Zapach grzechu - Bekher Nana - ebook + książka

Zapach grzechu ebook

Bekher Nana

3,9

Opis

Ana jest szczęśliwą żoną i matką. Gdy pewnego dnia budzi się w obcym domu i okazuje się, że ukochany mąż ją sprzedał, przeżywa ogromny szok. Teraz ma żyć z Miguelem, groźnym gangsterem, który od pierwszej chwili nie ukrywa, jak bardzo jej pragnie… Choć początkowo Ana planuje ucieczkę, wkrótce wychodzi na jaw, że nic nie jest takie, jak się wydaje na pierwszy rzut oka, i być może to właśnie Miguelowi powinna zaufać.

Wielka namiętność, tajemnice z przeszłości i gangsterskie porachunki. „Zapach grzechu” to odważna i pasjonująca powieść, która żadnej czytelniczki nie pozostawi obojętną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 348

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (184 oceny)
88
39
24
23
10
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wojciechowski8

Nie polecam

Brak mi słów, dno i wodorosty
20
aniagw25

Z braku laku…

niespecjalnie przypadła mi do gustu. wszystko dzieje się bardzo szybko za szybko jak dla mnie. W momencie przeszli od gwałtu do miłości. .bez opisanych fajnie emocji jak w niektórych książkach. taki trochę autobus szybko bo następny przystanek.
10
Kalotka

Z braku laku…

Porażka. Nie polecam.
00
JoannaBura

Nie oderwiesz się od lektury

świetna historia, polecam serdecznie ♥️
00
bogda17-68

Nie polecam

Tego się nie da czytać. Szkoda niszczyć wzrok.
00

Popularność




Copyright © Nana Bekher Copyright © 2020 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Skład i łamanie: Mariusz Dański
Redakcja i korekta: Barbara Ramza-Kołodziejczyk
Wydanie I
Radom 2020
ISBN 978-83-66332-20-1
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.

Przeciwności, z którymi musimy się zmierzyć, często sprawiają, że stajemy się silniejsi. A to, co dziś wydaje się stratą, jutro może okazać się zyskiem.

Nick Vujicic

PROLOG

Wczoraj były moje dwudzieste piąte urodziny. Mój mąż, James, zabrał mnie na romantyczną kolację do restauracji Golden Rose i podarował mi piękne złote kolczyki. Spędziłam cudowny wieczór z ukochanym, a noc była wyjątkowo namiętna. Rano budzę się w cudownym nastroju. Promienie słońca wpadające przez okno rozświetlają całą sypialnię. Podnoszę się na łokciach i zauważam kartkę na szafce nocnej. Biorę ją do ręki i czytam:

„Kochanie, mam nadzieję, że dobrze spałaś. Musiałem pilnie jechać do firmy. Natán jest z Rosie. Kocham cię. James”

Mój mąż stanowczo za dużo pracuje. Wiem, że w jego firmie jest jakieś zamieszanie. Nie mówi mi wszystkiego, by mnie nie martwić, ale spędza tam całe dnie. Zapewnia mnie, że wkrótce wszystko się ustabilizuje, gdy tylko podpiszą nowy kontrakt. Może wtedy gdzieś się wybierzemy? Odpoczniemy w końcu i nacieszymy się sobą. Wstaję z łóżka i przeglądam się w lustrze. Moje długie, brązowe włosy zdecydowanie potrzebują ręki fryzjera. Narzucam szlafrok i schodzę na dół. Już na schodach słyszę śmiech naszego synka.

– Dzień dobry, pani Ano. – Rosie odwraca się w moją stronę. – Przepraszam, że panią obudziliśmy.

– Wystarczająco długo spałam.

Podchodzę do synka i go całuję.

– Czy mój mąż wyszedł dawno? – pytam dziewczynę.

– Godzinę temu – odpowiada, wrzucając zabawki Natána do pojemnika. – Pani Ano, a czy mogłabym dziś wyjść trochę wcześniej? Moja siostra przyjeżdża i...

– Żaden problem – przerywam jej. – Właściwie to daj mi chwilę, wezmę prysznic i jesteś wolna. – Uśmiecham się do niej.

– Dziękuję. – Rosie odwzajemnia uśmiech.

