Zinedine Zidane. Sto dziesięć minut, całe życie. Wyd. II - Luca Caioli - ebook

Zinedine Zidane. Sto dziesięć minut, całe życie. Wyd. II ebook

Luca Caioli

3,9

Opis

Gdy 7 maja 2006 roku żegnał się z kibicami Realu Madryt, płakał jak dziecko. Wtedy chyba nawet on sam w najśmielszych snach nie wyobrażał sobie jeszcze, że po dekadzie powróci na Santiago Bernabeu, by już w roli trenera doprowadzić „Królewskich” do trzykrotnego triumfu w Champions League. Dwa miesiące po rozstaniu z Realem rozegrał ostatnie spotkanie w karierze: finał mistrzostw świata Włochy – Francja na Stadionie Olimpijskim w Berlinie. Mecz, który stał się motywem przewodnim tej książki, był pełen symboli. W trakcie tych 110 minut był rzut karny, zamieniony na gola podcinką, kapitan, który zreorganizował drużynę, uderzenie „z byka” w klatkę piersiową Materazziego czy brak wyjścia na dekorację. Srebrny medal nigdy go nie interesował.

Chęć wygrywania towarzyszy mu też w roli szkoleniowca. W najnowszym wydaniu książki przedstawiona została jego droga na szczyt trenerskiej hierarchii, niespodziewana rezygnacja ze stanowiska po trzecim z rzędu triumfie w Lidze Mistrzów, a także powrót na ławkę Realu w marcu 2019 roku. „Zadzwonił do mnie prezes, więc jestem tutaj, bo kocham go i kocham ten klub” - mówił po ponownym objęciu stanowiska.

To biografia w formie wspomnień, w których mieszają się epoki i zdarzenia. Luca Caioli odwiedza Marsylię, Cannes, Bordeaux, Turyn oraz Madryt, opowiadając o życiu, karierze i sukcesach Zinédine’a Zidane’a - zarówno tych piłkarskich, jak i późniejszych, odniesionych już w roli trenera „Królewskich”. Oto pasjonująca opowieść, która ukazuje dotąd nieznane strony Mistrza. Przed Wami książka ważna i poruszająca, która pozwala zrozumieć najlepszego piłkarza swojej epoki.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 242

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (19 ocen)
5
9
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp Mateusza PolkaFenomen

Kiedy w 1996 roku obiecujący dwudziestoczteroletni talent francuskiej piłki, Zinédine Zidane, podpisał kontrakt z Juventusem – ówczesnym triumfatorem Ligi Mistrzów – mało kto się spodziewał, że w ciągu zaledwie kilku sezonów stanie się on jednym z najlepszych piłkarzy globu oraz mistrzem świata i Europy. Przeprowadzka do turyńskiego klubu okazała się punktem zwrotnym jego wspaniałej kariery. Kupiony później przez Real Madryt za rekordową kwotę siedemdziesięciu trzech i pół miliona euro, stał się najdroższym piłkarzem świata i nie oddał tego tytułu przez osiem kolejnych lat.

Mimo świadomości własnego talentu Zizou pozostał skromnym, pogodnym człowiekiem – piłkarzem, który grał przede wszystkim dla drużyny, zawsze stawiając jej dobro na pierwszym miejscu. Długo można by mówić i pisać o jego technice, nieprawdopodobnych dryblingach, których nigdy nie dało się przewidzieć, oraz oryginalnym stylu gry. Najbardziej jednak imponuje to, że nawet po wymanewrowaniu kilku rywali naraz i wypracowaniu sobie idealnej pozycji Zidane szukał częściej kolegów z drużyny niż okazji do strzału. Zupełnie tak, jak gdyby w swoim repertuarze miałuszczęśliwianie nie tylko kibiców, ale i partnerów na boisku.

Po odejściu z Juventusu Zizou pozostał w Madrycie do końca kariery piłkarskiej, po czym podjął pracę w sztabie szkoleniowym Realu. Najpierw zaczynał jako doradca drużyny, następnie został mianowany pierwszym asystentem przez swojego byłego trenera z Turynu Carlo Ancelottiego. Kolejne lata to już istna eksplozja sukcesów. Zapewne mało kto spodziewał się, że młody trener bez większego doświadczenia zostanie pierwszym w historii, któremu uda się wygrać Ligę Mistrzów aż trzy razy z rzędu.

Zidane nigdy nie zapomniał jednak o klubie, który nauczył go wygrywać. Podczas charytatywnego meczu pomiędzy legendami Realu i Juve, rozgrywanego na Santiago Bernabéu w czerwcu 2013 roku, Francuz zagrał w obu drużynach, czym pokazał, że uważa je za najważniejsze w swojej karierze piłkarskiej. Zizou cały czas związany jest z Turynem, gdzie zainwestował w kompleks rekreacyjno-sportowy, sygnowany „Z5”. Obiekt jest często odwiedzany zarówno przez aktualnych, jak i emerytowanych piłkarzy Juventusu.

