Zerwana więź - J.W. Bastille - ebook + książka

Zerwana więź ebook

J.W. Bastille

2,5

Opis

26-letnia Agata na kilka dni przed swoim ślubem przeszukuje mieszkanie w poszukiwaniu ważnego dokumentu, niezbędnego do zawarcia związku małżeńskiego. Jednak zamiast świadectwa odnajduje swój pamiętnik z dzieciństwa, który ponownie wstrząsa jej życiem i przypomina jej o tragicznej, zakazanej, ale największej miłości w jej życiu.

Zerwana więź” to historia pełna problemów i wahań młodej dziewczyny, zagubionej we własnych kłamstwach, nieumiejącej poradzić sobie z tym, co ściągnęło na nią życie. Czy będzie na tyle silna, aby raz jeszcze oszukać samą siebie?


J. W. Bastille – pochodząca z małej miejscowości na Dolnym Śląsku, studentka Wydziału Mechanicznego Politechniki Wrocławskiej oraz Oaklands College w Wielkiej Brytanii, od zawsze kochająca przelewać emocje na papier. W wolnych chwilach oddana brzmieniu gitary oraz niekończącej się miłości do sportu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 266

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (2 oceny)
0
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ostatnia zapisana strona, gdzie setki słów... zamykam. Zostawiając siebie tam – na pierwszej stronie. Teraz? Uśmiech i dziękuję. Za to, że mam książkę w duszy – a nie tylko na półce.

 

 

Oboje są przekonani,

że połączyło ich uczucie nagłe.

Piękna jest taka pewność,

ale niepewność piękniejsza.

 

Sądzą, że skoro nie znali się wcześniej,

nic między nimi nigdy się nie działo.

A co na to ulice, schody, korytarze,

na których mogli się od dawna mijać?

 

Chciałabym ich zapytać,

czy nie pamiętają –

może w drzwiach obrotowych

kiedyś twarzą w twarz?

jakieś „przepraszam” w ścisku?

głos „pomyłka” w słuchawce? –

ale znam ich odpowiedź.

Nie, nie pamiętają.

 

Bardzo by ich zdziwiło,

że od dłuższego już czasu

bawił się nimi przypadek.

Jeszcze nie całkiem gotów

zamienić się dla nich w los,

zbliżał ich i oddalał,

zabiegał im drogę

i tłumiąc chichot

odskakiwał w bok.

 

Były znaki, sygnały,

cóż z tego, że nieczytelne.

[…]

 

Wisława Szymborska,

Miłość od pierwszego wejrzenia[1]

(fragment)

[1] Wiersz pochodzi z tomu Koniec i początek z 1993 roku.

Wstęp

 

Nigdy wcześniej się nie widzieli, a jednak znali się tak długo. Przypadek? Jedna dusza? Jedność umysłów? Czy tylko złudzenie? Być może sen, który trwał dłużej niż tylko jedną noc. Skąd myśl, że jesteśmy bezpieczni, skoro dotyk jest obcy? Skąd pewność, że rozumiemy gesty i słowa? Może to tylko wyobrażenie? Może podświadomość, która sama zapisuje dalszy bieg tego, co tylko urojone? Czasami spotykamy na swojej drodze ludzi, którzy zmieniają nasz świat. Nie zmieniają dnia czy miesiąca, ale życie, światopogląd, psychikę. Nie zdajemy sobie nawet sprawy, że wydarzenia z przeszłości potrafią odmienić przyszłość. Nie zastanawiamy się nad tym. Wydaje nam się, że jakiś etap swojego życia już mamy za sobą – a jednak nie. Powracają odruchy, wspomnienia. Wszystko dzieje się w naszym umyśle i jest zakorzenione w podświadomości. Co zatem, jeśli chcemy zapomnieć coś, czego zapomnieć się nie da?

Zatem czym jest miłość? Czy można zakochać się i być szczęśliwym w jednym życiu? A może poczucie przenikalności dusz jest tylko złudzeniem? Czasem, znając kogoś jedynie chwilę, bez wahania potrafimy tej osobie zaufać. Wystarczy jedno spojrzenie, a potrafimy wyprzedzać czyjeś myśli, słowa. Potrafimy milczeć, milczeniem wypełniając czas. Potrafimy też ten czas zatrzymać. Dlaczego? Skąd takie poczucie, skąd ta pewność, że spotkaliśmy właściwą osobę? Skąd pewność, że to właśnie miłość, a nie kolejna ze złudnych chwil? A może to dopiero początek? Albo tylko jeden z etapów, który dokądś ma nas zaprowadzić?

A może miłość jest zwyczajnie zabawą w przypadek, jak pisała Szymborska w wierszu „Miłość od pierwszego wejrzenia”? „Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy, a księga zdarzeń zawsze otwarta w połowie”.

Rozdział I

 

14–09–2013

Nie mogę uwierzyć, że odnalazłam ten pamiętnik. Minęło już tyle lat… Nawet zapomniałam, gdzie go schowałam! Zastanawiam się, dlaczego nigdy go nie wyrzuciłam. Może ze strachu, że jeśli to zrobię, to te wszystkie piękne wspomnienia uciekną? Dziś moje urodziny… Za dwa dni mój ślub. A ja zamiast aktu bierzmowania znajduję ten pamiętnik. Dlaczego właśnie dziś?!

Czy minęło wystarczająco dużo czasu, aby znaleźć w sobie odrobinę odwagi i wrócić do tej historii jeszcze raz? Myślę, że tak. Po tylu latach to chyba już nic więcej jak tylko wspomnienia niemające zupełnie wpływu na przyszłość…

 

02–07–2004

Wakacje. Dookoła piękne soczyście zielone drzewa. Lekki podmuch wiatru kołysze złotymi źdźbłami zbóż. Poranek pełen promieni słońca dodaje siły, energii, wywołuje uśmiech. Tłum radosnych ludzi wędrujących w tłumie, śpiewających i tańczących do gitarowej muzyki. A w tłumie młoda dziewczyna, zupełnie sama, która całą sobą próbuje poddać się dynamicznej atmosferze. Atmosferze radości, spontaniczności oraz wiary, której do tej pory było jej zupełnie brak.