Idę na górę i wchodzę do łazienki. Rozbieram się, upinam włosy, by ich nie zamoczyć, odkręcam wodę i wchodzę pod prysznic. Po chwili w powietrzu unosi się migdałowy zapach mojego żelu pod prysznic. Uwielbiam ten aromat. Moja mama zawsze tak pachniała. Nie ta biologiczna, ale ta, która mnie wychowywała. Biologicznej matki nie pamiętam. Zostawiła mnie i tatę, gdy nie miałam jeszcze roku. Nigdy nie rozmawiałam o niej z ojcem. On nie chciał mówić, a ja nie pytałam, bo wiedziałam, że to część jego życia, której nie chce wspominać. Gdy miałam cztery lata, ojciec związał się z Theresą. Stała się dla mnie prawdziwą mamą. Kochała mnie, zajmowała się mną, mówiła, że jestem jej córeczką. Niestety sześć lat później jakiś idiota potrącił ją śmiertelnie samochodem, a ojciec już nie związał się z żadną kobietą. Zmarł na raka, gdy skończyłam osiemnaście lat. Mimo tego, że tak krótko miałam rodziców, to dostałam od nich mnóstwo ciepła i miłości. Mój ojciec był wojskowym, uczył mnie samoobrony i sztuk walki. Lubiłam te lekcje. Dzięki nim czułam się silna i bezpieczna. Jamesa poznałam kilka tygodni po pogrzebie ojca. Chciałam zacząć wszystko od nowa, zostałam sama i potrzebowałam zmiany. Miałam wtedy praktyki w agencji nieruchomości, a James właśnie szukał posiadłości. Od razu wpadliśmy sobie w oko. Wysoki, przystojny, dobrze zbudowany ciemny blondyn o piwnych oczach zdecydowanie zwrócił moją uwagę. James zaprosił mnie na lunch, następnego dnia na kolację i tak zaczęliśmy się spotykać. Szybko się w sobie zakochaliśmy, wzięliśmy ślub i przeprowadziliśmy się do Phoenix. Jedyne, czego brakowało nam do szczęścia, to dziecko. James był sceptycznie nastawiony. Mówił, że nie nadaje się na ojca, nie potrafi nim być, boi się, że zrobi dziecku krzywdę, bo nie będzie umiał trzymać takiego maleństwa, ale wiem, że gdy urodził się Natán, jego obawy minęły. James jest wspaniałym mężem i ojcem. Może z czasem powiększymy rodzinę? Ja nie mam siostry ani brata, James też jest jedynakiem. Może dlatego marzę o dużej rodzinie? Chcę, by Natán miał rodzeństwo.

Wycieram ciało bawełnianym ręcznikiem. Spoglądając w lustrzane odbicie moich orzechowych oczu, stwierdzam, że makijaż może poczekać. Orzechowe. James mi zawsze powtarza, że uwielbia orzechowy odcień moich oczu. Mój James... Zakładam białą bieliznę, zielone, materiałowe spodnie i kwiecistą bluzkę. Wychodzę z łazienki i idę do synka. Rosie chwilę później jedzie do domu. To miła dziewczyna, a Nat lubi jej towarzystwo. Godzinę później kładę małego spać. Natán szybko zasypia, a ja idę do naszej sypialni poczytać. Lubię literaturę kobiecą i książki kryminalne. Właśnie czytam „Nie ufaj nikomu” autorstwa Kathryn Croft, kiedy słyszę podniesiony głos mojego męża. Natán dopiero usnął, ten hałas go obudzi. Odkładam książkę i schodzę na dół. Mój ukochany blondyn jest z jakimś mężczyzną.

– James, mały śpi – upominam go.

Gość mojego męża podnosi na mnie wzrok. Wygląda jak jakiś groźny gangster. Na szyi ma tatuaż, który wyłania się spod białego kołnierzyka jego koszuli. Skąd James go zna i kim on jest? Kiedy nasze spojrzenia się spotykają, przechodzi mnie dziwny dreszcz. Tak jakbym się go bała. Wzbudza we mnie nieokreślony niepokój. Uważnie mi się przygląda, nie odrywając ani na chwilę wzroku, bada każdy centymetr mojego ciała.

– Ano proszę, idź na górę – mówi James zdenerwowanym głosem.

– Ana... – powtarza mężczyzna.

Jego głos utwierdza mnie w tym, że trzeba się go bać. Niski, ochrypły, z taką tajemniczą barwą. Stoję jak zahipnotyzowana. Kiedy James to zauważa, wyprowadza mężczyznę z domu, wychodząc razem z nim. Kto to był? Jesteśmy spokojną rodziną, a ten człowiek wyglądał na gangstera. Przecież James nie ma takich znajomych.

ROZDZIAŁ 1

Dwa miesiące później

ANA

Budzę się z okropnym bólem głowy i rąk. Powoli otwieram oczy, by zaraz je zmrużyć. W pomieszczeniu panuje półmrok, a w powietrzu unosi się zapach wilgoci. Nie wiem, gdzie jestem ani jak się tu znalazłam. Nawet nie mogę się ruszyć, bo moje dłonie są przywiązane do łóżka. Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to to, że zostałam porwana. Tylko jak? Pamiętam tylko, jak jadłam śniadanie z Jamesem i Natánem. Boże, co ja tu robię? Nagle słyszę czyjeś kroki. Oddycham z ulgą, gdy drzwi się otwierają i widzę w nich Ryana, przyjaciela mojego męża.

– Ryan, dzięki Bogu, że mnie odnalazłeś. Ktoś mnie chyba porwał.

Ryan zamyka drzwi. Na jego twarzy maluje się cyniczny uśmiech.

– Ale z czego ty się śmiejesz? – warczę. – Rozwiąż mnie i idziemy stąd.

Nic nie mówiąc, podchodzi bliżej.

– Ryan, do cholery! Rusz się – nalegam nerwowo.

– Oj Ana, Ana. – Uśmiecha się szyderczo. – Ale ty jesteś głupia.

Co? O co mu chodzi?

– Ryan, kurwa, nie mam ochoty na żarty! – Irytuje mnie to już. – Wypuść mnie.

– Nie mogę. – Kręci głową.

– Ryan, przestań. Odwiązuj mnie. – Bezskutecznie próbuję się wyszarpać z więzów.

– Zamknij się, kurwa!

– Jeśli ty za tym stoisz, to obiecuję ci, że James cię ukatrupi.

– James? Serio? – prycha. – A myślisz, że dzięki komu tu jesteś?

