Zima w środku lata - Philip Reeve - ebook + książka

Zima w środku lata ebook

Philip Reeve

4,8

Opis

Tom 2 zabawnych i magicznych przygód Bustera Baylissa autorstwa Philipa Reeve’a

Buster nie ma szczęścia. Dlaczego zawsze coś (albo ktoś) musi mu zepsuć wakacje?

NA KŁOPOTY TYLKO BUSTER!

Tym razem jest to ekipa archeologów, zaproszona przez mamę Bustera. Ale czy ktoś mógł przewidzieć, że ledwo rozkopią pagórek na szkolnym boisku… zamarzną w środku lata?!

Buster ucieka w ostatniej chwili. Tylko po to, by odkryć, że to on musi uratować Smogley przed Królem Zimy, który skuwa miasto coraz grubszą warstwą lodu…

Philip Reeve, wybitny brytyjski autor kilkunastu książek dla dzieci i młodzieży i ilustrator. Światową sławę zyskał w 2001 roku dzięki powieści Zabójcze maszyny, zekranizowanej przez Petera Jacksona, reżysera m.in. Władcy Pierścieni Hobbita. Książka zdobyła Złoty Medal prestiżowej nagrody Nestlé Smarties Book Prize.

Philip Reeve został uhonorowany również innymi najwyższymi nagrodami gatunku: Carnegie Medal, Guardian Children’s Fiction Prize, Los Angeles Times Book Award.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 95

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redaktor inicjująca i prowadząca

Małgorzata Cebo-Foniok

Redakcja stylistyczna

Agata Nocuń

Korekta

Hanna Lachowska

Projekt graficzny okładki

Steve May

Ilustracje na okładce i w środku

Steve May

Tytuł oryginału

Buster Bayliss: The Big Freeze

Text © Philip Reeve, 2002

Cover © Steve May, 2006

The original edition is published and licensed by Scholastic Ltd.

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana

ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu

bez zgody właściciela praw autorskich.

For the Polish edition

Copyright © 2019 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-8099-8

Warszawa 2022. Wydanie III

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.

www.wydawnictwoamber.pl

Konwersja do wydania elektronicznego

P.U. OPCJA

I tak dobiega końca pierwszy dzień naszych wykopalisk w Smogley! – krzyczał Quentin Quigley. – A nadal nie mamy zielonego pojęcia, co tak naprawdę skrywa ten oto kopiec na boisku szkoły przy ulicy Rześkiej!

Przeskoczył rów, w którym pracowali archeolodzy, i podbiegł do kopca. Kamerzysta truchtał przed nim, żeby nakręcić jego szeroki uśmiech.

– Może to średniowieczne wysypisko śmieci? – zastanawiał się na głos Quigley. – Może ruiny normandzkiego zamczyska? A może, jak głoszą miejscowe legendy, to relikt o wiele dawniejszej przeszłości? Cóż, do tej pory nie wykopaliśmy absolutnie nic. Ale jest tu z nami ktoś, kto powie nam coś więcej. Tutejsza Pani Lizakowa, czyli Erica Bayliss!

– Mamo! – syknął Buster Bayliss. – To ty!

Mama Bustera poprawiła okulary na nosie i nerwowo zerknęła na Quentina Quigleya, który biegł do niej w asyście kamerzysty i dźwiękowca. Ludzie z telewizji kazali jej wystąpić w uniformie, w którym zwykle przeprowadzała dzieci przez ulicę, i czuła się głupio w lśniącej marynarce i czarnym kapeluszu, z wielkim lizakiem w dłoni.

– Pani Bayliss. – Quentin Quigley oślepił ją blaskiem białych zębów. – Pani nie jest taką zwykłą Panią Lizakową, prawda?

– No… – zaczęła mama Bustera niepewnie.

– Pani Bayliss – Quentin Quigley znowu mówił do kamery – jest aktywną członkinią lokalnego koła miłośników historii i to ona napisała do Wykop sobie! i podsunęła pomysł zbadania tego kopca. Właściwie dlaczego?

