Znajdę cię - J.A. Huss - ebook + książka

Znajdę cię ebook

Huss, J. A.

4,7

Opis

„Sekrety sprawiają, że mrok odżywa”, mawia Harper. Ja sądzę inaczej. Sekrety utrzymują mnie przy życiu. Prawda jest przereklamowana. Szczerość nigdy nie była najlepszą opcją, a wszystko, co wiesz, może cię zranić.

Kontrakty, które zawieram, są jedynie zestawem słów mających określoną cenę, ale w moim świecie to tajemnice stanowią walutę. Dzięki nim spłacam długi. Są moją teraźniejszością i dają mi obietnicę przyszłości. Od tak dawna żyję w rzeczywistości przesyconej sekretami, że zapomniałem, jak to jest cokolwiek czuć.

Do czasu, aż ujrzałem Harper. Do czasu, aż zobaczyłem, jaka jest piękna, perfekcyjna, czysta i niewinna – mimo wszystkich brudów, które ją otaczają. Oferta, którą odrzuciłem w noc, gdy jej ojciec zmienił mnie w zabójcę, nagle ponownie do mnie wraca.

Harper może być moja.

Nie! Harper będzie moja. Muszę jedynie ukończyć misję. Śmierć to mój partner biznesowy, a ja właśnie uścisnąłem jej dłoń.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (26 ocen)
21
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lidkai

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka
00
Tapiratorek

Nie oderwiesz się od lektury

zajebista książka.
00
IwonaP19884

Nie oderwiesz się od lektury

Ciężko się oderwać od lektury. Momentami fabuła tak się mocno zawikłała że miałam problemy ze zrozumieniem jej przekazu.
00
Wiechu33

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo mi się podobała polecam 😁
00
Paulineczkaxp1

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka jest inna. Czytasz i nie możesz przestać. ❤ warta przeczytania
00

Popularność




SPIS TREŚCI

CZĘŚĆ 1 - 1 - Sashas

2 - Sasha

3 - James

4 - James

5 - Sasha

6 - James

7 - Sasha

8 - Sasha

9 - Sasha

10 - Sasha

11 - Sasha

CZĘŚĆ 2 - 12 - Harper

13 - Harper

14 - Harper

15 - Harper

16 - Harper

17 - Harper

18 - Harper

19 - Harper

20 - Harper

21 - Harper

22 - Harper

23 - Harper

24 - Harper

25 - Harper

CZĘŚĆ 3 - 26 - Sasha

27 - Harper

28 - James

29 - James

30 - Harper

31 - Sasha

32 - Harper

33 - Sasha

34 - James

35 - Harper

36 - Sasha

37 - James

38 - Ford

Epilog - Harper

Gówniana gadka na zakończenie książki

O autorce

TYTUŁ ORYGINAŁU
Coming for You
Copyright © 2014. Coming for You by J.A. HussCopyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2021 Copyright © by Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber, 2021Redaktor prowadząca: Anna Ćwik Redakcja: Patrycja Siedlecka Korekta: Beata Bamber Fotografia na okładce: © Maksim Toome/Adobe Stock Opracowanie graficzne okładki: Marcin Bronicki, behance.net/mbronicki Projekt typograficzny, skład i łamanie: Beata BamberWydanie 1 Gołuski 2021 ISBN 978-83-66429-80-2Wydawnictwo Papierówka Beata Bamber Sowia 7, 62-070 GołuskiPrzygotowanie wersji ebook: Agnieszka Makowska www.facebook.com/ADMakowska

J.A. HussZnajdę cię

PRZEŁOŻYŁA Agata Polte

SERIA FIRMA

tom 1 WRÓCĘ PO CIEBIE

tom 2 ZNAJDĘ CIĘ

Znajdę cię

CZĘŚĆ 1

1 - Sasha

Zeszłej Wigilii

Widzę go, ale on nie widzi mnie.

Ćwiczę. Łowcy zawsze są niezauważalni, a że w przyszłości chcę być najlepsza, doskonalę umiejętności, kiedy tylko mogę.

Jego kompan, którego zauważyłam wcześniej – i który ignoruje mnie, jakbym była pyłkiem kurzu – przechodzi do pomieszczenia z tyłu, by spotkać się z moim ojcem. Pewnie będą gadać o interesach, więc nie zwracam na niego żadnej uwagi. Z kolei on zatrzymuje się i przygląda towarowi po tym, jak kumpel każe mu tutaj poczekać. Wygląda na łowcę, ale nigdy nie widziałam go na żadnym spotkaniu, więc może jednak nim nie jest.

Podnosi nóż.

– Ten jest do dupy – mówię ze swojego miejsca po drugiej stronie sklepu. – Nie kupowałabym go.

Sprawdza markę, a potem ostrze.

– Taaa, gówniany. – Odkłada broń na półkę, a ja odrzucam egzemplarz książki Domek na prerii i podchodzę do niego.

– Chcesz zobaczyć dobre? – pytam.

Odwraca się zaskoczony tym, jak bezszelestnie się do niego zbliżyłam.

Potrafię być niezauważalna.

Pokazuję mu noże warte uwagi, a on spogląda na mnie jak na dziwaczkę. Wszyscy tak patrzą, gdy już pozwolę im wejść do swojego świata. Myślą, że jestem inna. Ten gość, Ford, od razu to dostrzega. Żartuje ze mną o dorastaniu i całym tym gównie z nim związanym. Śmieje się i słucha, gdy pomagam mu w robieniu zakupów dla jego matki i dziewczyny-która- -jest-tylko-przyjaciółką. Pakując dwa prezenty, coś sobie uświadamiam. Odkąd tylko tu wszedł, wiedziałam, że jest dobrym człowiekiem.

Kumpel Forda uchyla drzwi tylnego pomieszczenia i każe mu spadać. Nie podoba mi się to. Nie znoszę tego słowa. Lubię, gdy wszystko jest proste i nieskomplikowane. Szybko przemieniam grymas w uśmiech, nim Ford go zauważy.

– Zapakuję ci nóż.

– Nie trzeba, jest dla mnie, Sasha.

– Ale to jak prezent dla siebie samego, Ford. No weź! – mówię, a on się śmieje. Odwracam się od niego i koncentruję na pakowaniu, podczas gdy Ford pyta, czemu dzisiaj pracuję.

„Kolego, nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedziała”.

Sięgam do kieszeni i wyciągam mały pendrive, który zwinęłam tacie wczorajszego wieczoru. Był nieźle nawalony, a rzadko się upija. I chociaż bardzo chciałabym wierzyć, że Wigilię zakończę przyjemnym nocowaniem u dziadków na ranczu, jestem całkiem pewna, że tak nie będzie.

Gdy pojawiają się łowcy, dzieją się złe rzeczy.

Wsuwam pendrive do pudełka z nożem Forda. Gdy jutro je otworzy, znajdzie stary, poobijany kawałek plastiku pokryty naklejkami. A jeśli podłączy go do komputera, zobaczy zdjęcia zawierające wszystkie najlepsze chwile mojego krótkiego życia.

I może to będzie tyle. Może wrzuci to do jakiejś szuflady, pośmieje się z małej dziewczynki z Wyoming, która się do niego przywiązała. Może nigdy więcej nie pomyśli ani o tym, ani o mnie.

Mogę mieć tylko nadzieję.

Ale nie sądzę, aby tak się stało.

Myślę, że do czasu, aż to wszystko się skończy, będzie marzył, by nigdy więcej mnie nie spotkać.

2 - Sasha

Obecnie

Niektórzy ludzie są spokojni podczas snu.

– Halo? Twoje imię? – pyta ponownie nieznajomy.

James Fenici do nich nie należy. Mimo że nie mamrocze ani nie porusza się, nawet gdy dręczą go koszmary, drży lekko. To niemal niedostrzegalny ruch i obejmuje tylko jedną powiekę. Ale zauważyłam to. Obserwuję tego faceta od jakiejś godziny.

Tylko głupi ludzie nie potrafią kontrolować swojego ciała, gdy śpią. I słabi.

James Fenici jednak nie jest słaby. Można go określić wieloma przymiotnikami, ale na pewno nie tym jednym.

Siedzę na pokładzie prywatnego samolotu. To mój drugi taki lot – raz leciałam do Vegas, a teraz jestem w drodze do domu z Kalifornii.

Pozwólcie, że powiem wam jedno: taki lot jest kurewsko nudny. Cholernie. Kurewsko. Zajebiście. Nudny. Ech… Nie powinnam przeklinać. Nawet w myślach. James nienawidzi, gdy klnę, i nie ma żadnego znaczenia, czy bluzgam w realu czy w głowie. Ale pieprzyć to. Ten lot jest naprawdę do dupy. Nie ma napojów, bo Harrison nie zdążył zapełnić lodówki. Był zbyt zajęty wyławianiem mnie z oceanu po tym, jak zarobiłam kulkę od Jamesa.