Jako bezdyskusyjny geniusz futbolu Zidane zasłużył na piękne zakończenie swojej przygody z piłką. Rysą na szkle okazał się jednak finał mistrzostw świata w 2006 roku, kiedy to reprezentacja Francji mierzyła się w Berlinie z Włochami. Zamiast zejść z boiska jako bohater i triumfator, został nazwany przez wielu największym przegranym tamtego pamiętnego wieczoru. Po sławetnym incydencie z Materazzim zszedł samotnie do szatni – z pustymi rękami i spuszczoną głową.

Epizod ten nie wyrządził jednak trwałej krzywdy jego wizerunkowi. Wieloletnie starania, talent, zdrowe podejście do sławy, pogoda ducha oraz aktywność Francuza w akcjach na rzecz potrzebujących sprawiły, że Zidane do dziś postrzegany jest jako fenomen, którego nazwisko wymienia się obok legend pokroju Del Piero, Platiniego, Raúla czy Beckhama. Przede wszystkim zaś cały czas jest tym samym, skromnym i zupełnie normalnym człowiekiem.

Mateusz PolekJuvePoland.com

Wstęp Mateusza WojtylakaLegenda

Jak wytłumaczyć magię, jeśli nigdy nie widziało się gry Zidane’a? Jak wyjaśnić niemożliwe? Jak opisać piłkarską dostojność i maestrię?

Boiskowe występy Francuza można okraszać mnóstwem górnolotnych słów, ale żadne nie odda jego klasy. Tak jak są książki, które każdy człowiek powinien znać, czy filmy, które wypada choć raz obejrzeć, są też zagrania Zidane’a, które przeszły do historii futbolu i nigdy nie przestaną zachwycać kibiców.

Magia. Tym właśnie była gra numeru „5” Realu Madryt. Rulety, przyjęcia, zwody, podania, uderzenia – wszystko, co Zidane prezentował na boisku, było magiczne, wyjątkowe i niepowtarzalne. Nie były to czary z wybuchami i fajerwerkami, ale dostojne i spokojne pociągnięcia magiczną różdżką, za którymi do dziś tęskni madridismo.

Zidane był boiskowym czarodziejem, ale nie robotem, zaprogramowanym by strzelać pięćdziesiąt goli w sezonie i mecz w mecz powtarzać te same zagrania. Jego ruchy, mimo że z pozoru spokojne i powolne, były nie do podrobienia przez innych. Tylko pot, który w każdym meczu spływał hektolitrami po jego czole, dowodził, że Zidane jednak nie pochodzi z innej planety.

Cały świat zapamiętał Zizou przede wszystkim z jego ostatniego zagrania w karierze – ciosu wymierzonego Marco Materazziemu w finale mistrzostw świata. Cały świat z wyjątkiem kibiców Realu Madryt. Dla nich Zidane będzie legendą klubu, jednym z najlepszych piłkarzy w jego historii i tym, który jako piłkarz dał Królewskim dziewiąty Puchar Europy.

Gdy Francuz ze łzami w oczach żegnał się z Santiago Bernabéu, tysiące kibiców płakały razem z nim, marząc, by ich idol wrócił. I tak się stało – uczył się u boku Ancelottiego, był wzorem dla piłkarzy, wspomagał ich swoimi radami i wspierał w walce o upragnioną Décimę.

Po jakimś czasie miał zająć miejsce Włocha i stało się tak szybciej, niż ktokolwiek mógł sądzić. Nikt nie mógł też przypuszczać, że Zidane na ławce trenerskiej okaże się jeszcze większą legendą Realu Madryt. Wygrał trzy Ligi Mistrzów z rzędu i ku zaskoczeniu wszystkich uznał, że jego zadanie dobiegło końca. Ale relacja Zizou z tym klubem naznaczona jest rozstaniami i powrotami. Teraz jest tutaj ponownie, a nadzieje całego madridismo znów upatrywane są w człowieku, który udowodnił już, że dla niego niemożliwe nie istnieje.

Mateusz WojtylakRedaktor naczelny RealMadryt.pl

9 lipca 2006Berlin, Stadion Olimpijski

Włochy

(4-2-3-1): Gianluigi Buffon; Gianluca Zambrotta, Fabio Cannavaro, Marco Materazzi, Fabio Grosso; Andrea Pirlo, Rino Gattuso; Mauro Germán Camoranesi, Francesco Totti, Simone Perrotta; Luca Toni.

Rezerwowi: Angelo Peruzzi, Marco Amelia, Cristian Zaccardo, Andrea Barzagli, Massimo Oddo, Simone Barone, Daniele De Rossi, Alessandro Del Piero, Alberto Gilardino, Filippo Inzaghi, Vincenzo Iaquinta.

Trener: Marcello Lippi.

