Uzyskaj dostęp do tej i ponad 60000 książek od 6,99 zł miesięcznie
„Gdybym mógł się cofnąć w czasie i coś zmienić, to złapałbym za fraki samego siebie i zdzielił po pysku tak mocno, żebym w końcu zaczął myśleć jak człowiek”.
Grzegorza Stelmaszewskiego widzieliście nieraz w kinie i telewizji, w wielu barwnych epizodach. Jest przecież teraz aktorem. Ale nie wiecie, że jego życie to dopiero materiał na film!
A właściwie na kilka: na thriller więzienny (siedział siedmiokrotnie), melodramat (kochał Cygankę, która przedwcześnie umarła), sensację przygodową (opisywane napady mógłby nakręcić Scorsese), barejowską komedię (właścicielka mieszkania, z którego go wyrzuciła, okazała się lekarzem w ośrodku dla bezdomnych) oraz… sami poczytajcie. Lecz i to nie wszystko: „Złodzirej” to także barwna kronika społeczno-obyczajowa Polski dwóch epok i wreszcie – współczesny moralitet.
Bulwersująca spowiedź chłopaka z łódzkich Bałut, człowieka z marginesu, po lekturze której nic was już nie zdziwi!
„Chciałem napisać książkę o prawdziwym człowieku. Nie nudną biografię celebryty, sportowca czy polityka, ale człowieka z charakterem, który przeżył życie tak, że inni baliby się wejść w jego buty. Ale też takiego, który przez całe życie był blisko szarego człowieka, który rozumiał jego ból dnia codziennego w latach, kiedy wolność była słowem niemal zakazanym lub co najmniej zniekształconym” – Ivo Vuco.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 772
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Piotr Głuchowski
Korekta: Teresa Kruszona
Projekt graficzny okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Opracowanie graficzne: Elżbieta Wastkowska
Koordynacja projektu: Katarzyna Kubicka
ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa
www.wydawnictwoagora.pl
© Copyright by Agora SA 2017
© Copyright by Ivo Vuco & Grzegorz Stelmaszewski 2017
Wszelkie prawa zastrzeżone
Warszawa 2017
ISBN: 978-83-268-1990-2 (epub), 978-83-268-1991-9 (mobi)
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
ABAROT NA MEKSYK – wracaj do części wyznaczonej dla niegrypsujących
ADAŚ – Adidas
AFERA KOPERKOWA – kłótnia o sprawy nieistotne
AFERA MAJTKOWA – gwałt
AKOWIEC – złodziej wiejskiego inwentarza
ALEJA – przejście między łóżkami
AMANCI – złodzieje hotelowi
AMAZONKI – kobiety złodzieje
AMBONIARZE – włamywacze do kas pancernych i wszelkiego rodzaju sejfów
AMERYKAN – więzień nowicjusz starający się o wstąpienie w szeregi grypsujących
ANDZIA – amnestia
APARAT – nieposłuszny więzień sprawiający problemy; grypsujący więzień niestosujący się do więziennego regulaminu
APROPAK – pseudointeligent
ARBAJCIAK – więzienny pracownik techniczny
ARBAJT – czas pracy fizycznej w więzieniu
ARISCHE SOLDATEN – aryjscy żołnierze
ATANDA – uzbrojona grupa strażników więziennych, grupa szybkiego reagowania
AUTOBUS – dużych rozmiarów paczka herbaty
Ą-Ę – mądrala
BACHNĄĆ SIĘ NA STRUNY – podciąć sobie żyły
BAJTLE – dzieci
BAKA – uważaj
BAKAĆ – palić
BAŁAKAĆ – mówić
BANIA – milion
BARABAN – czajnik
BARDACHA ZAPLOMBOWANA NA PIETRUCHĘ – kibel zamknięty na amen
BARDASZKA – ubikacja
BASTA – wystarczy; skończcie z tym
BATORY – Zakład Karny w Gdańsku
BAWIĆ SIĘ PUZONEM – onanizować się
BEŁT – tanie wino
BETONIARA – radio z komunikatorem zamontowane w ścianie celi więziennej
BETONY – bloki z płyt betonowych
BEZ BAŁACHU – naprawdę; mówię prawdę
BEZ ODDECHU – dożywocie
BIAŁAS – ser biały
BIDUL – dom dziecka
BIEGAĆ PO KOŁOWROCIE – chodzić po spacerniaku
BINIA – dziewczyna, kochanka
BIURWY – pracownice biura
BLATNY CZY SZKARŁATNY – grypsujący czy frajer
BLATNY SZWAJCAR – godny zaufania więzień wykonujący w warunkach więziennych prestiżowe zajęcie, na przykład kucharz, bibliotekarz lub magazynier
BLINDY NA KICHAWIE – okulary na nosie
BLUBES – impreza, potańcówka
BOLEK – zlewozmywak
BOMBLE – dzieci
BRAMINI NA WOJNIE TYLKO SPOKOJNIE – zachowanie spokoju, opanowanie, pełna kontrola sytuacji
BREAK A LEG – połamania nóg (z jęz. angielskiego)
BRYCZESY – spodnie
BRYKA WONI – w samochodzie śmierdzi
BRYKNĄĆ Z WOZA – wyskoczyć z łóżka
BUDRYS – mały chłopiec
BUFET – teren w celi poza stołem
BUJAĆ SIĘ – czaić się
BUJNĄĆ W LAS – uciec do lasu
BUZAŁA – grzałka do parzenia wody, zwłaszcza własnej, nielegalnej produkcji
CAŁA BURTA – cała cela lub całe więzienie
CELKOWY – kapitan celi
CELNA FANGA – karczycho, uderzenie dłonią w tył głowy lub kark
CHASIOK WE ŁBIE – śmietnik w głowie
CHAWIROWAĆ – mieszkać
CHCĘ UCHAĆ JAK BAŁAKASZ – chcę słyszeć, jak mówisz poprawnie grypserą
CHIŃCZYK – gra planszowa
CHLAĆ – skarżyć
CHLASTAĆ SIĘ PO STRUNACH – ciąć się po żyłach
CHŁOPIEC – pogardliwie o współwięźniu, który nie grypsuje
CHOJRAK – cwaniak, mocniejszy od pozostałych
CHUJ TO KOJO – to łóżko nie jest dla grypsującego
CIAĆKI – pieniądze
CIAMAĆ CZORSTY Z DYSZLA – obciągać penisa, którym się wcześniej było gwałconym w odbyt
CIAPAĆ – kroić
CIAPĄG – pociąg
CIĄGNĄĆ ZA SOBĄ OGON – być śledzonym
CIEPŁA LUFA – ciepła wódka
CO KAT DAŁ – ile zasądził sędzia
CUWAKS – więzień skazany po raz pierwszy
CWAŁOWANIE – nielegalna wymiana towarów między celami przez okna
CWELIĆ – gwałcić
CWEL – skazany gwałcony przez współwięźniów
CYNKWAIS – wytatuowana kropka nad lewym okiem, znak rozpoznawczy gitów
CZAJ – herbata; czajować – pić herbatę
CZAPA – głowa cwela, parówy
CZŁOWIEK – więzień grypsujący
CZTERY KONIE JECHAŁY W DERBY Z PARÓWĄ – czterech napakowanych osiłków gwałciło szykanowanego współwięźnia
CZYTADŁA Z DUPAMI – czasopisma erotyczne
ĆMIJKI – kradzione papierosy
ĆWIARTKA – dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności
ĆWIERKAŁ JAK GIT – mówił jak grypsujący, jak stary więzień
DAJ WAPNO NA DRUTY – daj ojca do telefonu
DAMSKIE GŁOSY IDĄ W NIEBIOSY – nieważne, co mówi dziwka
DAWAĆ NA TWARDO – wypróżniać się, załatwiać
DEKIEL – głowa (plombować po deklu – bić po głowie)
DERKA – koc więzienny
DŁUGACHNE I GROMKIE TRYBY – długie i ostre zęby
DOBRY BUNIO – biały chleb
DOGINAĆ DO ZGREDKI KORNISZONKI – iść do babci
DOLEWKA – kara dodatkowa wymierzona przez sąd w wyroku
DOLINIARZE – złodzieje kieszonkowi
DOROŻKA ODHOLOWANA – samochód zabrany
DOSTAĆ KORA – być zgwałconym analnie
DOSTAĆ KWIT I OBCIS – dostać naganę i karę dyscyplinarną
DOSTAĆ Z GRUBEJ RURY – najwyższy wyrok, jaki jest przewidziany za popełnione przestępstwo
DRUGA LIGA – frajer, niegrypsujący więzień, ale szanowany przez grypsujących; aspirujący do pierwszej ligi
DURAK – dureń, głupek, idiota (z jęz. rosyjskiego)
DWIEŚCIE OSIEM, DWIEŚCIE DZIEWIĘĆ, DWIEŚCIE DZIESIĘĆ – paragrafy kodeksu karnego obowiązujące w czasach PRL, oznaczające włamania i kradzieże
DYLIŻANS – taksówka
DZIAMDZIASZ JAK PIZDA – piszczysz jak dziewczyna
DZIURSZLAKI – oczy
DŹWIGAĆ – kraść
DŹWIGAĆ ŻELAZO – ćwiczyć na siłowni
DŹWIGNĄĆ NA LONDYN – przenieść kogoś w miejsce niedostępne dla niegrypsujących
DŻEM – coś zepsutego
ER DWA – R2, więzień o rygorze półotwartym, mogący przebywać w celi wieloosobowej, mogący chodzić do pracy lub/i szkoły
ER JEDEN – R1, więzień oznaczony jako szczególnie niebezpieczny, trzymany w odosobnieniu
FACHOWO NAWIJAĆ – mówić mądrze
FAFAĆ – mówić
FAKIR – więzień o znacznej sile, dużej odwadze i znany z wyczynów
FARMAZONEM JEDZIESZ – kłamiesz
FARTOWNY POMYSŁ – dobry pomysł
FARTUSZEK – pielęgniarka
FĄFEL – kumpel
FELEBEZ – poranna pobudka dzwonkiem przytwierdzonym wysoko na ścianie celi
FENOL – pijak, żul
FERMENCIARZ – awanturnik, prowokator
FESTYN – spotkanie towarzyskie na wolności
FEŚCIARZE (FEST – Frajerska Elita Skurwiałych Towarzyszy) – członkowie podkultury więziennej antagonistycznej wobec grypsujących, obecnie już nieistniejącej
FIKNĄĆ W KIMONO – pójść spać
FIKOŁ – więzienny taboret
FINGIEL – pierścionek
FIRANA – duża ciężka krata na oknach
FLISAK – przemytnik
FORTEPIAN – strażnik więzienny; fortepian z bramy – strażnik więzienny kontrolujący wjeżdżające na teren więzienia i wyjeżdżające z niego pojazdy
FORTEPIAN SIĘ BUJA – strażnik więzienny idzie
FRAJER – osoba niższej kategorii, każdy, kto nie jest członkiem grupy grypsującej (więzień)
FRAJER MA LIMO – niegrypsujący współwięzień ma podbite oko
FRAJER PRZEWALIŁ NA PEKIEL, ŻE JEST GITEM – niegrypsujący współwięzień oszukał nas, że jest grypserem
FRAJER W PORZĄDKU – nie gitman, ale szanowany przez grypsujących
FRYTKOWNICA – drobna dodatkowa krata na oknach utrudniająca wymianę towarów między celami
GAD – strażnik na więziennym obchodzie
GADAĆ Z BZDETEM – mówić głupoty, nieprawdę
GADZINA MARUCHA – Gajowy Marucha
GAJ – las
GANEF – złodziej
GARBISZ MI UCHO – gadasz głupoty
GAROWAĆ DZIEKANKĘ – odsiadywać wyrok 10 lat pozbawienia wolności
GAROWAĆ ZA UBÓJ – odsiadywać wyrok za zabójstwo
GIBAĆ TUZIN – odsiadywać dwanaście lat pozbawienia wolności
GIBAĆ ZA GACIE – odsiadywać wyrok za pedofilię
GICIO OBCIĄĆ – dobrze zobaczyć
GICIO UCHAĆ – dobrze słyszeć
GIEROJ – cwaniak, odważny
GIĘTA – kiełbasa
GIMBUS MIEDZIAKA WPIERDOLIŁ – automat telefoniczny połknął monetę
GINEKOLOG – hydraulik
GIT (gitman, git człowiek) – osoba grypsująca, członek subkultury więziennej
GIT W KORONIE – najważniejszy więzień w zakładzie karnym, herszt
GIWERĘ UCHALI PSY – policjanci usłyszeli wystrzał z broni
GLANY-KAJDANY – ciężkie milicyjne buty
GLĄPA – Zakład Karny we Wronkach
GNIDA – naczelnik więzienia
GOŁĘBNIK – spacerniak więzienny
GRABLEM PRZEKRĘCIĆ – uderzyć ręką w twarz
GROMKIE PATRZAŁKI – duże oczy
GROMKIE RADARY – duże uszy
GRUBE SŁOŃCE – południe
GRYPSERA – język środowiskowy więzienny, gwara środowisk przestępczych
GRYPSOWAĆ – mówić slangiem więziennym
GRYPSY – wiadomości przesyłane nielegalną drogą z zewnątrz do wewnątrz więzienia i na odwrót
GUŁAG – więzienie
HAMERYKA – USA
HANYS – Ślązak
HARATAĆ W GAŁĘ – grać w piłkę nożną
HAREM – cela niegrypsujących, cela frajerów
HERBATNIK – najlepszy przyjaciel w więzieniu, człowiek najbardziej zaufany
HETMANIAK – więzień pochodzący z dawnego województwa zamojskiego
HUCZEĆ – krzyczeć
HUK – krzyk
ILE CI SYPNĘLI? – ile lat masz do odsiadki?