– Gdzie jest mój syn?

– W bezpiecznym miejscu.

– Dobra, wystarczy tych żartów. Odwiąż mnie.

Ryan podchodzi bliżej i przystawia mi pistolet do skroni. Co to, kurwa, ma być? Teraz naprawdę zaczynam się bać.

– Myślisz, że to żarty, ty mała suko! – warczy.

– Ryan, przestań. – Czuję, jak łzy cisną mi się do oczu. – Gdzie jest James?

– A skąd ja mam, kurwa, wiedzieć?! Pewnie pieprzy tę swoją nową dziwkę – syczy z obłędem w oczach.

Że niby co? Przecież mój mąż mnie kocha, nie zdradziłby mnie.

– Widzę, że nadal nie rozumiesz. – Wodzi pistoletem wzdłuż mojego brzucha. – Otóż, twój mąż cię sprzedał.

– Co ty pieprzysz?

– Nic a nic nie znasz Jamesa. To nałogowy hazardzista. Przegrał wszystko. Dom, firmę, samochody, dziecko, nawet twoją śliczną buźkę – wymienia z szyderczym uśmiechem.

– Nie wierzę ci – mówię ze łzami w oczach.

– W dupie mam to, czy mi wierzysz! Już jutro trafisz do swojego nowego pana, Miguela Navarro, ale najpierw ja się z tobą zabawię – mówi i podciąga mi sukienkę.

– Przestań! – krzyczę, kopiąc.

– Jeszcze raz kopniesz, a twój syn znajdzie się w małej trumience – grozi mi.

– Nie zrobisz tego!

Przerażają mnie jego słowa. Zaczynam trząść się jak osika, aż brakuje mi tchu.

– A chcesz się przekonać? – pyta, pozbawiając mnie bielizny. – Pamiętaj, że tylko ja wiem, gdzie jest twój bachor.

– Ryan, nie – proszę go, zalewając się łzami.

W ogóle mnie nie słucha. Zdejmuje spodnie i bokserki. Boże, on naprawdę to zrobi. Ten skurwiel mnie zgwałci. Pospiesznie zakłada prezerwatywę.

– Zawsze miałem na ciebie ochotę. – Ślini się, mierząc mnie wzrokiem.

– Zostaw mnie!

Na nic moje krzyki, i tak wiem, co się stanie...

– Rozchyl nogi – nakazuje.

– Nie. – Kręcę głową.

– Rozchyl, kurwa, nogi! – krzyczy.

Nie zamierzam mu się oddać. Będzie musiał zrobić to siłą.

– Ty mała dziwko!

Siłą rozsuwa mi nogi, po czym ostro we mnie wchodzi. Tłumię krzyk, bo ten idiota jeszcze źle by to zinterpretował. Porusza się szybko i brutalnie. Zabiję cię, skurwielu. Przyrzekam, że cię zatłukę.

– Mogłabyś trochę współpracować – dyszy nade mną.

– Pieprz się!

– Wyszczekana jak zawsze, ale przy Navarro uważaj, bo on ma w dupie twoje życie.

Ten potwór wykonuje jeszcze kilka mocnych pchnięć i kończy w pełni usatysfakcjonowany.

– Tylko ani słowa Navarro, bo więcej nie zobaczysz syna.

Wal się, dupku! Boże! Muszę odzyskać synka. To nienormalni ludzie. To nie są nawet ludzie.

Ryan, zadowolony, podciąga spodnie. Ściska mnie w żołądku, aż chce mi się wymiotować.

– A to nagroda za dobry seks – śmieje się drwiąco.

Włącza laptopa, którego przyniósł ze sobą, i pokazuje mi film, na którym mój synek bawi się z jakąś kobietą.

– To jest w czasie rzeczywistym, żebyś nie miała wątpliwości.

Z oczu zaczynają mi płynąć łzy. Boże, mój synek. Mój mały Nat.

– Chcę się wykąpać – mówię, pociągając nosem.

– I co jeszcze?! – warczy.

Kulę się na łóżku, a on podchodzi i odwiązuje mi ręce.

– Jeśli wywiniesz jakiś numer, a ja jutro o szóstej nie pojawię się z tobą w domu Navarro, twój syn zginie – grozi mi, a mnie przeszywa nieprzyjemny dreszcz.

Zabiłabym skurwiela, ale tak nie ocalę Natána. Muszę go odnaleźć, muszę odzyskać syna.

– Wstawaj. – Ryan ciągnie mnie za rękę.

Wyprowadza mnie z piwnicy i prowadzi schodami na górę. Na piętrze w korytarzu stoją jeszcze dwaj mężczyźni.

– Co jest grane? – pyta jeden z nich.

– Pani chce się wykąpać – odpowiada drwiąco Ryan.

– Dzwonił gość od Navarro – mówi goryl. – Zmiana planów. Mamy ją dostarczyć dziś.

– Świetnie. Biegnij, rusałko, pod prysznic. – Ryan spogląda na mnie. – Nie możemy się spóźnić.

Wchodzę do łazienki, a on za mną.

– Żartujesz sobie? – Odwracam się do niego.

– Bierzesz ten prysznic czy nie? – Siada na taborecie.

Kurwa!

