Uzyskaj dostęp do tej i ponad 200000 książek od 9,99 zł miesięcznie
W tej niezwykłej i poruszającej historii „Opowieść podręcznej” spotyka się z „Alicją w krainie czarów”. Za kradzież bochenka chleba czternastoletnia May zostaje skazana dożywotnio na straszną karę: zostaje Zjadaczką Grzechów – kobietą społecznie wyklętą, brutalnie napiętnowaną, która musi wysłuchiwać wyznań umierających, i w ramach pogrzebowego obrządku spożywać rytualne pokarmy, symbolizujące ich grzechy, aby w ten sposób wziąć na siebie winę za ich występki. Niespodziewanie zostaje wplątana w spisek z morderstwem w tle na królewskim dworze w XVI wiecznej Anglii i aby ocalić życie, musi znaleźć w sobie siłę i pomścić śmierć poprzedniczki, mimo społecznego odrzucenia.
Zjadaczka grzechów żyje wśród nas.
Nikt jej nie widzi, nikt jej nie słyszy
Grzechy naszego ciała stają się jej grzechami
W milczeniu zabiera je ze sobą do grobu.
Zjadaczka grzechów żyje wśród nas.
Jedna z najbardziej oczekiwanych książek 2020 roku. –Lit Hub
„Zjadaczka grzechów to mroczna i ekscytująca opowieść. (…) Wielkie brawa dla Megan Campisi!” –Emma Donoghue
„Zjadaczka grzechów, z całym bogactwem historycznych detali, odmalowanych z wielką wyobraźnią, to po części horror, po części kryminał, a ostatecznie – ponadczasowa opowieść o kobiecie odzyskującej władzę nad swoim życiem. Czytałam z zachwytem od początku do końca”. –Christina Dalcher
„Intrygujący, imponujący debiut… Poruszający portret niesprawiedliwości, odmalowany przez Campisi, staje się jeszcze bardziej przekonujący dzięki inteligencji i uczuciom May, jej frustracji i żałobie. Ta zapierająca dech w piersiach opowieść to prawdziwa uczta dla fanów powieści historycznej”. –Publishers Weekly
„Wyobraźcie sobie połączenie prozy Margaret Atwood i Umberto Eco, które czyta się fantastycznie.” –Palm Beach Post
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 8 godz. 0 min
Lektor: Magdalena Schejbal
Tytuł oryginału Sin Eater
Wydawca Urszula Ruzik-Kulińska
Redaktor prowadzący Tomasz Jendryczko
Redakcja Jerzy Lewiński
Korekta Jadwiga Piller Ewa Grabowska
Copyright © by Megan Campisi 2020 Copyright © for the Polish translation by Jarosław Marek Mikos
Wydawnictwo Świat Książki 02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2
Warszawa 2020
Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl
Skład i łamanie Laguna
Dystrybucja: Dressler Dublin Sp. z o.o. 05-850 Ożarów Mazowiecki ul. Poznańska 91 e-mail: [email protected] tel. + 48 22 733 50 31/32
Zjadaczki grzechów istniały w niektórych regionach Wielkiej Brytanii jeszcze mniej więcej sto lat temu. To, jak wiele ich było i kim były, nie licząc tego, że były pariasami w sensie społecznym, popadło niemal całkowicie w zapomnienie. Wiadomo jedynie, że w ramach ludowego rytuału o chrześcijańskich konotacjach zjadały kawałek chleba u trumny zmarłego, aby uwolnić go od grzechów.
