Żegnaj, Księżniczko - Renata Musiał - ebook

Żegnaj, Księżniczko ebook

Renata Musiał

0,0

Opis

Dzieci tak bardzo chcą być dorosłe, a potem jako dorośli tęsknią za beztroskim czasem zabaw i nieograniczonej fantazji. To nie dzieje się tylko raz, ale powtarza, ten moment, kiedy trzeba samemu sobie powiedzieć „żegnaj księżniczko”, „żegnaj książę”, żegnaj fantazji, beztrosko i swobodo.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 54

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Renata Musiał

Żegnaj, Księżniczko

© Renata Musiał, 2016

Dzieci tak bardzo chcą być dorosłe, a potem jako dorośli tęsknią za beztroskim czasem zabaw i nieograniczonej fantazji. To nie dzieje się tylko raz, ale powtarza, ten moment, kiedy trzeba samemu sobie powiedzieć „żegnaj księżniczko”, „żegnaj książę”, żegnaj fantazji, beztrosko i swobodo.

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Obudził ją głos: "ja ciebie chrzczę..." Usiadła gwałtownie na łóżku, przetarła oczy i rozejrzała się. W ciemnobłękitnej poświacie zza okna zobaczyła półkę z książkami, biurko i obok niego plecak, na ścianie nad biurkiem przypięte rysunki, a nad łóżkiem tapetę z księżniczką. Już od dawna prosiła mamę, żeby zmienić tą tapetę. W końcu już nie jest małą dziewczynką, a taka tapeta z księżniczką w różowej, długiej sukience...to nie dla niej, tylko, że mama ciągle obiecuje i ciągle nie ma czasu, żeby się tym zająć.

— Mamooo! mamo! mamooo!

Drzwi otworzyły się gwałtownie.

— Co tym razem?

Mama miała rozczochrane włosy i mrużyła oczy. Nie weszła do pokoju tylko stanęła w uchylonych drzwiach przytrzymując się jedną ręką futryny a drugą klamki.

— Co to znaczy „chrzczę”?

— Dziecko, jest po dwunastej, a ty mnie wołasz już chyba piąty raz, śpij nareszcie.

— A co to znaczy „chrzczę”?

— Nadaję imię, śpij.

Mama zamknęła drzwi, chyba trochę zbyt gwałtownie, ach ta mama, ciągle nie ma czasu. Nawet w nocy, a przecież w nocy nie pracuje tak jak w dzień. Opadła zrezygnowana na poduszki i zapatrzyła się w sufit pomalowany w gwiazdki. Kiedyś gdy była młodsza liczenie tych gwiazdek pomagało jej zasnąć, szczególnie gdy myliły jej się kolejne cyfry, bo dopiero uczyła się liczyć, ale to było kiedyś, teraz gdy wpatrywała się w ten gwiezdny sufit czuła… że wolałaby już nie widzieć tych gwiazdek, tylko, że znowu mama jej obieca, że pomaluje inaczej i znowu nie będzie miała czasu, żeby to zrobić. Gwiazdki...jedna, druga, trzecia… żółta smuga na błękicie wygląda jakby to była droga przez niebo. Czy to jakiś cień majaczy na tej drodze. Zaczęła usilnie się wpatrywać. Cień ma głowę w ślicznych czarnych lokach, ach mieć takie loki, a nie tylko szare, cienkie włoski, które z takim trudem dają się uczesać. Cień ma sukienkę, długą, różową, przewiązaną złotą szarfą. To chyba Księżniczka. Ta jej znajoma z tapety. Na pewno. Rozpoznaje po kucyku, którego tamta prowadzi. Usiadła na łóżku i żeby lepiej widzieć, przetarła oczy.

— Maleńka, choć ze mną.

Co? Kto to powiedział?

Księżniczka stała tuż przy łóżku z wyciągniętą ręką, którą niecierpliwie potrząsała gestem zachęcającym i ponaglającym równocześnie.