Taa. Ten głupi samolot ma lodówkę. W dodatku taką, do której wkłada się lód. Wcale nie robi to na mnie wrażenia. Nie ma wody. Ani cholernej, kurewskiej, pieprzonej paczki precli.

Boże, jestem taka głodna.

– James?

Siedzi po drugiej stronie przejścia, jakieś pół metra ode mnie. Kopię go, gdy nie odpowiada.

– James?

– Kopnij mnie jeszcze raz, a połamię ci wszystkie palce – mówi, nie otwierając oczu.

– Jestem głodna.

Uchyla jedną powiekę.

– Wyglądam na automat z przekąskami? Mówiłem, że zatrzymamy się w Burlington po ciężarówkę. – Zamyka oko, jakby było po sprawie.

– Jak daleko mamy do Burlington?

– Idź i spytaj Harrisona.

I to tyle. Obserwuję go przez kilka minut, czekając na przeprosiny za brak jedzenia. Ale ich nie dostaję. Ponownie zasypia, o czym świadczy lekkie drganie powieki.

Nie chcę pytać Harrisona. Poda jakieś współrzędne, które na nic mi się zdadzą bez mapy. Gdyby było jasno, mogłabym popatrzeć przez okno i przynajmniej zobaczyć, czy przelecieliśmy już nad górami. Burlington jest położone na preriach.

Opadam na siedzenie, wydymając wargi. Wiem, że to bardzo dziecinne, powinnam zachować się jak dorosła i przestać. Ale wciąż jestem dzieckiem, więc, hej, równie dobrze mogę się tym cieszyć, póki mam jeszcze czas, prawda?

Zamiast tego myślę o Nicku.

Nie wierzę, że nigdy nie powiedział o mnie Harper. Czy to nie dziwne? Przecież byli ze sobą tak zżyci, a ona nie miała pojęcia, że zostałam mu obiecana. Chociaż z drugiej strony to akurat nie jest dziwne. Sprawy tego typu należy zachować w sekrecie. Sama nie powinnam o tym wiedzieć, lecz Nick wygadał mi się zeszłego roku, kiedy odwiedził mnie w Wyoming. Tak właściwie przyjechał zobaczyć się z moim ojcem. Mną jednak także się interesował, więc trudno było tego nie odwzajemnić. Poza tym Nick Tate jest słownikową definicją przystojniaka. Są do siebie bardzo podobni z Harper, w końcu to bliźniaki. Ale Nick jest wyższy i ma niezłe bicepsy jak na osiemnastolatka. Nie takie jak James. Fenici to naprawdę napakowany facet. W porównaniu z Nickiem przypomina kulturystę. Za to Nick jest od niego szybszy, Harper tak samo. Widziałam, jak walczyła podczas tego krótkiego czasu, który spędziliśmy we trójkę.

Nick jest też mądry. Wie mnóstwo rzeczy i zna sporo sekretów. O kilku nie słyszał nawet James.

Cholera, nawet ja znam parę tajemnic, o których James nie ma pojęcia. Ale jeśli sądziłam, że dzięki temu zyskam jakąś przewagę, myliłam się, ponieważ James to… James.

Oczywiście jest jeszcze ta sprawa z Numerem Jeden. Próbował zabić Harper. A ja nie wiem, co z tym wszystkim zrobić. Ani z siostrą Jamesa, Nicolą. Ani Admirałem. I Nickiem, jeśli już o nim mowa. Komu powinnam ufać? Na razie wierzę tylko Jamesowi. Ale gdy zobaczę się z Nickiem, będę musiała dokonać wyboru, ponieważ nie można być lojalnym wobec dwóch osób jednocześnie.

A może można?

Harrison krzyczy z kokpitu:

– Szykujemy się do lądowania, ludzie! Zapnijcie pasy!

James ściąga stopy z siedzenia naprzeciwko i prostuje się. Przez cały ten czas tylko udawał? Szlag, przestałam go obserwować. Widział, jak gorączkowo główkuję? Nie lubię dumać o sekretach w jego towarzystwie. Może i nie czyta w myślach, za to świetnie odczytuje wszystko z mimiki twarzy, mowy ciała, a nawet tembru głosu. Koleś ma zajebistą intuicję.

Wiem o tym, bo ojciec nauczył mnie tego samego. Ale z instynktami jest tak, że musisz często ich używać, by stały się twoją drugą naturą. A ja nigdy nie wykonywałam żadnego zlecenia. Oprócz zlikwidowania kilku typów, którzy przyszli wysadzić ranczo moich dziadków, nigdy nie zrobiłam nic, co pomogłoby mi rozwinąć szósty zmysł. Nawet najlepsze lekcje nie zastąpią doświadczenia.

A James je ma. Zabijał ludzi, obalał rządy, pracował w warunkach, których nie potrafię sobie wyobrazić. Był nawet jeńcem wojennym w Hondurasie. Słyszałam tę historię wystarczająco wiele razy, by móc opowiedzieć ją przez sen. Wtedy na pustyni wyznał mi i Harper, że spędził dwa lata, pracując w cieniu w San Pedro Sula, ale to nie był jego pierwszy raz w Hondurasie. Nie. Pierwszy raz był wtedy, gdy został złapany. Wiem, co się przydarzyło Jamesowi w tym kraju.

Spoglądam w kierunku mojego nowego partnera i się uśmiecham.

– O czym myślisz, Smerfie?

Kurde.

– Jestem tak bardzo, bardzo, bardzo głodna. – Gapi się na mnie, a ja nie mogę nic poradzić na to, że zaczynam się wiercić.

– W Burlington jest McDonalds. Zjemy tam śniadanie.

Zabiłabym teraz za żarełko z Maca.

– A potem co będziemy robić?

Samolot wysuwa podwozie z głuchym łomotem, co James wykorzystuje i olewa moje pytanie. A ja cholernie nie lubię, gdy tak robi. Bo to oznacza, że nie spodoba mi się odpowiedź.

– Jesteśmy partnerami, prawda? – pytam, nagle czując potrzebę potwierdzenia tych słów.

Odwraca się do mnie, a kąciki jego ust szybują w górę. Uwielbiam uśmiech Jamesa, on jeden jest zawsze szczery.

– Dopóki śmierć nas nie rozłączy, karzełku.

Też zaczynam się szczerzyć. Naprawdę lubię tego kolesia. Niestety nie mam pewności, czy serio mogę mu zaufać. Zauważyłam, że Tet dowodzi w sytuacjach, które mają znaczenie, a to nie wróży nic dobrego. Najbardziej niepokojąca była ta w domu Merca na pustyni, gdy wyznał mi, że może mieć plan. Albo ta po otruciu Harper przez Jeden. Nadal nie jestem na stówę pewna, kto tak naprawdę przejął wtedy kontrolę. Ale wiem, że facetem, który powiedział mi, że zarobię od niego kulkę, był Tet. I nawet jeśli sądzę, że James odnosi coraz większe sukcesy w panowaniu nad sobą, trudno mi zrozumieć, jak udaje mu się żyć, mając dwie osobowości.

Wszyscy w Firmie – i naprawdę mam na myśli wszystkich – wiedzą, że James Fenici to pokręcony koleś. Chcesz, żeby zabił swojego brata? Żaden problem. Po prostu wezwij Teta. Chcesz, żeby zatłukł dzieciaka trenera łowców? Nie ma problemu. Tylko wezwij Teta. A może chcesz, żeby wyśledził twoją córusię i zapolował na twojego synka? Spoko-Maroko. Wezwij Teta.

Problem jednak pojawia się wtedy, gdy zdasz sobie sprawę, że nie możesz mieć jednego bez drugiego. Myślę, że przez to James-Tet jest bardziej szalony niż zwykli ludzie z rozdwojeniem jaźni. Przykładowo gdy Admirał kazał Jamesowi odebrać mnie z Kolorado, tak naprawdę oczekiwał, że to Tet wykona zadanie, odbierając mi życie.

Pamiętam jak dziś słowa Nicka, które wypowiedział w noc przed pojawieniem się Jamesa. „Jeśli zobaczysz go pierwsza, będzie to James i powinnaś dać mu szansę. Jeśli pojawi się jako Tet, nigdy się nie dowiesz, że tam był”.

Czy to popieprzone, że Nick nie kazał mi po prostu stamtąd zwiewać? Hmm… Sama już nie wiem, co o tym myśleć.

W każdym razie Teta nie było w pobliżu, gdy przyszła wiadomość od Admirała. Zjawił się James i całą swoją uwagę poświęcał Harper, więc nie potrzebował Teta.

Wiecie, Admirał, mimo swojej arogancji i przebiegłości, naprawdę nie ma bladego pojęcia, jak działa James-Tet. Podejrzewam, że to dlatego kazał mi tamtego dnia zabić Jamesa. Stary dziad chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.

Moje rozmyślania przerywają koła samolotu dotykające ziemi. Odbija się raz, potem drugi i toczy w kierunku małego lotniska otoczonego z trzech stron przez pola kukurydzy. Gdy się zatrzymuje, James wstaje, wyciąga ramiona i przyciska dłonie do sufitu.

