Zapomnij o nim - Małgorzata Garkowska - ebook + audiobook + książka

Zapomnij o nim ebook i audiobook

Małgorzata Garkowska,

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Miłość wszystko wybacza, ale czy na pewno?

Artur jest człowiekiem poukładanym i solidnym. Narzeczona, praca, mieszkanie. I konkretne plany na przyszłość. Wciąż jednak – sam nie wie dlaczego – wraca myślami do nieznajomej ze sklepu, której próbował pomóc.

Anna myślała, że ma wszystko. Spokojna praca w rodzinnej firmie, przygotowania do ślubu, dziecko w drodze. Jedno wydarzenie wszystko zmienia. Zostaje sama z mnóstwem pytań bez odpowiedzi.

Ewelina zjawia się w Zamościu z jedną walizką w ręce. I jednym celem: chce odnaleźć mężczyznę, w którym się zakochała. I który jest ojcem jej dziecka. Sama, bez pracy, próbuje sobie radzić w nowej rzeczywistości.

Trzy osoby w przełomowym momencie życia. Co się wydarzy, gdy ich ścieżki się przetną? Czy uda im się wykorzystać swoją szansę? I czy miłość będzie miała też jasną stronę?

Zapomnij o nim to piąta powieść Małgorzaty Garkowskiej, autorki docenionych przez czytelników książek: Układanka z uczuć, Spotkamy się przypadkiem, Czego nie powiedziałam i Życie w spadku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 324

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 55 min

Lektor: Lena Schimscheiner

Oceny
4,2 (191 ocen)
94
61
27
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Armonik

Nie polecam

Lektorka beznadziejna
10
AmeliaMi2002

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Maggiezamyslona1984

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastycznie
00
Marti1957

Dobrze spędzony czas

Książka dobra, wciągająca i tylko dlatego wytrwałam do końca,bo niestety lektorka jak dla mnie fatalna.
00
Doowa555

Dobrze spędzony czas

Piękna opowieść o sile miłości wszelakiej. Polecam
00

Popularność




Małgorzata Garkowska Zapomnij o nim ISBN Copyright © by Małgorzata Garkowska, 2019All rights reserved Redakcja Karolina Kaczorowska Projekt okładki i stron tytułowych Anna M. Damasiewicz Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak | Pracownia Liternictwa i Grafiki Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

*

Galeria handlowa tuż przed Bożym Narodzeniem tętni życiem. I pośpiechem. Za chwilę sklepy zostaną zamknięte, bo przecież Wigilia to czas dla rodziny. Spóźnieni z przygotowaniami świątecznymi mają niecałą godzinę, żeby zrobić zakupy, więc nie tracą czasu i przemieszczają się między sklepami i stoiskami jak w szalonym slalomie. Tylko małe dzieci, oczarowane migoczącymi światełkami i kolorowymi bombkami, potrafią zwolnić i z zachwytem oglądać kolejnego Świętego Mikołaja. Dorośli niecierpliwie wybierają ostatnie prezenty, napełniają kosze jedzeniem i krzywią się przy kasie, narzekając głośno lub pod nosem na tłok, drożyznę i brak wyboru lub przeciwnie — wybór zbyt duży.

Elegancka kobieta, stojąca od kilkunastu minut przed witryną butiku z męską garderobą, nie zwraca uwagi na otaczający ją chaos. Pozwala, żeby tłum przepływał wokół niej, ale nie daje się porwać, niewzruszona niczym posąg. Wystawa sklepu wyróżnia się minimalizmem. W jasnej przestrzeni za szybą umieszczono krzesło, na którym leży starannie złożony sweter i równie precyzyjnie zwinięty pasek. Obok stoi niewielka walizka, a przy niej para eleganckich skórzanych męskich półbutów.

Młoda ekspedientka obserwuje nieznajomą, zastanawiając się, czy wejdzie do środka, czy po prostu na kogoś czeka. Automatycznie ocenia ją jako potencjalną dobrą klientkę. Doskonałej jakości wełniany płaszcz i kozaki z kolekcji znanego producenta pozwalają mieć nadzieję, że przy zakupach nie będzie się kierować ceną, tylko stylem.

Czując na sobie spojrzenie, kobieta odruchowo poprawia fryzurę. Odgarnia włosy za ucho, a długie jasne pasma odsłaniają szyję i opadają na plecy. Ekspedientka zauważa, że nieznajoma jest tylko niewiele od niej starsza, a ciemnofioletowy szal uwydatnia brak makijażu i bladość jej cery, choć wydobywa z oczu głębię koloru. Te ma wyjątkowo duże i obramowane długimi, gęstymi rzęsami. Świetnie by wyglądały podkreślone cieniami.

Kobieta najwyraźniej postanawia dłużej nie zwlekać i wchodzi do środka. W wejściu rozpina płaszcz i wtedy stojąca za ladą dziewczyna dostrzega zaokrąglony ciążowy brzuszek. Jej spojrzenie na moment krzyżuje się ze spojrzeniem blondynki.

— Dzień dobry, czym mogę służyć? — pyta ekspedientka pospiesznie, zażenowana faktem, że została przyłapana na gapieniu się na klientkę.