Dobre pytanie, pomyślał Buster Bayliss. Nie dość, że mama ma bzika na punkcie historii, nie dość, że napisała do telewizji, sprowadzając do miasteczka ekipę znanego programu, to jeszcze musiała wybrać akurat ten kopiec? W końcu to tylko pagórek – stromy, porośnięty trawą, prawie niewidoczny wśród stert śmieci i chwastów na skraju boiska. Co prawda na przerwach sprawdzał się idealnie, można się było z niego turlać do woli, ozdabiając koszulę zielonymi plamami, ale dlaczego najpopularniejszy program archeologiczny miałby go rozkopywać? W końcu to żaden zamek ani nic takiego.

– No cóż. – Mama sztucznie uśmiechała się do kamery. – Dużo czytałam o tym kopcu w naszym muzeum i jestem pewna, że kryje wielką tajemnicę. Czy wiecie na przykład, że biskup Smogley, znany kronikarz z piętnastego wieku, twierdził, że na szczycie kopca był kiedyś kamień? A na mapie z 1642 roku…

– Stop! – ryknął Quentin Quigley. – Cięcie! Stop!

Kamerzysta opuścił kamerę, dźwiękowiec odsunął włochaty mikrofon, a Carla, producentka, zbiegła z kopca poważnie zaniepokojona.

– Biskup z piętnastego wieku? – jęczał Quentin. – Lokalne muzeum? Litości, pani Bayliss! To nie jest nudny program dokumentalny, rozumiemy się? To Wykop sobie!. U nas historia ożywa i nabiera rumieńców. Dzieciaki mają to oglądać z wypiekami na twarzy! Nikogo nie obchodzą muzea i biskupi sprzed pięciuset lat! Musi nas pani zelektryzować, pani Bayliss!

Buster wiedział doskonale, co zelektryzowałoby jego. Szarpnął Quentina za nogawkę modnych bojówek.

– Przepraszam – zaczął. – Moglibyście, na przykład, przebrać ludzi za rycerzy i wikingów i w ogóle, i żeby walczyli.

Quentin Quigley zamrugał szybko.

– Buster! – syknęła mama.

– I jeszcze kościotrupy. – Buster nie dawał za wygraną. – To znaczy, jeśli w kopcu nie ma szkieletów, moglibyście je skądś wypożyczyć i udawać, że je znaleźliście… – Bardzo lubił szkielety.

Quentin Quigley pstryknął palcami.

– Carla, daj temu dzieciakowi nasz firmowy piórnik i niech spada. – Spojrzał na mamę Bustera. – O czym pani pisała w liście do nas? Coś o duchach i wiedźmach, zdaje się?

Pani Bayliss dreptała w miejscu.

– No, tak – mruknęła. – Cóż, to takie lokalne bzdury. Nasz smogleyowski folklor. Ludzie zawsze wierzyli, że kopiec jest nawiedzony. Dawniej nazywano go czartowskim wzgórzem…

– I to mi się podoba! – ożywił się Quentin Quigley. – Na to czekają dzieciaki! Duchy i wiedźmy, tak jest!

– Pewnie, musimy jakoś ożywić ten program – mruknęła Carla. Wcisnęła Busterowi do ręki piórnik i odepchnęła go sprzed kamery. – Jak nic nie znajdziemy, trzeba będzie dać sobie spokój…

Buster stanął w tłumie gapiów i obserwował zza barierek, jak Quentin Quigley od nowa wygłasza swoją mowę. Tym razem mama wspomniała stare legendy o duchach. Quentin robił do kamery przerażone miny. Wreszcie krzyknął:

– Teraz przerwa na reklamy, a zaraz po niej przekonacie się, czy po raz pierwszy w historii naszego programu znaleźliśmy…

Buster westchnął. Cieszył się, jak to będzie fajnie, kiedy ludzie z programu Wykop sobie! rozkopią szkolne boisko, a było nudno, po prostu straszliwie nudno. W telewizji Quentin Quigley wydawał się dowcipny i mądry, ale tak naprawdę okazał się bałwanem, który tylko wrzeszczał, miotał się w kółko, błyskał białymi zębami i udawał, że wszyscy się świetnie bawią. I na dodatek był dużo niższy niż w telewizji.

Pozostali gapie, którzy tłumnie zjawili się o dziewiątej, byli chyba tego samego zdania, bo rozchodzili się stopniowo, aż w końcu zostali tylko Buster i jego przyszywana kuzynka Polly, która czekała, czy przypadkiem nie wydarzy się coś kształcącego. Bracia Quirke, przyjaciele Bustera, już dawno porzucili nadzieję, że archeolodzy wykopią kościotrupa. Nawet wykrzywianie się do kamerzystów znudziło ich po jakiejś godzinie, więc sobie poszli.

– Zostało jeszcze tylko pięć tygodni wakacji – tłumaczył Harvey. – Mamy ważniejsze rzeczy do roboty. Chodź z nami na basen.

Buster chętnie skorzystałby z zaproszenia, ale uznał, że musi zostać, ze względu na mamę. W końcu to ona ściągnęła ekipę Wykop sobie! do Smogley.

– Może później – mruknął, patrząc tęsknie, jak przyjaciele wskakują na rowery i odjeżdżają.

Mama Bustera powiedziała swój tekst, skinęła na niego i razem podeszli do Carli, producentki programu. Dyskutowała z Ianem, głównym archeologiem.

– Rozumiem, Ian – usłyszał Buster. – Ale to program telewizyjny i jeśli twoi ludzie zaraz czegoś nie wykopią, nikt nie będzie nas oglądał. Nasi widzowie chcą zobaczyć, jak rozwiązujesz Zagadkę Tajemniczego Kopca! Jeśli nie znajdziesz czegoś do pierwszych reklam, dadzą sobie spokój i przerzucą się na konkurencję, na przykład, na Historyczne łowy. Dlatego posłałam po koparkę. Nie będziemy się cackać, rozwalimy draństwo na pół i szybko się przekonamy, czy to naprawdę kurhan grobowy, czy tylko sterta śmieci.

Odeszła, mrucząc pod nosem słowa, których Buster nie powinien nawet znać. Ian spojrzał bezradnie na panią Bayliss.

– Przykro mi – zaczął. – W kółko usiłuję im wytłumaczyć, że archeologia potrzebuje czasu. Ale Quigleya obchodzi tylko dobry program. Twierdzi, że archeologia to rock and roll naszych czasów…

– Rozumiem – westchnęła pani Bayliss i spojrzała na kopiec górujący nad ciężarówką. – Rada miejska chce tu wybudować nowe osiedle, więc kopiec i tak zniknie. A naprawdę mnie ciekawi, co tam jest w środku!

– Mnie też! – ożywił się archeolog. – Rzeczywiście jest trochę dziwny. Początkowo myślałem, że to kurhan grobowy z epoki brązu, ale gdzie się podziało ciało? Sądząc z naszych badań geofizycznych, nie ma w kopcu żadnej komory grobowej. Z drugiej strony, urządzenia pomiarowe są zawodne; jeśli w kopcu jest coś, co zakłóca ich pracę, to…

Buster oparł się bezwładnie o ciężarówkę, nudził się tak strasznie, że nie mógł już stać prosto. A kiedy mama zacznie o historii, to naprawdę nie wiadomo, kiedy skończy. Poza tym było mu zimno. Dziwne, przecież na niebie świeciło słońce. Pociągnął ją za rękaw.

– Mamo? Mogę iść do domu? Strasznie mi zimno!

– Dobrze. – Podała mu zapasowe klucze. – Ale idź prosto do domu. Ja tu jeszcze trochę zostanę…

Buster zostawił ją z Ianem. Minął szkołę, pustą w czasie wakacji, i wyszedł na ulicę Tancerzy, wiecznie zakorkowaną główną arterię Smogley, która biegła przez całe miasto prosto jak strzała. Znowu było gorąco i kiedy dotarł do domu przy Jesionowej 21, ociekał potem. Wyjął colę z lodówki i przyłożył do rozpalonego czoła, zanim wypił. Zamyślony wyglądał przez okno. W ogródku na brązowo-zielonym trawniku rosło jedno jedyne drzewo.

Pobiegł do swojego pokoju i włączył komputer. Już prawie dorównał Harveyowi w walce z Zurgoidami i obiecał sobie, że wkrótce go pobije. Niestety, monitor był ciągle szary, nawet kiedy Buster sprawdził kabel w kontakcie i walnął w niego pięścią. Zdenerwowany, przedarł się przez bałagan na podłodze do telewizora. Wszystkie kanały straszyły śniegiem i sykiem.

– O RRRRAAAANNNNYYYYY! – mruknął.