Odwracam się tyłem do niego i zdejmuję sukienkę, majtki oraz biustonosz. Wchodzę pod prysznic i odkręcam wodę. Po moich policzkach płyną łzy. Boże, niech to będzie tylko zły sen.... Jestem silna. Dam radę. Muszę dać. Dla Natána, dla mojego synka. Zawsze dawałam sobie radę. Ojciec nauczył mnie, by się nie poddawać, by walczyć.

Kiedy kończę, on podaje mi ręcznik.

– Tylko pamiętaj, bez numerów – przypomina, patrząc na moje nagie ciało.

Odzyskam cię, Nat, i zemszczę się na tych, którzy nas skrzywdzili.

MIGUEL

– Co znowu, kurwa?! Czy w tym pieprzonym domu nie można mieć pięciu pieprzonych minut spokoju?! – wrzeszczę, słysząc kolejne pukanie do drzwi mojego gabinetu.

– Przepraszam, szefie. – Sanchez wychyla się zza drzwi. – Niestety transport broni się opóźni.

Co on pieprzy?

– Niestety w twoim pieprzonym interesie jest to, by był na czas – mówię, o dziwo, spokojnie.

– Ale oni jutro nie dojadą.

– To wyślij po nich helikopter!

Jak mnie wkurwia takie pierdolenie! Właściwie po co mi taki Sanchez, skoro nigdy nie potrafi załatwić niczego na czas? Wyciągam broń, mojego ulubionego Glocka 34, i przystawiam mu do skroni.

– To będzie na jutro ten transport czy nie?

– Tak – odpowiada cicho drżącym głosem.

– Nie słyszałem.

– Tak, szefie.

– No. – Klepię go po twarzy. – Grzeczny chłopiec. A teraz mów, kiedy będzie moja panienka?

– Tak jak szef kazał, Blackstorm przywiezie ją o szóstej.

– No i to mi się podoba. A teraz wypierdalaj.

Kiedy wychodzę z gabinetu, dzwoni moja komórka. To Bruno, mój starszy brat.

– Jak ten transport? – pyta.

– Sanchez odpierdala jakieś wałki, ale na jutro będzie.

– Zająć się tym?

– Sam potrafię dopilnować własnego interesu! – warczę. – Najwyżej poleci parę głów.

– Stary, nie możesz wszystkich rozpierdalać, bo zabraknie ci ludzi.

– Jeszcze trochę jest ich na świecie.

– Dobra. Stary, słyszałem, że Patterson oddał ci żonę.

– Nie oddał, tylko sprzedał. Ten skurwiel był mi winien dwieście milionów. Niech się cieszy, że mu łba nie odstrzeliłem – śmieję się.

– Kurwa! To grubo, ale Rodriquez mówił, że też mu pożyczył kasę. No, ale droga ta jego żonka.

– Droga, droga...

– Ciekawe jak wygląda? – zastanawia się.

I tu cię, braciszku, zaskoczę.

– Przekonasz się.

– Mam nadzieję.

Możliwe nawet, że uznasz mnie za szaleńca.

– Dobra, widzimy się jutro. A, i pamiętaj, że w środę przyjeżdża Elaine.

Kurwa! Zapomniałam o przyjeździe naszej siostry. Znowu będą problemy. Zawsze jak przyjeżdża, jakiś kutas się musi do niej przyjebać. Dobra. Mam jeszcze trochę czasu, więc może siłka, potem prysznic i poczekam na moją niunię. Ana Patterson... Na samą myśl o niej mi, kurwa, staje. Widziałem ją raz i już wtedy wiedziałem, że kiedyś będzie moja. Potem potwierdziły się moje podejrzenia co do niej, jej korzeni, dlatego zrobiłem wszystko, by była moja. Jej głupi mąż sikał ze strachu, kiedy przyłożyłem mu lufę do tego pustego łba. Nawet nie chciał negocjować. Jeszcze nigdy nie spotkałem takiego tchórza. „Duszyczko”, wracasz do domu...

ANA

Gdy zbliża się wyznaczona godzina, zaczynam czuć niepokój. Kim jest człowiek, któremu sprzedał mnie mój mąż? Mój żołądek boleśnie się skurcza, a serce bije jak szalone. Z ledwością łapię oddech. Mam duszności, jakbym chorowała na astmę.

– Co z tobą? – pyta mnie Ryan, widząc, jak próbuję głęboko odetchnąć.

– Nagle się tym przejmujesz? – rzucam szorstko, panując już nad oddechem.

– Oj, Ana, zawsze miałaś skłonności do dramatyzowania – prycha.

Co za bezczelny dupek!

– Ja dramatyzuję! – denerwuję się. – Miałam cię za przyjaciela, a ty mnie zgwałciłeś! – wyrzucam mu.

– Zawsze miałem na ciebie ochotę – kpi.

– Niedobrze mi, jak na ciebie patrzę – mówię z odrazą.

– Dobra, wychodzimy.

Chwyta mnie mocno za ramię i wyprowadza z domu. Na podjeździe stoi czarne auto. Nie zwracam uwagi na markę, rozglądam się dookoła, ale nie rozpoznaję miejsca, w którym jestem, bo otacza mnie las. Nie wiem nawet, czy nadal jesteśmy w Phoenix. Dom, z którego wychodzę, z zewnątrz wygląda na opuszczony. Gdzie ja jestem?