— Potrzebuję… — Kobieta waha się przez moment. Musiała długo milczeć, bo głos ma lekko schrypnięty, cichy, jakby przydymiony. — Męski garnitur na metr osiemdziesiąt, do tego koszulę, rozmiar kołnierzyka czterdzieści trzy, obuwie, rozmiar czterdzieści cztery, skarpety i bieliznę, rozmiar L — recytuje mechanicznie, co sprawia wrażenie, jakby czytała z kartki. — I ten pasek z wystawy — dodaje jeszcze.

Ekspedientka zastanawia się chwilę przed odpowiedzią. Kupowanie kompletu wyjściowych ubrań bez mężczyzny, dla którego ma być przeznaczony, wydaje jej się nieco dziwne. Zazwyczaj panowie przychodzą tutaj z żonami czy partnerkami, czasem matki z synami i odgrywają spektakl wybierania, mierzenia, oglądania w lustrze. A ona zgodnie z zaleceniami właścicielki sklepu musi się promiennie uśmiechać i chwalić, że wszystko świetnie leży, bo wtedy faceci przestają oglądać ceny na metkach. Potem płacą, usiłując nawet nie mrugnąć, ale czasem widać dokładnie, że suma znacznie przekroczyła zaplanowany budżet. Choć była przekonana o jakości garderoby, jaką przyszło jej sprzedawać, już dawno zrozumiała, że klienci, którzy naprawdę nie zwracają uwagi na ceny, robią zakupy w innych sklepach niż butik w zwykłej galerii, w pomniejszym mieście.

— A krawat? — dopytuje, bo kobieta go nie wymieniła.

— Słucham? Tak, poproszę.

Żadnych więcej wskazówek. Dziewczyna wie, że powinna sama dopytać o wzór, ale zimny ton i wrogie spojrzenie nieznajomej odbierają jej pewność siebie.

— W jakim kolorze ma być garnitur?

— Ciemnopopielaty.

— Pozwoli pani, że pokażę kilka modeli.

— Nie trzeba. Proszę coś wybrać.

Mimo że klientka nie jest zbytnio zainteresowana, ekspedientka dla spokoju swojego sumienia prezentuje jej marynarki z dwóch linii najsilniej promowanych przez markę. Oczekuje, że padnie chociaż pytanie o cenę, ale nieznajoma milczy i bez entuzjazmu słucha o różnicach. Wygląda na to, że rodzaje klap, sposób wszycia kieszeni czy nawet skład materiału zupełnie nie zaprzątają jej uwagi.

Do sklepu wchodzi jakaś para, zaczynają wędrówkę pomiędzy półkami, oglądają głównie krawaty, przekomarzając się przy tym. Z ich rozmowy można bez trudu wywnioskować, że szukają prezentu dla ojca kobiety. Nieznajoma obrzuca ich nieuważnym spojrzeniem.

— Czy to ma być strój na tę porę roku? — pyta w końcu ekspedientka, zbita z tropu przedłużającym się milczeniem klientki.

— Tak.

— W takim razie może ten, jest ze stuprocentowej weł…

— Tak — przerywa jej kobieta. Teraz odzywa się niemal wrogo. — Niech będzie.

— A czy koszula…

— Proszę mnie już o nic nie pytać — ucina. — Proszę już nie pytać — powtarza cicho. Tym razem jej ton jest prawie błagalny.

Ekspedientka już bez słowa kompletuje kolejne elementy zamówienia i pakuje wszystko do firmowych toreb. Kobieta czeka na pozór spokojnie, z przymkniętymi oczami, wąskie dłonie opierając o blat lady. Widać jednak, że w ten sposób próbuje ukryć ich nieznaczne drżenie.

— Proszę. — Ekspedientka dyskretnie wymienia czterocyfrową kwotę do zapłaty. — Płaci pani gotówką czy kartą?

— Kartą.

Jeszcze tylko PIN. Kobieta szybko wpisuje go w terminal, chowa portmonetkę do torebki. Zabiera pakunki, nadal uparcie milcząc i nie patrząc na ekspedientkę.

— Dziękuję za wybór naszego butiku i zapraszam ponownie — dziewczyna rzuca standardową formułkę, jaką na szkoleniach nakazano jej żegnać gości salonu, a wtedy tajemnicza klientka nagle blednie.

Wypuszczone z rąk torby rozsypują się wokół niej, szeleszcząc papierem i gniecionym celofanem, gdy upada na nie z dłońmi oplecionymi wokół brzucha w podświadomym ochronnym geście.

— O Boże, co się pani stało?!

Mężczyzna porzuca oglądany krawat i podbiega do kobiety. Przyklęka przy niej, bada puls.

— Proszę dzwonić po pogotowie! — Do zastygłej z zaskoczenia i przerażenia ekspedientki dobiega silny głos mężczyzny i dopiero jego rozkaz wyzwala w niej potrzebne teraz działanie. Trzęsącymi się rękoma chwyta telefon i wybiera numer.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Rozdział I

Krąg światła z lampy wiszącej nad stołem wykrawa z półmroku fragment pokoju. Artur siedzi z łokciami opartymi o blat, obraca w dłoniach pusty kubek z resztką herbaty. Lubi przed wyjściem do pracy na nocną zmianę posiedzieć spokojnie, wolno sącząc ulubiony napój, tylko przy świetle słabej, osłoniętej grubym kloszem żarówki. Katarzyna zazwyczaj bierze wtedy wieczorny prysznic, z łazienki dobiega szum wody, klikanie otwieranych i zamykanych buteleczek z kosmetykami. Kojące, domowe odgłosy. Artur zazwyczaj czeka, żeby zamienić z nią jeszcze choć kilka zdań i pocałować narzeczoną na pożegnanie. Dziś także spodziewa się tego rytuału codziennej bliskości, ale kiedy nieopatrznie wspomina o wydarzeniu z wigilijnego popołudnia, Kasia najeża się, zatrzymuje w progu z wydętymi ustami, a jej mina wyraża coś między zdziwieniem a urazą.