Francja

(4-2-3-1): Fabien Barthez; Willy Sagnol, Lilian Thuram, William Gallas, Éric Abidal; Patrick Vieira, Claude Makélélé; Franck Ribéry, Zinédine Zidane, Florent Malouda; Thierry Henry.

Rezerwowi: Grégory Coupet, Mickaël Landreau, Jean-Alain Boumsong, Mikaël Silvestre, Pascal Chimbonda, Gaël Givet, Vikash Dhorasoo, Mahamadou Diarra, Sylvain Wiltord, Sidney Govou, David Trezeguet.

Trener: Raymond Domenech.

Sędzia: Horacio Marcelo Elizondo (Argentyna).

00.00Ostatni walc

Czas staje w miejscu. Pozłacana piłka zastygła pod korkami ze złotymi akcentami i niebieskimi getrami. Najpierw jednak była rozgrzewka. Po niej Zidane schodzi z boiska, rzuca okiem na puchar cały ze złota i pozdrawia publiczność. Później ceremonia zamknięcia. Jedenaście minut, niewiele więcej. Muzyka i feeria barw. Śpiewają tenorzy z Il Divo, dudnią bębny, wirują zielone parasole. Shakira, cała na pomarańczowo, porusza biodrami i tułowiem w rytm Hips Don’t Lie; Wyclef Jean, czarnoskóry gigant z The Fugees, towarzyszy jej w tych boskich ruchach.

W tunelu prowadzącym na murawę czekają już obie drużyny. Willy Sagnol opiera się o plecy Fabiena Bartheza, obaj żartują. Kapitan, jak ma w zwyczaju, przychodzi jako ostatni. Ustawia się z przodu. Pod pachą piłka, w ręku proporczyk francuskiej federacji. Fabio Cannavaro, drugi kapitan, obserwuje go kątem oka. Zidane wpatruje się w jakiś stały punkt przed sobą. Półotwarte usta, ręka kilka razy przejeżdża po twarzy. Tylko na chwilę się rozprasza: chłopiec za nim, ten, który trzyma za rękę francuskiego bramkarza, ma atak kaszlu.

Na zewnątrz wszystko przygotowane do odsłuchania hymnów narodowych. W loży honorowej Jacques Chirac, prezydent Francji, stoi obok swojej żony Bernadette.

Giorgio Napolitano, prezydent Włoch, jest poważny. Za nimi znajdują się byli prezydenci i sekretarze generalni. Jest Angela Merkel, kanclerz Niemiec, Bill Clinton, Kofi Annan, sekretarz generalny ONZ, prezydent Republiki Południowej Afryki Thabo Mbeki (to jego kraj będzie gospodarzem mistrzostw świata w 2010 roku), a dalej najlepsi w świecie futbolu.

Po Pieśni Włochów rozbrzmiewa Marsylianka, wszyscy blisko siebie, objęci. Zidane ściska w talii Bartheza, usta zamknięte. Kończy się hymn, kapitan się odwraca, krzyczy do kolegów.

Szybki uścisk dłoni z sędziami i z Cannavaro. Rzut monetą i strony wybrane. Ribéry i Vieira wymieniają proporczyki, ręce dotykają jedne drugich, by nawzajem dodać sobie otuchy. Kilka sekund oczekiwania i zajęcie swoich miejsc: siedemdziesiąt dwa tysiące widzów i dwudziestu dwóch ludzi na placu gry. Wszystko gotowe. Horacio Elizondo, argentyński arbiter zawodów, mówi do podpiętego mikrofonu, patrzy w stronę białego koła. Gwiżdże. Francesco Totti ma obok Lucę Toniego, podaje do tyłu w kierunku Andrei Pirlo.

I już, zaczęło się. Francja – Włochy, finał mistrzostw świata 2006 roku, ostatni walc piłkarza z numerem „10”.

Zizou odbiera ostatni bilet z wykupionego na trzynaście sezonów abonamentu. Ogłosił to 25 kwietnia 2006 roku.

Od jakiegoś czasu Francuz bardzo mało rozmawia z prasą. Omijał konferencje, które Real Madryt przewiduje mniej więcej raz w miesiącu dla swoich piłkarzy. Po raz ostatni zgodził się przyjść na spotkanie z mediami 17 października 2005 roku. Później już nie. Albo przez negatywne wyniki drużyny, albo przez niekończące się zmiany w klubie, albo dlatego że – jak często powtarza – nie lubi mówić. A poza tym, jeśli nie ma nic szczególnego do powiedzenia, nie ma ochoty stawiać się przed dziennikarzami. Jednak w środę, 26 kwietnia, pojawia się na konferencji. Ma coś ważnego do przekazania. Ze swego miejsca, wobec tylu pytań, odpowiada, że to zupełnie normalne, że „to część programu komunikacji klubu”. Jednak większość domyśla się powodu tego apelu urbi et orbi. Rzuca futbol. Cadena SER, hiszpańska stacja radiowa, zwykle bardzo dobrze poinformowana, sześć dni wcześniej ogłosiła: „To niemal pewne, że Zidane zawiesi buty na kołku”. Krążyło mnóstwo pogłosek na ten temat, wzmocnionych dodatkowo w styczniu 2006 roku, kiedy okazało się, że już podczas amerykańskiego tournée w poprzednim roku Francuz spotkał się z Florentino Pérezem, prezydentem Realu Madryt, komunikując mu o swoim zamiarze. Powiedział o tym także trenerowi i kolegom z drużyny. Prezydent poradził mu, żeby jeszcze się wstrzymał. Zizou się zgodził, żeby później powiedzieć suche „nie”, kiedy Pérez zapytał go, czy zostanie, wypełniając swoje zobowiązania do czerwca 2007 roku.

Pytanie jak najbardziej zasadne, ponieważ Zidane ma jeszcze ważny przez rok kontrakt i wiele razy powtarzał, że o tym, czy będzie jeszcze grał, czy nie, zdecyduje po mistrzostwach świata, ponieważ pewne jest jedynie to, że – cokolwiek się zdarzy – po turnieju w Niemczech odejdzie z reprezentacji.

Zidane stop ou encore?, zastanawiają się we Francji, wymieniając powody ewentualnego pożegnania. Brak sukcesów w ciągu trzech minionych sezonów; dymisja Florentino Péreza; chaos panujący w klubie w ostatnich miesiącach, żeby nie powiedzieć latach; poprzedni rok pełen blasków i cieni; chęć bycia kowalem własnego losu, innymi słowy: uniknięcie ryzyka stania się niepożądanym gościem (przytrafiło się to w ubiegłym roku Luísowi Figo, pierwszemu z Galaktycznych, sprzedanemu w wielkim pośpiechu do Interu); potrzeba skoncentrowania się wyłącznie na ostatnim wielkim celu w karierze: na mundialu. A poza tym jest jeszcze ciało, które domaga się swego: „W moim wieku – oświadczył Zidane – rozegranie sześćdziesięciu meczów w sezonie jest trudne. Teraz potrzebuję o wiele więcej czasu, żeby się zregenerować, niż jeszcze jakiś czas temu, i coraz częściej odczuwam ból”.

Napięcie udziela się wszystkim. To delikatny moment i hiszpańska prasa zaczyna stosować pressing na całym boisku. Pierwsze strony gazet poświęcone są francuskiemu fenomenowi. „Nie odchodź jeszcze, nie odchodź, prosimy”, pisze dziennik „Marca”. Następnie całe strony poświęcone geniuszowi piłki i niezliczone zapewnienia o szacunku kolegów, kibiców i wielkich ludzi futbolu. Na przykład Roberto Carlosa „Mam nadzieję, że zostanie. On tak dużo znaczy dla Realu Madryt, to wspaniały człowiek i wielki profesjonalista. Byłaby wielka szkoda, gdyby postanowił zakończyć karierę, byłaby to strata dla wszystkich, ponieważ on jest mistrzem”.

Alfredo di Stéfano, Argentyńczyk, „Blond Strzała”, największy idol w historii Realu Madryt, honorowy prezydent klubu, zawsze uważał Zidane’a za geniusza, najlepszego piłkarza, jakiego w ostatnich latach widział na boisku. To oczywiste, że chciałby nadal go oglądać. „Przynajmniej do czterdziestki”, mówi i nie żartuje.

Apele o to, by został, i honory oddawane aż do godziny X, która nadchodzi zdecydowanie zbyt wcześnie. O siódmej wieczorem 25 kwietnia, w wywiadzie dla francuskiego Canal+ (sponsorzy zawsze są szanowani) Zizou, wzruszony, lecz pewny siebie, patrzy w stronę kamery, trzyma mikrofon i mówi: „Odchodzę. Po mundialu kończę z grą w piłkę, zostawiam reprezentację i Real Madryt. Moja zawodowa kariera dobiegła końca. Jest to decyzja, którą bardzo dobrze przemyślałem. Podjąłem ją w dobrym momencie. Jest ostateczna i nieodwołalna. Mówię »dość« futbolowi na wysokim poziomie. Zasugerowały mi to moja głowa i moje ciało. A w tych sprawach nie da się oszukać. Nie jestem w stanie zacząć jeszcze raz. Nie chcę rozpoczynać kolejnego sezonu tak trudnego jak ten albo ten sprzed dwóch lat. Dziwnie jest mówić to dzisiaj, dwa tygodnie przed zakończeniem rozgrywek ligowych i pięćdziesiąt trzy dni przed rozpoczęciem mundialu”. Dlaczego więc ogłasza to akurat w tym momencie? Proste, kapitan Les Bleus chce się skupić tylko na mistrzostwach świata. To jego ostatni cel. Nie chce, żeby dziennikarze zamęczali go tym samym pytaniem: „Co pan zrobi? Zakończy karierę?”. Woli, żeby w czasie dni spędzonych w Niemczech mówiło się tylko o futbolu i reprezentacji. A poza tym chce uszanować Madryt, kibiców oraz klub, w którym spędził ostatnie pięć lat kariery, podziękować jak należy tym, którzy oklaskiwali go przez tysiąc siedemset sześćdziesiąt jeden dni.

Następnego dnia wiadomość znajduje się na pierwszych stronach gazet we Francji, we Włoszech, w Hiszpanii i w innych częściach świata. Są najpiękniejsze momenty z jego długiej piłkarskiej kariery, są zdobyte trofea, sukcesy i porażki, są porównania z największymi ze świata futbolu, są wywiady z tymi, których spotkał na swojej drodze, jest jego magia, a także dokładna rozpiska kolejnych meczów, by móc cieszyć się ostatnimi chwilami jego wspaniałej kariery. Maksymalnie trzynaście spotkań. Trzy z Realem Madryt, z których zaledwie jeden na Santiago Bernabéu, trzy towarzyskie z reprezentacją, a następnie siedem meczów podczas mistrzostw świata. Oczywiście zakładając, że Francja dotrze do finału...

Dzień później, w nowym ośrodku treningowym Realu Madryt, w Valdebebas, zebrał się tłum, typowy dla tak ważnych wydarzeń. Sala prasowa, z widokiem na boiska treningowe, pęka w szwach. Przyjechali dziennikarze ze wszystkich stron, aby usłyszeć wyjaśnienie tej decyzji, żeby zadać pytanie piłkarzowi z numerem „5” Realu Madryt, z numerem „10” reprezentacji Francji i z numerem „21” z czasów Juventusu. Mnóstwo kabli, kamer telewizyjnych, aparatów fotograficznych i urządzeń nagrywających. Nawet na tarasie jest sporo osób, krzyczących, żeby nie odchodził, żeby nie zostawiał ich osieroconych, pozbawionych jego magii. On – mistrz – trenuje indywidualnie, musi wyleczyć entą kontuzję.

Konferencja przewidziana jest na godzinę trzynastą. Jednak czekanie się dłuży. Później trzydziestopięciominutowa seria pytań i odpowiedzi zakończy się owacją na stojąco.

O trzynastej dwadzieścia, kiedy wchodzi, od razu zasłania go mur fotoreporterów. Ogolona głowa, bluza od białego dresu z różowymi elementami jego sponsora, biała koszulka i jeansy.

Cisza. Zaczyna mówić: „Jestem tutaj z ważnego dla mnie powodu. Krótko mówiąc, po tym sezonie rozstaję się z futbolem. Nie jest to pochopna decyzja, dojrzałem do niej. Mówię o tym teraz, ponieważ chcę dać czas Realowi Madryt na zaplanowanie następnego sezonu, będą mogli poszukać dla mnie jakiejś alternatywy, jeśli zechcą”.

Skończył, zaczynają się pytania.

Kiedy podjął pan decyzję?

Nie można powiedzieć, że był jakiś konkretny moment, stopniowo do niej dojrzewałem. Dojrzewałem, widząc, że co roku naszym celem było zdobycie mistrzostwa i wygranie Ligi Mistrzów, a nie udawało nam się to. To trzy sezony bez tytułu, a ja nie mam już dwudziestu pięciu lat. Gra każdego dnia robi się dla mnie coraz trudniejsza, coraz bardziej skomplikowana ze względu na serię problemów zdrowotnych, których wcześniej nie miałem. Nie chcę tutaj zostawać tylko po to, żeby zajmować miejsce. Zawsze byłem piłkarzem, który rywalizował, który robił wszystko, żeby wygrać, ale ostatnio już tego nie robię. Dlatego też nie widzę siebie grającego przez cały przyszły sezon i robiącego to, co robiłem jeszcze pięć lat temu. Mając trzydzieści cztery lata trudno jest grać co trzy dni.

Ale gdyby Real coś wygrał, wtedy przemyślałby to pan?

Kiedy się wygrywa, zawsze jest chęć, by kontynuować. Kiedy osiąga się cele, wszystko zmierza w lepszym kierunku. Kiedy się przegrywa, a zwłaszcza w Realu Madryt, gdzie wygrywać trzeba zawsze, to już zupełnie inna sprawa. Dobrze to przemyślałem, od dwóch lat nie gram tak, jak bym chciał.

A więc żałuje pan, że w poprzednim sezonie przedłużył kontrakt?

Doskonale to pamiętam. Powiedziałem wtedy prezydentowi, że chcę przedłużyć tylko o jeden rok, ale oni nalegali na dwa. Mój zamiar był inny.

Wcześniej odszedł pan z reprezentacji Francji, ale postanowił wrócić. Czy teraz absolutnie niemożliwe jest ponowne przemyślenie tej decyzji?

Nie, ponieważ to była zupełnie inna sprawa. Wtedy grałem w Realu Madryt, powrót do reprezentacji był czymś, co mogłem zrobić. Teraz podjąłem decyzję o zakończeniu kariery. Co najwyżej mogę poprosić o licencję, żeby grać jako amator.

Nie rozważał pan możliwości, by odejść do innego klubu, jak czyni wielu wybitnych piłkarzy na zakończenie kariery?

Chciałem zakończyć swoją karierę tutaj. I tak się stanie.

Co powiedzieli panu koledzy z drużyny?

Powiedzieli mi, żebym nie odchodził. Żebym został jeszcze przynajmniej na kolejny sezon. Źle się poczułem: wszyscy są tego samego zdania. Nikt nie powiedział nic przeciwnego.

A pańskie dzieci?

One zawsze mi powtarzają: tato, rób, co chcesz.

Jest pan smutny, że kończy zawodową karierę, czy szczęśliwy, że rozpoczyna nowe życie?

Trochę smutny, to oczywiste. Być może nie dzisiaj, ale z pewnością w przyszłym sezonie, kiedy w domu będę oglądał Real Madryt i kolegów z drużyny na boisku.

Co będzie pan teraz robił?

Chciałbym pozostać w Realu Madryt. Nie, nie blisko pierwszej drużyny, ponieważ na razie nie jest to moim celem. Chciałbym zająć się – już rozmawiałem o tym z prezydentem – projektem dla dzieci. Chciałbym im przekazać wszystko to, co mnie dał futbol. Jest tyle rzeczy do zrobienia i myślę, że mogę je mnóstwo nauczyć.

Co dał panu futbol?

Wszystko. W życiu są dla mnie ważne dwie rzeczy: futbol i rodzina. Nic innego. W futbolu starałem się dawać z siebie maksimum, żeby ludzie mogli cieszyć się moją grą. Dostałem dużo, naprawdę dużo nauki i mnóstwo serdeczności.

Real Madryt czy Juventus, co pan wybierze, by wrzucić do skrzyni ze wspomnieniami?

Wszystko to, czego dokonałem w swojej karierze. Gra w Juve była dla mnie bardzo ważna. Spędziłem pięć lat w Turynie i pięć lat tutaj. Występowałem w dwóch największych klubach na świecie. I nie mówię tak dlatego, że w nich grałem, ale dlatego, że naprawdę tak uważam. Jest wiele innych ważnych klubów, lecz jeśli spojrzymy na to, co wygrał Real Madryt i Juve, to trudno, by inni pochwalili się podobnymi osiągnięciami.

Które momenty były najszczęśliwszymi w pańskiej karierze?

Wygranie mundialu jest bardzo trudne, ale udało nam się to i kiedy wznosi się w górę Puchar Świata, a niewielu mogło to zrobić, zdajesz sobie sprawę, ile to znaczy. Obok Ligi Mistrzów to moje największe osiągnięcie.

Dlaczego wszyscy w świecie futbolu pana szanują?

Zawsze to zauważałem. Jeśli ludzie patrzyliby tylko na to, jak ostatnio grałem, mogliby traktować mnie nieładnie. Jednak w trakcie całej mojej kariery zawsze mnie wspierali. Nie wiem dlaczego, być może ze względu na to jak się zachowywałem, ponieważ jestem osobą normalną, dostępną dla innych.

Od numeru jeden do zwykłego obywatela. Jak odnajdzie się Zidane?

Będę znów tym, kim byłem, zanim zacząłem grać w piłkę – zwykłą osobą, która prowadzi zwykłe życie. Dlatego nie będę cierpiał. Wszystko wcześniej czy później się kończy, takie jest życie. Futbol dał mi wiele satysfakcji. Pamiętam, kiedy we Francji poproszono mnie o pierwszy autograf, byłem wtedy szczęśliwy. I do dziś się cieszę, kiedy ktoś prosi mnie o autograf albo o zdjęcie.

Najpierw jednak czeka pana mundial. Jest pan w formie, by zagrać na sto procent?

Mam ogromną, niesamowitą motywację. Ponieważ zakończyć karierę na mundialu jest czymś wyjątkowym. Dam z siebie maksimum. Mam tylko nadzieję, że ominą mnie problemy zdrowotne. Mimo wszystko, żeby odpowiedzieć na to pytanie... być może w ciągu całego sezonu nie czułem się najlepiej, ale mogę być w formie przez siedem meczów. Faworyci? Jak co cztery lata może się pojawić niespodzianka, jakakolwiek drużyna, która zajdzie daleko, ale ostatecznie mundial może wygrać taka reprezentacja jak Brazylia, ostatni mistrz. Dalej są inni, jak Włochy, Hiszpania, Francja... My mamy dobrą drużynę, możemy pokazać się z niezłej strony. Wygrać będzie bardzo trudno, ale to normalne, że się o tym myśli.

Nikt, nawet on, nie mógł sobie wyobrazić, że 9 lipca znajdzie się na Stadionie Olimpijskim w Berlinie. Że ta historia zakończy się finałem mistrzostw świata.

Dzień po dniuRozmowa z Frédérikiem Hermélem, korespondentem „L’Équipe” w Madrycie

Codziennie, przez pięć lat, był pan blisko Zidane’a. Jaki to był czas?

Musiały minąć dwa lata, zanim nawiązaliśmy relacje, a później nastały kolejne trzy lata pełne zaufania i szacunku. To zaszczyt móc przeżyć pewną epokę w historii futbolu.

Zacznijmy jednak od końca: Zizou ogłasza, że odchodzi...

Chodziło mu to po głowie od pewnego czasu. Już od lipca 2005 roku wiedział, że to będzie jego ostatni sezon. Powrót do reprezentacji i mistrzostwa świata dały mu motywację, by grać dobrze. Chciał zdobyć jakiś tytuł z Realem Madryt, bo sukcesów brakowało już od dłuższego czasu. A później sprawy ułożyły się tak, a nie inaczej. Mimo że w styczniu był we wspaniałej formie, gra drużyny nie uległa poprawie. Do dymisji podał się Florentino Pérez – człowiek, któremu Zizou zawsze był wdzięczny, ponieważ aby sprowadzić go do Realu, dokonał olbrzymiego wysiłku finansowego. Atmosfera w klubie znacznie się pogorszyła. To były dwa miesiące pełne niepokoju i stąd ogłoszenie zakończenia kariery. Postanowił, że z szacunku dla kibiców zrobi to w ośrodku treningowym. Chciał w dobrym stylu odejść z klubu, w którym spędził ostatni etap kariery.

Wrażenia korespondenta?

Byłem na wszystkich konferencjach prasowych Zidane’a od momentu jego przybycia do Madrytu. Ta pożegnalna była najlepsza. Nigdy wcześniej tak dobrze nie mówił. Nigdy tak sprawnie nie posługiwał się językiem hiszpańskim.

A jak pan tłumaczy tę decyzję?

Zrzucił sobie ciężar z serca, publicznie podzielił się decyzją, która go dręczyła i którą rozważał od dłuższego czasu. Uwolnił się spod presji mediów, prześladujących go w związku z tym tematem. To nie przypadek, że gdy wszystko się skończyło, już za bramą Valdebebas zatrzymał się jak zawsze, żeby rozdawać autografy. Uśmiechnięty. Zrelaksowany.

Długie brawa na zakończenie konferencji prasowej. To nie jest typowe, prawda?

Tak. To oznaka szacunku, jakim dziennikarze zawsze darzyli Zizou. Podziękowanie za to, co robił na boisku, ale także za to, jak zachowywał się wobec mediów. Nigdy nie był rozkapryszoną gwiazdą. To uznanie dla wielkiego piłkarza, który odchodzi. Przyznaję, że podczas jego pożegnalnego meczu na Santiago Bernabéu, kiedy komentowałem spotkanie dla francuskiego radia, załamał mi się głos. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Przez chwilę nie byłem obiektywnym dziennikarzem, lecz jednym z wielu kibiców, którzy żegnali mistrza. Słuchacze to zrozumieli, słyszeli, że emocje były ogromne. I nie tylko u tych, którzy byli na trybunach. Dwa dni wcześniej Zidane wyznał mi: „Bardziej boję się tego pożegnalnego meczu niż finału mistrzostw świata”.

A kim był Zidane dla Realu Madryt?

Zaskarbił sobie sympatię kibiców za sprawą swojej gry i sposobu bycia. Stał się jedną z piłkarskich legend klubu. Razem z Di Stéfano i Butragueño. Od momentu, gdy strzelił gola w finale Ligi Mistrzów w 2002 roku, był nietykalny. Nie był już obcokrajowcem, Francuzem, który przybył tutaj, żeby zakończyć karierę, lecz mistrzem, który szanował białą koszulkę.

A jednak Zidane przeżywał w tej drużynie również trudne chwile.

Tak, na początku, kiedy przyszedł z Juve. Bardzo dużo kosztowało go przystosowanie się, zrozumienie hiszpańskiej mentalności, radzenie sobie z presją ze strony prasy, odnalezienie się w drużynie, która nie grała dla niego. Jednak później nadeszły dwa wspaniałe lata.

A później znowu kryzys…

Po wyeliminowaniu z Ligi Mistrzów przez Monaco, w kwietniu 2004 roku, Real Madryt załamał się i nie był w stanie zdobyć już żadnego tytułu. To nie Zidane grał słabo, to cała drużyna nie funkcjonowała jak należy. A on jest piłkarzem, który gra cudownie, kiedy funkcjonuje kolektyw.

Trenerzy i koledzy: kogo lubił najbardziej?

Vicente del Bosque, z którym łączyły go znakomite relacje; razem wygrali Ligę Mistrzów, czego im brakowało. Spośród kolegów najlepiej czuł się w towarzystwie Ronaldo i Figo. Z Portugalczykiem, chociaż on ostatecznie przeszedł do Interu, utrzymywał stały kontakt. Ten wzajemny szacunek można było zobaczyć w dniu półfinału mistrzostw świata.