Jednak choć z pozoru dawała z siebie wszystko, w głębi duszy krzyczała głośniej niż setki tysięcy ludzi wokół niej.

 – Przepraszam – zaczepiła mężczyznę idącego tuż przed nią.

 – Tak? – Młodzieniec odwrócił się żwawo.

 – Jestem tutaj pierwszy raz i nie znam zupełnie nikogo. Czy mógłbyś mi podpowiedzieć… To znaczy… powiedz mi proszę… – próbowała zebrać słowa w jakąś spójną całość. – Chciałabym się wyspowiadać – w końcu wydusiła z siebie. – Albo raczej porozmawiać z jakimś księdzem. Jednak nie bardzo wiem, do której grupy powinnam pójść. Nie wiem, czym one się różnią. Ale naprawdę nie znam tu nikogo.

 – Spokojnie. Też byłem zagubiony na początku. Ile masz lat?

 – Siedemnaście. Prawie siedemnaście – odpowiedziała, próbując nadążyć za chłopakiem, którego poprosiła o radę.

 – Hmm… poczekaj. Znam dwóch księży, którzy będą w stanie ci pomóc, ponieważ na co dzień pracują z młodzieżą. A skąd jesteś?

 – Mieszkam pod Legnicą. Bardzo mi zależy, żeby był to jakiś ksiądz, którego nie zobaczę już nigdy więcej…

 – Rozumiem. Tutaj, jak sama widzisz, jest bardzo dużo księży z całego kraju, więc prawdopodobieństwo, że znajdziesz kogoś, kogo spotkasz raz jeszcze, jest bardzo małe. No to tak. Ja mogę polecić ci tylko dwóch, których znam. W grupie dziewiątej znajdziesz księdza Krzysztofa. Niesamowity człowiek. Taki prawdziwy ojciec dla młodzieży, z którą pracuje. Zawsze idę do niego z problemami i nigdy się nie zawiodłem. Wysłucha każdego, nigdy nie skrytykuje, a zawsze doradzi. Jest bardzo doświadczony. No, a drugi, chyba w grupie siódmej, jest ksiądz Kacper. Tylko że jest to bardzo młody ksiądz… Miał święcenia dopiero kilka miesięcy temu. Jest jeszcze bardzo młody. Ale miałem przyjemność z nim rozmawiać i naprawdę byłem pod wrażeniem jego osoby. Jego sposobu myślenia, osobowości. Od ciebie zależy, którego wybierzesz. Jestem w stu procentach pewien, że żaden nie jest z Legnicy czy nawet z bliskich okolic, więc jesteś bezpieczna. A jak nazywa się ta miejscowość, w której mieszkasz?

 – Szydłowice. To bardzo mała miejscowość pod Legnicą – odpowiedziała Agata.

 – No to na pewno. Z tego, co wiem, obaj są gdzieś z daleka.

Chłopak ciągle szedł, próbując sobie przypomnieć nazwy miejscowości, z których pochodzą księża.

 – A z której grupy jest ten młodszy ksiądz, przypomnisz mi?

 – Z siódmej. Jeśli do niego chciałabyś pójść, to po prostu podejdź do grupy i zapytaj o księdza Kacpra. Taki dość wysoki, szczupły ksiądz, no i…

Agata przerwała mu szybko.

 – Bardzo ci dziękuję za pomoc. Mam ogromną nadzieję, że to właściwy wybór. – Po tych słowach dziewczyna odbiegła.

 – Powodzenia! – krzyknął za nią jeszcze młodzieniec. Jednak zobaczył już tylko kawałek powiewającej żółtej chustki, po czym Agata zniknęła w tłumie.

Z entuzjazmem pobiegła do grupy siódmej, czując, że to właśnie ten młody ksiądz, nawet bez doświadczenia w pracy z młodzieżą, będzie najodpowiedniejszą osobą. Bo kto inny mógłby ją zrozumieć lepiej niż właśnie młody człowiek?

Dziewczyna dotarła do grupy i zobaczyła przed sobą młodego, wysokiego księdza idącego spokojnie, który najprawdopodobniej w myślach odmawiał jakąś modlitwę. Pełna nadziei i oczekiwania podeszła bliżej, jednak po chwili jej entuzjazm gwałtownie wygasł. Wycofała się, dając sobie jeszcze chwilę do namysłu.

W jej głowie szalała burza. W sercu czuła piekło, a w duszy zagubienie. Próbowała zebrać myśli, jednak zupełnie nie potrafiła ich opanować. Czuła się zbyt słaba, aby podzielić się swoim życiem z kimś innym. Jednak pomyślała, że właśnie po to tu przyszła i musi przezwyciężyć wszelkie słabości. Była jeszcze na tyle silna, aby głośno zawołać o pomoc.

Znów podeszła bliżej.

Nie wiedziała, od czego mogłaby zacząć rozmowę. Od początku? Od końca?

„Przecież nie da się opowiedzieć tego w kilku zdaniach” – pomyślała. „A co, jeśli mnie nie zrozumie? A jeśli ta rozmowa wcale nie przyniesie mi ulgi?”

W jej głowie wirowały setki myśli. Zarówno o tym, żeby spróbować, jak i tych, które wstrzymywały ją przed tą decyzją.

Znów pojawiły się wahania.

„Tato. Dodaj mi, proszę, sił, żebym zaufała temu człowiekowi. Dodaj mi sił, żebym nie zwątpiła, żebym nie zawahała się po raz kolejny. Dodaj mi sił, abym była w stanie powiedzieć wszystko. I proszę, pozwól mi się od tego uwolnić raz na zawsze…” – myślała, idąc już bardzo blisko księdza. Jednak ciągle bała się poprosić go o rozmowę.