Ryan wpycha mnie do samochodu i zajmuje miejsce obok mnie. Odsuwam się od niego jak najdalej mogę. Czuję wstręt i obrzydzenie do tego człowieka. Przychodził do mojego domu, nie raz jedliśmy razem obiad czy kolację, a teraz okazuje się, że nie miałam pojęcia, kim on tak naprawdę jest.

Około szóstej docieramy na miejsce. Jesteśmy w zachodniej części Phoenix. Do posiadłości wiedzie około dwustumetrowa droga, przy której nie ma żadnych zabudowań. Trochę jak na odludziu. Przy wjeździe sprawdzają nas ochroniarze, zabierają Ryanowi broń, potem to samo znowu przy drzwiach. Co za pieprzona twierdza! Posiadłość jest wręcz ogromna, ze trzy razy większa od naszego domu, a mamy naprawdę spory dom. Mamy? Mieliśmy... Przekraczam próg domu Navarro. Czuję nieprzyjemny dreszcz. Wnętrze jest luksusowe, eleganckie, ale chłodne. Naprzeciwko drzwi wejściowych znajdują się podwójne schody prowadzące na piętro.

– Pan Navarro czeka w gabinecie – mówi jakiś goryl, gdy rozglądam się dookoła.

– Chodź. – Ryan ciągnie mnie za rękę.

Wchodzimy do gabinetu. Podchodzi do nas mężczyzna. Miguel Navarro. Wysoki, przystojny, dobrze zbudowany ciemny blondyn z kilkudniowym zarostem. Wygląda na około trzydzieści lat. Przyglądam mu się uważnie. Tatuaż! Ja go kiedyś widziałam. Robię krok do tyłu. Serce bije mi jak szalone, a oddech mam nierówny, przyspieszony.

– To ty. – Patrzę na niego. – Byłeś u mnie w domu.

Jestem pewna, że to właśnie on. To było jakieś dwa miesiące temu. Pamiętam to jego spojrzenie, ten tatuaż, a jego głos... W głowie szumi mi, gdy przypominam sobie ten jego niski, władczy głos. Aż mnie ściska w żołądku.

– Jaka bystra – odpowiada i popija whisky.

– Wypuść mnie.

Śmieje się drwiąco.

– Słuchaj, mała. – Podchodzi bliżej, omiatając wzrokiem moją sylwetkę. – Doskonale wiem, co potrafisz. Wiem, czego cię ojciec nauczył. Kickboxing, boks i co jeszcze?

– Aikido – odpowiadam, zakładając pasmo długich, brązowych włosów za ucho.

– No właśnie. To teraz wiedz, że ja nie jestem miłym facetem i na mnie to wrażenia nie robi, więc lepiej nie kombinuj tych swoich sztuczek, bo przywitasz się z moim przyjacielem. – Wyciąga broń. – To Glock 34 Gen 5 MOS. Często go używam. Niektórzy mówią nawet, że za często. – Rzuca spojrzenie na Ryana.

– To po co mnie kupiłeś?

– Żeby cię pieprzyć moim wielkim kutasem – odpowiada z szyderczym uśmiechem.

Przełykam ślinę. Jego to bawi. Nie mogę okazać słabości, choć się go boję, bo wtedy będzie już po mnie. Jak złamać tego bezdusznego człowieka?

– Wypuść mnie – mówię łagodnie. – Do niczego ci się nie przydam. Przecież możesz mieć każdą. – Patrzę, jak chodzi wokół mnie.

– Ale chcę ciebie – szepcze mi do ucha, zatrzymując się tuż za mną.

Odgarnia moje włosy na jedną stronę. Czuję jego oddech na karku. Moja klatka piersiowa szybko unosi się, gdy łapię oddech za oddechem.

– Od dziś jesteś moja – dodaje.

– Chyba w twoich snach – za późno gryzę się w język.

Ryan wybucha głupim śmiechem, a Miguel bez zastanowienia łapie za broń i strzela mu w ramię.

– Popierdoliło cię?! – krzyczy Ryan, zwijając się z bólu.

Jestem przerażona. Jestem, kurwa, przerażona. Ten człowiek jest popieprzony. Boże, ja tu nie chcę zostać.

Navarro odwraca mnie przodem do siebie i chwyta za gardło. Cholera, udusi mnie gołymi rękami.

– Słuchaj, mała, wiesz, ile takich cwanych dziwek przewinęło się przez moje łóżko? – syczy nade mną.

Jęczę przestraszona.

– A wiesz, gdzie teraz są? – kontynuuje. – Na cmentarzu. Więc jeśli nie chcesz, by i twoje piękne ciałko się tam znalazło, to bądź grzeczna. Zrozumiano?

Przytakuję, przełykając ślinę. Navarro mnie puszcza.

– No i tak ma być. – Klepie mnie w pośladek.

Gdyby nie to, co przed chwilą zobaczyłam, pomyślałabym, że chce mnie tylko wystraszyć.

– Blackstorm – zwraca się do Ryana, chowając broń – jak myślisz, jak ta mała się pieprzy?

– Nie wiem – cedzi przez zaciśnięte zęby, trzymając się za ramię.

– Jasne, ty gwałcicielu – rzucam mimowolnie.

– Co takiego? – Navarro ściąga gniewnie brwi.

O kurwa!

– Co jej zrobiłeś? – Spogląda na mnie, a potem na Ryana.

– Nic – odpowiada.

– Pieprzyłeś ją?

Ryan przez chwilę nic nie mówi, ja też wolę się nie odzywać.