— No Maleńka. Szybciutko, wstajemy, ależ ty nic nie rozumiesz, wkładaj pantofelki, przecież nie możesz iść boso.

Jak to iść? Rozejrzała się wkoło. To jej pokój, ten który zna tak dobrze, dokąd „iść” i to „po dwunastej w nocy” — tak powiedziała mama. No tak, ale mama nie ma czasu, a ona i tak nie może zasnąć, więc czemu nie iść z taką ładną Księżniczką? Wsunęła szybko kapcie, wyskoczyła z łóżka i podała rękę księżniczce, a ta pociągnęła ją za sobą. Ledwie zrobiła krok, znalazła się na wyzłoconej słońcem drodze. Wokół rozpościerały się pola, a w dali widać było zamek.

— No wskakujemy Malutka.

Księżniczka złapała ją wpół, posadziła na koniu i sama, mimo obszernej sukni, wskoczyła zgrabnie sadowiąc się za jej plecami. Zanim dziewczynka zdążyła się zorientować kucyk już dreptał słoneczną droga w kierunku zamku, bo na końcu drogi przed nimi był najprawdziwszy zamek. Obejrzała się jeszcze do tyłu, żeby rzucić ostatnie spojrzenie na swój pokój, lecz zobaczyła tylko zieloną ścianę lasu.

— A gdzie jest mój pokój? — krzyknęła nagle przestraszona.

— Ależ ty jesteś głupiutka, twój pokój jest tam gdzie powinien.

— A gdzie powinien? — nadal była niespokojna.

— No właśnie tam gdzie powinien.

Chciała jeszcze zapytać: „to znaczy gdzie?”, ale Księżniczka już jej nie słuchała, bo właśnie mijali grupkę idących w stronę zamku ludzi, którym łaskawie kiwnęła ręką. Jedna z idących, śliczna młoda dziewczyna zawołała: — „a kogo tam wieziesz Księżniczko?”

— To Maleńka.

Dziewczyna z wesołymi czarnymi oczami podeszła bliżej, a Księżniczka wstrzymała konia. Roześmiana dziewczyna sięgnęła ręką do kieszeni kolorowego fartucha i wyjęła z niej coś.

— Maleńka! Lubisz pierniczki? Masz pierniczka, spróbuj jaki słodziutki, lukrowany. No weź do rączyny, słodziuchnego pierniczka.

Z jednej strony miała ochotę na słodycz, a z drugiej…„dlaczego tak do mnie mówi?”, „pierniczek, rączyna, maleńka?”, przecież nawet mama ostatnio ciężko wzdychając stwierdziła: „ależ ty rośniesz, znowu trzeba ci kupić nowe buty i kurtkę”. Czy to nie znaczy, że już nie jest maleńka? Już otwierała buzię, żeby powiedzieć, że już od dawna nie jest maleńka i że właśnie urosła znowu, bo musi mieć większe buty i kurtkę, ale Księżniczka i wesoła dziewczyna zaśmiały się do siebie.

— Do zobaczenia Księżniczko, uważaj na nią, jest taka Maleńka.

— No właśnie i zupełnie nic nie rozumie.

Jak to nic nie rozumie? Jak to nie rozumie? Kiedy wchodzi do salonu, a mama rozmawia z jakąś swoją koleżanką to ściszają głosy, albo całkiem milkną. Nawet kiedyś usłyszała jak mama mówi „to dziecko już za wiele rozumie”. To właśnie chciała wykrzyczeć, ale zanim zdążyła wziąć oddech, Księżniczka spięła konia i pogalopowały przed siebie. Bała się, że spadnie, więc mocno ściskała końską grzywę, a ciepły wiatr rozwiewał jej włosy i smagał policzki. Właściwie to było przyjemne, ta jazda na koniu. Można nawet zapomnieć o tym co dziwi, albo złości, albo wzbudza strach. No i właśnie kiedy zamknęła oczy i już, już miała zapominać, jazda skończyła się. Księżniczka wstrzymała konia, który powolnym krokiem wszedł w chłodną, mroczną bramę, po czym znalazły się na kamienistej uliczce, wiodącej między tulącymi się do siebie mniejszymi i większymi domkami. Mijały co chwilę jakichś ludzi i nieustannie ktoś je pozdrawiał, równocześnie pytając.