ILE JUŻ WSZYSTKIEGO NOSISZ NA BARACH? – ile lat odsiedziałeś w więzieniu łącznie?
INTERES – kradzież z włamaniem
JAKI PSALM DAŁ KAT Z BREWIARZA? – Z jakiego paragrafu według kodeksu karnego byłeś sądzony?
JAKI ROZMIAR? – jaki numer celi?
JARAĆ NA MULTIPLAYERA – palenie jednego papierosa przez wszystkich współwięźniów. Nikt z niższego szczebla nie mógł nawet dotknąć takiego papierosa, nie mówiąc już o paleniu. Palenie jednego papierosa z więźniem niższej kategorii było zabronione i równało się degradacji grypsującego do poziomu frajera
JARECKA – matka
JARECKIEMU WKITRAŁ PIÓRO W BEBECH – ojcu wsadził nóż w brzuch
JARUZEL – kibel
JEBNĄĆ BRĄZEM W PORCELANĘ – zrobić kupę
JECHAĆ W DERBY – gwałt zbiorowy
JOŁD – początkujący złodziej
JORGNIJ SIĘ – rozglądnij się; zobacz; orientuj się
JUCHA PO CAŁEJ MANIURZE – krew rozbryzgana po całej celi
KABARYNA – samochód służbowy do przewozu więźniów (skazanych)
KACZAN – głowa
KADZIENNIAK – obligatoryjny ubiór więzienny; więzienny drelich
KAFLE – zęby
KAJAK – wiadro
KAJDANY – złote łańcuchy
KAJUTA – cela
KAKAOWE OKO – dupa; odbyt
KALIFAKTOR – więzień funkcyjny (grypsujący), pomocnik personelu
KANIOŁKI W PEPITKĘ – czapeczki w kratkę
KAPCANY – wulgarnie o żeńskich narządach płciowych
KARMANIARZ – złodziej kieszonkowy
KAROCA – ciężarówka
KASJER – złodziej okradający kasy pancerne
KASZLAK – „maluch”, FIAT 126p
KI CHUJ! – kto tam?
KIEPSKO MÓZGOWAĆ – nie myśleć
KIKAĆ – zobaczyć
KIMIARZ – złodziej działający nocą
KINDYBAŁ CI W SZAMOT – chuj ci w dupę
KIRANIE CZAJU – wspólne parzenie i picie herbaty (akt wspólnoty i braterstwa)
KITAJEC – Azjata o skośnych oczach
KIWAĆ – odsiadywać (kiwać dwa wojtki – siedzieć dwa miesiące)
KLAPA PĘKŁA – otworzyły się drzwi
KLAWIATURA – strażnicy więzienni ogółem
KLAWISZ – strażnik więzienny
KLEPAĆ CHABETĘ – walić konia, onanizować się
KLEPAJ – siadaj
KLEPNĄĆ Z LIŚCIA – uderzyć otwartą dłonią kogoś w twarz
KMINIĆ BAJERĘ – rozumieć gwarę więzienną
KNEDLIK – Czech
KOCHANICA – kaloryfer
KOCIOŁ – bijatyka
KOJO – łóżko
KOKS – sterydy, anaboliki
KOLIBA – łóżko
KOMAROWAĆ – spać
KOMNATA – cela
KONTROLUJ BAJERĘ – uważaj, co mówisz
KONTYNGENT – zbieranie oraz podział papierosów i żywności wśród skazanych w jednej celi. Podział odbywał się na zasadzie: dzielimy po równo, złodziejowi wszystko, frajerowi gówno
KONUS – kurdupel, człowiek niskiego wzrostu
KOŃ – mężczyzna o dużych, wydatnych mięśniach; mięśniak z siłowni; steryd
KOPARA – szczęka
KOPERNIK – Zakład Karny w Toruniu
KOSAŁA – nóż
KOSIOR – nóż
KOŚĆ WYCHODZI POZA NAWIAS – złamanie otwarte
KOTLET – obiad
KOTWICA – przyrząd do samookaleczenia używany do połyków
KÓŁKARZ – złodziej samochodów
KRAWĘŻNIK – policjant z ulicznego patrolu
KRETY – złodzieje okradający piwnice
KRÓLIKARSTWO – złodziej kradnący drób i króliki
KUBANY – kubki
KUCIAPA – żeński organ płciowy
KUKIEŁ – wizjer
KULASY – nogi
KWADRAT – dom, mieszkanie
LATAĆ NA KÓŁKACH – kraść auta
LECIEĆ W KULKI – onanizować się
LEGNĄĆ ABAROT NA GONDOLI – położyć się z powrotem do łóżka
LEJCE – prawo jazdy
LINA – przewód elektryczny
LINKER – fałszywy; podszywać się pod kogoś, kim się nie jest; grypsujący, lecz nie złodziej
LIPAJ NA ZLAGROWANĄ DERKĘ – patrz na zaspermiony koc
LIPO – okno
LISTY W SKRZYNCE – pieniądze w skrzynce na listy
LOKOMOTYWA – kara dwunastu lat pozbawienia wolności
LONDYN – teren wyznaczony w celi, gdzie zakaz wstępu mają niegrypsujący
LUKRECJE – słodycze
LUSTRO – widzenie
ŁABĘDZIAK – więzień pochodzący z dawnego województwa bydgoskiego
ŁAPIDUCHY – strażnicy, wychowawcy
ŁOIĆ KAPUCHĘ – zarabiać pieniądze
ŁYPNĄĆ – złapać
ŁYSY KAPOWAŁ – księżyc mocno i jasno świecił
MAJDAN – majątek (więzienny majątek to duże paczki i ilość pieniędzy posiadanych na więziennym koncie zasilanym z zewnątrz)
MANDŻUR – rzeczy osobiste i z więziennego przydziału więźnia; pościel, naczynia itp.
MARMUR – salceson
MAZAK – ostre narzędzie ze szkła lub porcelany
MEKSYK – teren wyznaczony dla niegrypsujących, gdzie mogą wchodzić również grypsujący więźniowie
MENDY – policja
MENDY Z KRYMINALNEJ – funkcjonariusze milicji (policji) z wydziału kryminalnego
MESIE – mercedesy
MIEĆ ĆWIARĘ Z KOZAKIEM – być odważnym
MIEĆ KRZYWO – mieć problemy
MIEĆ KRZYWOŚCI – nie lubić kogoś
MIEĆ LOTY – być naćpanym, mieć halucynacje
MIGLANC – cwaniak
MIKRE PLANETY – małe dziewczynki
MIKRE WYMIONA – mały biust
MIKRY – słaby
MLASNĄĆ LIZAWĄ – oblizać się
MŁYN – areszt śledczy w Poznaniu
MOJRA – tchórz
MÓZGUJESZ, ŻE POBAŁAKASZ I BĘDĘ CYKOROWAĆ – myślisz, że pokrzyczysz i ja się przestraszę
MROWISKO – pracownicy więzienia (strażnicy i cywilni ogółem)
MRÓWA – dowódca straży więziennej
MUMINEK – kurator
MURZYN – więzień sprzątający celę
NA OSTRO ZAKRĘCIĆ – załatwiać się, wypróżniać
NA PLAKAT – metoda włamywania się do sklepu przez wycinanie szyby i zaklejanie dziury plakatem, afiszem
NA SALONACH – w świetlicy
NA WOLKĘ SIĘ ZASTAWIAM – przysięgam na swoją wolność
NAGRANE – załatwiony, nadany skok
NAPADÓWKA – napad z bronią w ręku
NAPIĘCIE W GAZIE – wysokoprocentowy alkohol
NARYSOWAĆ PAPUDZE – napisać do prawnika
NARYSUJ O PRZYKLEPKĘ ZBIORCZĄ – napisz podanie o karę łączną
NASTAWIAĆ RADARY I OBCINAĆ – nastawiać uszu i nasłuchiwać
NASTKI – nastolatki
NAWIJAĆ – mówić
NAWIJAĆ BAJERĘ – rozumieć język grypserski; mówić językiem grypserskim; nawijać – mówić, wyjaśniać
NIE JORGAŁ NAWIJKI – nie rozumiał mowy grypserskiej
NIE KOPSA SIĘ WITY FRAJEROM – nie podaje się ręki niegrypsującym
NIE TRZĘŚ SIĘ – nie cwaniakuj
NIEBO – sufit
NIELAT – nieletni
NIEPOWRÓT Z WOLKI – niestawienie się po przepustce w wyznaczonym terminie z powrotem w więzieniu
NIUCHAĆ – wąchać
NOCNA AUDIENCJA – gwałt na współwięźniu po ogłoszeniu ciszy nocnej
NORMA NIE PRZEJDZIE – nie zmieści się w paczce
NUTY – buty
NYGUS – cwaniak
OBADAĆ – sprawdzić
OBALIĆ SIĘ NA DWIE NIEDZIELE PALMOWE – wyrok pozbawienia wolności na dwa lata
OBCIĄĆ SPRAWĘ JAK KOMORNIK SPRAWĘ – szybko rozejrzeć się i wyczuć sprawę
OBCIĄĆ TEREN – rozejrzeć się po miejscu włamania przed robotą
OBCIĄGAĆ DRUTA – seks oralny
OBCINAĆ – rozglądać się
OBRAZKI – tatuaże
OBSKOCZY NA AMEN – zostanie do końca życia
OBSKOCZYĆ PO SZLUGU – zapalić po papierosie
ODGIBAĆ – odsiedzieć wyrok
ODGIBIE OSIEM KALENDARZY WIĘCEJ – odsiedzi osiem lat więcej
ODKRYTKA – kartka pocztowa
ODSZNUROWAĆ KLAPĘ – otworzyć drzwi celi
ODWALIĆ KITĘ – umrzeć
OKLEPAŁ SZEŚCIU PAŁKARZY I DWA SKOWYRY – pobił sześciu milicjantów i dwa psy milicyjne
OKLEPANY – pobity
OLEJ – herbata
OMEGA – wykształcony, inteligentny współwięzień
OPERACJE – włamania
OPROMIENIĆ GITA – przynieść sławę grypsującemu
ORZECHY – jądra
OSTRO POŁOŻYĆ ORŁEM – uciec tak, żeby nikt nie mógł znaleźć
OSTRY KOŁEK – szpikulec wystrugany z drewna
OWIES – śniadanie więzienne
OŻENIĆ KOSĘ – ciąć nożem, wsadzić nóż
P.T.C.K. – tatuaż więzienny, który oznacza: Pamiętaj, Tuliła Cię Krata
PACANT – pomocnik złodzieja kieszonkowego
PACYNA – głowa
PACZKA – tysiąc złotych
PADLINA – mięso, kiełbasa
PAJĄKI – złodzieje okradający strychy
PAJDA – duży wyrok pozbawienia wolności
PANIAŁ – zrozumiał (z jęz. rosyjskiego)
PAPIER – dolary
PAPRYKARZ – więzień pochodzący z dawnego województwa szczecińskiego
PAPUGA – prawnik
PARAPETÓWA – kobieta niskiego wzrostu
PARCIANKI – spodnie
PARKAN – ściana
PARÓWA – więzień zdegradowany w więziennej hierarchii, szykanowany, gwałcony i bity, z zakazem używania grypsery
PARÓWA WCIĄŻ BYŁ W AKCJI – zdegradowany więzień wciąż był gwałcony
PARYŻ W PIEKLE – gruby portfel w wewnętrznej kieszeni płaszcza
PARYŻANKA – portfel, portmonetka
PASÓWKA – kradzież z włamaniem polegającym na otwieraniu drzwi za pomocą dopasowanego klucza
PATRZONKO – widzenie
PATYKIEM PISANE – tanie wino
PENITENCJARKA – służba penitencjarna; służba więzienna
PERON – korytarz więzienny
PESTKA – kara pięciu lat pozbawienia wolności
PESTKA W BANKU – dziesięć punktów
PESTKA ZA PIGUŁĘ – pięć lat więzienia za włamanie do domu lekarza
PIERWSZA LIGA – elita w więziennej hierarchii
PIES – milicjant (dawniej), policjant (obecnie)
PIKAWA – serce
PINDOL – penis
PINGIEL – dziecko, mały chłopczyk
PISARZ – więzień piszący elokwentnie i bezbłędnie (listy, prośby, listy urzędowe)
PLANETA KOPSA ŻARU – słońce mocno świeci
PLASTIK – deska klozetowa
PLATERY – talerze
PLATYNKI – biżuteria
PLEBANIA – sąd
PLERÓW NIE OREZAM – włosów nie obetnę
PLIT – płaszcz
PLOMBA – zakaz
PLOMBOWAĆ PO CAŁEJ CZAPIE – bić po głowie
PO SZNAPSIE JARECKIEJ WRĄBAŁ DO SPODU – po wódce matkę pobił na śmierć
POCHAPAĆ DZIDĘ – obciągnąć kutasa; seks oralny
POCHLASTAĆ SAMARĘ – przeciąć brzuch
PODBIJAĆ NA BAJERĘ – przychodzić na rozmowy, nauki
PODBIJAĆ NA STARANIE – przychodzić na nauki
PODJECHAĆ POD KWADRAT – podejść pod dom
POLDAS – skazany, który dostaje nominację na poldasa, musi przestrzegać zasad etosu więziennego i słuchać się uprzywilejowanych współwięźniów
POŁYK – samookaleczenie poprzez połknięcie metalowego haczyka na sznurku, który potem podciąga się powoli do góry, aby haczyk przeorał nieznacznie wnętrzności. Inna wersja to połykanie ciężkich metalowych przedmiotów, które powodują ból brzucha. Przy każdym niemal połyku potrzebna jest operacja. Połyk to forma buntu więziennego lub próba bycia przetransportowanym do cywilnego szpitala po to, aby uciec lub dla zabawy i cwaniactwa
POSKWIERCZY – poopowiada
POWALONY – skazany na karę pozbawienia wolności
POWIASTKA – przepustka
POWIETRZAK – cywilny pracownik pracujący z więźniami
PÓJDZIE W CUG Z PUCHY – ucieknie z więzienia
PÓŁA – środkowe łóżko z trzech poziomów łóżek piętrowych
PRAWICZEK – pierwszy raz skazany na karę pozbawienia wolności
PRESLEJ – kran
PRIMA SORT – super, bardzo dobrze wykonane
PROROK JEJ JESZCZE SZLABAN ZAKŁADA – dziewczyna nieletnia
PROSIT! – na zdrowie! (z jęz. niemieckiego)
PRZECWELONY – przecwelić kogoś, znaczy sprowadzić do najniższego szczebla w hierarchii więziennej. Może się tak stać poprzez gwałt, dotykanie przez niegita rzeczy należącej do więziennej ferajny etc.
PRZEDŁUŻONE WAKACJE – niepowrót z więziennej przepustki
PRZEJŚCIÓWKA – cela przejściowa, zanim więzień zostanie przydzielony do odpowiedniej
PRZERZUTKA – przeniesienie do innej celi
PRZESTRZELONY – zdegradowany na niższy szczebel w hierarchii więziennej
PRZESZFARCOWAĆ – przemycić, przeprowadzić
PRZEŚWIETLIĆ – sprawdzić
PRZETARGAĆ SIĘ PRZEZ BARDACHĘ – wejść przez okno w ubikacji
PRZEWAŁKA – podkręcanie licznika w taksometrze
PRZYDZWONIĆ – uderzyć
PRZYFANZOLIĆ – uderzyć
PRZYGRUCHAĆ CI, SZCZĘŚCIARZU? – przypierdolić ci, szmaciarzu?; szczęściarz – uwłaczające wyzwisko wśród więźniów (słowo zakazane)
PRZYJŚĆ DO BLATU LUB PÓJŚĆ DO BUFETU – zasiadać z grypsującymi przy jednym stole lub spożywać posiłki w ubikacji
PRZYLIPIAM, ŻE BINIA KOPSNĘŁA TŁUSTĄ WALIZĘ – widzę, że kobieta wysłała dobrze zaopatrzoną paczkę
PRZYLIPIĆ – zobaczyć
PRZYPALIĆ NA ROBOCIE – złapać na gorącym uczynku
PRZYPAŁ – problem
PRZYPIĄĆ – niesłusznie oskarżyć
PRZYPUCOWAŁ – przyznał się
PRZYPUKAĆ DO SĄSIADÓW – kontaktować się z więźniami z sąsiednich cel
PRZYTULIĆ – przywłaszczyć
PSIARNIA – posterunek milicji (policji)
PTAKOWO – Zakład Karny we Wronkach
PTASZKI GICIO CIENIUJĄ – ptaszki ładnie śpiewają
PUCUJ SIĘ – kim jesteś; kto tam?
PUDŁO – telewizor
PUKNĄĆ W JAJO – onanizować się
PULPIT – blat
PUŚCIĆ FANTY U PASERA – sprzedać skradzione łupy przestępcy, który takie przedmioty skupuje
PUŚCIĆ FARBĘ – wygadać się, wsypać kolegów
PUŚCIĆ LIPNĄ WIADOMOŚĆ – mówić plotki
PUŚCIĆ W KANAŁ – sprzedać samochód na części
PUŚCIĆ WĘDKĄ GRYPS – przekazać wiadomość poprzez sznurek łączący dwie cele (lub więcej) poza oknem
PUŚCILI MALUNEK – puścili list gończy
PUZON – muszla klozetowa
PYRAK – więzień z Poznania
PYRAKOWO – tereny dawnego województwa poznańskiego; więzienie na terenie tego województwa
RAKIETA – paczka żywnościowa (i nie tylko) przynoszona lub przysyłana więźniowi z zewnątrz
RAMKI SZLUGÓW – paczki papierosów
RAMPIARZE – złodzieje kradnący na dworcach PKP
RĄBAĆ AKSAMITNĄ BIŻUTERIĘ – drób
RECHA – ostre narzędzie z metalu
RECHOTAĆ – śmiać się
REICH – Niemcy
REMANENCIARZ – złodziej okradający sklepy
REWIZOR – złodziej okradający drogie sklepy, Pewexy, złotników, salony mody
ROBIĆ AFERĘ Z GITAMI – kłócić się z grypsującymi
ROKI – lata
ROZKMINIAĆ – rozwiązywać problem, uzgadniać coś
ROZPRUĆ SIĘ – przyznać się do winy na posterunku
ROZWIERCAĆ – gwałcić analnie
RZUCIĆ – zrobić
RZUCIĆ ZASTAWKĘ – złożyć najważniejszą przysięgę złodziejską
RŻNĄĆ W SZTORKI PRZY BLACIE – grać w karty przy stole
SARA – pieniądze
SCHOWALI MNIE DO PUDŁA PÓŁ TUZINA TEMU – zamknęli mnie w więzieniu 6 miesięcy temu
SCYZORYK – więzień pochodzący z dawnego województwa kieleckiego
SIANO – pieniądze
SIKORKI – dziewczyny
SKOCZYĆ NA MONOPOL – okraść sklep alkoholowy
SKOCZYĆ RAZEM NA ZAKUPY – wspólny skok lub włamanie
SKOWYR MULTIRECYDYWA – wilk
SKRAPLACZ – penis
SKRĘCAĆ SZUPLĘ – tworzyć grupę na napad
SŁOŃCE – światło przy suficie
SMACZY? – dobre?
SMAROWAĆ STYJĘ MARGARYNĄ – smarować odbyt wazeliną lub margaryną do aktu analnego
SMUTNIAK – czarny chleb razowy, więzienne pieczywo
SOŁDATY – żołnierze
SPADOCHRONY – biustonosz
SPĘKAĆ – poddać się
SPRZEDAĆ ZA HAJS – wydać za pieniądze
SPUKANY – naćpany
SPUŚCIĆ BUKI – zbić kogoś
SPUŚCIĆ DZIEKANKĘ – odjąć (darować) dziesięć lat z wyroku
SRAĆ SŁOWEM – wulgarnie się odzywać, nie szanować rozmówcy
STARY GADZINA – naczelnik więzienia
STARY GARUS – wielokrotny bywalec zakładów karnych
STARY OMEGA – nauczyciel
STAWAĆ NA WARUNEK – stawać przed komisją weryfikacyjną o warunkowe zwolnienie z więzienia
STODOŁA – samookaleczenie polegające na przecinaniu sobie brzucha i wrzucaniu do rany śmieci
STOLYCA – Warszawa
STRZELECKI – Zakład Karny w Strzelcach Opolskich
STRZELIĆ Z GLANA – uciec
STRZELIĆ ZE SPRĘŻYNOWCA – otworzyć nóż sprężynowy
STRZELIŁ Z GLANA DO GAJU – uciekł na nogach do lasu
STYJA – dupa
SUKA – samochód milicyjny (policyjny)
SUSZYĆ TRYBY – uśmiechać się
SZABER – kradzież z włamaniem
SZAMA – jedzenie
SZAMAĆ JAD – zatrucie pokarmowe
SZAMOT – dupa
SZARPNĄĆ SIĘ NA STRUNY – podciąć sobie żyły
SZCZENIAKI – małe, hotelowe buteleczki z alkoholem
SZCZĘŚCIE MAJĄ TUFTY I PSY, A LUDZIE MAJĄ FART – (powiedzenie) szczęście mają prostytutki i milicjanci (policjanci), więźniowie z subkultury grypserskiej mówią na to fart
SZCZWANA MINIA – cwana dziewczyna
SZEMRAK – złodziej
SZEMRANE ZNAJOMOŚCI – nieciekawe, podejrzane znajomości
SZEMRANIEC – więzień pochodzący z Warszawy
SZEŚĆDZIESIĄT PARAGRAF DWA – wielokrotna recydywa; przestępstwo z tego samego lub podobnego artykułu kodeksu karnego
SZKIEŁKO – mały turystyczny telewizor
SZKLARZE – złodzieje dostający się do obiektu oknem
SZKLIŁ – kłamał
SZLAM – noc; NA SZLAMIE – w nocy
SZMATA – gazeta
SZMUGIEL – trefny towar
SZPĄCIĆ – grypsować
SZTANGA – karton
SZTYWNA CELA – cela grypsujących pozbawiona więźniów niższego szczebla
SZUFLADA – najniższe łóżko w segmentach piętrowych celi
ŚCIEPA – zrzutka
ŚLEDZIK – więzień z dawnego województwa białostockiego oraz z dawnego województwa łomżyńskiego
ŚMIETNIKI PRZEWRACAŁ NA ROGATKACH – okradał kioski na przedmieściach miasta
ŚMIGAJ PO KAJAK I KASUJ PARKIETKĘ – idź po wiadro i wymyj podłogę
ŚMIGNIJ DO BLATU NA POJARUNEK – usiądź do stołu i zapalimy; pojarunek – papierosy
ŚREDNIE OCZKO – (21) pożyczone pieniądze, ponad dwa miliony złotych
ŚWIECA – obserwacja otoczenia w czasie przestępstwa
ŚWIEŻAK – nowy więzień; pierwszy raz w więzieniu
ŚWINIE Z WIEJSKIEJ – politycy
TAJWAN – łóżko położone najwyżej z trzech poziomów łóżek piętrowych
TARGAĆ KABEL – obciągać, seks oralny
TARGAĆ SAMARĘ – nieść koszyk
TARGAĆ SIĘ PO SZCZĘKACH – walić się po mordach; bić się
TONFA – pałka policyjna
TOWOT – pasztet
TRAJKOTAŁ ŚWIERGONEK – dzwonił dzwonek, budzik
TRAKTEM BUJA SIĘ KRASNA KANIOŁA – ścieżką idzie Czerwony Kapturek
TREP – żołnierz zawodowy
TROCINIAKI – (obelga) głupki, idioci
TRÓJASA NIE MOGLI GO ZHATRAĆ – trzy lata nie mogli go namierzyć
TRUJE – pieprzy, kłamie, zmyśla
TRUKAĆ – mówić
TRUPKARZ – złodziej okradający pijaków
TRUPKARZE – złodzieje okradający nieboszczyków, cmentarze, domy pogrzebowe
TRZECIA LIGA – najniższy szczebel w hierarchii subkultury więziennej; więzień szykanowany, gwałcony, bity i okradany; przyklepać trzecią ligę – sprowadzić współwięźnia na najniższy szczebel hierarchii subkultury więziennej
TRZON – (dzida) penis
TRZY MALUNKI – trzy listy gończe
TURLAJ NA KOJO – kładź się na łóżko
TYCER – pomocnik złodzieja
TYGRYSÓWKA – cela odosobnienia dla agresywnych i niebezpiecznych więźniów
TYRA NA SZMACIE – jest sprzątaczką
TYRKA – praca, do której przyjmuje się osadzony więzień na czas odbywania kary pozbawienia wolności
U ZAMKU SZLACHTA DYBIE – waluciarze przy zamku się kręcą
UCHAĆ I FILOWAĆ – słuchać i patrzeć
UCHAJ SWOJEJ LALKI – słuchaj swojej dziewczyny
UCZTA – kradzież kieszonkowa
UDERZYŁ W RAMKI – umarł
UKAJĄC – (ukać, podukać, naukać) ucząc się (uczyć, poduczyć, nauczyć)
UŁAN SCHOWAŁ DZIDĘ DO BADEJEK – gwałciciel schował penisa do majtek
UŁANI PCHALI SZTAFETĘ – gwałt zbiorowy na współwięźniu
UNIKAĆ BIGOSU – nie mieszać się w bójki i kłótnie ani z więźniami, ani z penitencjarką
UNITARKA – oddział intensywnej terapii
URUCHOMIĆ – zaświecić
UTRUPIĆ – zabić
W DWUSZEREGU ZBIÓRKA – dwucyfrówka
W KABZIE NA STYI MAM SAŁATĘ – w kieszeni na dupie mam pieniądze
W PIERDLU – w więzieniu
W POMPKĘ – świetnie, bardzo dobrze
WAFEL – przyjaciel
WAFLOWAĆ – kumplować; zaprzyjaźnić się ze współwięźniem
WAGA – sprawa sądowa
WALIĆ KOKS – szprycować się sterydami
WALIĆ MINETĘ – podlizywać się komuś
WALIĆ W CZŁONA – denerwować strażników więziennych
WALNĄĆ Z GRABY W UŚMIECH DRUCIARZA – uderzyć ręką w twarz obciągającego
WALNIĘCIE W PIEC – popełnienie błędu, powiedzenie lub zrobienie czegoś, czego grypsującemu nie wolno
WATÓWKA Z MOJEK – grzałka do parzenia wody z żyletek
WCZEŚNIEJSZA ODKLEPKA – warunek, wyjście warunkowe
WIĄCHA – wyzwiska pod adresem drugiej osoby
WICIAKI – rękawice
WIĆ – ręka
WIERZEJE – drzwi
WJECHAĆ POD MAŃKĘ – wejść do domu
WŁAM Z NADANIA – włamanie na zlecenie
WŁASNĄ LALĘ NA PAL NABIJAŁ PRZY SWOIM JARECKIM – z własną dziewczyną uprawiał seks przy ojcu
WOJTEK – miesiąc
WOLKA – wolność
WOŁY – ludzie ze wsi
WPORZO Z CIEBIE AGREGAT – dobry z ciebie cwaniak
WPYLAĆ – jeść
WRÓBLE – ruble (jednostka monetarna ZSRR)
WRZUCIĆ NA DŹWIĘKI – dźwiękoszczelna cela, w której osadzony odbywa karę dyscyplinarną
WRZUCILI MY GO DO WORA – zrzucić współwięźnia do najniższego szczebla w hierarchii subkultury więziennej
WSKAZAĆ – pokazać
WSPÓLASA SPRZEDAŁ – wsypał wspólnika w czasie przesłuchania
WURST – kiełbasa
WYCHOWEK – więzienny wychowawca
WYDYGANI – przestraszeni
WYDZIARGAĆ – (dziarać, dziary, wydziarany) wytatuować (tatuować, tatuaże, wytatuowany)
WYFRUNĄĆ PRZED TERMINEM – wyjść na wolność przed końcowym terminem odsiadki
WYJEBAĆ DZWONA – znokautować przeciwnika uderzeniem z głowy
WYJEBANY NA PODMIANCE – sposób okradania przez cinkciarzy. Plik ciętych gazet zawinięty w jeden lub dwa banknoty. Tak zwany sztos
WYKNAJAĆ – wyskakiwać
WYKRĘCIĆ DZIESIONĘ – napaść na kogoś z bronią w ręku
WYPRZTYKAĆ SIĘ – mieć dość uprawiania seksu, być zmęczonym
WYROBIĆ – zdać egzamin
WYSIUDAĆ NA INNĄ KOLIBĘ – wyrzucić na inne łóżko
WYSOKI BELKĄ – żołnierz wysoki rangą
WYSPA – Zakład Karny w Iławie
WYTARGAĆ – wyciągnąć
WYZWIJ GO NA PARKIET – wezwanie przeciwnika do bójki jeden na jeden
WYZWOLIĆ – uwolnić
WYŻMĘDAĆ – wyżebrać
WZIĄĆ NA BARY – dźwignąć współwięźnia z niższej hierarchii do sobie równego. Wtedy grypsujący poświadcza własną reputacją za tego, którego chce wziąć na bary
WZIĄĆ W KAMASZE – wcielić do wojska
ZA FRIKO GAŁAMI NIE PULSUJE – za darmo nie szpieguje
ZABANIAK – więzień pochodzący z Łodzi
ZADZIABAĆ – zabić nożem
ZAJEBKA – używki
ZAJUMAŁEM – ukradłem
ZAKLINAM – przysięgam
ZAKŁAD KARNY DLA PRAWICZKÓW – zakład karny dla odsiadujących wyrok więzienia po raz pierwszy
ZAKON – zasady grypserskie, których nie wolno łamać
ZALAĆ PORCELANĘ – wysikać się
ZALANA JUCHĄ – zakrwawiona
ZAŁATANIE – operacja; zaszycie
ZAŁOŻYĆ NA SZKITY WIOSŁA – założyć na nogi buty
ZAMIENIĆ BLACHĘ NA PAPIER – wymienić samochód na pieniądze
ZAPISAĆ NA SEKCJĘ – zapisać się na wizytę do lekarza
ZAPRAWIĆ DO ANDZI – przyzwolenie na skorzystanie z amnestii
ZARZUCIĆ – zjeść
ZASADY – regulamin
ZATARANIĆ DO KLAPY – zapukać do drzwi
ZAWIAS – wyrok pozbawienia wolności w zawieszeniu
ZAWIESZKA – wyrok pozbawienia wolności w zawieszeniu
ZBASTUJ, BO CI LUTNĘ – uspokój się, bo cię uderzę
ZBUKI – jądra
ZBUKI UJEBAĆ I W CEGIELNIĘ PRZYŻENIĆ – obciąć jaja i w dupę wsadzić
ZEGARKI NA PRAWYM NADGARSTKU – kasiarze nosili zegarki na prawym ręku
ZET-KA – Zakład Karny
ZGARDŁOWAĆ – zawołać
ZGNIŁA RECYDYWA – więzień recydywista skazany za to samo lub podobne przestępstwo z kodeksu karnego więcej niż dwukrotnie
ZHALTUJ SZAMOT – zamknij ryj; przestań mówić
ZIOM – kumpel z sąsiedztwa
ZMIATAK – miotła
ZNISZCZY – zepsuje
ZROBIĆ ZRYWKĘ – uciec z więzienia
ZWALIĆ GRUCHĘ W BARDASZCE – onanizować się w ubikacji
ZWIATRZYĆ – załatwić, zdobyć
ZWYŻKA – wieżyczka strażnicza
ŻENIĆ BAŁACH – wciskać kit; okłamywać kogoś, zmyślać
ŻYCIE NA ORBICIE – życie na marginesie społecznym
ŻYDOWAĆ – skąpić
Zdezelowany radiowóz podjechał pod bramę więzienia w Potulicach. Było południe, chyba kwadrans po dwunastej, bo słońce świeciło jak wściekłe, mocno nagrzewając cienką blachę samochodu. Oślepiające promienie wdzierały się do środka auta małymi, zakratowanymi okienkami. Wytelepało mnie w tej pieprzonej nysce jak cholera. Siedząc kilka godzin na drewnianej ławie, bokiem do kierunku jazdy i z rękoma skutymi na plecach, czułem, jak ciało drętwieje z minuty na minutę, a mięśnie napięte do granic możliwości sprawiają okropny ból. Za każdym razem, kiedy samochód się zatrzymywał, ja leciałem na przód paki. Kiedy kierowca ruszał, ściągało mnie do tyłu. Gliniarz krzyczał, żebym siadał na ławie i się nie ruszał, ale usiedzieć mogłem jedynie do następnego hamowania. Specjalnie to robił jeden z drugim, taką sobie wynaleźli zabawę, sukinsyny. Brązowa, odrapana, ciężka brama więzienna rozsuwała się bardzo powoli, zgrzytając okropnie. Pies siedzący za kierownicą dopalił papierosa i wyrzucił kiepa za okno. W końcu wierzeje się otwarły. Kierowca wrzucił jedynkę, skrzynia biegów zazgrzytała, a samochód zatrząsł, po czym ruszył powoli, stając ponownie między pierwszą a drugą bramą. Kiedy pierwsza zamknęła się z hukiem, druga zazgrzytała, otwierając się jeszcze wolniej od poprzedniej, jakby wcale nie chciała. Nawet pomyślałem sobie wtedy, że byłyby niezłe jaja, gdyby się zepsuła. Miałbym niezły ubaw.
– Ilu? – zapytał fortepian z bramy, próbując zajrzeć do środka.
– Dzisiaj tylko jeden. Sześćdziesiąt paragraf dwa – odpowiedział pies, który całą drogę z Płocka pogwizdywał „Mniej niż zero”, czym doprowadzał mnie do szału.
– Wyładować! – nakazał fortepian pogardliwie.
Nyska przejechała przez drugą bramę i znów się zatrzymała. Ten sukinsyn robił to specjalnie, wciskał pedał hamulca tak gwałtownie, że nawet przy prędkości dziesięciu kilometrów na godzinę spadałem z siedziska na zaplutą podłogę radiowozu. Gwiżdżący pies wysiadł z auta, pierdolnął drzwiami, aż zadzwoniło mi w uszach, po czym wolnym krokiem przeszedł na tył samochodu. Podpisał kilka świstków i otworzył drzwi.
– Wyłazić! – rzucił szorstko.
Wyszedłem z kabaryny, co nie było łatwym zadaniem, zważywszy na spięte nadgarstki na plecach i sztywne od niewygodnej jazdy mięśnie nóg i pleców.
– Ruszaj się! Chyba że chcesz, abym ci pomógł!
Stanąłem na zewnątrz auta. Wreszcie poczułem ulgę, mogłem wyprostować zesztywniałe kulasy. Od twardego siedziska bolała mnie dupa. Stałem na zewnątrz, mrużąc oczy. Byłem głodny i zmęczony.
– Proszę, proszę... – mamrotał pod nosem fortepian, przeglądając moje papiery. – Kogo my tutaj mamy... Zgniła recydywa... Przedłużone wakacje... Bójka... Odmowa pracy i znowu bójka... No, Stelmaszewski – zwrócił się ponownie do mnie – jak będziesz aparat, to dostaniesz „er jeden” i pójdziesz na tygrysówkę. Będziesz miał pozamiatane, rozumiemy się?
– No – odpowiedziałem. Ale krew buzowała mi w żyłach, kiedy słyszałem, jak więzienny strażnik próbuje grypsować. Nie kminił bajery, ale chciał pokazać, że wie, o co w tym chodzi, frajer jeden.
– Mówi się „tak”, więźniu! – klawisz krzyknął mi prosto w twarz, plując na mnie z pyska, w którym kilka niemytych już od dawna zębów śmierdziało jak koński zad.
Miałem ochotę wyjebać mu dzwona. Cwaniak, bo w mundurze i na terenie więzienia, a naprzeciw siebie ma więźnia ze skutymi łapami. Nawet pomyślałem sobie wtedy, że kiedyś dorwę go na wolce i wpierdolę. Nie wiem, jak jest teraz w więzieniach, ale gdy mnie pierwszy raz wsadzali, klawisze zachowywali się jak cholerne gestapo. Skurwysyny wyżywały się na nas, ile wlazło. Penitencjarka zatrudniała wtedy wiejski motłoch, który ślepo wykonywał każdy rozkaz. Motłoch, którym można było manipulować i płacić gówno, a ten i tak czuł się zaszczycony, że na łbie orła nosił. Gównianego, bo bez korony, orła bękarta zrodzonego ze związku polskich idiotów z radzieckimi debilami, jak mawiał mój kolega z osiedla. Wystarczyło dać takiemu pałę i pozwolić na nieco więcej, aby motłoch zamienił się w bydło. Dzisiaj zapewne jest inaczej, bo dzisiaj wszystko, kurwa, jest inaczej i żeby zostać psem w pierdlu, musisz być po studiach. Dzisiaj byle cham munduru nie nałoży.
Zaprowadzili mnie do magazynu, kazali się przebrać w kadzienniaki, część prywatnych rzeczy oddałem do przechowalni, a resztę zapakowałem w mandżur i ruszyłem pod celę. No i wkurwiłem się, kiedy klapa pękła. Dwudziestu chłopa na czterdziestu metrach kwadratowych! To sobie, kurwa, wybrałem miejsce na odsiadkę!
Kiedy mnie złapali za niepowrót z wolki w sierpniu dziewięćdziesiątego trzeciego roku, zawieźli mnie do Płocka, gdzie tworzono nowoczesne więzienie, ale mnie, zgniłego recydywy, tam nie chcieli, więc już po miesiącu wypieprzyli mnie do Gębarzewa.
Gębarzewo to takie więzienie, gdzie nie było ani pracy, ani szkoły, ani sportu. Nudy, przez które można było zwariować i szarpnąć się na struny. Mając w perspektywie wieloletnią odsiadkę, napisałem podanie o przeniesienie do więzienia ze szkołą. Kurwa mać, pomyślałem sobie, co ja będę siedział na jakimś Pyrakowie, trzeba ruszyć gdzieś dupę, bo inaczej zwariuję. Ukając się, musiałbym odbywać praktyki, więc całe dnie mógłbym mieć zajęte czymś konkretnym i nie myśleć o pierdołach. Szkoła to szkoła. Czy to wtedy, czy teraz, jeśli więzień chce się kształcić, to proszę bardzo, niech się kształci. Zamiast rozrabiać, zrobi coś pożytecznego. Poszedłem więc do wychowka i poprosiłem o przeniesienie.
– Szefie, chciałem się wybrać gdzieś do szkoły, podukać się, złapać jakiś zawód, żeby na wolce mieć co robić – żeniłem mu bałach.
– Ale gdzie, do której? – spytał uradowany moim wyborem wychowawca. Pewnie pomyślał sobie, że kierowany przez niego sposób resocjalizacji zaczyna działać, więc prężył się dumnie jak przedwojenna ladacznica.
Ja już sobie wcześniej wszystko przemyślałem. W celi się przecież rozmawia. Jeden mówi, że fajna szkoła jest tam i tam, drugi, że siedział jeszcze gdzieś indziej i było w porządku. Ja sam siedziałem już w Koronowie i wiedziałem, że tam jest szkoła stolarska. Więc, kurwa, żeby się wyrwać, napisałem, że bardzo chciałbym do tego cholernego Koronowa, do tej cholernej szkoły stolarskiej, bo ten zawód bardzo mnie interesuje i z tym zawodem łączę swoją pierdoloną przyszłość. Bla, bla, bla... Wychowek podpisał, podstemplował i pocztą penitencjarną poszło gdzie trzeba. Okazało się jednak, że w Koronowie nie ma miejsca. Ale dwadzieścia pięć kilometrów od Bydgoszczy, tyle że z drugiej strony, była taka sama szkoła w więzieniu w Potulicach. To od zawsze był zakład karny dla prawiczków, ale już wtedy były tam dwa pawilony dla recydywistów i oni mnie wywieźli zamiast do Koronowa do Potulic właśnie. Wpierw byłem wkurwiony, ale w czasie kilkugodzinnej jazdy twardą i śmierdzącą nyską przemyślałem sobie kilka spraw i postanowiłem położyć na to wszystko chuj. W końcu i tak dostałem szkołę i tyrkę, a najważniejsze, że byłem bliżej Łodzi. Ale wkurw wrócił, kiedy klawisz odsznurował klapę. Poważnie, jeśli wchodzisz do celi, skąd spoziera na ciebie dwadzieścia par oczu, to już na wejściu masz dość. To była cela przejściowa, więc nie miałem zamiaru waflować się tam z nikim, bo nie znałem, kto człowiek, a kto frajer. Skoro miała to być przejściówka, to siedziałem cicho i nie otwierałem bez potrzeby mordy do nikogo. Spędziłem tam dwa wojtki i byłem świadkiem zezwierzęcenia powalonych. Napierdalali się o byle gówno, od rana do nocy czuć było w powietrzu złą atmosferę. Całą dobę na okrągło, ciągłe afery koperkowe i kocioł. Każdy z powalonych zgrywał chojraka, bo każdy bał się całej reszty. Pierwsza sraczka przychodzi zaraz po zamknięciu, kiedy zdajesz sobie sprawę, że współwięźniowie mogą z tobą zrobić, co chcą. Mogą cię zerżnąć, pobić, okraść, a nawet zabić. Więc albo ty skaczesz na nich, albo oni na ciebie. Ale prawda jest taka, że jeśli masz trochę oleju we łbie, to idzie się dogadać z każdym. Pod tą celą jednak olej był na wagę złota, niestety. Na którymś z kolei szlamie obudził mnie głośny huk. Łysy kapował, więc dziurszlaki szybko przyzwyczaiły się do ciemności i można było co nieco przylipić. Cztery konie jechały w derby z parówą. Parówa huczał na całe gardło i kimać nie dawał, a konie, cweląc go, plombowali po całej czapie. Żadnych, kurwa, zasad. Naciągnąłem derkę na pacynę i po chwili znów waliłem kimę. Obudziłem się jeszcze przed felebezem. Była piąta rano, a parówa wciąż był w akcji. Trzech koni rżnęło w sztorki przy blacie, a parówa ciamał jednemu czorsty z dyszla. No kurwa ich mać, niby pierwsza liga, bo nawijali bajerę, ale chyba jakoś kiepsko mózgowali.
– Ludzie, basta – powiedziałem spokojnie, targając się z koja – bramini na wojnie tylko spokojnie.
Konie przy blacie zamarły w bezruchu, cwel przestał obciągać druta, a reszta spod derek wychyliła pacyny, licząc na kolejny kocioł. Ułan schował dzidę do badejek i walnął z graby w uśmiech druciarza. Stanąłem na środku kajuty gotowy na targanie się po szczękach. Po mojej lewej stronie stał fikoł, którego byłem gotowy użyć na konia. W końcu był o wiele większy ode mnie i miał za sobą kilku fąfli.
– Przygruchać ci, szczęściarzu? – barczysty ruszył w moją stronę pewny siebie. – A może chcesz pochapać se dzide? – złapał się za orzechy.
– Szczęście mają tufty i psy, a ludzie mają fart, więc kontroluj bajerę – zacisnąłem pięści.
– Wyzwij go na parkiet – dodał jeden z tych, którzy siedzieli przy blacie, zaglądając barczystemu zza pleców.
– Zhaltuj szamot, fermenciarzu – odpowiedziałem mu bez namysłu, nie spuszczając barczystego z oczu.
Barczysty jakby zluzował. Chyba nie był do końca pewny, z kim ma do czynienia, w końcu obaj wyglądaliśmy na takich, co potrafią szpącić. Podszedł bliżej i zaczął mi się uważnie przyglądać. I chyba wreszcie zauważył cynkwais, bo uśmiechnął się nieznacznie i cofnął dwa kroki.
– Stary garus jesteś, co? – zapytał.
– Garus? – znów wychylił się zza pleców barczystego fermenciarz.
– Bez bałachu – odpowiedział barczysty, szczerząc żółte zęby.
– Jorgnij się – wskazałem ręką po celi – jucha po całej maniurze. Zaraz felebez, a frajer ma limo. Jak gad przyśmiga i przylipi oklepanego frajera, to wszyscy dostaniemy kwity i obcis.
Koń rozglądnął się po celi, podrapał po głowie i w końcu przytaknął, kiwając głową.
– Śmignij do blatu na pojarunek. Buła jestem – wyciągnął do mnie dłoń na powitanie. – A ty, kurwo – zwrócił się do druciarza – śmigaj po kajak i kasuj parkietke!
– Grzesiek – przywitałem się z Bułą. – Wafle wołają na mnie Gregor.
Siedliśmy przy stole i Buła wyciągnął papierosy. Zajaraliśmy. Gałgan, czyli fermenciarz, skoczył zaparzyć czaj, w tym czasie dwóch pozostałych, Pajac i Stefan, sprzątnęli karty ze stołu i postawili czarne kubany Arcoroc.
– Frajer przewalił na pekiel, że jest gitem – zaczął tłumaczyć Buła, o co chodzi. – Ale, kurwa, nie jorgał nawijki, to poszli my do cwela na nocno audiencje. Rozumiesz, frajer szklił, że człowiek. Szczęściarz jebany. Potem przypucował, że śmietniki przewracał na rogatkach i jak go przypalili na robocie, to sie rozpruł i wspólasa sprzedał. Mojra, mózgował, że jak sprzeda pod celo bałach, to bedzie gitman, tylko sie, kurwa, miły chłopiec grypsować zapomniał naukać. Dali my mu ksywe Jola – roześmiał się głośno Buła. – Zanim trafił pod cele, był z drugiej ligi, a trzaskał dziobem, że jest z pierwszej, to wrzucili my go do wora i przyklepali my mu trzecio lige i tera jest normalnie.
Jola szorował podłogę, kiedy zadzwonił dzwonek pobudki. Za pół godziny mieli przynieść owies. Buła spoglądał na Jolę wściekłymi oczyma. Widziałem w jego twarzy nieodpartą pokusę zmaltretowania go. Było w nas coś takiego, że kiedy ktoś do nas nie pasował, odstawał od nas lub po prostu nie był jednym z nas, to się go nienawidziło z całego serca. Siła wyższa. Na wolności często ignoruje się takich ludzi, nie zauważa ich, czasem puści się wiąchę lub klepnie z liścia, ale w więzieniu jest inaczej, tam agresja rośnie w człowieku z dnia na dzień, a skrzętnie pielęgnowana nienawiść pociąga za nerwy bez żadnych ograniczeń.
– Kindybał ci w szamot, frajerze – rzucił Buła do Jolki, kopiąc go w ramię, kiedy ten zmywał podłogę przy jego koju.
Jaraliśmy szlugi, czajowaliśmy i nawijaliśmy o wolce. Jolka posprzątał celę i chwilę później klawisz odsznurował klapę. Kalifaktor dostarczył szamkę. Jolka żarł, rzecz jasna, w bardaszce, konie i ja przy blacie, a reszta rozsiana po całym bufecie. Mieliśmy swoją enklawę, do której nikt nie miał wstępu, nazywaliśmy ją Londyn. Cała reszta to był Meksyk i tam mogli się poruszać wszyscy, choć w celach z mniejszą ilością obalonych Meksyk był wydzielonym miejscem dla frajerów. Tu jednak było tak ciasno, że w dupie mieliśmy, kto gdzie łazi, aby nie pchali się do nas. I oto dbał przede wszystkim Buła.
Buła, Gałgan, Pajac i Stefan wyglądali jak z jednej matki. Wszyscy napakowani tak bardzo, że rozstępy orały im całe ciało, wszyscy łysi, a w oczach czyste szaleństwo. Gdyby ktoś mi powiedział, że wszyscy czterej są bliźniakami, to chyba bym uwierzył. Nawet wzrostu byli niemal jednakowego, mniej więcej po sto osiemdziesiąt centymetrów każdy. Gdyby tylko chcieli, zdemolowaliby całą celę, wybijając nas wszystkich w pień.
W dwudziestoosobowej komnacie kiwałem dwa wojtki, ale znajomość z koniami i przypadkowymi gitami nie była jakoś mocno zażyła. Miałem całkowity spokój, a dzięki napakowanym sterydziarzom uważano mnie pod celą za fakira. Tylko dlatego, że ze swoimi sto siedemdziesięcioma dwoma centymetrami wzrostu postawiłem się czterem gigantom z gównem pod czaszką zamiast mózgu. Jolka niemal codziennie smarował styję margaryną, a ułani pchali sztafetę. Resztę dnia konie spędzali na zbytach, a pozostali robili, co chcieli. Też sobie znaleźli jakąś parówę, ale szybko im konie ją podebrały i znów był kocioł. Zapanować nad dwudziestoma chłopami w celi przeznaczonej dla ośmiu było czymś nieosiągalnym. Pakowali nas w tych celach jak szprotki w puszce, żądając od nas porządku i ładu, co było rzeczą niemożliwą. Każdy z nas pochodził z innego rejonu Polski, prawie każdy z nas siedział za co innego i tylko kilku miało już wcześniej cokolwiek do czynienia z penitencjarką. Najgorzej mieli ci, którzy byli wydygani. To jakby uciekać przed psem. Przecież każdy wie, że pies czuje strach i wtedy atakuje. Takim jak Jolka życie legło w gruzach z dnia na dzień i nic nie dało się z tym zrobić. Ja się Jolki nie czepiałem. Na samą myśl brało mnie obrzydzenie. Wolałem zwalić gruchę w bardaszce niż pchać w kakaowe oko. Ale z tą bardaszką też nie było za wesoło, bo dwudziestu chłopa na jeden sracz to syf, kiła i mogiła. Bardacha była wiecznie zajęta, bo to albo ktoś szczał, albo srał, albo walił konia całymi godzinami, przez co jeszcze sracz był wiecznie ujebany. Na całe szczęście był Jolka, który miał za zadanie utrzymać bardachę we względnej czystości.
W wolnych chwilach, których miałem aż nadto, wolałem sobie poczytać książki. Pierwszą książką w Potulicach, którą złapałem z nudy, byli „Trzej Muszkieterowie” Aleksandra Dumasa. Czytanie stało się moim zboczeniem. Czytałem w dzień i w nocy, przy jedzeniu, sraniu i w trakcie tyrki. Te najfajniejsze książki, które czytałem po kilka razy, starałem się wykupić, na co musiałem przeznaczać część papierosów, kawy i herbaty, czasami ktoś chciał gotówkę, ale zdarzało się to bardzo rzadko. Po dwóch miesiącach miałem w swoich zbiorach takie cudeńka jak „Hrabia Monte Christo”, „Król szulerów” czy „Przygody Arsène Lupina”, które po wyjściu z więzienia zabrałem ze sobą do domu.
W końcu po sześćdziesięciu dwóch dniach pobytu z przeludnionej celi zrobili mi przerzutkę. Poszedłem piętro wyżej. Trafiłem do komnaty, gdzie gibało już tylko pięciu gitów, każdy z nich był tak jak ja, R-2, co pozwalało nam na większe swobody. Każdy z nas chodził do szkoły i na warsztaty, z tym że szkoły nie było prawie wcale, a roboty w chuj. Poza tym, raz dziennie otwierali nam cele na trzy godziny i mogliśmy wtedy składać wizyty waflom z innych komnat, gdzie rozkminialiśmy, rżnęliśmy w sztorki, a gdzie był baraban, tam odbywało się kiranie czaju. Było git, czasami nawet czuliśmy się jak na festynie. Prócz waflowania między celami biegaliśmy po kołowrocie, raz dziennie po godzinie, ale raz w tygodniu mogliśmy haratnąć w gałę, po półtorej godziny. Zazwyczaj były to wtorki. Raz tylko klawiatura zrobiła nam wolne od gały, kiedy najebaliśmy w trakcie meczu feściarzy. Potem wszystko wróciło do normy i znów robiliśmy turnieje, w których zawsze wygrywaliśmy, bo jak mawiał jeden z moich wafli:
– Grać to trza umić!
W komnacie, do której mnie przerzucili, panowały zasady. To była sztywna cela, sami ludzie, więc garowanie było gitara.
– Jak jest u was? – zapytałem, jak tylko usłyszałem trzaśnięcie klapy za plecami.
– Git – odpowiedział najwyższy z ludzi. – Sztywna cela. Sami swoi – dodał po chwili.
– No to git – i już miałem pierdolnąć mandżur na wybrane kojo, kiedy usłyszałem zza pleców:
– Chuj to kojo! – odwróciłem się. Jakiś koń wołał z wyra – kimał tu parówa. Lipaj na zlagrowaną derkę.
Wyboru nie miałem, przypadła mi póła. Nie było frajera, którego mógłbym wysiudać na inną kolibę, więc wziąłem, co było. Jasne, kurwa, że wolałbym tajwan, ale ten był zajęty, a przecież nie będę z gitami robił afery. Pierdolnąłem mandżur na kojo, wyciągnąłem czaj i pojarunek i położyłem wszystko na blacie. Gity dosiedli się do stołu i na początek obskoczyliśmy po szlugu. Ale zanim który sięgnął po moje fajki, woleli mnie wpierw sprawdzić. Chodziła bowiem opowieść wśród ludzi, że jakiś nowy gad, któremu recydywista utrupił brata, mścił się na gitach. Przyjęli go do Wronek, gdzie zastąpił starego gadzinę. Normalnie zrobiłby apel, opierdalałby garuchów przez pół godziny i byłoby po sprawie. Ale ten chuj przebrał się w kadzienniak i kazał się wprowadzić fortepianom do celi. Nygus wyglądał jak człowiek, miał nawet obrazki, a jeden z nich szczególnie rzucał się w oczy. Z lewej strony szyi miał wydziargane P.T.C.K. Wyglądał jak git, ćwierkał jak git i szacun do niego ludzie mieli od razu. Kto by się spodziewał, że to kurwa!? Juras, bo tak się kazał wołać, jarał z gitami na multiplayera i czajował z nimi z jednego barabanu przy jednym, kurwa, blacie! Po godzinie wpadały fortepiany i ku ogólnemu zdziwieniu kazały mu wyjść z komnaty. Wieczorem Juras wracał do celi w uniformie dowódcy.
– Dzień dobry, chłopcy. Ja nazywam się Paweł Juraszczyk, a wy właśnie zostaliście szczęśliwie przecweleni. Od dzisiaj jesteście frajerami i możecie być pewni, że każdy osadzony w tym więzieniu dowie się o tym jeszcze dzisiaj – tylko tyle mówił i wychodził.
Potem robił tak jeszcze z kilkoma celami, aż w końcu zwołał apel i wszystkim oznajmił, co jest grane. Wielu starych gitów zostało przestrzelonych przez gada. A że podziemna poczta penitencjarna działa dość sprawnie, to wkrótce cała Polska Więzienna o tym wiedziała. Także nic dziwnego, że gity z mojej nowej komnaty chcieli mnie obadać. Po prostu rutyna. Tego, co zrobił Juras, chyba nikt by nie zdzierżył po raz drugi. W pierdlu cały czas toczą się wojny o panowanie, a takim zabiegiem Juraszczyk niszczył silne struktury więziennej władzy budowanej przez wiele lat, niejednokrotnie za ciężkie pieniądze, łamane nosy, noże w bebechach i układy z klawiszami. Wszystko się nagle zesrało, kiedy pojawił się Juraszczyk.
– Szemraniec? – zapytał jeden.
– Nie. Zabaniak – odpowiedziałem.
– Swojak? – podszedł do mnie drugi. – Gdzie miałeś kwadrat?
– Bałuty. Klonowa. A ty?
– Dąbrowskiego – odpowiedział, taksując mnie wzrokiem. – A znasz Kukułę?
– Którego? Trzech ich było – nie dałem się zaskoczyć. – Wacek, najstarszy, bachnął się na struny w Ptakowie. Lechu zrobił zrywkę ze Strzeleckiego i nikt nie wie, gdzie się przyczaił. Znam najmłodszego, Wilka, ale on garuje dziekankę w Nowogardzie.
– Mieli jeszcze siore – dopytywał swojak.
– Monię? Prorok jej jeszcze szlaban zakłada – machnąłem ręką. – Widziałem parę razy, ale nie znam na osobistość.
– Bez bałachu – pokiwał głową swojak i wyciągnął do mnie wić. – Jacek jestem.
Jacek był ćpunem, ale na jego szczęście mrowisko o tym nie wiedziało. Tyrał, jak zresztą wszyscy w tej celi, włącznie ze mną, na stolarni, ale fuchę miał dla siebie wymarzoną, bo na kleju. Pewnie dlatego zawsze zmulony łaził. Zanim go złapali i posadzili, palił trawę, wbijał w żyły i wciągał nosem, co się dało, ale w pierdlu mógł jedynie niuchać butapren. Składaliśmy meble jakiejś stolarni z wolki, chyba Zamojskiej Fabryce Mebli, a Jacek smarował klejem obicia skórzane i przy okazji niuchał, ile wlazło. Chudy był jak patyk, mojego wzrostu i też długie włosy nosił, tak samo jak ja.
– Grzesiek – podałem mu dłoń.
Potem przywitałem się z resztą ludzi, a Jacek nawijał mi, kto jest kto. Nade mną kimał Marianek z Włocławka. Mały, chyba nawet niższy ode mnie, blondas, wystrzyżony na rockandrollowca z lat pięćdziesiątych rodem z USA. Najmłodszy z nas wszystkich, spokojny i wyuczony.
– Marianek to omega. Jak co trzeba narysować papudze, to Marianek zawsze da radę. Taki z niego model, a garuje za ubój – przedstawił go Jacek.
– E tam, farmazonem jedziesz – nie wierzyłem, że siedział za zabójstwo, bo na mikrego wyglądał.
– Na wolkę się zastawiam! – Jacek uderzył się pięścią w pierś. – Pestkę mu przyklepali, bo dobrego papugę miał... Że niby w obronie własnej, pomroczność jasna i takie tam siu bździu. Jareckiemu wkitrał pióro w bebech, bo ten po sznapsie jareckiej wrąbał do spodu. Jak Marianek wrócił od bini, to znalazł jarecką zalaną juchą. Wkurwił się i ożenił jareckiemu kosę. Jarecki strzelił z glana do gaju i tam uderzył w ramki. Marianek ostro położył orłem! Trójasa nie mogli go zhatrać. W końcu binia go sprzedała za hajs, bo za Mariankiem puścili malunek. Paczka była do zgarnięcia, a że binia była pazerna, to Marianek teraz garuje. Prawda, Marianek? – zwrócił się do gita spozierającego na nas ze swojego koja.
– Prawda – przytaknął Marianek.
Marianek pracował na kołkowni, całymi dniami napierdalał kołki gumowym młotkiem w dziury, które Jacek zalewał wikolem. Marianek uderzał tak ochoczo, jakby przed oczami ojca własnego widział, toteż ktoś puścił lipną wiadomość, że Marianek ojca młotkiem zatłukł.
Z drugiej jaskółki stargał się napakowany mięśniak, który stając w alejce, przesłaniał niemal całe światło słoneczne skąpo wpadające przez zadrutowane okno. Jego uścisk dłoni był jak ścisk imadłem.
– Lucjan – ryknął potężnym basiskiem.
– Pyrak. Akowiec – rzucił od razu Jacek, klepiąc Lucjana po przyjacielsku w ramię. – Przypalili go na robocie, jak rąbał aksamitną biżuterię. Ale dostał pajdę, bo przy okazji oklepał sześciu pałkarzy i dwa skowyry. A u psów skowyr jest jak pies, no nie? Gdyby spękał, toby się obalił na dwie niedziele palmowe, a tak odgibie osiem kalendarzy więcej – roześmiał się Jacek. – Lucjan jest naszym celkowym, mrówa tak chciał. A tyra na wózkach w stolarni. Koksu skręca mu z wolki blatny szwajcar. Nie wiem co szamie, ale siły ma za stu koni. Jest tu jeszcze jeden gitman, ale poszedł po rakietę... – Jacek nawijał jak nakręcony.
– A ty? – machnąłem na niego głową.
– Dwieście osiem, dwieście dziewięć i dwieście dziesięć – uśmiechnął się Jacek, odsłaniając brązowe zęby. – Lokomotywa. Za cztery lata staję na warunek. Znasz Bogdana Stępla z Zielonej?
– Znam – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo kto by Bogdana z Zielonej wtedy nie znał?
– Zrobiliśmy z Bogusiem interes. Miało nikogo nie być na kwadracie. W Toruniu. To miała być klasyczna pasówka. A tu ci bracie schodzi po schodach wypacykowana pinda i jak nas tylko zobaczyła, to zaczęła drzeć ryja. Dryblas niewiele myśląc, złapał za wazon...
– Dryblas? – spytałem, bo myślałem, że było ich dwóch.
– No Dryblas. Boguś wziął na robotę swojego kuzyna, bo ten chciał się fachowej tyrki naukać...
– Aha...
– No i jak ta pinda zaczęła drzeć ryja, to Dryblas złapał bez namysłu ciężki kryształowy wazon i pizdnął nim przed siebie. Jego od baby dzieliło około sześciu metrów, w dodatku była wyżej od niego, bo schodziła po schodach. Nie wiem, jak on to zrobił, ale trafił ją tym wazonem centralnie w czoło. Pinda padła jak przecinak i sturlała się ze schodów pod nogi Bogdana. Myślałem, że będziemy spierdalać, ale Boguś zaczął z niej ściągać platynki, wiesz, kolczyki, naszyjnik i takie tam – machnął ręką. – Przeszukał babsku kieszenie, a potem, jak gdyby nigdy nic, zaczął łazić od mebla do mebla i przeszukiwać kwadrat. Zamiast się uwijać, to rechotał całą robotę. Po wszystkim wyszliśmy sobie spokojnie i puściliśmy fanty u pasera, Chudego Bolka z Bałut, znasz go?
– Znam, sam puszczam mu fanty czasami, ale kutwa mało płaci.
– No, my nie mieliśmy innego wyjścia, bo Kalosza i Kmiota zapuszkowali kilka dni wcześniej. Ostał się tylko Chudy Bolek, więc puściliśmy fanty jemu. Podzieliliśmy się kasą i tyle ich widziałem. Dwa tygodnie później polazłem na piwo ze Szczeniakiem... Znasz Szczeniaka z Wesołej?
– Znam. Siedzi teraz we Młynie.
– No właśnie ten... Pijemy piwko i on wyjeżdża mi z takim tekstem: „Słyszałeś, jak Dryblas babie przywalił wazonem? Ze dwadzieścia metrów chyba leciał, a baba ani drgnęła. Dostała prosto w pacynę i sturlała się ze schodów. Przeżyła jebana...” – Jacek rozłożył ręce w geście bezradności. – Kurwa mać! Wyobrażasz sobie? Dryblas łaził po mieście i przechwalał się, jak babie przyjebał wazonem! Wiedziałem, że lada moment będę miał psy na plecach, więc postanowiłem zamelinować się u Kuby. Kuby nie znasz, to mój wafel z Białegostoku, siedzieliśmy razem pod celą w Koronowie. Namierzyli mnie w ciapągu. No mówię ci, jakbym teraz dorwał tego frajera, Dryblasa, tobym mu ryja skopał!
W czasie, kiedy Jacek nawijał, zazgrzytał klucz w drzwiach celi. Klapa się otwarła i do kajuty wszedł chudy człowiek z ogromną paczką na rękach. Takich rozmiarów rakiety, to ja w życiu nie widziałem.
– To jest właśnie Morda, Scyzoryk z Kielc. Truje, że zna osobiście Liroya...
– Poważnie zaklinam – Morda postawił paczkę na blacie i podszedł do mnie się przywitać. Wtedy dopiero zobaczyłem, że nie ma jednego oka. – Chodziliśmy razem do jednej podstawówki – tłumaczył znajomość z Liroyem.
– Chyba zmienimy ci ksywę na Raper – zaśmiał się Marianek.
– Jak jest? – zapytał Morda, zanim podał mi rękę.
– Git – odpowiedziałem, wyciągając do niego pierwszy dłoń.
– Swojak – rzucił Jacek. Stary garus... Morda – ćwierkał dalej Jacek. – Tyra na montażowni. Latał na kółkach i...
– Trzy lata po korytarzach się przelata – wtrącił się Morda.
– A ty? Co kat dał? – zapytał mnie Lucjan.
– Czternaście wojtków za włamy plus trzydzieści sześć z zawieszki. Odgibałem dwadzieścia dwa i zrobiłem niepowrót. No, to teraz mam dwadzieścia osiem reszty plus osiem za niepowrót, czyli bite trzy roki.
– A ile na barach wszystkiego już nosisz? – dopytywał Lucjan.
– Jedenaście już będzie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– To ty już generał jesteś!
– No, od wojtka.
– Nieźle! Siadnij se do blatu, przyjaramy.
Morda rozpakowywał rakietę i wyciągał z niej spore fanty. Dwa autobusy, parzoszkę, dwadzieścia ramek szlugów, giętą, dobry bunio, a nie ten smutniak, którym nas karmili dzień w dzień, białas, lukrecje, towot, czytadła z dupami, marmur, konserwy, cukier, chińczyka i... szkiełko! Małe niemieckie szkiełko w czerwonej obudowie. No, to był wypas! Wszyscy jednak rzuciliśmy się do gazet z dupami. Już wiedziałem, że wieczorem zrobi się długa kolejka do bardachy.
– Przylipiam, że binia kopsnęła tłustą walizę – zaglądał z koja Marianek.
– Dawać platery, walniemy padlinę, bo się zniszczy – zarządził Morda. – Lucjan, daj buzałę.
Nasza buzała była prima sort, zrobiliśmy ją z brzeszczotu walniętego na pół. Większość ludzi miała watówę z mojek, ale na czaj czekało się w chuj czasu. Nasza była solidna i grzała migusiem. Marianek opowiedział mi, jak zwiatrzyli brzeszczot. Gity doszły do konkluzji, że buzała z mojek grzeje zbyt długo, a poza tym mojki były drogie i trudno dostępne, więc szkoda ich było. Wpadli na fartowny pomysł, żeby rzucić buzałę z czegoś innego, mocniejszego, z czegoś, co ostro by grzało. Lucjan zgłosił gadowi, że preslej przecieka i wkurwia, a na szlamie kimać się nie da, więc gad przywołał ginekologa, żeby coś z tym zrobił. Lucjan poćwierkał trochę z arbajciakiem i w końcu kopsnął mu kilka ramek pojarunku za brzeszczot. Tak oto gity weszły w posiadanie nowego fanta na watówę. Dwa dni męczyli się, żeby go ujebać na pół. Potem to już łatwizna, jedna lina od buzały do koja, a druga od buzały do słońca pod niebem. Dwa drewienka z fikoła, trochę sznurka i gra muzyka. Po roku dziewięćdziesiątym można było już mieć barabany, ale ludzie mieli na to wyjebane, bo z buzały lepszy czaj wychodził. Barabany oczywiście stały po celach, ale nikt z nich nie korzystał.
Wieczorem, zaraz przed szamunkiem, walnąłem się na kojo. Obcinałem po kajucie, ale ta prawie niczym nie różniła się od pozostałych. Po lewej i prawej, przy ścianach, stały dwa trzypiętrowe koja, alejka była pusta, ale na jej końcu, tuż pod lipem, stał blat i cztery fikoły. Znaczy to, że przy szamce dwóch musiało siedzieć na koju. Tego, kurwa, nigdy nie mogłem zrozumieć. Nieważne, ilu ludzi gibało pod celą, fikoły zawsze były cztery. Co, kurwa, na zmianę mieliśmy szamać? Jestem pewien, że była to specjalna zagrywka penitencjarki. Kindybał tym frajerom w szamot. Na niebie wisiało jedno słońce, bez klosza. I dobrze, łatwiej było buzałę założyć. Po prawej od klapy była bardacha, jaruzel stał za parkanem półtorametrowym, jakby, kurwa, nie można było wymurować parkanu pod niebo. Zamiast klapy – derka. Być może parkan był niski, żeby słońce świeciło do środka, bo w bardaszce światła nie było. Tylko żeby na szlamie na ostro zakręcić, to trzeba było słońce w całej kajucie uruchomić, budząc wkurwionych współwięźniów, albo zapierdalać po ciemności. Kolejny niezrozumiały dla mnie patent penitencjarny. Po lewej stronie klapy wisiał bolek, a pod bolkiem stał plastikowy kajak. Klapa nie była dodatkowo okratowana jak w niektórych pierdlach, ale lipo miała i frytkownicę, i firanę, co znacznie utrudniało cwałowanie. Ściany kiedyś zielone, dzisiaj paskudnie odrapane, a na nich plakaty i zdjęcia biuściastych lalek, futurystycznych samochodów i duńskich piłkarzy z Henrikiem Larsenem na czele. Między dziewczynami z pornomagazynów, samochodami i piłkarzami wisiały obrazki świętych. Na starym plakacie nagiej Kaśki Figury ktoś przykleił zdjęcie papieża z cytatem: „Wczoraj do ciebie nie należy. Jutro niepewne. Tylko dziś jest twoje”. Wyprane szmaty wisiały dosłownie wszędzie – na kojach, linach przy bolku, na kochanicy i gdzie tylko się dało.
– Idę puknąć w jajo – powiadomił nas Morda i zabrał pod pachę gazetkę z dupami. Ale nie wszedł jeszcze do bardachy, kiedy wrzasnął: – Brykać z wozu! Fortepian się buja!
Zeskoczyliśmy szybko z łóżek i zasiedliśmy do blatu. Jacek wyciągnął sztory.
Po chwili wszedł klawisz, rozglądnął się po kajucie i pokręcił głową, krzywiąc się na ryju, jakby dosłownie przed chwilą cytrynę całą wtranżolił.
– A co tu taki burdel? – wskazał na rozwieszone po całej celi wyprane ciuchy.
– Lepiej mieć burdel w pokoju, niż pokój w burdelu – zarechotał Lucjan.
– Zamknij dzioba, ćwoku – zrugał Lucjana klawisz. – A ty! – wskazał na mnie palcem.
– Co, ja?
– Jajco, Stelmaszewski! Włosy obciąć! To nie sanatorium. Masz wyglądać jak człowiek, a nie jak pospolity bandzior! – piłował ryja.
– Ale ja jestem pospolity bandzior. Inaczej by mnie tu nie było – ripostowałem.
– Nie mądrzyć mi się tu, Stelmaszewski, tylko słuchać i wykonywać! Powtarzam, masz wyglądać jak człowiek!
– Panie oddziałowy – zwróciłem się do klawisza bardzo spokojnie – plerów nie orezam, możecie mnie nawet na dźwięki wrzucić. Mam swoje prawa i basta.
– Prawa? Jesteś bandytą i nie masz żadnych praw, durniu jeden! Ledwo przyjechałeś, a już chcesz dostać raport? Chcesz utrudniać sobie życie w więzieniu? Proszę cię bardzo – klawisz wyszedł, zatrzaskując klapę z hukiem, po czym przylipił jeszcze w kukieł, grzmotnął tonfą w wierzeje i poczłapał, pogwizdując.
– Plereza mu się twoja nie podoba – zaśmiał się Jacek. – Może zazdrości, łysol jeden.
– Na chuj spadł, frajer. Plerów nie golę. Nie ma chuja we wsi – odparłem.
– No, ja bym też nie ogolił. Pies mu mordę pogryzł – stanął po mojej stronie Morda, po czym zasiedliśmy do szamki padliny, czajowania, pojarunku i rypania w sztorki.
I tak się właśnie zaczęła moja kolejna odsiadka. Trzy dni szkoły, gdzie bimbaliśmy z nudów, nie przyswoiwszy absolutnie żadnej wiedzy, i trzy dni tyrki, gdzie trzeba było się nazapierdalać za marne grosiki, a i tak większość sary zabierał zakład karny, a to, co zostało, wydawaliśmy przy wypisce. Niedziele były tak samo chujowe jak reszta dni tygodnia, tyle że więcej się w niedziele myślało, bo więcej było na to czasu. Leżałem sobie wtedy i myślałem o mojej Cygance Lene. Dziewczynie, w której kochałem się skrycie przez wiele, wiele lat i której często pomagałem, a która była chyba największą miłością mojego młodzieńczego życia i którą ciepło wspominam aż do dziś.
Andzi się nie doczekałem, a na wcześniejszą odklepkę nie miałem co liczyć. Po prostu warunek mi nie przysługiwał. Mogłem się starać, ale niczego bym nie ugrał. Raz – ze względu na wcześniejszy niepowrót, a dwa – z powodu mojego buntu do ścięcia włosów. No i wielokrotna recydywa. A poza tym, jak już zacząłeś szkołę, to penitencjarka robiła wszystko, abyś ją skończył. Obierali sobie to za punkt honoru, aby pokazać wszem wobec, że resocjalizacja przynosi zamierzony efekt. Gówno prawda, w dwóch prostych słowach, ale niech im będzie. Tak więc odpukałem całość, od wojtka do wojtka.
Przydzielili mnie do suszarni drewna. Wkładałem warstwami deski do ogromnej suszary, a git z drugiej zmiany wyciągał je i wkładał następną partię. Ja wyciągałem jego suszki i wkładałem swoje. I tak w koło mańki, do znudzenia. Wcale nie była to łatwa praca, ale człowiek trochę podpakował, no i nie nudził się. W wolnych chwilach śmigaliśmy do psiarni na zbiorowe szkiełko albo kukaliśmy na szkiełko Mordy w naszej kajucie. Zdarzyło się nawet kilka razy, że brali nas do kina! Poważnie. Zazwyczaj powinny to być filmy bez agresji, czyli resocjalizujące nas, ale my oglądaliśmy napierdalanki, gwałty, rzezie i morderstwa psychopatów. Gołe baby, karabiny, gruba forsa i szybkie samochody. Tak właśnie wyglądała resocjalizacja poprzez kinematografię. Dla nas to woda na młyn, ale kogo to obchodziło, wszyscy wtedy mieli wszystko w dupie, aby spokój był, a nawet gdy wydarzyło się coś niepożądanego, to nic złego się nie stało, jeśli wiadomość o tym nie opuściła murów więzienia. O to dbali już odpowiedni frajerzy z penitencjarki.
Poranną szamę przynosili o szóstej, pół godziny wcześniej trajkotał świergonek na pobudkę. Kotleta zazwyczaj jedliśmy między trzynastą a czternastą, zależy, czy był to dzień szkoły, czy tyrki, a wieczorny szamunek przychodził około siedemnastej, ale szamało się go dopiero po dobranocce. A potem kima. Na szlamie klepaliśmy chabetę aż mlaskało, a byli tacy, co potrafili kilka razy na dobę bawić się puzonem. Tylko nie Jacek, bo ten zawsze wracał spukany klejem i gapił się jedynie w niebo przez pół nocy, raz głupio się uśmiechając, innym razem wydygany chował pacynę pod derkę. Tylko w niedzielę nadawał się do towarzystwa, no i oczywiście rankiem każdego następnego dnia, bo po dziesiątej miał już loty. Do dzisiaj nie kumam, jak to możliwe, że gady nie wyczaiły ćpuna. Przecież on ciągle zwąchany chodził. Mnie osobiście wcale to nie przeszkadzało, mógł robić, co chciał, pewnie łatwiej było mu przelatać wyrok, ale że klawiatura nie widziała po nim, że ma chasiok we łbie?
Łapiduchy ciągle sadzili się do mnie o plery, ale niczego nie mogli wskórać. Jedyne, co mogli, to dać kwity, ale mnie to koło chuja latało. Dolewki mi za to zrobić nie mogli, utrupić tym bardziej, więc dlaczego miałem golić pacynę? Szykan? Pewnie tak, ale trociniaki z nich były i nigdy pacyny ogolić nie pozwoliłem. Wtedy modne były długie włosy u faceta, zaczesane do tyłu à la mafioso i mnie się to podobało. Miałem bujną fryzurę czarnych kręconych włosów, z których cholernie byłem dumny i za punkt honoru postawiłem sobie ich nie ścinać.
Otwarte cele, spacery i wyjścia sportowe ułatwiły poznawanie kolejnych ludzi, ale też szkoła i miejsce pracy pozwoliły mi nawiązać wiele kolejnych dziwnych znajomości, które miałem zamiar wykorzystać po wyjściu na wolność. Byli tam złodzieje wszelkiego formatu, od karmaniarzy i kimiarzy przez kółkarzy, kreterów i remanenciarzy po trupkarzy i kasjerów. Było od kogo się ukać i z kim planować wielkie skoki. Człowiek się starzeje i w końcu myśli o stabilizacji. Ja też o tym myślałem, dlatego wymyśliłem sobie, że zrobię jeden ostatni skok, ale za to wypasiony, taki, po którym już nie będę musiał kraść, i taki, po którym będę mógł wyjechać i zniknąć raz na zawsze, nigdy więcej nie martwiąc się o pieniądze. Pewnego dnia, a była to trzecia niedziela kwietnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku, poznałem na spacerniaku Gibona, człowieka, który siedział po raz pierwszy i co ciekawe, nie grypsował, ale szacunek od ludzi miał wielki. Gibonowi kat dał bez oddechu, ale Gibon w ogóle się tym nie przejmował. Chodziłem tego dnia w kółko po spacerniaku z książką w ręku i papierosem, kiedy podszedł do mnie i zapytał:
– Złodziej?
– A w ryj chcesz? – odpowiedziałem bez namysłu, bo nie znałem jeszcze wtedy, kim był ten człowiek, i już po pierwszym pytaniu wiedziałem, że nie grypsuje. A w koło mnóstwo garusów i jeśli nie wiesz, z kim masz do czynienia, to lepiej uważać, bo można być przestrzelonym bardzo szybko. A jeśli zdarzy się to jeszcze na oczach całej burty, to kolejne miesiące czy lata w więzieniu będą niesamowicie ciężkim przeżyciem. Zasada była prosta, nie kopsa się wity frajerom.
– W porządku. Jak byś chciał pogadać, to pytaj o Gibona – odwrócił się i odszedł.
Śledziłem go wzrokiem kilka minut, jak kroczył spokojnie spacerniakiem przez nikogo niezaczepiany. Chciałem staksować, z kim przystaje, ale on się sam bujał. Pomyślałem, że to zwykły frajer i tylko kwestią czasu jest, kiedy dostanie po ryju, więc dałem sobie z nim spokój.
Kiedy wracaliśmy do celi, zaczepił mnie gad.
– Stelmaszewski, włosy miałeś obciąć! Prawiczki chodzą i patrzą na ciebie, a potem się skurwysynki buntują, że jak to, panie oddziałowy, my mamy włosy ścinać, a tam chodzi taki z włosami po same jaja!? Rozumiesz, Stelmaszewski, co do ciebie mówię!? Do buntu mi chcesz tu doprowadzić!? Masz ściąć włosy, bo wyglądasz jak baba – zaśmiał się szyderczo w głos.
– Pierdol się, frajerze – powiedziałem niby mimochodem, ale wystarczająco głośno, żeby wszyscy usłyszeli. I usłyszeli, a jakże. Cały spacerniak zaczął się śmiać, a gad poczerwieniał na ryju jak jakiś fenol. Wyciągnął tonfę i zrobił w moją stronę kilka kroków.
– No wal, parówo, na co czekasz? – Byłem gotowy do bójki z gadami i wiedziałem, że nie tylko ja.
Ludzie zacisnęli pięści, a niektórzy powsadzali ręce w kieszenie, gdzie pochowane mieli kosiory i inne rechy, ostre kołki lub mazaki. Byli gotowi stanąć po mojej stronie. Strażnicy zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli wybuchnie wielka afera, to pójdzie to w Polskę, a ważni będą się dopytywać, od czego się wszystko zaczęło. Mogli mi dolepić kilka wojtków więcej, ale bardziej stratny byłby klawisz. Schował więc tonfę i zapowiedział, że napisze na mnie kolejny kwit.
– ...I wypierdolą cię stąd na zbity pysk! – pomachał mi pięścią przed nosem. – Przeniosą cię tam, gdzie nie chciałbyś być przeniesiony! – odgrażał się, jednak nie sprecyzował, gdzie by to miało być, bo tak naprawdę to już wtedy żadne więzienie nie było mi straszne. Jak masz plecy, to wszędzie cię przyjmą jak swojaka.
Tych kwitów nazbierało mi się chyba ze sto przez cały pobyt w Potulicach, nie miały one jednak większego znaczenia ani dla mnie, ani dla klawiszy. Przynajmniej tak długo, jak długo chodziłem do szkoły.
O Gibonie przypomniałem sobie jakiś czas później, chyba zaraz po nocnym szamunku, bo wcześniej głównym tematem był klawisz i teoretyczny bunt. Chłopaki byli napaleni na rewoltę jak cholera. Napomknąłem o zdarzeniu z Gibonem, żeby uważali, bo mogą się przestrzelić.
– A co trukał? – dopytywał Morda.
– Mało trukał. Najpierw zapytał, czy jestem złodziejem, dosłownie takiego wyrażenia użył, a potem, jak puściłem mu wiąchę, to powiedział, że nazywa się Gibon, i odszedł, frajer jeden.
– Gibon!? – zerwał się z koja Jacek, a reszcie też jakoś dziwnie oczy powychodziły z orbit.
– No Gibon. Znacie frajera?
– To nie frajer, człowieku! – krzyknął Morda. – To największy blatny złodziej w kraju! Skoro do ciebie zaświergolił, to może szuka wspólasa. Może nawet skręca szuplę, człowieku! Śmigaj nawijać z nim!
– Co ty fafasz? Jaką szuplę, przecież on bez oddechu jedzie – wtrącił się Lucjan.
– Tak? To po co świergolił do Grześka? Może wyfrunie przed terminem i ma coś nagrane – zastanawiał się Morda.
– E tam, pójdzie w cug z puchy. To jasne – wyrokował Marianek.
– Nieważne – po krótkiej ciszy, jaka nastąpiła po słowach Marianka, Jacek machnął ręką. – Zaświergol z nim, może warto. Taka znajomość może się nam wszystkim opłacić.
Zgodziłem się, bo skoro Gibona rekomendowały gity, to nie mogło być przypału. Jacek miał rację, kiedy wyjdziemy z więzienia, może się okazać, że będziemy potrzebowali siana i roboty, tak więc każda więzienna znajomość mogła się okazać istotna na wolności. Na drugi dzień sam podszedłem na spacerniaku do Gibona i wyciągnąłem pierwszy do niego dłoń. Z szacunku.
– Zasięgnąłeś języka? – spytał Gibon, uśmiechając się.
– Wiesz, jak jest – próbowałem się tłumaczyć – nie wiesz, z kim rozmawiasz, to z nim nie rozmawiasz, tym bardziej że nie grypsujesz.
– Spoko. Nie grypsuję, bo szkoda mi na takie pierdoły czasu, wolę uczyć się fachu i planować kolejną robotę, niż zaprzątać sobie głowę grypserką. Więc jak, jesteś złodziej? – stanęliśmy pod jedną ze ścian.
– Złodziej. Auta, kwadraty, a czasami nawet trupkarz, ale to sporadycznie. Wolę poważną tyrkę.
– Szukam ludzi do skoku na konwój. Duża forsa – wypalił Gibon bez pardonu.
Zatkało mnie. Napad na konwój? Gdyby mi ktoś teraz coś takiego zaproponował, to wyśmiałbym go z pewnością, ale to były lata dziewięćdziesiąte, a my siedzieliśmy w więzieniu. Tam nawet Bóg był prawdziwy. Patrzyłem na niego pełen podziwu. Planować skok na konwój pieniędzy był czynem nie tyle odważnym, ile imponującym, tym bardziej kiedy jedyną perspektywą życia było dożywocie w pierdlu. Większość uznałaby go za wariata, ale dla mnie Gibon był gość.
– A tobie co kat dał?... To znaczy, ile lat dostałeś do...
– Wiem, co to znaczy. Dożywocie.