Poniższa opowieść wychodzi od tego strzępka tradycji, ale jest całkowicie owocem fantazji. Niektóre z występujących w niej osób przypominają postaci historyczne, ale to nie jest powieść historyczna. To opowieść zrodzona z wyobraźni.
z kompendium grzechów rozmaitych, wielkich i małych, wraz z dodaniem odpowiadających im pokarmów
Cudzołóstwo
suszone rodzynki
Wydanie na świat bękarta
winogrona
Zdrada
kotlet barani
Oślepienie kogoś
zapiekana wieprzowina
Składanie krwawych ofiar
hipokras
Spalenie kogoś
zapiekane nerki
Spiskowanie
posset z brandy
Oszustwo
syllabub z bitej śmietany
Oszpecenie
placek bez zakwasu
Ukrywanie prawdy
posset na białym winie hiszpańskim
Pijaństwo
hipokras
Zawiść
śmietanka
Obwinianie kogoś
zapiekanka z węgorza
Gnuśność
kiszony ogórek
Kazirodztwo
suszone śliwki
Niegościnność
czosnek
Herezja
miodownik
Kłamstwo
ziarna gorczycy
Pożądliwość
owoc dzikiej róży
Skąpstwo
czosnek
Morderstwo (w obronie własnej)
serce królika
Morderstwo (w gniewie)
serce świni
Złamanie przysięgi
babka piaskowa
Grzech pierworodny
chleb
Otrucie
zapiekany gołąb
Kłótliwość
zapiekane podroby
Zgwałcenie (dziecka)
głowa jagnięcia w mleku owczym
Zgwałcenie (kobiety)
głowa kapłona
Tchórzostwo
język bydlęcy
Mściwość
kaszanka
Świętokradztwo
piernik
Oszczerstwo
mięso wrony ze śliwkami
Szpiegostwo
tarta z kogucim mózgiem
Plotkowanie
duszone kurki
Złodziejstwo
pieczony gołąb
Zdrada
befsztyk
Włóczęgostwo
gruba kasza na mleku
Gniew
chrząstki
Król Harold II
— ż. Constanza z Kastylii
– córka Maris
— ż. Alys Bollings
– córka Bethany
— ż. Jenette Cheney
— ż. Clelia z Berg
— ż. Helen Culpeper
— ż. Katryna Parr (m. Titus Seymaur)
– córka Miranda
Sól jest za dumę. Ziarna gorczycy za kłamstwa. Jęczmień za przeklinanie. Są jeszcze winogrona, ciemnoczerwone, dojrzałe. Leżą na wieku sosnowej trumny – jedno z nich rozkrojono: rubinowe ziarno przebiło skórkę jak drzazga, która utkwiła w stopie. Do tego jeszcze mięso wrony ugotowane ze śliwkami i bochenek chleba domowej roboty, nieduży, o kształcie wrzeciona. Czemu bochenek jest takiego kształtu, zastanawiam się. I dlaczego jest taki mały? Są także inne pokarmy, ale niedużo. Moja matka miała na sumieniu niewiele grzechów. Była jak lis; z dala wyczuwała zapach kłopotów i bezszelestnie znikała, bacznie nasłuchując. Jeśli wdawała się w zwadę, to tylko wtedy, gdy była pewna zwycięstwa. Sól, ziarna gorczycy, jęczmień: tylko o tych pokarmach coś wiem; znam grzechy, za które się je spożywa. To grzechy dzieciństwa, takie, za które rodzice zwykle karcą dzieci, a dzieci śpiewają o nich rymowanki na ulicy.
Mały Jaś niecnota Usiadł koło płota Skubał chudą kaszkę Bo mówił nieprawdę Gdy skończył jak trzeba Rzekł, teraz pójdę do nieba
W drzwiach pojawia się zjadaczka grzechów, ciężko wtaczając swoje cielsko do frontowej izby, gdzie ustawiono trumnę ze świeżo przyciętych sosnowych desek; gwoździe są już na miejscu, ale jeszcze czekają, niewbite do końca. Wyczuwam od niej zapach szczypioru, który już zaczął kiełkować, choć to jeszcze miesiąc do początku maja. Czuję się zawstydzona na swoim składanym łóżku w kącie izby, ale nasz dom jest zbyt skromny, abym miała własny pokój. Zjadaczka grzechów, stękając, rozgląda się za czymś do siedzenia i Bessie, nasza sąsiadka, przynosi jej stołek. Znika kompletnie, zatopiony w jej spódnicach. Wyobrażam sobie, jak jej ogromny tyłek po prostu go pochłania. Z moich ust wyrywa się króciutki śmiech i szybko przesłaniam usta ręką.
