Zemsta jest kobietą - Szymon Bogacz, Anna Dominiczak, Grzegorz Filip - ebook

Opis

 

Opowiadania sześciu autorek i tyluż autorów, zgromadzone w tej książce, można czytać w sposób najprostszy z możliwych: jako pełne dramatyzmu pasjonujące historie, rozgrywające się między ludźmi. Ale i jako opisy nagłych spięć, wybuchów emocji, tłumionych z powodów rodzinnych, psychologicznych, religijnych, kulturowych. Dlaczego? Bo tych ludzi dzieli płeć? Bo jedni są mężczyznami, a drugie kobietami? Łatwo dziś o twierdzącą odpowiedź.

Ale może radykalizm i napięcia w człowieku i w jego języku istnieją ab ovo? Zawsze kochał, tęsknił, cierpiał, nie potrafiąc sięgnąć ideałów, zaspokoić ambicji? Nienawidził i pożądał zemsty za swoją nie swoją nienawiść?

Zemsta jest kobietą” to nie tylko opowieść o konflikcie płci. To spotkanie. Wrażliwości, sposobów myślenia, stereotypów, klisz, języków. Spotkanie rodzących się indywidualności – w męskim i żeńskim wydaniu.

 

Książka jest efektem konkursu wydawnictwa JanKa. Wśród wybranych są i debiutanci, i autorzy już znani: Szymon Bogacz, Anna Dominiczak, Grzegorz Filip, Przemysław Gulda, Marcin Kowalczyk, Daniel Koziarski, Marta Marchow, Matylda Puchacz, Sylwia Skorstad, Dorota Stachura, Michał Paweł Urbaniak, Aleksandra Żurek. Zbiór dopełnia rozmowa Janiny Koźbiel ze znaną teolożką, Elżbietą Adamiak, autorką m.in. książek „Kobiety w Biblii. Nowy Testament” i „Kobiety w Biblii. Stary Testament”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 393

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (3 oceny)
1
0
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Zemsta jest kobietą

Szymon Bogacz

Anna Dominiczak

Grzegorz Filip

Przemek Gulda

Marcin Kowalczyk

Daniel Koziarski

Marta Marchow

Matylda Puchacz

Sylwia Skorstad

Dorota Stachura

Michał Paweł Urbaniak

Aleksandra Żurek

oraz

Elżbieta Adamiak

Copyright © wydawnictwo JanKa i Autorzy do swoich opowiadań: Szymon Bogacz, Anna Dominiczak, Grzegorz Filip, Przemek Gulda, Marcin Kowalczyk, Daniel Koziarski, Marta Marchow, Matylda Puchacz, Sylwia Skorstad, Dorota Stachura, Michał Paweł Urbaniak, Aleksandra Żurek oraz Elżbieta Adamiak i Janina Koźbiel (rozmowa), 2011

Copyright © Daniel Koziarski i wydawnictwo JanKa – wybór opowiadań, 2011

Projekt okładki

Anna M. Koźbiel

Redakcja

Janina Koźbiel, Jan Koźbiel

Łamanie

MJK

ISBN 978-83-62247-15-8

Wydanie I

Wydawnictwo JanKa

ul. Majowa 11/17

05-800 Pruszków

www.jankawydawnictwo.pl

Konwersja:

Chyba nikt, kto choć trochę zna życie oraz kobiecą naturę, nie zaprzeczy, że słaba płeć zdolna jest dzięki sile wewnętrznej i determinacji przezwyciężyć trudności, pokonać demony przeszłości, wybić się na niezależność i zaspokoić potrzebę sprawiedliwości. Uznałem, że warto spróbować tę myśl przełożyć na język literatury i postanowiłem stworzyć projekt, w którego ramach grupa pisarzy i pisarek zmierzyłaby się z tematem kobiecej zemsty.

Ktoś powiedział kiedyś, że książki dzielą się na te o miłości i te o śmierci. Zemsta wyrasta nierzadko z naszych uczuć do kogoś lub czegoś, a jej efektem może być zniszczenie, zatem łączy w naturalny sposób te dwa najpopularniejsze literackie tematy.

Mimo poparcia dla samej idei, jakie otrzymywałem z wielu stron, samo przedsięwzięcie napotykało rozmaite przeszkody. Ostatecznie trafiło pod skrzydła wydawnictwa JanKa. Wspólnie z Janem Koźbielem doszliśmy do wniosku, że najlepszą formułą będzie ogłoszenie naboru opowiadań do tomu zatytułowanego „Zemsta jest kobietą”. Mimo że wydawca nie obiecał żadnych niezwykłych nagród, odzew był duży, nadesłano niemal 150 tekstów. Efektem jest książka, którą trzymają Państwo w rękach.

Proszę zatem zaopatrzyć się w filiżankę kawy, herbaty lub lampkę wina, rozsiąść się wygodnie w fotelu i przygotować na moc literackich wrażeń.

Daniel Koziarski

Szymon Bogacz NAGA

Kristin

Bywa, że coś dzieje się przypadkiem, tak pomyślałam, ale spotkanie z Antonem nie było takie znów przypadkowe. Wiedziałam, że tam będzie, zobaczyłam go wcześniej na ulicy, kiedy wchodził do hotelu. Ciarki mnie przeszły, tyle lat się nie widzieliśmy, chyba z piętnaście, może trochę mniej. Nienawidziłam go za to, co mi robił, nienawidziłam tego, jaki był, ale teraz, kiedy szedł taki wyprostowany, taki pewny siebie, wszystko wróciło, stanęło przed oczami i pomyślałam, że przecież go kocham, mocno, jak kiedyś. I dlaczego nie podejść, nie nawiązać kontaktu? Przecież to było tak dawno.

Nie zrobiłam tego od razu, po prostu musiałam się uspokoić, opanować. Gdybym paliła papierosy, pewnie wypaliłabym całą paczkę, ale skoro nie palę, przeszłam się szybkim krokiem alejką w pobliskim parku, żeby jakoś odreagować ten stres, żeby pomyśleć. Wróciło mnóstwo wspomnień; na jedne zaciskałam zęby i pięści, na inne uśmiechałam się czy wręcz dławiło mnie w gardle. Miałam kilka momentów, kiedy wydawało mi się, że tam nie pójdę, że mam to gdzieś („lepiej nie wracaj do tego, wariatko”), ale wygrała ciekawość, a raczej chęć spojrzenia w oczy, chęć rozmowy, choć już wtedy przeczuwałam, że rozmowa może być zupełnie zbędna.

Po godzinie znalazłam się w hotelowym holu, pewnym krokiem podeszłam do recepcji i zapytałam o Antona, ale recepcjonistka nie chciała zdradzić numeru pokoju; powiedziała, że go zawiadomi. Odpowiedziałam, że może lepiej poczekam; skłamałam, że i tak ma zejść do baru, więc „proszę sobie nie robić kłopotu”. To było tchórzostwo z mojej strony, ale nie wiem, czy byłam gotowa na taki początek spotkania – on pojawia się w holu, idzie w moim kierunku, ja patrzę mu prosto w oczy, szeroki uśmiech rozświetla jego twarz. Zresztą może zareagowałby na mój widok zupełnie inaczej, może zignorował, a może podszedł i zaczął jak kiedyś… Pomyślałam, że poczekam, a jeśli zejdzie na dół, jeśli wstąpi do baru, jeśli wszystko się ułoży, jeśli dopisze mi szczęście…

Usiadłam przy stoliku, zamówiłam małe piwo i po paru łykach poczułam, że napięcie trochę opada, że zaczynam panować nad drżeniem dłoni i wtedy przypomniałam sobie nasze ostatnie wspólne spotkanie.

