Złodziej dłoni - J.T. Ellison - ebook

Złodziej dłoni ebook

Ellison J.T.

4,2

Opis

Sadystyczny seryjny morderca wybiera kolejną ofiarę - dziewczynę z Nashville.

Pani porucznik z wydziału zabójstw, Taylor Jackson, oraz jej przyjaciel, analityk FBI, doktor John Baldwin, wspólnie prowadzą śledztwo w tej sprawie. Dusiciel z Południa morduje kolejne osoby, a na miejscu zbrodni zostawia ponurą wizytówkę - dłoń poprzedniej ofiary.

Ambitna dziennikarka telewizyjna Whitney Connolly jest przekonana, że sprawa Dusiciela z Południa pomoże jej w karierze i umożliwi wyjazd z Nashville. Posiada informacje, które mogą zmienić kierunek dochodzenia. Nie przypuszcza jednak, że sprawa będzie dotyczyć także jej osobiście, a za swoje ambicje zapłaci wysoką cenę…

Nikt nie potrafi powstrzymać zwyrodnialca, ale wszyscy zaczynają sobie uświadamiać, że prawdziwe zło rodzi się z zakłamania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 360

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (5 ocen)
2
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gosiureczek

Całkiem niezła

Kryminał dobry, może trochę za dużo ofiar. Największy minus zrobiło wydawnictwo, to jest 3 część i to się odczuwa, przez prawie pół książki miałam wrażenie że zaczynam od jakiegoś rozdziału. Zagadka jest nowa, ale relacje między bohaterami nie, i przez to nie do końca można się wczuć. Szkoda, mogło być znacznie lepiej.
10

Popularność




J.T. Ellison

Złodziej dłoni

Przełożyła

Rozdział pierwszy

– Proszę tego nie robić – szeptała, jakby się modliła. – Proszę tego nie robić.

Znowu. Na ustach dziewczyny pojawiły się bańki powietrza, wydawało się, że słowa ześlizgują się jej z języka.

Nawet w obliczu śmierci Jessica Ann Porter zachowywała się nienagannie uprzejmie. Nie podjęła walki, nie szlochała, tylko błagalnie patrzyła lśniącymi, czekoladowymi oczami, niczym psiak, który pragnie zadowolić właściciela. Nie chciał teraz myśleć o szczeniakach. Kiedyś miał małego psa. Pozwalał mu się lizać po rękach, patrzył, jak skacze i domaga się uwagi. To nie jego wina, że pies miał kruche kości i podczas zabawy odprysk żebra wbił mu się w serce. Oczy szczeniaka jaśniały, a potem zgasły, gdy zdechł w trawie, na podwórzu za domem. Podobnie zajaśniały cynamonowe oczy Jessiki, kiedy życie powoli z niej umykało. Potem skonała.

Obojętnie patrzył na pojawiające się oznaki śmierci. Zsiniałe usta. Szkarłatne plamki wylewu krwotocznego na twardówce oczu. Wydawało się, że ciało momentalnie ostygło, choć wiedział, że minie trochę czasu, zanim temperatura znacząco się obniży. Energiczna, choć nieśmiała osiemnastolatka zmieniła się teraz w połeć mięsa, który wkrótce trafi do piachu. Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz. Niech ci ziemia lekką będzie, gdy cię zaczną toczyć czerwie. Życie znowu zatoczy koło.

Otrząsnął się z rozmyślań. Nadeszła pora, by wziąć się do pracy. Rozejrzał się i zawiesił wzrok na podręcznym zestawie narzędzi. Nie przypominał sobie, żeby go przewracał. Może pamięć go zawodziła? Czyżby ofiara jednak stawiała opór? Chyba nie, lecz w kluczowych chwilach mąciło mu się w głowie. Zastanowi się nad tym później, gdy nic innego nie będzie mu zaprzątało myśli. Na razie wspominał tylko jej promiennie lśniące oczy, gdy gasła. Wymacał palcami piłę i uniósł bezwładną dłoń dziewczyny.

„Proszę tego nie robić”. Cztery słowa, z pozoru całkiem nieszkodliwe, pozbawione podtekstów, oczyszczone z etycznych rozterek. „Proszę tego nie robić. Proszę tego nie robić”. Do przodu, do tyłu. Raz i dwa.

„Proszę tego nie robić”. Wspominaj te słowa i śnij o piekle.

Rozdział drugi

W ten ciepły, letni wieczór całe Nashville wstrzymało oddech. Po czterokrotnie odraczanej egzekucji odliczanie ponownie się rozpoczęło. Porucznik Taylor Jackson z wydziału zabójstw obejrzała transmisję konferencji prasowej, na której przekazano informację, że gubernator nie zamierza ponownie zawieszać wykonania wyroku, po czym wyłączyła telewizor. Zamyślona podeszła do okna maleńkiego gabinetu w Ośrodku Ścigania Przestępstw Kryminalnych. Popatrzyła na niebo nad Nashville, bezustannie rozświetlane feerią jaskrawych barw. Widowiskowy pokaz fajerwerków należał do największych i najbardziej spektakularnych w kraju. Wszyscy obchodzili Dzień Niepodległości, najbardziej amerykańskie z amerykańskich świąt. W parku Riverfront zebrały się nieprzebrane tłumy, aby wysłuchać koncertu Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Nashville i nacieszyć oczy popisami specjalistów od pirotechniki. Uroczystości miały się już ku końcowi. Taylor dobiegły dźwięki „Uwertury 1812 roku” Piotra Czajkowskiego, utworu skomponowanego na cześć niepodległej Ameryki. Wzdrygała się przy każdym armatnim wystrzale, perfekcyjnie zsynchronizowanym z odpaleniem rakiet.

Powszechny entuzjazm ją przygnębiał, podobnie jak to święto. Dawniej przepadała za fajerwerkami, watą cukrową i zabawą na całego. Po latach zatęskniła za tamtym utraconym dzieckiem w sobie i rozpaczliwie próbowała odnaleźć zagubioną niewinność. Bez powodzenia.

Niebo stało się już całkiem ciemne. Ludzie masowo powracali do zaparkowanych gdzie popadnie samochodów, dzieci podskakiwały między zmęczonymi rodzicami, w nocy z daleka było widać fluorescencyjne opaski i świecące patyki. Wkrótce ci poczciwcy mieli dotrzeć do swoich domów i z radością zasnąć we własnych łóżkach, pokrzepieni świadomością, że sprawili radość pociechom. Taylor nie mogła liczyć na takie szczęście. W każdej chwili spodziewała się telefonu. Przeczucie jej podpowiadało, że gdzieś po mieście krąży snajper, przecież fajerwerki doskonale zagłuszały huk wystrzału. Tak sobie powtarzała, ale w gruncie rzeczy tkwiła w gabinecie z innego powodu. Ochrona miasta była dla niej tylko wymówką. Czekała.

Nagle ożyło wspomnienie, nieproszone i niechciane. W zasadzie przebrzmiałe, lecz jego istota nadal przenikała ją do głębi. „Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce”. Mężem albo niewiastą. Jej dni niewinności były już bezpowrotnie stracone.

Po raz ostatni rzuciła okiem na szybko zapadający zmrok, zasunęła żaluzje i ciężko usiadła na krześle. Westchnęła i przeczesała palcami długie, jasne włosy. Zastanawiała się, po co tkwi w biurze wydziału zabójstw, skoro mogłaby teraz bawić się na imprezie. Dlaczego ciągle siedzi na posterunku. Położyła głowę na stole i zamarła w oczekiwaniu na telefon. Po chwili się wyprostowała, ponownie włączyła telewizor.

Przed więzieniem o zaostrzonym rygorze w Riverbend zebrał się niespokojny tłum. Policja rozdzieliła kordonami więzienne podwórze, i tak z jednej strony znaleźli się orędownicy kary śmierci, z drugiej zwykli, spokojni obywatele, z trzeciej dziennikarze. Za ostatnim kordonem stali członkowie Amerykańskiego Związku Swobód Obywatelskich, których transparenty informowały o dokonującej się niesprawiedliwości. Potrząsający nimi ludzie wykrzykiwali obelgi pod adresem konkurencji. Słowem, wszystko było gotowe do egzekucji. Jeszcze się nie zdarzyło, aby skazańcowi odebrano życie bez obowiązkowej obecności tłumu, w którym każdy wywrzaskiwał swoje racje.

Młody dziennikarz z Programu Drugiego wydawał się zadyszany, jego oczy błyszczały z podniecenia. Klamka zapadła. Dwie godziny temu gubernator odrzucił wniosek o ponowne odroczenie egzekucji. Tej nocy Richard Curtis miał wreszcie zapłacić najwyższą karę za swoją zbrodnię.

Taylor popatrzyła na zegar ścienny o białej tarczy, na której wskazówki pokazywały jedenastą pięćdziesiąt dziewięć. Za minutę północ. Wśród publiczności zapanowała głucha cisza. Nadeszła pora.

Taylor odetchnęła głęboko, gdy obie wskazówki zrównały się na dwunastce. Nawet sobie nie uświadomiła, że wstrzymuje oddech do chwili, gdy wskazówka przeskoczyła na dwunastą jeden. Stało się. Skazaniec dostał truciznę. Richard Curtis zaraz zapadnie w spokojny sen, a ostatnie uderzenie jego serca zostanie odnotowane w annałach.

Taylor uważała, że śmierć tego łotra była zbyt łagodna. Należało go raczej wybebeszyć i poćwiartować, a wnętrzności spalić na jego brzuchu. Drań nie zasłużył na to, aby się z nim pieścić, podawać mu starannie opracowany koktajl anestezjologiczny i w miłej atmosferze przekazywać go w objęcia Posępnego Żniwiarza.

Już. Właśnie oficjalnie ogłoszono wykonanie wyroku. Curtis opuścił ten świat piątego lipca, sześć minut po północy.

Taylor wyłączyła telewizor. Pomyślała, że może teraz otrzyma wezwanie do następnego zadania. Nadal cierpliwie czekała. Zmęczona, znowu położyła głowę na biurku i pogrążyła się w rozmyślaniach o pogodnej siedmioletniej dziewczynce o imieniu Martha. To ona padła ofiarą brutalnego porwania, gwałtu i morderstwa. Jej sprawa była debiutem Taylor w wydziale zabójstw. Marthę odnaleziono po niespełna dobie od zniknięcia, na piaszczystej działce w północnej części Nashville. Miała połamane kości i była ciężko pobita. Richarda Curtisa schwytano kilka godzin później. Na ławce w jego ciężarówce znaleziono lalkę Marthy, z klamki zdjęto ślady po łzach dziewczynki. Do buta Curtisa przyczepił się długi, miodowy włos siedmiolatki. Sprawa była jasna, Taylor po raz pierwszy posmakowała sukcesu i niewątpliwie dobrze się spisała na nowym stanowisku. Teraz, dzięki jej ciężkiej pracy, Curtis smażył się w piekle. Czuła się usatysfakcjonowana.