— Dalej o niej myślisz? — fuka.

— Tak po prostu wspomniałem. — Artur wzrusza ramionami. — Czemu to cię irytuje?

— Bo co kilka dni do tego wracasz. Tę kobietę zabrała karetka, otrzymała pomoc. Nie ma potrzeby tego roztrząsać, to nie nasza sprawa. — Katarzyna odgarnia włosy na plecy. Wilgotne kosmyki moczą tkaninę szlafroka.

— Byliśmy tak blisko, nigdy nie znalazłem się w takiej sytuacji. Ona była w ciąży… — Artur upija ostatni łyk herbaty. Napój już wystygł, a ostatnia porcja jest zarazem kwaśna od cytrynowego soku i słodka z powodu nierozpuszczonego do końca cukru.

— Zrobiłeś, ile mogłeś. — Słowa mają nieść pocieszenie, ale ton głosu Kaśki o tym nie świadczy.

— Tak, na pewno. — Artur odstawia kubek i wstaje. Czuje, że powinien zakończyć ten temat jak najszybciej.

— A jednak się przejmujesz.

— Nie drążmy tego. Nie mam nic złego na myśli.

— To nie gadaj o tym ciągle. — Katarzyna owija się mocniej szlafrokiem, nadal naburmuszona.

— Dobrze.

Westchnienie, jakie mimowolnie mu się wyrywa, sprawia, że Katarzyna posyła narzeczonemu krzywe spojrzenie, ale kiedy Artur do niej podchodzi, nie uchyla się przed pocałunkiem. Obejmuje mężczyznę mocno, zachłannie szuka jego czułości.

— Uważaj na siebie — mruczy.

— A ty śpij słodko, odpocznij.

Jeszcze krótki uścisk i musi iść. Trzaska zamek przekręcany w drzwiach. Artur cicho zbiega po schodach i wychodzi w mroźny wieczór. Dopiero zaczęło śnieżyć, cienka warstwa puchu pokrywa chodnik i ulicę. Wiatr niesie drobne płatki, które osiadają gęstą bielą na jasnych włosach mężczyzny, na jego kurtce, gdy pospiesznymi ruchami zgarnia śnieg z szyb samochodu.

Zanim usiądzie za kierownicą, otrzepuje rękawice i kilkoma tupnięciami otrząsa śnieg z butów. Przekręca kluczyk w stacyjce, a kiedy silnik zaczyna pracować, Artur ogrzewa oddechem zziębnięte palce. Jego wzrok podąża na pierwsze piętro do okien mieszkania. Widać światło w kuchni, Kasia pewnie tam się krząta, może chce wypić herbatę przed snem. Artur dostrzega cień jej sylwetki, uśmiecha się lekko. Narzeczona zamieszkała u niego przed siedmioma miesiącami i mimo początkowych drobnych sprzeczek o bałagan, który Kasia tworzyła z naturalnym wdziękiem, przyjemnie jest mu wracać do miejsca, w którym ktoś na niego czeka. Nawet jeśli czasem ten ktoś bywa obrażony czy zdenerwowany — nie oczekiwał przecież, że codzienność będzie nieustającą sielanką.

Wzdycha po raz kolejny, bo nie lubi niewyjaśnionych spraw, a nie da się ukryć, że Katarzyna boczy się z powodu jego zainteresowania losem nieznajomej ze sklepu. Denerwuje ją każda wzmianka, a nawet kiedy narzeczony zamyśli się na chwilę — od razu przypisuje ten fakt wydarzeniu sprzed kilkunastu dni. Tymczasem on nie ma nic złego na myśli, po prostu zainteresowało go, co się mogło stać. Bądź co bądź kobieta robiła dość nietypowe zakupy. I do tego nagłe omdlenie i krwotok. Artur bardzo jej współczuł. Może dlatego wypadek tak go poruszył, bo sam od jakiegoś czasu myślał o dziecku? Planował rozmowę na ten temat z Kasią, oczywiście jak będzie w lepszym nastroju. Ale teraz nie pora na zastanawianie się. Rzuca ostatnie spojrzenie w stronę okien i powoli wyjeżdża z parkingu.

Do siedziby firmy, gdzie pracuje w grupie nadzorującej właściwe działanie systemów informatycznych, nie jedzie długo, zaledwie pół godziny. Mimo że próbuje skupić się na drodze, wciąż myślami wraca do rozmowy z narzeczoną. Czy rzeczywiście Kasia ma aż takie powody do złości? Przecież Artur nie zaniedbuje jej, a ona już przed świętami wydawała się nieco wycofana. Nawet na to wspólne kupowanie prezentu dla jej ojca musiał ją namawiać. Czyżby działo się coś, czego nie zauważał? Czy Kasię dręczył problem, o którym mu nie mówiła? Powinni porozmawiać. Ten oczywisty wniosek Artur wysnuwa już któryś raz w ciągu ostatnich dni, jednak dotychczas nie dążył zbyt intensywnie do jego realizacji.