Stałam w drzwiach, on na mnie krzyczał, ja krzyczałam na niego. I nagle w trakcie mojego krzyku trzasnął mi drzwiami przed nosem. Po prostu wyrzucił mnie z mieszkania. Chciałam otworzyć, wyszarpać te cholerne drzwi i jak zwykle zrobić naprawdę karczemną awanturę. Ale pomyślałam, że mam tego dość, że więcej mnie nie zobaczy. Postanowiłam tak w nerwach, w kompletnym amoku, nie myślałam, że się spełni, a jednak. Uparłam się, zawsze byłam uparta. Dlatego zamieszkałam u mojej babci, w małym pokoju, i czekałam, aż się odezwie, ale nic nie zrobił. Nie dał znaku życia. Też nie dałam, zaczęłam żyć codziennością, że tak powiem. Studia, praca, studia, praca. Po dłuższym czasie zdarzył się ktoś, kto mnie przytulił, pocałował. Więc i ja go pocałowałam i przytuliłam. Taki chudy i nijaki chłopak, kolega ze studiów. Wystraszony, nieśmiały, ale potrafił przytulić. Choć tyle razy siedział obok mnie zupełnie sztywno i prawie nic nie mówił. Pamiętam, że miał zawsze spocone dłonie. Nie pamiętam jego imienia. I tylko raz spróbował mnie rozebrać, nie chciałam się opierać, ale babcia jeszcze nie spała, więc powiedziałam, że później. On mnie źle zrozumiał i prawie natychmiast się wyniósł, a potem unikał i nigdy więcej nawet na mnie nie spojrzał. Nie miałam mu tego za złe, zresztą szybko zaczęłam spotykać się z Gustavem, umięśnionym, opalonym, z tatuażem na przedramieniu. Gustav woził mnie swoim wielkim samochodem, zabierał do kina, nawet byliśmy nad morzem. Lubiłam, jak odwoził mnie pod kamienicę babci, lubiłam te długie czułe rozstania, kiedy nie chciał mnie wypuścić i kiedy musiałam się wręcz wyrywać. A potem, już po studiach, odkąd zaczęłam pracę jako sekretarka w dużej firmie… potem było jeszcze kilku, jeden podobny do drugiego, ze świetnym samochodem, umięśniony, opalony i odwożący mnie pod moje nowe mieszkanko, zabierający nad morze albo w góry, albo po prostu do kina. Wszystko to trwało aż piętnaście lat. Piętnaście lat, w czasie których chciałam zapomnieć o tym… Chciałam zapomnieć o Antonie, wytrzeć go z pamięci, zupełnie wymazać, ale nie mogłam.

Kelner wytrącił mnie z moich rozmyślań pytaniem, czy może coś jeszcze podać. Miał takie oczy, lekko roześmiane, jakby ironiczne. Wysokie czoło. Przypominał mi mojego pierwszego chłopaka, Svena, wakacyjną miłość. Powiedziałam, że jeszcze jedno piwo, tym razem duże, i pomyślałam, że Sven mógłby mi teraz pomóc, na pewno powiedziałby, co mam robić. Bo ja z moim pierwszym, choć już minęło prawie osiemnaście lat, wciąż byłam w kontakcie. Widywaliśmy się regularnie co roku na piwku czy kawie, rozmawialiśmy, każde mówiło co u niego, czasem nawet radziliśmy się siebie, a często… tak, często szliśmy do łóżka, kochaliśmy się ot tak, po prostu, bez zobowiązań i po roku znowu powtarzaliśmy cały rytuał. Ten kelner był całkiem do niego podobny, nawet miał podobne dłonie, i może dlatego odruchowo wyciągnęłam telefon, chciałam napisać wiadomość, cokolwiek, żeby dostać odpowiedź i poczuć, że Sven mnie wspiera, że jest gdzieś tam, ale jednocześnie dość blisko, że teraz, w tym najważniejszym momencie, nie będę sama.

Ale nie napisałam, bo Anton właśnie wszedł do baru. Szedł prosto, pewnie, jak przed piętnastoma laty. Nie zmienił się, może tylko trochę postarzał, wydawał się bardziej zmęczony, miał większy brzuch, szpakowate włosy, zmarszczki na czole. Ale jednocześnie zachowywał się jeszcze bardziej pewnie, jeszcze mocniej stąpał po podłodze.

W pierwszej chwili odwróciłam głowę, bałam się, że mnie zobaczy, ale on usiadł przy barze, zamówił piwo, zagadał do barmana. Usłyszałam z daleka jego twardy, niski, wręcz dudniący głos, usłyszałam, jak się śmieje, potem jak z kimś rozmawia przez telefon. Przez kilka dłuższych chwil przyglądałam mu się w odbiciu w oknie, za którym właśnie zaczęły świecić uliczne latarnie. Piłam po kilka łyków na raz, powtarzałam w głowie słowa, które do niego skieruję, tak jakbym uczyła się ich na pamięć. Kilka razy próbowałam się podnieść, mówiłam do siebie: „No idź! Rusz się!”, ale to nie dawało żadnego rezultatu. Kelner znowu podszedł, zobaczył, że mój kufel jest już pusty. Uśmiechnęłam się do niego, poczułam, jakby mnie wybawiał z kłopotu, chciałam nawet powiedzieć, żeby tak został, stojąc nade mną i zasłaniając bar. Ale zamówiłam kolejne piwo i dopiero kiedy odszedł, zobaczyłam, że jego przy barze już nie ma.

Zerwałam się na równe nogi. Ogarnęła mnie panika, przecież to nie mogło tak być, Anton nie mógł sobie pójść, ale sekundę później dostrzegłam ledwie napoczęte piwo na blacie baru. Obok popielniczkę, którą barman właśnie wymienił; postawił czystą. Zrozumiałam, że prawdopodobnie poszedł do toalety i poczułam, że ja też muszę, że to nawet może być dobry moment, że spotykamy się, wychodząc niemal równocześnie i jakby przypadkiem…

Kelner podszedł z zimnym napojem i wskazał mi drogę do toalety, do której prowadził szeroki korytarz, oświetlony przyjemnie ciepłym światłem. Nie spotkałam go w drodze do łazienki, dlatego też załatwiłam szybko swoją potrzebę, spędziłam kilka chwil, myjąc intensywnie dłonie i przypatrując się swojej twarzy w lustrze. Minęło już tyle lat, byłam dorosłą kobietą. Wszystko w moim życiu się zmieniło, a ja nadal reaguję na niego jak wtedy, kiedy miałam osiemnaście czy ledwie dziewiętnaście. Wciąż jestem taka jak wtedy, wciąż w tym tkwię. Dlatego przed lustrem zrozumiałam, że nie mogę się wycofać, muszę to zrobić, tu i teraz!

Opuściło mnie zdenerwowanie, poczułam się pewnie jak nigdy. Może trochę zbyt gwałtownie wyszłam z toalety, pewnym i mocnym krokiem wróciłam do stolika i biorąc swoje piwo, usiadłam przy barze. Uśmiechnęłam się do barmana, który również uśmiechnął się do mnie. Zaproponował jakąś przekąskę, ale ja podziękowałam. I właśnie wtedy Anton przyszedł.

Nie, nie podskoczyło mi ciśnienie. Zupełnie naturalnie, tak jak to się robi, siedząc przy barze, spojrzałam na niego, na człowieka, który zajmuje miejsce obok, i wysłałam mu powitalny uśmiech. Uśmiechnęłam się swobodnie, on odwzajemnił grymas, a ja wróciłam wzrokiem do barmana, który kręcił się wokół ekspresu do kawy i coś wycierał. Potem wypiłam dwa, może trzy łyki. Pomyślałam, że po dwóch albo trzech łykach powinnam usłyszeć, jak się do mnie odzywa, jak coś mówi, ale Anton się nie odezwał. On mi się przyglądał, patrzył na mój profil, kilka razy zerknął na moje piersi. Poczułam jego zapach, który nie zmienił się od tamtego czasu, usłyszałam, jak charakterystycznie chrząknął i wtedy spojrzałam na niego tak, jak patrzy się na kogoś, do kogo ma się ochotę otworzyć usta.