– Też umieram z głodu, McSmerfie. I potrzebuję kawy – mówi z uśmiechem.

Boże, uwielbiam ten uśmiech. Może nie przepadam za Tetem, a James nie jest jedną z tych opiekuńczych osób, jaką był na przykład mój tata, ale gdy uśmiecha się do mnie w ten sposób, kocham go całym sercem.

3 - James

Przez niemal zamknięte powieki obserwuję Smerfa przyglądającego mi się podczas lotu. Przez nią robię się nerwowy. Gapi się na mnie, myśląc, że śpię, i nie zauważa, że na nią patrzę.

Jezu, kurwa, Chryste. Nie mam pojęcia, co wyprawiam. Wiem o rzeczach, o których nie powinienem wiedzieć, a inni nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Nie jestem pewny, co zrobić z niektórymi z tych informacji. I nie mogę rozgryźć, co kombinuje Sasha. Bankowo działa na czyjeś rozkazy, tylko na czyje? Admirała? Na pewno w przeszłości. Ale teraz? Chuj wie. Nicka? Merca? To prawdziwa zagadka. Muszę ją szybko rozwiązać, bo to Merc będzie pierwszą osobą, z którą się spotkamy.

I jeszcze Nick… Nie widziałem go od dawna. Sporo o mnie wie, może nawet więcej niż powinien. Ech, zdecydowanie wie za dużo.

A więc to test. Kto pracuje dla kogo jest pytaniem, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi. Ale niedługo wszyscy gracze się pojawią i będę mógł to rozgryźć.

Tyle że „niedługo” to jeszcze nie „teraz”, dlatego muszę odpuścić. Spróbuję wreszcie zaufać innym i zacznę od Harper. Myśl o niej sprawia, że czuję w klatce piersiowej nowy rodzaj bólu. Gdy zobaczyłem ją leżącą na podłodze jej dawnego mieszkania… Kurwa. Przestałem oddychać. Minęły może dwie, trzy sekundy, choć dla mnie były niczym wieczność.

Zwolnione tempo, hmm? Tak mówią, gdy ma miejsce jakiś wypadek. Ponoć wtedy czas się zmienia. A ja w to wierzę. Czułem się tak wiele razy w ciągu ostatnich lat. Otoczony przerażającą rzeczywistością czy stojący obok śmierci, która chuchała mi w kark. Zdarzyło mi się to wielokrotnie, lecz ten pierwszy raz zawsze jest tym, którego nigdy się nie zapomina.

Honduras. Dwanaście lat temu. James Fenici, świeżo upieczona Szóstka, jeszcze nie Tet. Już nieźle popieprzony.

Nawet teraz, zamknąwszy oczy, słyszę grad kul. Moje ręce trzęsły się tak bardzo, że nie mogłem przeładować cholernego karabinu. A gdy wreszcie strzeliłem do pierwszego gangusa w tej kurewskiej dziurze, którą nazywają San Pedro Sula, chybiłem. Pierwsza kula przeleciała przy jego skroni – na tyle blisko, by zranić oko. Do dziś widzę ten zjebany strzał. Nie dostałem szansy na oddanie kolejnego i dokończenie roboty, bo zostałem złapany, a gość nazwany przeze mnie Błędem Numer Jeden przeżył.

Jestem pewny, że spogląda w lustro każdego dnia i żałuje, że nie zginął. Na bank mówi sobie, że przeżył tylko z jednego powodu. By odpłacić się Jamesowi Feniciemu.

Byłem przetrzymywany wystarczająco długo, by torturował mnie osobiście po tym, jak już wyzdrowiał. Przypalanie, duszenie… Raz nawet zawisłem na stryczku. Na szczęście sięgałem czubkami palców ziemi i nie złamałem karku. A potem dyndałem tak godzinami, czasami dniami.

Mówią, że jestem cholernie niebezpieczny dlatego, że się wtedy nie poddałem. Że nie boję się niczego. I mają rację. Zrozumiałem, że ten zasrany świat może iść się pieprzyć. Nie wyrządzą mi żadnej krzywdy, zniosę każdy ból. Musiałem jedynie stać się Tetem. Wystarczyło, że czas zaczął spowalniać, a on od razu się pojawiał. Nie miał problemu z odstrzelaniem łbów, bo przecież nie chybia.

Jeśli musisz kogoś sprzątnąć, dokańczasz robotę albo giniesz, próbując. Kręcenie się po miejscu akcji czy bycie zmuszonym do powrotu i ponownej próby jest źle postrzegane. Serio, możecie mi wierzyć. Zostałem złapany, ale wróciłem, by wykonać zlecenie i przejąć miasto, które nazywają Światową Stolicą Morderstw. To było jak połączenie najgorszych momentów w moim życiu z dziwnym uczuciem powrotu do domu.

Nie uważam już południowej Kalifornii za swój dom, zwłaszcza odkąd wyjechałem z niej, gdy miałem szesnaście lat. Myśl, że to Honduras jest moim miejscem w świecie, była nowym poziomem popieprzenia, nawet jak na mnie. Wydaje mi się, że to właśnie wtedy Tet zaczął się interesować moją fuchą.

Latami nie rozumiałem, że jestem inny. Dopiero gdy Jeden przyszedł mnie uratować z łap honduraskiego gangu, coś poczułem. Na trzecie miał Grzyb, ponieważ często zabijał przy użyciu amatoksyny zawartej w trujących grzybkach. Pewne typy trucizn zostały nam przypisane i mogliśmy z nich korzystać, nawet zabijając kogoś z osobistych pobudek. Moją była toksyna ośmiornicy. Typowo bondowe gówno.

Tet, jako trucizna, jest spektakularnym sposobem na zadanie śmierci. Ale Tet facet? Zdecydowanie przypomina czarny charakter z Goldfingera.

Nie wiem, czyim pomysłem było nadanie nam trzech kryptonimów, ale biorę to gówno całkowicie na poważnie, ponieważ jeśli robota wymaga interakcji z największymi szumowinami na ziemi, coś takiego się przydaje.

Tet.

Czuję, jak gnieździ się w moim wnętrzu. Uchyla rąbek kapelusza na powitanie. Jest zrelaksowany, to jego wersja wylegiwania się na plaży. Ale tylko dlatego, że jestem z dzieciakiem i wydaje mi się, że Harper nie grozi niebezpieczeństwo.

Pieprzona Harper. Tęsknię za nią bardziej, niż chciałbym przyznać. W dodatku nie mam zielonego pojęcia, jak to wszystko się zakończy. Nie wiem, kto w Firmie stoi po mojej stronie, a kto usiłuje zaszkodzić. Mogą spróbować użyć mnie, by się do niej dostać. Do diabła, w tym momencie każdy scenariusz może zostać zrealizowany. Nie wiem też, czy teraz jakakolwiek osoba przyzna, wobec kogo jest naprawdę lojalna. Odkąd Harper i Nick uciekli z dokumentami, wszyscy znajdują się na krawędzi.

Co zawierają te przeklęte pliki? Tę tajemnicę zna w pełni tylko jeden człowiek. Ten, który je stworzył. A on nie żyje.

Nie mam zbyt wielu informacji na ten temat, ale jedno wiem na pewno. Za chuja nie potrafią się do nich dostać. Zanim Nick je wykradł, wynajęli każdego eksperta na tej planecie, by spróbował przedostać się przez zaporę. To też jeden z powodów, dla którego ściągnęli Merca. I mieli zajebiste szczęście, że gość jest zawodowym najemnikiem. Pracował jako prywatny ochroniarz, gdy zostałem wysłany do Europy, by go zrekrutować. Nie był zainteresowany, więc temat porzucono. Zaprzyjaźniliśmy się w ciągu ostatnich lat. Kiedy dzwonił, pomagałem mu. Kiedy ja dzwoniłem, on pomagał mnie. Zobowiązania, ludzie… I tak w kółko. Spłaty długów wprawiają świat w ruch.

Pewnego dnia Merc był zajęty, a ja usłyszałem dzwonek telefonu… I odsłuchałem wiadomość.

Jak sądzicie, kto dzwonił?

Ford pieprzony Aston.

Okazało się, że Merc ma podobny układ quid pro quo z Astonem, a ten telefon był wezwaniem do spłaty długu, który u niego zaciągnął. Chodziło o niewielkiej wagi kradzież tożsamości. Ale to nie była ta interesująca część. Najbardziej zainteresowały mnie słowa Forda: „Zrobiłbym to sam, ale muszę utrzymywać dystans”. Dzięki temu dowiedziałem się dwóch rzeczy, mianowicie Fordowi też zdarzało się spieprzyć komuś życie i posiadał pewne umiejętności. Odkrycie obu tych informacji mogło mi się kiedyś przydać.