Bessie prowadzi mnie do okna.
– Nie powinnaś na to patrzeć – szepcze mi do ucha. Napiera na mnie lekko, słysząc, jak nabieram powietrza, żeby coś powiedzieć. Bessie wie, że jestem głupią gąską mojej mamy. – Zjadaczka grzechów chodzi wśród nas. Nikt jej nie widzi. Nikt jej nie słyszy – wyjaśnia Bessie.
– Ale ja ją widzę – szepczę cicho.
– Nikt jej nie widzi. Nikt jej nie słyszy – ucisza mnie Bessie.
Słyszałam, że zjadaczki grzechów mają piętno na języku, ale ta jeszcze nie otworzyła ust. Bessie mówi dalej:
– Dzięki takiemu Zjadaniu grzechy naszego ciała stają się jej grzechami, Panu niech będą dzięki. Twoja matka poleci prosto do nieba, May. Nawet najlżejszy grzech nie ściągnie jej na dół.
Wracam i siadam obok taty. Jego twarz jest szara jak płótno zostawione pod drzwiami do prania, pogniecione i pełne zmarszczek, które nie chcą się wyprostować.
– Upiorę twoją twarz – szepczę do niego. – I powieszę ją na sznurku.
Tata rzuca mi takie spojrzenie, jak zawsze, kiedy mówię coś, co wydaje się nie w porządku. Jego twarz rozjaśnia się, jakbym powiedziała jakąś dobrą wiadomość.
– I co my teraz z tobą zrobimy?
Winogrona, czerwone, nabrzmiałe. Bochenek chleba w kształcie wrzeciona. Mięso wrony. Utknęły w mojej pamięci jak owsianka, która stanęła w gardle.
Chleb jest jeszcze ciepły, czuję go pod moim szalem, gdy echo mojego własnego serca pulsuje przez jego chrupiącą skórkę. Biegnę tak szybko, jak tylko potrafię, wzdłuż rowu przy drodze.
Nagle jakieś wielkie, brązowe nozdrza niemal trafiają mnie prosto w twarz i czuję gorący koński oddech.
– Dalej! – krzyczy woźnica, który wyjeżdża z bocznej dróżki i popędza klacz prosto na środek głównego traktu. Klacz kołysze głową na boki i widzę między jej żółtymi zębami wędzidło. Zagrodziła mi drogę.
Za bardzo na widoku, rzucam jej gniewne spojrzenie, wygrzebując się z rowu na płaską powierzchnię drogi. Ściskam swoją cenną zdobycz między piersiami i pędzę co sił obok zapierającego się konia i wozu z sianem.
– Tam! To ona – ryczy piekarz.
Nie mam odwagi obejrzeć się za siebie, po prostu pędzę jakąś wąską uliczką. Na skrzyżowaniu zerkam w bok, niepewna, co robić, a potem ruszam w drugą stronę, mijając kuźnię i stajnię. Ale syn piekarza, który mnie goni, nie traci czasu. Czuję, jak jego ręka chwyta mnie za szyję i ściąga na ziemię. Leżę na boku z twarzą w błocie. Widzę buciory kowala przez otwarte drzwi kuźni. Oddycham ciężko, zmęczona po biegu. Popycham rękami bochenek do góry i odrywam zębami kawałek. Lepiej coś zjeść, pojawia się myśl. Bo jak mam pójść do więzienia, to lepiej, żebym nie szła z pustym żołądkiem.