— A kogo ty tam masz Księżniczko?

A Księżniczka nieodmiennie odpowiadała.

— To Maleńka.

I nieustannie słyszała zachwyty.

— Ach Maleńka, jaką ma słodką buziuchnę.

— No tak, Maleńka, pewnie nic nie rozumie.

— Rzeczywiście ona jest Maleńka.

Złościło ją to coraz bardziej. „Jaka Maleńka?”, „Wcale nie chce być Maleńka”.

Miała ochotę krzyczeć i tupać nogami, ale… Po pierwsze trudno jest tupać nogami zawieszonymi w powietrzu, gdy siedzi się na koniu, a po drugie, nikt nie zwracał się do niej i nikt nie czekał, aż coś odpowie. Niby wszyscy ją zauważali, ale nikt nie traktował poważnie i nikt się z nią nie liczył. Taka rozzłoszczona dojechała wraz z Księżniczką do zamku. Na dziedzińcu było to samo. I służący, który odbierał od nich konia i lokaje otwierający przed nimi kolejne drzwi i nawet mijane po drodze, rumiane jak bułeczki panienki służące, których fartuchy pachniały równie mocno jak szeleściły, wszyscy reagowali podobnie.

— No Maleńka, ależ ty masz śliczne włoski.

— Maleńka, co masz takie wystraszone oczęta? No, nie trzeba się bać.

— Nie płacz Maleńka, nikt cię nie skrzywdzi.

Wcale nie miała zamiaru płakać, dlaczego tak do niej mówili?

Tymczasem Księżniczka prowadziła ją szerokim, bogato zastawionym meblami korytarzem, z którego ścian spoglądały na nią szklane oczy jeleni, niedźwiedzi i innych zwierząt, których nazw nie znała, ale wszystkie jednakowo martwe, więc szybko przestała się nimi przejmować.

— Dokąd idziemy? — Spytała Księżniczkę, która wręcz biegła stawiając drobne kroczki i ciągnęła ją za rękę, nie bardzo zwracając uwagę na to, czy dziewczynka za nią nadąża. Wpadły do obszernej komnaty, której większą część zajmowała ogromna szafa, była też jakaś komódka, jakiś stolik, dwa krzesła, bardzo ozdobne, ale najbardziej zdumiało ją wielkie, takie, jakiego jeszcze nigdy nie widziała, lustro. Miała wrażenie, że w tym lustrze odbija się cały świat, a przynajmniej cała komnata. Sama nie wiedziała, która jest większa, ta w której stała, czy tamta, widziana w lustrze. Zapomniała nawet, że jest zła, tak urzekł ją ten widok. Ale...ale… spojrzała szybko za siebie, bo wydało jej się, że w lustrze zobaczyła odbicie, jakby przemykającej sylwetki za jej plecami, nie przypominającej jej niczego. Właściwie to przypominającej...chyba mysz, ale to niemożliwe, bo nie ma takich dużych myszy. Cóż, mówili do niej Maleńka, ale jest na tyle duża, by wiedzieć, że nie ma myszy tak dużych jak człowiek. Na pewno jej się przywidziało. Odwróciła się w stronę Księżniczki, ale znowu miała wrażenie, że kątem oka dostrzegła przemykającą pod ścianą jakby mysią sylwetkę. Nie zdążyła się jeszcze nad tym zastanowić, gdy Księżniczka klasnęła w ręce, a do komnaty weszły dwie nieco od niej starsze dziewczynki w falbaniastych sukienkach i białych, sztywnych fartuszkach.

— No to teraz ubierzemy cię ładnie, bo przecież nie możesz iść na bal w piżamce.