Wycieraczki miarowo zgarniają coraz większe płatki śniegu z szyb. W świetle samochodowych lamp wirujące drobiny zdają się pędzić wprost na jadący pojazd, żeby za chwilę zniknąć. Z radia dobiegają pierwsze dźwięki jednego z melancholijnych utworów Stinga i Artur odruchowo pogłaśnia znajomą muzykę. Palcami wybija rytm na kierownicy i przez moment udaje mu się zatrzymać gonitwę myśli. Pozostaje tylko wrażenie całkowitego spokoju w otaczającej go bańce muzyki.

Na miejsce dojeżdża akurat w momencie, kiedy piosenka dobiega końca. Wyłącza silnik i jeszcze przez kilka minut siedzi w ciszy, bezmyślnie obserwując śnieg pokrywający mokrymi pacnięciami przednią szybę auta. Rozprostowuje plecy, wyciągając splecione dłonie za głowę, i w końcu wysiada. Szybko przemyka do ciepłego budynku. Pika kartą dostępu w drzwiach wejściowych do służbówki z monitorami. Artur otrzepuje włosy i zdejmuje kurtkę.

— Cześć, Darek — wita kolegę, którego ma zmienić. — Jak sytuacja?

— Cisza, spokój, śnieg. Nuda.

— Okej. To się zbieraj.

Odruchowo nalewa wody do elektrycznego czajnika i przygotowuje kubek z torebką herbaty. Wyciąga z torby kanapki i paczkę czekoladowych ciastek. Włącza swój komputer i wpisuje hasło logowania do systemu. Wszystkie czynności wykonuje bez zwracania większej uwagi na zmiennika.

— Co ty dziś taki nierozmowny? — zagaduje go Darek. Wstał już z krzesła i teraz się przeciąga, dyskretnie tłumiąc ziewanie.

Artur milczy przez moment.

— Nie wiem. Nie chce mi się gadać — odpowiada w końcu.

— Z kobietą się poprztykałeś? — Kolega drąży temat, nie spieszy się do wyjścia, wyraźnie chce porozmawiać, znudzony po samotnym weekendowym dniu przed monitorami.

— Daj spokój…

— Czyli tak — kwituje, sięgając po kurtkę. — Przejdzie jej, nie martw się.

— Jasne. Uważaj na drodze, śnieg oblepia światła, a na szosie robi się breja.

— Dzięki. Miłej pracy.

Darek już ma wychodzić, ale nagle zastyga z ręką na klamce, jakby przypomniał sobie coś ważnego.

— Słuchaj, siostra wczoraj do nas przyszła.

— No i? — Artur patrzy zdziwiony na kumpla. Nie rozumie, po co mu taka informacja. Wprawdzie jego zmiennik lubi opowiadać historie o swojej rodzinie, a zwłaszcza plotki, które jego liczni krewni chętnie powtarzają, ale tyle razy dawał mu już do zrozumienia, że nie ma ochoty na ich wysłuchiwanie, że Darek powinien to wiedzieć.

— Zgadało się o jej sąsiadach. Wiesz, tych właścicielach hurtowni z rzeczami dla zwierząt, kojarzysz?

— Nie.

Zniecierpliwiony odwraca się do ekranów. Wolałby, żeby Dariusz zostawił go w spokoju. Ale ten, jak na złość, nie daje za wygraną i kontynuuje bezsensowne z punktu widzenia Artura wyjaśnienia.

— Ich córka miała ślubować po Nowym Roku. Ponoć dziecko w drodze i wielka miłość, rozumiesz. — Darek zanosi się krótkim śmiechem, przypominającym szczeknięcie psa. — Ale jej narzeczony się powiesił. Pogrzeb miał być zaraz po Bożym Narodzeniu. A ona poroniła. Nieszczęścia chodzą parami.

— To przykre — mruczy Artur.

— Czekaj. Teraz będzie najważniejsze. — Dariusz zawiesza na moment głos. — Karetka zabrała ją z Revia Parku. W Wigilię. Mówiłeś mi o tym — kończy triumfująco.

— Rzeczywiście. Świat jest mały — przytakuje Artur, nie chcąc pokazać, jak bardzo poruszyła go ta informacja.

— No to lecę. — Darek unosi dłoń w pożegnalnym geście.

— Na razie.

Ciche szczęknięcie drzwi i Artur zostaje sam. Koncentruje wzrok na monitorach, ale w jego głowie wyświetlają się niczym zdjęcia w pokazie slajdów obrazy zapamiętane ze sklepu. Krzyk kobiety. Rozrzucone na podłodze torby. Włosy rozsypane na bladym policzku. Zimne dłonie o długich palcach. Brzuch napięty i twardy niczym kamień. Krew pojawiająca się na jasnych spodniach. Zamieszanie, kiedy wpadli ratownicy. I jego bezradność. Próbował ją ocucić, zanim pojawiła się opieka medyczna, ale kobieta sama odzyskała przytomność i natychmiast zwinęła się z bólu. Spazm cierpienia przeszył jej twarz, a kiedy ich spojrzenia na chwilę się spotkały, zrozumiał, że ona wie, co się dzieje, co jej grozi. Miała przenikliwie patrzące niebieskie oczy i Artur do dziś nie potrafił zapomnieć strachu i rozpaczy, jakie w nich znalazł. A potem mógł tylko pomóc ekspedientce pozbierać pakunki. Mimo wszystko dotąd miał nadzieję, że dziecko uratowano. Teraz obojętna relacja Darka o samobójstwie narzeczonego nieznajomej i utracie ciąży ją rozwiała. Arturowi westchnienie wyrwało się z piersi. Chwilę walczył z ogarniającymi go żalem i wzruszeniem, aż pokonany otarł zwilgotniałe oczy. Rozdrażniony własną słabością uderzył pięścią w kant biurka. Ból pomógł mu się skupić na rzeczywistości i pracy.