Czekał na to uśmiechnięty, nawet, powiedziałabym, zadowolony. Dobrze, że już wieczór, zagaił, na dworze jest koszmarny upał. Na takie upały najlepsze jest piwo, odparłam; zrozumiałam, że mnie nie rozpoznał. To oczywiste, zupełnie nie powinnam się dziwić, przecież od tamtego czasu przeszłam metamorfozę z nastolatki w dorosłą, trzydziestotrzyletnią kobietę. Zmieniło mi się wszystko, nawet głos. Choć podobno nie dotyczy to oczu, ale czy mężczyźni potrafią to zauważyć? Jak widać na jego przykładzie, nie. Rozbawiło mnie to, wypiłam łyk piwa i wdałam się w uprzejmą konwersację. Mówił, że jest w delegacji, ja mówiłam, że jestem przypadkiem, skłamałam, że czekam na znajomego, ale chyba nie przyjdzie. Uśmiechał się do mnie tym szerzej, im więcej alkoholu miał we krwi, a ja coraz bardziej przypominałam sobie dawne czasy i coraz większą miałam ochotę. Kiedy nasze dłonie przypadkiem zetknęły się na blacie baru, on przeprosił, a ja powiedziałam, że nie ma sprawy, nie boję się. Uznał to za żart, roześmiał się i zaczął jakąś historię, której zupełnie nie słuchałam. Nie mogłam oderwać się od jego twarzy, od tych zmarszczek, od dłoni, które gestykulowały zupełnie jak dawniej, od głosu, jeszcze mocniejszego i głębszego. To było jak impuls, jak nagły błysk w głowie, być może spowodowany jego wzrokiem błądzącym wciąż wokół mojego biustu, a czasem zjeżdżającym na moje uda i stopy, które, dobrze widoczne, coraz bardziej zdawały się zaprzątać myśli Antona. Dotknęłam… nie, ja chwyciłam jego dłoń i położyłam sobie na udzie. Przerwał swój słowotok, uśmiechnął się i spojrzał tak głęboko w oczy, że byłam niemal pewna, iż w końcu mnie rozpoznał. Jednak wciąż nie! Pochylił się, ocierając szorstkim policzkiem o mój policzek, szepnął mi do ucha, że jestem piękna. Powiedziałam, że wiem, a on wtedy przesunął swoją silną dłoń wzdłuż uda. W górę i w dół. Potem lekko nacisnął i jakby nigdy nic wrócił do wątku swojej opowieści. Ale ja już tylko pragnęłam, żeby to się stało, żeby jego dłoń przesunęła się wyżej, pragnęłam wyjść z tego baru, pójść z nim tam, dokąd tylko mnie zabierze i pragnęłam…

Zapytał, czy piję swoje piwo, bo chyba od dłuższego czasu go nie tknęłam. Wyrwał mnie z błogiego stanu, uśmiechnęłam się niepewnie i chyba chciałam coś powiedzieć, ale zamiast tego chwyciłam go za dłoń, zeszłam ze stołka i pociągnęłam go za sobą. Anton uśmiechnął się znacząco, rzucił barmanowi, żeby zapisał to na numer jego pokoju, i poszedł za mną, mówiąc, żebym się tak nie śpieszyła, że on ma ochotę jeszcze porozmawiać. Ale ja nie miałam. Chciałam, żeby to się wreszcie stało. Chciałam go mieć dla siebie, wyprostować lub zakończyć definitywnie wszystkie sprawy, wszystko zacząć od początku. Myśli kłębiły mi się w głowie, wszystko wirowało, kiedy w windzie dotykał moich piersi, kiedy otwierał drzwi do swojego pokoju i ściągając moją bluzkę, mówił, że nie wypuści mnie stąd szybko. Ja mówiłam, że nie chcę wyjść szybko, nie mam ochoty, a on śmiał się, dosłownie dudnił tym swoim głosem i ściągał bieliznę, a ja właśnie pozbywałam się spodni i majtek. Nie rzucił się na mnie jak sztubak, tylko podszedł, spokojnie przygarnął do siebie, dotknął moich piersi, pośladków, wewnętrznej strony ud, dotknął wszystkiego, czego chciałam, żeby dotknął, a potem czułam się tak, jak chciałam się czuć.

I kiedy zasypialiśmy nago, przykryci jedynie prześcieradłem, pomyślałam, że to niemal niemożliwe, że jeszcze się nie zorientował, że to ja, Kristin. Wtedy przez krótki moment chciałam mu to powiedzieć, ale potem, zamykając oczy, zdecydowałam, że zrobię to za chwilę, za kilka minut, później…

Anton

Była dość rozmowna i śliczna jak cholera. Nie chciała mi zdradzić swojego imienia, więc uznałem to za dobry znak. Poważnie. Te jej oczy, wielkie jak talerze, ciemne proste włosy; długie. Marzenie każdego faceta. I te piersi. Rozmawialiśmy, piliśmy piwo, ona się uśmiechała, ja się śmiałem, ale przyznaję, nie mogłem oderwać oczu od jej piersi. Miała jasną bluzkę z dużym dekoltem i z takim wiązaniem – to wiązanie ściągało ze sobą dwie części bluzki, ale między sznurkami wiązania było widać dwie piękne, złączone ze sobą, dorodne piersi. Powiem szczerze, miałem wrażenie, że to wiązanie pęknie pod naporem obfitego biustu. Jak pewnie każdy facet, nie mogłem się powstrzymać od spojrzenia w głąb. Wiedziałem, że to zauważa, ale nic na to nie mogłem poradzić. Wzrok sam schodził w dół, zatrzymywał się na ułamek sekundy na dekolcie, wchodził między sznurki, a resztę dopowiadała wyobraźnia… Tego się nie robi facetowi po pięćdziesiątce. Nie, tak nie wolno, myślałem i próbowałem mówić normalnie, zachowywać się normalnie i nie myśleć o tym, co by było, gdybym zaprosił ją do pokoju.

W pewnym momencie, ocierając się wzrokiem o diabelnie soczyste uda, podkreślone naprężonymi nogawkami dżinsowych spodni, zorientowałem się, że to, w jaki sposób o niej myślę, tworzy ze mnie jakiegoś pieprzonego poetę i że lada chwila nie będę mógł sobie poradzić. Tym bardziej, że kończyły mi się nawet durne tematy, kończyło kolejne piwo, a ona wciąż się uśmiechała, świdrowała mnie tymi swoimi wielkimi oczami, a jej cycki wciąż ściągały mój wzrok. Wtedy przypomniałem sobie o pensjonacie w górach – banalna, zwykła historia, która na szczęście zawładnęła mną na dłuższą chwilę, w czasie której mogłem skupić się na urokach pięknego budynku, urokach tego zakątka kraju i na tym, że wyłożyłem sporo pieniędzy, że często tam jeżdżę, chodzę po górach; w ogóle lubię sport, trochę boksuję, biegam, generalnie wysiłek fizyczny czyni człowieka lepszym. Powiedziałem, że kiedyś musi to zobaczyć, dam jej wizytówkę… Wtedy wzięła moją dłoń i położyła na swoim udzie. To niesamowite wrażenie, uwielbiam tę suchość w ustach, przyśpieszające gwałtownie tętno, uwielbiam, kiedy kobieta to robi, nie ja.

