Ziarno prawdy. Tom III. Nieodgadniony los - Robert Janas - ebook

Ziarno prawdy. Tom III. Nieodgadniony los ebook

Robert Janas

5,0

Opis

Trudno zająć miejsce po znamienitym poprzedniku nawet jeśli był własnym ojcem. Jej się udało. Los jednak kapryśnie obdarowywał ją swymi darami. Uwielbiana przez lud nie znajdowała uznania wśród innych naczelników plemiennych. Odkrywszy bliskich, których istnienia nawet się nie domyślała niebawem musiała pogodzić się z ich utratą. Czy największe uczucie jakim ją obdarzył też musiała okupić?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 161

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Robert Janas

Ziarno prawdy

czyli o tym,
jak zwykłe dzieje stawały się historią,
a historia legendą.

Tom III

Nieodgadniony los

Drogi czytelniku!

Odrobinę Ziarna Prawdy z dawnych wieków, które kształtowały późniejszą polską państwowość i tożsamość odkryją przed tobą:

Tom I – Kres wędrówki

Tom II – Wojewoda

Tom III – Nieodgadniony los

Tom IV – Wit

Do pobrania w dobrych księgarniach internetowych.

Copyright © by Robert Janas

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.

Projekt okładki: Paweł Ryży

ISBN 978–83–941031–6–3 pdf

ISBN 978–83–941031–7–0 ePUB

ISBN 978–83–941031–8–7 Mobi

Konwersja: A3M

Nieodgadniony los

Dziewczę łączyła głęboka więź z jej nauczycielem. To on zastąpił jej matkę, która zmarła w trakcie porodu, a potem stał się jej nauczycielem i powiernikiem najważniejszych spraw. Wychowanie małej dziewczynki stało się życiową misją Adrianosa, który mimo ożenku z miejscową panną nie doczekał się własnego potomstwa. Korzyść była obopólna. Adrianos miał na kogo wylewać swoją niespełnioną ojcowską miłość, a Wanda całym swoim jestestwem chłonęła wiedzę, jaką jej przekazywał najmądrzejszy człowiek, na jakiego mogła natrafić w krainie, gdzie przyszło jej żyć. Beneficjantem tego układu był też ojciec dziewczęcia, który zajęty sprawami plemienia i oddany raczej przysposobieniu synów, a starszych braci Wandy, do przyszłej roli przywódców ich plemienia był wdzięczny przyjacielowi za rolę, jakiej się podjął.

Adrianos był dobrym nauczycielem i przewodnikiem. Otwierał umysł Wandy na wiele idei i poglądów. Opowiadał historie dalekich ludów z południa: Rzymian, Persów, Greków oraz bohaterskie czyny ich herosów oraz bogów. Przykazywał młodej Wandzie również nauki Krystosa1, którego sam był wyznawcą. W swojej wierze był jedynym w tej ziemi i pragnął, aby mieć i pod tym względem bratnią duszę. Niczego jednak nie czynił na siłę. Wiedział, że córka władcy musi przede wszystkim podzielać wierzenia swego ludu. Zatem zachęcał ją do poznawania rodzimych wierzeń i zwyczajów sam biorąc z nich to, co uznawał za dobre i słuszne.

Teraz Wanda z Adrianosem przyglądali się jak ludzie przychodzili na grób jej niedawno zmarłego ojca. Każdy przynosił ziemię, by wysypując ją na rakvę2 Kraka, jak Słowianie nazywali miejsce złożenia prochów zmarłego, zachować pamięć o nim na przyszłe pokolenia. Grobowiec urósł już do pokaźnych rozmiarów i nie był to koniec. Ludzie, bowiem nadal ciągnęli, niosąc ziemię w małych workach, wiaderkach, a niektórzy nawet w rękawach swojej odzieży.

Do Wandy i Adrianosa przyłączył się Tallus. Swym pojawieniem wyrwał dziewczynę z zamyślenia.

– Mam nadzieję, że Weles3 otworzył już bramy Wyraju4 dla duszy ojca?

– Ja wierzę, że spoczęła u boku Krystosa, by cieszyć się jego wieczną chwałą. – Adrianos skorzystał, by zaznaczyć swoją wiarę.

– Czy to jakaś różnica Adrianosie? – Wanda rzekła spokojnie. – Najważniejsze, że teraz może odpocząć.

Adrianos spojrzał na swoją podopieczną.

– W zasadzie masz rację.

– Jak myślisz? Czy ludzie będą pamiętać mojego ojca?

– Chyba nie wątpisz? Zobacz jaką rakvę mu usypali. Niczyjej uwagi nie ujdzie. Toż to kopiec nie lada. – Nauczyciel Wandy pospieszył z zapewnieniami.

– O tak – Tallus przyznał rację – ludzie kochali Kraka. Kto teraz będzie im przewodził? – Tallus westchnął głęboko i dodał. – Nie ma z nami jego dziedziców.

Wanda i Adrianos wymienili spojrzenia.

– Zadbajmy teraz o pamięć Kraka, a sprawa dziedzictwa sama się rozwiąże.

– Co masz na myśli? – Tallus nie rozumiał starego przyjaciela.

– Przekonasz się.

Gdy nadeszła miesięcznica uroczystości pogrzebowych Kraka, Wanda z namowy Adrianosa zorganizowała uroczystość ku pamięci zmarłego ojca u podnóża jego rakvy. Zebrało się sporo ludzi. Właściwie nie było chyba nikogo, kto by został w chacie i nie przyszedł wspomnieć swego naczelnika.

Najpierw Adrianos opowiedział dzieje Kraka, ale te najsławniejsze: jak został obrany naczelnikiem, jak pokonał awarskiego naczelnika, założył osadę na Wąwlu, którą potem przekształcił w gród obronny zwany jego imieniem. Nie zabrakło opowieści o wydatnym udziale w pokonaniu Awarów i powstaniu państwa Samona oraz dowodzeniu w wyprawie przeciw Frankom i zwycięskiej bitwie pod Wogastisburgiem. Adrianos szczególnie uwypuklił wybór Kraka na wojewodę plemion lechickich. Ludzie z zapartym tchem słuchali opowieści o swym dobrym naczelniku.

Potem nastąpiła uczta, na której nie zabrakło ani jadła ani napitku dla nikogo. Gdy już wszyscy byli syci i wdzięczni za tak szczodrą uroczystość usłyszeli głos Wandy dochodzący ich ze zbocza kopca.

– Chciałam wam podziękować za waszą pamięć o Kraku, moim ojcu, a naczelniku nas wszystkich, czego dowiedliście usypując tak okazałą rakvę. Jestem pewna, że Krak chciałby wam ten trud wynagrodzić. Jako, że już nie może, obowiązek ten spoczywa na mnie i dlatego przyjmijcie dary, który to zwyczaj, jak mi los pozwoli, niech się stanie dorocznym obyczajem.

Po tych słowach ze szczytu zaczęły się staczać różnorodne tobołki.

Ludzie początkowo stali w osłupieniu nie wiedząc co mają czynić, lecz zachęceni przez Adrianosa zaczęli je łapać znajdując w nich jadło, smakołyki, drobne przedmioty codziennego użytku, a nawet ozdoby. Uczynek ten bardzo przypadł ludziom do gustu, szczególnie mniej zamożnym, dla których każda rzecz miała dużą wartość. Myśl zaś, że miałby to być coroczny zwyczaj, niejednego biedaka przyprawił o wzruszenie.

– O pani! – Zawołał ktoś ze szczęśliwców. – Twa dobroć niech będzie wynagrodzona stukrotnie.

– Tak. – Odezwał się inny głos. – Tyś godna swego ojca.

Wszyscy zaczęli wychwalać Wandę. Jakiś człowiek wyskoczył przed tłum.

– Ludziska! Niech Wanda będzie naszym naczelnikiem.

Nagle zapadło milczenie. Ludzie usłyszeli bowiem coś ważnego, o czym myśleli i rozmawiali od śmierci Kraka. Każdy zastanawiał się, kto go zastąpi.

– No, co? – Milczenie przerwał ten sam człowiek, który wyszedł z propozycją obrania ich dobrodziejki naczelnikiem. – Wanda jest córką Kraka. Co stoi na przeszkodzie, aby nam przewodziła?

Tłum nadal milczał, ale na czoło wysunął się jakiś starzec.

– Wszyscy wiedzą, żeś mądrzejsza jest od nas wszystkich, razem wziętych, ale pytam cię wobec całej społeczności. Czy będziesz dbać o nas jak twój ojciec? Czy los swego plemienia milszy ci będzie od własnego szczęścia?

Wanda podniosła staruszka, który klęknął przed nią jakby zadane pytania były prośbą i błaganiem.

– Ojczulku drogi – zwróciła się do człowieka słowami, jakimi określano starszych ludzi dla podkreślenia szacunku, jakim ich obdarzano. – Nigdy nie zabiegałam by być naczelnikiem naszego plemienia. Zawsze chciałam tylko uczciwie spełniać swoje obowiązki, wobec ojca, ale też i wobec ludu, jako córka naczelnika.

– Mnie to wystarczy. Wszyscy wiedzą, żeś dobrą i uczciwą niewiastą i życzyłbym sobie byś przyjęła ten wcale niełatwy zaszczyt.

– Tak. Tak. Zostań naszym naczelnikiem! – Z tłumu dochodziły coraz to śmielsze głosy.

– Tyś godna swego ojca!

– Wanda naczelnikiem!

– Wanda! Wanda! Wanda! – Skandowano.

Po chwili Wanda uniosła rękę.

– Jeśli taka wasza wola, niech tak też będzie. Przyrzekam sprawiedliwe wam przewodzić i chronić we wszelkich niebezpieczeństwach oraz wspólny los z wami dzielić.

– Wanda! Wanda! Wanda!

Gdy już wszystko się nieco uspokoiło do nowej naczelniczki przystąpił Tallus.

– Jak się cieszę. Przyrzekam ci służyć jak twemu ojcu.

– Wiedziałam, że tak się stanie.

– Co? Skąd mogłaś wiedzieć, że lud wybierze cię naczelnikiem? – Tallus nie krył zaskoczenia, ale zauważył lekki uśmiech na twarzy Wandy i jej oczy spoglądające gdzieś obok. Popatrzył w tym samym kierunku. Jego wzrok padł na oblicze Adrianosa równie tajemniczo uśmiechającego się do córki Kraka.

* * *

Wanda znakomicie spełniała swoje obowiązki. Stała się niejako matką plemienia wyczuloną na ludzką dolę. Siłą jej panowania była raczej roztropność, doskonałe wyczucie sprawiedliwości aniżeli oręż, co też przysparzało jej zwolenników pośród zwykłego ludu.

Młoda władczyni często podróżowała po swoim dominium pragnąc odwiedzić niemal każdą większą osadę. Miejscowi szybko przyzwyczaili się do odwiedzin ich naczelniczki. Podczas takich wizyt musiała zająć się rozstrzyganiem sporów, z którymi nie mogły poradzić sobie miejscowe wspólnoty.

– Jak Pani możemy razem pracować i zbiory trzymać skoro Dzieborowi synowie do nijakiej roboty się nie biorą – żalił się przewodnik miejscowej starszyzny. – Jak tylko jaką robotę mamy, to znikają gdzie w lesie, a ich ojciec nijak ich do porządku nie doprowadza.

– Gdzie jest ojciec chłopców?

Z grupy wystąpił starszy już mężczyzna, którego postać, mimo iż naznaczona przeżytymi wiosnami i ciężką pracą zdradzała, że w młodości musiał być niezwykle przystojnym. Widok ten nieco osłabił zamiary Wandy, bowiem chciała początkowo okazać stanowczość wobec rodzica, który nie wyrobił w swoich synach należytego poczucia wspólnoty.

– Gdzie są twoi synowie?

Tłum rozstąpił się wyłaniając stojące na ich końcu dwie postacie. Wanda ujrzała młodzieńców podobnych do siebie jak dwie krople wody. Ich długie jasne włosy lekko zasłaniały urodziwe twarze, z których spoglądały pewne siebie, ale z jakąś nutką niefrasobliwości, błękitne oczy.

– Widać, w ojca się wdali – pomyślała Wanda.

Ich oblicza oraz cała urocza powierzchowność zdawała się świadczyć o niewinności i niesłusznym posądzaniu o jakąkolwiek niegodziwość. Wanda zrozumiała przyczynę zastanej sytuacji. Zapewne chłopcy zawsze wyróżniali się wyglądem i przemiłą aparycją tak, iż jako malcy stali się ulubieńcami całej wioski oraz oczkiem w głowie ich rodzicieli. Prawdopodobnie szybko nauczyli się wykorzystywać swoje uroki, by unikać wszelkich obowiązków. Zapewne wspólnota odbierała ich zachowanie, jako sympatyczne, gdy byli jeszcze malcami, aż w końcu zauważono, że pośród nich wyrośli dwaj wałkonie.

– Co mam z wami zrobić?

Wanda już nie była tak pewna siebie. Młodziacy najwyraźniej rzucili czar na swoją naczelniczkę.

– Masz jeszcze inne dzieci? – Wanda zwróciła się do ojca chłopców. – Będzie miał się kto tobą zająć na stare lata?

– Mam jeszcze troje dzieci. Dwie starsze córki i najmłodszego syna. – Mężczyzna odparł godnie.

– Czy taki sam pożytek z nich masz jak… – Wanda spojrzała na bliźniaków – ...z tych tu próżniaków? – Ostatnie słowo wyrzekła nie jak oskarżenie i zarzut, lecz niemal jak komplement.

Bliźniacy w tej chwili zrozumieli, że w sercu władczyni zaskarbili sobie sympatię.

– Nie – ojciec chłopców zaprzeczył. – Pozostali są pracowici, ale tych dwoje też z żoną bardzo kochamy.

– A co z nimi się stanie za parę lat? Nadal będziecie na nich pracować? Czy ich rodzeństwo zawsze zapewni im byt?

– Co mam zrobić, Pani? Póki co, robię co mogę. Potem sami będą musieli sobie radzić.

– Mam dla ciebie propozycję – rzekła Wanda nieco uroczystszym tonem. – Oddaj ich do drużyny wojów. Tam byt będą mieć zapewniony, a i wam się ulży i konflikt w wiosce będzie zażegnany.

Mężczyzna chwilę się zastanawiał nad zasłyszanymi słowami.

– Toć jak dla mnie, nie mam nic naprzeciw. Nawet to i honor, ale czy oni się tam nadawać będą, skoro im tylko zbytki w głowie?

– Już my z nich ludzi zrobimy – wtrącił Tallus pewnym głosem. – Nie będzie czasu na figle.

– No to co, chłopcy? – Wanda zwróciła się do młodzieńców. – Jak was zwą?

– Lel – odpowiedział pierwszy.

– A jam Polel – zalotnie przedstawił się drugi z braci.

Wanda wychwyciła ich kokieteryjne zachowanie.

Chcecie zostać wojami?

– Dla ciebie Pani wszystko – odparł jeden z braci patrząc Wandzie prosto w oczy, choć nieco spode łba, ale nie tracąc pewności siebie. Drugi zachowywał się podobnie.

* * *

– Zawsze to samo. Trzeba ludzi rozsądzać i godzić jakby sami nie mogli tego uczynić – Wanda narzekała gdy z orszakiem opuściła wizytowaną osadę. – Może trzeba by jakiegoś miejsca na dłuższy odpoczynek poszukać?

– A gdzie tu takiego miejsca szukać? Same dzikie bory i żadnych wygód. – Tallus nie widział szans na znalezienie dobrego miejsca na dłuższy postój dla swojej naczelniczki.

– I o to chodzi Tallusie – odparła Wanda. – Żadnych ludzi, żadnych spraw, tylko dzika knieja i to, co Mokosz5 zrodziła.

– Niedaleko jest takie miejsce.

Z tyłu doszedł ich jakiś głos.

Wanda z Tallusem obrócili się, by sprawdzić, kto się odezwał. Ujrzeli pogodne twarze bliźniaków.

– A ciebie kto o zadanie prosił? – zagrzmiał Tallus nie chcąc by nowi rekruci zbytnio się spoufalali. – Nikt was moresu nie nauczył.

– Daj spokój. – Wanda chwyciła Tallusa za ramię i zwróciła się do braci. – Co to za miejsce?

– Tam. Na szczycie. – Jeden z chłopców wskazał ręką w kierunku pasma górskiego rozciągającego się nieopodal.

Wanda spojrzała we wskazaną stronę.

– Co tam jest takiego nadzwyczajnego?

– Wszystko Pani. Drzewa, kamienie, widok, a nade wszystko chłodny wiatr we włosach.

Ostatni atrybut wydał się Wandzie szczególnie atrakcyjny z powodu niezwykłych upałów, jakie im przyniosła obecna wiosna, zupełnie jakby już lato było.

– Konie pod górę się umęczą – wtrącił Tallus niezadowolony.

Jeden z chłopców zeskoczył z konia, na którym jechał i nie zważając na słowa dowódcy drużyny, podskoczył do uzdy białego rumaka, na którym siedziała Wanda.

– Cóż to za ciężar dla wierzchowca tak lekką niewiastę nieść? – Chłopiec pomrugał zalotnie swymi oczami. – Ty Pani, siedź w siodle, a ja poprowadzę.

– Reszta może na pieszo iść, by swym ciężarem koni nie sforsować – dodał drugi młodzieniec.

– Drogę znacie? – zapytała Wanda.

– A jakże. Niejeden raz tam byliśmy.

Tallus wiedział już, że rekruci oczarowali Wandę do cna, ale jeszcze próbował ostatnich szans na odwiedzenie jej od tego pomysłu. Sam bowiem pragnął jak najszybciej wrócić do grodu Kraków, do swej żony i dzieci. A takie włóczenie się bez celu po lesie i to jeszcze pod górę, wydawało mu się stratą czasu.

– Nie wiadomo, czy tam jakiej zasadzki nie przygotowali?

– Tallusie… – Wanda spojrzała z litością na dowódcę swoich wojów.

Tallus wiedział już, że Wanda padła ofiarą uroku rzuconego przez młodziaków. W duchu tylko prosił wszystkich bogów słowiańskich by nie był on przyczynkiem jej upadku.

Droga wiła się poprzez zarośla. Niejednokrotnie zmuszała wędrowców do przekraczania korzeni drzew i kamieni wychodzących spod ziemi jakby specjalnie utrudniających dojście na szczyt. Wszyscy jednak dzielnie maszerowali pod górę, choć niemal wszystkim wydawało się to bez sensu.

– Konie pomordowane. – Tallus pozwolił sobie znowu na wyrażenie bezcelowości ich wspinaczki.

Pytający wzrok Wandy spotkał się ze spojrzeniem Lela, a może Polela.

– Kto wie, który jest który – pomyślała.

– Już niedaleko Pani – zapewnił jeden z przewodników.

Wanda zeskoczyła ze swego konia.

– Na piechotę pójdę. Tallus ma rację, że dla koni to zbyteczny frasunek. Zostańcie z końmi tutaj.

Tallus posłusznie oddawał wodze swego konia jakiemuś podkomendnemu, jednocześnie wydając polecenia, kto ma zostać z końmi, a kto idzie na szczyt.

– Nie, nie – zaprzeczyła Wanda. – Idę tylko z Lelem i Polelem. Reszta zostaje, ty też.

– Ale... – Tallus chciał protestować. Czuł się odpowiedzialny za bezpieczeństwo Wandy. Nie mógł przecież jeszcze ufać młodym rekrutom, których nie znał, a poza tym na szczycie też mogło czyhać jakieś niebezpieczeństwo. – Nie możesz tak sama.

– Ależ mogę. Zresztą będą ze mną bliźniacy.

– Przecie nie wiadomo, co to za indywidua – Tallus szepnął Wędzie do ucha.

– Ha, ha, ha! – Wanda zaśmiała się głośno i nachyliwszy się do swego gwardzisty odrzekła równie cichym głosem. – Co oni mogą mi zrobić? To oni powinni mnie się bać.

Tallus dał za wygraną, a jego zrezygnowana i zatroskana mina prawie rozczuliła Wandę.

– Nie martw się. Odpocznij sobie, a ja na pewno wrócę, ale trochę to potrwa, więc nie leć na ratunek przed zmrokiem. Lepiej obóz na noc przygotujcie, bo przyjdzie wam tu przenocować. Jeśli o mnie chodzi to noc spędzę na szczycie, jeśli mi się tam spodoba. Chcę oddać cześć Mokoszy za to, że zrodziła tyle ziół, traw, że zboża wyszły z ziemi dla pożytku wszelkiego stworzenia.

Tallus wiedział, że nic nie wskóra. Wanda szczególnie czciła Mokosz, która sprowadzała życiodajne wody dające siłę każdemu choćby najmniejszemu nasionku, choćby ukrywało się za najtwardszą skorupą, by wypuścić najpierw delikatne źdźbło, a które niejednokrotnie stawało się długowiecznym drzewem.

* * *

Widok ze szczytu był imponujący. Pod stopami Wandy ścieliła się rozległa zalesiona kraina tylko gdzieniegdzie ustępująca polom pod ludzkie uprawy. W dali rozmywający się horyzont łączył w tajemniczy sposób sferę ziemską z nieboskłonem jakby w rzeczywistości stanowiły jedność.

– Tylko z góry można dostrzec tę wyjątkową zależność – pomyślała Wanda. – Nic nie istnieje samo. Jak ziemia i niebo, tak wszystko ma dwie natury. Jak jasność dnia i mrok nocy na zmianę otulają ziemię, jak lato pozwala wydać plon wszelkiej roślinności po zimie będącej czasem spoczynku, jak wszelkie żywe stworzenie i ojca i matkę mieć musi, tak i natura ludzka dobrem i złem się odznacza. Nic samo istnieć nie może, nie ma niczego, jeśli swego przeciwieństwa nie znajdzie.

– Podoba ci się?

– Tak – potwierdziła Wanda. – Co to za miejsce? Ma jakąś nazwę?

– Mało kto tu chodzi – odparł Lel. – Może nawet tylko my, więc i nazwy jakieś ogólnej nie ma.

– A wy? Jak zwiecie to miejsce? Musicie chyba je jakoś nazywać skoro tu bywacie.

– My nijakiej szczególnej nazwy nie mamy dla tego miejsca. Ot po prostu Łysą Górą6 ją zwiemy.

– Tak – przytaknął drugi bliźniak. – Dlatego, że tu na szczycie żadnych drzew nie ma tylko te głazy.

– To co ładnie tu?

– Owszem. Mam wrażenie jakby cały świat był stąd widoczny.

– Dobre miejsce na siedzibę dla władczyni – zauważył Polel. – Cały świat u jej stóp.

– I to nie tylko w przenośni – dorzucił Lel.

– O nie! – szybko zaprzeczyła Wanda. – Wraz z grodem przyszłoby tu wielu ludzi, a z nimi hałas, rozgardiasz, targ, bród i wszystko, co najgorsze. Chciałabym, aby to miejsce zachowało swój tajemniczy i święty charakter. Może... – Wanda zamyśliła się – może to dobre miejsce by oddawać tu cześć Mokoszy. Z takim zamiarem się tu udawałam. Dzisiaj w nocy chciałabym złożyć jej ofiarę.

– Jak sobie życzysz. Ale miejsca święte też przyciągają ludzi.

– Ale inaczej się oni zachowują niż podczas codziennych sprawunków.

Obaj bliźniacy kiwali głowami ze zrozumieniem.

– Przygotować coś na ofiarę.

– Może raczej na posiłek. Zostaniemy tu całą noc. Ofiarę dla Mokoszy sama przygotuję.

W środku nocy Wanda siedziała w kucki pośród głazów licznie leżących na szczycie. Dobrała dogodne miejsce, jakby we wgłębieniu.

– Matko Mokoszo, co karmisz swą żyzną ziemią liche zioła, zboża, krzewy wszelakie i drzewa największe, która schronienie i żywność stworzeniu wszelakiemu zapewniasz, bądź pozdrowiona i...

Wanda