Jednak rano, zanim uruchomił silnik i odjechał z parkingu, otworzył w telefonie stronę z lokalnymi informacjami i poszukał artykułów potwierdzających słowa Darka. Chciał ustalić datę śmierci mężczyzny, o którym opowiadał kolega, ale bezskutecznie — żaden portal nie pisał o tragicznych wydarzeniach. Próbował jeszcze sprawdzić w wyszukiwarce pokazującej lokalizację nagrobków na cmentarzach, kto umarł w tygodniu poprzedzającym Wigilię. Założył, że był to raczej młody człowiek, choć nie miał pewności. Po kilkudziesięciu minutach udało mu się ustalić nazwisko i miejsce pochówku niedoszłego męża kobiety ze sklepu. Zastanowił się tylko, po co to właściwie robi. Pokręcił głową i zirytowany rzucił telefon na siedzenie obok. Powinien wracać do domu i odpocząć, a potem spędzić popołudnie z Kasią.

Anna się nie spieszy. Śnieg wiruje wokół niej w niewielkich, szybko topniejących płatkach. Kobieta łapie je na rękawiczkę i podziwia niepowtarzalne wzory, zanim znikną. Białe drobinki przez chwilę pozostają na ciemnej wełnie, by zaraz wsiąknąć, ustąpić miejsca kolejnym. „Są ulotne jak życie” — myśli Anna, rozglądając się wokół. Mokre śnieżynki obsypują płyty i krzyże nagrobków. Umieszczone na nich tablice z dwoma datami, zamykającymi jak klamrę tymczasowość i kruchość istnienia, zdają się krzyczeć na potwierdzenie tej tezy.

Matka długo nie chciała puścić jej tutaj samej i ustąpiła córce dopiero po groźbie, że w takim razie w ogóle nie pójdzie na cmentarz.

— Musisz pójść. Pożegnać się. Przeżyć żałobę — tłumaczyła Annie cichym i stonowanym głosem. Brakowało tylko białego kitla lekarki albo czarnego habitu zakonnego, taka była w tym wyważona, a zarazem pełna żalu. Anna miała pewność, że matka jej współczuje, nie ulegało jednak wątpliwości, że w ocenie pani Barbary Klarskiej Piotr Szmulewicz, niedoszły doktor socjologii, zarabiający marne grosze jako wykładowca na uczelni, nie był idealnym kandydatem na męża. I choć Anna bardzo się starała, nie umiała ot tak wyrzucić z pamięci wszystkich niemiłych rozmów na ten temat, które odbyły w przeszłości. Uciążliwie brzęczały na skraju świadomości i męczyły, nawet niewydobywane na powierzchnię.

Dlatego Anna wymogła, że przyjdzie bez żadnej asysty. Tym bardziej że nie zdecydowała się na uczestnictwo w pogrzebie. Nie była pewna swoich reakcji i nie chciała ich dzielić z nikim oprócz narzeczonego. Jednak im bardziej zbliżała się do właściwej alejki i rzędu, tym wolniej stawiała kolejne kroki. Czy chciała zobaczyć grób i płytę z wypisanymi datami? Zarówno pierwszą, jak i drugą miała wyrytą w pamięci, nie sposób ich nie pamiętać. Chcieli się pobrać w rocznicę urodzin Piotra, miała być jego prezentem. On zawsze przywiązywał wagę do dat, lubił celebrować. Nauczył ją tego pamiętania, ją, która musiała zapisywać przypomnienia w telefonie, żeby nie spóźnić się na planowane spotkanie czy dopilnować terminu dostawy do hurtowni… A data śmierci? Tego dnia nie da się zapomnieć.

„Pamiętasz, jak się poznaliśmy? Dokładnie trzy lata temu. To nie było idealne pierwsze spotkanie, nie było żadnej magicznej więzi, pierwszego wejrzenia, drgnień serca. Zaprosiłeś mnie na kawę, tylko dlatego że tak wypadało. Wpadliśmy na siebie, moja teczka z dokumentami wylądowała w kałuży. A ja pomyślałam, że nikt w takiej sytuacji nie zaproponował mi kawy. Zgodziłam się. Jak dobrze nam się rozmawiało! Zapytałeś, czy spotkamy się jutro o tej samej porze, i wiedziałam, że przyjdę. Wtedy jeszcze nie rozważałam związku, po prostu byłeś interesujący. Pisałeś doktorat, prowadziłeś zajęcia ze studentami. Chciałam dyskutować o uwarunkowaniach społecznych, miałam nadzieję, że pomoże mi to w moich studiach. I pomogło. Pamiętasz? Napisałam najlepszą pracę na roku. Ale wtedy mieszkaliśmy już razem. Niepostrzeżenie. To się stało mimochodem. Po prostu któregoś dnia zostałeś na noc. Z tobą wszystko było takie naturalne i proste. Wystarczało mi to, że jesteś. A teraz to nieważne. Teraz cię nie ma”.