Ojej, za dużo na raz. Na bal?! I czemu ją ubrać, przecież potrafi sama. Och, ale tutaj wszystko szybko się dzieje. Za szybko. Po co tak szybko? Rzeczywiście, dwie dziewczynki — służące przyniosły z sobą coś różowego, co wyglądało trochę jak pianka, jak ptasie mleczko, jak puch, w każdym bądź razie było i puchate i różowe i było tego sporo. Podeszły do niej i zaczęły ją przebierać w różową obfitość, która okazała się być sukienką. Nie podobała jej się. Dopiero teraz poczuła się naprawdę maleńka, jakby ktoś ją zamknął w bezie, ale widocznie Księżniczka była innego zdania.

— No pięknie, ależ jestem teraz śliczniutka.

Rozejrzała się wkoło, „kto?” Dopiero po chwili zorientowała się, że Księżniczka mówi to o niej. I znowu, złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą, znowu szerokie, pełne korytarze, znowu szklane spojrzenia i teraz dotarł też do niej zapach. Myślała chwilę, tak, taki właśnie zapach czuła kiedyś, gdy otworzyła starą szafę u babci na strychu. Taki zatykający zapach, którym nie chciało się oddychać. Nieprzyjemny. I jak zwykle nie dane jej było zbyt długo się zastanawiać, bo właśnie stanęły przed ogromnymi drzwiami, Księżniczka wygładziła na sobie sukienkę, a potem zrobiła to samo z jej różową puchatością.

— No Maleńka. Uśmiechamy się i wyglądamy słodko.

O tak, słodko na pewno. Uśmiechnięci lokaje otworzyli przed nimi drzwi i o dziwo, wcale nie biegnąc, tylko poruszając się dostojnie, powolnym krokiem Księżniczka weszła na ogromna salę pełną ludzi. Tylko, czy to aby na pewno byli ludzie? Rozglądała się ciekawie. Pirat z drewnianą nogą i czarną przepaską na jednym oku, król, którego czerwona peleryna z białym gronostajowym kołnierzem falowała przy każdym poruszeniu, dama w długiej sukni ciągle dotykająca wysoko upiętych włosów, wróżka unosząca się nad podłogą z każdym poruszeniem delikatnych skrzydełek, ach nawet jakiś chłopiec ze smutną miną, niewiele większy od niej samej i całe mnóstwo innych, tylko, że wszyscy wyglądali jakby ich ktoś zdjął z półki w cukierni, więc chyba to nie byli prawdziwi ludzie, raczej słodkości w kształcie figurek przypominających ludzkie sylwetki. Zastanawiałaby się nad tym dłużej, ale właśnie Księżniczka, nie puszczając jej ręki, zaczęła bardzo uprzejmą rozmowę z panem w niebieskim fraku, spod którego wystawało mnóstwo koronek a on machał rękami i koronki fruwały wokół jego dłoni jak jakieś chmurki.

— Witam Lordzie Szambelanie, jak twoje zdrowie?

— Dziękuję Księżniczko, widzę, że Maleńka jest z tobą. — Lord Szambelan pomachał chmurkami wokół dłoni.

— Ach pilnuj jej dobrze. — I znowu chmurki w powietrzu, a mina Lorda Szambelana wyrażała zatroskanie.

Księżniczka zaśmiała się, ale dziewczynce wydawało się, że to nie był radosny śmiech. Przypomniała sobie, że mama czasami też tak się śmieje. Kiedyś tego nie rozumiała, bo wydawało jej się, że śmieją się ludzie zadowoleni, ale z czasem nauczyła się odróżniać, że mama w taki sposób śmieje się wtedy, gdy jest zdenerwowana, ale nie chce pokazać tego zdenerwowania. Spojrzała uważniej na Księżniczkę. Czyżby ona też była zdenerwowana.

— Czyżby znowu coś się stało Lordzie Szambelanie?” — Oczami to ta Księżniczka wcale się nie śmiała.

— Ach Księżniczko, znowu … zniknęła… — Lord