąc kluczem siedliskowym, taka czy inna pokrzewka równie dobrze mogłaby nazywać się zaroślówką, a pełzacz leśny ogrodowym. Z drugiej strony trzcinniczek, a tym bardziej trzciniak brzmią naprawdę pomocnie i ustawiają nas na dobrej ścieżce.

Takich trafnych, bardziej jednoznacznych nazw jest więcej. Rybołów na przykład normalnie żywi się wyłącznie rybami. Trzmielojad częściej niż trzmielom łupi gniazda osom i zajada się ich larwami, ale też możemy zaliczyć. Drzemlik, mały sokół, który pojawia się u nas na przelotach i zimowiskach, całymi godzinami przesiaduje w jednym miejscu, zachowując się, jakby… drzemał. Długoszpony, tropikalni kuzyni naszych siewek, rzeczywiście mają długie palce, prawdopodobnie najdłuższe spośród wszystkich ptaków. Ale uwaga – palce, nie szpony! Dziób płasko­nosa faktycznie wygląda jak wielki, spłaszczony nos. Grubodziób, szablodziób, warzęcha albo egzotyczni trzewikodziób, brzytwodziób, kapodziób – to kolejne ptaki, które swoje wiele mówiące nazwy zawdzięczają charakterystycznym dziobom. Najwięcej ptaków po prostu woła swoje imię. U nas są to między innymi bąk, gęgawa, krakwa, kulik, rycyk, kszyk, derkacz, puchacz, pójdźka, turkawka, kania, kukułka, dudek, jerzyk, kwiczoł, brzęczka, czeczotka, czyżyk, dzwoniec, szczygieł, a nawet mewa, przy czym jej nazwa przyszła do nas z niemieckiego – die Möwe. Jest jeszcze niemała grupa, która dzieli swoje nazwy z roślinami, porostami i grzybami, i trudno już dojść, kto był pierwszy: głowienka, orlik, orlica, pierwiosnek, pomurnik, wroniec, kiwi, kamusznik, pustułka, gąska, kurka, gołąbek. W przypadku kani i kukułki możemy bezpiecznie założyć, że to ptaki zapoczątkowały nazwy swoimi zawołaniami.

Naukowcy i ptasiarze sztywno trzymają się dzisiaj oficjalnych nazw, ale jeszcze nie tak dawno wiele gatunków nazywano zamiennie na kilka sposobów i nikogo to nie raziło. Szczególnie bogate i oryginalne było przeważnie już zapomniane nazewnictwo ludowe. Te same ptaki różnie nazywano w różnych częściach kraju, a czasami odwrotnie – w różnych rejonach różne ptaki nosiły takie same imiona, szczególnie jeśli były niebieskie, jak modrak, modrzyk, modraszka, modraczek… Z czasem jedne nazwy się utrwalały, a inne zanikały – na przykład:

Nurek, rybak, pirnykoza, perdykoza – perkoz dwuczuby.

Czapla zdrobniała, czapla maleńka, huczek – bączek.

Iwanko, staś, ksiądz wojciech, wojtek, klekot, bociun, bocan, boćko, busiek, buśko, busion, klebocon, wosio – bocian biały.

Trulak, żór – żuraw.

Orzołek, koziołek, kiwitka, kiwita, kniga, knichuta, pichytka – czajka.

Baranek, koza, bekas – kszyk.

Łamignat, birkut, bielec, białogłów, białogon – bielik.

Szulak, kurzaj, gołębiarz – jastrząb.

Murzynek – jerzyk.

Rąbacz, cieśla, kowal, doktor – dzięcioł.

Mrówczarz, szadopiór, długojęcyk – krętogłów.

Zofija, żofija, fijółka, wywiołga, wywielga, wywilga, żółtaczek, boguwola, złotnia – wilga.

Gapa, haweren – gawron.

Gałka, hanka (prawda, że ładnie?) – kawka.

Węgielnik, mlaskacz, gazda szałaśny, szałaśnik, paliogon, rudogon, czerwonogon, pleszka domowa, gwizdek połoninka, kominiarczyk – kopciuszek.

Saławiej, bekwarek (od znanego renesansowego lutnisty Valentina Bakfarka) – słowik.

Pastuszka, młynarz, trzęsiogonek, kręcidupka, trzęsidupka, pasterka, pastuszek, wołosiejka, pasikonik, podpólka, pieńka, młynarka, bachsztelka, latopierz, wosiecznik, łysy maciek – pliszka siwa.

Piegża malinówka, gajówka rudopierś, czerwienka, ludarka, włodarka, raszka, gil – rudzik.

Ludarka, popek, wole oczko, czerwonobrzuszek – gil.

Drozd jemiołowy, czubak, jedwabniczka, anielucha, jemiołucha, jemielucha – jemiołuszka.

Jaskółka domowa, domaszka, kominówka, gżegżelanka – jaskółka dymówka.

Na koniec gżegżółka za kukułkę. Niby jedno tylko imię na zmianę, za to takie, które ma na sumieniu niejedno oblane dyktando…

Jeśli któreś z tych starych imion Was rozbawiło, to zapraszam na wycieczkę po angielskich, całkowicie aktualnych. W internecie krążą nawet listy, na których można głosować na najbardziej zabawną lub absurdalną nazwę ptaka. Andean Cock-of-the-rock, andyjski kur skalny, po polsku skalikurek andyjski, wygrywa większość takich plebiscytów w przedbiegach. Nic nadzwyczajnego? Tylko że cock, tak samo pisane i mówione, we współczesnym, w szczególności amerykańskim angielskim znaczy tyle, co męski członek wyrażony dosadnie. I tak oto mamy dumnego zwycięzcę: andyjskiego kutasa ze skały. Nietuzinkową nazwę herbowego ptaka Peru malowniczo dopełniają jego wyzywający wygląd i godowa choreografia. Do pierwszej dziesiątki zwykle trafiają himalajski kutas śnieżny, Himalayan Snowcock, ułar himalajski, oraz poczciwa słonka, która po angielsku nazywa się Woodcock – kur leśny, ewentualnie drewniany, albo sami wiecie co… Na wysokich pozycjach przeważnie lądują różne gatunki morskich kormoranów, które Anglosasi nazywają shag, co dla współczesnych i niezorientowanych w ornitologicznej nomenklaturze oznacza jedno: bzykanie lub bzykającego. I wcale nie chodzi tu o unoszące się w powietrzu owady… (Dodam, że na potrzeby naszej prozy zdecydowałem się na chyba trochę mniej akuratne, za to grzeczniejsze tłumaczenie). To, że w języku angielskim to samo słowo w zależności od kontekstu gramatycznego może być czasownikiem albo wieloznacznym rzeczownikiem, czego shag jest najlepszym przykładem, stwarza nieograniczony potencjał do twórczej zabawy językiem i skojarzeniami. Zwykle najwięcej uwagi, co nie powinno nas dziwić, skupiają na sobie bzykacz z zakazaną gębą, kropkowany, pospolity oraz nie mniej intrygujący cesarski. Odpowiednio Rough-faced, Spotted, Common oraz Imperial Shag, po polsku kormoran szorstkodzioby, nakrapiany, czubaty, niebieskooki.

Ja mam szczególną słabość do angielskich sikorek – nazywają się tits. Cycki. Gdy obserwuje się więcej niż jedną – a tak przeważnie widuje się sikorki – to robi się naprawdę zabawnie: wielkie, niebieskie, węgielne, czubate, zwisające, ogoniaste. Great, Blue, Coal, Crested, Penduline, Long-tailled – bogatki, modraszki, sosnówki, czubatki, remizy, raniuszki. Gdybyśmy się wybrali z anglojęzycznym ptasiarzem do Grecji, to moglibyśmy tam wpaść na cycki posępne, a za oceanem na krzaczaste albo – usiądźcie wygodnie – cycate myszy. Odpowiednio Sombre Tit, Bushtit i Titmouse – sikora żałobna, raniuszek amerykański oraz pięć różnych gatunków sikor, które mają titmouse w podstawie nazwy, np. sikora kalifornijska lub mysia. W podobnej konwencji pojawiają się też niektóre południowe gatunki głuptaków, które mistrzowie dowcipu nazywają boobies. I owszem, jeszcze jedno słowo na cycki, które tym razem mogą być na przykład modro- lub krasnonogie, brunatne, peruwiańskie, zamaskowane oraz – moje ulubione – cycki Abbota, nazwane tak na cześć swojego odkrywcy. Blue- oraz Red footed, Brown, Peruvian, Masked i Abbott’s Boobies – głuptaki niebieskonogie, czerwononogie, białobrzuche, peruwiańskie, maskowe i czarnoskrzydłe. Językowej mocy nie można odmówić angielskim dropiom, wołanym sukinsynami. Zapis subtelnie się różni – bustard versus bastard – ale brzmienie jest identyczne. Mają tam między innymi sukinsyna małego, wielkiego oraz wielkiego indyjskiego. Little, Great oraz Great Indian Bustard – strepet, drop i drop indyjski.

I garść pojedynczych przykładów, które bynajmniej nie wyczerpują potencjału anglosaskich indeksów: Noisy Pitta – hałaśliwa pita, kurtaczek hałaśliwy, Ruddy Pigeon – gołąb, który w zależności od nastawienia lub humoru obserwującego może być rumiany albo wkurzający, choć zapewne będą i tacy, co przetłumaczą go bardziej dosadnie, po polsku gołąb lub gołąbczak brązowy. Angielscy ptasiarze mają jeszcze nudnego zjadacza nasion – Drab Seedeater, ziarnojadek Taczanowskiego (też nieźle!), monotonnego skowronka – Monotonous Lark, skowroniec białogardły, smutną muchołówkę – Sad Flycatcher, muchołap jamajski, wąsatego nakłuwacza kwiatów – Moustached Flowerpiercer, haczykodziobek rudowąsy (nic nie mówię), satanistycznego lelka – Satanic Nightjarm, rogatnik diaboliczny (ha!), rogatego wrzeszcza – Horned Screamer, skrzydłoszpon rogaty, maleńkiego tyrana nieba –Tiny Sky-tyrant, skoczek karłowaty, bożą błyskotliwość – Godwit, rycyk oraz kłopotliwego strzyżyka pilingowego – Perplexing Scrubwren, solnik oliwkowy. Czyż można mu się dziwić…?

Nie ma to jak angielski dystans i poczucie humoru. Może to dobrze, że większość ptaków don’t speak English, ale jak podpowiada Madonna, która na słowach zna się jak mało kto, nieważne, co mówią, najważniejsze, żeby mówili.

7 Na przykład: psotnik zakamarnik, pilniczek włochatek, turkuć podjadek, niezdarka dziewica (gatunek pasikonika), bzyg brzęk i nieżłop nakwietny (rodzina bzygowatych), zgrzypik twardziel (rodzina kózkowatych), przekrasek mróweczka, pokątnik złowieszczek, tutkarz bachusek (chrząszcze), odorek zieleniak i wtyk straszyk (pluskwiaki) oraz niezawodne ćmy i motyle: zmierzchnica trupia główka, garbatka wielbłądka, tantniś krzyżowiaczek, czerwończyk dukacik, rusałka pawik, mieniak tęczowiec, paź żeglarz, paź królowej, niepylak apollo… Nazwom pająków, jak na przykład rozciągnik mchuś albo zyzuś tłuścioch, też nie sposób odmówić charakteru. Ani grzybom – ot, choćby takiemu sromotnikowi bezwstydnemu, według ostatnich zmian sromotnikowi smrodliwemu.

8 Łabędzie Bewicka, popularnie nazywane bewikami, zostały u nas niedawno przemianowane na łabędzie czarnodziobe. Więcej na ten temat w rozdziale Czy bielik może być orłem?

Sroka.Czaka! Czaka! Cza!

Kiedy sroka przegląda się w słońcu, to tak, jakby weszła w strefę czarów. Pojawia mi się wtedy myśl, że za chwilę pyskaty ptak założy cylinder oraz wysadzaną brylantami kolię, chwyci czarną laseczkę i… zacznie tańczyć i stepować! Przez to połączenie mieniącej się tęczowo czerni i bieli ludzie wierzyli, że sroka to omen dobrego i złego. Przesądni Anglicy do dziś na jej widok uchylają kapelusza (jeśli go mają) i mówią: „Dzień dobry, Pani Sroko”. Ot, na wypadek gdyby zło miało wziąć górę nad dobrem. Szkoci wierzyli, że sroki już dawno przeszły na ciemną stronę mocy, że zadały się z czartem i nosiły kroplę ludzkiej krwi na języku, dzięki czemu mogły namawiać bogobojnych do grzechu. Dmuchając na zimne, wycinali znak krzyża na drzewach, na których osiedlały się gadające ptaki, aby w ten sposób pozbyć się złego za miedzą. Sroki od samego początku miały sporo za uszami. Mówiło się, że odmówiły Noemu wejścia na arkę – wolały zostać na zewnątrz i patrzeć, jak świat tonie. Po śmierci Jezusa porzuciły żałobę wcześniej, niż pozwalał dobry obyczaj, za co zresztą zostały przykładnie ukarane: żeby znieść jajo, najpierw muszą zwisnąć z gałęzi głową w dół, i to dziewięć razy z rzędu! W srokach przeważnie widziano psotnice i nicponki skłonne do kleptomanii, plotkarstwa i czczego gadania. Jeden z wielu dowodów w tej sprawie przeprowadził Jan Brzechwa w wierszu pod wiele mówiącym tytułem Sroka:

Siedzi sroka na żerdzi

I twierdzi,

Że cukier jest słony,

Że mrówka jest większa od wrony,

Że woda w morzu jest sucha,

Że wół jest lżejszy niż mucha,

Że mleko jest czerwone,

Że żmija gryzie ogonem,

Że raki rosną na dębie,

Że kowal ogień ma w gębie,

Że najlepiej fruwają krowy,

Że najładniej śpiewają sowy,

Że bocian ma dziób zamiast głowy,

Że lód jest gorący,

Że ryby się pasą na łące,

Że trawa jest blaszana,

Że noc zaczyna się z rana,

Ale nikt tego wszystkiego nie słucha,

Bo wiadomo, że sroka jest kłamczucha.

Dopełnieniem śmiałej sroczej sylwetki i charakteru jest długi, żywy ogon. Jeśli on nie wystarcza, w ruch idą skrzydła, które ptaki mogą otworzyć na bieli lub na czerni. Szybko składane i rozkładane działają jak widoczne z daleka światła odblaskowe, a znaki te, jak niemal wszystko, co robią sroki, służą komunikacji. Już ich czarno-białe mundurki są bardzo wyraźnym komunikatem. Efekty wizualne wzmacnia ochrypłe i donośne „Czaka! Czaka! Cza!”. Charakterystyczny rechot, o którym Herbert pisał „śpiew grzechotnika”, zapowiadał gości lub niespodziewane zdarzenia. Coś w tym może być, bo trudno sobie wyobrazić, żeby sroki przegapiły cokolwiek nowego, co dzieje się w ich rewirze lub w najbliższej okolicy. Ich samych też nie da się nie zauważyć ani nie usłyszeć. Ale jeszcze 30–40 lat temu większość z nich ukrywała się w zakrzaczonych dolinach rzek, po skrajach lasów, w śródpolnych zagajnikach, czasami na obrzeżach wsi, co i tak nie chroniło ich przed niechęcią i prześladowaniami. Na coraz bardziej zatrutych polach trudniej było też o pokarm. Nie mając wiele do stracenia, sroki podjęły niezwykłą, ale dobrze znaną strategom wojskowym decyzję: przed ostrzałem artyleryjskim najlepiej uciekać w kierunku wroga. Gromadnie opuściły leniwe sioła, aby zamieszkać w miastach i miasteczkach. Ludzie zajęci swoimi sprawami są tutaj jakby mniej wrodzy, nie zabijają, nie niszczą gniazd i przede wszystkim wyrzucają ogromne ilości jedzenia, które można znaleźć na ulicy czy w śmietniku. W Przyrodzie nic się nie marnuje, co sroki każdego dnia udowadniają na wiele sposobów. Na przykład chętnie osiedlają się w sąsiedztwie dróg. Hałas tam i śmierdzi, ale codziennie są wypadki, w których ginie mnóstwo owadów i wiele drobnych zwierząt. Przedsiębiorcze ptaki nauczyły się korzystać z cudzego nieszczęścia, a czego nie zdążą zjeść na miejscu, chowają na potem.

Tempo miejskiego życia też jakby bardziej srokom pasuje. Czasu nie tracą, nudy nie znoszą. W mieście zawsze jest jakiś problem do rozwiązania albo coś nowego do nauczenia się. Na przykład jak rozłupać orzechy włoskie za pomocą samochodu albo jak dobrać się do zamkniętego śmietnika z jedzeniem. Gdy sroki się najedzą i wypełnią codzienne rytuały, a godzina jeszcze młoda, to może się zabawią. Kilka z nich usiądzie gdzieś na drzewie i zacznie śpiewać. Tak, śpiewać! Może nie tak głośno i stylowo jak tradycyjne ptasie chóry, ale to stamtąd czerpią inspirację i trzeba im przyznać, że potrafią wyszczebiotać całkiem słodkie nuty. Mogą się tak bawić całymi godzinami. Warto też sprawdzić, co robią inni. Takie wrony na przykład. W końcu wrona sroce spod ogona nie wypadła. „Może zaprowadzi nas do jakiegoś fajnego jedzonka? A nawet jeśli nie, to zwyczajnie podokuczajmy jej! Wrony czasami próbują porwać nasze jaja lub pisklęta. Rzadko im się to udaje, bo nasze gniazda trudno sforsować, a my, sroki, w kaszę dmuchać sobie nie damy. Nawet jeśli w pobliżu nie ma naszego partnera lub partnerki (chociaż to bardzo mało prawdopodobne!), to zaczniemy tak krzyczeć, że za chwilę zlecą się wszyscy sąsiedzi. Razem popędzimy wronie kota! I każdemu, kto będzie na tyle nierozsądny, żeby z nami zadzierać. A skoro już o kocie mowa… Wrona, szczególnie jedna, to żadne wyzwanie. Ale taki kot to jest dopiero coś! W sam raz dla ptaków, co lubią adrenalinę. A gdyby tak jeszcze pociągnąć kota za ogon… Oczywiście w momencie, gdy moja partnerka lub kumple grają mu na nosie… Co za emocje! A do tego poprawi mi się status i wzrośnie uznanie wśród sąsiadów (i sąsiadek!). Żaden kot nam nie da rady, gdy jest nas więcej, bo koty w przeciwieństwie do nas nie mają pojęcia o grze zespołowej. Kota, wronę oraz innych prześladowców warto podręczyć choćby profilaktycznie. Wystarczy potem, że któraś z nas krzyknie «Cza!» i od razu dają nam spokój. Ot, taki odruch Pawłowa, który warto wzmacniać…” I tak srokatym ptakom upływa życie w mieście. Mają więcej czasu na rozrywki, bo nie muszą go tyle poświęcać na szukanie jedzenia i oglądanie się na wrogów. A ponieważ miejskie pary osiedlają się bliżej siebie, kwitnie życie towarzyskie. Czaka!

Para srok jest jak para butów – zawsze razem. Z bliska okazuje się jednak, że panowie często zachowują się jak zazdrośni macho, a ich partnerki to tolerują. Do czasu, bo rozwody nie należą do rzadkości. Srokate dziewczyny są praktyczne – może je skusić lepsze, bardziej zasobne terytorium lub po prostu atrakcyjniejszy partner. Niektórzy są obsesyjnie zazdrośni i w sezonie lęgowym nie spuszczają swoich wybranek z oczu. Oczywiście poza momentami, gdy pojawia się okazja, żeby samemu zrobić skok w bok… Warto mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Może sąsiad na chwilę odleci, bo za rogiem jakiś hałas i – jak przystało na prawdziwą srokę – musi zobaczyć, co się tam dzieje. A może jest bardzo zajęty, bo znalazł nową zabawkę i główkuje, do czego ludziom potrzebny jest taki klocek Lego na przykład. Albo znużony pilnowaniem żony zwyczajnie zasnął na chwilę. Wówczas ten drugi przelatuje cichutko z gałęzi na gałąź, ostatnie metry na pieszo (!) – bez tradycyjnej gry wstępnej oraz typowego szeleszczenia zmierza prosto do celu. Sekundy! Lepiej, żeby nikt nie widział, bo awantura będzie straszna. I tak, gdy oni zdradzają, one najwyraźniej też się nie nudzą. Co zaskakujące, sroki rzadko kochają się we własnej parze – niektóre zaledwie trzy razy w ciągu sezonu. Za to gdy któreś z pary ginie, drugie będzie go szukało, wołało i tęskniło. Gdy owdowiała sroka odnajdzie ciało swojego partnera albo gdy ptak umarł na jej oczach, będzie próbowała go podnieść, ocucić, obudzić… Razem z najbliższymi sąsiadami lub rodziną wyprawią mu pogrzeb (oczywiście bez pochówku), ale smutek i żałoba nie mogą trwać wiecznie. Theshow must go on: Czaka! Czaka! Cza!

Znane ze swojej inteligencji sroki jako jedne z zaledwie kilku gatunków zdały tzw. test lustra, który zdaniem naukowców dowodzi świadomości siebie i swojego wyglądu. Ciekawe, że wygadane i wszędobylskie czacza-ptaki są tyleż odważne, co czujne i płochliwe. Ale gdyby to nas prześladowano przez całe wieki, też byśmy nikomu nie ufali. Tym bardziej że ostatnio znowu dużo się mówi o „złej naturze” srok i znowu oficjalnie się ich nie lubi. Spekuluje się, że podbiły kraj, i oskarża, że to przez nie ubywa wróbli w miastach. Albo o to, że rabują jaja i pisklęta tzw. ptaków łownych i myśliwym zostaje mniej kuropatw do zabicia. Do listy zbrodni i podejrzeń dorzuca się nawet wykradanie karmy miejskim kotom… Nikt nie mówi, że sroki nigdy nie dopuściły się żadnego z zarzucanych im czynów, stanowczy sprzeciw musi jednak budzić skala przypisywanych im występków. Badania dowodzą, że sroki najczęściej żywią się różnymi bezkręgowcami, lubią też owoce i nasiona, a populacje rzekomo prześladowanych przez nie gatunków kurczą się tak samo szybko tam, gdzie srok jest dużo, jak tam, gdzie ich nie ma. Dotyczy to w takim samym stopniu ptaków, które lęgną się w otwartych gniazdach, jak i dziuplaków, do których nawet przebiegłe sroki nie są w stanie się dobrać. Co więcej, w miastach zaczęło przybywać różnych gatunków drobnych ptaków w tym samym czasie, w którym rosła w nich liczebność srok. Wygląda na to, że znowu znaleźliśmy sobie kozła ofiarnego i chcielibyśmy spać spokojnie. Czas przestać powielać mity o tym, że sroki są winne kryzysowi demograficznemu ptaków śpiewających. To nie sroki, ale my odpowiadamy za dewastację miejskich i wiejskich terenów zielonych oraz przydomowych ogrodów. Za hekatombę drzew i krzewów jak Polska długa i szeroka, za nadużywanie pestycydów tak w miastach, jak i na polach. Za ciągłe strzelanie do ginących na naszych oczach kuropatw czy za wałęsające się koty. W Polsce żyje dzisiaj 390–441 tysięcy par srok. Niewiele więcej niż w przeszłości, za to w innych miejscach – bliżej nas. Zamiast przypisywać srokom nasze winy, zacznijmy się do nich uśmiechać. „Dzień dobry, Pani/Panie Sroko” rzucone mijanemu biało-czarnemu ptakowi z charakterem nikomu nie zaszkodzi, a niektórym pomoże. Czaka-Cza!

Gdzie patrzeć?

Na wierzchołki drzew i krzewów, na dachy, trawniki, chodniki, pobocza dróg, w sąsiedztwo koszy na śmieci i śmietników.

Czego wypatrywać?

Długiego, czarnego ogona, przyczepionego do krągłego, wyraziście biało-czarnego ptaka, najczęściej w towarzystwie co najmniej jeszcze jednego takiego samego. Solidnej, kulistej konstrukcji z patyków, wysoko na drzewie albo w gęstych krzakach – to srocze gniazdo. (Nikt inny z naszych ptaków takiego nie buduje, ale wielu chętnie w nich zamieszkuje).

Czego nasłuchiwać?

Wybuchowego, chropowatego szelestu: „Czaka! Czaka! Cza!”.

Kiedy?

Przez cały rok.

Wrona.Siwa albo czarna

W berżeretkach, balladach, canzonach

Bardzo rzadko jest mowa o wronach,

A ja mam taki gust wypaczony,

Że lubię wrony…

Los im dolę zgotował nieletką:

Cienką gałąź i marne poletko,

Czarne toto i w ziemi się dłubie –

A ja je lubię…

Gdy na polu ze śniegiem wiatr wyje,

Żadna wrona przez chwilę nie kryje,

Że dlatego na zimę zostają,

Że źle fruwają…

Ale wrona, czy młoda, czy stara,

Się do tego dorabiać nie stara

Manifestów ni ideologii –

I to ją zdobi…

Gdy rozdziawią dziób – wiedzą dokładnie,

Że ich głosy brzmią raczej nieładnie,

Lecz nie wstydzą się i nie tłumaczą,

Że brzydko kraczą…

I myśl w głowach nie świta im dzika,

By krakaniem udawać słowika,

By krakaniem nieść sobie pociechę –

I to jest w dechę!

Żadna wrona się także nie łudzi,

Że postawi ktoś stracha na ludzi,

Co na wrony i we dnie, i nocą

Czyhają z procą…

Wrony fruną z godnością nad rżyskiem,

Jakby dobrze im było z tym wszystkim,

I w tym właśnie zaznacza się wronia

Autoironia.

Nie udają słodyczy nieszczerze,

Mężnie trwają w swym szwarccharakterze,

Nie składają w komorę zasobną,

Jak więcej dziobną.

Wiedzą, że – mimo wszelkie przemiany –

Nie wyrosną na rżysku banany,

Nie zamienią się w kawior pędraki,

Bo układ taki… […]

Tak śpiewał o wronach Wojciech Młynarski w piosence Lubię wrony (1971). Nie są to moje ulubione ptaki, ale pan Wojciech jest jednym z moich ulubionych tekściarzy i bardzo mi się podoba, jak uchwycił ich asertywność i surową bezpretensjonalność. Wronie tu i teraz. Nie doszukuję się w tym tekście drugiego dna ani politycznych metafor, bo trudno mi sobie wyobrazić, żeby mistrz Młynarski dopatrzył się którejś z tych cech w naszym narodowym charakterze. To piosenka o wronach. I tylko jedno mi się nie zgadza – „Że źle fruwają…”.

Niewiele naszych ptaków porusza się w powietrzu tak dystyngowanie jak wrony. Te siwe i te czarne. Bo wrony są dwie. Tak samo się zachowują, ale inaczej wyglądają. Jedna jest siwo-czarna i każdego dnia mijamy ją w parkach, na skwerach i miejskich przystankach. Druga jest cała czarna. Czarnowron. Długi czas nie było zgody co do tego, czy to dwa podgatunki tego samego gatunku, czy jednak dwa niezależne gatunki. Obecnie systematycy skłaniają się ku tej drugiej możliwości, mimo że obydwa genotypy różni zaledwie 0,28 procent! Tym razem decyzję podjęto nie na podstawie informacji zawartych w garniturze DNA, ale podążając za wronim obyczajem, który nawet tam, gdzie stale stykają się obydwa plemiona, każe siwym wiązać się z siwymi, a czarnym z czarnymi. (Tak zwany dobór selektywny, równie mocno utrwalony w naszych kulturach). Wyjątków jest bardzo mało, a dzieci z mieszanych par podobno odznaczają się mniejszym wigorem i gorzej radzą sobie w życiu. To, co zawsze najbardziej intrygowało mnie w tej historii, to geografia. Wschodnie granice państwa wron siwych ciągną się od zachodniej Syberii przez Kazachstan do Mezopotamii i Azji Mniejszej, a zachodnie od Italii przez Austrię, Czechy i pogranicze polsko-niemieckie aż po wybrzeża Skandynawii, plus bonus w postaci Szkocji i Irlandii. I teraz robi się naprawdę ciekawie: Anglia i Walia, podobnie jak reszta Europy oraz wyspowo cały Daleki Wschód aż po Japonię i Koreę, należą do wron czarnych. (Być może nie mniej interesujące jest to, że wrony, tak jak wszystkie krukowate, najpewniej pochodzą z Australii, a wykluły się w niej jakieś 17 milionów lat temu, kiedy jeszcze nie była tak daleko).

Wrony wiążą się w pary na życie, ale dziewczyny nie mają w tych parach tak dobrze jak ich kuzynki kruczyce, gawronice czy kawczyce. Co prawda partnerzy wron też przynoszą jedzenie, gdy one siedzą na jajach, ale gdyby liczyły tylko na nich, toby pewnie z głodu odleciały. On we wszystkim musi być pierwszy – również przy stole, a gdyby jego partnerka się zapomniała, siłą jej o tym przypomni. Typowy macho. Kiedy na świat przyjdą nagie, ślepe i brzydkie jak uśmiech czarta pisklęta, to ona będzie główną żywicielką rodziny. Co najmniej dwa miesiące ciężkiej pracy. Przez pierwszy z okładem dzieciaki rosną w gnieździe, a w kolejnym uczą się życia pod okiem rodziców, którzy wciąż zapewniają im większość cateringu. Na szczęście dla nich i nieszczęście wszystkich dookoła wrony zjedzą wszystko i każdego, kto im sprzed dzioba nie ucieknie. Nieważne, żywy czy martwy, zwierzę czy owoce, nasiona czy orzechy. Nawet gdyby miały po nie wejść do czyjejś nory lub dziupli. Wrony sprawdzają nawet zarzucane w lodowych przeręblach wędki. Jeśli wyczują jakieś obciążenie na końcu żyłki, ryba jest ich! Wielu z nas na pewno obserwowało już wrony otwierające orzechy włoskie za pomocą jeżdżących po ulicy samochodów. Najchętniej robią to tuż przy przejściach dla pieszych, bo tam jest najbezpieczniej. Nadwyżki jedzenia chowają na potem. Jeśli któregoś dnia w doniczce na balkonie znajdziecie coś nietypowego, np. czyjeś jajko, martwą mysz lub kotlet, prawdopodobnie podrzuciła je tam wasza sąsiadka wrona. Ale nie martwcie się, na pewno o tym pamięta! Wrony poza sezonem lęgowym, szczególnie te stanu wolnego, chętnie trzymają się w mniejszych lub większych grupach. Dzięki temu są jeszcze bardziej przekonujące, gdy prześladują słabszych lub szukają jedzenia – na przykład napadając na inne ptaki, koty lub ludzi. I lepiej z nimi nie zadzierać, bo mają świetną pamięć, potrafią planować, liczyć i rozpoznają nas po twarzach – a także po sylwetce czy sposobie poruszania się. Siebie nawzajem też. Oraz po imionach, które sobie nadają. Wronie gangi jeszcze lepiej się sprawdzają, gdy bronią się przed silniejszymi od siebie, szczególnie że w potrzebie przylecą zaalarmowane koleżanki z sąsiedztwa. Dobrze zorganizowane wrony mają niewielu wrogów naturalnych, a ci nieliczni to nie byle kto: jastrzębie, sokoły wędrowne, orły przednie i puchacze, które czasami się we wronach rozsmakowują. Najstarsza, o jakiej wiemy, przeżyła 16 lat i 9 miesięcy.

Gdzie patrzeć?

W miejskich parkach, na skwerach i blokowiskach oraz bardziej tradycyjnie, w dolinach dużych rzek. Wrony najczęściej zobaczymy na ziemi, gdzie szukają jedzenia, albo na wierzchołkach drzew, skąd monitorują okolicę.

Czego wyglądać?

Dość dużego, pewnego siebie i czujnego szarego ptaka z wyraźnie odcinającym się czarnym kapturem i żabotem. Czarne są też skrzydła, ogon i wielki dziób. (Uwaga, za Odrą i za Uralem ten ptak będzie cały czarny). Przechadza się zdecydowanym krokiem, a w pośpiechu podskakuje. W wolnym, orlim locie zaznaczają się palczasto zakończone skrzydła.

Czego nasłuchiwać?

No ba! „Kra! Kra!” Głośne, ostre i gardłowe.

Kiedy?

Cały rok.

Kawka.Najlepiej dwie

Kawka z Linz. Mało kto dzisiaj pamięta, że tak nazywano Hitlera (oprócz wielu innych epitetów, którymi go określano). DieDohle aus Linz. Wszystko dlatego, że psychopatyczny dyktator cenił sztukę i rękoma swoich żołnierzy wyciągał ją z okupowanych muzeów, pałaców i domów. Swoje rodzinne Linz zamierzał uczynić kulturalnym centrum Europy. Planował tam wybudować gigantyczną galerię z zagrabionymi dziełami. Słabość do błyskotek miała go upodabniać do kawki, która po łacinie nazywa się Corvusmonedula, wrona monetarna albo taka, która połyka monety. Ja wolę myśleć, że pieniężny epitet w imieniu kawki wziął się z mocnego spojrzenia jej srebrnych oczu. Szczególnie że jak do tej pory nie udało się potwierdzić, że kawki (czy sroki) lubią błyskotki. To nasza słabość, nie ich. Ot, zwyczajna, trochę wstydliwa projekcja9.

W przedrolniczej Europie kawek musiało być bardzo dużo. Miały tutaj idealne warunki – mnóstwo dojrzałych, dziuplastych drzew rosnących w pierwotnych, świetlistych puszczach oraz nieprzebrane stada pasących się między nimi kopytnych, które przyciągały i odsłaniały chmary dużych owadów, ich tłuste larwy i pędraki, różne owoce i nasiona. Współczes­ne kawki żyją w znacznie mniejszych koloniach, a w poszukiwaniu nisz lęgowych przeniosły się do wsi i miast. Zasiedlają kominy, otwory wentylacyjne, wyłomy w murach, porzucone budowle i ruiny. Kiedyś mawiano nawet, że w zamku, w którym nie ma kawek, straszy. O dobre miejsce na gniazdo jest tak trudno, że rezydenci często przez cały rok bronią go przed konkurencją.

Para kawek łączy się na całe życie, a partnerzy są nierozłączni. Nawet w przelatującym stadzie można ich rozpoznać, bo lecą blisko siebie. Przez cały rok, również poza sezonem lęgowym, okazują sobie wiele uwagi i czułości. Do rozwodów, jeśli w ogóle, dochodzi tylko w okresie pierwszych sześciu miesięcy bycia razem. Potem nawet kilkukrotna utrata gniazda lub lęgu to za mało, żeby doprowadzić do rozpadu związku. Kawcze społeczności mają charakter klasowy, a pozycja może być dziedziczona, wystarana lub przynależna. Najniżej w hierarchii są młode singielki. Każdy może je dziobnąć, a one nie mają nawet prawa się bronić. Są ostatnie w kolejce do jedzenia i schronienia, co oznacza, że mogą spać tylko na peryferiach noclegowiska, gdzie najbardziej wieje i gdzie najczęściej uderzają drapieżniki i złoczyńcy. Nie ma to większego znaczenia w czasach dostatku i w bezpiecznej okolicy, ale jak możemy się domyślać, ani jedno, ani drugie nie jest normą. Być może najlepszym sposobem na to, żeby poprawić sobie status, jest dobrze wyjść za mąż, a to dlatego, że dziewczyny przyjmują pozycję partnera. Wyżej wykluci częściej szukają partnerki z własnej klasy, ale kawki są romantyczne i historie jak z Kopciuszka są u nich na porządku dziennym. Nikt się nie dziwi, wszyscy to akceptują. Jeśli któregoś dnia usłyszycie śpiewane z komina Pretty woman