Wtedy wszystko zaczyna być kompletnie inne, w głowie zaczyna wirować, rzeczywistość staje się totalnie nierealna, dzięki czemu czuję się swobodnie mimo podwyższonego tętna. Dokładnie tak jak podczas treningu albo szybkiego wysiłkowego spaceru po górach. Właśnie tak się czuję. Dlatego pogłaskałem jej jędrne udo, czując, że i ona ma na to ochotę. Ale ja nie lubię się śpieszyć, lubię, kiedy wszystko ma swój czas; nie można przeskoczyć całego maratonu i znaleźć się od razu na ostatniej prostej. Trzeba przebiec każdy jego etap. Dlatego sięgnąłem po piwo i wypijając kilka porządnych łyków, ściskając to cudowne udo, kontynuowałem opowieść o zaletach mojego pensjonatu, o świeżym górskim powietrzu, wysokości, na której się znajduje, o wszystkim… Ale ona chyba nie chciała już słuchać. Nagle wzięła mnie za rękę i poprowadziła w stronę windy. To mnie jednak zaskoczyło. Zrobiła to dokładnie w momencie, kiedy byłem na wysokości tysiąca siedmiuset czterdziestu metrów nad poziomem morza. Dokładnie wtedy wyciągnęła mnie z baru i poprowadziła w stronę windy, wcisnęła guzik, drzwi się otworzyły, a my weszliśmy. Nacisnąłem czwarte piętro, chciałem coś jeszcze powiedzieć, a ona nagle, bez ostrzeżenia, zaczęła całować. Naparła na mnie całym swoim cholernie kobiecym ciałem. Poczułem jej piersi przylegające do mnie, poczułem jej język w swoich ustach, poczułem miękkość jej pośladków pod moją dłonią, twardość nabrzmiałych sutków, idealny zapach skóry. A potem nagle poczułem, że już mnie nie całuje, że klęka przede mną, bez ceregieli rozpina mi rozporek i bierze mnie do ust. Znowu zawirowało w głowie. Powiem szczerze, że zobaczyłem gwiazdy, całe pieprzone plejady! Winda łagodnie kołysała, a ja, oparty szeroko rozłożonymi ramionami o srebrne poręcze, czułem ciepło jej ust, jej zachłanność i nieskrępowanie, kiedy drzwi na drugim piętrze otworzyły się na całą szerokość. Korytarz był pusty, jednak to nie znaczyło, że za chwilę ktoś się tam nie pojawi. Na moment skamieniałem i jak skamieniały patrzyłem na szeregi zamkniętych drzwi i przez sekundę, może dwie, zastanawiałem się, co będzie, jeśli któreś z nich się otworzą i zobaczę twarz skamieniałą jak moja, twarz wpatrzoną w okolice mojego pasa, gdzie jej usta…

Zrobiłem niewielki krok w lewo, by stanąć nieco tyłem do korytarza, i wyciągnąwszy rękę, niemal na oślep wcisnąłem guzik zamykający drzwi windy. Ona jakby zupełnie nie zauważyła tej sytuacji albo jakby to na niej nie zrobiło najmniejszego wrażenia. Wciąż trzymała mnie w ustach, a kiedy drzwi się zamknęły, spojrzałem na nią z ulgą, a ona uśmiechnęła się do mnie oczami i włożyła mnie sobie do gardła. Cholerny Boże! Proszę, żeby to trwało! Chciałem wrzeszczeć! Chciałem ją dopaść, chciałem, żeby natychmiast wszystko zdjęła z siebie, chciałem jej piersi, jej niesamowitych cycków, które wciąż tkwiły uwięzione między sznurkami, między materiałem jej bluzki a mną, między całym wszechświatem a mną, całym mną, który się tego nagle i gwałtownie domagał, który błagał, zaklinał, żeby ta winda już dojechała, żeby drzwi się otworzyły, żebym wziął ją za rękę i poprowadził do pokoju.

Tak, to odbyło się mniej więcej tak, jak chciałem. Winda zatrzymała się na czwartym piętrze, ona podniosła się, uśmiechnięta, całowała jeszcze przez chwilę moje usta, pozwoliła, żebym zapiął rozporek, co nie było wcale takie proste, i włożyła swoją dłoń w moją wielką łapę, jakby mówiła „prowadź!”. „Prowadź mnie tam, gdzie chcę być prowadzona!”. Kurwa mać! Nie chciałem biec, chciałem się powstrzymać, chciałem, żeby to trwało jak najdłużej, żeby nie być jak chłopak, który po raz pierwszy poczuł zapach cipki. Chciałem to rozegrać jak należy, ale zamiast tego ciągnąłem ją bezceremonialnie jak worek, do pokoju, co chyba jej się podobało. Otworzyłem drzwi i niemal wepchnąłem do środka. W przebłysku świadomości albo geniuszu zaproponowałem coś do picia. Powiedziała, że ma ochotę na wódkę, czystą, może być ze szklanki. Wyjąłem dwie małpki z lodówki, nalałem, wypiliśmy, a potem, nieco trzęsącymi się rękami, zrobiłem to. Rozsznurowywałem tę cholerną bluzkę, która nie chciała się rozsznurować, więc zdjąłem ją przez głowę i został tylko stanik, który wyglądał, jakby nie mógł już dłużej utrzymać tych piersi. Ona zajęła się moją koszulą, ściągnęła mi spodnie, a potem, kiedy sama zdejmowała swoje, pozbyłem się wszystkiego, co jeszcze na mnie zostało. Gdy podniosłem na nią wzrok, była już naga. Dwie wielkie piersi patrzyły na mnie równie intensywnie jak jej wzrok. Boże… Boże, widzisz i…

Ogarnąłem je moimi łapami, z nabożną czcią dotykałem miękkiej skóry, pieściłem palcami wielkie sutki i zastanawiałem się tylko, jak zacząć, od czego, czego najpierw posmakować. Moja dłoń błądziła wszędzie, jakbym chciał się nią nasycić, jakbym chciał się najpierw zaznajomić z każdym kawałkiem tego ciała, zanim zacznę konsumować, bezceremonialnie robić to, do czego cały czas zapraszał mnie jej wzrok i od czego nie było już odwrotu!

Po prostu zaczęliśmy się pieprzyć. Pieprzyć mocno, gwałtownie, bez dwóch zdań najlepiej na świecie! Wchodziłem od przodu, od tyłu, z boku, ile wlezie! Patrzyłem, jak podskakują jej piersi, słuchałem, jak jęczy, jak zaczyna wyć. To po prostu było ekstremalnie świetne dymanie! Pomyślałem, że gdyby nie moja fantastyczna kondycja, już pewnie bym padł. Niejeden w moim wieku padłby, gdyby miał rżnąć tak intensywnie! Ale nie ja! Ja czułem, że mogę sobie pozwolić na wszystko! Dlatego odwróciłem ją tyłem do siebie, wszedłem mocno, bezceremonialnie, po prostu wbiłem się w tę dziwkę i powiedziałem, że jest moją dziwką! A ona krzyknęła, że tak, jestem twoją dziwką, pieprz swoją dziwkę, swoją kurwę! To mnie doprowadzało do szału! Szarpnąłem za włosy, a ona wyła, krzyczała, że mogę z nią zrobić, co tylko zechcę! Wtedy się spuściłem! I na moment znieruchomiałem. I w tym samym momencie usłyszeliśmy walenie w ścianę. Roześmiała się, bo to było naprawdę zabawne, a kilka sekund później rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Nie wypadało nie odpowiedzieć, więc włożyłem szlafrok i z kamienną twarzą zniosłem grzeczne napomnienie pani z recepcji, że goście się skarżą i proszą o nieco cichsze zachowanie. „Oczywiście, proszę pani, to się już nie powtórzy”, po czym zamknąłem drzwi i wszedłem prosto pod prysznic.

Odświeżenie to podstawa po tak ekstremalnym wyczynie. Ten seks był jak bieg na najwyższy szczyt, jak najbardziej niesamowity widok z najwyższego okna mojego pensjonatu, jak… Trudno to w ogóle nazwać, dlatego nie zaprzątając sobie głowy takimi bzdurami, wróciłem do pokoju. Ona leżała, patrzyła na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, a jej palce bawiły się tym, co wypływało spomiędzy jej nóg. Od razu poczułem pożądanie, miałem ochotę rzucić się na nią, zrobić to znowu, ale ona uśmiechnęła się zalotnie, zerwała szybko z łóżka i powiedziała, że też musi wziąć prysznic. I że byłem boski.

Tak, wiem, byłem boski i jestem boski. Rżnąłem niejedną taką. Niektóre były młodsze, niektóre starsze, wszystkim dawałem radę. Każda chciała jeszcze, ale żadna nie umywała się do tej. To było jak spełnienie marzenia, jak jakaś cholerna nagroda za całe życie. Naprawdę tak pomyślałem. Ona jest nagrodą za moje pieprzone życie; i zacząłem się śmiać, ze szczęścia śmiać, że moje życie było naprawdę świetne, cholernie zajebiste, jak się teraz mówi, i że ta nagroda po prostu mi się należała.

Znowu naszła mnie ochota, wszedłem do łazienki, bezceremonialnie wpakowałem się pod prysznic i w nią. Jęczała, mówiła, żebym to robił mocniej, że jeszcze jej mało i że jest moją dziwką. To było piękne z jej strony. Pomyślałem, że cudownie muszą mieć ci, którzy mają takie swoje dziwki i chyba dlatego nagle, bez kończenia, przerwałem, powiedziałem, że reszta później, i wyszedłem z łazienki.