Szła jeszcze chwilę w ciszy, po czym odwróciła się niepewnie do niego i powiedziała:

 – Przepraszam…?

 – Tak? – Ksiądz spojrzał na dziewczynę, oddając jej swoją uwagę.

 – Szukam księdza Kacpra – powiedziała nieśmiało.

 – Hmm, ale którego? Jest dwóch księży Kacprów w tej grupie…

 – A jak ksiądz ma na imię?

 – Kacper – uśmiechnął się szeroko.

 – No to przypuszczam, że chodzi mi właśnie o księdza.

 – Jesteś pewna?

 – Teraz na pewno jestem.

Ksiądz zaśmiał się.

 – Więc w czym mogę ci pomóc?

Dziewczyna spojrzała na niego zmieszana.

 – Właściwie… – zająknęła się – to dość skomplikowane, ale… chciałabym się wyspowiadać – powiedziała nieśmiało.

Ksiądz wyczuł w niej chyba pewien rodzaj strachu.

 – W porządku – odpowiedział spokojnym głosem. – Chodźmy więc może na tył grupy. Na samym końcu nikt nie będzie nam przeszkadzał.

Udali się na koniec. Dziewczyna wciąż była zestresowana. Jednak nie chciała się już wycofać. Bała się tej rozmowy, jednak coś głęboko w sercu szeptało, że wszystko będzie dobrze. Był w niej ogromny chaos, intuicja podpowiadała, że to dobry kierunek. I choć bardzo słaba, była gotowa na wszystko. Na oskarżenie, na odrzucenie. Na to, że po rozmowie utwierdzi się jedynie w przekonaniu, że wszystko, co się wydarzyło, to wyłącznie jej wina, a jest już za późno, by wybaczyć choćby samej sobie. Jednak ciężko było jej uwierzyć, że można czuć się jeszcze gorzej, upaść jeszcze niżej. Zwątpiła w to, że kiedykolwiek może czuć się wolna. Jednak resztkami sił wołała o pomoc, mimo iż nie widziała żadnej szansy powrotu do normalnego życia.

 – Gotowa?

 – Tak – odpowiedziała zdecydowanie

 – W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Kiedy ostatni raz byłaś u spowiedzi?

Dziewczynę przeszył strach, kiedy usłyszała tę oficjalną formułę.

 – Ostatni raz u spowiedzi byłam hmm… yyy… kilka lat temu. Ale wszystkich grzechów nie pamiętam… Oooch, Boże… – zastanawiała się gorączkowo, po czym po chwili gwałtownie dodała: – A czy moglibyśmy zrezygnować z tej całej oficjalnej formułki? Ja i tak jestem już wystarczająco zestresowana.

Kacper jedynie spojrzał na nią z pewnym zaskoczeniem. Dziewczyna próbowała więc rozwiązać krępującą sytuację, ale wyszło równie niefortunnie.

 – W zasadzie, proszę księdza, mówiąc szczerze, to nie chcę się spowiadać i mówić tej całej formułki, której i tak nie pamiętam – powiedziała, po czym na chwilę wstrzymała oddech i dodała wyjaśniająco:

 – To dość skomplikowane…

Spojrzała zaszklonymi oczyma na księdza, lecz szybko uciekła wzrokiem, gdy powiedziała:

 – Nie wiem, czy ma ksiądz ochotę słuchać o moich problemach, ale…

Kacper wszedł jej w słowo.

 – Jak mogę nie mieć ochoty cię wysłuchać? Po to właśnie jestem, żeby pomagać innym, jeśli tylko będę potrafił.

 – Tak. Wiem. Jednak właśnie nie jestem pewna, czy jest ksiądz w stanie mi pomóc. Myślę, że jeśli człowiek sam nie jest w stanie sobie pomóc, to nikt inny mu nie pomoże…

 – A dlaczego tak myślisz? – zapytał z zaciekawieniem.

 – Bo jeśli sami nie jesteśmy w stanie uwolnić się od naszych myśli, to kto zrobi to za nas? Bóg? Wątpię, żeby pomógł mi się z tego wyplątać, skoro sam mnie w to wplątał…

Kacpra bardzo zaintrygowało to, co mówiła. Widział również, że dziewczyna idzie obok w taki sposób, jakby każdy kolejny krok prowadził do piekła.

 – Rozumiem – odparł ze spokojem w głosie. – A jak masz na imię?

 – Agata.

 – Dobrze, Agata. To o czym chciałabyś mi opowiedzieć?

Nie odpowiadała. Szła w zamyśleniu. Dopiero po chwili bezradnym głosem powiedziała:

 – W zasadzie nie wiem, proszę księdza Nie wiem, czy przyszłam tu po pomoc, wybaczenie czy po ulgę. Czy może po to, żeby okłamać siebie samą? – Patrzyła w ziemię. – A może tylko po to, żeby usłyszeć prawdę? Nie wiem. Najgorsze, proszę księdza, jest to, że właśnie nie wiem. Nigdy w życiu nie pragnęłam się tak bardzo od czegokolwiek uwolnić. Bo uciec wcale się nie da.

Kacper nie znał głównego wątku całej historii, chciał jednak tak poprowadzić rozmowę, aby ani dziewczyny nie wystraszyć, ani na nią nie naciskać.

 – Próbowałaś zatem uciec?