– Kurwa! Pytałem o coś! – warczy.

– Tylko się zabawiliśmy – odpowiada nerwowo.

– Masz przejebane – grozi mu, przystawiając broń do jego skroni. – Mówiłem, że nikomu nie wolno jej tknąć!

– Nie! Proszę cię. – Podbiegam do Navarro, a on dziwnie na mnie patrzy. – Nie rób mu krzywdy, tylko on wie, gdzie jest mój syn – błagam go.

Navarro mierzy mnie wzrokiem.

– Sanchez! – woła.

Po chwili do gabinetu wchodzi jakiś chłopak. Chyba mniej więcej w moim wieku. Ma ciemną karnację, brązowe włosy i chłopięce rysy twarzy.

– Niech chłopaki wezmą tego tu i jadą po jej dzieciaka – nakazuje.

– Przywiozą go? – pytam, spoglądając najpierw na Navarro, a potem na chłopaka.

– Teraz to ja będę wiedział, gdzie jest twój syn.

Ty skurwielu!

– Niech zawiozą dzieciaka do domku i po drodze zgarną Samanthę, a ona ma się nim dobrze opiekować.

Co? Znowu jakaś obca kobieta będzie przy moim dziecku?

– Proszę, pozwól przywieźć go tu. Ja się nim zajmę, to moje dziecko – proszę go, ale widzę, że jest nieugięty.

– Ty to masz się zająć mną.

– A co z tym? – pyta Sanchez, wskazując na Ryana.

– Sanchez, no przecież wiesz – śmieje się Navarro. – Ma trafić tam, gdzie trafiają tacy skurwiele.

– Navarro, co ty? – panikuje Ryan. – Jesteśmy przyjaciółmi.

– Ja nie mam przyjaciół. A teraz wypierdalać! – warczy.

Navarro bierze mnie siłą pod ramię i prowadzi schodami na górę, do sypialni. Otwiera drzwi do przestronnego pokoju. Piękny i luksusowy. Kremowe ściany ozdobione są obrazami przedstawiającymi krajobrazy. Na środku stoi duże drewniane łóżko, a po bokach ciemne szafki nocne. Jest też garderoba i łazienka.

– To będzie twój pokój – mówi.

– Świetnie – rzucam z przekąsem.

– Jeśli będziesz grzeczna. – Chwyta mnie w talii. – A jak nie, to lądujesz w piwnicy.

Niestety wierzę mu.

– Ręka – mówi i sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki.

Podaję mu dłoń, a on wyciąga jakąś złotą bransoletkę i mi ją zakłada.

– Cóż za gustowna bransoletka – mówię, przekręcając dłoń.

– Ma wbudowany nadajnik. – Podnosi na mnie wzrok. – Będę wiedział, gdzie jesteś, a zdjąć ją możesz tylko, używając tej – mówi, zakładając drugą na swoją rękę.

– Jesteś nienormalny. – Potrząsam głową.

– Teraz jesteś już tylko moja – szepcze.

Chryste, co to za popieprzony człowiek.

– No, a teraz odśwież się, masz dwadzieścia minut, i szykuj się do kolacji – mówi, przewiercając mnie wzrokiem. – W garderobie znajdziesz swoje ubrania. A, i nie kombinuj, bo zarobisz kulkę i twój dzieciak też. Samantha jest miła i bardzo wierna.

Wpycha mnie do środka i zamyka drzwi. Słyszę, jak każe temu Sanchezowi mnie pilnować. Boże, ratuj mnie. Pokój jest z łazienką, więc szybko wchodzę pod prysznic. Kazał mi szykować się do kolacji, ale co później? Ciekawe co z Ryanem, zabili go? Jeśli tak, to oznacza to tylko jedno – ten człowiek nie cofnie się przed niczym. Wychodzę spod prysznica i wycieram się białym, bawełnianym ręcznikiem. Otwieram szafę. Chryste, tu naprawdę są moje rzeczy. Mój ulubiony wrzosowy sweterek, kremowa bluzka, moja mała czarna. Na dnie stoją moje buty – szpilki, sandałki, baleriny i inne. Jest też kilka nowych rzeczy, bardziej odważnych i seksownych. W komodzie, która stoi obok, jest moja bielizna, a w szkatułkach biżuteria. Wyciągam długie, złote kolczyki od mojego męża... Dostałam je dwa miesiące temu na urodziny. James, dlaczego mi to zrobiłeś? Po policzku spływa mi łza. Ja nie chcę tu być, nie chcę być jego niewolnicą. Nie podporządkuję mu się. Umrę tu... Nagle słyszę pukanie do drzwi.

– Pani Patterson – to głos tego chłopaka – dwadzieścia minut minęło, wchodzę.

– Już! – warczę zdenerwowana.

Kurwa! Jak w jakimś pierdolonym wojsku. Podciągam szybko spodnie i zapinam bluzkę.

Sanchez otwiera drzwi.

– Pan Miguel kazał, by pani coś zjadła – mówi.

– Niech się wypcha. Nie będę nic jadła. – Przewracam oczami.

– Dam pani dobrą radę, proszę się go słuchać. Dziś dwoje ludzi posłał do piachu.

Przełykam głośno ślinę.

– A... a Ryan? – pytam niepewnie.

– Wykonaliśmy polecenie.

O cholera! Ryan nie żyje?