May Owens. Strażnik wywołuje mnie w celi. Razem z pozostałymi dziewczynami, które trafiły tu w minionym tygodniu. W sumie jest nas dwadzieścia. Trzy, które uciekły z domu w innym mieście, ale nie mają tu żadnych krewnych ani pozwolenia na żebranie. Dwie ladacznice, którym zabrakło paru pensów na przekupienie konstabla, żeby przymknął na nie oko. Pięć za drobne kradzieże. Osiem za oszustwo albo coś gorszego. I jeszcze jedna, porządnie wyglądająca dziewczyna, jak ja. Z głodu zabiła bezpańskiego psa, ale okazało się, że pies uciekł jakiemuś wielkiemu panu. Po prostu pech. To wszystko.
Idziemy gęsiego. Jedna za drugą wychodzimy w gęstą mgłę wczesnowiosennego ranka. Wilgoć przeszywa mnie do kości po kilku dniach w celi, gdzie wiele stłoczonych ciał daje przynajmniej odrobinę przyjemnego ciepła. Idziemy główną ulicą. Na nasz widok zatrzymują się wozy i wózki, woźnice krzyczą z wściekłością. Budynek sądu jest obok, ale to część naszej kary. Wszyscy widzą nasz wstyd. Ludzie wołają, wyzywając nas od kobiet niegodziwych albo córek Ewy.
Szkoda, że nie można pokazać ludziom swojego wnętrza, tak jak pokazuje się twarz. Wtedy wiedzieliby, że wcale nie jestem zła ani zepsuta. Albo chciałabym, żeby mogli zobaczyć moje włosy, bo wtedy dostrzegliby, że wyglądają zupełnie tak samo jak włosy królowej, są tak samo czarne i faliste. Wówczas ludzie widzieliby, że jestem pobożną dziewczyną, jak ona. Nie jestem Ewą. Ewa nie chciała mieszkać razem ze Stwórcą na niebiańskich łąkach. Uciekła na ziemię i odszukała Adama, strażnika pól i sadów. Namówiła go, aby poprowadził ją do drzewa Stwórcy i ukradła z niego owoc. A kiedy zjadła już wszystko, aż do ostatniego kawałka, który podała Adamowi, Stwórca przeklął ją za jej zdradę i zesłał do podziemnego świata, aby była jego panią. Ona jest samym złem. Jest nawet gorsza od Judasza, który zdradził syna Stwórcy.
Strażnik prowadzi nas do pięknego budynku. Jego dach jest tak wysoko, że nawet najwyżsi ludzie nie potrafią go dosięgnąć. Siadamy wszystkie na ławce, dwadzieścia trzęsących się dziewczyn. Pewnie niektóre z nas są już kobietami. Ja jestem kobietą już od dwóch lat, chociaż nie wiem, czy się nią czuję. Ale z drugiej strony wcale nie wiem, jak powinna czuć się kobieta. Obracam na palcu mój pierścionek. Jest cienki i nierówny, i nawet nie jest z prawdziwego złota, ale lubię sobie wyobrażać, że jest złoty. To jedyne, co mi zostało po moim tacie. Pamiątka po nim.
– I co teraz będzie? – pytam siedzącą koło mnie dziewczynę, która zjadła psa.
– Sędzia zdecyduje – odzywa się z drugiego końca ławki dziewczyna w łachmanach. Ukradła srebrny kubek.
– Nazywają go tu sądowym pisarzem – wyjaśnia strażnik.
– Czemu pisarzem? – pytam.
– Mój los i tak jest przesądzony – mówi jakaś dziewczyna o szczurzym wyglądzie. Próbowała sprzedać swojego bękarta i pewnie przy tej okazji starała się także przehandlować swoje zhańbione imię.
– Tak, ale to musi być ogłoszone – ta w łachmanach wyjaśnia tej szczurzej.
– Ale dlaczego nazywają go pisarzem? – pytam jeszcze raz. – Czy on zapisuje to, co się wydarzyło?
Strażnik mnie ucisza.
– Dla mnie to i tak wszystko jedno, jak ośle łajno – mówi cicho szczurza twarz i rozgląda się po innych, szukając w ich oczach potwierdzenia. Pozostałe ją ignorują, więc ja też odwracam wzrok.
