Zapiski inteligenta - Bartosz Buśkiewicz - ebook + książka

Zapiski inteligenta ebook

Bartosz Buśkiewicz

3,0

Opis

Norbert to humanista o artystycznej duszy, outsider, który nie pasuje do czasów ceniących sobie efektywność. On kocha tworzyć to, co prawdziwe, wychodząc z założenia, że jeśli będzie próbował to sprzedać, stanie się to automatycznie kłamstwem. Doskonale wie, jak funkcjonuje otaczający go system, który chce umieścić go w koleinach schematu, dlatego ucieka do świata sztuki. Pisze powieść, która będzie dla niego możliwością ekspresji swojej inteligenckiej natury.

To nie jest przyjemna opowieść, którą czyta się pod kocem przy herbatce. To nie jest banalna rozrywka, która zastąpi telenowelę. Nie potwierdza wygodnych, znanych schematów – ona z nich jawnie kpi, wybija z rytmu dnia i nie daje o sobie zapomnieć. Obowiązkowa lektura dla tych, którzy, tak jak bohater, mają dość bycia życiową prostytutką. Nie wszystko bowiem jest na sprzedaż.

Bartosz Buśkiewicz - pisarz, prowadzi bloga pozaschematem.eu oraz bartoszbuskiewicz.pl. Niestrudzony poszukiwacz sensu w otaczającym go świecie z wyboru oraz konieczności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 143

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Prolog

Często wydawało mu się, że nic nie jest prawdziwe, że rzeczywistość przypomina bardziej sztuczny program komputerowy, a ludzie nie mają dość odwagi, aby temu zaprzeczyć. Setki razy oglądał scenę, w której Morfeusz mówi magiczną kwestię free your mind. Nurtowało go, czy świat rzeczywiście jest taki, jak się nam wszystkim wydaje, i czy musimy żyć zgodnie z instrukcją obsługi, jaką daje nam system.

Czasami trafiali się odważni i mówili nie. Zyskiwali paru kibiców, ale wkrótce słuch po nich ginął. Zazdrościliśmy im świadomi, że sami nie potrafimy się sprzeciwić. Zawsze się zastanawiał, dlaczego rodzimy się wolni, a żyjemy jak niewolnicy.

Wiedział, jak funkcjonuje system. System daje ci krótką dyspensę na kilka pierwszych lat. W końcu nie jesteś wtedy groźny. Odpuszcza też, gdy jesteś stary. Gra zaczyna się po przekroczeniu progu szkoły. Każdy liczy, że coś się zmieni, kiedy będzie dorosły. Gdy okazuje się, że to tak nie działa, jest to jak nokaut. Dziesiątka. Bingo. Full. To właśnie ten moment, w którym zaczynasz żałować, że nie jesteś już dzieckiem. To tak naprawdę dzień twojej śmierci. Żyjesz jeszcze przez wiele lat, ale twoje marzenia umarły. Nie zmienisz świata. Nie zmienisz systemu. Nie zmienisz nikogo, bo nie jesteś w stanie zmienić siebie.

Zaczynasz gorączkowo zerkać w kalendarz i coraz częściej oglądać zdjęcia z zeszłych wakacji. Patrzysz na wieczorne niebo, zaciągasz się nerwowo papierosem i powtarzasz: „To nie może tak być! Dlaczego dałem się ograć jak dziecko?”. Dlatego, że nim byłeś. Tylko nieliczni potrafią uciec od schematu i narodzić się na nowo. Patrzysz na nich z zawiścią i podziwem. Szybko starasz się zapomnieć o swoich ambicjach, ale gdzieś w głębi ciebie dalej to tkwi. Wiesz, że musisz z tym żyć. To jak dług, którego nigdy nie będziesz w stanie spłacić. Wiesz, że dałeś ciała, że żyjesz życiem z drugiej ręki. Funkcjonujesz w schemacie stworzonym dla niewolnika, podczas gdy czujesz, że mógłbyś być Bogiem.

Dopóki będziesz grał rolę, będziesz niewolnikiem. Nikt nie broni ci zostania Bogiem. System wie, że i tak się nie odważysz. Skoro nie jesteś sobą, nawet patrząc w lustro, to czy będziesz sobą, gdy wybijesz się spośród tłumu średniaków i będzie na ciebie spoglądać cały świat? Jeśli za dużo ludzi myśli o swoich marzeniach w jednym czasie, wybuchają wojny i rewolucje. Ale one też są rolami. Nigdy nie jesteśmy sobą, bo nie wiemy, jak to jest. Boimy się tego, co nieznane.

Inteligent nigdy nie zdobędzie się na to, by być sobą. Zawsze gra rolę, nawet jeśli go unieszczęśliwia. Będzie tak robić, bo to zna. Nigdy nie odważy się na zrobienie czegoś, co jest niewiadome i niepewne. Chce przestać taki być, ale nie potrafi oszukać swojej natury.

Większość ludzi ma takie myśli raz na rok, szybko potrafi się ogarnąć i wrócić do oglądania telenoweli. On codziennie szukał wyjścia, walczył z głosem w głowie, który radził mu, aby odpuścił i po wygranej walce dalej szukał wyjścia. Każdego dnia zaczynał tę grę od nowa. Często wydawało mu się, że znalazł rozwiązanie, ale po chwili pojawiał się nowy wątek i musiał zaczynać wszystko od nowa. Poszukiwanie siebie, gdy jest się otoczonym zakłamaną rzeczywistością, przypominało układanie puzzli, z tym że codziennie ktoś dorzucał sto nowych elementów. To nie miało się udać.

Wiedział, że gdzieś są inteligenci, którzy myślą podobnie, ale nie potrafią współdziałać. Inteligent to indywidualista, który do wszystkiego chce dojść własną pracą. Widział, że młodsze pokolenie potrafi współpracować. To, czym dla nich było grupowe działanie, dla niego było pasożytnictwem. Był przekonany, że do wszystkiego trzeba dojść własną pracą. Inteligent nie deleguje zadań innym, bo chce je wykonać sam. W efekcie zawsze jest zapracowany, nie ma czasu, ale też efektu, kasy i szacunku. Inteligent to typowy reprezentant pokolenia X (kto, kurwa, wymyślał te nazwy?). Najczęściej można go spotkać w kiepsko płatnych zawodach: kelner, kurier czy dostawca. Czeka na lepsze czasy, choć wie, że nie nadejdą.

Starsi nie rozumieli go i porównywali do rówieśników, którzy poszli na układ z systemem. Młodsi dziwili się zacofaniu – oni nie kumają bazy, wiedzą, że w końcu wszystko można zrobić lepiej, łatwiej i efektywniej. Tymczasem inteligent będzie buntował się w inteligentny sposób, ale to nie zadziała, bo bunt musi być szybką i konkretną decyzją. Młodzi mówią: „Nie zgadzam się i będzie tak, jak chcę, bo jestem zajebisty w tym, co robię”. Inteligent patrzy na kogoś takiego i zastanawia się, w czym on jest, kurwa, dobry. Przecież sam wie kilkanaście razy więcej, ale nie tyle, aby się chwalić. Inteligent uważa, że jak przerobi jeszcze sto książek, to będzie dość dobry, by napisać do lokalnej gazety z propozycją współpracy. Tylko że to „dość dobry” nigdy nie nadchodzi, bo okazuje się, że za każdą przeczytaną setką kryje się kolejna niezbędna setka i plan zaczyna się kruszyć.

Młodsi potrafią walczyć o siebie. On zaś potrafi walczyć tylko o ideę, bo jak można walczyć po prostu o siebie? Ale zazwyczaj nie ma żadnej idei. No i dupa. Stwierdził, że napisanie książki jest jego ostatnią szansą. Ideą, za którą może zginąć. Wiedział, że to pomysł mało oryginalny, ale nie było go stać na więcej.

Starsi też mieli ideę, walczyli za nią, ale nic im z tego nie przyszło i dali sobie spokój. On nigdy nie porzuci idei, bo bez niej nie będzie czuł się wystarczająco silny, aby podjąć jakąkolwiek walkę. Taki młody nie ma z tym problemu, bo nie ma świadomości swojej niewiedzy i niekompetencji. Skoro rodzice i nauczyciele mówili mu, że jest zajebisty, to taki musi być.

Czasami myślał, że prawdziwym zadaniem dzieci jest nie sprawiać zawodu swoim rodzicom. Co robisz w życiu? Staram się nie zawieść moich rodziców. On i jego rówieśnicy słyszeli zawsze „Staraj się bardziej” i cały czas się starają. Za chuja nie wiedzą po co, ale zabawa trwa.

Inteligent zastanawia się, o co chodzi

Norbert był sprzedawcą. Stało się tak z prostej przyczyny – nie znalazł niczego lepszego. Jak większość zaczął w sprzedaży, bo nikt nie chciał go zatrudnić w normalnej pracy. Poza tym firma miała dobry marketing i uwierzył, że wkrótce będzie zarabiał miliony. Gdy dotarło do niego, że to nie jest właściwa droga, okazało się, że jest za późno, aby zawrócić i spróbować czegoś nowego. To było jak znalezienie się na autostradzie, gdzie ma się już tylko zjazdy do podrzędnych zajęć.

Wciąż zastanawiał się, jak radzą sobie inni ludzie. Dzwonił do wielu key account managerów, brand marketerów i office administratorów, próbując sprzedać im swój produkt. Wiedział, że te tytuły oczywiście nic nie znaczą, sam miał podobny. Po prostu fajnie brzmią. Personal development assistant brzmi o wiele lepiej niż kierownik. Prawda była taka, że nie byli oni wiele mądrzejsi od niego. Na swoich profilach zawodowych nie wyglądali imponująco i poza wyjątkami nie ukończyli elitarnych szkół.

On był magistrem filologii polskiej, więc w praktyce nie miał wykształcenia. Magister humanista, który nie jest wesoły i przebojowy, przypominał wymierający gatunek. Każdy o tym wiedział, ale głośno tego nie mówił. Kiedyś, gdy przyznawał się, po jakich był studiach, ludzie mówili chociaż: „Naprawdę? Ja byłam kiepska z polskiego”. Oczywiście to trochę tak, jak podejść do kierowcy rajdowego i powiedzieć, że masz prawo jazdy – wiadomość nie zrobi na nim większego wrażenia. Teraz z kolei już nawet tego nie komentują.

Jego ulubiony wykładowca zwykł mawiać: „Po co wy się właściwie uczycie? I tak będziemy zbierać śmieci. Ja już mam swój śmietnik upatrzony”. Śmiali się z niego, nie rozumiejąc, że mówi prawdę. Szacunek, panie Andrzeju.

W końcu inteligent, będąc w kropce, zaczął pracować w sprzedaży i próbował zrozumieć, o co właściwie chodzi. Zrezygnował ze studiów doktoranckich, obiecując sobie, że kiedyś na nie wróci. Wiedział, że to nieprawda. Tak więc został doktorantem w zawieszeniu – nie wpisywał tego w CV, bo odstraszało ludzi, którzy nie chcieli zatrudniać mądrzejszych od siebie. W sumie się temu nie dziwił, sam by nie chciał. Nie mieli świadomości, że jego wiedza na nic się im nie przyda, ale wolał nie ryzykować.

Doskonale rozumiał, że jedyne, co może mu pomóc zrozumieć siebie, to ekspresja swojej natury, dlatego postanowił napisać o tym książkę. Może ktoś ją wyda. Może ktoś ją przeczyta. Może kiedyś to się stanie. Może. Czuł, że to, co stworzy, zdoła odkupić wszystkie jego winy. Wierzył, że wszyscy się opamiętają, gdy zobaczą jego dzieło, zaczną wygłaszać wykłady o jego twórczości i zapraszać go na spotkania autorskie.

Zastanawiał się, czy zdoła stworzyć coś, co będzie warte tylu lat zawodów i rozczarowań. Słyszał, że każdy dostaje kiedyś szansę. Jeśli to prawda, wiedział, że nie otrzyma już kolejnej.

Narkotyczna wizja

Reakcja ludzi na wieść, że pracował w call center, była taka, jakby powiedział, że był molestowany w dzieciństwie. Zawsze to Norberta bawiło. Krzywili się i od razu przechodzili do współczucia. Od kilku lat prowadził statystykę. Wykonał dotychczas osiemdziesiąt sześć tysięcy dziewięćset osiemdziesiąt rozmów. Najgorsza w pracy z klientem była konieczność bycia miłym. Każdy miewał kiepski dzień i mówienie z entuzjazmem „Dzień dobry panu. Miło mi pana słyszeć!” było wtedy wkurwiające.

O technikach dzwonienia wiedział wszystko. Po jednym „halo” wiedział, kim jest rozmówca, w jakim jest nastroju i jaki typ osobowości reprezentuje. Wiedział, czy osoba po drugiej stronie słuchawki kupi jego produkt szybciej, niż on sam by kupił. Robiąc coś cały czas, w końcu staniesz się w tym mistrzem. Wydawało mu się dziwne, że na co dzień nie potrafił sklecić trzech zdań w rozmowie z ekspedientką w sklepie, a przez telefon mógł nawijać godzinami.

Ciągle mówił sobie, że to wszystko chwilowe. Jak każdy inteligent, pisał bestseller. Iluzja tego, że zostanie się znanym pisarzem, była najgroźniejszym narkotykiem. Czuł, że powinni tego zabronić tak jak LSD. Wizja była tak cholernie atrakcyjna, że Norbert nie mógł się jej oprzeć. Czegokolwiek by sobie wymarzył, nic tego nie przebiło. I jakie dawało zajebiste alibi! Jeśli ci się nie uda – co masz jak w banku – możesz zwalić winę na świat, ludzi i system. W końcu się starałeś, pisałeś, harowałeś po godzinach, ale żaden chuj nie chciał wydać twojego dzieła. Genialne.

Tak, też dał się w to złapać. Wiedział, że większość ludzi nie ukończy swojego wymarzonego bestsellera i podda się wcześniej czy później. Tylko kilku dotrwa i wyśle swoje teksty do wydawnictw. Jeśli on znajdzie się w tym gronie, to może w końcu ktoś go wyda. Może nawet się sprzeda. Za wynagrodzenie autorskie kupi sobie dobrą whiskey, która zagłuszy żal.

Zdawał sobie sprawę, że pisarze amatorzy przypominają grupę plemników – jeden zwycięży. Ale za parę lat i tak nikt nie będzie o takim pisarzu pamiętał. Pisaniu towarzyszyła pokrętna logika: czy zarabia się na tym dobrze? Nie. Czy ludzie czytają książki? Nie, więc napiszę książkę i zarobię kupę kasy.

A co z tymi, którym się udało? Jak oni to zrobili? Wiedział, że oni rzadko kiedy byli inteligentami. Inteligent stanie się sławny po wydaniu książki, ale nie wyda już następnej. Inteligent ma naturalny talent do marnowania szans, jakie daje mu życie. A nie ma ich wiele, bo nie umie ich tworzyć. Zraża też do siebie ludzi, którzy mogliby mu pomóc.

Zdawał sobie sprawę, że nie był osobą zabawną. Lubił dobry stand-up i codziennie czytał dziesiątki kawałów, ale humor nie oznaczał bycia zabawnym. Był klasycznym inteligentem, którego większość ludzi toleruje, ale mało kto chce z nim na dłuższą metę przebywać.

Do inteligenta częściej żywiło się pretensje niż szacunek. Norbert potrafił powiedzieć raz na rok dwa dowcipy. Jeden był czyjegoś autorstwa i wszyscy bardzo się śmiali, może myśleli sobie: „Ten facet jest nawet zabawny”. Drugi dowcip był jego autorstwa. Ludzie udawali, że był zabawny, ale w głębi pewnie zadawali sobie pytanie: „O co temu gościowi chodziło? On chciał mnie, kurwa, obrazić?”. Niestety, niesmak pozostawał w nich do końca życia. O co mu chodziło? – to pytanie stawało się ważniejsze od pytania o sens istnienia.

Zazwyczaj inteligentów zaprasza się na przyjęcia w dwóch przypadkach – częstszy jest taki, że zapraszający nie wie, że zaproszony jest inteligentem. Drugi – partner inteligenta jest zabawny i dobrze będzie go mieć, a inteligentowi można znaleźć jakieś zajęcie. Najlepiej dać mu puzzle. Wszyscy byliby zadowoleni, jednak tak nie wypada.

Scena, w której poznajemy Annę i nie tylko ją

Słońce przebijało przez liście, tworząc żywą mozaikę. Strzeliste buki sprawiały wrażenie, jakby pozdrawiały każdego podróżnika, który zdecydował się z nimi spotkać. Ich idealnie proste pnie zdawały się drwić z praw grawitacji. Przebarwiająca się kora tworzyła tajemnicze piktogramy, którymi nieodmiennie wprawiała w fascynację kolejne pokolenia. Każde dziecko marzyło, aby odszyfrować tajemniczy alfabet, który wymyśliła natura. Każdy dorosły sprowadzał takie dziecko na ziemię, mówiąc, że znamiona na drzewie nic nie znaczą. Robił więc dokładnie to samo, co jemu robili jego rodzice.

Anna jednak nie dostrzegała niczego wokół. Biegła od godziny. Już nie zwracała uwagi nawet na pot. Myślami była w zupełnie innym miejscu i tylko słowa lektora, brzmiące w słuchawkach, przywracały ją światu. „Jestem pewna siebie i z łatwością osiągam swoje cele” – mówił energiczny kobiecy głos. Powtórzyła to w myślach, a następnie na głos i czekała na kolejne zdanie. „Wszechświat obdarza mnie samymi dobrymi rzeczami” – usłyszała. W tej samej chwili zorientowała się, że biegnie po asfalcie. Zatrzymała się i obejrzała za siebie. Przebiegła tak kilkaset metrów. Wróciła do zaparkowanego pod lasem mercedesa i wsiadła do środka. Spojrzała w lusterku na swoje odbicie.

– Dasz sobie radę – powiedziała z przekonaniem, lecz coś głęboko w niej zdawało się wątpić.

Miała wrażenie, jakby podpalała mokre drewno. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na ekran iPhone’a. Ku jej zdziwieniu nikt do niej nie dzwonił. Spojrzała na swoje odbicie w lusterku i uśmiechnęła się bez przekonania. Czytała, że warto się uśmiechać nawet na siłę, gdyż jej podświadomość nie przeanalizuje tego, ale od razu weźmie za dobrą monetę. Jak tłumaczył jej z uśmiechem jeden z jej mentorów – kłamstwo powtarzane odpowiednią liczbę razy stanie się prawdą. Gdy wyjeżdżała, minęła tylko jednego mężczyznę. Stał oparty o przydrożny znak, paląc papierosa i wpatrując się w zieloną koronę lasu. Nie wzbudził jej zainteresowania.

Choć mogła wjechać windą, weszła po schodach. Nagrodziła się w myślach za produktywność. Weszła do mieszkania i rozejrzała się. Była sama. W kuchni znalazła bukiet kwiatów i kartkę. Uśmiechnęła się i wzięła je do ręki. W tym momencie zadzwonił telefon.

– Dziękuję, kochanie – powiedziała do słuchawki.

– Drobiazg – odpowiedział Andrzej.

– Coś się stało? Myślałam, że jeszcze się zobaczymy.

– Musiałem wyjść wcześniej. Dzwonię, bo w przyszłym tygodniu mój znajomy organizuje szkolenie na temat sprzedaży. Pomyślałem, że może chciałabyś się tam wybrać.

– Z chęcią. Daleko? – spytała.

– Nie, w Katowicach.

– To super – odpowiedziała zadowolona.

– Wyślę ci szczegóły mailem. Dobra, muszę kończyć, za chwilę mam spotkanie. Trzymaj się ciepło.

– Pa, kochanie.

– Pa – powiedział, po czym się rozłączył.

Odłożyła telefon i spojrzała na zdjęcie wiszące w salonie. Przedstawiało ją oraz Andrzeja podczas wakacji nad Adriatykiem. Wpatrywała się w nie przez dłuższy czas, wspominając tamte wspaniałe chwile. Często zastanawiała się, czego jej brakuje do szczęścia. Miała wszystko, co mogła sobie wymarzyć, lecz coraz częściej odczuwała pustkę i brak. Gdy tylko pojawiały się takie myśli, rzucała się w wir zajęć, aby je zagłuszyć. Podobnie postąpiła i tym razem, bo włączyła komputer, aby jak najszybciej odpowiedzieć na maile.

Inteligent odstresowuje się w bibliotece, ale nie na długo

W każdy piątek Norbert chodził do biblioteki. Był to jego nawyk. Po całym tygodniu rozmawiania przez telefon godzina spędzona z książkami miała działanie uzdrawiające. Nigdy nie szukał niczego konkretnego, po prostu chodził między półkami i w końcu znajdywał jakiś dobry tytuł.

Właśnie natrafił naWezwanie do przemiany Krishnamurtiego. Czasami w ręce wpadają prawdziwe perełki – pomyślał. Jak zrozumieć swojego mężczyznę? – autorki nie znał. Nie rozumiał, po co pisać książkę na tak prosty temat. To jak napisać książkę pod tytułem Ile to jest 2x2? W końcu nie ma zbyt wielu sposobów na zadowolenie swojego mężczyzny. Tak naprawdę są tylko trzy – wyruchać go, nakarmić i być cicho przez większość czasu – nie rozumiał, dlaczego jeszcze nikt nie napisał o tym książki. Zastanawiał się, dlaczego kobiety tak komplikowały każdą, nawet najprostszą, rzecz.

Spojrzał na półkę obok. Alchemik Coelho. Kurwa – musiał zakląć w duchu. Jak każdy samozwańczy pisarz nienawidził Paulo Coelho. Niekoniecznie jego jako człowieka, ale jako autora, który tak dobrze się sprzedaje. Wiedział, że to naprawdę kiepska literatura z szablonowymi dialogami i fabułą, taka, którą mógłby stworzyć piętnastolatek ze średnią trzy i osiem. Większość autorów nie ma odwagi zejść do tego poziomu i dlatego właśnie pozostaną samozwańczymi pisarzami, podczas gdy Paulo będzie spijał śmietankę.

Dla Norberta gorszy od Coelho był jedynie Zafón, bo ten nie dość, że pisał podobne banały, to jeszcze językiem, na który pisarze zazwyczaj się nie decydują – Norberta przerastał ten język, jednak najgorsza była świadomość, że nikt poza nim nie dostrzegał, że Zafón w niczym nie różnił się od popowych radiowych piosenek.

W przeciwieństwie do Paulo i Carlosa on męczył się latami, pisząc swój bestseller, którego nikt nie chciał wydać. Niektórym autorom się udawało, mieli swoje pięć minut sławy w lokalnej gazecie i nic poza tym. Norbert wiedział, że znaczna część pisarzy nie zarabia na książkach. Za premię autorską wyjeżdżają na wczasy do Egiptu, a będąc tam, nie potrafią się rozerwać, tylko pracują nad kolejnym bestsellerem, licząc, że to będzie w końcu bingo. Akurat!

Życie pisarza