Anna skręca we właściwą aleję. Już z daleka dostrzega zasłany wieńcami i kwiatami pomnik. Podobno na uroczystości nie było zbyt wielu osób. Delegacja z uczelni, rodzina Anny, kilkoro znajomych. Ale jej rodzice zamówili dużo wiązanek, do dekoracji. Zadbali o pozory. Dla niej? A może raczej dla siebie. Na pokaz. Matka nie chciała, żeby ludzie gadali, bo i tak plotki były o tym ich planowanym ślubie, a po samobójczej śmierci narzeczonego Anny jeszcze się wzmogły. Tylko co mogły pomóc te kwiaty?

Przy nagrobku ktoś stoi. Kilkanaście metrów dalej mężczyzna z kilkunastoletnim chłopcem. Jakby czekali na kobietę zastygłą z pochyloną głową na grobem Piotra. Nie wygląda na kogoś, kto zatrzymał się tutaj przypadkowo. Anna przystaje niepewnie, ale po chwili podchodzi. Ciekawość, kto to może być, zwycięża.

— Dzień dobry — odzywa się, choć wypada to blado. Głos grzęźnie w krtani, więziony obecnością tabliczki z nazwiskiem narzeczonego i wypisanymi pod nim dwiema datami.

— Dzień dobry. — Nieznajoma odwraca się i posyła Annie spłoszone spojrzenie. — Znałam Piotra w młodości, chodziliśmy razem do szkoły — wyjaśnia pospiesznie. — Agnieszka Rajewska — przedstawia się.

— Anna Klarska. Piotr był moim narzeczonym. — Słowa opuszczają gardło Anny wbrew jej woli. Mówi, kim jest, a przecież wcale tego nie chce, wolałaby być sama. Ma jednak wrażenie, że kobieta rozumie jej ból.

— Byliśmy z mężem w odwiedzinach u mojej matki. Przypadkowo dowiedziałam się o śmierci Piotra. Serdeczne wyrazy współczucia dla pani. — Dłoń w zamszowej rękawiczce na chwilę zaciska się na ramieniu Anny. Rajewska spogląda na nią smutno.

— Dziękuję.

— Nie będę przeszkadzać. Do widzenia.

Anna nie patrzy za nią. Pozwala, żeby odeszła równie niespodziewanie, jak się tutaj pojawiła. Przykuca, żeby zapalić przyniesioną lampkę, a potem przysiada na ławeczce. Śnieg prószy coraz bardziej, przykrywa ulotną warstwą wieńce i znicze. Anna wpatruje się w małe migoczące płomyki. Palą się wszystkie. Może nieznana jej Agnieszka je zapaliła. Piotr nie wspominał o nikim takim. Prawdę mówiąc, mało mówił o swojej rodzinie i życiu, które prowadził, zanim się poznali. Wiedziała jedynie, że jego rodzice nie żyją i nie ma rodzeństwa. To dlatego jej rodzice zorganizowali cały pogrzeb. Anna niewiele pamięta z tego czasu. Przytłoczona tym, że Piotra już nie ma, leżała bez czucia w swoim pokoju, schowana przed całym światem pod kołdrą. Ocknęła się dopiero, gdy dotarł do niej pomysł matki, aby ubrać narzeczonego do trumny w ślubny garnitur. Nie chciała na to pozwolić i uparła się, że sama pójdzie do sklepu i kupi dla niego, co trzeba. Teraz nie może sobie tego darować. Pytania, co by było, gdyby została w domu, jak głodne kruki bez przerwy szarpią jej myśli. Nie pomogły nawet zapewnienia lekarzy, że poronienie nie jest jej winą i wycieczka do galerii nie miała na to żadnego wpływu.

Zimno i wilgoć przenikają pod płaszcz, zlewają się z dręczącym kobietę wewnętrznym chłodem, kłują prosto w serce, wzmagają cierpienie, aż zaplata ramiona wokół talii i zwija ciało w niekontrolowanym szlochu.

„Dlaczego, Piotr? Dlaczego to zrobiłeś? Co złego cię od nas spotkało? Chciałeś uciec? Tata wykorzystał swoje znajomości i sprawdził w bankach, rejestrze dłużników i u komorników — i powiedział, że nie miałeś długów. Nie byłeś chory. Więc czemu? Strach? Bałeś się naszego dziecka? Ślubu? To absurd, przecież tyle o tym mówiłeś, tak się cieszyłeś… A może jednak jakaś choroba, z której nikt nie zdawał sobie sprawy? Co zrobiłam, a może czego nie zrobiłam? Co mogłam zrobić? Nie zostawiłeś listu, żadnego słowa wyjaśnienia. Dlaczego?”

Pytania, ciągle pytania. Nie dają spokoju, bo nie ma na nie odpowiedzi. Można jedynie próbować przygnieść je kurzem czasu. Odłożyć w miejsce, gdzie nie zagląda się zbyt często, najlepiej wcale. Zamknąć kluczem pewności, że los tak chciał, że tak miało być, że przeznaczenie każdemu Bóg zapisał w gwiazdach i człowiek nie jest władny, by je odmienić.