Wtedy Tet przejął kontrolę. Merc wrócił po robocie, która okazała się totalną klapą, a gdy tylko wszedł, wiadomość została odtworzona. Nie jestem pewny, czy zdawał sobie sprawę z istnienia Teta, zanim zjawił się tamtej nocy, ale niewątpliwie się o nim dowiedział, nim skończyliśmy.

Tet go szantażował. Kazał mu wykonać pewne zadanie. Jeśli odmówi, ściągnie tu Forda i go w to zaangażuje.

Merc z jakiegoś powodu jest lojalny wobec tego dupka w garniturze. Zgodził się, a wtedy nadałem mu numer Siedem oraz kryptonim, który nawiązywał do jego ksywy – w końcu dla kogoś, kto już jest nazywany Mercem, zabijanie rtęcią to najbardziej oczywista opcja.

Z tego, co wiem, Merc zabija kogo chce, kiedy chce i nigdy nie otruł nikogo rtęcią. I to dlatego Firma zaczęła kombinować, jak się go pozbyć, gdy jego użyteczność zniknie. Nie jest graczem zespołowym.

A później, w zeszłe święta, zdarzył się „wypadek” w Wyoming. Admirał nie był szczęśliwy z powodu tej wtopy. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo gdy okazało się, że Sasha i Merc żyją, zostałem wysłany do wyeliminowania zabójcy, który spieprzył robotę.

Oczywiście zdałem sobie ze wszystkiego sprawę dopiero po czasie. Wtedy nie miałem pojęcia, co się, kurwa, działo. Wiedziałem jedynie, że wysyłają mnie do zlikwidowania ludzi, którzy powinni stać po naszej stronie. W tamtym momencie nie było wiadomo, komu można ufać.

Każdy z nas ponosi winę. Jesteśmy zabójcami, nawet jeśli tylko wybranym przypisano numery. Rzucamy podejrzenia wobec siebie nawzajem. A wszystko przez dokumenty, które krążą nie wiadomo gdzie już od ponad roku. Z tego, co mówią, jest w nich wystarczająco dużo brudów, by rzucić całą Firmę na kolana.

Nie mam pojęcia, jakie dane zawierają te pliki. Sądzę, że jakieś szczegółowe informacje, co oznacza, że ja też w nich figuruję. Cała reszta również. Ale kogo to, kurwa, obchodzi? Załóżmy, że jakiś reporter śledczy dostanie to w swoje ręce i potem opowie innym. No kto mu uwierzy? Jego historyjka będzie brzmiała jak słaby szkic powieści sensacyjnej Dana Browna. To gówno jest cholernie popieprzone, a osoby zaangażowane w prowadzenie Firmy siedzą na tak wysokich stołkach, że wszystkie oskarżenia byłyby niewiarygodne.

Ludzie zwyczajnie ignorują sprawy, które są zbyt wielkie. Jak im jednak powiesz coś błahego, w ich mniemaniu – na przykład że rozpracowaliśmy grupę terrorystyczną w Kolorado, że jakiś jej członek siedzi w pierdlu albo że w Afganistanie rozbił się helikopter, w którym zginęło dziesięciu żołnierzy – przyjmują to ze spokojem. Potrafią przetrawić takie gówno. Ale jeśli złapiesz gościa, który wspina się na ogrodzenie Białego Domu, wierząc, iż w ten sposób znajdzie się w wiadomościach, i szastając nazwiskami, opowie ludziom o naszej robocie… Co on wygaduje?! To jakiś szaleniec!

Społeczeństwo nie uwierzy w aferę tak wielkiego kalibru.

O, albo inny przykład. Samolot „znika” nad Oceanem Indyjskim, a wszyscy zastanawiają się: „Hmm, ciekawe, co się stało”. Samolot znika. Pasażerowie i piloci wyparowują. Nikt nie mrugnie okiem.

Więc kto by się przejmował tymi dokumentami?

Sam tego nie rozumiem, przecież to wielka sprawa. W plikach może znajdować się lista ogólnoświatowych przestępców, którzy na co dzień noszą maski prawników i polityków. Poza tym masa osób zaangażowała się w Firmę – agencje rządowe, fundacje, gwiazdy filmowe, matki i ojcowie. To znaczy… No dajcie spokój. Jak ten sekretny świat mógłby istnieć pod naszymi nosami?

Dlatego chyba mogę olać te skradzione dane.

A przynajmniej taki miałem zamiar, zanim Jeden usiłował zabić Harper, by je dostać. Teraz tylko o nich mogę myśleć. I o siostrze. Drań wspomniał o niej, powiedział, że obmyśliła cały plan. I, kurwa, totalnie jestem w stanie to sobie wyobrazić. Mam wrażenie, jakby okruchy i kawałki mojego życia oraz pamięci wreszcie do mnie wracały.

A co do dokumentów… Pojawiły się w obiegu w niewłaściwy sposób. Nick kradnie pliki, daje je Harper, każe jej otruć elitę Firmy będącą na jachcie, a potem pomaga siostrze uciec. Ale to tylko pozory ucieczki. Nick pozwala jej myśleć, że dała radę zniknąć.

Z kolei ja zostaję odesłany razem z pozostałymi zabójcami – lecz rozkazy mówią, że mamy się do niej nie zbliżać. Nikomu nie wolno tego robić, bo jest niebezpieczna.

Taa… Harper zna kilka chwytów, lecz nic poza tym. Nikomu nie wyrządzi większej krzywdy. Jest jak kociak z małymi pazurkami. Może cię tylko lekko drasnąć. No ale wszyscy są przekonani, że jest groźna, dlatego trzymają się na dystans. W tym czasie wypływa sprawa Tony’ego, którego numer pojawia się na mojej liście. Jednocześnie Ford dzwoni do Merca po przysługę, a ten z kolei telefonuje do mnie, bym wypełnił swoje zobowiązanie i wyeliminował mojego szalonego brata.

Więc sprzątnąłem go.

Cóż – biorę głęboki wdech i uchylam powiekę, by sprawdzić, czy Sasha mnie obserwuje, ale ona także pogrążyła się w rozmyślaniach – tak właściwie nie zrobiłem tego ja, tylko Tet. Wykonał robotę, a potem postanowił się nie wycofywać i przejął kontrolę. A to sprawiło, że oblałem testy psychologiczne, co z kolei skutkowało odesłaniem mnie na krótkie wakacje. Wtedy pojawił się Jeden z filmikiem z moją siostrą Nicolą. Prosiła mnie, bym jej pomógł. A Jeden zażądał, bym odzyskał skradzione dokumenty, ponieważ mam dług do spłacenia.

Wzdycham ponownie.

Wyrolowali mnie. Wiedzieli, że Harper jest moją słabością. Starałem się trzymać od niej z daleka i odwiedzałem ją tylko w dniu urodzin. Niestety niektórzy zdawali sobie sprawę z moich corocznych wizyt. Mieli świadomość, że poznaliśmy się, gdy oboje „zostaliśmy Szóstkami”. Założyli – poprawnie, dodajmy – że mogę ją oswoić.

Lecz ja ją kocham. Pragnę jej. Nie została mi obiecana, wiem to i rozumiem, serio. Kłamanie na ten temat, patrząc jej prosto w oczy, mnie zabijało. Ale chcę tę dziewczynę. Jest moja.

I nikt mi jej nie odbierze.

Nikt.

1. Mercure (ang.) – rtęć (przyp. tłum.)

4 - James

Gdy Harrison odzywa się ponownie, jesteśmy wreszcie na ziemi. Podnoszę się i rozciągam, po czym posyłam Smerfowi uśmiech, który ma jej pokazać, że wszystko gra, a następnie zaczynam błahą pogawędkę na temat jedzenia. Po wymianie kilku słów siadam z powrotem i czekam, aż samolot się zatrzyma.

Przy wysiadaniu podaję dłoń Harrisonowi.

– Jeśli kiedyś będziesz czegoś potrzebował, wal jak w dym.

Choć się uśmiecha, bez problemu mogę stwierdzić, że w życiu nie skorzysta z usług, które oferuję.

– Dzięki, Harrison – mówi Sasha, przytulając go.

Odwzajemnia jej gest, może nieco zbyt mocno, ponieważ gdy się odsuwa, dziewczyna kładzie dłoń na klatce piersiowej w miejscu, w które uderzyła zeszłego wieczoru moja kula.

– Wybacz. Uważaj na siebie – mówi, klepiąc Sashę po plecach, a potem patrzy na mnie, jakbym był ostatnią łajzą.

– Da sobie radę, dopilnuję tego.

– Dam radę, Harrison. Nie martw się. – Wskazuje na parking oddalony kawałek drogi od naszego miejsca. – Hej, to twój samochód, James! – krzyczy i puszcza się biegiem.

– Tet… James… kimkolwiek, kurwa, jesteś… Nie pociągnij tej małej ze sobą na dno, człowieku. Tak nie można. Zostaw ją tutaj. Moja żona i ja nie mamy dzieci. Przydałoby się nam towarzystwo, chętnie się nią zajmiemy.