Przez siedem lat czekała na tę chwilę. Dla niej Martha na zawsze pozostała małą dziewczynką, która nigdy nie dorośnie. Teraz kończyłaby czternaście lat. Sprawiedliwości stało się zadość.

Jakby z szacunku dla jednego ze swoich, bandyci z Nashville zachowywali się tej nocy wyjątkowo spokojnie. Najwyraźniej znaleźli coś lepszego do roboty niż zabijanie się nawzajem i dostarczanie zajęcia Taylor. Balansowała na krawędzi snu i jawy, rozmyślała o swoim życiu, aż wreszcie z ulgą uświadomiła sobie, że dzwoni telefon. Właśnie minęła pierwsza w nocy.

– Spotkamy się? – spytał niski, szorstki głos w słuchawce.

– Za godzinę – odparła, spoglądając na zegar. Potem się rozłączyła i uśmiechnęła, po raz pierwszy tego wieczoru.

Rozdział trzeci

– Co za ulga, że nie mieszkamy w Kalifornii.

Inspektorzy Pete Fitzgerald, Lincoln Ross i Marcus Wade zabijali czas. Półświatek Nashville najwyraźniej postanowił zafundować sobie wakacje. Od prawie dwóch tygodni nie popełniono ani jednego morderstwa. Miasto nietypowo przycichło, nawet Dzień Niepodległości nie zaowocował żadnymi zabójstwami. Nikt nie miał się stawić w sądzie, a otwarte sprawy były rozwiązane albo wstrzymywane przez laboratorium kryminalistyczne. Słowem, wiało nudą.

Trzech policjantów wcisnęło się do gabinetu przełożonego, aby pooglądać telewizję. Wszyscy się zgadzali, że to najlepsza forma spędzania wolnego czasu, zwłaszcza odkąd dyrekcja wydziału podpisała umowę z telewizją kablową. Zasadniczo telewizory powinny być nastawione na całodobowe programy informacyjne, ale policjanci permanentnie zmieniali kanały. Zwykle dlatego, że chcieli zaspokoić potrzebę codziennego oglądania tasiemcowych seriali, od których niejeden z nich był uzależniony.

Tego dnia uwagę trzech inspektorów przykuł pościg samochodowy ulicami Los Angeles. Widowisko okazało się fantastyczne. W grę wchodziło porwanie, bandyta był uzbrojony w półautomatyczny pistolet i w dodatku ukradł czerwonego jaguara. Samochód pędził autostradami i właściwie nie zwalniał poniżej stu dziesięciu kilometrów na godzinę, a podnieceni komentatorzy bez końca się zastanawiali, czy ofiara porwania znajduje się w aucie, czy nie. Zespół z wydziału zabójstw zagrzewał do akcji kolegów z drogówki.

Fitz uniósł mięsistą rękę i popatrzył na zegarek. Pościg trwał już od prawie dwóch godzin.

– Pięć minut temu rozwinęli kolczatkę. Niedługo rajdowiec podziurawi koła.

– Już po nim. – Marcus wskazał palcem ekran, na którym widać było, jak potężny kawał opony odrywa się od tylnego koła jaguara i o centymetry mija radiowóz. Jego brązowe oczy lśniły.

Fitz uśmiechnął się szeroko. Marcus był jeszcze taki młody.

– Uczestniczyłeś kiedyś w pościgu? – spytał Marcusa, odchylił się na krześle i podparł rękami pokaźne brzuszysko.

– Nie, ale przeszedłem całe wymagane szkolenie. Człowieku, nawet nie wiesz, jak dobrze sobie radzę za kółkiem.

– Przypomnij mi, żebym nie dawał ci kluczyków. Już po wszystkim. – Lincoln Ross wstał, przeciągnął się i wygładził niewidzialną zmarszczkę na grafitowym garniturze od Armaniego. – Jedzie na felgach. Teraz wykonają manewr poślizgowy i obezwładnią gościa. Patrz, już się biorą do roboty.

Samochód pościgowy natarł na jaguara niczym czarno-biały wąż i delikatnie stuknął go w prawy tylny błotnik. To była podręcznikowa sytuacja – kierowca porwanego pojazdu stracił panowanie nad kierownicą, obrócił się i wpakował na barierę ochronną. W rezultacie stracił błotnik i znieruchomiał przodem do nadjeżdżających samochodów. W okamgnieniu otoczyły go radiowozy, z których wyskoczyli gliniarze ze strzelbami i pistoletami, wycelowanymi w porywacza. Koniec pościgu.

Reporterzy telewizyjni pogratulowali sobie dobrej prezentacji dramatycznego zdarzenia i wyrazili opinię, że pat potrwa od pięciu minut do pięciu godzin. W związku z tym skoncentrowali się na zaproszonych specjalistach, byłym funkcjonariuszu oraz negocjatorze policyjnym. Rozmowa dotyczyła przeszłości porywacza. Gdzieś w Nowym Jorku wydawca programu przerwał im jednak bezceremonialnie i na ekranach ponownie ukazał się jaguar, w którym właśnie otwierały się drzwi. Ze środka wyskoczył bandyta i przez drzwi od strony kierowcy wywlókł za włosy porwaną kobietę.

Dookoła zapanowało poruszenie. Kordon błyskawicznie zacieśniał się wokół porywacza. Bandyta popatrzył w niebo, upewnił się, że kamerzysta miał dość czasu, aby nagrać jego szeroko uśmiechniętą twarz. Potem zmusił kobietę, żeby się wyprostowała, uniósł dłoń i strzelił jej w głowę. Policjanci przeszyli go kulami, zanim jeszcze porwana osunęła się na ziemię. Przekaz się urwał, lecz już po chwili widzowie ujrzeli pozieleniałą twarz wstrząśniętego komentatora.

– Zawsze mówiłem, co za ulga, że nie mieszkamy w Kalifornii – wymamrotał Fitz.

Zadzwonił telefon. Fitz podniósł słuchawkę, uważnie wysłuchał rozmówcy i coś zapisał w notesie.

– Na mnie pora – oznajmił.

– Co jest? – Marcus tak daleko odchylił się na krześle, jakby lada moment miał się razem z nim przewrócić na plecy.

– Zwłoki w Bellevue. Jadę. Z samochodu zawiadomię Taylor.

Lincoln i Marcus bez namysłu zerwali się z miejsc.

– My też jedziemy – oświadczył Marcus. – Nie ma sensu tutaj tkwić. Dobrze mówię, Lincoln?

– Bardzo dobrze.

Energicznie wymaszerowali z gabinetu, po drodze zgarniając marynarki i kluczyki. Lincoln uśmiechał się od ucha do ucha.

– Przynajmniej nie grozi nam pościg samochodowy – zauważył.

Było parno i duszno, wilgotność sięgała dziewięćdziesięciu procent, na horyzoncie zbierały się deszczowe chmury. Niebo przysłaniała gęsta, szaroniebieska mgła, za którą skrywało się słońce. Letnie Nashville w pełnej krasie.

Na miejscu zbrodni roiło się od spoconych ludzi. Poruszali się spokojnie, wręcz ociężale, nikomu się nie śpieszyło. Kilka osób nosiło maski, aby uchronić wrażliwe powonienie przed fetorem. Rozkładające się ciało w ponadtrzydziestostopniowym upale mogło wzbudzić odruchy wymiotne nawet u najodporniejszego zawodowca.

Policjanci zebrali się na łące, tuż przy zjeździe z siedemdziesiątki na siedemdziesiątkę południową, nieopodal najbardziej wysuniętego na zachód punktu okręgu Davidson. Tę okolicę, oddaloną o zaledwie kwadrans od centrum, nazywano Bellevue. Parę kilometrów dalej i sprawą zajęłyby się służby okręgu Cheatham, zgłoszenie dotarło jednak do miejskiego wydziału zabójstw. Taylor nie miała nic przeciwko temu. Podobnie jak koledzy, nie mogła już znieść nudy.

Stanęła nad zwłokami, aby jeszcze raz uważnie im się przyjrzeć. Długie, jasne włosy ściągnęła gumką w nieco rozczochrany koński ogon. Była szczupła i wysoka, jej cień częściowo niknął w wysokiej trawie. Nie nosiła maski, ale tak mocno zacisnęła palcami nos, że cały zbielał. Oddychała ustami, żeby nie czuć woni śmierci. Niezidentyfikowana kobieta była młoda, miała brązowe, skudlone włosy i już nabrzmiałe ciało. Zmętniałe, niegdyś czekoladowe oczy patrzyły spod rozchylonych powiek. Robaki częściowo nadżarły zwłoki, złożyły w nich jaja i zdążyły się rozmnożyć. Z ust trupa wypadła wijąca się biała larwa.

Taylor niemal zwymiotowała, wyobraziwszy sobie takiego robaka na własnym języku. Rozkojarzona, niechcący odetchnęła głęboko przez nos. Wzdrygnęła się i na moment odwróciła. Wokół niej roiło się od ludzi, ale zazwyczaj energiczni policjanci dzisiaj grzebali się jak muchy w smole. Fitz spokojnie podszedł do zwłok, zerknął na nie, zasłonił usta, uprzejmie przeprosił Taylor i oddalił się. Zauważyła, że Marcus i Lincoln rozmawiają, ich sylwetki zdawały się falować w upale. Technicy przenosili do samochodów brązowe papierowe torby, mundurowi stali plecami do zwłok.

Wszyscy zdawali się pracować na zwolnionych obrotach – wszyscy z wyjątkiem jednego człowieka. Wysoki mężczyzna o ciemnych włosach raźno maszerował prosto ku Taylor. Po drodze zatrzymał się przed jednym z policjantów, machnął odznaką w skórzanym portfelu i przedstawił się na tyle głośno, że Taylor usłyszała jego słowa.

– Agent specjalny John Baldwin, FBI.

Mundurowy się odsunął, żeby nie blokować mu drogi do Taylor. Baldwin wsunął odznakę do kieszeni na piersi i z wyciągniętą ręką podszedł do policjantki. Mrugnął, podając jej dłoń, a Taylor nieoczekiwanie poczuła, jak przeszywa ją prąd. Wyprostowała się jeszcze bardziej, z dumą prezentując ponad metr osiemdziesiąt wzrostu. Tyle zwykle wystarczało, aby górować nad mężczyznami. Ten jednak był wyższy o co najmniej dziesięć centymetrów i musiała podnosić wzrok, aby patrzeć mu w oczy. Miały wyjątkowo dziwny kolor, odcień zieleni intensywniejszy od jadeitu i jaśniejszy od szmaragdu. Pomyślała, że koty mają podobne tęczówki.