Zupełnie jakby coś uszkodziło wszystkie urządzenia elektryczne. Wyłączył telewizor i opadł na łóżko, żeby to przemyśleć. Z zewnątrz dochodził zwykły gwar ulicy Tancerzy. Z oddali dobiegł przeciągły gwizd pociągu. A pod oknem ktoś wołał dziwnym głosem:

– Buster!

Usiadł, zaskoczony. Okno jego pokoju wychodzi przecież na ogród, nie sposób się tam dostać od ulicy. Niemożliwe, żeby ktoś tam był! Więc co, zdawało mu się?

– Buster!

Podszedł do okna i wyjrzał. Obok drzewa stała dziewczynka. Dziwna dziewczynka, mniej więcej w jego wieku, wysoka, chuda, w śmiesznej staromodnej sukience. Nie znał jej, na pewno nie, ale ona pomachała do niego nerwowo.

Zbiegł do ogrodu.

– Kim jesteś? – zapytał. – Co robisz w moim ogrodzie? Jak się tu dostałaś?

Posłała mu takie spojrzenie, jakby nie pojmowała, że zdołał przeżyć tyle lat, nie używając mózgu.

– Ja tu mieszkam, głuptasie! – powiedziała.

Buster wiedział, że wszystkie dziewczyny to dziwadła, ale ta przekraczała wszelkie granice, zwłaszcza z bliska. Miała długie rozczochrane włosy koloru mchu, nawet jej skóra była zielonkawa. A jej oczy co chwila zmieniały kolor, jak słońce przenikające przez liście. Wydawała się znajoma, ale nie wiedział dlaczego.

– Kim jesteś? – powtórzył.

– Driadą, a kim miałabym być? – żachnęła się, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

Zmarszczył brwi.

– Przerabialiśmy je w szkole – mruknął, szukając nerwowo w pamięci. – W greckich mitach… – Jego szare komórki, które smacznie spały od początku wakacji, obudziły się w końcu i leniwie zabrały do pracy. Przypomniały mu, że właściwie bardzo lubił mity greckie. Było tam mnóstwo potworów i wojowników, ale driady? Chociaż zaraz, zaraz, było coś takiego, tylko że strasznie nudne. A nawet gorzej niż nudne: driady to dziewczyny!

– Ach, więc jesteś driadą – stwierdził. – Czyli duchem rzeki czy strumienia, czy czegoś takiego…

– To najady, nieuku! – zirytowała się. – Mokre ciamajdy, które całymi dniami użalają się nad sobą w stawach i wabią pasterzy do wodnego grobu. Ja jestem driadą. Duchem drzewa.

– No, prawie to samo – mruknęły zaspane szare komórki. – Możemy już spać, Buster?

– A dokładnie – ciągnęła driada – jestem duchem tego drzewa.

A więc dlatego wydawała mu się znajoma! Buster spojrzał na drzewo. Rzeczywiście, uderzające podobieństwo.

– Naszego drzewa? – powtórzył powoli.

– Nie jest wasze – wypomniała. – A jeśli nawet, źle się nim opiekujecie. W dawnych czasach obdarzano drzewa czcią. Składano nam dary z wina i ciasta.

– I co, jadłaś to? – zainteresował się, bo przepadał za ciastkami.

– Nie, ale liczy się troska. A odrobina wody by nie zaszkodziła. I jeszcze to! – Zadarła liściastą sukienkę. Na jej nodze, tuż nad kolanem, zobaczył swoje nazwisko wypisane niezgrabnym pismem: Buster Bayliss.

– Sam to napisałem! – krzyknął przerażony. Pamiętał, jak się namęczył zeszłego lata, rzeźbiąc napis scyzorykiem. – Zajęło mi to strasznie dużo czasu!

– I komu to mówisz! – syknęła z goryczą. – Szumiałam jak opętana i co z tego?

– Przepraszam – speszył się.

– Phi!

Wbił wzrok w ziemię. Nie pierwszy raz wpadł w tarapaty, ale nigdy dotąd nie krzyczało na niego drzewo. Nagle coś go zastanowiło.

– Dlaczego nigdy dotąd cię nie widziałem?

– Bo nie było potrzeby, żebym z tobą rozmawiała.

– A teraz jest? – domyślił się.

Skinęła głową.

– Muszę cię ostrzec. Chodzi o to, co wyprawia twoja mama. Musi natychmiast przestać!

W