Mrużę oczy i posyłam pilotowi długie spojrzenie. Nigdy wcześniej porządnie mu się nie przyjrzałem. Nie wygląda na faceta w średnim wieku. Jego włosy nadal są ciemne, a sylwetka wydaje się w dobrej kondycji i pozbawiona grama tłuszczu, choć gość ma siedzącą pracę. Z oczu bije zbyt duża życzliwość, by Harrison był częścią mojego świata. I założę się, że posiada śliczny domek w tym mieście. Jakiś prosty, który mógłby na dobrą sprawę stać gdziekolwiek.

Ale całkiem go pojebało, jeśli sądzi, że dostanie Smerfa.

– To znaczy dopóki to gówno się skończy, nie na zawsze – dodaje w pośpiechu. – Tylko na jakiś czas. Żeby zapewnić jej bezpieczeństwo.

Nie obchodzą mnie jego insynuacje.

– Ze mną jest bezpieczniejsza, Harrison.

– Wpakowałeś dzieciakowi kulkę w pierś, Tet. To nie jest normalne. To jakaś chora akcja.

Krzywię się i strzelam knykciami. Koleś musi się zamknąć, w przeciwnym wypadku nie ręczę za siebie.

– Zrobiłem, co musiałem, by ocalić jej pieprzone życie. A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, musimy się spotkać z kilkoma osobami. Mam nadzieję, że między nami nadal wszystko gra, ale jeśli nie, po prostu zignoruj moje następne telefony, a nigdy więcej o mnie nie usłyszysz.

A potem odwracam się i odchodzę. Wolnym krokiem idę do Sashy, która siedzi na masce czarnej toyoty tundra.

– Nie wierzę, że twoja ciężarówka nadal tu jest – rzuca z uśmiechem.

– Dlaczego miałoby jej nie być? – pytam, odwzajemniając gest. – Minęło zaledwie kilka dni.

– No wiem – mówi podekscytowana, zeskakując z maski, a potem rusza w stronę drzwi od strony pasażera. Otwieram samochód, wciskając przycisk na pilocie, i światła zaczynają mrugać. Kiedy gasną, wsiadamy równocześnie i zamykamy za sobą drzwi. – Ale zdaje się, jakby minęły wieki, co nie?

– Taa. – Naprawdę, kurwa, ma się takie wrażenie. Odpalam auto i biorę głęboki wdech.

– Już za nią tęsknisz?

– Yhym – mruczę, wrzucając bieg. – Zostawienie jej z Admirałem to spore ryzyko.

– Sądzisz, że ją skrzywdzi? – W głosie Sashy wyraźnie słychać zmartwienie.

– Nie, raczej nie. Martwię się czymś innym – wyznaję, nim gryzę się w język. – A teraz zapnij pasy, takie są przepisy.

Prycha i na szczęście porzuca kolejne pytania.

Chociaż zaprzeczyłem, naprawdę martwię się, że ojciec ją skrzywdzi. Nie dbał o Harper. W każdym razie nie tak jak Nick. Zostawił ją na rok, spanikowaną i ledwie potrafiącą przetrwać na własną rękę. Obaj ją tam zostawili.

I te pliki, które miała… Coś jest z nimi nie tak. Jeśli Jeden je dorwał, dlaczego nie zostaliśmy wezwani z powrotem do siedziby? To znaczy wiem, czemu ja nie zostałem. Jestem trochę pierdolnięty, więc zapewne kolejnym zleceniem będzie moja skromna osoba. Firma, będąca tajną frakcją wojskową, do której nie przyznałyby się żadne służby, zawsze była zdyscyplinowana. Posiada zasady, tradycje i… protokoły. Lecz w ostatnich dniach nic z tego nie miało znaczenia.

Wszystko prowadzi do pieprzonego Admirała. Dlaczego chce odzyskać córkę akurat teraz? Nie okłamałem Harper, gdy mówiłem, że nie rozmawiałem z nim od długiego czasu. Ale nie powiedziałem też całej prawdy. Jej ojciec regularnie się ze mną kontaktował. Niemal wszędzie, gdzie pojechałem, znajdowałem komórkę. Zawsze wiedział, gdzie jestem, nigdy się przed nim nie ukryłem. Więc gdy znalazłem telefon w ciężarówce tuż przed tym, jak odebrałem Sashę, nie uznałem tego za coś ważnego.

Może jednak powinienem potraktować to poważnie?

Poprosił mnie, żebym sprowadził Harper do domu. Ponoć wtedy jeszcze nie wiedział o plikach. Co w takim razie chodziło mu po głowie?

„Chce ją od ciebie odsunąć, James”, mówi Tet w mojej głowie. „Chce ją odizolować i zwrócić przeciwko tobie”.

Ale czemu?

„Ponieważ cię wrabia”.

Jeżeli na tej planecie jest ktoś, która mnie dobrze zna, to właśnie Admirał. Tylko on jeden wie, co ze mną nie tak. I jeśli istnieje jakaś osoba, która może zwrócić Harper przeciwko mnie, to także on.

Jedziemy autostradą, kierując się w stronę McDonalda. Po dotarciu na miejsce zamawiamy śniadanie, a potem ruszamy na północ jedną z bocznych dróg. Niecierpliwię się przez cały czas, gdy Sasha je, oczekując kolejnych pytań. Ale ona kończy posiłek, spogląda przed okno na mijane w oddali farmy, a potem zapada w sen.

Po kilku godzinach, przejechawszy przez kolejne małe miasteczko, zaczynam kierować nas na zachód. Podróż przebiega cicho i spokojnie. Droga dwujezdniowa, po której sunie auto, daje mi zbyt wiele okazji do pogrążenia się w myślach. Po chwili skręcam na zachód, potem prowadzę wóz krętymi bocznymi drogami Kolorado, aż godzinę później docieramy do I-25. Wtedy skręcam na północ i jadę dalej, obserwując, jak po drodze znaki odliczają coraz mniejszą odległość dzielącą nas od Fort Collins. A gdy pojawia się zjazd w tamtym kierunku, znów skręcam i wreszcie docieramy do miasta. W centrum panuje spokój, chociaż to już pora lunchu. Mają tu kampus uniwersytecki, który też świeci pustkami. Zgaduję, że większość studentów wyjechała do domu na wakacje. Dostrzegam salon tatuażu, a kawałek dalej znajduje się sklep z rowerami.

Przed wejściem widać masę ludzi, nawet samego Spencera Shrike’a. Odwracam głowę na wypadek, gdyby obserwował auto, a potem skręcam w lewo w uliczkę, następnie w prawo i przejeżdżam kolejną dzielnicę.

Gdy w zasięgu wzroku pojawia się czerwony dach domu, czuję przypływ paniki i niemal zawracam. Po chwili wahania podjeżdżam do krawężnika i parkuję, nie wyłączając silnika. Muszę to zobaczyć.

Sasha nadal drzemie, więc wysiadam cicho, aby jej nie obudzić, i delikatnie zamykam drzwi, aż słyszę kliknięcie. Nie chcę się tłumaczyć smarkuli, czemu tu jestem.

Podchodzę do ogrodzenia, przy którym znajduje się pusta budka ochroniarza, a potem łapię żelazne pręty w kształcie włóczni i podskakuję, przerzucając nogę nad płotem. Kiedy ląduję po drugiej stronie z głuchym odgłosem, spoglądam za siebie, by sprawdzić, czy ktokolwiek zwrócił na mnie uwagę. Na szczęście jest czysto. Podchodzę do bocznych drzwi budynku i je otwieram, po czym ruszam schodami w dół, a następnie wchodzę do garażu.

To tutaj Veronica została postrzelona. Zerkam w prawo na miejsce, gdzie upadła. W tym kącie Ford opatrzył jej ramię i ocalił życie.

Postrzeliłem ją?

Właściwie nie wiem, czy to byłem ja czy…

Rozglądam się, dopóki nie natrafiam na ciemną plamę pośrodku podłogi.

Tony.

Podchodzę bliżej. Nigdzie nie zauważyłem samochodów, więc zakładam, że nikt tu nie mieszka. Gdy znalazłem ten dom, deweloper zbankrutował i budynek był tylko w połowie wyposażony. Wygląda na to, że do tej pory nic się nie zmieniło.

Klękam przy plamie i przypominam sobie, jak siła oraz prędkość wystrzelonej przeze mnie kuli roztrzaskała głowę Tony’ego, rozbryzgując na posadzce jego mózg.

Spoglądam przez ramię i wyobrażam sobie Ashleigh i Kate, moją perfekcyjną małą bratanicę. Nigdy nie poznałem Ash. W zasadzie mógłbym mieć ją w dupie, ale jest matką małej, zatem należy do rodziny. A że moja rodzinka składa się z kilku osób, każdy jej członek coś dla mnie znaczy.

Patrzę ponownie na ślad, który pozostawił po sobie Tony.

– Przepraszam – mówię. – Przysięgam na Boga, że mi przykro. Ale muszę doprowadzić sprawę do końca, wiesz o tym. I nie jesteś niczemu winny. Twoje i moje szaleństwo to ich robota. Zdajesz sobie sprawę, że gdybym pozwolił ci zabrać Kate, za nią też by się wzięli.

Przełykam z trudem ślinę, po czym wstaję, biorąc głęboki wdech. I jeszcze jeden.

– Zakończę to. W taki czy inny sposób.

Zerkam w górę i czekam. Na jakiś sygnał, przeczucie albo przebaczenie. Na cokolwiek… Nie mam pojęcia, po co tu sterczę, przecież takie gówna zdarzają się tylko w hollywoodzkich filmach. Ja mierzę się z rzeczywistością, a w rzeczywistości nie ma czegoś takiego jak przebaczenie, odkupienie czy sprawiedliwość. Jest tylko zemsta.

Kiwam głową w kierunku plamy i wracam tą samą drogą, którą przyszedłem. Gdy docieram do bramy, otwieram ją zamiast przeskakiwać, a potem podchodzę do samochodu. Sasha nadal śpi z twarzą przyciśniętą do zimnej szyby.

Wrzucam bieg i przez chwilę obserwuję przejeżdżających obok nas rowerzystów, po czym znów patrzę na Sashę. Zaczynam rozważać ofertę Harrisona. Dochodzę do wniosku, że nigdy nie byłby w stanie kontrolować tego dzieciaka. Bo tak naprawdę żaden z niej dzieciak, tylko zabójca.

Ale…

Spoglądam na ulicę, mijamy właśnie budynek sądu, a moje oczy kierują się na budynek szkoły katolickiej po drugiej stronie.

…Ford mógłby się nią zająć. Mieszka dwie mile stąd, naprzeciwko ogromnego parku. Jest w nim basen i Sasha mogłaby chodzić popływać. Mają tu też starą lokomotywę, która wozi ludzi po mieście. Życie Smerfa przypominałoby bajkę. Kocha Forda, a on się nią zaopiekuje, wiem to.

Zatrzymuję się na czerwonym świetle i po prostu gapię na szkołę, próbując wyobrazić sobie radosną i bezpieczną Sashę. Chcę tego dla niej, naprawdę. Ale za bardzo potrzebuję tej dziewczyny, by pozwolić jej odejść.

Zerkam w górę i, widząc zielone światło, skręcam w lewo, by wrócić na autostradę. Zabieram Sashę do ostatniego miejsca na ziemi, w którym chciałaby się znaleźć.

„Właśnie tak, James. Jesteś skończonym dupkiem. Masz szansę dać jej nową rodzinę, ale lejesz na to. Odmawiasz małej szczęścia, żeby mogła odegrać swoją rolę w twoim chorym planie, który nigdy się nie powiedzie”.

Zabawne, że Tet się nie martwi. Skoro tak, pozwalam mu przejąć kontrolę.

Ostatecznie to on zawsze dokończa robotę i utrzymuje nas przy życiu. A w tym momencie nasze życia są jedynymi rzeczami, które się liczą. Dopóki nie nadejdzie czas, by odebrać je komuś innemu.

5 - Sasha

Kiedy James wysiada z auta, obserwuję go spod przymrużonych powiek. Wiem, gdzie jesteśmy. W Fort Collins. Ford pracował tu w zeszłym roku. Jeśli wysiądę teraz z samochodu i wrócę do sklepu z rowerami, może go odnajdę. Wystarczyłoby, żebym podpytała kilku osób, w końcu mieszka tu wielu jego przyjaciół.

Ale…

Martwię się o Jamesa. Gdy znika mi z oczu, wyskakuję z auta, a potem podążam za nim do garażu. Podglądam przez uchylone drzwi, jak walczy sam ze sobą, starając się stłumić napływ emocji. Wiem, co tu zrobił, Nick mi powiedział.

Zabił własnego brata.

Kiedy usłyszałam o tym po raz pierwszy, byłam przekonana, że za Chiny go nie polubię, nie wspominając już o jakiś silniejszych uczuciach. Myliłam się jednak.

Przyglądam mu się przez chwilę i zastanawiam, co teraz czuje. W końcu zbiera się do wyjścia, więc cichutko truchtam po schodach, biegnę chodnikiem, a potem układam się w fotelu i udaję, że śpię.

Wsiada do ciężarówki i ruszamy w dalszą drogę. Kiedy czekamy na skrzyżowaniu, wiem, o czym myśli. Wreszcie zielone światło pozwala nam jechać, lecz James nadal siedzi, próbując pogodzić to, co musi, z tym, co powinien zrobić.

Powinien zabrać mnie do Forda i tam zostawić. Cieszyłabym się, jakaś część mnie bardzo tego pragnie. Jeśli ktokolwiek jest w stanie mi pomóc i zmienić z powrotem w zwykłą dziewczynę, to właśnie Ford. Mimo tego małego marzenia wzdycham cichutko z ulgą, gdy James wreszcie skręca i ruszamy na północ, z dala od miasta. A gdy trzydzieści minut później jedziemy autostradą i nadal zmierzamy w tamtym kierunku, muszę pogodzić się z faktem, dokąd tak naprawdę się udajemy.

Cheyenne.

Zabiera mnie do domu – tyle że to miejsce nie jest już moim domem.

Nie byłam tam od zeszłej Wigilii, podczas której zamordowano mojego ojca. Trafiłam do szpitala, a z niego odebrali mnie dziadkowie i zabrali na swoje ranczo w północnej części Wyoming. Ford przyjechał zobaczyć się ze mną dzień po świętach. Powiedział, że prowadził całą noc bez przerwy, niemal osiem godzin. Pokonał całą drogę z Denver. A gdy znalazł mnie na parapecie przy oknie, przysiadł się i złożył mi obietnicę.

***

Jego dłoń jest zimna od jazdy starym gruchotem, który nazywa samochodem. Odsuwam się, ale łapie mnie za rękę i przytula. Spoglądam w jego łagodne brązowe oczy i potrząsam głową, próbując się nie rozpłakać.

– Sasha – mówi. – Przysięgam na Boga, że nie ujdzie im to na sucho. Zemścimy się.

– Jak? – dopytuję, wycierając nos dłonią. – Nie masz pojęcia, z czym się mierzymy. Nie wiesz wszystkiego. Nie jesteś nawet łowcą.

– Masz rację, nie jestem. Ale konsultują ze mną różne sprawy. A mój partner Merc to wprawiony łowca. Nadal żyje i już z nim rozmawiałem.

Zaciskam pięści tak mocno, że paznokcie wbijają mi się w skórę.

– Powinien być martwy! – krzyczę ostatnie słowo. – To on powinien umrzeć, a nie mój ojciec!

Następuje chwila ciszy, podczas której zdaję sobie sprawę, że Ford nie bardzo wie, co ze mną zrobić. Właśnie na to liczę, gdy mam do czynienia z facetami. Mała dziewczynka nie zdziała dużo w świecie silnych mężczyzn, lecz ja robię, co mogę, by opuścili gardę.

Spoglądam na niego, oczekując współczucia, ale zamiast tego dostaję reprymendę.

– Nie pogrywaj ze mną, dzieciaku. Nie jestem w pieprzonym nastroju. Jechałem osiem godzin, by tu dotrzeć i oddać ci prezent. – Wyciąga w moim kierunku dłoń z pendrive’em.

Wczoraj Ford przyszedł ze swoim przyjacielem Mercem do sklepu z bronią, który prowadził mój tata w starym centrum handlowym. W czasie gdy Merc kupował pistolety, Ford szukał świątecznych prezentów dla swojej matki i przyjaciółki. A pendrive był moim prezentem dla niego. W pewnym sensie. Chciałam w ten sposób pozbyć się tego kawałka plastiku, nim ktoś pojawiłby się w naszym domu i go szukał.

Tłumię płacz, gdy uświadamiam sobie, że być może to przeze mnie zginął tata. Wyciągam rękę po pendrive’a, ale Ford zaciska pięść i ją odsuwa.

– Nie tak szybko.

Gapię się na niego.

– Co to jest?

Mrugam niewinnie i milczę.

– Wygląda na zwykły nośnik ze zdjęciami dziewczyny i jej ojca spędzających wspólnie czas. Ale tak naprawdę to nie wszystko, co?

Wciąż milczę. Zastanawiam się, co odpowiedzieć. Boję się.

– Jeśli ktoś tego szuka, lepiej, kurwa, mi powiedz, rozumiesz? Zginęli ludzie, Sasha.

– Wiem… – szepczę, a łzy zaczynają płynąć mi po policzkach. – Nie sądziłam, że dojdzie do czegoś takiego, przysięgam.

– Co tam jest? – pyta ponownie.

– Nie mam pojęcia. Ale boję się to zatrzymać. Wczoraj rano widziałam dwóch facetów, którzy powinni być martwi. Stali przed centrum handlowym i palili papierosy. Wiedziałam… Po prostu wiedziałam, że szukali właśnie tego. Wystraszyłam się, więc zapakowałam pendrive razem z twoim nożem, by się go pozbyć.

– Nie pomyślałaś, że mogę oddać to komuś, komu nie powinienem?

– Nie zrobiłbyś tego. Nie ty. – Patrzę mu w oczy i błagam w myślach, żeby mi pomógł. – Jesteś jedyną dobrą osobą, którą spotkałam od długiego czasu, Ford. A teraz mój ojciec nie żyje i zostałam całkiem sama. Nie mogę narażać dziadków na niebezpieczeństwo.

Spogląda na otwarte drzwi, a potem wstaje i sprawdza, czy po korytarzu nie kręci się mój dziadek. Babcia nie może chodzić po schodach, a dziadek też nie czuje się najlepiej, dlatego nie zaglądają na górę zbyt często. Mimo to Ford zamyka drzwi od sypialni i podchodzi do mnie ponownie, lecz tym razem nie siada.

– Sasha, zabieram pendrive ze sobą. Oddam go Mercowi. Pracuje dla tych ludzi, może wyświadczy nam przysługę, bo coś tutaj cholernie śmierdzi. Wiedz jednak, że nie jestem odpowiednią osobą, by ci pomóc. Nie jestem odpowiednim facetem, rozumiesz? Uświadamiam sobie, że wstrzymywałam oddech.

– Potrzebujesz Merca. Dlatego na razie zostaniesz w tym wygwizdowie i nie będziesz się wychylać, ale trzymaj oczy szeroko otwarte. Jeśli kogoś zobaczysz, Sasha – i mam na myśli kogokolwiek – użyjesz tego telefonu.

Podaje mi komórkę. To jeden z tanich modeli, które można kupić w markecie i których używają wszyscy łowcy, jeśli chcą nawiązać kontakt tak, by Firma się o tym nie dowiedziała.

– Jest tu tylko jeden numer. Zadzwonisz do Merca, jeśli cokolwiek zwróci twoją uwagę, a on powie ci, co robić. Gdy stąd wyjdę, pojadę do niego i jeszcze raz z nim pogadam. Będzie z tobą w kontakcie. I choćby… – Ford milknie na chwilę, by upewnić się, że słucham. – Choćby nie wiem, co się stało, nikomu nie powiesz o tym nośniku ani że tu dzisiaj byłem. Rozumiesz?

Przytakuję i odpowiadam pewnym głosem:

– Tak jest.

***

I czy mi się to podoba czy nie, Ford miał rację. Nie był odpowiednią osobą.

Mercowi też nie powinnam ufać.

Ponieważ James jest jedynym człowiekiem, który może zakończyć ten syf.

6 - James

 Przestań. Doprowadzasz mnie do szału.

– Czym? – pytam, przygryzając kciuk i marząc o papierosie. Skończyły mi się jakieś czterdzieści mil temu, a nie było żadnych zjazdów z autostrady. Teraz jesteśmy już w Cheyenne i cholernie się denerwuję. Zaciągnięcie się dymem na pewno uspokoiłoby trochę moje nerwy.

– Po prostu zatrzymaj się i kup fajki. To ja powinnam się stresować. To mój dom, nie twój.

Spoglądam na nią, gdy czekamy na czerwonym świetle.

– Czym miałabyś się stresować?

– Cóż… – Spogląda przez okno. – Jedziemy do Parowozowni, prawda?

Tak mówią na stare centrum handlowe, w którym jej ojciec sprzedawał broń Firmy.

– Ta. Sądzisz, że jest tam coś ważnego, Smerfie?

Ja tak. I właśnie to sprawia, że jestem nerwowy.

– Nie bardzo.

Nie wiem, co ma znaczyć ta odpowiedź. Nie zdążę nawet się nad tym zastanowić, bo ktoś za mną trąbi. Podnoszę wzrok i zauważam, że światło zmieniło się na zielone. Ruszam i skręcam w prawo na pierwszym skrzyżowaniu. Przejeżdżam przez tory kolejowe. Stara stacja znajduje się po prawej stronie drogi, a po lewej stoją historyczne budynki zmienione w sklepy z antykami. Parowozownia jest masywna, widnieje tuż za rogiem.

Sasha głęboko wypuszcza powietrze.

Kurwa. Mam nadzieję, że nie popełniam błędu. Bijąc się z myślami, parkuję na tyłach, obok kontenera na śmieci, i gaszę silnik.

– No więc… – mówię, gdy siedzimy chwilę w ciszy. – Gotowa, by wejść?

Gdy nie odpowiada, odwracam głowę i spoglądam na nią. Ma szeroko otwarte oczy.

– Mam się na coś przygotować? – odzywa się w końcu.

– Ty mi powiedz.

– Byłeś tu wcześniej?

– Nie, nigdy. Mówiłem ci to już.

– Nie miałam pewności, czy to prawda czy nie. To dość nieprawdopodobne, że nie prowadziłeś tu interesów.

– Ta miejscówka nie jest taka znana, Sasha. Przemytnicy na zachodzie zwykle sprzedawali broń w Arizonie.

– Och. – Bierze głęboki wdech. – To chyba ma sens.

Otwieramy drzwi w tym samym czasie i wysiadamy. Wskazuję na tylne wejście. Ruszamy w tamtym kierunku. Gdy docieramy do budynku, przyspieszam, by otworzyć przed Smerfem drzwi, a ona bez słowa wślizguje się do środka.

„Proszę – modlę się. – Niech to nie będzie błąd”.

Nie mam pojęcia, dokąd mamy iść. Merc powiedział tylko, żebym zaparkował z tyłu i wszedł tylnym wejściem. Na szczęście nie muszę się o nic martwić, Sasha zna drogę. Idziemy wąskimi przejściami między wysokimi regałami często spotykanymi w hurtowniach. Smerf mija dwa kolejne, aż docieramy do skrzyżowania, na którym wybiera lewą stronę. Na końcu tego korytarza znajdują się drzwi.

– Dokąd idziemy? – pytam, gdy do nich podchodzi.

– Do sklepu mojego taty – mówi spokojnie.

No jasne. Przecież za każdym razem, gdy przyjeżdżam do Parowozowni, by spotkać najemnika, najpierw powinienem udać się do miejsca, gdzie zamordowano mi ojca.

Drzwi mają nad zamkiem klawiaturę. Sasha wstukuje kod i zaraz otwierają się przed nami. Wchodzimy do magazynu wypełnionego arsenałem. Słyszę charakterystyczny dźwięk odbezpieczanej strzelby, więc wyciągam swój FN Five-SeveN i celuję w twarz Merca, nim temu udaje się roześmiać.

– Ty kretynie. – Podnosi ręce i zaczyna machać bronią jak szalony. – Nie zastrzel mnie, bracie! Nie zastrzel mnie!

Podchodzę i wyrywam mu strzelbę.

– Chyba „nie poraź mnie, bracie”, idioto. A nie zastrzel.

– Bez różnicy – mówi, wyciągając papierosa, po czym podaje mi jednego. – Wszystko jedno.

Wyjmuje zapalniczkę, a ja odpalam fajkę i zaciągam się, pozwalając nikotynie wypełnić płuca. Jezu. Nigdy żaden papieros nie smakował tak dobrze.

Merc odpala swojego, a potem także wzdycha z ulgą.

– No to co jest, kurwa? – Śmieje się i zaciąga jednocześnie. – Nadal jest z tobą ten karzeł? Widzę, że masz więcej cierpliwości ode mnie.

Sasha kopie go w goleń.

– Dupek.

Merc pochyla się i pociera nogę, jakby naprawdę poczuł ból, a następnie łapie Sashę w talii i unosi wysoko z zamiarem rzucenia jej na stertę kartonów. Wkurwia mnie jego zachowanie.

– Hej, koleś! – wrzeszczę. – Nie zadzieraj z moim Smerfem!

Podrzuca ją raz, drugi, ignorując krzyki dziewczyny, a potem odstawia na podłogę.

– Żartuję, fujary. Jezu Chryste. Rozchmurzcie się trochę. Tylko ja mam tutaj poczucie humoru?

– Okej, jaki jest plan? – Chcę mieć to z głowy.

– Nadal czekamy, choć już raczej niedługo.

– A co później?

– Później – wzrusza ramionami – będziemy improwizować.

– Masz te pliki czy nie? – warczy Sasha, oddalając się na bezpieczną odległość.

– Jakie pliki? – pytam, patrząc najpierw na nią, a potem na Merca. Olewają moje pytanie i gapią się na siebie. – Jakie. Kurwa. Pliki?

Merc wskazuje papierosem na Sashę.

– Kazałem ci trzymać gębę na kłódkę.

– I trzymałam – prycha. – Ale teraz jestem z nim – mówi, wskazując na mnie – i chcę, żeby o tym wiedział. Dlatego kończę milczenie. – Urywa na chwilę. – Masz z tym problem?

Zabójczy Smerf wrócił. Kocham Zabójczego Smerfa.

– Jakie pieprzone plik? – pytam ponownie, podczas gdy Merc decyduje, czy ma z tym problem. Zresztą nawet gdyby miał, teraz może się walić. Sasha chce mnie wtajemniczyć. Wreszcie. Po tym, jak przywiozłem jej karzełkowaty tyłek aż na Dziki Zachód, w końcu dowiem się, co tu jest grane.

Merc bierze głęboki oddech, a potem wykonuje palcem wskazującym swój „to-sprawa-między-tobą-a-mną” gest.

– Mamy pieprzone dokumenty.

– Mieliśmy je przez cały czas.

Spoglądam na Sashę.

– Miałaś je przy sobie? – Nie dowierzam, a ona się uśmiecha. Mała wredota.

– Nie. Oddałam je Fordowi, a on przekazał Mercowi.

Teraz kieruję wzrok na kumpla „po fachu”.

– Ty masz te jebane dokumenty? To po kiego chuja szukałem ich, ścigając Harper? Czy Nick o tym wie?

– Jest tutaj? – pyta Sasha.

Patrzę na nią ponownie. Teraz mam złe przeczucia.

– To nie są te informacje, których szukasz – mówi Merc, machając dłonią, jakby był Obi-Wanem-Kenobim. Ale potem jego głos cichnie, a uśmiech znika. – To coś innego. Coś… – Zerka na Smerfa. – Poważniejszego. O wiele poważniejszego. Są dwa rodzaje plików, James. Ford i ja zajrzeliśmy do nich po tym, jak dostaliśmy je od Sashy. W naszych są tylko pieniądze, bracie. Konta. Setki, może nawet tysiące, sekretnych kont wypełnionych kasą.

– Kasą Firmy?

Merc głęboko zaciąga się papierosem, a potem wypuszcza dym w postaci okręgów.

– Ta. Twoja Firma ma zasoby wszędzie, człowieku.

– Skąd pochodzą?

Merc spogląda na Sashę, więc także odwracam głowę. Na jej twarzy widnieje uśmiech, lecz nie wyraża satysfakcji czy rozbawienia. Jest nerwowy.

– Wyduś to z siebie, Smerfie.

– Mój tata upił się w wieczór przed Wigilią. Wiedziałam, że miał coś ważnego do zrobienia. Tydzień wcześniej powiedział, że musi skoczyć na jeden dzień do Kalifornii. Zostawił mnie samą w domu, a nigdy tego nie robił. Zawsze jechałam do dziadków, gdy załatwiał interesy poza miastem. Czułam, że coś było nie tak. A kiedy wrócił, miał tego pendrive’a.

– Nie pojechał do Kalifornii – rzuca Merc. – Ford i ja wytropiliśmy go. Udał się na Kajmany i odwiedził każdy bank w George Town.

– Wrócił późno – dodaje smutno Sasha. – Dopiero następnego dnia. A ja siedziałam w domu przez cały czas i okropnie się martwiłam.

– Zorganizował to, żeby ukraść ich całą forsę, James.

Śmieję się i pytam:

– Zdefiniuj „całą”.

– No całą. Z wyjątkiem prywatnych funduszy, które ponoć nadal są spore. A przynajmniej tak twierdził Nick.

– Pieprzony gnojek. Zabiję go za odesłanie Harper ze złymi dokumentami.

– Nie jestem pewny, czy on wie, James.

– Więc co jest w tym pliku, który dał Harper? Założyłem, że zawiera nazwiska i inne gówno.

– Może tak – odpowiada Merc. – A może nie. Ale cokolwiek to jest, ma olbrzymią wartość dla tych ludzi.

– Bez sensu. Dlaczego, do diabła, Admirał wysłał mnie na plażę? Kto, kurwa, zarządza tą całą operacją?

– Nie sądzę, że chodzi tylko o jedną operację, James – oznajmia Sasha. Merc i ja patrzymy na nią zaciekawieni. – Słyszałam i widziałam wiele rzeczy. Mój ojciec był kimś ważnym. Został zdegradowany i dlatego skończyliśmy w kamperze. Mimo to wiedział o niektórych sprawach. A tuż przed śmiercią ukradł ich pieniądze i pozostawał w kontakcie z Nickiem. Nick pojawiał się u nas przez kilka miesięcy przed tą robotą w święta. To z nim tata pracował.

Nie wierzę w to, co słyszę. Milczę i gapię się na nią.

– Nick poprosił go o pomoc w kradzieży tej forsy. Ojciec wykonał zadanie. Nick ich nie zwędził, ale to był jego pomysł.

– Dlaczego, kurwa, wasza dwójka nie powiedziała mi o tym gównie wcześniej?!

Sasha robi krok do tyłu, wystraszona tonem mojego głosu. Już chcę ruszyć w jej kierunku, lecz Merc kładzie mi dłoń na ramieniu.

– Słuchaj, koleś, zachowywałeś się jak szaleniec. Nie mogliśmy cię wtajemniczyć, dopóki nie mieliśmy pewności, że dojdziesz do siebie. W końcu ogarnąłeś się, więc cię tu przywiozła.

– Nie. – Potrząsam głową. – To ja ją tu przywiozłem.

Merc się uśmiecha.

– Jest cholernie dobra, prawda?

– Wrobiłaś mnie, Smerfie?

– Przepraszam – mówi, choć wygląda na całkiem dumną z siebie. – Miałam rozgryźć, czy jesteś walnięty czy nie. To Merc wysłał cię po mnie. Ale Admirał też to zrobił. I Merc kazał mi pojechać na prerię i na ciebie czekać. Tak samo jak Admirał. Stary próbuje cię ograć, James. Kazał mi cię zabić, tak samo jak tobie kazał zabić mnie. Jestem też całkiem pewna, że podrzucenie mu Harper nie było dobrym pomysłem, ale naprawdę musieliśmy się jej pozbyć.

Przesuwam dłonią po twarzy, próbując to wszystko jakoś przetrawić.

– Pozwoliliście mi narazić Harper na niebezpieczeństwo… bo? – Unoszę wzrok, a oni oboje przestają się uśmiechać. Znam te spojrzenia. Widzą zmianę, która we mnie zaszła, choć ja jej w ogóle nie czuję.

– Zrozum, Tet – mówi cicho Merc, mocniej ściskając moje ramię. – Miałeś jej nie spotkać.

– Gówno prawda. Pieprzony Admirał wysłał mnie na plażę, żebym jej pilnował.

– Wysłał cię, żebyś wpadł na swojego zabójcę. Ale złożyłem temu gościowi wizytę, nim przyjechałeś.

– Pierdolenie! Mówiłem ci przez telefon, że pojechałem tam, ponieważ oblałem testy psychologiczne, a ty się praktycznie rozłączyłeś.

– Nie, powiedziałem, że nie mam czasu na twoje jęczenie. I nie miałem. Wykonuję własne zlecenia, wiesz o tym. Mimo to następnego dnia pojechałem do Kalifornii i zająłem się twoim.

– Wysłano po mnie Jeden? – pytam.

– Gdyby tak było, już by nie żył. – Merc się odwraca, a ja posyłam mu krzywe spojrzenie. – Jasne, że nie on dostał rozkaz. – Czeka, by sprawdzić, czy będę dalej zgadywał, jednak tego nie robię. – To Osiem.

– Więc każde zlecenie na zabójcę, które miałem w ciągu ostatnich dwóch lat…?

Wzrusza ramionami.

– Było ustawione, jak przypuszczam. Nie mam pojęcia, Tet, serio. Chcieli, by wszyscy myśleli, że ci ludzie są martwi, ale tak naprawdę nie byli. – Milczy przez chwilę, po czym kontynuuje: – Ty mi powiedz, znasz Firmę, ja nie. Nie ogarniam ich sposobu myślenia. Wiem tylko, że mnie też chcą się pozbyć, ale nie pójdzie im tak łatwo.

– To nie ma żadnego sensu.

– Zmiana reżimu, mój przyjacielu – oświadcza Merc. – Ktoś inny chce przejąć władzę. Pomyśl o tym. Harper przed ucieczką truje wszystkich wysoko postawionych członków Firmy. Ty zdejmujesz swojego brata, i to naprawdę – dodaje. – A potem znajdujesz Harper i tropisz ją jak dobry piesek. Pojawia się Jeden i kradnie dokumenty w ostatniej sekundzie. Czemu?

– Nie ufają mi.

Merc się śmieje.

– A ty byś sobie ufał?

– Co za różnica?

– W sumie żadna, choć ja bym ci za cholerę nie uwierzył. – Jego uśmiech mówi co innego. – Nie sądzę jednak, że to był powód. Raczej nie wiedzą o dokumentach, które są w naszym posiadaniu. – Patrzy na Sashę. – A ty jak uważasz?