Jej serce zabiło odrobinę szybciej. Nieświadomie położyła prawą dłoń na szyi. Dziesięciocentymetrowe rozcięcie ledwie się zdążyło zagoić, pozostawiając po sobie pokaźną bliznę. Wspomnienie po nożu oszalałego podejrzanego. Ta pamiątka z ostatniej sprawy pozostanie na jej ciele do końca życia. Taylor wzięła się w garść, odrzuciła koński ogon na plecy i uśmiechnęła się do Baldwina, nieco rutynowo, ale życzliwie.

– Co tu robi FBI? Nie prosiłam o wsparcie. To zwykłe morderstwo. – Umilkła na moment, zdezorientowana jego miną. Dobrze znała ten rodzaj spojrzenia. – Chyba się nie mylę, prawda? To morderstwo jakich wiele?

– Bardzo bym sobie tego życzył.

– Czeka nas oficjalna rozmowa? – Zerknęła mu przez ramię.

Spośród jej znajomych policjantów tylko nieliczni nie znali Johna Baldwina. Jej zespół – Fitz, Marcus i Lincoln – współpracował z nim już wcześniej.

– Obawiam się, że tak. Chyba wiem, jak się nazywa denatka. – Niemal nonszalancko wskazał ręką ciało u ich stóp.

– Ach, tak. Jak rozumiem, dziewczyna z innego stanu. W ostatnich tygodniach nie otrzymaliśmy żadnych zgłoszeń o zaginionych osobach.

– Dziewczyna spoza stanu, tak. Z Missisipi.

Baldwin najwyraźniej błądził myślami gdzie indziej. Okrążał zwłoki, starał się zapamiętywać wszystkie detale. Pomimo zaawansowanego rozkładu wokół szyi dziewczyny widać było wyraźne siniaki. Baldwin jeszcze raz obszedł zwłoki i pokiwał głową. Morderca odciął ofierze dłonie.

– To zapewne dzieło naszego chłopaka.

– Waszego? – zdumiała się Taylor. – Wiesz, kto to zrobił? Kim jest wasz chłopak?

– Mogę jej dotknąć? – Ponownie zignorował pytania.

– Tak. Technicy na razie zakończyli pracę, teraz czekamy na lekarza, który zabierze zwłoki. Chciałam po raz ostatni rzucić na nią okiem.

Baldwin sięgnął do kieszeni i wyciągnął białe, lateksowe rękawiczki. Przykucnął obok ciała i uniósł prawą rękę denatki, przy okazji strącając na ziemię kilka czerwi.

– Wasz chłopak? – powtórzyła Taylor.

– Mhm. Nie znam go z nazwiska, ale rozpoznaję jego styl.

Taylor uklękła na jedno kolano.

– Robił to już wcześniej? – spytała. Mówiła cicho, nie tylko dlatego, że w pobliżu znajdował się personel. Po prostu wolała uniknąć przecieków. Taki miała zwyczaj.

– Dwukrotnie, z tego, co wiem, ale od miesiąca panował spokój. Nazwaliśmy go Dusicielem z Południa, bo nic lepszego nie przyszło nam do głowy. Sama wiesz, że my, federalni, rzadko miewamy oryginalne pomysły. – Usiłował się uśmiechnąć, lecz tylko skrzywił usta.

– Dlaczego nie słyszałam nic o tym… Dusicielu?

– Na pewno słyszałaś. Pamiętasz sprawę z Alabamy, sprzed kilku miesięcy? A dokładnie z kwietnia? Z kampusu miejscowego uniwersytetu zniknęła ładna, drobna studentka pielęgniarstwa. Znaleźliśmy ją w…

– Luizjanie, pamiętam.

– Właśnie. Druga osoba zaginęła w ubiegłym miesiącu, w Baton Rouge. Znaleźliśmy ją w Missisipi.

Taylor usiłowała wygrzebać z pamięci szczegóły tamtej sprawy. Informacje o niej przewinęły się przez wszystkie ogólnokrajowe sieci telewizyjne. Policjantka nie wiedziała jednak, że istnieje związek między obiema sprawami. Na pewno nie łączył ich żaden z komentatorów w mediach. Powiedziała o tym Baldwinowi.

– Między jednym a drugim minęło dość dużo czasu, żeby dziennikarze nie powiązali obu porwań. Poza tym utrzymaliśmy kilka spraw w tajemnicy. Na przykład nikomu nie wspomnieliśmy o dłoniach.

– Dlaczego, na litość boską? Czyż nie powinniście wyjawić prawdy, żeby takie lokalne szaraczki policyjne jak my wiedziały o groźnym przestępcy na wolności? – Sarkazm Taylor chybił celu.

Baldwin tylko skinął obojętnie głową.

– I jeszcze środek nawilżający. Wychodzimy z założenia, że w grę wchodzi seks za przyzwoleniem ofiary, bo sprawca używa nawilżanych prezerwatyw. Lekarz, który będzie badał zwłoki, powinien na to zwrócić uwagę.

Taylor pokręciła głową z niedowierzaniem. Tylko tego brakowało. Na jej terenie zagościł seryjny morderca. Nie sądziła, że będzie musiała utrzymywać tę sprawę w częściowej tajemnicy.

– Dzwoniłam już do Sam, ona się zna na rzeczy. – Doktor Samantha Owens Loughley zajmowała stanowisko głównego lekarza sądowego w środkowym Tennessee i przyjaźniła się z Taylor. – Powiedziałeś, że wiadomo, kim jest ta dziewczyna. – Ruchem brody wskazała zwłoki.

– Nazywa się Jessica Ann Porter, pochodzi z Jackson w Missisipi. Zniknęła zaledwie trzy dni temu.

Taylor opuściła wzrok na trupa. Trzy dni? Rozkład wydawał się zbyt zaawansowany jak na tak krótki czas. Baldwin od razu się domyślił, co ją dręczy.

– Tak to jest – westchnął. – Wysoka temperatura powietrza znacznie przyśpiesza procesy gnilne. Trzy tygodnie by wystarczyły, aby z dziewczyny zostały same kości. Mamy szczęście, że tak szybko znaleziono ciało. Za tydzień musielibyśmy się nieźle nagimnastykować przy ustalaniu tożsamości.

– Powiedz mi coś więcej.

– Niewiele jest do dodania. Facet lubi młode brunetki. Wszystkie trzy dziewczyny miały brązowe oczy i około dwudziestki. Trudno powiedzieć, dlaczego padło właśnie na nie. Żadna nie należała do grupy ryzyka, nie widywano ich z nieznajomymi. Z dnia na dzień przepadły jak kamień w wodzie. Dotąd byłem na bieżąco informowany, ale osobiście nie angażowałem się w dochodzenie. Teraz, przy trzeciej ofierze, zapewne przejmę śledztwo całkowicie.

Taylor usłyszała chrzęst opon na żwirze na poboczu drogi. Zwłoki, a raczej Jessica, sprostowała w myślach, spoczywała zaledwie dziesięć metrów od jezdni. Ekipa wozu transmisyjnego zapewne bez trudu zrobi wyraźne zdjęcia ofiary. Zbyt wyraźne. Taylor pomachała do Marcusa, który stał przy samochodzie, i ręką wskazała mu telewizyjną furgonetkę. Słowa nie były potrzebne. Marcus momentalnie ruszył do wozu transmisyjnego i kazał mu odjechać. Taylor patrzyła, jak wóz cofa się na bezpieczną odległość, z której dziennikarze na pewno nie mogli dostrzec zwłok. Uśmiechnęła się do siebie. Do diabła z telewizją.

Baldwin wyciągnął notatnik z tylnej kieszeni i pośpiesznie coś zapisywał.

– Czy znaleźliście… – Zawiesił głos, widząc, że funkcjonariusz w mundurze daje Taylor rozpaczliwe znaki.

Przez chwilę obserwowała Baldwina. Tylko wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć, że nie ma sprawy. Wahała się jeszcze przez ułamek sekundy, lecz ostatecznie ruszyła do roztrzęsionego policjanta. Nawet z odległości dwudziestu kroków widać było, jak bardzo jest blady.

– Coś pan znalazł? – spytała. Nie rozpoznała go, najwyraźniej dopiero co ukończył akademię.

– Tak jest, pani porucznik – zameldował. Jego grdyka poruszyła się nerwowo.

Taylor zatrzymała się obok i powiodła wzrokiem za wyciągniętym palcem mundurowego. W trawie leżała ludzka dłoń.

Taylor zrobiła krok do tyłu, ale Baldwin z zainteresowaniem pochylił się nad ręką.

– Skoro jeszcze przed chwilą brakowało dwóch rąk, a teraz mamy jedną, to w pobliżu powinniśmy natrafić na drugą, prawda? – Taylor postanowiła zachować spokój. Przykry ucisk w żołądku nie pozwalał jej jasno myśleć.

Z każdą chwilą nabierała coraz głębszego przekonania, że z tą sprawą wiążą się tajemnice, których Baldwin jeszcze jej nie zdradził. Chwilę później te przypuszczenia się potwierdziły. Ruchem dłoni odprawiła policjanta, który oddalił się z wyraźną ulgą.

– Powinniśmy, ale nie natrafimy. – Baldwin spojrzał na nią ze smutkiem. – Możesz zarządzić poszukiwania, ale one nic nie dadzą.

– Jak to, do cholery? Morderca odcina dziewczynie dłonie, zostawia jedną w trawie, a drugą zabiera ze sobą? Co to ma być, jakieś trofeum?

Baldwin potwierdził skinieniem głowy.

– Owszem, trofeum. Jest tylko jeden problem.

Przez ułamek sekundy Taylor próbowała sobie wyobrazić, co psychopata mógł zrobić z pokiereszowaną dłonią, ale błyskawicznie otrząsnęła się z ponurych wizji.

– Jeden problem? – spytała. – Jaki?

– Ta dłoń nie należała do Jessiki.

Rozdział czwarty

Baldwin się oddalił, aby zatelefonować do Quantico, a Taylor zawołała Fitza. Przemaszerował przez łąkę niczym generał, z trudem dźwigając przed sobą wielgachne brzuszysko.

– Co tu robi federalny? – spytał pozornie obojętnym tonem.

Taylor przeszło przez myśl, że w tym pytaniu może się skrywać drugie dno, lecz twarz Fitza wydawała się równie obojętna, jak jego głos. Doszła do wniosku, że to pytanie jest tym, czym się wydaje. Zwykłym pytaniem.

– Zgadnij. – Taylor osłoniła oczy i powiodła wzrokiem za Baldwinem, który szedł przez trawę.

– Przyjechał opracować profil mordercy, bo powtarza się schemat – odparł Fitz i również spojrzał na oddalającego się agenta. Federalny mógł się mieszać do lokalnego zabójstwa tylko z jednego powodu.

– To już trzecia kobieta, ale przynajmniej znamy jej prawdopodobną tożsamość. Nazywa się Jessica Ann Porter, pochodzi z Missisipi. Gdzie Lincoln?

– W samochodzie, razem z Marcusem.

– Musi spędzić parę minut przy komputerze. Powiedz mu, że potrzebuję wszystkich informacji, które federalni zebrali na temat tych morderstw. Pierwsza była studentka z Alabamy, zaginęła i znalazła się w kwietniu w Luizjanie. Druga znikła z Baton Rouge w czerwcu, morderca wywiózł ją do Missisipi. Niech nasz informatyczny cudotwórca zgromadzi jak najwięcej szczegółów, przekonamy się, na czym stoimy. Federalni ukrywają informacje dotyczące tych spraw, łącznie z faktem, że morderca przewozi dłoń poprzedniej ofiary na miejsce, w którym porzuca nowe zwłoki. Baldwin na pewno podzieli się z nami całą swoją wiedzą, ale chcę dysponować własnym archiwum tej sprawy.

– Jesteś pewna, że powie ci wszystko, co wie?

Taylor mrugnęła do Fitza i obdarzyła go promiennym uśmiechem.

– Ani trochę w to nie wątpię.

Taylor kończyła przyrządzać sos bolognese. Skosztowała, dorzuciła jeszcze jedną łyżeczkę oregano, spróbowała ponownie. Hm. Czosnek. Do garnka powędrował następny ząbek. Usatysfakcjonowana zakryła naczynie, delektując się aromatycznymi oparami.

Na zewnątrz szybko zapadał zmierzch. Taylor pokroiła świeżą bagietkę z pięciu zbóż, owinęła ją folią i włożyła do opiekacza. Przełknęła łyk rewelacyjnego chianti z Montepulciano w Toskanii, które odkryła przy pomocy właściciela pobliskiej winiarni. Nazywała go Dżepetto, bo kojarzył się jej z ojcem Pinokia z animowanego filmu. Był dobrodusznym jegomościem o obwisłych, siwych wąsach i świetnie się znał na toskańskich trunkach. Przezwisko szalenie przypadło mu do gustu, lecz nie pozwalał się tak nazywać nikomu z wyjątkiem Taylor.

Uśmiechnęła się i wypiła jeszcze jeden łyk. Teraz tylko pozostało jej poddusić sos przez parę minut, więc usiadła, sącząc wino i przypatrując się świetlikom nad tarasem. Mieszkała w skromnym, kupionym przed laty domu z bali na wzgórzach centralnej części Tennessee, w sąsiedztwie jeleni i królików. Któregoś dnia zauważyła nawet lisicę, która wędrowała na czele gromadki młodych. Przepracowana policjantka z wydziału zabójstw odnalazła w tym miejscu tak bardzo potrzebną ciszę i spokój.

Powróciła myślami do miejsca, gdzie znaleziono Jessicę.

Sam zajęła się zwłokami i przygotowała je do transportu. Ciało, odwodnione i ciepłe, okazało się trudne do przeniesienia. Worek ze zwłokami wyśliznął się technikowi z rąk i głowa trupa uderzyła o ziemię. Muchy zabrzęczały złowrogo, a Taylor zaklęła, pomyślawszy o wilgotnym upale. W chłodne dni obcowanie ze śmiercią również było okropne, ale mimo wszystko nie aż tak odrażające.

Kim był morderca, którego ścigali? Skłaniał ofiary do dobrowolnego seksu, potem je dusił i okaleczał. Można by pomyśleć, że jakaś nieudana randka przeradzała się w koszmar. Taylor wiedziała, że opracowany przez Baldwina profil zbrodniarza dostarczy jej odpowiedzi na część pytań.

Sekcję zwłok Jessiki Porter zaplanowano na ranek. Taylor postanowiła udać się do zakładu medycyny sądowej, przez szacunek dla ofiary i po to, by dowiedzieć się jak najwięcej o sprawcy. Morderca, nawet najbardziej skrupulatny, zawsze pozostawiał ślady. Fakt, że popełnił już trzy zbrodnie, miał prawo budzić głęboki niepokój.

Taylor nękało wspomnienie odciętych rąk. Śmierć nigdy nie bywa ładna, lecz tym razem wydawała się wyjątkowo ohydna. Ofiarę pozbawioną dłoni trudniej zidentyfikować, do tego morderca porzucił ją na pustej łące, w trzydziestostopniowym upale. Tylko dlaczego pozostawił rękę przy zwłokach?

Taylor nie wiedziała, jak zareagować, kiedy Baldwin wyjaśnił jej sens firmowego znaku mordercy. Zadała oczywiste pytanie: gdzie szukać drugiej dłoni?

Zaśmiał się bez przekonania.

– Tego właśnie musimy się dowiedzieć – odparł.

Mogli w ogóle nie znaleźć zwłok, ale dopisało im szczęście. Pośrednik obrotu nieruchomościami, który wystawił działkę na sprzedaż, przyjechał, aby dopisać do tablicy informacyjnej swój nowy numer telefonu. Na miejscu uderzył go trupi smród, a gdy natknął się na zwłoki, powiadomił policję. Tego dnia los im sprzyjał. Niewiele brakowało, a jeszcze przez parę tygodni nie usłyszeliby o Jessice Porter. To w zupełności by wystarczyło, żeby skwar i robaki zrobiły swoje. Identyfikacja szczątków znacznie by się wydłużyła. Morderca wiedział, co robi.

Jessicę jednak znaleziono i dzięki temu policja dysponowała dodatkowymi informacjami o zabójcy. Taylor zastanawiała się nad związkiem między Jackson, Missisipi i Nashville, kiedy usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi.

– Jak się miewa moja mała debiutantka?

Posłała złowrogie spojrzenie właścicielowi tubalnego głosu. Uśmiechnął się z zadowoleniem, w trzech krokach pokonał dystans, złapał Taylor za ręce i poufale przytulił. Wcisnęła nos w zagłębienie nad jego obojczykiem i westchnęła. Pachniał przyjemnie i świeżo. Nie wyczuwała woni śmierci, tylko mydło oraz wodę cedrową. Odetchnęła ponownie i stanowczym ruchem odepchnęła gościa. Cofnął się gwałtownie, potknął i uniósł rękę, jakby w ten sposób chciał powstrzymać nadciągającą burzę.

– Baldwin, cholera jasna, dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

– Co, dzisiaj makaron na kolację? Pachnie bosko.

Patrzyła na niego z żądzą mordu wypisaną na twarzy. Nieśmiało wzruszył ramionami.

– Co miałem zrobić, Taylor? Skąd mogłem wiedzieć, że on trafi do Nashville? Ta kobieta zaginęła trzy dni temu, a przecież nie od razu mnie o tym powiadomiono. Następnym razem z pewnością przewrócę się na drugi bok i mimochodem napomknę, że w Missisipi porwano jakąś dziewczynę, więc powinnaś zacząć szukać jej zwłok w okolicach Nashville. Taylor, nie przesadzasz? Nie miałem zielonego pojęcia, dokąd się wybierze morderca. Nawet nie miałem pewności, że to Dusiciel, dopóki nie obejrzałem zwłok.

Wyciągnął rękę, aby pogłaskać ją po policzku, ale odwróciła się bez słowa i podeszła do kuchenki. W milczeniu zaczęła mieszać sos.

– Skarbie, daj spokój. Powiedziałbym ci wcześniej, gdybym wiedział, że w grę wchodzi ten facet. Od miesiąca nie dał znaku życia, po prostu rozpłynął się we mgle. Nawet teraz praktycznie nie mamy od czego zacząć. Gość zostawia po sobie tylko trupy i odrąbane ręce.

Taylor spojrzała na niego. W jego zielonych oczach dostrzegła smutek i przygnębienie. Wiedziała, że Baldwin staje na głowie, aby ruszyć sprawę z miejsca.

– Jak na mój gust, odcięte dłonie i zwłoki to całkiem niemało – zauważyła niepewnie i od razu zrobiło jej się głupio.

Nie miała powodu wściekać się na Baldwina, który najzwyczajniej w świecie wykonywał tylko swoje obowiązki. Poza tym wcale nie chciał jej wykluczyć z nowego dochodzenia. Wszystko wskazywało na to, że wspólnie będą prowadzili śledztwo, jak sam tego chciał.

– Kompletujesz ekipę dochodzeniową?

– Na razie jestem tylko ja, ale wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Biorę pod uwagę jeszcze dwóch ludzi, obecnie zajętych innymi dochodzeniami: Jerry’ego Grimesa oraz Thomasa Petty’ego. Wiesz, jak to jest: ja im podrzucę jakieś informacje, a oni mi się zrewanżują.

Baldwin, na stałe zatrudniony w FBI, od trzech miesięcy pracował gościnnie dla wydziału zabójstw w Nashville. Jego pomoc okazała się nieoceniona dla Taylor. Rzecz jasna dzielenie z nim łóżka było dodatkową korzyścią płynącą ze znajomości.

Uśmiechnęła się z aprobatą.

– Nie zasypiasz gruszek w popiele – zauważyła. – Rozmawiałeś już z Price’em, co?

Usiadł przy stole i pokiwał głową.

– Garrett Woods do mnie zadzwonił. – Woods był przełożonym Baldwina w FBI i przyjaźnił się z Mitchellem Price’em, szefem wydziału dochodzeniowo-śledczego policji w Nashville. Do jego obowiązków należało prowadzenie spraw związanych z zabójstwem.

Taylor z powrotem odwróciła się do kuchenki.

– Jestem głodna. Pogadamy o tym później.

Baldwin uśmiechnął się wymownie.

– Kto powiedział, że będziemy rozmawiać?

Taylor brała prysznic, kiedy rozległ się dzwonek telefonu. Baldwinowi nawet przez myśl nie przeszło, aby odebrać. Jego kochanka pilnie strzegła prywatności i nie zamierzała zdradzać faktu, że coś ich łączy. Nie chciała też, by inspektorzy z tego samego wydziału podawali w wątpliwość jej motywację lub intencje. Gdyby wiedzieli, że związała się z agentem federalnym, patrzyliby na nią inaczej. Tak przynajmniej uważała.

Zwierzyła się jedynie najlepszej przyjaciółce. Sam Loughley uważała, że utrzymywanie tego związku w tajemnicy jest szaleństwem. Jej zdaniem, gdyby Taylor wyznała prawdę, nic by się nie zmieniło, ale policjantka wolała zachować wyraźny podział na życie zawodowe i osobiste.

Wyszła spod prysznica, owinęła się ręcznikiem i podreptała do automatycznej sekretarki. Wiadomość była krótka. „Oddzwoń”, zażądał głos Fitza. Było późno, padała z nóg, ale wystukała numer jego komórki i zaczekała, aż odbierze.

– Tak?

– Fitz, Taylor z tej strony. Co tam?

– Pomyślałem, że będziesz chciała o czymś wiedzieć. Pół godziny temu otrzymaliśmy zgłoszenie o zaginięciu dziewczyny. Nazywa się Shauna Davidson, z Antioch. Nie mam pojęcia, czy to coś ważnego, ale od wczoraj słuch po niej zaginął. Jej matka twierdzi, że nie wróciła do domu na noc. Usiłowała się z nią skontaktować, ale dziewczyna nie odbiera ani telefonu w domu, ani komórki. Matka oglądała wiadomości, słyszała doniesienie o znalezieniu zwłok na łące i przeraziła się, że to jej córka. Mało nie oszalała ze strachu. Tyle że dziewczyna w trawie to nie Shauna Davidson, której losy nadal pozostają nieznane.

Taylor poczuła przykry ucisk w żołądku.

– Czy to brunetka?

Usłyszała szelest wertowanych przez Fitza kartek.

– Raczej tak. Brązowe włosy, metr sześćdziesiąt osiem wzrostu, sześćdziesiąt trzy kilo wagi. Osiemnaście lat.

– Wiesz o niej coś więcej? Zawód? Pojawiła się w pracy?

Fitz przerzucił następną stronę.

– Nic o tym nie wiem. To jeszcze dzieciak, pewnie dorabia sobie w sklepie z odzieżą albo jest kelnerką. Skoro jest z Antioch, to na dziewięćdziesiąt procent pracuje w Hickory Hollow. Dowiem się. Teraz jadę do jej mieszkania, to się przekonamy. Policja już jest na miejscu, podobno w grę może wchodzić morderstwo. Zobaczymy. Miejmy nadzieję, że tylko zaciął się jej zamek w drzwiach.

– Jedź tam i zobacz, jak to wygląda.

– Już jadę. Dam ci znać, jeśli będziesz potrzebna na miejscu.

– Dzięki za informację. Na razie.

Odłożyła słuchawkę. Wiedziała, że dziennikarze będą mieli używanie. Od biedy można utrzymywać we względnej tajemnicy porwania i morderstwa z innych stanów, ale tego typu sprawy na własnym podwórku muszą wyjść na jaw. Zerknęła na zegarek. Za pięć dziesiąta.

Gdy wróciła do salonu, ujrzała śpiącego na kanapie Baldwina. Trzymał w dłoniach grubą teczkę z dokumentacją dochodzeniową. Rozpoznała napis na okładce: „Tylko do wglądu FBI”. Zawahała się. Nie chciała go budzić, ale to było konieczne. Na pewno wolał wiedzieć. Drgnął, gdy łagodnie potrząsnęła jego ramieniem.

– Co jest? – wymamrotał i wyprostował się gwałtownie.

Teczka wypadła mu z rąk, materiały rozsypały się na dywanie. Taylor zauważyła zdjęcia z miejsc zbrodni, upiorne obrazy śmierci. Pomagając Baldwinowi ogarnąć bałagan, zachodziła w głowę, dlaczego zdecydowali się tak żyć. Każdego dnia obcowali ze śmiercią. Ostatnio coraz częściej nachodziły ją wątpliwości, czy dobrze wybrała sobie zawód.

– Fitz przed chwilą dzwonił. Zgłoszono zaginięcie osiemnastolatki o nazwisku Shauna Davidson. Jedzie do jej mieszkania, w razie potrzeby zadzwoni. Chciałam sprawdzić, czy w telewizji już o tym mówią.

Przygnębienie na twarzy Baldwina mówiło samo za siebie. Nie należało zakładać, że Shauna Davidson wróci tego wieczoru do domu.

Taylor włączyła telewizor, usiadła na kanapie i podkuliła nogi. Na wszystkich kanałach informacyjnych mówiono przede wszystkim o zwłokach znalezionych w Bellevue. Dziennikarze w najdrobniejszych szczegółach opisywali wszystko, co wiedzieli na temat sprawy. Mieszkańcy Nashville uwielbiali się delektować kroniką kryminalną.

Taylor po kolei przełączała programy – znalezienie trupa w trawie najwyraźniej stało się sensacją dnia.

– Psiakrew.

Baldwin uśmiechnął się lekko.

– Zdaje się, że ta historia zaczęła żyć własnym życiem – zauważył.

Taylor wróciła na Kanał Piąty. Whitney Connolly, gwiazda reportażu, znajdowała się na miejscu znalezienia zwłok, które teraz wyglądało jak cyrk o trzech arenach. Na co liczyli dziennikarze? Policja gruntownie oczyściła teren, nie zostało nic do oglądania. Telewizja jednak z upodobaniem emitowała wcześniejsze nagrania. Kamery były ustawione tak, aby zaprezentować okolicę, na jezdni roiło się od radiowozów z włączoną sygnalizacją świetlną. Taylor się wzdrygnęła, widząc, że kamerzyście udało się jednak zarejestrować chwilę, w której technikowi wyślizguje się worek z trupem. Zamiast na nosze, zwłoki trafiły na ziemię, a realizator z upodobaniem zademonstrował zbliżenie na muchy plujki, które wzbiły się w powietrze niczym chmura kurzu. Po prostu świetnie.

Komórka Taylor zadzwoniła ponownie. Tym razem Fitz zażądał, aby koniecznie przyjechała do mieszkania Shauny Davidson. Koniec marzeń o spokojnej nocy. Taylor się rozłączyła i poszła włożyć kowbojki. Whitney Connolly, której najwyraźniej zabrakło materiału, prosiła wszystkie osoby dysponujące informacjami na temat zwłok z Bellevue o kontakt z miejscową policją. Materiał opracowany przez Connolly był bardziej wyczerpujący niż na innych kanałach, a ona sama robiła wrażenie zachwyconej okazją do autoprezentacji. Taylor czasami się zastanawiała, czy Connolly nie przesadza z uwielbieniem dla swojej pracy. Przygotowywanie programów o śmierci oraz katastrofach niewątpliwie sprawiało jej ogromną satysfakcję.

– Whitney Connolly ma wrażliwość pitbulla. To jedna z niewielu reporterek, które ubóstwiają opisywać lokalne przestępstwa – zauważył Baldwin, jakby czytał w myślach Taylor. Popatrzyła na niego. Siedział zapatrzony w ekran telewizora.

– Chodziłam z nią do szkoły. I z jej siostrą bliźniaczką, Quinn. Razem z Sam uczyłam się w klasie wyżej, kiedy ty kończyłeś liceum, one były w pierwszej klasie. Wiem, że trafiłeś do naszej szkoły pod koniec ostatniej klasy, ale może je pamiętasz? Tamta historia… – Zawiesiła głos na dźwięk dzwonka telefonu Baldwina.

Natychmiast sięgnął po aparat.

– Tak? Owszem, słyszałem… Nie, skąd. Dobrze… Nie ma sprawy. Tak. Zatem do jutra. – Rozłączył się i zaczął nerwowo spacerować po pokoju. – Dzwonił Garrett, chciał się upewnić, czy na pewno słyszałem o zaginięciu następnej dziewczyny. Zostałem oficjalnie poproszony o odłożenie wszystkich innych spraw i skupienie się na tym jednym dochodzeniu. Już nie jestem tylko analitykiem. Wiedziałem, że tak się to skończy.

Taylor uśmiechnęła się do niego krzepiąco. W tym samym momencie odebrała własny telefon. W następnej sekundzie stała z pistoletem w kaburze, gotowa do pracy.

– Witaj w moim koszmarze – odezwała się do partnera. – Ruszamy.

Taylor podjechała do żółtej taśmy, rozciągniętej przed wjazdem na parking przy ulicy, gdzie mieszkała zaginiona Shauna Davidson. Uśmiechnęła się, gdy młody policjant uniósł taśmę, umożliwiając jej przejazd. Zanim ruszyła, otworzyła okno i wskazała dłonią samochód z tyłu.

– Proszę przepuścić także tego pana – poprosiła. – Jesteśmy razem.

Policjant skinął głową, a Taylor odjechała i sprawdziła w lusterku, czy Baldwin również wjeżdża na parking. Zatrzymała się na jednym z nielicznych wolnych miejsc, zgasiła silnik i wyszła z samochodu. Zaczekała na Baldwina, aby wspólnie z nim skierować się do budynku.

Na schodach spotkali Fitza. Wyglądało na to, że idzie na dół, lecz puścił ich przodem i ruszył z powrotem na górę, po drodze dzieląc się z nimi informacjami.

– Pierwszy policjant, który zjawił się na miejscu, zapukał do drzwi, ale w środku panowała absolutna cisza. Nie zauważył też śladów włamania, więc skorzystał z zapasowego klucza od właściciela budynku i otworzył drzwi. Ktoś je zamknął od środka, ale tylko na zamek elektryczny, nie na zasuwę. Policjant wszedł do środka, rozejrzał się, ale wszystko wyglądało normalnie, dopóki nie wszedł do sypialni. Łóżko było rozgrzebane, wszędzie pełno krwi. Technicy właśnie kończą zbieranie materiałów. Pytaliśmy sąsiadów, ale nikt nie widział dziewczyny ani wczoraj wieczorem, ani dzisiaj. Kiepska sprawa.

Dotarli do drzwi i dali nura pod następną żółtą taśmę. W pokoju zostało już tylko kilka osób. Taylor skinęła im głową na powitanie i rozejrzała się uważnie.

Shauna Davidson mieszkała w komfortowych warunkach. Salon był gustownie i nowocześnie urządzony. Telewizor o płaskim ekranie zajmował jedną ścianę, obok niego stał wysokiej jakości sprzęt stereo. Najważniejszym meblem w pokoju była skórzana ciemnobeżowa kanapa, na której piętrzyła się sterta płowych poduszek z zamszu. Przy stoliku do kawy stały dwa krzesła obite ciemnobrązowym zamszem. Wszędzie panował idealny porządek. Czasopisma leżały na rogu stolika, nigdzie nie było widać brudnych szklanek, puszek czy kieliszków. Najwyraźniej zaginiona dziewczyna miała obsesję na punkcie czystości i porządku. Taylor pomyślała, że to raczej nietypowe dla tak młodej osoby.

Z prawej strony znajdowała się mała kuchnia i krótki korytarz. Taylor ruszyła przed siebie. Po drodze do sypialni minęła niewykorzystywany pokój gościnny i gabinet.

Na widok łóżka mimowolnie się wzdrygnęła. Kołdra leżała na podłodze, zwinięte w kłębek prześcieradło walało się u stóp łóżka. Materac wydawał się ociekać krwią. Taylor skierowała wzrok na technika, który stał z lewej strony łóżka i najwyraźniej na nią czekał.

– Ma pan zdjęcia, które pokazują dokładnie, jak wyglądała sypialnia przed przyjazdem policji?

– Tak, proszę pani. Staraliśmy się pobierać próbki, żeby jak najmniej ingerować w wygląd miejsca zbrodni.

– Odłożyliście wszystko tak, by pasowało do zdjęć?

– Tak, proszę pani, poodkładaliśmy przedmioty na miejsce. Weszliśmy do środka, a na widok krwi wycofaliśmy się i zrobiliśmy zdjęcia. Dopiero potem pobraliśmy próbki. Pokój wygląda okropnie, ale do badania jest w nim niewiele. Pozostałości biologiczne wyschły, leżały tutaj co najmniej jeden dzień. Zebraliśmy materiał z łóżka i stolika, znaleźliśmy parę odcisków palców. Całość wprowadzimy do systemu i damy pani znać, jakie są wyniki. Gdy tylko będzie pani gotowa, pakujemy się i odjeżdżamy.

Taylor podziękowała skinieniem głowy i młody człowiek opuścił pokój. Popatrzyła pytająco na Baldwina i Fitza.

– I co wy na to? – spytała.

Baldwin rozejrzał się uważnie i zawiesił wzrok na krwawych plamach. Taylor od razu się zorientowała, że nie pierwszy raz widział taką scenę. Postanowiła cierpliwie czekać. Baldwin obszedł sypialnię, parę razy coś zanotował i zrobił kilka zdjęć.

Taylor kątem oka obserwowała Fitza, który wyraźnie tracił panowanie nad sobą, podobnie jak ona.

– Baldwin, odezwij się – nie wytrzymała. – Powiedz, co widzisz.

Powoli zamknął notatnik i przewiesił aparat fotograficzny przez ramię.

– Wygląda to znajomo – wyznał. – Podobnie prezentowały się mieszkania innych dziewczyn. Rozgrzebane łóżko, krew. Moim zdaniem on je czaruje, skłania, aby zaprosiły go do domu i do łóżka, następnie je dusi i odcina im ręce. Zwłoki przewozi w następne upatrzone miejsce. – Detektyw pokręcił głową. – Shauna Davidson. Nie wiem, gdzie ją znajdziemy, ale to na pewno nasz numer cztery. Dusiciel postanowił przyśpieszyć. – Baldwin przechadzał się po pokoju. – Nie ma śladów włamania, podobnie jak w poprzednich wypadkach. Zapewne wybiera gdzieś ofiarę, może w barze, może w bibliotece, i przekonuje ją, żeby zaprosiła go do siebie. Niewykluczone, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Z początku uprawiają seks za obopólnym przyzwoleniem, potem morderca zabija ofiarę. Nie widać śladów walki. W organizmach dziewczyn nie natrafiliśmy na substancje odurzające. Moim zdaniem, Dusiciel wiąże kobiety. – Podszedł do wezgłowia łóżka. – A to co? Zawołajcie z powrotem techników, dobrze?

Fitz znikł i wrócił w towarzystwie młodego mężczyzny. Baldwin przywołał go ruchem ręki i wskazał na kratę łóżka z kutego żelaza.

– Przegapiliście coś – oświadczył oskarżycielskim tonem.

Technik poczerwieniał jak burak, uświadomiwszy sobie, że to jego wina. Na ramie wisiało jasne włókno. Pośpiesznie je zabezpieczył i przeprosił, wyraźnie zakłopotany. Gdy wychodził, Baldwin poklepał go po plecach.

– To zapewne fragment sznura. Poprzednio również natrafialiśmy na takie włókna. Wersja z krępowaniem ofiar ma sens. Tego typu mordercę podnieca bezradność. Złość, satysfakcja, przyjemność – Dusiciel odnajduje to wszystko w tym, co robi. Jeszcze nie wiem, po co obcina ofiarom dłonie. Zapewne ma to podłoże fetyszystyczne, wątpię, aby usiłował maskować tożsamość zabitych kobiet. Postępuje zgodnie z planem, zawczasu opracowuje schemat zbrodni. Dziwne, że w ogóle się rozstaje z trofeami. To chyba wskazówka dla nas, szlak, którym mamy podążać. Dusiciel chce rozsławić swoje czyny. Wywozi ciała poza granice stanów, okalecza zwłoki, a wszystko po to, aby jego zbrodnie stały się jak najbardziej odrażające i ostentacyjne. Od początku wiedział, że FBI zainteresuje się morderstwami. On chce, żebyśmy go rozpoznawali. Na pewno nie zmieni schematu postępowania, bo uznał go za swoją wizytówkę. Teraz musimy po prostu ustalić tożsamość sprawcy. W komputerowej bazie danych FBI brakuje zabójcy o podobnym sposobie działania. Poza wynikami sekcji zwłok nie mamy praktycznie żadnych konkretnych informacji. Zeznania świadków są mizerne i nic nie wnoszą. Ten człowiek zachowuje się jak duch, bo tak to sobie obmyślił.

Baldwin przestał spacerować po pokoju. Jego oczy rozbłysły.

– Dusiciel rzucił nam wyzwanie – wycedził. – Zabił nam ćwieka, wie o tym i jest z siebie zadowolony. Nie potrafimy przewidzieć, gdzie uderzy następnym razem, więc musimy być cały czas czujni. Wspomnicie moje słowa. On nas zachęca do poszukiwań.

Rozdział piąty

Whitney Connolly siedziała przy domowym komputerze, wystukując e-maile do korespondentów z całej Ameryki. Rankami zawsze odpisywała na listy. Bez względu na dzień tygodnia budziła się sama, biegła do Starbucksa na latte, gdzie nieśmiałym uśmiechem witała zarówno znajome, jak i nieznajome osoby, a po powrocie do domu uruchamiała komputer. Utrzymywała kontakt z pokaźną rzeszą ludzi, więc zmuszona była segregować e-maile według ważności. Na pierwszy ogień szli przyjaciele, bo do tej kategorii trafiało najmniej listów. Ponieważ zwykle były one najmilsze, do następnej kategorii podchodziła z poczuciem wewnętrznego spokoju. Wielbiciele. Do tej grupy należeli najprzeróżniejsi ludzie, kobiety i mężczyźni, młodzi i starzy, uprzejmi i niezbyt grzeczni. Musiała odbierać pocztę, bo jej kanał udostępniał adresy internetowe reporterów, a dodatkowo zamieszczał je wraz ze zdjęciami na własnej stronie.

Zdaniem Whitney, odpowiadanie na listy było ważne, więc dziękowała za pochwały osobom, którym przypadły do gustu jej materiały z poprzedniego wieczoru i uprzejmie odnosiła się do uwag widzów niezadowolonych z jej pracy. Uważano ją za wybitną dziennikarkę w Nashville, co niewątpliwie miało swoje dobre strony. Rzecz jasna budziła irytację części widzów i z poczucia obowiązku przyjmowała ten fakt do wiadomości, a także starała się mieć na względzie nieprzychylne opinie. W jej mniemaniu na tym polegało utrzymywanie dobrych relacji z lokalną społecznością.

Ten poranek mogła zaliczyć do udanych. Otrzymała czterdzieści e-maili od fanów, z których tylko pięć utrzymanych było w nieżyczliwym tonie. Uważnie przeczytała komentarze, a nieprzyjazne zbyła standardowym tekstem: „Przykro mi, że mój program nie spełnił wszystkich Państwa oczekiwań. Dołożę wszelkich starań, aby w przyszłości skorygować błędy”. Wylewnie podziękowała autorom listów pełnych uwielbienia i z powagą odpisała na listy od ludzi, którzy sądzili, że wiedzą o świecie więcej niż ona. Następnie upiła solidny łyk letniej latte i zabrała się do pracy przy kolejnej grupie. Te e-maile ceniła najwyżej, bo one naprawdę się liczyły. Listy od informatorów.

Whitney utrzymywała kontakty z dużą grupą ludzi, rozsianych po całych Stanach Zjednoczonych, którzy dostarczali jej informacji. Od lat dbała o jak najlepsze relacje z nimi. Od czasu do czasu powiększała grono znajomych o mniej lub bardziej oficjalnych informatorów. Taka strategia była warunkiem osiągnięcia celu, który sobie postawiła. Miała ambicje, i to olbrzymie, i czuła, że do ich spełnienia brakuje jej tylko jednego dobrego materiału. Osiągnęła już niemało, bo trafiła do ścisłej czołówki dziennikarskiej w Nashville. Jej stacja przodowała w rankingach i konsekwentnie dominowała nad innymi pod względem udziału w rynku.

W powszednie dni Whitney ruszała w teren, by zbierać materiały, a w weekendy wcielała się w rolę prowadzącej wieczorne wiadomości o dziesiątej. W głębi duszy czuła się zbyt dobra na to, aby tkwić na stanowisku prowincjonalnej reporterki, nawet na pełnym etacie. Teraz, w wieku trzydziestu czterech lat, była przekonana, że powinna zostać dostrzeżona przez liczące się stacje ogólnokrajowe. Marzył jej się Nowy Jork. Nie chciała pracować w Atlancie, gdzie nie można było wyrażać własnych poglądów. Nowy Jork to co innego. Pragnęła tam zamieszkać i potrzebowała tylko jednego mocnego newsa, aby jej sny stały się rzeczywistością.

Uroda była jej mocną stroną, w to nie wątpiła. Wysoka, długonoga blondynka, miała idealnie kształtny nos, którego nie musiała operować, intensywnie błękitne oczy, pełne usta, tylko trochę poprawione, i nienagannie piękne, duże piersi, za które zapłaciła majątek. Subtelnie zarysowane brwi farbowała dwa odcienie ciemniej niż włosy. Tak, prezentowała się znakomicie. I w dodatku miała głowę na karku i nie brakowało jej silnej woli. Potrzebny był jej tylko jeden spektakularny temat.

W trakcie przeglądania poczty i poszukiwań listu, dzięki któremu stałaby się gwiazdą, pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku. Włączyła telewizor i nastawiła go na kanał, w którym tak bardzo pragnęła pracować.

Logo wiadomości z ostatniej chwili pulsowało czerwienią na całej szerokości ekranu. Tętno Whitney momentalnie przyśpieszyło. Co się zdarzyło tym razem? Zamach bombowy za granicą? Wyrok w ważnym procesie? Polityk przyłapany z martwą dziewczyną albo z żywym chłopakiem? Dla dziennikarza złe wieści są dobre, bez względu na to, kto cierpi z ich powodu. Gdy ekran wypełniła zatroskana twarz prowadzącego, Whitney poczuła, jak po jej ciele rozpływa się rozkoszne ciepło. Rozparła się w odchylanym krześle ze skórzanym obiciem i szeroko uśmiechnęła. To on, znowu zaatakował.