– Zaprowadź mnie do niego – mówię.

– Przykro mi, ale nie dziś. Pan Navarro jest bardzo zdenerwowany.

– To kiedy?

– Niech pani będzie cierpliwa.

Świetnie.

– Położę się spać – mówię.

– Dobranoc, pani Patterson.

– Dobranoc.

Rozglądam się po pokoju, ale w końcu kładę się do łóżka. Moje myśli krążą wokół synka. Mój mały Natán. Wtulam się w poduszkę, szlochając. Rano budzi mnie pukanie do drzwi i głos chłopaka.

– Pani Patterson, wchodzę ze śniadaniem – mówi i otwiera drzwi.

Zrywam się z łóżka i zakrywam szlafrokiem.

– Przepraszam. – Chłopak spuszcza wzrok. – Myślałem, że jest pani ubrana. – Stawia tacę ze śniadaniem na stoliku.

– Ten cały Navarro jest w domu? – pyta.

– Jest w pracy, będzie późnym popołudniem. Smacznego – mówi i odwraca się.

– Czekaj! – zatrzymuję go. – Co ja mam tu robić?

– Nie wolno mi pani wypuszczać z pokoju, ale mogę przynieść pani jakieś książki, czasopisma – proponuje.

– Nie, dziękuję.

Chłopak wychodzi i zamyka drzwi na klucz. Czyli jestem więźniem. Patrzę na tacę z jedzeniem. Kanapki z łososiem, pomidorem i serem mozzarella, do tego sałatka owocowa, jogurt naturalny, sok pomarańczowy i kawa. Aż żołądek ściska mi się z głodu. Zabieram się za jedzenie. Mmm... Pyszne albo jestem taka głodna. Ostatnio jadłam wczoraj rano śniadanie... Z Natánem i Jamesem...

Cały dzień siedzę w tym pokoju i patrzę przez okno. Widok mam na przednią część domu. Na podjazd, bramę wjazdową... Ale co z tego? To teraz tak mają wyglądać moje dni? Mam tu siedzieć jak niewolnica? Myślałam, że ja i James jesteśmy udanym małżeństwem. Świetnie udawał. Sprzedał mnie i naszego syna jak jakieś rzeczy. A przyrzekał mi, że zawsze będzie ze mną, że zawsze będzie mnie kochał. Że nie pozwoli, by stała mi się krzywda, że jeśli będzie trzeba, odda za mnie swoje życie... James... Ty parszywy kłamco.

Około szóstej znów przychodzi ten chłopak. Puka do drzwi, po czym je otwiera.

– Pani Patterson, proszę, kolacja. – Stawia tacę na stoliku.

– Nie jestem głodna.

– Pan Navarro na panią czeka. – Podnosi na mnie wzrok, a ja głośno przełykam ślinę.

Dobrze wiem, co to oznacza. Dobrze wiem, czego chce ode mnie Navarro.

– Zaprowadź mnie do niego – mówię drżącym głosem.

– A kolacja?

– Nie jestem głodna.

Sanchez prowadzi mnie długim korytarzem na jego drugi koniec. Puka do drzwi. Gdy Navarro pozwala nam wejść, otwiera mi drzwi. Nie chcę wchodzić. Uparcie stoję w progu.

– Pani Patterson, proszę. – Głos chłopaka jest wręcz błagalny.

Rzucam mu gniewne spojrzenie i wchodzę do środka, a on zamyka za mną drzwi. Ta sypialnia jest ogromna. W jednym rogu stoi duże drewniane łóżko, a w drugim ława i dwa skórzane fotele. Są też dwie komody, regał na prawie całą ścianę, szafa, stół i szezlong. Wszystkie meble są jasne. Zauważam też kilka obrazów wiszących na białych ścianach.

– Zjadłaś kolację? – pyta szybko Navarro.

– Nie byłam głodna – odpowiadam, rozglądając się po pokoju.

– Masz, kurwa, jeść! – syczy.

– Nie byłam głodna – powtarzam.

– To przechodzimy do rzeczy.

Głośno przełykam ślinę. Będzie musiał mnie wziąć siłą. Nie chcę z nim tego robić. Co mam zrobić? Poprosić go? Żeby zaśmiał mi się prosto w twarz? Gdyby nie mały Natán, nie miałabym po co żyć.

Navarro podchodzi do mnie od tyłu i obejmuje mnie w talii. Już jest mi niedobrze.

– Ładna jesteś – szepcze mi do ucha. – Nawet bardzo ładna.

– Wypuść mnie – wyrywa mi się.

– Nigdy! – krzyczy, aż podskakuję. – Dużo mnie kosztowałaś.

Słyszę, jak rozpina pasek, a po chwili dochodzi mnie stukot metalu.

– Ręce – nakazuje.

Próbuję się odwrócić, by zobaczyć, co robi.

– Nie odwracaj się! Ręce – powtarza.

– Po co? Co chcesz zrobić? – pytam, czując cisnące mi się do oczu łzy.

– Jak ich mi zaraz nie dasz, to ci je odetnę! – warczy.

Podaję mu dłonie do tyłu, a on skuwa mnie kajdankami.

– Nie ucieknę, nie musisz tego robić.

– Robię to, bo lubię. – Nachyla się do mojego ucha.