Telefon wibruje. To pewnie matka się martwi. Anna ociera oczy i sięga do torebki po aparat. Spogląda na ekran. Trzynasta trzynaście. Godzina Piotra. O tej porze się urodził i kiedy udało mu się złapać na zegarze dokładnie tę chwilę, zawsze się cieszył. „To znak” — mówił. „Znak, Aniu, że jesteśmy we właściwym miejscu”. Szukał tych nieszczęsnych trzynastek wszędzie. Ślub też miał być o trzynastej, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, bo przecież dwadzieścia sześć to dwie trzynastki. I urodziny Piotra.

A teraz za każdym razem ta cholerna trzynastka sprawi, że Anna będzie pamiętać. Że ból i żal powrócą, przypominając o nim. I o tym, że jego śmierć pociągnęła za sobą drugą. To on postanowił, że jeszcze przed uroczystym zalegalizowaniem ich związku zaczną starania o dziecko, on powtarzał, jak bardzo chce zostać ojcem, i namówił do realizacji swojego planu Annę.

A teraz zabrał ze sobą ich synka i Anna została sama.

— Nie! Ty cholerny egoisto! Nie!

Krzyk Anny mknie przez pogrążony w zimowej ciszy cmentarz. Ciśnięty w gniewie telefon rozbija się z trzaskiem o kamienną płytę z krzyżem. Rozpaczliwy płacz znowu przygniata kobietę do ziemi, wstrząsa jej ramionami, wyrywa z gardła żałosny jęk. Łzy torują sobie nowe ścieżki na bladych policzkach. Anna czuje ich ciepło i smak soli na ustach. Zamyka się na upływ czasu, trwa w żalu jak w szklanym słoju, dopóki nie uspokoi oddechu, a łzy nie przestaną płynąć. Nie dochodzą do niej zimno i wilgoć przebijające się przez ubranie. Trwa niemal w bezruchu, aż w końcu jedyne, co do niej dociera, to głucha pustka, która wypełnia ją kruchym spokojem. Dopiero wówczas jest zdolna wyprostować się i wstać. Powoli, jakby nie chciała spłoszyć nowego odczucia.

Nie żegna Piotra żadnymi słowami. Powtarza sobie, że jego tutaj nie ma. Zbiera rozrzucone części telefonu i składa aparat. Nie ucierpiał zbytnio, etui uchroniło ekran od zniszczenia, wypadła jedynie bateria. Włączony telefon natychmiast wyświetla kilkadziesiąt nieodebranych połączeń. Anna wybiera numer matki.

— Już będę wracać, mamo. Nic mi nie jest. Nie martw się — mówi i przerywa połączenie, nie słuchając odpowiedzi.

Nie mają dla niej teraz żadnego znaczenia.

Matka Eweliny patrzy na córkę ze szczelnie zaciśniętymi ustami. Cała jest zamknięta, jakby nie chciała dopuścić do świadomości tego, co przed chwilą wyznała jedynaczka. Owinęła się szarym swetrem i demonstracyjnie zaplotła ręce na piersiach. Siedząca naprzeciwko dziewczyna kuli się na krześle, szczupłe ramiona drżą od powstrzymywanego szlochu, wystraszona spogląda spomiędzy jasnych włosów, częściowo zakrywających twarz lekko falowanymi pasmami. Z telewizora płynie strumień wieczornych informacji, jednak nikt nie zwraca uwagi ani na poprzetykany regularnymi akcentami głos spikera, ani na zmieniające się obrazy. Migoczące światło ekranu raz po raz przemyka po twarzach kobiet niebieskawą poświatą.

— Mamo… — Szept Eweliny jest zdławiony, dziewczyna z trudem wydobywa z gardła kolejne zdania. — Mamo, co ja mam zrobić?

— Teraz się mnie pytasz? A wcześniej to myśleć nie mog­łaś?! — Matka podrywa się, jej pięść ląduje na stole tak energicznie, że słychać brzęknięcie szklanek po herbacie na spodkach. — Mówiłam, że to nie chłopak dla ciebie, żebyś dała mu spokój! Nie słuchałaś! I teraz pytasz, co masz zrobić? Urodzić masz!

— Ale on… ale on się nie odzywa… ma wyłączony telefon. — Strumyczek łez wymyka się spod powiek.

— On za ciebie nie urodzi! A o dziecku chociaż wie?

— Tak. Powiedział, że będzie dobrze, że mnie zabierze do siebie, do miasta. Tylko mieszkanie musi wynająć dla nas większe. Mamo, a może on jeszcze wróci? — Ewelina patrzy na matkę błagalnie, przez łzy, jakby jej słowa mogły zmienić bieg rzeczywistości.

— Ta, czekaj go dalej, doczekasz się. — Matka unosi ręce w geście dezaprobaty i opada z westchnieniem na siedzenie. — Głupia dziewucha! — wybucha znowu, ale już nie tak ostro. — No chodź tutaj i nie bucz już — dodaje, bo córka rozpłakała się na dobre.

Przez kilka minut tuli dziewczynę, już nic nie komentując. Dopiero kiedy Ewelina się uspokaja, padają kolejne pytania, zadawane rzeczowym tonem. Nerwy już minęły, teraz trzeba działać.

— Ile już się nie odzywa?

— Trzy tygodnie.

— Gdzie on mieszka?

— W Zamościu. I tam pracuje. Tak mówił. Jest handlowcem.

— W jakiej firmie?

— Nie wiem. To jakaś hurtownia, ale musiałam źle zapamiętać, bo nie mogę teraz znaleźć.