Rozdział szósty

Taylor obudziła się wcześnie i od razu włączyła telewizor. Baldwin wyraźnie podkreślił, że szkoda czasu na próby zlokalizowania Shauny Davidson w okolicy jej domu, niemniej policja i tak wszczęła akcję ratowniczą. W porannych wiadomościach relacjonowano jej dotychczasowy przebieg. Na ekranie pojawił się szereg mężczyzn i kobiet w niebieskich spodniach roboczych i podkoszulkach. Zgromadzone osoby wyposażone były w długie tyczki i w skupieniu kontrolowały przestrzeń wokół bloku Shauny. Zadowolona z przebiegu akcji Taylor wzięła prysznic, ubrała się, przypięła kaburę z bronią i wyruszyła do zakładu medycyny sądowej, aby wziąć udział w sekcji zwłok Jessiki Porter.

Jechała autostradą, wyprzedzając rozpędzone ciężarówki z naczepami i rozkoszując się pięknem dnia. Zauroczona błękitem nieba, uchyliła okno, ale natychmiast zmarszczyła nos i zasunęła szybę z powrotem, zaatakowana przez wyziewy z rur wydechowych. Przestała się zachwycać pogodą i powróciła myślami do rozmowy, którą odbyła z Baldwinem, zanim poszli spać. Miał pewność, że Dusiciel z Południa nasilił ataki, a materiał dowodowy z mieszkania Shauny Davidson wyraźnie wskaże związek tej sprawy z poprzednimi trzema morderstwami.

Baldwin nieraz udowodnił, że gdy prowadzi dochodzenia, uaktywnia się u niego szósty zmysł, niesłychanie przydatny, wręcz niezbędny w pracy agenta FBI. Do sporządzania profilu przestępcy konieczne jest częściowe utożsamienie się z nim. Baldwin potrafił się wczuć w rolę kryminalisty, rozumiał, co się dzieje w umyśle mordercy, którego ścigał. Ta umiejętność niekiedy przerażała Taylor, bo nie znała innych policjantów tak skupionych na wykonywanych obowiązkach. Musiała jednak przyznać, że osiągał doskonałe rezultaty. Pełnoetatowa współpraca z tak dobrym agentem mogła się przyczynić do rychłego odnalezienia Shauny Davidson, choć Taylor wątpiła, aby dziewczyna jeszcze żyła. W jej sypialni znajdowało się zbyt dużo krwi.

Jego mała debiutantka. Obruszyła się. Nie cierpiała, kiedy ją tak nazywał, a on doskonale o tym wiedział. Po prostu uwielbiał od czasu do czasu wbijać jej szpilę. Wiele by oddała, aby wymazać z pamięci niektóre epizody w życiu. Nie było to jednak możliwe, choćby ogromnie się starała i udawała, że liczy się tylko chwila obecna.

Taylor pochodziła z zamożnej rodziny i dorastała w Forest Hills, bogatej dzielnicy Nashville. Miała do dyspozycji wszystko to, co ma każda dziewczyna z dobrego domu. Niechętnie, ale uczestniczyła nawet w balu debiutanckim, zorganizowanym w sylwestra po jej osiemnastych urodzinach, kiedy to została przedstawiona społeczności Nashville. Teraz zaczęła się zastanawiać, czy Shauna Davidson również musiała brać udział w tak bezsensownych ceremoniach, ale szybko przestała sobie zaprzątać tym głowę.

Nadal chciało jej się śmiać na wspomnienie furii, w jaką wpadli jej rodzice, gdy wyznała, że zamierza zostać policjantką. Oboje zgodnie uważali, że ich córka ma do wyboru tylko dwie drogi kariery, po zakończeniu nauki w college’u, naturalnie. W trakcie nauki powinna poznać przyszłego męża, przyszłego lekarza lub prawnika. Gdy ów mąż obejmie już stanowisko rezydenta stacjonarnego w szpitalu lub zostanie młodszym wspólnikiem w kancelarii adwokackiej, Taylor zamieszka z nim w Nashville i zajmie się wychowywaniem dzieci, zostanie liderką lokalnej organizacji kobiecej, być może otworzy mały, elegancki sklepik albo założy niedużą fundację dobroczynną, rzecz jasna dopiero wtedy, gdy dzieci pójdą do szkoły.

Druga, mniej popularna opcja, polegała na wybraniu sobie własnego zawodu, związanego z medycyną, prawem lub marketingiem, podjęciu nauki na określonym kierunku, szybkim znalezieniu męża i jeszcze szybszym urodzeniu dzieci.

Taylor z miejsca odrzuciła obie możliwości. Zbyt długo obserwowała życie swojej matki, na które składały się lunche, podwieczorki, działalność charytatywna. Matka i jej koleżanki trwały w przekonaniu, że powinny żyć tak, jakby tworzyły uczelniane stowarzyszenie dziewcząt, bo w ten sposób nigdy się nie zestarzeją. Taylor uważała, że takie rozumowanie jest płytkie, a nawet jeśli działalność charytatywna nie była pozbawiona sensu, ona sama wolała zajmować się czym innym.

Oczekiwała od życia czegoś więcej. Pragnęła przeżywać emocje, nawet ocierać się o śmierć. Interesował ją prawdziwy świat, a nie poszukiwanie Nibylandii. Musiała znaleźć pracę, w której się odnajdzie. Nashville było niezbyt dużym miastem, a ponieważ Taylor buntowała się przeciwko matce i jej dobrym chęciom, poznała najrozmaitszych jego mieszkańców. Miała też okazję zaznajomić się z gliniarzami – z całą ich rzeszą. Kilka razy popadła w konflikt z prawem, ale wrodzony wdzięk pomógł jej uniknąć kary. Na dodatek zaprzyjaźniła się z kilkoma funkcjonariuszami, którzy utwierdzili ją w przekonaniu, że warto podjąć pracę w policji.

Ten zawód wydawał się stworzony dla Taylor. Mogła poświęcić się pracy na rzecz miasta i jednocześnie nie zatracić własnej osobowości. Ogromnie ceniła sobie poczucie siły, które ją przepełniało, gdy kręciła się po mrocznych zakamarkach Nashville i stykała z elementem kryminalnym. Nareszcie żyła w prawdziwym świecie, a nie w lukrowanej rzeczywistości wyścigu szczurów. Jak się nietrudno domyślić, Taylor z początku miała wyidealizowaną wizję siebie jako obrończyni miasta, troszczącej się o jego mieszkańców. Dopiero z czasem się zorientowała, że choć policja dba o dobro wszystkich, w gruncie rzeczy nikt nie dba o dobro policji. Ta świadomość okazała się bolesnym wyjaśnieniem przyczyn licznych problemów osobistych w gronie stróżów prawa. Wśród kolegów Taylor mnożyły się rozwody, powtarzały przypadki zażywania narkotyków, szerzył alkoholizm i choroby o podłożu psychicznym. Mimo to nadal idealizowała policję. Nie zamierzała się załamywać, jak wielu jej kolegów, i wierzyła, że ma dość siły, aby wytrwać w tej pracy.

Wbrew woli matki wstąpiła na uniwersytet stanowy w Tennessee, uzyskała tytuł licencjata w dziedzinie kryminalistyki i natychmiast po zakończeniu nauki zgłosiła się do pracy w policji. Przyjęto ją od ręki i skierowano do akademii policyjnej, gdzie utrwaliła związki z ludźmi, od których zależał przebieg jej kariery. Nauczyciele i studenci cenili ją jako uczennicę i koleżankę, choć jeden ze szkoleniowców nieco zbyt chętnie rzucał jej kłody pod nogi. Była młoda i ładna, a on uważał, że kobiety nie mają czego szukać w szeregach policji. Taylor uznała, że w każdym zawodzie trafia się beton, i nie dała się zniechęcić. Przeciwnie, trudności tylko wzmocniły jej siłę woli oraz zaangażowanie.

Zderzenie z rzeczywistością czekało ją na jednym z pierwszych patroli. Prowadziła radiowóz i sprawdzała, czy nic nie zakłóca porządku na Drugiej Alei, kiedy otrzymała zgłoszenie, że w dzielnicy bloków komunalnych doszło do bójki z użyciem noża. Ruszyła na sygnale i szybko dotarła na miejsce.

Młody Murzyn leżał na ziemi przed klatką schodową obskurnego bloku, w otoczeniu rodziny i przyjaciół. Wszyscy jęczeli i zawodzili, jednocześnie usiłując powstrzymać gwałtowny upływ krwi z wielkiej rany na brzuchu mężczyzny. Bezskutecznie próbowali też wepchnąć jelita z powrotem do jamy brzusznej nieszczęśnika. Wykrwawił się na oczach bezradnych bliskich. Karetka pogotowia przyjechała chwilę później – za późno, aby uchronić Taylor przed utratą niewinności na ciemnej uliczce paskudnego, komunalnego blokowiska. Dokończyła pracę na miejscu zbrodni i wróciła na posterunek. Dopiero w szatni zauważyła, że krew mężczyzny ochlapała jej buty. Nie potrafiła opisać emocji, które ją wówczas ogarnęły, ale szybko nauczyła się je ignorować.

Śmiać jej się chciało na wspomnienie tamtej młodej dziewczyny, wstrząśniętej widokiem paru kropli krwi na butach. Od tamtej pory naoglądała się jej mnóstwo. W wieku trzydziestu pięciu lat była najmłodszą kobietą w randze porucznika policji, dowodziła zespołem inspektorów z wydziału zabójstw i nieraz widziała już przelaną krew, ranionych przez nią ludzi albo własną. Mogła z ręką na sercu powiedzieć, że czasy idealizmu bezpowrotnie odeszły w przeszłość.

Zaparkowała przed głównym wejściem do zakładu medycyny sądowej przy Gass Street. Przynajmniej teraz wiedziała, kim jest, czuła się z tą świadomością komfortowo i była z siebie względnie zadowolona. Z naciskiem na słowo „względnie”.

Baldwin zaproponował, aby ponownie zgłosiła się do akademii na odpowiednie kursy oraz egzaminy, po których otrzymałaby angaż do FBI, lecz Taylor tylko wzruszyła ramionami. Nie interesowała jej kariera agentki federalnej. Jej miejscem na ziemi było Nashville.

Doktor Samantha Loughley, patolog i najlepsza przyjaciółka Taylor, zaszywała cięcie w kształcie litery Y na klatce piersiowej Jessiki Porter, kiedy Taylor wmaszerowała do prosektorium.

– Ale się pośpieszyłaś – zauważyła. – Nie miałam pojęcia, że się tak prędko uwiniesz.

Sam podniosła wzrok i uśmiechnęła się do niej. Na twarzy miała plastikową maskę.

– To nie ja się pośpieszyłam, tylko ty spóźniłaś – zauważyła kąśliwie. – Już po wpół do ósmej. Tim, dokończysz za mnie?

– Jasne, pani doktor, nie ma sprawy.

Sam przekazała narzędzia asystentowi i przeszła do pomieszczenia dekontaminacyjnego, po drodze ściągając fartuch i rękawiczki. Taylor posłusznie ruszyła za nią.

Gdy Sam była już odkażona, obie zasiadły przy herbacie w gabinecie lekarki.

– Nie wyglądało na to, aby morderca szczególnie się nad nią znęcał – zauważyła Sam.

– Chyba zależy, jak na to patrzeć. Nie sądzisz, że uduszenie kogoś i obcięcie mu rąk to lekka przesada?

Sam pokiwała głową.

– Oczywiście, że mamy do czynienia z mordercą i zwyrodnialcem – potwierdziła. – Chodzi jednak o to, że na dziewczynie nie ma śladów tortur, pobicia albo czegoś w tym stylu. Dłonie zostały odcięte po śmierci. Morderca udusił ofiarę gołymi rękami, brakuje śladów gwałtu. Widywałam gorsze przypadki. Nie stwierdziłam poważniejszych skaleczeń, tylko charakterystyczne siniaki i otarcia – coś takiego powstaje podczas uprawiania gwałtownego seksu za obopólnym przyzwoleniem. Sprawca użył prezerwatywy ze środkiem nawilżającym, nie znalazłam żadnego materiału, z którego dałoby się uzyskać DNA. Pobrałam próbki i przesłałam je do analizy. Doktor John Baldwin, agent specjalny FBI, zatelefonował z samego rana i zaproponował, abym przesłała próbki do laboratorium FBI. W ten sposób szybciej uzyskamy wyniki.

Pomimo rozlicznych i długotrwałych starań Nashville jeszcze nie dysponowało własnym laboratorium kryminalistycznym, w którym przeprowadzano by analizy materiału zebranego na miejscach przestępstw. Baldwin oszczędził Sam i Taylor sporo zachodu.

– Świetnie – zauważyła Taylor. – Dowiedziałaś się jeszcze czegoś?

– Nie za bardzo – westchnęła lekarka. – Wyniki otrzymamy dopiero za parę dni. Przyczyną śmierci było z całą pewnością uduszenie gołymi rękami. Teraz musimy zaczekać na nowe wieści. Czy Baldwin napomknął, że w grę wchodzą także inne ofiary?

– Jego zdaniem, sprawcą jest seryjny morderca, którego FBI nazwało Dusicielem z Południa. Ma zwyczaj wywozić zwłoki w odległe miejsca, to już trzecia zabita przez niego dziewczyna. – Taylor na moment się zamyśliła. – Ciekawe, co robi z ich dłońmi? Dlaczego przy każdym trupie pozostawia po jednej ręce?

Sam uśmiechnęła się szeroko.

– Pewnie mamy do czynienia z akrotomofilem. Rozumiesz, im mniej, tym lepiej.

Taylor zmarszczyła brwi.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Brzmi upiornie.

– To znaczy, że naszego Dusiciela kręcą osoby po amputacji.

– Sam, posłuchaj, to naprawdę…

– Odpręż się, tylko żartowałam. Znaleziona wczoraj dłoń nie osiągnęła takiego stopnia rozkładu, jakiego należałoby się spodziewać po miesiącu od odcięcia. Wstępnie zakładam, że została zamrożona, już zleciłam stosowne badanie. A teraz chodźmy coś zjeść, bo umieram z głodu.

Poszły na śniadanie, podczas którego starannie unikały rozmowy o śledztwie. Sam była w ciąży i nie posiadała się z radości, że wkrótce urodzi pierwsze dziecko. Wszystkie prowadzone przez nią pogawędki nieuchronnie kończyły się dyskusją mniej lub bardziej związaną z lokatorem jej brzucha. Gdy dobiegło końca następne z niekończącej się serii rozważań na temat najlepszego imienia dla dziecka, Taylor zostawiła Sam w gabinecie lekarza sądowego i pojechała do biura.

Lincoln zgromadził informacje dotyczące poprzednich morderstw, przede wszystkim opierając się na wiadomościach wcześniej przekazanych przez Baldwina. Zdjęcia z miejsc zbrodni były kopiami oryginalnych fotografii, z logo FBI w prawym dolnym rogu. Akta leżały już na biurku Taylor, więc od razu zabrała się do ich studiowania.

Z treści dokumentacji nie wynikało wiele więcej ponad to, co już powiedział Baldwin. Pierwsza ofiara, Susan Palmer, zginęła dwudziestego siódmego kwietnia. Policja przyjęła zgłoszenie o jej zaginięciu, a w jej mieszkaniu funkcjonariusze ujrzeli niemal idealną replikę sceny, którą Taylor ujrzała w domu Shauny Davidson. Nie natrafiono na żadne ślady włamania lub wtargnięcia, w całym lokalu tylko sypialnia odbiegała od normy. Na zdjęciach widać było łóżko ze zdartą pościelą, po obu stronach materaca widniały plamy krwi. Jak dowiodły badania, należała do Susan Palmer. Na ramie łóżka i we krwi natrafiono na włókna z mocnego sznura. Dziwnie znajome wydawały się też fotografie wykonane na miejscu znalezienia zwłok Susan. Na pierwszych kilku zdjęciach widok przesłaniała wysoka trawa, na następnych widać było powiększenia kikutów rąk i zbliżenia na detale ran. Taylor przeszło przez myśl, że fotograf marnuje się w policji – jego zdjęcia doskonale oddawały atmosferę sceny.

Jej uwagę przyciągnęła pewna niekonsekwencja zdjęć. Taylor chwyciła szkło powiększające i uważnie przyjrzała się jednemu ze szczegółów. Potem odnalazła w raporcie opis obiektu z numerem trzydzieści osiem. Niezidentyfikowane wymioty. Hm. Odłożyła zdjęcie na bok i kontynuowała pracę.

Otworzyła drugą teczkę i spojrzała na zdjęcie ofiary. Jeannette Lernier, energiczna, pełna życia dziewczyna o pogodnych oczach uśmiechała się szeroko. Wyglądała na osobę, w której towarzystwie Taylor mogłaby się dobrze bawić. Po chwili Taylor otrząsnęła się z zadumy i przeczytała raport. Podstawowe fakty okazały się praktycznie identyczne, jak w wypadku poprzedniej zbrodni, nawet zbliżenia na zdjęciach krwawych kikutów wyglądały tak samo.

Taylor przeczytała zeznania świadków. Rodzina i przyjaciele niewątpliwie uwielbiali Jeanette. Wśród wypowiedzi ludzi niezwiązanych z bliskimi dziewczyny pojawiały się niechętne komentarze, dotyczące jej swobodnego stylu życia. Jedna osoba napomknęła, że Jeanette mogła mieć romans z kolegą z pracy, ale ten fakt nie został w żaden sposób sprawdzony, w materiałach dodatkowych nie było o nim ani słowa. Postanowiła spytać o to Baldwina.

Po zakończeniu lektury zabrała się do papierkowej roboty. Należało starannie opisać wszystkie szczegóły związane ze sprawą Jessiki Ann Porter. To plus zdjęcia, materiały dodatkowe oraz raporty przedłożone przez rozmaitych policjantów składały się na całkiem pokaźną teczkę. Praca nad kompilacją archiwum sprawy nie była szczególnie interesująca, lecz Taylor musiała się tym jak najszybciej zająć. Nawet gdyby FBI postanowiło przejąć dochodzenie, chciała, aby doceniono jej staranność i skrupulatność.

Przez większość dnia pracowała samotnie. Lincoln i Marcus przebywali poza biurem, a Fitz zajmował się koordynacją poszukiwań Shauny Davidson oraz zbieraniem informacji na jej temat. O piątej Taylor postanowiła zakończyć pracę. Baldwin się nie odezwał, ale zakładała, że wpadnie do niej wieczorem lub w nocy. Zapewne był zbyt zajęty własnym dochodzeniem, aby się interesować jej sprawami. Na wszelki wypadek wzięła do domu teczkę z zebranym materiałem.

Rozdział siódmy

Taylor poczuła, że męska dłoń powoli sunie po tylnej części jej uda. Przeciągnęła się z aprobatą i wtuliła twarz w poduszkę. Dłoń konsekwentnie zbliżała się do jej majtek. Coraz bardziej rozbudzona, odetchnęła głęboko w oczekiwaniu na to, co się zaraz zdarzy.

Przenikliwy pisk telefonu kompletnie ją otrzeźwił. Za plecami usłyszała stłumione przekleństwo.

– Cholera, tak wcześnie nie dzwoni się do ludzi – burknął Baldwin. – Kto to może być?

– Osobiście stawiam na kogoś z pracy. Zwykle nikt do mnie nie dzwoni o tej porze, chyba że chodzi o morderstwo. – Lekko trzepnęła go po dłoni, bo pomimo uporczywego dzwonienia telefonu jego palce nie zboczyły z obranego kursu. Sięgnęła po aparat i sprawdziła identyfikację numeru. Miała słuszność.

– Przy telefonie porucznik Jackson.

– Witaj, Taylor, mówi Price.

Kapitan Mitchell Price dzwonił do niej do domu wyłącznie w wyjątkowych wypadkach. Usiadła na łóżku i wepchnęła poduszkę pod plecy, aby przynajmniej sprawiać wrażenie rześkiej i wypoczętej.

– Dzień dobry, panie kapitanie. Co mogę dla pana zrobić?

– Mamy tutaj problem, który trzeba rozwiązać. – Price zazwyczaj nie zachowywał się tak oschle. Taylor z miejsca się zorientowała, że doszło do wyjątkowo dramatycznego zdarzenia. Wyjrzała przez okno. Mżyło.

– Słotnik ponownie zaatakował. – W głosie kapitana dało się słyszeć napięcie. – Zainteresowaliśmy się sprawą wyłącznie z powodu osoby, która padła jego ofiarą. Musisz jechać do domu Betsy Garrison.

– Zgwałcił policjantkę, która kierowała dochodzeniem przeciwko niemu? Niemożliwe.

Price westchnął, a Taylor poczuła bolesne ukłucie w sercu.

– Omal jej nie zabił. Odwieziono ją do szpitala baptystów, ale na miejscu potrzebny nam ktoś, kto przejmie kontrolę. Szefowa wskazała na ciebie.

– Oho, to zły znak.

Policja w Nashville otrzymała nową dyrekcję, z której szeregowi funkcjonariusze nie byli zadowoleni.

– Szefowa chce, żeby sprawą zajęła się doświadczona policjantka. Jesteś porucznikiem z wydziału zabójstw. Jeśli Betsy umrze, i tak zajmiesz się dochodzeniem. Może szefowa ma jakieś przeczucia w stosunku do ciebie, może tylko chce, aby dziennikarze nie mieli zastrzeżeń. Bladego pojęcia nie mam. Na posterunku wszyscy zachowują się, jakby im odbiło. Dwa morderstwa do rozwiązania i jeszcze ta sprawa zaginionej Shauny Davidson… Gdybyś mogła darować sobie to, co teraz robisz, i jak najszybciej pojechać na miejsce, byłbym ci bardzo wdzięczny. Kontaktuj się ze mną na bieżąco, żebym wiedział, na czym stoimy.