To, co wydarzyło się potem, było równie ekscytujące. Poszliśmy do baru, bo męczyło nas pragnienie. Nie założyła majtek, ja trzymałem ją za udo, często zahaczając dłonią o gorące krocze. Ona też nie szczędziła mi pieszczot, kiedy barman odwracał się albo znikał za wahadłowymi drzwiami, całowała mnie albo przez spodnie głaskała moje genitalia. Poza tym rozmawialiśmy, choć zupełnie nie pamiętam o czym. Możliwe, że znowu opowiadałem o pensjonacie, znowu piliśmy, choć teraz zamówiłem coś mocniejszego, a potem, kiedy zaproponowałem powrót do pokoju, ze szczegółami powtórzyła wszystkie czynności, które wydarzyły się podczas poprzedniej jazdy windą. Z tą różnicą, że kiedy znaleźliśmy się już na korytarzu czwartego piętra, przytuliła się do mnie bardzo mocno i nie puściła aż do drzwi pokoju. To przytulenie było tak cholernie intensywne, że aż mi się, człowiekowi o grubej skórze i niespożytej kondycji, ciepło na sercu zrobiło. Zerknąłem w jej głęboki, niezbyt dobrze związany dekolt i chwilę później znowu zaczęliśmy swój maraton. Od tyłu, od przodu, z boku… Krzyczała, ale zasłaniałem jej usta i mocno, najmocniej jak potrafiłem, wbijałem się w tę cholernie niezaspokojoną kobietę. To trwało jakąś godzinę, może krócej, po której odpoczywaliśmy przez kilka minut, leżąc twarzami do siebie. Patrzyła na mnie tymi swoimi oczami i nagle znowu się do mnie przykleiła. Po prostu przywarła całym ciałem i czułem, że to nie jest moment na kochanie, to jest moment na czułość, co nie za bardzo w takich momentach tolerowałem, ale jej nie mogłem odmówić. Więc leżeliśmy, może pięć, może dziesięć minut, wtuleni, jak to mówią, w siebie, i czułem, jak jej ręka delikatnie przesuwa się po moich plecach, jak głaszcze po szyi, a jej usta całują mój podbródek. Potem znowu była ostra jazda, znowu była moją dziwką, ale później, jak poprzednio, przykleiła się do mnie, tym razem od tyłu, przyciskając się mocno do moich pleców i głaszcząc mój tors, brzuch, moje policzki i szyję. I wtedy powiedziała, tak zupełnie normalnie, że mnie kocha.

Zwariowała! Powiedziałem, że zwariowała chyba, w ogóle uznałem to za niezły żart, a ona przywarła do mnie jeszcze bardziej i powiedziała, że zakochała się we mnie.

Wtedy zrozumiałem, że ona mówi zupełnie poważnie. Kocha mnie. Ta głupia dziwka się we mnie zakochała! Chciałem to obrócić w żart, wstałem, nalałem nam trochę wódki, ale ona już nie chciała pić. Powiedziała, że naprawdę mnie kocha, a ja na to, że chyba oszalała, że jak może mnie kochać. Po prostu zwariowała! Zacząłem się śmiać, a ona wtedy podeszła i objęła mnie, po prostu wczepiła się w moje ramiona i powiedziała, że zostanie ze mną. Znowu chciała się przytulać, więc musiałem ją siłą odczepić i trzymając za ramiona na odległość wyprostowanych łokci, zapytałem, o co jej chodzi. Zapytała, czy jest dobra. Powiedziałem, że świetna, genialna, rżnie się super. A ona wtedy powiedziała, że możemy tak się rżnąć do końca życia. Po prostu ona chce być ze mną. Zostać ze mną i nie opuszczać mnie.

Wtedy trafił mnie szlag! Bo jak to? Zostać ze mną? Przecież ja mam żonę, ja nie mogę być z tą dziwką! Żona jest w domu i nie mam zamiaru jej opuszczać, a dziwka jest tutaj, w hotelu, i opuszczę ją na pewno, jak tylko przestaniemy się pieprzyć; następnego dnia wyjdę rano z pokoju, najlepiej podczas jej snu. Ale jej wzrok sugerował, że nie przewiduje takiego scenariusza. Ona naprawdę chce ze mną być. Na zawsze!

Powiedziałem, że musi już iść. Że na dziś dość, jutro się spotkamy. Stała, zupełnie naga, jej piersi lekko się trzęsły i teraz już nie były tak podniecające jak wcześniej. Stała i patrzyła, jakby nie zrozumiała tego, co powiedziałem, a ja przecież powiedziałem wyraźnie: „Wynocha! Dość tego, głupia! Oszalałaś! Przecież nie mogę być z tobą! Nie chcę być z tobą, więc się wynoś!”.

Ale ona nie reagowała. Jej wzrok wbijał się w moje oczy i nie miałem pojęcia, czy w ogóle dociera do niej to, co mówię. Powtórzyłem: „Ubieraj się i wynocha, dziwko! Spieprzaj!”. Ale ona znowu ani drgnie! Jaka cholera!? Stała tak, nieruchomo, bez płaczu, bez słowa i… No i wtedy wziąłem jej rzeczy, otworzyłem drzwi i wyrzuciłem na korytarz. A potem chwyciłem ją za ramię i jeszcze tylko się upewniłem, pytając, czy wychodzi. Nie odezwała się, więc ją wyrzuciłem. Po prostu na zbity pysk wyrzuciłem na korytarz i trzasnąłem drzwiami.

Myślałem, że już po wszystkim, ale dopiero wtedy się zaczęło. Usłyszałem przeraźliwy krzyk. Zaczęła wyć, kurwa jedna! Wyła, waliła pięściami w drzwi pokoju i krzyczała. No tego jeszcze nie było! Otworzyłem i kazałem jej się zamknąć. Ale ona się nie zamknęła, tylko rzuciła się na mnie i płacząc mówiła, żebym ją przytulił. Oszalała! Znowu ją wyrzuciłem, trzasnąłem drzwiami, ale niemal natychmiast wycie rozległo się ponownie. I jednocześnie walenie w ścianę. I telefon, pewnie z recepcji. Tego było za wiele!

Wyszedłem na korytarz, na którym stało już kilka osób; kręcili głowami, jakiś facet szedł w moim kierunku. Dostrzegłem też zbliżającą się recepcjonistkę z kimś z ochrony. A ona, goła jak ją Pan Bóg stworzył, rzuciła mi się na szyję, błagając, żebym z nią został. Powiedziałem głośno, że wszystko w porządku, „dziewczyna się upiła, przepraszam państwa”, i wciągnąłem ją do pokoju razem z jej rzeczami. Weszliśmy do łazienki, oblałem jej twarz zimną wodą i zapytałem, dlaczego to robi. Łkając, powiedziała, że chce do mojego pensjonatu, chce ze mną pojechać i nie chce mnie opuszczać! W takich momentach czasami nie mogę nad sobą zapanować. W takich momentach po prostu czasem nie wiem, co robię. Dlatego zanim się sam zorientowałem, trzasnąłem ją w twarz otwartą dłonią. Mocno; tak, żeby w końcu się ocknęła.

I się ocknęła. Przestała płakać, patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi oczami. Zapytałem, czy wreszcie się zamknie i będzie myśleć logicznie. A ona zamiast odpowiedzieć, zaczęła się śmiać. Głośno, jak normalna wariatka. Śmiać i śmiać, aż w końcu zapytała, czy naprawdę jej nie poznaję…

Sven

Kristin zadzwoniła do mnie w nocy, co niezupełnie mnie ucieszyło, więc po prostu nie odebrałem. Rozłączyłem się, przewróciłem na drugi bok i powiedziałem mojej dziewczynie Anne, która nie otwierając oczu, spytała, „kto dzwonił”, że nikt. Ale Kristin nie odpuściła, znowu zaczęła dzwonić, więc ja znowu rozłączyłem, a w końcu wyciszyłem telefon. Słyszałem, że przyszło kilka wiadomości, telefon wibrował dość intensywnie, ale postanowiłem nie odbierać. Szczerze mówiąc, byłem zaskoczony tym, że dzwoniła. To nie było normalne. Zwykle raz na pół roku wysyłała sms, że chce się spotkać, tylko na chwilę, na kawę, porozmawiać ze swoim pierwszym facetem, z którym, jak pisała, miała taki dobry kontakt. Już od kilku lat nie odpisywałem, bo nie było sensu odpisywać, nie interesowały mnie spotkania z nią, te rozmowy o niczym, a właściwie rozmowy, które zmierzały tylko do tego, co było między nami kiedyś i czy może być coś jeszcze. Jak może być coś jeszcze, skoro byliśmy parą pół życia temu, niemal osiemnaście lat, a od dłuższego czasu nic poza łóżkiem nas nie łączyło. Przepraszam, powinienem powiedzieć, że nigdy nic nas nie łączyło, dlatego ta wakacyjna miłość, krótki związek, który był dla niej pierwszym związkiem, a dla mnie… nie pamiętam, skończył się tak szybko, jak się zaczął. Nie było sensu tego ciągnąć, nie mieliśmy o czym rozmawiać albo raczej, jeśli idzie o ścisłość, to ja już nie miałem o czym mówić, bo ona zwykle milczała. Była jedyną moją dziewczyną, która podczas całego naszego związku wypowiedziała może sto słów. Jak na trzy, może cztery miesiące to niezbyt wiele. Ale z drugiej strony byliśmy wtedy niemal dziećmi, nie ma co rozpamiętywać, dlatego też odwróciłem się na drugi bok i chciałem zasnąć, kiedy zadzwonił drugi telefon, domowy. Nie było rady, musiałem wstać, poczłapać do kuchni i odebrać.

Kristin była roztrzęsiona, płakała i jednocześnie przepraszała, że do mnie dzwoni, wie, że jest późno, że nie chcę z nią rozmawiać, ale bardzo mnie prosi, naprawdę bardzo. Czułem, jak w środku mi coś mięknie, ale jednocześnie moja skóra stawała się twarda. Zacząłem się zastanawiać, po co mi to, przecież niemal na sto procent skończy się jak zawsze, ale z drugiej strony sytuacja nie była taka, jak zawsze. Już samo to, że się w końcu do mnie dobiła, nie było normalne. A teraz słyszę, że jest w stanie wręcz krytycznym, że musiało się stać coś naprawdę złego, ale dopiero po odłożeniu słuchawki zdałem sobie sprawę, że to musi być jakaś paskudna historia, skoro zadzwoniła właśnie do mnie, człowieka, który nie chciał jej widzieć od kilku lat. Ubierając się i mówiąc Anne, że stało się coś niedobrego i muszę pojechać z pomocą – co zupełnie wybiło ją ze snu i próbowała dowiedzieć się ode mnie czegoś więcej, ale ja nie wiedziałem nic więcej – myślałem jednocześnie, po jaką cholerę jako gówniarz z nią w ogóle chodziłem. Bo była najładniejsza na polu namiotowym? Bo się do mnie uśmiechnęła? Jakbym wtedy tego nie zrobił, nie byłoby w ogóle tej całej popapranej historii, nie musiałbym być świadkiem tego wszystkiego i dziś nie wychodziłbym właśnie z domu, mówiąc, że na pewno wszystko będzie w porządku, będę dzwonił, nic się nie martw.

To właściwie głupia sprawa, bo Kristin nie była zła, ona była… skrzywiona? Nie, też nie. Raczej coś się w niej skrzywiło, coś się z nią stało. Jako młoda dziewczyna była spokojna, cicha i bez potrzeb. Czy seksualnych, czy jakichś innych, wszystko jedno. Na wszystko wzruszała ramionami, nic jej nie interesowało. Zakochała się we mnie, to była jedyna potrzeba, ale nie wiedziała, jak ją zaspokoić. Mogłaby tylko przy mnie być, ale to za mało dla chłopaka, który chętnie dotknąłby piersi, całował się i poznawał kobiece ciało. A jej piersi nie mogłem dotykać, nie mogłem w ogóle jej przytulić, a z całowaniem… jakby to powiedzieć… Bez języczka to niezbyt dobrze smakuje. Ale byliśmy młodzi, wszystko przemija i można się z tego śmiać. Można by, gdyby nie fakt, że spotkaliśmy się znowu rok później, coś mi odbiło, pomyślałem, że spróbujemy. I spróbowaliśmy. To była kompletna porażka. Więc wymiksowałem się z tego związku, jak mi się zdawało, raz na zawsze. Powiedziałem, że nie możemy być ze sobą i że właściwie to tyle. Grzecznie, ale stanowczo. Nie protestowała, bo ona nigdy nie protestowała. Nawet jak chciałem dotknąć jej piersi. Ona wtedy milcząco sztywniała i właściwie nie wiem, jak to się działo, ale nie było sposobu, by ich dotknąć, choć wcale się nie broniła.

Wjechałem na stację, kupiłem papierosy i zadzwoniłem do Anne. Powiedziałem, że jak na razie wszystko jest w porządku. Była mocno zdezorientowana, nawet wystraszona, ale obiecałem, że nie dam się wciągnąć w żadne niebezpieczne sytuacje. Bardzo możliwe, że nie uwierzyła. Ale nie przekonywałem jej. Po prostu powiedziałem, że zobaczymy się niebawem i rozłączyłem się. Wsiadłem do samochodu i zapaliłem silnik oraz papierosa.

Kolejne spotkanie miało miejsce kilka lat później. Po prostu jechałem samochodem, a Kristin stała na przystanku, pomachałem jej dłonią, bo nie mogłem się zatrzymać, ona też pomachała i pomyślałem, że to na tyle. Ale następnego dnia zadzwonił telefon i to była Kristin. Nie wiem, jak go zdobyła, ale dzień później siedzieliśmy w kawiarni, piliśmy kawę i próbowaliśmy rozmawiać. A później, wieczorem, całowaliśmy się w samochodzie, a potem próbowałem zdjąć jej majtki. Niestety, to nie był dobry pomysł, bo jej ciało jak wtedy, kiedy była nastolatką, mówiło: „Jeśli masz na to ochotę i jesteś aż tak zdesperowany, obsłuż się sam”. Nie, nie byłem aż tak zdesperowany, więc pożegnaliśmy się i tak do następnego roku, kiedy znowu zadzwoniła, znowu kawa i znowu samochód. Tak było może trzy, cztery razy.

Potem dłuższa przerwa, aż do tego razu, kilka lat temu, kiedy okazało się, że jest zupełnie inna, kompletnie odmieniona…

Światła mojego samochodu oświetliły właśnie jej postać stojącą na przystanku. Zatrzymałem się, Kristin natychmiast wsiadła. Była cała roztrzęsiona, ubranie w nieładzie, rozmazany makijaż. Zapytałem, co się stało, czy ktoś jej coś zrobił, ale ona kręciła tylko głową i powiedziała, że to ona zrobiła, że ona… I zaczęła płakać. Łkała, nie mogąc się uspokoić, a potem nagle poprosiła, żebym się zatrzymał, więc zahamowałem, a ona otworzyła drzwi i zwymiotowała. W takim stanie nigdy jej nie widziałem. Czym prędzej znalazłem jakieś ustronne miejsce, zaparkowałem, zgasiłem silnik i podałem chusteczki. Nie mogła się uspokoić jeszcze przez kilka długich chwil, po których zaczęła mnie przepraszać, że w ogóle zawraca mi głowę, ale jestem jej jedynym przyjacielem i tylko mnie może to powiedzieć. Zaskoczyła mnie tym „przyjacielem”, wcale się nim nie czułem, ale nie było sensu wyprowadzać jej z błędu. Już lepiej wysłuchać, co ma do powiedzenia, a potem odwieźć w bezpieczne miejsce. Tak pomyślałem, a ona zaczęła mówić.

Powiedziała, że przecież kiedyś taka nie była, nawet nie potrafiła całować, prawda? Przyznałem dość niepewnie, że owszem, a ona krzyknęła, że była w tym beznadziejna, że nienawidziła seksu, przy chłopakach chciała być, ale nic z tego nie wychodziło, bo oni mieli inne priorytety. „Zresztą trudno im się dziwić”, dodała. Powiedziałem, że nie bardzo rozumiem, ale ona kontynuowała, jakby nie usłyszała moich słów. „Po prostu nie lubiłam tego robić, musisz to pamiętać”, mówiła. „Tak, pamiętam”, zgodziłem się. Przypomniała mi tamte noce w samochodzie, kiedy próbowałem się do niej dobrać i nic z tego nie wychodziło. Ona nawet jakby chciała, ale jednocześnie nie chciała czy nawet nie mogła. Sama tego nie rozumie. Wszystko jej mówiło, że nie tak, że nie wolno. Aż do czasu, kiedy wszystko przekręciło się w drugą stronę. Powiedziała, że nie wie, jak to się stało, nie było żadnej bezpośredniej przyczyny, żadnego dnia, żeby poczuła, że to właśnie tego lub tamtego dnia się stało i już stała się inna. Nie! To był jakiś proces, po którym poczuła, że naprawdę wszystko się zmieniło, odwróciło. Przedtem czuła ogromną niechęć, a teraz miała ochotę, straszną ochotę i to niemal bez przerwy! Mówiła, że jej chłopak nie mógł sprostać jej nowym oczekiwaniom, które narastały i których nie mogła okiełznać. Dlatego zostawiła go i znalazła nowego. Później jeszcze innego, a później już nie szukała nowych. Później chciała mieć dwóch naraz, a nawet trzech.

Powiedziała, że ja zawsze byłem tym trzecim, zawsze chciała mnie mieć, chciała pójść ze mną do łóżka, wiedząc, że dzień wcześniej rżnął ją jej chłopak, a w nocy w tym samym miejscu, ale w innym samochodzie, robiła laskę swojemu szefowi. Powiedziała, że to było silniejsze od niej, najbardziej lubiła to robić w jego prywatnym samochodzie albo w sypialni jego żony, która coś podejrzewała, ale ona miała to gdzieś. Chciała to robić i robić. Bez względu na konsekwencje. Wracała do domu, a tam czekał chłopak. A kilka razy czekał nawet wtedy, kiedy ja ją odwoziłem. Staliśmy pod domem, a ona usilnie próbowała mnie pocałować. Zaśmiała się na to wspomnienie i dodała, że chciała po prostu całować albo po prostu zrobić mi laskę. Wszystko jedno. Chciała być moją kurwą i chciała, żeby wszyscy tak o niej mówili.

Westchnąwszy powiedziałem, że właśnie dlatego nie chciałem się spotykać. Miałem dość tych głupich corocznych kaw, które musiały się skończyć w samochodzie, gdzie i tak na początku nic z tego przecież nie wychodziło. Potem, przyznaję, to się zmieniło, widziałem to wyraźnie, ale wtedy już nie miałem na nią ochoty. Jej usta zacisnęły się mocniej, a po chwili wzruszyła ramionami i powiedziała, że wie. Podejrzewała, że widziałem, co się z nią stało, i że pewnie dlatego nie chciałem na nią patrzeć. Ale właśnie tym bardziej chciała pójść ze mną do łóżka, chciała to zrobić, chciała, żeby zerżnął ją ktoś, kto czuje do niej głęboką pogardę. „Bo to właśnie czułeś, prawda?”.

Zapytała, ale nie patrzyła mi w oczy, a ja nie odpowiedziałem. Po chwili milczenia dodała, że udało się jednak w końcu; zerżnąłem ją kilka lat temu i wszystko skończyło się dobrze. Szkoda tylko, że nie wyrzuciłem jej z samochodu i szkoda, że nie została tam sama, naga, na tym odludziu, żeby mogła się upokorzyć do cna, do zupełnego pierdolonego dna! Dodała, patrząc przed siebie w ciemność za szybą, że to było ostatnie nasze spotkanie. „Później nie chciałeś mnie widzieć, prawda?”.

Była naprawdę w złym stanie i dopiero teraz zobaczyłem, że rzeczy, które miała na sobie, są gdzieniegdzie podarte. Bluzka założona na lewą stronę, bez stanika, a na spodniach czarne plamy i rdzawe zabrudzenia.

Wyciągnąłem papierosa, ale zaraz go schowałem, jednocześnie zadałem pytanie, co się właściwie stało. Kristin roześmiała się, spojrzała na mnie, a potem powiedziała, że to zrobiła. Że w końcu się odegrała. Nie mogłem zrozumieć, chciałem zapytać, ale odpowiedź już czaiła się w jej ustach, w kącikach warg, które lekko zadrżały i nagle, otwierając się, wypowiedziały to zdanie, które na moment nieco zakrzywiło moją rzeczywistość:

– Przespałam się z moim ojcem. Z Antonem, tym skurwielem, rozumiesz?

– Z ojcem? Z twoim ojcem?

Błyskawicznie przypomniałem sobie wszystko. Ją, jak osiemnaście lat temu, na wakacjach, trzyma mnie za rękę, a potem słyszę jego głos z namiotu, jak na nią krzyczy. Na nią, która dużo później mówi mi, że zawsze miał do niej pretensje o chodzenie z chłopakami, o za krótkie spódnice, o to, że rosną jej piersi. Jak trzeba było to i przyłożył w tyłek albo w twarz. Ale najgorsze były oskarżenia, że się z nimi pieprzy, że na pewno się łajdaczy, że jest dziwką. To nawet sam słyszałem i chciałem interweniować, ale Kristin błagała mnie spojrzeniem tych swoich wielkich oczu, żebym nic nie robił, żebym dał spokój. A przecież kto jak nie ja mógłby zaświadczyć, że ona tego nie robi, że nawet nie potrafi, a jeśli już, to w strasznie kiepskim stylu. Byłem święcie przekonany, że podobnie miała z innymi facetami, że nie potrafiła się przemóc, że nie chciała. Jednak ten bydlak oskarżał ją o najgorsze rzeczy, obrzucał wyrazami, których jako nastolatka nawet nie mogła znać. Bił i wypędzał z domu. A wieczorem przychodził do pokoju i przepraszał, głaszcząc po twarzy, plecach, biodrach i udach…

Powiedziała, że to przez niego, że uciekła, bo to było nie do wytrzymania, wszystko się w niej buntowało, ona nie była taka, ale ojciec tylko to w niej widział – tylko zwykłą dziwkę, tylko piersi, tylko krocze, które oskarżał o nieczystość i kazał się jej myć kilka razy dziennie, bo dla niego śmierdziała i była brudna od brudnych paluchów wszystkich okolicznych chłopców.

Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Co można było powiedzieć w takim momencie? Właściwie nie mieściło mi się w głowie, że Kristin z własnym ojcem… Z własnej woli? Na moje pytanie, dlaczego to zrobiła, odpowiedziała, że zobaczyła go dziś, szedł ulicą, tak zwyczajnie. Wcześniej myślała, że to już dawno poza nią, że się uwolniła, ale wystarczył widok tego skurwiela i wszystko wróciło, stała się szmatą, dziwką z brudną pochwą. I zrozumiała, że jest tylko jeden sposób, żeby się uwolnić. Nie poznał jej, choć bardzo tego chciała. Ale dzięki temu, że nie rozpoznał własnej córki, mogła zrobić wszystko, co przez niego robiła ze wszystkimi, którzy się nawinęli. Hurtowo, w trójkątach i czworokątach, w kiblach i samochodach, w apartamentach i skrytkach na szczotki i mopy, na ulicznych chodnikach i na polu kukurydzy. Zrobiła z nim to wszystko, dosłownie wszystko, a potem powiedziała, że jest jego córką. Powiedziała mu to w twarz, a kiedy zaczął się śmiać, pokazała dowód, przyłożyła mu prawie do czoła, do tego okropnego ryja, jak się wyraziła. A on wtedy powiedział…

Kristin przerwała, głowę opuściła nisko, jakby miała zasnąć, a potem odwróciła się w drugą stronę. Nie płakała. Może zastanawiała się tylko, jak to powiedzieć, zbierała siły. Pomyślałem, że powinienem ją po tym wszystkim przytulić, zrobić coś, co pomoże jej się pozbierać. Nawet przeszło mi przez myśl, że nie powinienem jej zostawiać samej sobie, że najlepiej będzie ją zabrać do domu, położyć na kanapie, że moja Anne zrozumie, zwłaszcza kiedy później wszystko wyjaśnię, bo to wszystko jest do wyjaśnienia i nieważne, że nie mieści się w głowie.

Ale wszystkie myśli umknęły natychmiast, kiedy usłyszałem jej cichy, ale jakoś dziwnie ironiczny głos. Powiedziała, że on zareagował tak, jak tylko on potrafił. Powiedział, że się cieszy. Że zawsze wiedział, że będzie z niej zwykła pospolita kurwa. „Po prostu jesteś zwykłą pospolitą kurwą, córeczko”. Tak powiedział, a potem ją wyrzucił. Uderzył w twarz i wyrzucił z pokoju w hotelu.

Nie miałem odwagi spojrzeć jej w oczy. Patrzyłem przed siebie, czułem jej dość intensywny zapach; czułem, że nawet nie chce, bym cokolwiek mówił. Ona miała potrzebę tylko to wszystko powiedzieć, tylko się wygadać.

Poklepała mnie po ramieniu, powiedziała, że dziękuje, już jej lepiej. Zaproponowałem papierosa, ale przypomniałem sobie, że nie pali. A ona wtedy powiedziała, że właściwie zapali… że wszystko jej jedno. Poczęstowałem, przypaliłem zapalniczką, zaciągnęła się i zamknęła nagle oczy. Zakręciło się w głowie. Powiedziała, że to przyjemne i że nawet nie dusi, co tak często pokazują na filmach. Powiedziałem, że różnie to bywa, a Kristin uśmiechnęła się blado i powiedziała, że teraz będzie lepiej. Że to było okropne, ale pomogło. I po kolejnym, głębszym już zaciągnięciu, z uśmiechem na ustach dodała, że tak naprawdę to była jedyna rzecz, dzięki której mógł być z niej dumny. Przeszły mnie ciarki, chciałem coś powiedzieć, ale weszła mi w słowo, dodając, że widziała to w jego oczach, czuła go przecież, słyszała i dotykała. Anton na pewno jest z niej dumny, jak nigdy przedtem.

Spojrzałem na jej uśmiechniętą twarz, nieco zamyślone oczy, a mój mózg bezwiednie powtarzał te słowa, jakby nie mógł rozwikłać ich znaczenia. Bezwiednie i jak kompletny idiota powiedziałem, że to dobrze, ona kiwnęła głową, po czym wyrzuciła papierosa przez otwarte okno i sprawnym ruchem ściągnęła bluzkę. Piersi wylały się gwałtownie na zewnątrz, zakołysały, a ona rzuciła się na mnie i powiedziała, że teraz jeszcze ja to muszę zrobić. Próbowałem ją odepchnąć, mówiłem, że oszalała, ale ona już dobierała się do mojego rozporka, już wprawnym ruchem wskoczyła na mnie i przyciskając piersi do mojej twarzy, powiedziała: „Masz to zrobić, Sven, nie masz wyjścia, rozumiesz!”.

Wtedy to zrobiłem. Otworzyłem drzwi i wypchnąłem Kristin na suchą ziemię. Trzasnąłem drzwiami i odpalając samochód, gwałtownie ruszyłem do tyłu. Próbowała za mną biec, jej piersi podskakiwały, kiedy uderzała w moją boczną szybę, ale to był tylko moment, po którym zobaczyłem w lusterku, jak biegnie za mną i krzyczy. Dopiero pod domem zorientowałem się, że na siedzeniu obok leży jej bluzka. Wyrzuciłem ją do kosza, wróciłem do Anne, która przysypiała przy stole w kuchni, opowiedziałem całą historię z lekko zmienionym zakończeniem i tylko przez jakiś czas nie opuszczała mnie myśl, że Kristin musiała pokonać spory dystans, żeby wrócić do miasta.

Nigdy więcej nie zadzwoniła. Nigdy więcej się do mnie nie odezwała. Znaleziono ją kilka dni później, w pensjonacie w górach, zupełnie nagą i zupełnie nieżywą z powodu przedawkowania tabletek.

Anna Dominiczak MALARZ

– „Upadła książka, którą zawsze się bierze o zmierzchu,

I jak raniony pies u moich stóp wlókł się mój płaszcz.

Zawsze, zawsze się oddalasz, kiedy zapada wieczór,

W tę stronę, gdzie biegnie mrok, zacierając pomniki”1 – przeczytała Joanna głośno, ale stukot klawiszy komputera nie ustał. Spojrzała na plecy Marka, pochylonego nad klawiaturą i zniechęcona opuściła książkę. Nigdy nie oduczy się tego nawyku czytania komuś na głos fragmentów interesującego ją tekstu.

Znów zatęskniła za tamtymi chwilami. Spędzały wieczory wspólnie – mama w fotelu, ona na kanapie – czytając i tylko co jakiś czas wymieniając uwagi dotyczące lektur. Joanna pamiętała dobrze kolor światła rzucanego przez lampę z abażurem z materiału. Nie miały serca go wyrzucić, nawet gdy goście zaczęli zwracać uwagę na dużą ilość dziur i oberwane frędzle. Lubiła spokój, ciszę i poczucie bliskości z matką, nawet bałagan panujący na stole – stosy książek, kartek, zeszytów i niezliczoną liczbę kubków po herbacie. Wtedy nie potrafiła sobie wyobrazić, że kiedyś miejsce w fotelu opustoszeje.

Wyprostowała się i znów popatrzyła na Marka. Ostatnio wciąż tylko obserwowała jego kark i zgarbioną sylwetkę; on przebywał w wirtualnym świecie. Wydawał się jej wtedy pozbawiony życia, wszelkiej energii, jak lalka. Jego palce pracowały prędko i sprawnie. Wiedziała, że w jego głowie przewijają się rządki cyfr tajemniczego kodu, z którego później powstanie strona internetowa. Ale widok jego pleców męczył ją.

Odkąd zamieszkali razem, musiała przyjąć do wiadomości, że jej marzenie o rozmowach po zmierzchu i wspólnym czytaniu, głowa przy głowie, ramię przy ramieniu, pozostanie niespełnione. Mijał drugi rok mieszkania pod tym samym dachem, a Marek w przerwach między napisaniem kawałka kodu a wypiciem kolejnej kawy sięgał jedynie po komputerowe podręczniki.

Odłożyła książkę. Dochodziła siódma. Kot zeskoczył z szafy i zaczął się ocierać o jej nogi w przypływie uczucia. Pogłaskała czarny, miły w dotyku łebek, wstała. Kot wyprzedził ją, biegnąc do kuchni. Zapaliła chłodne światło.

Posmarować kromki masłem, umieścić na każdej plasterek sera, szynki, odłożyć na talerz. Umyć pomidor, pokroić. Zagotować wodę, zalać nią listki herbaty. Do pokoju. Usiąść przy stole, patrzeć na plecy Marka. Przerwij na chwilę. Już, już, zaraz. Zjeść samotnie i nagle wysączyć się przez pęknięcie w szybie na zewnątrz.

Na zewnątrz jest ciemno. Chmury tak zasnuły niebo, że gałęzie drzew ledwo rysują się na jego tle. Musi być zimno, nawet w domu panuje chłód, dlatego założyła gruby sweter z golfem. Zdradziecko nadciąga październik. Liście coraz słabiej trzymają się gałęzi. Gdy nad domem przelatuje medyczny helikopter, drzewa falują jak wzburzone morze. Liście zasypują balkon i można stać w tym suchym deszczu, w oku wiatru, jak na mostku, patrząc w morze, patrząc w niebo, z dłońmi opartymi na balustradzie.

Około dziesiątej Marek wyłączył komputer i obudził Joannę, łaskocząc ją w stopę.

– Czas do łóżka – powiedział.

Joanna spojrzała nieprzytomnie na zegar.