– Ale co teraz będzie? – pytam jeszcze raz, lecz w tej samej chwili strażnik podrywa się na nogi.
Pisarz sądowy wyłania się z bocznych drzwi. Podchodzi do wysokiego drewnianego stołu i wdrapuje się na duży drewniany fotel. Przez chwilę wygląda jak dziecko, które gramoli się na ojcowski stołek, i zanim zdołam się powstrzymać, słyszę własny śmiech. Strażnik i pisarz odwracają się nagle i patrzą groźnie po sali, ale moja twarz jest już nieruchoma. Żadna z pozostałych dziewczyn mnie nie zdradziła, nawet szczurowata. Wstydzę się teraz, że wcześniej okazałam jej lekceważenie.
– Chasy Stow? – odzywa się pisarz. Strażnik daje ręką znak dziewczynie, żeby wstała. – Włóczęgostwo i żebranie bez zezwolenia.
– Jestem z Chester Town – mówi Chasy bardzo cicho.
– To nie jest Chester Town – oświadcza pisarz i nawet nie podnosi na nią wzroku.
– Ale nie miałam żadnej pracy i nie mogłam zostać w domu! – próbuje się bronić Chasy.
Nawet ja wiem, że to bez znaczenia. Jeśli ktoś nie ma stałego miejsca zamieszkania, zaraz trafia w ręce konstabla za włóczęgostwo, chyba że ma specjalne pozwolenie od królowej.
Pisarz wlepia wzrok w swój pergamin.
– Czy możesz przedstawić dwóch wiarygodnych świadków, którzy za ciebie poręczą?
Nawet nie musi pytać.
– Nie ma tu nikogo poza nami – mówię do tej, co zjadła psa. – Jest tylko strażnik, ale czy jest jakaś szansa, że on jest jej bratem? – Pisarz wali drewnianym młotkiem w stół, więc zamykam usta.
Pisarz ogłasza karę Chasy, tak jak to przewidziała ta w łachmanach. Chasy ma zostać wychłostana, a potem w uchu wypalą jej dziurę rozpalonym żelazem, grubym jak kciuk.
– A jeśli jeszcze raz pojawisz się przed tym sądem – mówi dalej pisarz – zostaniesz powieszona za szyję aż do śmierci.
To także brzmi głupio. Od kiedy to ktoś może zawisnąć i nie umrzeć? Ale już nic nie mówię do pozostałych. Mówię to tylko do siebie, w myślach. A potem upominam samą siebie. To niedobre myśli: Zjadaczka grzechów zje kiedyś pasternak na moim grobie.
Pisarz wywołuje nas po kolei, jedną po drugiej. Jedne skazuje na powieszenie, inne na chłostę. Ta o szczurzej twarzy ma być spalona żywcem. Pisarz nawet nie patrzy w naszą stronę. I nie zadaje pytań, jeśli nie liczyć tego, czy mamy wiarygodnych świadków, którzy mogliby się za nas wstawić. Ale przecież wie, że żadna z nas ich nie ma. Za każdym razem, kiedy powtarza te słowa, czuję, jak w mojej piersi, tam gdzie spotykają się żebra, wybucha kula ognia. Za szóstym czy siódmym razem jestem już zła, a niełatwo wpadam w gniew. Chcę, żeby przestał zadawać to pytanie. Albo przynajmniej na nas spojrzał.
– May Owens – odczytuje.
– Tak – mówię głośno, aż sama jestem zdziwiona, podobnie jak strażnik, który rzuca mi groźne spojrzenie. Ale stało się, zmusiłam pisarza, żeby na mnie spojrzał.
Przygląda mi się długo. Wpatruje się jakoś tak, jakby jego oczy zamieniły się w mroczne szczeliny. Pozostałe dziewczyny unoszą głowy, nagle wyrwane przez tę ciszę ze swoich marzeń na jawie.