Zidane był liderem także w szatni?

Nie, on nigdy nie dowodził. Liderem najpierw był Fernando Hierro, a później Raúl. On nigdy nie starał się narzucić swojej władzy. Jednak wcale tego nie potrzebował: był liderem na boisku.

Jego najlepsza cecha?

Największą jest bez wątpienia to, że nigdy nie zapomniał, skąd pochodzi. Ze skromnej, prostej, biednej rodziny. Sława i pieniądze nigdy nie uderzyły mu do głowy. Kolejna to jego dyspozycyjność dla dzieci. Uwielbia je, nigdy nie odmówił żadnego autografu, zdjęcia, zawsze ma dla nich czas. Jest dobrym ojcem.

A najgorsza?

Jest introwertyczny. Nieśmiały. Pod tym względem nie jest jak Michel Platini: gadułą o ekstrawertycznym charakterze.

Przez lata opowiadał pan francuskim czytelnikom o wyczynach Zidane’a na hiszpańskiej ziemi. Ale co reprezentuje Zizou w oczach swoich rodaków?

Jest legendą zjednoczonej Francji, Francji, która wygrywa. Uosabia jedną z podstawowych wartości Republiki Francuskiej, l’egalitè (równość). Jest przykładem syna emigrantów, który dzięki naszemu społeczeństwu, naszym normom, naszemu prawu, naszemu systemowi edukacji zdołał zajść tak daleko. Jednocześnie pozostał prostą osobą. To on poprowadził Les Bleus do zdobycia Pucharu Świata i pozwolił otrzeć się o następny. W krytycznym momencie przywrócił blask całemu krajowi.

Centodieci minuti, una vita. La parabola di Zinédine Zidane

Copyright © by Luca Caioli 2006–2019

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2013–2019

Copyright © for the translation by Barbara Bardadyn 2013–2019

Redakcja i korekta – Maciej Cierniewski, Piotr Królak, Kamil Misiek, Joanna Mika, Tomasz Wolfke

Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc

Projekt okładki – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Fotografia na I stronie okładki – Dean Mouhtaropoulos / Getty Images

Fotografia na IV stronie okładki – Clive Mason / Getty Images

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie I, Kraków 2019

ISBN EPUB: 978-83-8129-464-5ISBN MOBI: 978-83-8129-463-8

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w wydanie Zinédine Zidane. Sto dziesięć minut, całe życie:

PRODUKCJA: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa

DESIGN I GRAFIKA: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka

PROMOCJA: Piotr Stokłosa, Łukasz Próchno, Gabriela Matlak, Aldona Liszka, Szymon Gagatek

SPRZEDAŻ: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga, Karolina Żak

E-COMMERCE: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Łukasz Szreniawa, Marta Tabiś

ADMINISTRACJA I FINANSE: Klaudia Sater, Monika Płuska, Honorata Nicpoń, Ewa Bieś

ZARZĄD: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl

Spis treści
Okładka
Strona tytułowa
Wstęp Mateusza Polka. Fenomen
Wstęp Mateusza Wojtylaka. Legenda
9 lipca 2006. Berlin, Stadion Olimpijski
00.00 Ostatni walc
Dzień po dniu. Rozmowa z Frédérikiem Hermélem, korespondentem „L’Équipe” w Madrycie
Sekunda 34. Łzy
Comme ci, comme ça. Rozmowa z Vicente del Bosque, selekcjonerem reprezentacji Hiszpanii i byłym trenerem Realu Madryt
Minuta 6. Match point?
Minuta 7. Zorro
Minuta 9. Kto go zatrzyma?
Skromny. Rozmowa z Lilianem Thuramem, byłym obrońcą Barcelony i reprezentacji Francji
Minuta 19. Włosi... zdolni ludzie
Na rzecz drużyny. Rozmowa z Marcello Lippim, byłym selekcjonerem reprezentacji Włoch
Minuta 23. Na emeryturę!
Wielki uwodziciel. Rozmowa z Jorge Valdano, byłym piłkarzem
Minuta 45. Spokojny człowiek
Minuta 70. Zidaninho
Minuta 79. Piękno zagrań
Lustro. Rozmowa z Philippem Parreno, współautorem filmu Zidane: portret XXI wieku
Minuta 99. Marsylia
Minuta 103. Zidane na prezydenta
Utopia. Rozmowa z Jackiem Langiem, liderem socjalistów i byłym ministrem kultury
Minuta 108. Coup de boule
I bóg stał się człowiekiem. Rozmowa z Jacques’em Séguélą, specjalistą z zakresu marketingu politycznego
Merci
25 czerwca 2013. Madryt, Stadion Santiago Bernabéu
Dotykając nieba palcami
Bibliografia
Kariera w liczbach
Statystyki kariery zawodniczej
Podziękowania
Zdjęcia
Strona redakcyjna