 – Więcej. Myślałam nawet, że opanowałam to do perfekcji. Nigdy wcześniej tak dużo nie pracowałam i nie poświęcałam tyle czasu na naukę. Najlepsze oceny w klasie… Ale wie ksiądz co? Nie czuję, żeby dawało mi to radość. W żaden sposób tej radości nie czuję… Nie wiem, czy da się w tym odnaleźć jakikolwiek sens…

Ksiądz uważnie słuchał. Sprawiał wrażenie, jakby doskonale wszystko rozumiał, jednak był naprawdę zagubiony. Agata zaś krążyła dookoła swoich myśli, nie zatrzymując się na dłużej przy żadnej, nie próbując ubrać ich w słowa.

Tak naprawdę nie wiedziała, jak zacząć. Po chwili nawet pomyślała, że mówienie nie na temat powoli pozwala nabrać siły, zatem rozgadała się na dobre. Mówiła bardzo dużo, lecz mało treściwie.

 – Wie ksiądz? Najgorsze jest to, że ja sama nie wiem, kim jestem. Że sama nie wiem, czego chcę, i że sama nie wiem, czy to, co mówię, jest tym, co myślę i czego chcę, czy to tylko wynik strachu, obaw bądź też chęć zrobienia czegoś tylko dlatego, żeby przez chwilę było mi łatwiej.

 – A jak czujesz? – zapytał niepewnie Kacper, obserwując uważnie reakcję dziewczyny.

Agata spojrzała w dal, gdzie było widać piękne złote pola i las.

 – Właśnie nie wiem. Czasem myślę, że to ja podjęłam jakąś decyzję. A za chwilę się zatrzymuję i nie wiem, czy to byłam naprawdę ja, czy może to wpływ tej całej sytuacji. Nawet jeśli wydaje mi się, że to wszystko się już skończyło, ten cały horror, to budzę się rano i dalej jest w mojej głowie. Dalej jest ze mną przez cały dzień i nie chce odejść. Dlaczego??? – Ostatnie zdanie niemal wykrzyczała z rozpaczą.

 – Nie wiem, czy znasz takie powiedzenie, że Bóg doświadcza ludzi, których najbardziej kocha!

Agata zatrzymała się. Podniosła głowę, spojrzała na księdza i cichym głosem poprosiła:

 – Czy mógłby ksiądz powtórzyć?

 – Bóg doświadcza ludzi, których naprawdę kocha, i wszystkie doświadczenia…

Rozpłakała się. Zupełnie jak małe dziecko. W jednej chwili. Tak jakby coś naprawdę silnego w nią uderzyło.

 – Czy to wszystko musi wracać nawet tutaj?! – krzyknęła do siebie.

 – Heej, co się stało?! – Kacper natychmiast podbiegł, złapał ją za przedramiona, delikatnie podniósł ku górze jej bezradnie opuszczoną głowę. – Agata, co się stało? Coś powiedziałem nie tak? – dodał.

Dziewczyna nie kryła łez.

 – Nic, proszę księdza. To jest właśnie obraz tego, że mnie samej wydaje się, że sobie radzę. Ale tylko mi się wydaje… To są te chwile, kiedy sama siebie nie potrafię kontrolować. Czasem myślę, że coś wymazałam już całkowicie z pamięci, jednak takie sytuacje jak ta pokazują mi, że właśnie nie. I wszystko zaczyna się od początku…

 – Spójrz na mnie.

Zatrzymali się oboje, po czym ksiądz powtórzył:

 – Spójrz na mnie. Zaufaj mi. Po prostu mi zaufaj – powiedział, wycierając zalane łzami policzki dziewczyny. – Możesz mi powiedzieć o wszystkim.

Agata wpatrywała się w ziemię. Jakby bała się spojrzeć w jego oczy na dłużej. Szła powoli, a w głowie ciągle dudniły jej te słowa: „Zaufaj mi. Możesz mi zaufać”. To były słowa, których bała się najbardziej.

Szli w milczeniu, jednak z każdym krokiem Agata płakała coraz bardziej. Cała siła, którą przed chwilą w sobie miała – teraz się rozpłynęła. Poczuła się słaba i bezradna. Odrobina wsparcia, którą dostała, spowodowała, że zupełnie przestała kontrolować swoje emocje. Jej umysł przestał pracować. Była jak mała dziewczynka, która chciałaby złapać kogoś za rękę, aby zaprowadził ją bezpiecznie do domu.

Kacper pozwolił jej się wypłakać, jednak wciąż nie wiedział, jak i czy jest w stanie pomóc. Jednak dał jej czas. Długo nie mogła się uspokoić, powiedzieć ani słowa. A kiedy zaczynała, pomimo wielu prób nie była w stanie wydusić z siebie słowa.

 – Przepraszam – powiedziała cichym głosem.

 – Rozumiem. Pamiętaj, że jeśli chcesz, możemy spotkać się innym razem… – powiedział z troską.

 – Nie, proszę księdza. – Dziewczyna otarła gwałtownie łzy. – Ja nie mogę być znów słaba. Przyszłam tu po to, żeby o tym porozmawiać. Tylko… jest ksiądz pierwszą osobą, której o tym mówię, i sama nie wiem, czy potrafię przez to wszystko przebrnąć… Naprawdę nie wiem, czy potrafię!

Kacper starał się dodać Agacie otuchy swoim spokojem, więc po długiej chwili dziewczyna zaczęła nieskładnie opowiadać.

 – To był… Wszystko zaczęło się ponad rok temu. Ja…. – Zacinała się, zupełnie nie wiedząc, od czego powinna zacząć.

 – Nie – kontynuowała. – Ja naprawdę spotkałam… W zasadzie… Ach! – Spojrzała na dalekie pola, zatrzymując na nich na chwilę swój wzrok. Popadła w bardzo melancholijny nastrój, próbując znaleźć w głowie odpowiednie słowo.

Gdy wróciła myślami do księdza, spojrzała na niego i odezwała się bezradnie:

 – Proszę księdza… ja nawet nie wiem, jak powinnam o nim mówić…

Kacper zobaczył, że Agata z wielkim trudem próbuje zebrać słowa. Po chwili zastanowienia odpowiedział:

 – Nie musimy o tym rozmawiać dziś, skoro jest ci ciężko. Do kiedy zostajesz na pielgrzymce?

 – Chciałabym do samego końca.

 – W takim razie mamy jeszcze osiem dni! Chciałbym, abyś mi zaufała… Wiesz, co ja robię, kiedy jest mi ciężko? – zapytał.

Agata pokręciła głową.

 – Piszę. Kiedy nie potrafię się odnaleźć w swoich myślach, po prostu piszę. Nie mogę już cofnąć tego, co napisałem, więc po prostu idę dalej. I nie gubię się tak często jak we własnych myślach.

 – Co ma ksiądz na myśli? – zapytała. – Co mam pisać?

 – Może skoro jest ci ciężko zebrać słowa i mówić… może napisz mi to wszystko. Napisz mi to w liście.

 – W liście?! Mam się wyspowiadać w liście?

 – Tak. Nie musi to być od razu wszystko. Możesz napisać mi całą historię w kilku listach. Mamy na to czas. Co ty na to? Oczywiście, jeśli tylko będziesz chciała.

 – Nie wiem, czy potrafię…

 – Jeśli nie spróbujesz, to nigdy się nie dowiesz!

 – Ale ja muszę najpierw księdza o coś poprosić… Obieca mi ksiądz, że wszystko zostanie tylko między nami?

 – Obiecuję – odpowiedział stanowczo i bez zastanowienia. – Możesz mi nawet napisać książkę – zaśmiał się serdecznie. – Bardzo lubię czytać.

Agata zobaczyła w Kacprze ogrom ciepła i chęć niesienia pomocy. Choć jeszcze ciężko było jej zaufać komukolwiek, czuła, że wybrała właściwą osobę, która naprawdę chce jej pomóc.

Kacper poklepał Agatę po ramieniu.

 – Jestem cały czas w grupie siódmej. Wiesz, gdzie możesz mnie zawsze znaleźć.

Po tych słowach odszedł. Agata wpatrywała się w jego oddalające się plecy, a w duszy poczuła odrobinę spokoju. I nadziei. W myślach dziękowała tacie za tę decyzję. Jednocześnie próbowała ogarnąć emocje, których nosiła w sobie niezmierzone pokłady.

Resztę drogi przebyła pochłonięta myślami. W czasie postoju podeszła do przypadkowej osoby i poprosiła o długopis. Usiadła tuż obok swojego namiotu i zaczęła pisać. Pisała, pisała i pisała cały wieczór… Trzymając kartkę na kolanach, starała się ubrać w słowa wszystko to, co czuła. Jak się okazało, o wiele łatwiej było przelać myśli na papier niżeli rozmawiać.

Powoli zachodziło słońce. Wszyscy wokoło szykowali się do snu, jednak Agata nie przestawała pisać. Wyciągnęła jedynie z kieszeni plecaka malutką latarkę i nadal siedziała na trawie.

Skończyła po kilku godzinach. Wyprostowała zmęczone plecy, przetarła oczy i spojrzała na plik kartek. Z ulgą westchnęła i pomyślała, że pora na odpoczynek.

 – Przepraszam. O której rano wychodzimy? – zapytała szeptem porządkowego.

 – O piątej jest pobudka. Zatem radziłbym się położyć spać, bo to już za trzy godziny…

 – Dobrze. Proszę się nie martwić. Dobranoc – odpowiedziała cichutko i zamknęła swój namiot.

 – Dobranoc – odpowiedział.

 

Z samego rana, kiedy tylko grupa wyruszyła, Agata bez chwili wahania pobiegła do Kacpra.

 – Witam. Pamięta mnie ksiądz? Ja wczoraj…

 – Jasne, że pamiętam! Jak się dziś czujesz? – zapytał.

 – Dobrze.

Kacper uśmiechnął się.

 – Niesamowicie pomogło mi pisanie tego listu do księdza wczorajszego wieczoru. To zabawne, ale położyłam się do łóżka naprawdę wypoczęta i taka też wstałam, mimo że spałam niespełna trzy godziny… A ksiądz jak się ma?

 – Ja nie mogę się doczekać, kiedy dostanę od ciebie list…

Agata sięgnęła do kieszeni, wyciągając z niej kilka kartek.

 – Wie ksiądz? Nie wiem, czy ksiądz był świadomy tego, że ja mogę napisać poemat, a nie tylko list… Jak już zaczęłam pisać, naprawdę nie mogłam przestać!

Kacper zaśmiał się, widząc kartki zapisane od góry do samego dołu.

 – To tak działa. Człowiek wyrzuca z siebie wszystko. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to cieszy. To co? Ja będę sobie szedł i spokojnie czytał. Ok?

 – Jasne.

Agata odwróciła się, by odejść.

 – Zaczekaj. Chciałabyś później porozmawiać? Jak już przeczytam?

 – To zależy, czy ksiądz będzie chciał mnie po tym wszystkim jeszcze słuchać – odpowiedziała dziewczyna.

Kacper nie wiedział, jak rozumieć te dziwne słowa.

 – Postaram się ciebie znaleźć, jak już doczytam do końca. O ile przebrnę przez te wszystkie kartki… – zażartował. – A ponumerowałaś je chociaż, żebym się nie pogubił? – zapytał ze śmiechem.

 – Nie. Ale bardzo mądrze księdzu patrzy z oczu, więc nie wątpię, że ksiądz sobie poradzi.

 – W zasadzie w seminarium większość rzeczy mieliśmy drukowanych i nie musiałem rozszyfrowywać takich hieroglifów – dodał ironicznie, po czym obydwoje się zaśmiali.

 – A jak długo jest ksiądz księdzem?

 – Niedługo. Około czterech miesięcy. Więc zastanów się, czy nie dać tych listów komuś innemu, bo ja jestem naprawdę świeżak…

 – Nie wiem dlaczego, ale naprawdę księdzu ufam. I nie mam wątpliwości z tym związanych, o dziwo!

 – Zatem postaram się ciebie nie zawieść – odpowiedział już poważnie Kacper.

Agata odeszła, a on uporządkował wszystkie kartki i zaczął czytać…

 

Opisać historię życia w jedną noc? Nie, nie jest łatwo. Nie jest łatwo ją opisać, tak samo jak o niej mówić. Człowiek doświadcza w życiu różnych skrajnych sytuacji. Jednak żadne skrajności nie są proste. Niektóre czegoś uczą, dodają siły i budują, wraz z innymi przychodzi smutek. Na skutek jednych wyrastają skrzydła, a inne powodują, że wpadamy w czarną rozpacz.

Myśl tworzy rzecz i choć wydawać się może głupie, że marzenia i wiara w gwiazdy mogą stać się rzeczywistością, jednak ja już nigdy w to nie zwątpię. Dlaczego o tym piszę? Nie wiem. Minęło już tyle czasu. Może po to, żeby podzielić się tym z kimś innym? Żeby udowodnić sobie samej, że to jednak coś ważnego, w co zwątpiłam? Może po to, żeby inni zrozumieli, jak ważne jest w życiu dążenie do zamierzonego celu. Szczere uczucie. Realizacja marzeń. Jak ważne jest też to, żeby nigdy nie powiedzieć, że żałuję. Że się poddałam. Że zrezygnowałam. Bo wtedy zostanie tylko bezradność. Wspomnienia o niespełnionych marzeniach. Jednak naprawdę warto dążyć do dalekiego celu, choćby dla jednej chwili, która spowoduje, że na naszej twarzy pojawi się uśmiech.

Kiedy na naszej drodze staje człowiek, którego osobowość przyćmiewa wszystko, co mało doskonałe, człowiek, który jest obok zawsze wtedy, gdy łza spływa po policzku, dusza potrzebuje zrozumienia, a spojrzenie w oczy dodaje siły na pokonanie wszelkich trudności – nic innego nie jest już tak samo ważne. Najistotniejsze jednak, by nie dostrzec tego zbyt późno. By złapać chwilę. I by zatrzymać ją na zawsze. Ja? Nie wiem. Byłam zwyczajnym dzieckiem, które jednak za wszelką cenę chciało się uwolnić od tego, co w domu. Dom to było piekło. Miejsce wiecznych awantur, kłótni i niezliczonej ilości alkoholu. Łez. Podnoszenia ręki, kiedy brakowało argumentów. Ciężko było obudzić się rano i być spokojnym o resztę dnia. Ciężko było też zaakceptować świadomość, że Bóg z jakiegoś powodu chciał, abym była właśnie w tym miejscu. W tym domu.

 

Mama wielokrotnie chciała popełnić samobójstwo. Ja wiele razy namawiałam siostrę, żebyśmy uciekły i zaczęły nowe życie, takie, jakie chcemy. Jednak ona ciągle wierzyła, że to wszystko się kiedyś skończy…

Jedynym rozwiązaniem, aby żyć jakoś w domu, było podporządkowanie się dziadkowi, który psychicznie wykańczał każdego z nas. Najcudowniejszy okres nastał wtedy, kiedy dziadek był w więzieniu… Jednak kiedy wrócił, wróciło też piekło. A najgorsze, że jego wpływ na ludzi był niezwykle silny. Wiercił każdemu z nas dziurę w mózgu i wysysał energię i chęci do życia. Tak więc po wielu latach walki… łatwiej było się temu poddać.

Pomimo wielu prób ucieczek gdzieś w głębi ogromna więź i wyrzuty sumienia kazały mi wracać. Bo ucieczka od problemów nie jest przecież ich rozwiązaniem.

Z miesiąca na miesiąc zauważałam coraz bardziej, że psychicznie każdy z nas był coraz słabszy i coraz bardziej podatny na wpływy. Zaczynało nas przesiąkać to chore myślenie. Najstarszy brat zachowywał się już prawie jak dziadek. O tacie ciężko jest mi pisać.

Dom był miejscem, w którym nie było ani ciepła, ani wsparcia. Jedynie przeganianie z kąta w kąt. Często też się za coś obrywało. Ale łatwiej byłoby tylko oberwać, niż psychicznie znosić to, co się tam działo.

Miałam marzenia, pasje, pomysły – jednak były one niemożliwe do zrealizowania.

 

W małej wsi, gdzie jeszcze nie dotarł wielki świat, życie jest nieco inne. Inni są ludzie, inna mentalność, inne obyczaje. Inne traktowanie siebie. Człowiek to przedmiot w oczach sąsiadów niemających wrażliwości, stąd też można go bezkarnie obrażać i gnębić. Czasem wydawało mi się, że wszystkie kłótnie i niepowodzenia dla wielu były pożywką i nawet dało się zauważyć, że część mieszkańców naszej wioski traktuje takie sytuacje jak kolejny odcinek serialu i z niecierpliwością oczekuje następnego, aby znów coś się działo.

Śmiechem reagowano na krzywdę innych, pogardą na sukces. Paradoks, a jednak prawdziwy. Wokół było bardzo dużo przemocy, alkoholu i tak przytłaczającej przyziemności, że człowiek w snach prosił Boga o coś lepszego. Buntowałam się przeciwko biciu innych, biciu mnie. Może czasem lepiej byłoby, gdybym z siniakiem schowała się gdzieś cicho i nie reagowała? Może kolejny dzień byłby spokojniejszy… Jednak kiedy tak robiłam, zabijała mnie olbrzymia złość: na moją bierność, na innych, na świat, w którym żyłam. Czułam, że nie powinnam akceptować krzywdy, wyższości i pogardy innych ludzi. Ale sama nie byłam w stanie tego pokonać.

Uciekanie w książki i w naukę pomagało mi nie zwariować. Czasem zastanawiałam się, czy w domu kiedyś usłyszę słowo „Kocham”, którego dziecko przecież potrzebuje. I wciąż czekam.

Na szczęście jeden dzień odmienił moje życie. Pewnego razu uciekłam z domu. Biegłam na przełaj przez pola zalana łzami. Zobaczyłam przepiękne konie pasące się na zielonej trawie. Usiadłam przy nich i nie mogłam przestać płakać. W pewnym momencie poczułam, że one są zupełnie bezinteresowne. Że słuchają mnie, kiedy tego potrzebuję. Że mogę przyjść do nich zawsze, a one niezmiennie będą obok. Uciekałam do nich czasami na całe dnie. Przy nich czułam się spokojniej. Nie było stresu ani strachu. Były naturalne i niczego nie udawały. Niestety, później dostawałam za to znikanie surowe kary: nie mogłam wrócić do domu albo musiałam spędzić cale popołudnie zamknięta w szopie… Dziadek twierdził, że psychicznie można zniszczyć każdego. I miał rację, bo zniszczył nas wszystkich. Mimo to zawsze uciekałam. Nigdy nikt nie stanął w mojej obronie… chociaż poniekąd to rozumiem.

Polityka w domu była jedna: nigdy nie mówi się na zewnątrz o tym, co w środku. Przed ludźmi zawsze lepiej udawać. Marzyłam, że czeka na mnie inny, większy, lepszy świat. Zafascynowałam się nim. Marzyłam o tym, żeby kiedyś być jego częścią. Ludzie w tym innym świecie wydawali mi się wielcy. Konie? Zakochałam się w nich i nic nie zniechęciło mnie do tego, aby przy nich być. Każdego dnia, kiedy wracałam do domu, czułam się jak zahipnotyzowana. Taka rozmarzona mała dziewczynka, która czerpała z tego tyle energii, ile tylko mogła, aby być choć odrobinę silniejsza.

Potrafiłam spędzać z końmi całe dnie. Konsekwencje tego były ogromne, jednak i tak mnie to nie powstrzymywało. Było mi z tym lepiej. Łatwiej. Konie były moim azylem. Mogłam przy nich na chwilę oczyścić swój umysł. Dodawały mi też ogromnej siły i powodowały, że nie myślałam tylko o problemach w domu.

Dla rodziny ciągle byłam głupią i naiwną małą dziewczynką, której najtrudniej ze wszystkich było się podporządkować chorym zasadom dziadka. Bracia? Ciężko jest mi o tym pisać…

Adrian nigdy nie miał cierpliwości do żadnego z nas, mimo iż był najstarszy. Miał bardzo porywczy i wybuchowy charakter. Zupełnie nie kontrolował swoich emocji.

Pamiętam siódme urodziny Sławka. Mały bawił się na podwórku, przesypywał piasek z jednego miejsca w drugie. Zostawił kilka zabawek w miejscu, w którym bawił się wcześniej.

Adrian z jakiegoś dziwnego powodu, a w zasadzie bez powodu, wpadł w furię. Zaczął krzyczeć, wyzywać Sławka, a ten zaczął płakać. Był dzieckiem. Usiadł i się rozpłakał. Adrian nie mógł tego znieść… Chciał, żeby chłopiec natychmiast się uspokoił. Jednak im bardziej Adrian na niego krzyczał, tym bardziej Sławek płakał. Wtedy Adrian stracił nad sobą jakąkolwiek kontrolę… Ze złości rzucił w stronę małego ogromny kamień, nie zdając sobie sprawy z tego, że może mu wyrządzić krzywdę. Kamień uderzył Sławka w głowę. To cud, że chłopak wciąż żyje, jednak często myślę, że lepiej byłoby dla niego, dla mamy i dla nas, aby wtedy umarł. Dziś nie musiałby cierpieć. Choć prawda jest taka, że bardziej bym chciała, żeby ten kamień wtedy zawrócił jak bumerang… Może życie bez najstarszego brata byłoby dla nas wszystkich łatwiejsze, ponieważ momentami był gorszy od dziadka. Zupełnie nie wzruszyło go to, co zrobił swojemu bratu. Skwitował tylko: „To i tak jego wina”. Ponieważ gdyby Sławek go posłuchał, nie rzuciłby w niego kamieniem. Chore. Wersja oficjalna była taka, że Sławek spadł ze schodów. Sam i tak nie mógł nikomu powiedzieć prawdy, ponieważ nie był zdolny do jakiejkolwiek rozmowy… Dziś jednak wiem, że gdyby zamknęli Adriana w więzieniu, to w domu byłoby łatwiej.

Ja też wielokrotnie od niego oberwałam. Ja, mama, siostra. Za co? W większości przypadków za to, że byłyśmy pod ręką. Młodszego brata już nie bił… Choć myślę, że gdyby Sławek wtedy zmarł, byłoby lepiej, dziś nie cierpiałby tak bardzo. A mama miałaby nieco łatwiejsze życie.

Ciężko jest opisać złość, która mi towarzyszyła, kiedy nie potrafiłam się obronić. Dusiłam w sobie gniew i ból. I płakałam, zastanawiając się, czy dla innych bicie słabszych to zabawa, czy sposób na odreagowanie. Nie potrafiłam tego zaakceptować tak jak mama czy siostra. Nie urodziłam się po to, aby ktoś mnie bił albo psychicznie się nade mną znęcał. Choć jednocześnie nieakceptowanie tej okrutnej rzeczywistości wyniszczało mnie od środka, ponieważ bunt rodził jedynie większy bunt.

Rodzice? Nie rozumieli wielu spraw, ale przeszli w życiu bardzo wiele. Tata przeżył wojnę, która odcisnęła na nim piętno. Mama psychicznie nie dawała sobie już z niczym rady. Poroniła czwórkę dzieci, a kolejnych dwoje zmarło po porodzie, chłopczyk i dziewczynka. Gdyby oni żyli, nie byłoby mnie. Ktoś życie traci, by inni mogli pojawić się w ich miejsce. Rodzice musieli bardzo przeżyć odprowadzanie dzieci na cmentarz. Jednak nigdy nie zwątpili. Po pewnym czasie urodził się najstarszy syn, tak długo wyczekiwany, a teraz przynosi najwięcej łez. Po kilku latach przyszła na świat siostra. Cztery lata później urodził się Sławek. Był bardzo chory. Jednak z czasem wszystko się unormowało, aż ostatecznie szansę na szczęśliwe życie stracił kilka lat później, gdy dostał kamieniem w głowę. Mimo wszystko rodzice zdecydowali się na czwarte dziecko. Urodziłam się o trzy miesiące za wcześnie i nie było wiadomo, czy przeżyję. Choć gdybym tylko mogła wybrać… Późniejsze lata to już tylko piekło. Siniaków najbardziej się wstydziłam, gdy szłam na konie i spotykałam tam innych ludzi. Jednak najczęściej śmiałam się i mówiłam, że upadłam albo grałam w piłkę. Udawałam szczęśliwe, uśmiechnięte dziecko.

Kiedy było mi ciężko, szłam na groby rodzeństwa, zwłaszcza na grób brata. Patrzyłam na niego i mówiłam w myśli: „Braciszku. Może byłbyś lepszy od Adriana? Może byś mnie nie bił, tylko się mną opiekował?”. Było mi smutno. Bo to było smutne.

Siostra? Podobnie jak mama znalazła rozwiązanie w podporządkowaniu się. Przez to nie potrafiłyśmy się zupełnie porozumieć. Jednak wiem, że wybrała tę drogę tylko dlatego, że kierował nią strach.

Po kilku latach tego piekła było nieco lżej. Wtedy, kiedy zmarł dziadek. Zginął na ulicy, wracając pijany do domu. Na pogrzebie nie uroniłam ani jednej łzy. Widziałam, że mama wyciska łzy na siłę, choć wiem, że w środku czuła ogromną ulgę i widziała szansę na lepsze życie. Zawsze ważniejsze było, co powiedzą inni.

Brakowało mi człowieka, który swoją młodszą siostrę prowadziłby przez życie, trzymając mocno za rękę. Potrzebowałam trochę wsparcia, ciepła. Dobroci. Myślałam tak przez całe dzieciństwo. Wyobrażałam sobie siebie z moim starszym rodzeństwem, jak bawią się ze mną, rozmawiają, śmieją. Wyobrażałam sobie, że czegoś się mogę od nich uczyć i że mogą być dla mnie autorytetem. To były moje marzenia. Kiedy byłam starsza, marzenia się nie zmieniły, ale zmieniły się sytuacje, w których sobie wyobrażałam rodzeństwo. Podświadome, silniejsze ode mnie patrzenie w gwiazdy dawało mi nadzieję, że kiedyś to marzenie się spełni.

 

To był przypadek, a jednocześnie zrządzenie losu. Bo przecież nie ma przypadków. Zawsze był tak blisko, jednak ja nie wiedziałam o jego istnieniu. Nie znałam go.

Nasze mamy to siostry. Pojawił się w moim domu wraz ze swoją rodziną, której nigdy wcześniej nie widziałam na oczy – tak samo jak jego. Chciał odwiedzić dom, w którym się wychował jeszcze przed moim urodzeniem. On też mnie nie znał. „Jednak te same miejsca, te same klamki, drzwi, pokoje. Były znaki, sygnały – cóż z tego, że nieczytelne. Lecz jedno jest pewne – „dotyk kładł się na dotyk” – jak napisała Szymborska.[1]

Być może są na świecie ludzie, którzy zrozumieją to, o czym teraz napiszę. Spojrzenie w oczy i ujrzenie w nich tego, co znamy od zawsze, choć tego nigdy nie widzieliśmy, nigdy nie mieliśmy, to od razu wiemy, że właśnie tego szukaliśmy… Taka niezachwiana pewność, że to jest właściwe…

Nawet nie byłam świadoma tego, że właśnie zaczyna się coś, co będę pamiętać do końca życia. Że stanął przede mną człowiek tak bardzo ważny i tak bardzo mi bliski, a na pozór obcy. Duszę i serce ciężko jest oszukać. Jednak moje działania niczego by nie przyśpieszyły – wszystko powierzyłam gwiazdom.

Kiedy stanął obok, przedstawił się jako mój kuzyn. Spojrzał na mnie i od razu przytulił – wydawało mi się to nad wyraz dziwne. Bo kto przytula z taką czułością i z takimi emocjami człowieka, którego nigdy wcześniej nie widział, o którym nic nie wie? Zazwyczaj podaje się rękę, uśmiecha. Tak przywitał moje rodzeństwo… a mnie przytulił.

Ta chwila bliskości bardzo głęboko zapadła mi w pamięć. Czułam, że coś sobie przypominam, jednak nie miałam pojęcia co, skoro to nasze pierwsze spotkanie. Poczułam spokój i bezpieczeństwo. Ogromne ciepło. I coś, czego słowami nie da się wyrazić. Wielką siłę. Miałam wrażenie, że znam te dłonie, znam te gesty, znam tę duszę i znam tę energię. Poczułam się z jednej strony nieswojo, a z drugiej tak, jakby ktoś przeszywał na wskroś mój umysł, nie wypowiadając żadnego słowa.

Rodzice? Myślałam, że umrą ze szczęścia. Nigdy nie widziałam ich tak rozpromienionych z powodu przyjazdu rodziny. Byli z Piotrem bardzo związani, on znaczył dla nich bardzo wiele.

To