– May Owens – powtarza, tym razem starannie wymawiając każdą głoskę, jakby przebiegał po nich językiem. – Z domu Daffrey.
– Jestem Owens – mówię. Mój głos brzmi trochę ostrzej, niż zamierzałam. Szybko obracam na palcu pierścień ojca. Nie wiem, skąd pisarz zna nazwisko rodziny mojej matki. Patrzy na mnie twardo, bez mrugnięcia okiem. Małe czarne księżyce wpatrują się we mnie uporczywie. Kto wie, może widzi teraz moje wnętrze, tak jak tego pragnęłam wcześniej. Jakby rzucał urok.
A potem nagle, ni stąd, ni zowąd, wyczytuje:
– Winnie Fletcher! – I czar pryska. Wszystkie patrzymy na pisarza zdezorientowane. – Winnie Fletcher! – Pisarz spogląda na strażnika, który patrzy na nas. Winnie Fletcher wstaje niepewnie. – Kradzież sakiewki. Czy masz jakichś dwóch wiarygodnych świadków, którzy mogliby za ciebie poręczyć?
Po ogłoszeniu ostatniego wyroku pisarz wychodzi przez te same boczne drzwi. Strażnik daje ręką znak, że mamy wstać.
– Ale ja nie dostałam żadnej kary – mówię do niego. Nawet nie wiem, jaka jest moja zbrodnia. Wyczytał tylko moje imię. I to spojrzenie.
Idziemy z powrotem w mokrym, mglistym świetle południa do naszej celi.
– A co ze mną? – jeszcze raz pytam strażnika, kiedy mijam go u wejścia do celi.
Wzrusza ramionami, jak gdyby to nie była jego sprawa, i odchodzi. Patrzę na pozostałe dziewczęta.
– A co ze mną? – Unikają mojego spojrzenia, tak jak poprzednio wszystkie unikałyśmy spojrzenia szczurzycy.
Nie mieć żadnego wyroku to niemal jeszcze gorsze od wyroku. Dziewczęta skazane na powieszenie mają zawisnąć za trzy dni.
– Czy mam być powieszona razem z nimi? – pytam strażnika przez kratę, ale milczy jak kamień. – Czy powinnam się przygotować?
Chociaż niewiele możemy tu zrobić, jeśli chodzi o przygotowanie. Winnie obiecuje swoje buty jednej z dziwek, jeśli tamta zje jej grzechy. Ludziom siedzącym w więzieniu, o ile nie są z bogatej rodziny, przysługuje tylko Proste Zjadanie, przeznaczone dla tych, którzy nie mogą wyznać grzechów przed śmiercią. Jednak ladacznica odmawia.
– Twoja dusza i tak jest zgubiona – nalega Winnie. – To ci nie zaszkodzi. Niewiele tego. Tylko kradzież i parę kłamstw; przysięgam.
Druga dziwka kręci głową, zanim Winnie nawet zdąży ją zapytać.
– Nikt nie może choćby spojrzeć na zjadaczkę grzechów. Nikt nie może jej dotknąć. Jak miałabym pracować, jeśli nikt mnie nie widzi i nie może dotknąć?
Szczurowata ma więcej szczęścia. Proponuje monetę tej, co zjadła psa, jeśli zaniesie medalion jej siostrze. Obiecuje, że po wszystkim dostanie jeszcze drugą monetę od siostry.
– Ale to nie będzie wcześniej jak na jesień – ostrzega ta, co zjadła psa. Całą wiosnę i lato spędzi w więzieniu, bo tyle czasu zajmie jej rodzinie zebranie pieniędzy na grzywnę.
– Nie zepsuje się – mówi dziewczyna o szczurzej twarzy i wkłada medalion w dłoń tej drugiej. Uśmiecham się na ten żart, ale ona omija mnie wzrokiem.