— Adres?

— Nie mam. Nie mówił nigdy.

— To ci powiedział, bo niby tam jedna hurtownia była… Chociaż znasz jego nazwisko?

Cisza. Ewelina opuszcza głowę. Już rozumie, że została sama. Ukochany nie daje znaku życia. Teraz przypomina sobie, że jak mu obwieściła, iż jest w ciąży, nagle zamilkł. Odwrócił głowę. Potem dopytywał, czy jest pewna, czy z nim. Jak by w ogóle mogła pomyśleć o zdradzeniu go? Był tylko on. Nawet jej zarzucił, że go okłamała, bo tej pierwszej nocy wszystko działo się tak szybko i nie mieli prezerwatyw. Tylko że to na pewno nie stało się wtedy, a później przecież brała tabletki. Od Magdy dostała dwa opakowania, bo ona przeszła na inne. Nie spojrzała tylko na datę, ale skąd mogła wiedzieć, że przyjaciółka da jej stare. Był zły. Krzyczał, że to nie fair, że nie powinna mu tego robić. A przecież Ewelina nie specjalnie… Przyrzekała mu na wszystko i wydawało się, że jej uwierzył, uspokoił się i przy pożegnaniu zapewniał, że ogarnie mieszkanie i już teraz będą razem. Zaufała mu. I co? Została sama.

— A te wasze fejsbuki? — pyta nagle matka, wyrywając Ewelinę z zamyślenia.

— Nie ma tam konta. Pytałam i sprawdzałam.

Matka prycha i mruczy pod nosem o łatwowierności córki.

— Byłaś u lekarza?

— Byłam. Nie tutaj, w mieście — dodaje szybko, widząc zrezygnowane spojrzenie matki. — Magda ze mną pojechała. Ale ona nie rozpowie.

— Akurat. Wierz jej, jak ufałaś temu łapserdakowi, daleko zajdziesz. Za chwilę cała wieś będzie gadać, że córki nie umiałam wychować. Pamiętasz, jakie plotki były, jak tu wróciłyśmy z Zamościa? Że sama z dzieckiem? A ty teraz co?

— Przepraszam, mamo.

— Ech, co mi po twoim przepraszam. Gdyby ojciec żył… — Urywa w pół zdania. Ewelina nie wie, co matka chciała powiedzieć. Może to, że nie dopuściłby do tej sytuacji? A może to, że wlałby jej i ruski miesiąc by pamiętała?

— A co z pracą? Jak ty teraz pójdziesz roboty szukać?

— Nic nie widać jeszcze, mamo. Ja ci nie będę na głowie siedzieć — zapewnia dziewczyna żarliwie, ale matka zdaje się jej nie słuchać.

— Spróbuj, jak chcesz, ale czarno to widzę. Trzeba się będzie wywiedzieć o zasiłki. Dziecko kosztuje.

Ewelina bez słowa ucieka z pokoju i zamyka drzwi do swojej sypialni. Chce zostać sama, odciąć się od racjonalnej do bólu matki. Tydzień temu skończył się jej staż u Wasilkowej, fryzjerki. Obiecywała, że ją zostawi na przyuczenie, ale jak przyszło co do czego, zrobiła inaczej — zatrudniła swoją bratanicę, która nic nie umiała. Matka wtedy też krzyczała w złości, że córka nie umie wybrać, że znowu dała się oszukać i pracowała za pół ceny. A życie kosztuje.

Ewelina doskonale wie, że nic nie jest za darmo. Kiedy wprowadziły się do odziedziczonego po dziadkach skromnego domu na wsi, miała dwanaście lat. I wiele razy słyszała tę frazę powtarzaną przy każdej okazji. Pracowała od szesnastego roku życia, popołudniami, co odbijało się na nauce, i ledwo skończyła technikum na kierunku fryzjerskim. Ale nie miała szczęścia, tak jak ostatnio z Wasilkową. Matka teraz na pewno zrzuci wszystko na jej romans. Albo na nieodpowiedzialność. Albo na miękkie serce.

Dziewczyna kuli się na łóżku. Zamyka oczy. Przyszłość wydaje się ciemna, tak samo jak wnętrze powiek. Zza drzwi dobiega szmer telewizora, urywki muzyki z reklam. Gdyby tylko jej telefon zadzwonił i ukochany głos zapewnił, że wszystko będzie dobrze i po prostu coś mu wypadło. Matka przekonałaby się, że wcale tak źle nie wybrała, że można zawierzyć drugiemu człowiekowi.

Łzy pieką po powiekami. Ewelina wie, że on już nie zadzwoni, a ona wyobraziła sobie zbyt wiele. Zaufała, gdy mówił, jaka jest cudowna i jak bardzo jej pragnie. Z radością spełniała jego życzenia i z niecierpliwością czekała na każde spotkanie. Nie przewidziała tylko tak żałosnego końca miłości, która miała być piękna i na całe życie. Może jedyne wyjście to wyprowadzka stąd do miasta. Zniknie z oczu matki i języków wścibskich sąsiadów. Pierwsze tygodnie przemieszka u Julki i Sławka, na pewno się zgodzą, a jak znajdzie pracę, to pójdzie na swoje. I kto wie, może w mieście spotka swojego kochanka.

Zasypia całkowicie przekonana do swojej decyzji i z wiarą, że jej plan się powiedzie.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki