Złoto Bombaju - Czesław Sikorski - ebook + audiobook + książka

Złoto Bombaju ebook i audiobook

Czesław Sikorski

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zderzenie dwóch, całkiem odległych od siebie światów i jednego człowieka, który próbuje pogodzić miłość do rodziny z potrzebą przeżycia wielkiej przygody. Przygody, która może się okazać ostatnią w jego życiu.

Życie w Polsce w latach 80. nie jest ani łatwe, ani przyjemne. Przekonuje się o tym Eryk, którego zaczyna przytłaczać rzeczywistość kolejnych szarych dni spędzanych w Lublinie. Kiedy nagle nadarza się okazja wyjazdu na drugi koniec świata, nikt i nic nie jest w stanie go powstrzymać. Nieważne, że podróż ta nie jest do końca legalna.

W Indiach z wypiekami na twarzy chłonie atmosferę ulic Bombaju, zachwyca się urodą hinduistycznych świątyń w dżungli Goa, czuje się światowcem w kasynie gry w okolicach Kuala Lumpur oraz w bankach i centrach handlowych Singapuru. Pochłonięty urokami egzotycznych krajów, zostawia za sobą pamięć ciemnych zakamarków rodzinnego miasta. Otrzeźwia go dopiero niespodziewany zwrot wydarzeń, który przewraca życie jego i jego rodziny do góry nogami...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 311

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 32 min

Lektor: Krzysztof Plewako-Szczerbiński

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Koniecdługiego lotu

W styczniowy wieczór tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego roku samolot Boeing 747 indyjskich linii lotniczych spokojnie pokonywał trasę z Singapuru do Bombaju. Międzylądowania w Kuala Lumpur i w Madrasie miał już za sobą. Zbliżała się końcowa faza lotu.

W przestronnym wnętrzu klasy ekonomicznej znajdowały się dwa szeregi podwójnych foteli pod oknami i jeden z trzema fotelami pośrodku. Jeszcze w Singapurze wszystkie miejsca były zajęte, ale teraz, po dwóch lądowaniach, trochę pasażerów ubyło. W przedziale panował charakterystyczny dla końcówki długiego lotu stan nieładu i apatii. Znużeni pasażerowie tkwili bez ruchu w swoich fotelach otoczeni stłamszonymi gazetami i puszkami po napojach. Wcześniejszy gwar ucichł i nie zakłócał już monotonnego szumu silników. Znikły gdzieś stewardesy, które jeszcze niedawno uwijały się zwinnie, roznosząc napoje i posiłki. W powietrzu czuć było delikatny zapach wody kolońskiej z chusteczek higienicznych, którymi pasażerowie wycierali twarz i ręce, próbując odzyskać uczucie świeżości. Zapach ten zmieszany był z aromatem drewna sandałowego, który rozsiewał dymek z żarzącego się kadzidła zatkniętego przy wejściu do przedziału. Patyczek już dawno się wypalił, ale zniewalający zapach nadal był obecny w powietrzu. Podróżny letarg udzielał się coraz większej liczbie pasażerów. Tylko z rzadka ktoś podnosił się ze swojego miejsca, aby podejść do toalety, czym powodował krótkotrwałe zamieszanie w swoim najbliższym otoczeniu.

Eryk poczuł pieczenie pod powiekami. Zamrugał i potarł twarz otwartą dłonią. Wziął do ręki książkę, ale zaraz odłożył ją z powrotem do siatki umocowanej pod składanym pulpitem. Próbował czytać od początku lotu z Singapuru, ale nie mógł się skupić. Zupełnie inne myśli wypełniały mu głowę, tym bardziej natrętne i niepokojące, im bliżej było do lądowania w Bombaju. Potrząsnął głową, jakby chciał je odpędzić, przy okazji zerkając na sąsiadów. Zazdrościł im spokoju, który emanował z ich leniwych ruchów i pozwalał na beztroską drzemkę, podczas gdy on sam nie był w stanie zmrużyć oka. Po lewej stronie siedział wbity w czarny garnitur tęgi mężczyzna, mający widoczną słabość do biżuterii. W jego krawacie tkwiła złota spinka wysadzana brylantami, na palcu prawej ręki miał imponujących rozmiarów sygnet, również złoty, a na przegubie lewej ręki skrzyły się rubiny na pasku od zegarka, który zapewne także do tanich nie należał. Mniej efektowny był sąsiad z prawej strony – niepozorny Chińczyk, który prawie całą podróż spędził z zamkniętymi oczami.

Eryk sięgnął po papierosa. W momencie gdy go zapalał, usłyszał z tyłu łagodny głos:

– I’m sorry, but you shouldn’t smoke in this area.

Za Erykiem siedział Hindus, którego okrągła, ciemnobrązowa twarz wykrzywiła się w przepraszającym uśmiechu, a ręce złożone jak do modlitwy skierowały się najpierw w jego stronę, a później na umieszczony na ścianie napis informujący, które rzędy objęte są zakazem palenia. Eryk uśmiechnął się, skinął głową i zgasił papierosa. Sprawił tym, że twarz Hindusa wykrzywiła się w uśmiechu jeszcze bardziej, przypominając barwą i fakturą ugotowane jabłko.

Niespodziewanie włączył się sąsiad Eryka z lewej strony. Ozdobiony sygnetem gruby palec skierowany był na wspomniany napis na ścianie.

– You are wrong – zwrócił się do Hindusa. – We can smoke in this row. Our row is number fifty five, not fifty six.

Następnie szturchnął Eryka w ramię i powiedział:

– You can smoke, if you want.

Eryk poruszył przecząco głową i podziękował uśmiechem za wsparcie, ale nie zamierzał ponawiać próby zapalenia papierosa. Gruby elegant bez słowa osunął się na oparcie fotela, które zatrzeszczało ostrzegawczo. Eryk skulił się, podciągając nogi pod siedzisko. W gruncie rzeczy nie chciało mu się palić. Właściwie nic mu się nie chciało. Był zły, że zwrócił na siebie uwagę współpasażerów. Chciał pozostać niezauważony, zachowywać się tak, aby nie rzucać się nikomu w oczy. Ćwiczył to w myślach, ale okazuje się, że nie jest to łatwe. Nawet ten Chińczyk – Eryk spojrzał w prawo – wydawałoby się, że opanował tę sztukę perfekcyjnie, bo prawie się nie ruszał. Tymczasem ten bezruch bardzo rzucał się w oczy.

W Kuala Lumpur wsiadła do samolotu spora grupa młodych ludzi. Przeważali w niej mężczyźni, ale było też kilka kobiet. Łatwo było się domyślić, że to sportowcy z Malezji, ponieważ wszyscy ubrani byli w granatowe dresy z napisem „Malaysia” na plecach. Zawodnicy byli bardzo głośni i ruchliwi. Ich donośne konwersacje wypełniały pokład przez niemal całą drogę do Madrasu, gdzie wysiedli. Miejsce Malezyjczyków zajęli nobliwie wyglądający pasażerowie, głównie Hindusi. Zmieniło to zasadniczo atmosferę w samolocie z wyluzowanej i nieco chaotycznej na sztywną, a nawet monumentalną, bo starsze towarzystwo dość szybko zapadło w sen. Eryk znacznie lepiej czuł się wśród sportowców. Ruchliwość współpasażerów wydawała się stwarzać pewną osłonę, za którą miał większe poczucie bezpieczeństwa aniżeli w tym bezruchu, gdzie czuł się wystawiony na widok publiczny.

Mężczyzna otrząsnął się. Świruję, pomyślał. Trzeba zachowywać się tak, jak mówił Konrad – normalnie. Mimowolnie spojrzał w jego kierunku. Niestety, nie udało im się dostać kart pokładowych z miejscami obok siebie. I tak mieli szczęście, że w ogóle w całej klasie ekonomicznej znalazły się cztery wakaty na ten lot. Eryk siedział w środkowym rzędzie foteli, w tylnej części przedziału. Parę rzędów przed nim, po prawej stronie miał miejsce Konrad. Robert i Emil znajdowali się całkiem z przodu, ale też siedzieli osobno.

Mężczyzna gwałtownie zmienił pozycję, prostując się w fotelu. Zaraz tego pożałował, bo grubas przyjrzał mu się uważnie. Po raz kolejny pomyślał o, tak ważnym dzisiaj, opanowaniu. Przypomniał sobie, jak Konrad ostrzegał, że służba celna ma niekiedy swoich agentów na pokładzie samolotu. Obserwują oni pasażerów, podsłuchują ich rozmowy i zwracają uwagę na nienaturalne zachowania świadczące o przeżywanym stresie. Powoli opadł na oparcie fotela i przymknął oczy. Teraz już nie wiedział, czy chce, aby ten lot jak najszybciej się skończył, czy żeby trwał jak najdłużej.

W przejściu między rzędami pojawiła się stewardesa w różowym sari. Popychała przed sobą wózek, do którego składała opakowania po słodyczach, papierowe tace z resztkami jedzenia, puszki i butelki. Jej pewne, łagodne ruchy i oficjalny, trwale przyklejony do czerwonych warg uprzejmy uśmiech, działały na Eryka uspokajająco. Kiedy podeszła bliżej, gruby elegant poprosił ją o wodę mineralną. Skinęła głową, nieco bardziej rozchylając wargi w uśmiechu, i spojrzała wyczekująco w kierunku Eryka i Chińczyka. Chińczyk nie zareagował, zaś Eryk, patrząc na czerwoną kropkę na jej czole, wykonał przeczący ruch głową.

Przypomniała mu się Agnieszka, gdy ostatni raz przed wyjazdem odwiedził ją w szpitalu. Była smutna, choć starała się to ukryć. Jak to ona wtedy powiedziała? „Przywieź mi trochę słońca z Indii”. Uświadomił sobie nagle, że lęk, którego teraz doświadcza, musiał towarzyszyć Agnieszce od początku jego podróży. On zachowywał się jak pod wpływem narkotyku, który skutecznie izolował go od rzeczywistości. Tym narkotykiem był zalew wrażeń w zetknięciu ze światem obcym i fascynującym. Szybki rytm zdarzeń nie pozostawiał czasu na rozmyślanie o ryzyku. Zresztą wszystko dotąd przebiegało zgodnie z oczekiwaniami. Dla Agnieszki czas płynął innym rytmem, wyznaczanym szpitalną rutyną. Miejsca na myślenie było w nim aż nadto. Ona nie oglądała zachodu słońca z wyżyn Mormugao, nie syciła się zapachem dymu z płonącego w ognisku drewna sandałowego, nie podziwiała skutków drapieżnej dżungli w Old Goa ani nie parzyła stóp na gorącym piasku plaży w Colva Beach. Nie mając żadnego kontaktu z Erykiem, skazana była na codzienny, nękający stres oczekiwania, w którym nadzieja nierozerwalnie splata się przeczuciem klęski.

Nagle uderzyła go myśl – dlaczego do niej nie zadzwonił? Przecież już na pewno wyszła ze szpitala. Zupełnie zapomniał o takiej możliwości, jakby telefony w ogóle nie istniały. Nikt tutaj nigdy nie wspominał o kontakcie z Polską. No tak, ale Konrad i Robert nie mieli do kogo dzwonić. Ten pierwszy był po rozwodzie, a drugi tuż przed. Co innego Emil, ale jego Jolka była przynajmniej zdrowa, kiedy wyjeżdżał. Jeszcze w domu Eryk uznał, że wylatuje tylko na dwa tygodnie, więc łączność z Agnieszką nie będzie aż taką koniecznością. Dwa tygodnie… Poza tym jechał przecież na drugi koniec świata. Jak się stamtąd porozumieć? Do tego te przeklęte trudności językowe… Zrezygnowany opuścił głowę. To głupie wymówki. Rozmowę mógł zamówić w hotelu każdego wieczoru. Jeśli się obawiał, że będzie mu się trudno porozumieć z miejscową centralą telefoniczną, to mógł o to poprosić Konrada. Być może połączenie z Agnieszką dostałby w nocy, ale w Polsce byłoby dopiero późne popołudnie albo wczesny wieczór. Oczarowany wrażeniami z podróży zapomniał o tym, a właściwie nie chciał, aby żadna wiadomość przykra lub niepokojąca z tamtego świata, który zostawił na kilkanaście dni, nie zakłóciła mu tych doświadczeń. Postanowił, że jeszcze tej nocy, jak tylko znajdzie się w hotelu, zamówi rozmowę do Polski.

Poczuł się winny wobec Agnieszki. W ogóle nie powinien jej zostawiać w takim stanie. Tęsknił i teraz poczuł to wyjątkowo mocno. Tłumaczył sobie, że przecież już za kilka dni ją zobaczy. Za kilka dni… za kilka lat… nigdy? Pomyślał o dzieciach. O Bartku, któremu obiecał przed wyjazdem wycieczkę do partyzanckich bunkrów z czasów wojny w okolicach Biłgoraju, i o Mariolce, której ostatnio sprawił zawód, bo nie mógł obejrzeć jej występu w przedszkolu. Nagle poczuł, że powietrze w samolocie gęstnieje. Poczuł, że się dusi. Co go podkusiło, żeby podjąć takie ryzyko? Najgorsze, że teraz nie ma już odwrotu, nic nie można zrobić. Trzeba czekać, co los przyniesie i mieć nadzieję, że się uda. A jeśli się nie uda?

Eryk spiął się w sobie. Wiedział, skąd się wziął ten obezwładniający lęk, którego przecież w ogóle nie odczuwał, gdy wylatywali z Frankfurtu. To ta nieszczęsna notatka w gazecie, którą przeczytał tuż przed wejściem do samolotu w Singapurze. Ale przecież im się musi udać. Tak mówi Konrad. Eryk podziwiał spokój i pewność siebie kompana. Poczuł, że się boi, i było mu z tego powodu wstyd. Trzęsły mu się ręce, nie miał apetytu. Gdy przyniesiono posiłek, zjadł trochę z rozsądku, ale większą część oddał z powrotem.

Znów spojrzał w kierunku Konrada. Mężczyzna siedział z walkmanem w uszach i w skupieniu pisał coś w swoim notatniku. Eryk pomyślał, że pewnie liczy zyski, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że jest to typowe dzielenie skóry na niedźwiedziu. Jednak spokój kolegi udzielił się również i jemu. Odetchnął głęboko i postanowił ruszyć się z miejsca. Zanim uniósł się z fotela, i powiedział excuse me do siedzącego obok Chińczyka, a ten usunął nogi w bok, robiąc mu miejsce. Czujność człowieka, który czynił wrażenie całkowicie odizolowanego od otaczającej go rzeczywistości, zaskoczyła i równocześnie zaniepokoiła Eryka. Wymruczał podziękowanie i podszedł do Konrada.

– Co tam słychać, Eryku? Jak ci leci podróż? – zapytał mężczyzna, wyrwany nagle z muzycznego letargu. – Jadłeś spaghetti czy wołowinę z ryżem? Ja wziąłem wołowinę, ale to chyba nie był dobry wybór, bo coś mnie gniotło w żołądku. Musiałem zamówić whisky i już jest w porządku. Tobie też radzę napić się czegoś mocniejszego od piwa. Dobrze ci to zrobi – dopytywał Konrad, zdejmując jednocześnie słuchawki z uszu.

– Słuchaj… – rzekł niepewnie Eryk, pochylając się nad kolegą. – Nie mam doświadczenia w takich sprawach i nie za bardzo wiem, co powiedzieć, gdyby celnicy się mną zainteresowali.

Konrad skinął głową i podniósł się z fotela, mówiąc:

– Chodź, zapalimy papierosa. – Rozejrzał się po przedziale. – Musimy przejść do tyłu, bo tu nie wolno palić.

Przy tylnej ścianie postawiona była wąska kanapa, na której usiedli, zapalając papierosy. Konrad, szeroko rozpostarty na kanapie, z niedbale rozrzuconymi nogami, wypuścił z ust kłąb dymu.

– Przede wszystkim nie zwracaj uwagi na celników, nie patrz im w oczy, patrz ponad nimi. To ty jesteś ważny, a nie oni. Ty jesteś sahib, który podróżuje po świecie, a oni są miejscowymi urzędnikami, których Anglicy wpędzali w kompleksy od kilku pokoleń.

– No dobrze – pokiwał głową ze zrozumieniem Eryk – a jeśli mnie spytają, dlaczego poleciałem do Singapuru, żeby po dwóch dniach wrócić tu z powrotem? To przecież dziwne. – Mężczyzna siedział skulony na brzegu kanapy i w skupieniu wpatrywał się w Konrada.

– Przede wszystkim to nie ich sprawa. Ty masz prawo być ekscentryczny. – Konrad machnął ręką, jakby nieco zniecierpliwiony. – A jeśli cię o to spytają, to możesz im powiedzieć, że jesteś kupcem. Zakupiłeś w Singapurze duże ilości konfekcji damskiej, którą wysłałeś frachtem morskim do Bombaju, gdzie zamierzasz ten towar sprzedać – ostatnie słowa Konrad wypowiedział, ziewając, czym dał do zrozumienia, że chętnie zmieniłby temat.

Eryk patrzył z zazdrością na rozwalonego na kanapie kompana, leniwie zaciągającego się papierosem. Zazdrościł mu pewności siebie, łatwości wypowiadania się, świetnej znajomości angielskiego. Tak, Konrad z pewnością nie będzie miał kłopotów z celnikami. Eryk był świadkiem, jak ludzie łatwo mu się podporządkowywali, bezbłędnie upatrując w nim przywódcę grupy. Gdziekolwiek wchodzili, do hotelu lub restauracji, pracownicy obsługi natychmiast zwracali się do niego, lekceważąc resztę towarzystwa. Coś było w swobodzie jego ruchów, donośnym głosie i lekko aroganckim spojrzeniu, co ludzi do niego przyciągało i budziło szacunek. Eryk bardzo chciał być teraz taki jak Konrad, spokojny i pewny najbliższej przyszłości. Konradowi łatwo byłoby powiedzieć celnikom po angielsku to, co radzi Erykowi. Ale jak ma to zrobić Eryk, który w myślach zaczął teraz tłumaczyć na angielski usłyszany tekst, napotykając przy tym na poważne trudności. Co to za światowy człowiek, bogaty kupiec, który ledwo duka po angielsku? To, co w wykonaniu Konrada rozwiałoby wątpliwości, w wykonaniu Eryka tylko by je pogłębiło.

Widząc niechęć Konrada do rozmowy na temat czekającej ich konfrontacji z celnikami, Eryk uznał, że musi podzielić się z nim informacją, która dzisiejszy lot zamieniła mu w katorgę.

– Widzisz, nie ukrywam, że się trochę boję. Przed wejściem do samolotu widziałem artykuł w „Indian Express” o zatrzymaniu na lotnisku w Bombaju francuskiego małżeństwa, które chciało przemycić ten sam towar, co my. Obawiam się, że dzisiaj celnicy mogą być szczególnie czujni.

Konrad rzucił szybkie spojrzenie na Eryka, a z twarzy znikł mu wyraz znudzenia. Zaraz jednak się opanował. Uśmiechnął się protekcjonalnie i głosem znamionującym pewność siebie powiedział:

– W takim razie celnicy musieli wcześniej dostać cynk. Tylko w ten sposób dochodzi do wpadek. A kto na nas miałby donieść? Głowa do góry, chłopie!

W tym momencie samolot wpadł w dziurę powietrzną. Uczucie spadania było przez chwilę dojmujące. Przez przedział przebiegł szmer niepokoju, a Konrad radośnie zatupał nogami.

– Taka huśtawka to nic w porównaniu z burzą nad Singapurem, co?

Eryk uśmiechnął się niewyraźnie. Lekka chybotliwość lotu nie była w stanie oderwać go od ponurych myśli. Jakże bardzo chciał, żeby było już po wszystkim, żeby siedzieli w hotelowym pokoju i opijali kolejny sukces. Choć nie był przesądny, zganił się za takie myślenie. O chwilach radosnej euforii będzie można pomyśleć dopiero po opuszczeniu lotniska.

Posiedzieli jeszcze chwilę, dopalając papierosy. Konrad zaczął coś mówić o negatywnych tendencjach, które pojawiły się ostatnio w indyjskiej gospodarce, o czym przeczytał w „Economic Times” – gazecie, którą stewardesy rozdawały w samolocie. Widząc jednak mierne zainteresowanie Eryka tym tematem, wstał z kanapy i kiwnął na mężczyznę:

– Chodźmy zobaczyć, co robią nasi koledzy. Pewnie śpią, jak zwykle w podróży.

Zanim ruszyli do przodu samolotu, położył Erykowi rękę na ramieniu i rzekł ściszonym głosem:

– Stary, weź się w garść. Nie ma powodów do niepokoju, ale z taką miną możesz nam narobić kłopotów. Przecież z daleka widać, że masz coś na sumieniu. – Przyśpieszył kroku i zbliżając się do ubranego w zielony tropikalny kombinezon mężczyzny, zawołał: – Jak się miewa dostojny Roberto?

Robert uśmiechnął się na widok kolegów. Nie uszedł jednak uwadze Eryka ślad niepewności, jaki dostrzegł na twarzy mężczyzny. Robert zapewnił ich, że czuje się świetnie i zamierza za chwilę się zdrzemnąć, żeby po wylądowaniu nie padać na nos.

Tymczasem Konrad skierował już swoją uwagę na Emila, który w tym samym rzędzie, tylko po drugiej stronie przejścia, spał w najlepsze z głową ufnie przytuloną do oparcia.

– A nasz Emilio śpi spokojnie, jak to ma w zwyczaju podczas podróży. To my z Erykiem dyskutujemy o problemach gospodarczych Dalekiego Wschodu, niezawodny Roberto oddaje się medytacjom, a ten śpi, budząc się wyłącznie na posiłki.

Konrad tokował jeszcze przez chwilę w ten sposób, wreszcie oświadczył, że nie będzie się wyłamywał i też pójdzie się przespać przed lądowaniem.

Kiedy Eryk został sam z Robertem, zapytał go, zniżając głos do szeptu:

– Naprawdę w ogóle się nie denerwujesz?

Robert lekko się uśmiechnął.

– Był czas, kiedy bardzo się denerwowałem, jeszcze zanim podjąłem decyzję o udziale w tej wyprawie. Ale kiedy się zdecydowałem, to przyszedł spokój. Nie mam w zwyczaju denerwować się, kiedy wiem, że nic już ode mnie nie zależy. Będzie, co ma być. – Zamilkł na chwilę, a potem ruszył głową w kierunku, w którym odszedł Konrad, mówiąc: – Pamiętaj, co powiedział Konrad, że w razie czego Staś nam pomoże. Ma przecież podobno pół Bombaju w kieszeni.

– Wierzysz w to? – sceptycznie bąknął Eryk.

– A co mi pozostaje? – Robert wzruszył ramionami.

Eryk pokiwał głową.

– Może masz rację…

Zrobił krok do tyłu, jakby miał zamiar odejść. Po chwili jednak znów pochylił się nad kolegą.

– Powiedz mi jeszcze, czy to nie rzuca się w oczy? Bo mam wrażenie, że moje spodnie są trochę nienaturalnie wypchane.

Robert nieco odsunął się i spojrzał krytycznie na podbrzusze Eryka.

– Co prawda, spodnie mógłbyś mieć trochę luźniejsze, ale nie przejmuj się, przynajmniej wyglądasz jak porządny chłop – wybuchnął szczerym śmiechem.

Eryk uśmiechnął się z przymusem. Rzeczywiście, dlaczego wybrał akurat te sztruksy. Przecież one się kompletnie do tego nie nadają. Właściwie wybrała je Agnieszka, która potem wszyła w nie dodatkowe kieszonki. Przyszyła je zresztą artystycznie i tak mocno, że nie musi się przejmować, czy wytrzymają ciężar, którym je obciążył.

Postanowił samemu ocenić swoją sylwetkę. Kiwnął ręką Robertowi i ruszył w tył długiego przedziału, gdzie znajdowała się toaleta. Szedł ze spuszczoną głową wzdłuż sennych szeregów foteli po obu stronach, unikając spojrzeń pasażerów. Po chwili wszedł do ubikacji i starannie zamknął drzwi. Próbował przyjrzeć się sobie w lustrze nad umywalką. Niestety, tej części ciała, którą chciał zobaczyć, nie było widać. Lustro zawieszone było zbyt wysoko. Co prawda, już przyglądał się sobie dokładnie w hotelu przed wyjazdem na lotnisko. Wtedy wydawało mu się, że wszystko jest w porządku. Zgrubienia na spodniach w okolicy podbrzusza i ud uznał wówczas za zupełnie naturalne. Teraz jednak odczuwał potrzebę ponownego utwierdzenia się w przekonaniu, że jego sylwetka nie powinna zwracać niczyjej uwagi. Rozejrzał się po ciasnym pomieszczeniu. Nie namyślając się wiele, stanął na sedesie. Z tego miejsca nie widział jednak swojego odbicia w lustrze, które znajdowało się bardziej po prawej stronie. Wychylił się więc w prawo, opierając rękę o drzwi. Widok w lustrze wcale go nie uspokoił. Widać było wyraźnie, że coś wypycha prawą nogawkę jego spodni, podczas gdy lewa przylega do ciała. Łatwo było się domyślić, że wraz z przechyłem jakiś ciężar ukryty w górnej części spodni przesunął się w jedną stronę.

Eryk zeskoczył z sedesu. Był niepocieszony, że nie udało mu się w lustrze zobaczyć swojej sylwetki tak, jak będą ją widzieli celnicy, gdy ciężar w sekretnych kieszonkach rozłożony będzie równomiernie. Odkręcił kran i zwilżył sobie twarz wodą. Po raz nie wiadomo który spojrzał z góry na swoje podbrzusze. Wydawało mu się teraz, że spodnie są nienaturalnie wypchane w miejscach, w których materiał powinien się zapadać. Rozpiął spodnie i wypełnione ciężarem wewnętrzne kieszonki przesunął bliżej genitaliów. Uznał, że wygląda to teraz nieco lepiej.

Mężczyzna wrócił na swoje miejsce. Kiedy się zbliżał, czujny Chińczyk, wciąż z zamkniętymi oczami, szybko wsunął nogi pod fotel, ułatwiając mu przejście. Eryk wymamrotał swoje thank you i ciężko usiadł. Grubas w międzyczasie zasnął i przesunął się w stronę fotela Eryka, zagarniając swym potężnym ciałem sporą część przysługującej Erykowi przestrzeni. Chcąc nie chcąc, mężczyzna usadowił się nieco bokiem, zwracając się w stronę Chińczyka.

Po chwili w Polaku nastąpiła dziwna zmiana. Być może pod wpływem zmęczenia, nie tylko dzisiejszą podróżą, ale całą tą dynamiką ostatnich dni, nagle poczuł ogarniający go spokój. Odpłynęły gdzieś troski i niepokoje. Pojawiły się za to obrazy, dźwięki i zapachy, które towarzyszyły mu od początku tej dziwnej, egzotycznej podróży: żar podzwrotnikowego słońca, tłumy okaleczonych żebraków, zarobaczony sklep Dużego Stasia, słony oddech oceanu na plaży w Goa, bajkowe świątynie w dżungli, łoskot koła ruletki w malezyjskim kasynie, przepych hotelu Genting, sterylne ulice i sklepy Singapuru, gwar lotnisk, starty i lądowania. Wszystko to zlało się w jeden nierzeczywisty kolaż wrażeń na granicy sennego marzenia. Eryk pomyślał leniwie, że cała ta sytuacja, w której się znalazł, nie mogła się wydarzyć naprawdę. To tylko sen, z którego zaraz się obudzi. Ale to piękny sen, z którego nie warto budzić się zbyt szybko.

Po pewnym czasie z głośników doszedł go głos pilota, który informował, że samolot podchodzi do lądowania w Bombaju. Między rzędami uwijały się stewardesy, kontrolując zapięcie pasów. Grubas już nie spał i zajęty był poprawianiem swojej garderoby. Także Chińczyk miał już szeroko otwarte oczy. Samolot powoli zaczął się obniżać. Eryk poczuł nieprzyjemny ucisk w uszach. Zaczął przełykać ślinę, ale ból wciąż się potęgował. Szum przedziału gdzieś się oddalił. Eryk zaczął przyciskać rękoma uszy, mając wrażenie, że za chwilę rozsadzi mu głowę. Wreszcie nastąpiło odblokowanie. Gwar przedziału wrócił do niego z całą intensywnością. Gdzieś z przodu płakało dziecko, w powietrzu krzyżowały się strzępy rozmów prowadzonych w różnych językach. Wreszcie koła podwozia dotknęły płyty lotniska. Samolotem lekko zatrzęsło. W Bombaju była noc. Przez okno widać było jasno oświetlone okna portu lotniczego. Samolot po krótkim postoju na płycie lotniska zaczął kołować w tamtym kierunku. Towarzyszący temu chrzęst i drgania sprawiły, że tu, na ziemi, stracił on całą swoją lekkość i płynność, którymi imponował w powietrzu.

Po przybyciu na miejsce dość długo jeszcze trwało, zanim przytwierdzono końcówkę rękawa i otwarto drzwi. Zniecierpliwieni pasażerowie wyciągali ze schowków swoje torby i pakunki i tłoczyli się bez sensu w ciasnym przejściu. Eryk spojrzał na Konrada stojącego obok fotela, na którym położył swój elegancki podróżny neseser. Konrad podchwycił jego spojrzenie, uśmiechnął się i podniósł zaciśniętą dłoń z kciukiem skierowanym do góry. Eryk odpowiedział bladym uśmiechem. Ze zdziwieniem stwierdził, że już nie odczuwa lęku ani zdenerwowania. Chciało mu się tylko spać i chyba to sprawiało, że miał spowolnione ruchy. Nie mógł się zdobyć na bardziej energiczny gest. Jako ostatni wyciągnął swoją torbę ze schowka, wrzucił do niej książkę i obojętnie spojrzał na odsunięty ekspres. Nie chciało mu się go zasunąć do końca. Kiedy zaczęto wpuszczać pasażerów do rękawa, nie dał się ponieść fali naciskających z tyłu osób. Usunął się na bok i puścił wszystkich do przodu. Widział, jak we wnętrzu rękawa znikają Robert i Emil, a po pewnym czasie Konrad. Tak się zresztą umówili, żeby nie trzymać się razem, ale zachować ze sobą kontakt wzrokowy.

Eryk opuścił samolot jako ostatni, żegnany uroczyście w szpalerze stewardes. Jego kroki dudniły głucho po metalowej podłodze. Drgnął lekko, gdy przy wyjściu z rękawa do hali przylotów zobaczył dwóch umundurowanych ludzi z pistoletami automatycznymi na piersiach. Żołnierze przyjrzeli mu się uważnie, gdy jako ostatni opuszczał tunel przytwierdzony do boeinga. Zaraz jednak znowu powróciło dziwne uczucie apatii. Leniwym krokiem ruszył za pasażerami w kierunku konwejera z bagażami. Hala przylotowa lotniska w Bombaju była tym razem opustoszała, a przez to nieprzytulna i przytłaczająca swoim ogromem. Wylądował tylko jeden samolot, więc strumyk pasażerów był prawie niewidoczny w olbrzymim terminalu. Między skupiskami wózków bagażowych krążyli pracownicy obsługi w białych dhoti, zbierając śmieci i zamiatając posadzkę. Przy wyjściach na przeciwległym krańcu hali siedzieli na swoich stanowiskach funkcjonariusze straży granicznej i kręcili się celnicy w granatowych koszulach z krótkimi rękawami. Blade światło lamp jarzeniowych pogłębiało nastrój senności i znużenia.

Eryk stanął nieco z boku konwejera i patrzył tępo na obracającą się taśmę. Wreszcie pojawiły się na niej pierwsze bagaże. Wśród nich powinna ukazać się jego czarna walizka, którą z Agnieszką kupili specjalnie na tę podróż. Eryk chciał wziąć starą, ale jego żona uznała, że nie wypada ruszać w wielki świat z czymś tak topornym. Kupili więc ładną, ze skóry, z szyfrowym zamkiem. Eryk uśmiechnął się w duchu. Agnieszka jak zwykle miała rację. Jak miałby udawać bogatego kupca, jeśli trzymałby w ręku walizkę w sam raz dla kloszarda? Kłopot z nową walizką polegał jednak na tym, że była ona dość typowa, a Eryk nie był jeszcze do niej na tyle przyzwyczajony, aby dostrzegać jej indywidualne cechy. Kartka z wizytówką była mała i z daleka trudno było się zorientować, czy to jego walizka. W czasie tej podróży już dwa razy zdarzyło się, że Eryk wyciągał rękę po nie swoją walizkę, po czym musiał znosić przeciągłe spojrzenie jej właściciela.

Toteż tym razem się nie spieszył. Stał trochę z boku, czekając aż przy konwejerze nieco się rozluźni. Widział, jak Emil ściąga swoją walizkę z taśmy i po umieszczeniu jej na wózku zdecydowanym krokiem zmierza do wyjścia dla podróżnych, którzy nie mają nic do oclenia. Chwilę potem podążył w tym kierunku Robert, a za nim Konrad. Tłum przy konwejerze szybko topniał, więc Eryk wreszcie podszedł bliżej, szukając wzrokiem swojej walizki. Dostrzegł ją natychmiast, bo wśród nielicznych już bagaży przesuwających się na taśmie, tylko jeden był czarny. Zdjął ją z taśmy, położył na wózku i niespiesznie ruszył w kierunku wyjścia, w którym już znikli jego koledzy. Nie udało mu się jednak do niego dotrzeć.

Wysoki mężczyzna w garniturze, wyglądający z daleka na Europejczyka, szybkim krokiem przecinał na ukos halę przylotów. Eryk zrozumiał, że mężczyzna idzie do niego dopiero wtedy, gdy ten zatrzymał się kilka kroków przed jego wózkiem bagażowym. Zdecydowanym ruchem nakazał Erykowi zmianę kierunku marszu i poprosił go o paszport. Eryk poczuł, że drętwieją mu nogi. Nie mógł opanować drżenia rąk, gdy wyciągał dokument wraz z biletem z kieszeni na piersiach. Zobaczył twarz o ciemnej karnacji i wpatrzone w niego badawczo bystre brązowe oczy. Teraz nie było już wątpliwości, że mężczyzna jest Hindusem.

Szli w milczeniu do ściany, w której znajdowały się drzwi, jedne z wielu, prowadzące na zaplecze hali przylotów. Mężczyzna polecił Erykowi położyć na długim stole swoją torbę i walizkę, a następnie otworzyć je. Eryk wykonał te polecenia, mając wrażenie, że właśnie spełnia się jego największy koszmar. Po otwarciu walizki widoczny był na pierwszym planie radiomagnetofon, który Eryk kupił w Singapurze. Polak wiedział, że wwożony do Indii sprzęt elektroniczny podlega ocleniu. Zaczął więc coś niemrawo i głupio tłumaczyć, że zupełnie zapomniał zgłosić go do oclenia. Mężczyzna machnął na to lekceważąco ręką i zaczął szybko przerzucać rzeczy w walizce. Wreszcie położył obie ręce na dnie i przesuwał je, macając, prawdopodobnie w poszukiwaniu skrytki. Niezadowolony, że nie znalazł tego, czego szukał, polecił Erykowi zamknąć walizkę i zajął się z kolei torbą. Tutaj także nic nie znalazł. Wtedy wyprostował się i patrząc surowo na Eryka, zapytał o coś szybko. Eryk zrozumiał z tego tylko słowo gold.

– I have not any gold – zapewnił trochę zbyt gwałtownie. A potem, jakby chciał zatrzeć wrażenie tej gwałtowności, dodał z uśmiechem, który w zamierzeniu miał być lekki, ale w istocie był nerwowym grymasem: – I have only some gold on my finger. – Pokazał rękę z obrączką na palcu.

Mężczyzna nie zareagował na dowcip. Patrzył na Eryka ponuro, lustrując spojrzeniem całą jego sylwetkę. Zatrzymał wzrok na podbrzuszu, a Eryk poczuł, że przenika go lodowata fala, a potem pojawiło się dziwne mrowienie skóry na głowie. Było to uczucie pewności, że właśnie wpadł. Mężczyzna kazał mu opróżnić kieszenie spodni. Ale w kieszeniach była tylko chusteczka do nosa, nic więcej, a mimo to spodnie były nadal wypchane. W oczach cywila pojawił się błysk zrozumienia. Ręką wskazał drzwi i popchnął Eryka w ich stronę. Mężczyzna chciał jeszcze wrócić po swoje bagaże, ale celnik na to nie pozwolił i stanowczo nakazał mu wejść do środka. Eryk znalazł się w wąskim korytarzu. Przeszli parę kroków, po czym otworzył jakieś drzwi i lekko popchnął Polaka, nakazując mu wejście do środka. W dużym pomieszczeniu przy biurkach pod ścianą siedziało dwóch ludzi w granatowych mundurach. Cywil coś do nich powiedział, na co jeden z mundurowych wstał i gestem skierował Eryka za zasłonę z białego płótna. Następnie kazał mu zdjąć spodnie, ilustrując swoje polecenie sugestywnym ruchem. Celnik w cywilu przyglądał się temu z boku. Zrezygnowany Eryk, wciąż mając nadzieję, że śni, odpiął pasek i zdjął spodnie. Mundurowy chwycił je, zanim Eryk zdołał do końca wyjąć nogę z nogawki, czym prawie nie spowodował jego upadku. Polak potoczył się na ścianę, a celnik złapał wiszące w spodniach kieszonki, z których zaczęły wysuwać się sztabki złota, owinięte starannie samoprzylepną folią. Cywil i mundurowy pokiwali do siebie głowami z tryumfalnym uśmiechem.

W tym momencie skończyło się pobłażliwe traktowanie. Mundurowy z furią natarł na Eryka, niemal zdzierając z niego koszulę. Wprawnymi ruchami obmacał wszystkie jej zakamarki i odrzucił na bok. Z kieszonki wypadły przy tym papierosy i zapalniczka, które celnik podał cywilowi. Eryk stał w samych majtkach, trzęsąc się z zimna, chociaż w pomieszczeniu było gorąco i wiatrak pod sufitem musiał pracować na pełny regulator. Hindus obszedł Eryka dookoła i polecił mu zdjąć buty. Obejrzał dokładnie podeszwy, zważył buty w dłoni, po czym rzucił je na podłogę.

Po wyjęciu złota z kieszonek celnik oddał Erykowi spodnie, uprzednio sprawdziwszy je dokładnie, i kazał mu się ubrać. Kiedy to nastąpiło, mundurowi wyprowadzili Eryka na korytarz, trzymając ręce na jego ramionach. Cywil gdzieś się ulotnił. Zaprowadzili go do niewielkiego pomieszczenia, gdzie stała jedynie drewniana ławka. U góry przez zakratowane okienko wpadał do środka mdły zapach podzwrotnikowej nocy. Nie było tu żadnego wiatraka. Przy suficie świeciła mała żarówka w drucianej oprawie, skąpo oświetlając pomieszczenie. W rogu przy drzwiach stał umundurowany celnik, ten, który nie brał udziału w rewizji. Jego chuda, śniada twarz nie wyrażała żadnych emocji, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami patrzył obojętnie na Eryka. Mimo drastycznych okoliczności, w jakich się znalazł, Polaka nie opuszczało uczucie odrętwienia. Nie myślał teraz o swojej przyszłości czy o Agnieszce i dzieciach. Po prostu nie myślał o niczym. Wpatrywał się tępo w plamę widoczną na spodniach munduru swojego strażnika. Nie wiadomo, dlaczego ta plama rozpościerająca się nieregularnie w okolicy kolana skupiała jego uwagę.

Eryk nie potrafił określić, jak długo trwał pobyt w tym ciasnym pomieszczeniu. Niespodziewanie drzwi na korytarz zostały gwałtownie otwarte i stanął w nich mundurowy, który przeprowadzał rewizję. Skinął głową na Eryka, który wstał z miejsca i poszedł w jego kierunku. Znów znalazł się między dwoma celnikami, którzy tak jak poprzednio, trzymając ręce na jego ramionach poprowadzili go wąskim korytarzem. Tym razem jednak trasa okazała się nieco dłuższa. Doszli do klatki schodowej, tam schodami dotarli na pierwsze piętro. Stanęli przed drzwiami, na których coś było napisane, ale Erykowi nie chciało się czytać. Jeden z celników zapukał, a po usłyszeniu głosu z tamtej strony, otworzył drzwi. Eryk zobaczył gabinet z dużym biurkiem, za którym siedział szpakowaty Hindus w dużych okularach w czarnej oprawie. Celnik od rewizji zameldował przybycie. Gospodarz gabinetu wykonał w milczeniu gest, po którym konwojenci doprowadzili Eryka do krzesła znajdującego się przed biurkiem, a sami stanęli nieco z tyłu. Dopiero teraz Eryk zauważył, że na biurku znajduje się sześć ćwierćkilogramowych sztabek złota, które miał wcześniej przy sobie. Obok, na ławce pod oknem, leżała jego czarna walizka i torba podręczna.

Urzędnik nie zaszczycił Polaka spojrzeniem. Trzymał w ręku jego paszport, który z uwagą przeglądał. Wydymał przy tym wargi i wprawiał w ruch obwisłe policzki. Przypominał trochę zakłopotanego ojca, który ma przeprowadzić rozmowę wychowawczą z niesfornym synem. Ciągle nie podnosząc wzroku, zapytał Eryka o imię, nazwisko i datę urodzenia, następnie o obywatelstwo i miejsce wydania paszportu. Każdą odpowiedź sprawdzał skrupulatnie z danymi w paszporcie. Następnie odłożył dokument, splótł palce, kładąc dłonie na blacie biurka, spojrzał na zagubionego Polaka i zapytał o cel podróży z Indii do Singapuru i z powrotem.

Początkowo Eryk chciał przedstawić wersję o kupcu konfekcji damskiej, którą mu podpowiedział Konrad w samolocie, ale natychmiast uznał, że jest ona już całkowicie spalona, a zresztą przewidziana była na zupełnie inną sytuację. Powiedział więc, że będąc w trudnej sytuacji życiowej, postanowił za swoje oszczędności kupić złoto, aby, sprzedając je z zyskiem na czarnym rynku, oszczędności te pomnożyć. W Polsce musi bowiem spłacić długi, w które popadł. Uznał, że ta transakcja jest dla niego jedyną szansą.

Urzędnik słuchał cierpliwie chropawej angielszczyzny Eryka, zapisując coś od czasu do czasu. Kiedy Eryk skończył, zapytał go, z kim odbył podróż do Singapuru. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami mężczyzna stanowczo zapewnił, że nikt mu w tej podróży nie towarzyszył. Sam przyjechał do Indii i sam pojechał do Singapuru. Starszy urzędnik pokręcił głową z wyraźnym smutkiem i powiedział coś, czego Eryk nie całkiem zrozumiał, ale domyślił się, że to, czy mówi prawdę, czy kłamie, nie będzie trudne do sprawdzenia. Chwilę milczał, patrząc badawczo na Polaka, a potem nagle zmienił dotychczasowy spokojny, niemal wyrozumiały ton głosu i twardo spytał, komu Eryk zamierzał tu, w Bombaju, sprzedać swoje złoto. Eryk wiedział, że tego mu nie wolno powiedzieć w żadnym wypadku, bo tylko on – człowiek, na którego zamówienie wieźli złoto z Singapuru – może go wyciągnąć z tej opresji. Wzruszył więc ramionami i powiedział, że jeszcze nie wie. Miał zamiar dopiero popytać o to w sklepach i na bazarach.

Takiej reakcji urzędnika jednak nie przewidział. Spokojny do tej pory funkcjonariusz służby celnej nagle zmienił wyraz twarzy, gwałtownie podniósł się z krzesła i wymierzył Erykowi siarczysty policzek.

– Who is to be your client here?! – krzyknął.

Uderzenie nie było zbyt silne, ale wstrząsnęło Erykiem. Uświadomiło mu nagle, że jako człowiek złapany na przestępstwie utracił swoje zwyczajowe prawa. Nikt tutaj nie będzie traktować go z szacunkiem należnym turyście z Zachodu. Jest teraz gorszy od najnędzniejszego pariasa. Bo tamten, chociaż biedny i poniewierany, jak teraz Eryk, ma jednak coś tak cennego jak wolność. To błyskawiczne przejście z roli podziwianego sahiba do kogoś gorszego od pariasa było szokujące. Eryk nagle zrozumiał, że teraz każdy może nim tu pomiatać. Szorstkie poszturchiwania celników jeszcze mu tego nie uświadomiły, ale otrzymany policzek pozbawił go złudzeń.

Uderzenie wytrąciło go ze stanu dziwnej apatii, w jakiej znajdował się od czasu lądowania samolotu, i spowodowało nikły odruch buntu. Eryk wyprostował się i patrząc w oczy swojemu oprawcy, postanowił, że nie powie już więcej ani słowa. Urzędnik zrozumiał to spojrzenie. Westchnął ciężko, znów wracając do roli zawiedzionego ojca. Skinął ręką na mundurowych, którzy szturchnęli Eryka, nakazując mu powstać z krzesła. Już mieli opuścić gabinet, gdy urzędnik zawrócił ich do swojego biurka. Sięgnął po jakiś dokument i kazał go Erykowi podpisać. Ten podpisał bez słowa podsuniętym mu długopisem, nie interesując się treścią dokumentu.

Mężczyzna ponownie znalazł się w tym samym małym pomieszczeniu, gdzie kazano mu usiąść na drewnianej ławce. Strażnik zajął to samo miejsce w kącie przy drzwiach. Eryka zaskoczyło, że zniknęła plama na nogawce jego spodni. Podniósł wyżej wzrok i przekonał się, że celnicy się zamienili: teraz pilnował go ten, który przeprowadzał rewizję. Podobnie jak tamten, również i ten strażnik miał doskonale obojętny wyraz twarzy i spojrzenie skierowane w jakiś punkt nad głową Polaka. Nie wiedząc właściwie czemu, Eryk poczuł do niego wdzięczność za takie zachowanie.

Trwało to około godziny, a może trochę dłużej. Eryk stracił rachubę czasu, został zresztą już podczas rewizji pozbawiony zegarka. Potem otworzyły się drzwi i stanęli w nich dwaj policjanci w zielonych mundurach. Jeden chudy, jak większość Hindusów, z gołą głową i twarzą naznaczoną blizną biegnącą od nasady nosa przez policzek, i drugi, nieco tęższy, z czarną brodą i w granatowym turbanie. Zamienili kilka słów z celnikiem, po czym ten z blizną, która nadawała jego twarzy złowrogi wyraz, podszedł do Eryka, kazał mu wstać i sprawnie założył kajdanki.

Poszli korytarzem w odwrotnym kierunku i za chwilę znaleźli się poza budynkiem, na dziedzińcu otoczonym wysokim parkanem z metalowych prętów. Eryk wciągnął głęboko w płuca ciepłe powietrze, w którym wyczuł zapach smażonego mięsa w sosie curry. Ten zapach nie pobudził w nim jednak apetytu, choć od ostatniego posiłku w samolocie upłynęło dużo czasu. Wręcz przeciwnie, poczuł że zbiera mu się na wymioty. Aby temu zapobiec, zaczął szybko przełykać ślinę.

Pojawiły się przed nim tylne drzwi furgonetki. Policjant w turbanie otworzył je, a ten drugi wepchnął Eryka do środka. Kazał mu usiąść na bocznej ławce, po czym zwolnił mu jedną rękę z uchwytu kajdanek i przymocował go do metalowej listwy z tyłu siedziska. Sam usiadł na ławce z przodu, mając za plecami okienko szoferki. Brodaty zamknął za nimi drzwi i siadł za kierownicą. W mdłym świetle lampki pod sufitem Eryk zobaczył ten sam profesjonalnie beznamiętny wyraz twarzy pilnującego go policjanta, do czego zdążył się już tu przyzwyczaić. Dopiero teraz, kiedy usłyszał warkot silnika samochodu, który wiózł go w nieznane, ale niewątpliwie straszne miejsce, stanęła mu przed oczami smutna twarz Agnieszki i uświadomił sobie beznadziejność swojej sytuacji. Ale było to dziwne uczucie, jakieś powierzchowne, tak jakby z zewnątrz obserwował samego siebie. Zdawał sobie sprawę z własnej klęski, ale czuł się wewnętrznie pusty, pozbawiony emocji, niezdolny do tego, aby boleśnie przeżywać.

*

Tymczasem w gabinecie na pierwszym piętrze urzędu celnego międzynarodowego portu lotniczego Chhatrapati Shivaji w Bombaju jowialny urzędnik z twarzą zatroskanego ojca, który przed chwilą przesłuchiwał Eryka, sięgnął po słuchawkę telefonu. Gdy usłyszał w niej oczekiwanego rozmówcę, rozpromienił się i miękkim, życzliwym głosem rozpoczął rozmowę:

– Witaj, przyjacielu. Zrobiliśmy tak, jak chciałeś, złapaliśmy jednego z nich… Nie, nie ma żadnej pomyłki. To na pewno nie jest szef. Temu ich szefowi i jeszcze dwóm pozostałym pozwoliliśmy przejść… O co pytasz? Ile tego jest? Półtora kilograma… Ja też się cieszę. Ty zarobisz sporo pieniędzy, a mnie potrzebny był spektakularny sukces, żeby awansować przed emeryturą… Śpij dobrze, przyjacielu. – Urzędnik odłożył słuchawkę, spojrzał na sztabki złota i zadowolony zatarł ręce.

Bezpiecznemarzenia

Eryk odłożył kolejną kartkę na stos uczniowskich sprawdzianów i znudzony wyprostował się w fotelu. To już ostatni, pomyślał. Za dwa tygodnie rozpoczną się wakacje. W domu panowała cisza i spokój. Bartek bawił się na podwórku, od czasu do czasu Eryk słyszał przez otwarte okno jego pokrzykiwanie. Mariolka zajęta była kolorowaniem obrazków w książeczce. Mężczyznę wzruszyła jej cierpliwość, gdy ukrywając zawód, zgodziła się poczekać z zaśpiewaniem piosenki, której dzisiaj nauczyła się w przedszkolu, aż tata skończy swoją pracę. Z kuchni dochodziły odgłosy krzątaniny Agnieszki.

Właściwie wszystko było w porządku. Dzieci są zdrowe i na razie nie sprawiają kłopotu. Nauczyciele wciąż chwalą Bartka, a w piątej klasie, jak wiadomo, różnie bywa z chłopakami. Mariolka jest tak grzeczna i poukładana, że Eryk nawet obawiał się, czy w dorosłym życiu, jeśli się nie zmieni, nie będzie zbyt łatwo wykorzystywana przez ludzi pozbawionych skrupułów. Swoje relacje z Agnieszką uważał za bardzo dobre. Początkowa namiętność została zastąpiona bardziej dojrzałą formą wzajemnych kontaktów, w której seks stawał się mniej ważny od poczucia wzajemnej bliskości i polegania na sobie.