Cały następny dzień rozmyślam o moim tacie. O tym, jak leżał na łóżku pod niebieską łataną kołdrą i cały się trząsł po tym, jak rozciął sobie rękę przy naprawie miejskiego młyna. O tym, jak posłałam po doktora, ale ten tylko omiótł tatę wzrokiem i powiedział, że za te pieniądze, jakie mam, to on nic nie może dla niego zrobić. O tym, jak tata poprosił mnie, żebym mu opowiedziała, co widzę za oknem i jak w ogóle mu nie przeszkadzało, że opowiadam bardzo szczegółowo o wszystkim, co udało mi się zauważyć, nawet o tym, jak chmury zmieniały kształty na niebie. Rozmyślałam o tym, jak nie mogłam się zdobyć na to, żeby wezwać zjadaczkę grzechów i jak zrobiło się za późno. Pewnego ranka, kiedy zagrzewałam mleko, tata po prostu skulił się w sobie i wyzionął ducha, zostawiając po sobie martwe ciało, jak łupinę, i mnie, zupełnie samą na świecie. Jego cień został w naszym domu jeszcze przez wiele tygodni. Ale nie taki ciemny jak cień, tylko jak puste miejsce w kształcie mojego taty. Widziałam je kątem oka i odwracałam się, pewna, że tam będzie. Ale kiedy patrzyłam w to miejsce, nie było niczego.
Najgorsze było to, że nie miałam z kim porozmawiać o swoich spostrzeżeniach, jak choćby o tym, że gdy płukałam ręce w balii, zobaczyłam pająka. Albo o tym, że potrafiłam zrobić fale na rzece, szarpiąc skraj suchych prześcieradeł do góry i na dół, do góry i na dół.
Próbowałam opowiadać o moich spostrzeżeniach naszej sąsiadce Bessie. Była dla mnie bardzo miła za pierwszym razem, kiedy przyszłam porozmawiać, śmiała się i nazywała mnie głupią gąską, tak jak dawniej moja matka. Ale z upływem dni zauważyłam, że odrobinę kuli się w sobie na mój widok. Dni przeszły w tygodnie, a ona już tylko wzdychała głośno, kiedy stawałam na progu, jak gdybym mogła jej nie usłyszeć, gdyby sobie tylko westchnęła cichutko.
Próbowałam rozmawiać z kotem, który lubił polować w chaszczach mojego zarośniętego ogrodu. Albo mówiłam do wiązki suchych kwiatów, które matka trzymała nad kominkiem. Starałam się jak mogłam choćby pozdrowić te parę osób, które jeszcze przynosiły do mnie pranie. Żeby usłyszeć ich „Pięknie dziękuję” i powiedzieć „Nie ma za co” w zamian. Czasami przemawiałam do ich ubrań podczas prania, jak gdyby były ludźmi, którzy je nosili. Ale nie słyszałam odpowiedzi. Więc chociaż wiedziałam, że nie cieszy się na mój widok, czekałam na Bessie, spoglądając zza okiennicy, i kiedy widziałam, że wychodzi do swojego ogródka przy kuchni, wybiegałam szybko, żeby podzielić się z nią jakąś wiadomością.
A potem pewnego dnia, kiedy klęczała w ogródku, a obok niej leżało sześć brudnych marchewek, jedna, pamiętam, była trochę grubsza i zdeformowana, jak złamany palec, podeszłam do niej, żeby jej opowiedzieć o kruku, który dziobał kawałek starej skóry. Ale ona podniosła się, zanim nawet doszłam do tego miejsca ze skórą.
– Nie, nie, przestań. Ja już nie mogę! – zawołała. – Nie jestem twoją mamą. Muszę się opiekować Tomem i Lee. Nie mogę jeszcze tobą.
– Jesteś moją sąsiadką – powiedziałam.
– O, tak. Spełniłam już swój sąsiedzki obowiązek z nawiązką. – Zasypała mnie słowami. – Potrzebujesz krewnych i masz ich całe mnóstwo nad rzeką. Idź tam ze swoją paplaniną, tym całym gadaniem o tym, co wywąchał pies tego ranka albo że jakaś chmura miała kształt jagnięcia.
