Znikający stopień - Maureen Johnson - ebook + książka

Znikający stopień ebook

Maureen Johnson

4,5

Opis

Druga część bestsellerowej trylogii „Truly Devious” i dalszy ciąg „Nieodgadnionego”.

 

Największym pragnieniem Stevie Bell jest rozwiązanie zagadki kryminalnej z przeszłości: w 1936 roku zaginęły żona i córka Alberta Ellinghama, a jedynym śladem w sprawie był tajemniczy list-zagadka od Nieodgadnionego. Stevie, uczennica pierwszego roku Akademii Ellinghama, zamiast odpowiedzi znajduje kolegę z roku – martwego. Przejęci rodzice zabierają ją do domu.

W drugim tomie Stevie powraca do Vermontu – za namową znienawidzonego Edwarda Kinga. Polityk jest w trakcie kampanii prezydenckiej i nie na rękę są mu wybryki syna, Davida. King proponuje układ: Stevie będzie kontynuować naukę, a w zamian dopilnuje, żeby David, z którym łączy ją coś więcej niż tylko znajomość, nie sprawiał problemów.

Stawka jest jednak znacznie wyższa. Kim jest morderca? Jakie znaczenie ma zagadka pozostawiona przed laty przez Alberta Ellinghama? Co kryje się w sprawie Nieodgadnionego? Zdarzenia sprzed dziesięcioleci mają wpływ na to, co dzieje się tu i teraz...

Wszyscy fani pierwszej części, ale też Agathy Christie czy Arthura Conan Doyle’a, nie mogą przegapić drugiego tomu – jest równie mroczny i zagadkowy, co „Nieodgadniony”.

 

„Szkoła Ekscentryków okazuje się równie emocjonująca jak Szkoła Czarodziejów w Hogwarcie”. 

– Joanna Olech, „Książki. Magazyn do Czytania”, o pierwszym tomie serii.

 

„Wciągająca książka, opowiadająca nie tylko o zagadkowych przestępstwach, ale też o naturze lęku, procesie twórczym i sławie”. 

– John Green, autor książek: „Gwiazd naszych wina” i „Żółwie aż do końca”

 

O autorce

Maureen Johnson jest bestsellerową autorką wielu powieści, w tym: 13 małych błękitnych kopert oraz serii The Suite Scarlett i The Shades of London. Wspólnie z Cassandrą Clare i Sarah Rees Brennan napisała popularną w Polsce serię „Kroniki Bane'a”, a z Johnem Greenem i Lauren Myracle powieść „W śnieżną noc”. W 2018 roku nakładem wydawnictwa Poradnia K ukazała się pierwsza część trylogii, „Nieodgadniony”, której kontynuacją jest „Znikający stopień”. Autorka mieszka w Nowym Jorku, a online można się z nią spotkać na Twitterze @maureenjohnson oraz na www.maureenjohnsonbooks.com.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 332

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (15 ocen)
8
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Solind

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna kontynuacja :) Oby więcej takich książek :)
00

Popularność




Tytuł oryginału: Vanishing Stair
Przełożył: PAWEŁ ŁOPATKA
Copyright © 2019 Maureen Johnson Published by arrangement with HarperCollins Publishers. Jacket art by Leo Nickolls Jacket design by Katie Fitch
Translation © 2019 Paweł Łopatka Copyright © for the Polish edition by Poradnia K, 2019
Adaptacja oryginalnej okładki, według pierwszego tomu wydania polskiego: MONIKA ŚWITALSKA / Good Mood Studio
Opracowanie typograficzne i skład: JOANNA RENIGER
Redaktor prowadzący: PAULINA POTRYKUS-WOŹNIAK
Redakcja: JOANNA TARGOŃ
Korekta: MAGDALENA GERAGA
Wydanie I
ISBN 978-83-66005-48-8
Wydawnictwo Poradnia K Sp. z o.o. ul. Wilcza 25 lok. 6, 00-544 Warszawa e-mail: [email protected] www: www.poradniak.plFacebook.com/poradniak Zapraszamy do naszej księgarni internetowej: sklep.poradniak.pl
Konwersja: eLitera s.c.

ZAFASCYNOWANYM ZBRODNIĄ.

BĄDŹCIE SEXY, NIE DAJCIE SIĘ ZAMORDOWAĆ[*]

„Gdzie ten jest, kogo jakby nie ma?

Na stopniu nigdy; na schodach szukać trzeba”.

Zagadka znaleziona na biurku Alberta Ellinghama w dniu jego śmierci, 30 października 1938 roku

13 kwietnia 1936, 21.00

– Czy ktoś z was widział Dottie? – spytała panna Nelson, kierowniczka Domu Minerwy, rozglądając się z nadzieją na odpowiedź. Mimo wiosny na górze nadal było zimno, więc mieszkańcy Minerwy zebrali się przy kominku w świetlicy.

– Może jest u pielęgniarki – powiedziała Gertie van Coevorden. – Miejmy nadzieję, że wyleczą ją z  siąkania, bo inaczej pozaraża nas wszystkich. Coś obrzydliwego. Wkrótce mam spotkanie z Astorami. Nie mogę przecież pójść chora.

Gertie van Coevorden była najbogatszą uczennicą Akademii Ellinghama. Miała w rodzinie dwoje Astorów i Roosevelta, o czym nie omieszkała wspominać przy każdej nadarzającej się okazji.

– Gertrude – upomniała ją panna Nelson.

– Poważnie – odparła Gertie. – Skoro jej nie ma, można o tym mówić. Nie dość, że paskudnie siąka, to jeszcze ciągle wyciera nos o rękaw. Niby nie wolno nam traktować ich inaczej...

„Ich” – to jest ubogich uczniów, kilkanaście walecznych osób przyjętych przez Alberta Ellinghama w ramach zabawy polegającej na łączeniu biednych z bogatymi.

– Więc nie traktujcie – dokończyła panna Nelson.

– Oj, przecież wiem, że jest bystra... – Gertie ujęła rzecz nad wyraz powściągliwie, bo Dottie Epstein przewyższała erudycją co drugiego wykładowcę. – ...Ale to naprawdę koszmar. Chodzi mi tylko o...

– Gertrude – przerwała jej znużona panna Nelson. – Dosyć.

Gertie zadarła nos i wróciła do lektury „Photoplay”[1]. Siedząca po przeciwnej stronie kominka Francis Josephine Crane, druga najbogatsza uczennica Akademii, podniosła głowę. Umoszczona pod narzutą z szynszyli, przeglądała na przemian podręcznik chemii i najnowszy numer „Prawdziwego Detektywa”. Obserwowała też, co dzieje się wkoło.

Szesnastoletnia Francis pochodziła z Nowego Jorku tak jak Gertie. Była córką Louisa i Albertine Crane’ów, właścicieli firmy Mąka Crane („Ubóstwiana w Stanach! Z mąką Crane zawsze się upiecze!”). Crane’owie blisko przyjaźnili się z Albertem Ellinghamem, gdy więc otworzył on szkołę i poszukiwał uczniów, wysłali Francis do Vermontu samochodem z szoferem, z ciężarówką kufrów wypełnionych wszelkimi luksusami. Ich zdaniem umieszczenie Francis w górach, pośród śnieżyc, w miejscu, gdzie proporcje między nieprzyzwoicie bogatymi a biednymi były odpowiednie – rozwiązywało kwestię córki. Francis była odmiennego zdania, nikt jednak ją o to nie pytał.

Francis, która nigdy nie ignorowała służby, dowiedziała się, że Gertie, mimo koneksji z Astorami i Rooseveltami, jest biologiczną córką pewnego przystojnego barmana z restauracji w Central Parku. W restauracji tej wiele zamożnych i znudzonych kobiet z nowojorskiej socjety lubiło wieczorami sączyć drinki i... najwidoczniej też robić inne rzeczy. Nie wiedzieli o tym ani Gertie, ani jej ojciec. Francis ukrywała tę uroczą tajemnicę, czekając na właściwy moment.

Który, rzecz jasna, miał nadejść. Francis była tak bogata i tak rozgarnięta, że dobra materialne ją nudziły. A tajemnice lubiła. Tajemnice miały wartość.

– Nikt nie widział Dottie? – powtórzyła panna Nelson, bawiąc się brylantowymi kolczykami. – Zadzwonię, żeby ktoś sprawdził w bibliotece. Pewnie tam poszła i zapomniała o bożym świecie.

Francis wiedziała, że Dottie Epstein nie ma w bibliotece. Kilka godzin wcześniej widziała, jak biegnie do lasu. Dottie, dziwna, nieuchwytna istota, wciąż gdzieś się kryła, aby móc poczytać. Francis milczała, bo niezbyt lubiła odpowiadać na pytania, a poza tym uważała, że Dottie ma prawo chować się, kiedy tylko zechce.

Panna Nelson podniosła się i poszła na górę – gdy w jej mieszkaniu nagle zadzwonił telefon. Ponura mgła czy też myśl, że Dottie dawno już powinna wrócić, obudziły we Francis zapał do działania. Francis schowała „Detektywa” w podręczniku i wstała z krzesła.

– Zostaw mi narzutę, skoro idziesz do siebie – poprosiła Gertie. – Nie chce mi się iść po swoją.

Francis wzięła szynszyle i rzuciła je na Gertie. Poszła ciemnym korytarzem do łazienki z wieżyczkami. Zamknęła się w niej, zdjęła buty i skarpetki – i ostrożnie stanęła na sedesie, skąd wywindowała się na parapet. Było to ryzykowne, bo na zimnym marmurowym parapecie mieściło się ledwie pół jej stopy, gdyby więc straciła równowagę, spadłaby i rozbiła głowę o klozet albo o posadzkę. Musiała chwycić się framugi i z całych sił do niej przywrzeć. Dzięki temu jednak mogła się przybliżyć do niewielkiego wywietrznika pod sufitem, który umożliwiał podsłuchiwanie prowadzonych na piętrze rozmów telefonicznych.

Zadzierając głowę, Francis wyłapywała słowa panny Nelson. W pewnej chwili spostrzegła, że ton jej głosu stał się wyższy, że coś ją zaniepokoiło.

– Boże – powiedziała panna Nelson. – Boże, kiedy...

Panna Nelson z zasady nie tragizowała. Była opanowana, zadbana, atrakcyjna. Ukończyła Smith College[2] i wykładała biologię. Obdarzona błyszczącymi kasztanowymi włosami, zawsze nosiła te same kosztowne, ale dyskretne kolczyki z brylantami i proste stroje. Jak wszyscy nauczyciele i pracownicy Akademii, wyróżniała się licznymi talentami i inteligencją.

Teraz zaś wydawała się poruszona.

– A policja... Tak. Rozumiem.

„Policja?” – powtórzyła w myśli Francis.

– Spotkamy się tam, gdy dziewczęta się położą. Zaraz je odprawię. Przyjdę niedługo.

Słysząc brzęk odkładanej słuchawki, Francis ześlizgnęła się z parapetu i wróciła do świetlicy sekundę przed powrotem panny Nelson. Panna Nelson próbowała zachowywać się swobodnie, ale zdradzały ją rumieńce i błysk zniecierpliwienia w oczach. Podeszła do drzwi i zasunęła ciężki żelazny rygiel. Dłoń zadrżała jej niemal niedostrzegalnie.

– Pora spać, dziewczęta – oznajmiła.

– Gdzie Dottie? – zapytała Gertie.

– Miałaś rację. Zanocuje w infirmerii z pielęgniarką. No już, do łóżek, do łóżek.

– Jest dopiero za pięć dziesiąta – powiedziała Agnes Renfelt. – Chcę posłuchać audycji.

– W pokoju – odparła panna Nelson. – Tam możesz sobie słuchać radia.

Francis poszła do swego pokoju – numer dwa, na końcu korytarza. Zamknąwszy drzwi, zdjęła sukienkę i włożyła czarne wełniane spodnie oraz szary sweter narciarski. Wyjęła z górnej szuflady komody świeczkę i pudełko zapałek, i wsunęła je do kieszeni. Potem usiadła pod drzwiami, przyłożyła do nich ucho i czekała.

Po mniej więcej dwóch godzinach Francis usłyszała za drzwiami pannę Nelson. Uchyliwszy je leciutko, zobaczyła, jak panna Nelson zmierza w stronę schodów na końcu korytarza. Zerknęła na świecące wskazówki budzika. „Dam jej dziesięć minut przewagi – pomyślała. – Na wszelki wypadek”.

Dziesięć minut później Francis wyszła z pokoju i skierowała się ku krętym schodom po przeciwnej stronie korytarza. Schody były obudowane, a obudowa wyglądała na litą, lecz którejś nocy – po szpiegowaniu na korytarzu panny Nelson – Francis odgadła ich tajemnicę. Rozpracowanie sztuczki zajęło jej kilka tygodni, ale w końcu odkryła, że gdy nacisnąć we właściwym miejscu, z dołu wyskakuje zasuwka. Za jej pociągnięciem otwiera się niewielkie przejście. Wewnątrz schodów mieścił się składzik, pusty. Ale wystarczyło uważnie mu się przyjrzeć, by dostrzec w podłodze właz. Tego wieczoru właz był otwarty, choć panna Nelson zwykle pamiętała, aby zamykać go za sobą. 

Właz odsłaniał ciemną dziurę w ziemi i drabinę, która zdawała się prowadzić w nicość. Schodząc pierwszy raz, Francis bała się jak nigdy. Ale teraz, oswojona już z drabiną, wiedziała, że w mrok trzeba zanurzać się powoli, stawać na szczeblach z uwagą, wymacywać je najpierw śródstopiem, a nie atakować piętami. Tak postępując, dotarła wreszcie na dół.

Znalazła się w wąskim, ciasnym przejściu. Wyższe od niej o zaledwie kilka cali, poza nią nie pomieściłoby nikogo, więc bardzo przyjemnie skojarzyło jej się z grobem. Francis zdołała podnieść rękę i zapalić świeczkę. Przestrzeń wypełnił smród spalonej siarki.

Otoczona aureolką światła, Francis rozpoczęła eskapadę.

Zaginęła druga uczennica Akademii Ellinghama, prawdopodobnie zamieszana w śmierć Hayesa MajoraRaport Batt – na wyłączność15 października

W śledztwie w sprawie śmierci gwiazdora YouTube Hayesa Majora daje się zauważyć wyraźny postęp. Jak zapewne wiadomo Czytelnikom, Major, znany z popularnego serialu internetowego Kres, zmarł podczas kręcenia wideofilmu o porwaniu i zbrodniach, do których doszło w Akademii Ellinghama w 1936 roku. Pracując w tunelu, został narażony na działanie dwutlenku węgla o śmiertelnym stężeniu.

Wprawdzie policja uznała śmierć Hayesa Majora za nieszczęśliwy wypadek – wynik użycia znacznych ilości suchego lodu dla uzyskania w jednej ze scen efektu mgły – ale czy jest to rozstrzygnięcie ostateczne? Dochodzenie na własną rękę rozpoczęła uczennica Akademii Ellinghama, nieustraszona detektyw Stephanie (znana też jako Stevie) Bell. Bell, którą przyjęto do Akademii jako specjalistkę do spraw porwania w 1936 roku, stwierdziła, że to nie Major umieścił suchy lód w tunelu – i albo zginął przez przypadek, albo został zamordowany. Ponadto udało jej się wykryć, że wbrew swoim zapewnieniom Hayes nie był autorem scenariusza Kresu.

Bell zwróciła się do mnie z prośbą o udostępnienie jej do wglądu zdjęć wykonanych w dniu śmierci Majora. Na ich podstawie przypisała autorstwo scenariusza Kresu koleżance z Akademii, Element Walker, i uznała ją za współwinną śmierci Hayesa Majora. Po konfrontacji w Domu Minerwy, w którym mieszkali Major, Walker i Bell, sprawą zajęli się pracownicy uczelni. Wszystkich lokatorów Domu Minerwy zabrano do Wielkiego Domu Ellinghamów.

Następnie wydarzyło się coś zaskakującego.

Obecni tamtej nocy w Wielkim Domu potwierdzają, że przesłuchanie Element Walker zostało przerwane, ponieważ pracownicy szkoły postanowili zasięgnąć porady prawnej. Walker zostawiono samą w dawnym gabinecie Alberta Ellinghama, którego drzwi zamknięto. Pod gabinetem znajdowało się wtedy kilka osób. Kiedy otwarto drzwi, okazało się, że Walker zniknęła. Od tej pory nikt jej nie widział. Według niektórych uciekła, wykorzystując tajne przejście w ścianie.

Rodzą się więc pytania: dokąd Element Walker mogła udać się nocą, bez przygotowań, bez prowiantu, telefonu i samochodu? Akademia Ellinghama jest położona na odludziu, na zboczu góry. Jak uciekła Walker? Czy pomógł jej ktoś z kampusu? Skąd wiedziała o ukrytym przejściu? Czy miała coś wspólnego ze śmiercią Majora, czy też może opuściła szkołę, bo coś ją zaniepokoiło?

W związku z jej zniknięciem nasuwa się znacznie więcej pytań na temat tej nieustannie rozwijającej się sprawy.

Zapraszam do lektury kolejnych Raportów Batt, dotyczących zbrodni w Akademii Ellinghama.

1

Najbardziej ze wszystkich miejsc w dzielnicy Stevie (w Pittsburghu) przypominał Akademię Ellinghama bar kawowy Czadowa Maupa. Był to relikt lat dziewięćdziesiątych, z nazwą wypisaną na szyldzie fikuśną czcionką Festival. Miał ściany w ostrych kolorach, każdą w innym odcieniu. Obowiązkową ścieżkę dźwiękową baru stanowiły utwory gitarowe w średnim tempie, a zdobiły go rośliny i powiększone zdjęcia ziaren kawy. Stoły chwiały się, a kubki zdumiewały rozmiarami. Żadna z tych rzeczy nie kojarzyła się Stevie z jej pittsburską szkołą.

Stevie lubiła bar z tych samych powodów, dla których polubiła Akademię – nie był domem i nigdy jej w nim nie przeszkadzano.

Od tygodnia przychodziła tam codziennie, zamawiając najmniejszą, bo najtańszą kawę. Zanosiła ją na tyły baru, do dusznej salki o czerwonych ścianach, w której panował mrok i wszystko – łącznie z chybotliwymi stolikami – lepiło się od brudu. Klienci omijali salkę, więc Stevie świetnie się w niej czuła. Traktując ją jako swoje biuro, zajmowała się w niej najważniejszymi sprawami. Gdyby robiła to w domu, zawsze mogliby przeszkodzić jej rodzice. Bar co prawda był miejscem publicznym, ale nikt nie zwracał tu na nią uwagi.

Nałożyła słuchawki, ale muzyki nie włączyła – nie chciała słyszeć odgłosów z otoczenia. Położyła na stole plecak zamkiem do siebie i otworzyła go. Najpierw wyjęła rękawice nitrylowe, które kupiła w internetowej aptece w dniu powrotu. „Na tym etapie to zbędna ostrożność, ale też nie zaszkodzi”. Włożyła je z przyjemnością. Zanurzyła dłonie w plecaku i wydobyła niewielką, sfatygowaną blaszaną puszkę na herbatę. Zbyt cenną, by mogła ją zostawić w domu. „Gdy znajdziesz przedmiot o znaczeniu historycznym, pilnuj go”. Stevie strzegła puszki jak oka w głowie – w szkole trzymała ją zamkniętą w szafce, a w domu schowaną głęboko w plecaku. Aby ktoś przypadkiem jej nie spostrzegł. Od czasu do czasu macała spód plecaka, sprawdzając, czy puszka jest bezpieczna.

Puszka była kwadratowa i czerwona, wgnieciona w kilku miejscach, a na brzegach zardzewiała. Widniał na niej napis „Tradycyjna angielska herbata ekspresowa”. Stevie zdjęła wieczko. Stawiało opór, więc musiała lekko nim poruszyć. Wyjęła z puszki kawałek białego pióra, strzęp materiału obszytego paciorkami, zaśniedziałe złote etui ze zmumifikowanymi szczątkami czerwonej szminki, emaliowane pudełeczko na pigułki w kształcie pantofelka, kilka kartek z notesu, garść czarno-białych fotografii i niedokończony szkic wiersza.

Te niepozorne przedmioty były pierwszymi prawdziwymi dowodami rzeczowymi w sprawie Ellinghamów od ponad osiemdziesięciu lat. W chwili kiedy Stevie je odkryła, jej marzenia o nauce w Akademii legły w gruzach.

Akademia Ellinghama. Jej dawna szkoła. Akademia Ellinghama, do której tak pragnęła się dostać. Wyśnione miejsce, w którym znalazła się na krótko – i które teraz miała niestety już za sobą.

W Pittsburghu nikt nie miał pojęcia, co spotkało Stevie w Akademii. Wiedziano tylko, że wyjechała do jakiejś sławnej szkoły i wróciła po kilku tygodniach, gdy „ten koleś z YouTube” zginął tam w wypadku.

Wyjazd Stevie z Akademii Ellinghama spowodowała śmierć Hayesa Majora, ale do zabrania jej stamtąd przez rodziców przyczyniła się – zupełnie nieświadomie – jedna z jej koleżanek, Germaine Batt.

Każdy z uczniów Akademii miał jakąś pasję, a Germaine Batt pasjonowała się reportażem. Do śmierci Hayesa prowadziła skromną stronę internetową, zyskując niewielkie grono wielbicieli. Ale śmierć to dla reportera dobry biznes. „Co krwawi, bawi”, jak mówią. „Ciekawe kto – myślała Stevie. – Ludzie. Makabryczne, ociekające krwią historie zawsze umieszcza się na poczesnym miejscu, więc wiadomości zawsze są złe. Dobre rzeczy nikogo nie obchodzą, więc news jest równoznaczny z  okropieństwem”.

Doniesienie, które wykończyło Stevie, ukazało się w dniu jej konfrontacji z Ellie Walker na temat tworzenia serialu Kres. Stevie wiedziała, że Ellie wykradła Hayesowi laptop i ukryła go pod wanną w Minerwie. Wiedziała też, że Hayes nie użyłby identyfikatora, by zdobyć suchy lód, który go zabije. Nie Hayes napisał scenariusz, dzięki któremu zdobył sławę i stał u progu kariery filmowej. Autorką Kresu była Ellie.

Stevie próbowała opowiedzieć o tym wszystkim wspomnianej nocy. Ellie została zdemaskowana najpierw w Minerwie, a następnie w Wielkim Domu. Po czym ulotniła się z zamkniętego gabinetu Alberta Ellinghama. Po prostu – pyk! – zniknęła. Weszła w ścianę gabinetu, przemknęła sekretnym korytarzem i... czmychnęła. W dal. Nie wiadomo dokąd.

Akademia tego nie ujawniła. Ellie formalnie nie można było o nic oskarżyć. Po prostu uciekła ze szkoły z internatem. Tyle że po śmierci Hayesa rodzice Stevie guglowali wszystko, co wiązało się ze szkołą, i tak natrafili na blog Germaine Batt, a w nim na post z komunikatem o prowadzeniu przez Stevie śledztwa w tej sprawie i informacją, że potencjalny zabójca jest na wolności. Dwie godziny po ukazaniu się postu zadzwoniła komórka Stevie, a dziesięć godzin później – wbrew zakazowi przekraczania granic kampusu – jej rodzice zajechali z piskiem opon pod Akademię. Noc była łzawa; Stevie płakała całą drogę do Pittsburgha, cicho i nieprzerwanie, gapiąc się przez okno, dopóki nie zasnęła. W następny poniedziałek wróciła do swojej dawnej szkoły, gdzie naprędce przygotowano jej plan zajęć.

Starała się nie myśleć za często o Akademii – o budynkach, zapachu powietrza, wolności, przygodzie, ludziach...

Zwłaszcza ludziach.

Wysyłała esemesy przyjaciołom: Janelle i Nate’owi.

Głównie Janelle. I głównie Janelle odpowiadała, pisząc do Stevie kilkadziesiąt esemesów dziennie, sprawdzając, jak się czuje. Stevie była w stanie odpisywać tylko na co trzeci albo co czwarty, bo odpisywanie przypominało jej, jak tęskni za widokiem Janelle na korytarzu, w świetlicy, po drugiej stronie stołu. Jak tęskni za świadomością, że gdy zasypia, za ścianą ma przyjaciółkę... Janelle, pachnącą cytrynami albo kwiatem pomarańczy, która przed pracą ze sprzętem przemysłowym owijała włosy dla bezpieczeństwa jedną z niezliczonych kolorowych chust. Janelle budowała małe roboty i inne urządzenia, a aktualnie przygotowywała maszynę Rube’a Goldberga na konkurs Waxmana. Z jej esemesów wynikało, że od wyjazdu Stevie spędzała w warsztacie o wiele więcej czasu, a jej związek z Vi Harper-Tomo stawał się coraz poważniejszy. Janelle żyła pełnią życia i pragnęła w nim udziału Stevie, Stevie zaś czuła się obco i samotnie, bo ani w tutejszej galerii z Subwayem oraz kioskiem z piwem i papierosami, ani nawet w Czadowej Maupie nie cieszyło jej właściwie nic.

Ale miała puszkę, a dopóki miała puszkę, dopóty miała sprawę Ellinghamów.

Puszkę znalazła w pokoju Ellie na krótko przed jej ucieczką. Wiek puszki oceniła na podstawie zdjęć znalezionych w internecie. Wyprodukowano ją w latach 1925–1940, gdy ta herbata była popularna i szeroko dostępna. Pióro, długości bodaj dziesięciu centymetrów, wyglądało na ozdobę jakiejś części garderoby. Materiał – pięć na pięć centymetrów – jaskrawobłękitny, obszyty srebrnymi, niebieskimi i czarnymi paciorkami, miał wystrzępione brzegi. Kolejny relikt. Na boku etui szminki, której zostało odrobinę, widniały słowa: „Odporna na rozmazywanie”. Wartościowe wydawało się tylko pudełeczko na pigułki. Długie na nieco ponad pięć centymetrów, było puste.

Stevie uznała, że te cztery przedmioty są ze sobą powiązane. Miały one charakter osobisty. Pióro i strzęp materiału były zwykłymi śmieciami, nie wiadomo więc, po co je zachowano. Szminka i pudełeczko przedstawiały pewnie jakąś wartość. Wszystkie przedmioty należały najprawdopodobniej do kobiety. Musiały być ważne dla osoby, która włożyła je do puszki.

Pozostałe dwa znaleziska były chyba jeszcze ważniejsze. Stevie tak długo wpatrywała się w zestaw zdjęć dziewczyny i chłopca przebranych za Bonnie i Clyde’a, że aż rozmazał jej się obraz. Dziewczyna miała ciemne włosy ścięte na pazia. Wyguglowawszy kilka portretów lorda Byrona, Stevie stwierdziła, że chłopiec ze zdjęć go przypomina. „Napisali wiersz o sobie. Ale kim byli?” Niestety w sieci nie istniał rejestr nazwisk uczniów Akademii Ellinghama z początkowego okresu jej działalności. Ich nazwiska dotąd były nieistotne – nigdy nie brano ich pod uwagę w sprawie, nigdzie więc ich nie opublikowano. Stevie przeszukała internet, przeczytała wszystkie wątki na wszystkich forach dyskusyjnych dotyczących sprawy. W okresie, gdy popełniono przestępstwa, bądź w następnych latach zeznawało lub rozmawiało z prasą kilkoro uczniów Akademii. Najczęściej pojawiała się w wyszukiwarce niejaka Gertrude van Coevorden, dziewczyna z nowojorskiego high-life’u, podająca się za najbliższą przyjaciółkę Dottie Epstein. Przez wiele tygodni po porwaniach udzielała ckliwych wywiadów – z których żaden nie przydał się Stevie do identyfikacji osób ze zdjęć.

I wreszcie wiersz. Nieudany. I niedokończony.

Ballada o Frankie i Edwardzie

2 kwietnia 1936 r.

Frankie i Edward mieli srebro

Frankie i Edward złoto mieli

Ale gdy grę przejrzeli

Oboje prawdy zapragnęli

Frankie i Edward królom się kłaniali

Żyli sztuką i żyli miłością

Władcę z tronu strącili

Wzięli

Król błazen na wzgórzu mieszkał

I zapragnął partyjkę zagrać

Więc Edward z Frankie doń dołączył

I świat zmienił się nie do poznania.

Stevie nie znała się za bardzo na poezji, kryminalistykę jednak miała w jednym palcu. Słynna w latach trzydziestych przestępczyni Bonnie Parker – na której wzorowała się, pozując do zdjęć, Frankie – też pisała wiersze, takie jak sławna Ballada o zgubie Sal, o kobiecie zakochanej w gangsterze. Wiersz, który odkryła Stevie, powstał zapewne pod wpływem twórczości Parker.

Pewne elementy wiersza – wzmianka o grze i zwrotka o mieszkającym na wzgórzu królu błaźnie – wskazywały, że dotyczy on Alberta Ellinghama. Nie wiadomo było natomiast, co zrobili Frankie i Edward.

Stevie udało się odnaleźć tylko jedną informację, która odnosiła się do tej pary. Przeczytawszy wielokrotnie raporty z przesłuchań różnych podejrzanych, zebrane w e-booku w komórce, zaznaczyła ustęp, w którym Leonard Holmes Nair, słynny malarz goszczący u Ellinghamów w czasie porwania, opisywał uczniów Akademii:

LHN: Widzi się ich wszystkich, jak się tutaj kłębią. Wie pan... Otwierając tę szkołę, Albert chciał ją wypełnić geniuszami, ale połowa uczniów to dzieci jego znajomych i, prawdę mówiąc, niezbyt lotne. Druga połowa wydaje się w porządku. Jeżeli mam być szczery, to bodaj dwoje poza Epstein wykazywało przebłyski talentu. Chłopiec i dziewczynka, nazwisk nie pamiętam. Zachowywali się jak para. Dziewczynka miała kruczoczarne włosy, a chłopak przypominał Byrona. Interesowali się poezją. Byli głodni wiedzy. Dziewczynka wypytywała o Dorothy Parker[3], co uznałem za dobry znak. Przyjaźnię się z Dorothy.

Stevie nie miała cienia wątpliwości, że Leonard Holmes Nair mówił o parze uwiecznionej na zdjęciach.

Tak czy owak, zdjęcia zawierały trop, który mógł okazać się kluczowy.

Zabuczała komórka. Esemes od mamy: „Gdzie jesteś?”.

Stevie westchnęła.

„Idę do domu”.

„Pospiesz się” – odpisała mama.

Była dopiero czwarta. W Akademii Stevie sama decydowała o swoim czasie. Kiedy i co jeść, kiedy i czego się uczyć, co robić między zajęciami... zależało wyłącznie od niej. Nikt nie zaglądał jej przez ramię. A teraz znowu musiała żyć rodzinnym rytmem.

Dopiła kawę i ostrożnie powkładała przedmioty do puszki. Nie zdejmując słuchawek, powlokła się w kierunku domu. Miasto szykowało się do Halloween, więc domy i sklepy zdobiły dynie lub jesienne bannery. W powietrzu jeszcze czuło się późne lato, lecz nadchodzący chłód miał wkrótce zetrzeć z powierzchni ziemi życie.

„Zima tu będzie nie do wytrzymania”.

Zadzwoniła komórka. Do Stevie telefonowali tylko rodzice i Janelle, zdumiała się więc, widząc na wyświetlaczu numer Nate’a. Nate nie lubił kontaktować się przez komórkę.

– Niech zgadnę – rzekła, odbierając, Stevie. – Piszesz. – Nate Fisher był pisarzem, a w każdym razie go za niego uważano.

Jako czternastolatek napisał powieść Cykle księżycowego blasku. Z początku traktował pisanie jako hobby, kiedy jednak opublikował fragmenty książki w internecie, dostrzeżono ją, zyskała rzeszę fanów i została wydana drukiem. Nate wziął nawet udział w objazdowej promocji Cyklów i wystąpił w kilku porannych programach telewizyjnych. Sukces ten umożliwił mu wstęp do Akademii. Stevie odniosła wrażenie, że szkoła podoba mu się z tych samych co jej powodów – trafić tam było niełatwo, więc miał święty spokój. Znany w swych rodzinnych stronach jako „małolat, który pisze książki”, Nate nie lubił rozgłosu. Jako że cierpiał na fobię społeczną, każda impreza wpędzała go w popłoch. W schowanej między górami Akademii mógł przebywać wśród innych oryginałów. Szkopuł w tym, że miał w niej pisać sequel, tymczasem sequel nie chciał zostać napisany. Istnienie Nate’a polegało więc na unikaniu pracy nad dalszym ciągiem Cyklów księżycowego blasku.

„Dlatego dzwoni” – pomyślała Stevie i zapytała:

– Średnio ci idzie?

– Nie wyobrażasz sobie, co przeżywam.

– Aż tak źle?

– Czy w książce jest konieczny środek? – spytał Nate.

– Środkiem jest to, co dzieje się w środku – odpowiedziała ostrożnie Stevie.

– A gdybym dał tylko początek, a potem zastosował sprytny wybieg: cytowanie znalezionych epistoł, różnych przemów, piosenek śpiewanych wędrowcowi w karczmie przez zalanych bardów? Zrobiłoby się ze dwieście stron znaków zapytania, więc później spokojnie bym wyjaśnił, gdzie jest smok. Jak sądzisz?

– A będą się całować?

– Jesteś okropna.

– Nie możesz napisać czegokolwiek?

– Mówiąc w skrócie, chciałem, żeby Księżycowy Blask z czymś walczył, ale nie przyszło mi do głowy nic poza Pulsującą Norbitą. To jakby mur, który wibruje. Aż tyle stworzyłem przez tydzień: mur o nazwie Pulsująca Norbita. Błagam, przyjedź i mnie zamorduj.

– Chciałabym – odparła Stevie, wciskając guzik, by przejść przez skrzyżowanie. – Chciałabym poznać Pulsującą Norbitę.

– Jak ci tam leci? – spytał Nate.

– Bez zmian. Rodzice jak to rodzice. Szkoła jak to szkoła. Miasto śmierdzi jak pomyje ze stołówki. Zauważyłam to dopiero po powrocie. U Ellinghamów wszędzie pachnie lasem.

Na to wspomnienie poczuła ból tak silny, jakby ktoś przyładował jej w żołądek.

– A co u innych? – zapytała szybko.

– Yyy... Janelle jest cała zakochana i zagrzebana w narzędziach elektrycznych. A David, przypuszczam...

„A David, przypuszczam...” Nate zrobił tak długą pauzę, że Stevie zorientowała się, że coś nie gra. Tylko Janelle wiedziała o związku Stevie i Davida Eastmana. David, irytujący bogaty chłopak, był niechlujny i zamknięty w sobie. Zdolności – a ponoć świetnie znał się na informatyce – ukrywał przed szkołą i wszystkimi. Uwielbiał gry wideo, nie znosił chodzić na zajęcia, nie lubił mówić o swojej przeszłości...

I o Stevie.

Janelle wiedziała, że David i Stevie całowali się kilkukrotnie. Nate pewnie się domyślał; nie dopytywał, ale ich relacja była oczywista. Ani Nate jednak, ani Janelle nie znali pewnej tajemnicy Davida. Sekretu, którego pilnie strzegła Stevie, nie wspominając o nim nikomu.

– Co David? – Stevie starała się udać średnio zainteresowaną.

– Nic. Muszę już kończyć...

Stevie domyśliła się, że Nate kończy nie dlatego, że zamierza pisać, ale dlatego, że nigdy dotąd nie rozmawiał dobrowolnie przez telefon aż tak długo.

– W łazience rodziców wisi tabliczka z napisem, który chyba podsumowuje sprawę – rzekła. – „Uwierz w siebie”. Może warto się nad tym zastanowić. Jak chcesz, przyślę ci to hasło nad zdjęciem wschodu słońca. Pomogłoby?

– Do widzenia – odparł Nate. – Ty zołzo.

Stevie uśmiechnęła się i włożyła komórkę do kieszeni. „Zawsze boli, ale teraz trochę mniej”. Otrząsnęła się i ruszyła zdecydowanym krokiem. Czytała gdzieś, że sposób poruszania się wpływa na psychikę – podejście do świata zależy od postawy ciała. Agenci FBI chodzą pewnie. Detektywi nie spuszczają głowy i bez przerwy się rozglądają. Naprężyła szelki plecaka, żeby się wyprostować. „Nie dam się”. Prawie wbiegła na popękaną betonową ścieżkę prowadzącą do drzwi domu, jak zawsze odwracając wzrok od przyrdzewiałej, wyblakłej tablicy „King na senatora”, która nadal zdobiła trawnik, chociaż wybory skończyły się przed rokiem.

– Hej! – zawołała, opuszczając słuchawki na szyję i zdejmując kurtkę. – Postanowiłam pochodzić...

Najwidoczniej mieli gościa.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Przypisy

[*] W oryginale: SSDGM (Stay sexy, don’t get murdered) – zdanie kończące każdy odcinek popularnego amerykańskiego podkastu My Favorite Murder (Moja ulubiona zbrodnia), chętnie słuchanego przez Stevie. [Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza].

[1] Powstały w 1911 roku miesięcznik „Photoplay” był jednym z pierwszych amerykańskich czasopism adresowanych do entuzjastów kina.

[2] Smith College – prestiżowa prywatna uczelnia humanistyczna dla kobiet w Northampton w stanie Massachusetts, powołana przez Sophie Smith w 1871 roku, a otwarta w 1875 roku.

[3] Dorothy Parker (1892–1967) – amerykańska pisarka i poetka.