Krewni. To naprawdę ostatnia rzecz, jakiej mi teraz potrzeba.
Minęły dwa dni. Rankiem trzeciego dnia dziewczęta skazane na powieszenie wyszły z celi. Strażnik nawet nie mrugnął, kiedy spytałam:
– Co będzie ze mną?
Zostało nas już tylko kilka. To nawet lepiej ze względu na dzbanek na szczynę. Jest tylko jeden i gdy w celi jest tłoczno, dzbanek napełnia się tak szybko, że musimy sikać w kącie. Gdybym wiedziała wcześniej, ile sików zbiera się w więzieniu, przyniosłabym cebrzyk, żeby je zbierać. W niektórych miejscach chętnie skupują stare siki. Razem z matką używałyśmy ich do wybielania płótna, a folusznicy potrzebują ich do czyszczenia świeżej wełny. Używają ich także farbiarze, ale nie wiem dokładnie do czego.
W celi zjawiają się nowe dziewczyny. Dzbanek na siki znowu się przelewa. Tym razem dużo złodziejek, wśród nich są też cztery siostry, które pracowały w królewskiej kuchni i miały obyczaj sprzedawać na boku niezjedzone resztki ze stołów królowej Bethany, kiedy ze swoim dworem zatrzymywała się w mieście.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Chciałabym podziękować mojej agentce Stephanie Cabot, a także Ellen Goodson Coughtrey, Rebece Gardner, Willowi Robertsowi i wszystkim w Gernert Company. Dziękuję także mojej redaktorce Trish Todd oraz Kaitlin Olson i całemu zespołowi w Atria Books. A także Aramincie Whitley z Soho Agency oraz Samowi Humphreysowi z Mantle. Jestem bardzo wdzięczna wszystkim osobom, które czytały pierwsze wersje mojej powieści, są to: Carol Doup Muller, Jay Dunn, Nikki Reisch, Silvère Boitel oraz niepowtarzalna Boomie Aglietti. Dziękuję również za wspólnie wypite piwo i wszystkie spostrzeżenia członkom mojej autorskiej grupy wsparcia, Sorenowi Kisielowi, Jenny Hagel, Davie Krause, Julii Price Baron oraz Michelle Walson.
Pisząc tę powieść, czerpałam inspirację z wielu publikacji, zwłaszcza z następujących książek: Elizabeth’s Women autorstwa Tracy Borman, The Queen’s Conjurer Benjamina Woolleya oraz Rogues, Vagabonds, and Sturdy Beggars pod redakcją Arthura F. Kinneya.
Zjadaczka grzechów powstawała głównie w drugim roku życia mojego pierwszego dziecka oraz w okresie narodzin i pierwszym roku życia mojego drugiego dziecka. Nie byłoby więc tej powieści, gdyby nie pomoc, jaką miałam w opiece nad nimi. Chciałabym podziękować wszystkim w BBCDC, zwłaszcza Kimberly Dalton. A także Natalie Mayne i Leah Gonsalves za kołysanie się na piłce. Godzinami. Nie mogłabym jednak liczyć na żadną pomoc przy dziecku, gdyby nie moja praca zarobkowa, chciałabym więc podziękować wszystkim wspaniałym ludziom z Neighborhood Playhouse oraz z American Academy of Dramatic Arts, a także setkom moich (ówczesnych) uczniów, dzięki którym ta praca była naprawdę bardzo przyjemna.
Chciałabym podziękować rodzinie Salyers Hurand za jej niesłabnącą pomoc. A także wyrazić ogromną wdzięczność moim rodzicom za ich szacunek dla moich opinii oraz moim siostrom za to, że chętnie dzielą się ze mną swoimi przemyśleniami. I wreszcie, oczywiście, A, K, oraz G za to, że są moimi ludźmi.