Szybko ściąga mi spodnie i majtki. Popycha mnie na stół tak, że uderzam twarzą o zimny blat. Słyszę szelest rozrywanej folii i głośne sapanie tego skurwiela. Boże, pomóż mi – myślę w duchu. Navarro chwyta mnie mocno za pośladki, po czym ostro się we mnie wbija. Cholera jasna, czuję, jaki jest duży. Krzyczę z bólu, prostując się, ale on szybko kładzie mnie z powrotem.

– Kurwa! Jesteś zajebiście ciasna – dyszy.

Porusza się szybciej, rozpychając mnie swoim wielkim i grubym przyrodzeniem. Czuję, jak moje łzy spływają na blat stołu. Głośno dyszy i wydaje niezrozumiałe dźwięki. Kurwa, jemu jest dobrze, a ja się modlę, by już skończył. Przyciąga mnie mocniej, pociągając za skute nadgarstki, i wchodzi we mnie głębiej, po czym kończy, opierając dłonie o stół.

– Kurwa! – dyszy. – Ana...

– Rozkuj mnie – mówię przez łzy.

Navarro mnie rozkuwa, a ja pospiesznie zakładam spodnie, zapominając o bieliźnie. To było okropne. Nie potrafię inaczej myśleć.

– Nie ubieraj się – zatrzymuje mnie. – Czeka cię pracowita noc.

– Pieprz się! – wykrzykuję, nie wytrzymując już tych emocji.

– Ty mała suko!

Wymierza mi policzek. Ty dupku! Chwytam się za bolące miejsce. Pieprzony damski bokser!

– Sanchez! – krzyczy, podciągając spodnie. – Sanchez, kurwa!

Po chwili drzwi się otwierają. Sanchez patrzy na mnie przerażony, a ja zalewam się łzami.

– Co, szefie?

– Zabierz ją stąd! I zamknij na klucz! – warczy gniewnie.

– Chodź.

Sanchez bierze mnie pod rękę i wyprowadza.

– Czym go tak wkurwiłaś? – pyta.

– Odwal się – szlocham.

– Uderzył cię?

Nic nie mówię.

– Chryste, dziewczyno, jeśli chcesz żyć, nie wkurwiaj go.

Genialna rada. Sanchez prowadzi mnie do mojej sypialni i zamyka na klucz w tym pieprzonym więzieniu. Choć walka z góry wydaje się przegrana, nie poddam się.

ROZDZIAŁ 2

MIGUEL

Kurwa! Żadna tak mi się nie stawiała! Nie chciałem jej uderzyć, ale mnie wkurwiła. Kurwa, jak na mnie spojrzała! Oczy miała przepełnione smutkiem i żalem. Oczy... Ma niezwykle piękne oczy. Orzechowe tęczówki... Zupełnie jak Alma. Tak samo wtedy na mnie patrzyła... Ana jest taka do niej podobna. Oczy o orzechowym odcieniu. Aksamitne, malinowe usta. Delikatne rysy twarzy. Nawet figurę ma podobną. Patterson to jednak idiota. Oddać taką kobietę.

Wystarczy tego. Jadę do klubu dokonać egzekucji. W piwnicach mojego klubu mam specjalny apartament dla skurwieli. Wchodzę do celi, w której siedzi Ryan. Pilnuje go Ortega. Olbrzym, któremu kiedyś uratowałem życie. Skurczybyk nawet okiem nie mrugnie przy rozpierdalaniu kogoś.

– Krzesło – rzucam, a Ortega przynosi nasz ulubiony mebel.

Metalowe krzesło z dziurą w siedzisku. Stawia je na podwyższeniu.

– Navarro, no co ty! – Blackstorm znowu panikuje.

– Zamknij się, kurwa! – warczy Ortega. – Cały czas, kurwa, jęczy!

– Blackstorm, dobrze ci radzę, nie wkurwiaj Ortegi, bo on nie jest taki miły jak ja.

– Navarro, wypuść mnie. Będę dla ciebie pracował. Przydam ci się.

– Ja pierdolę!

Wyciągam z kieszeni marynarki knebel i zatykam gębę temu skurwielowi. Mam już dość tego biadolenia.

– No dobra, Ortega, rozbierz go. Zobaczymy, czym zgwałcił moją kobietę.

Ortega oczywiście posłusznie wykonuje polecenie i po chwili Blackstorm stoi nagi jak go Pan Bóg stworzył. Nie ma jakiegoś pokaźnego fiuta, zwłaszcza kiedy mu nie stoi, ale zapłaci za to, co zrobił, bo nie rusza się tego, co moje.

– Dobra, na krzesło – zwracam się do Ortegi.

Sadza go i przywiązuje do krzesła. Nikt z niego nie zszedł żywy i on też nie zejdzie. Blackstorm się szarpie i próbuje krzyczeć. Biorę skórzany, cienki pasek. No to zaczynamy zabawę. Uderzam go paskiem od spodu, trafiając w genitalia. Blackstorm prostuje głowę, naprężając wszystkie mięśnie. Wydaje tłumiony krzyk, szarpiąc się na krześle.

– Widzisz Blackstorm... – Stoję przed nim. – ...ja nigdy nie żartuję. Wiedziałeś, że cię ukażę, jednak zrobiłeś to.

Uderzam go kolejny raz. Tym razem mocniej. To musiało boleć, bo aż przesunął się z krzesłem.

– Wiesz, mógłbym znaleźć jakichś chłopaków, którzy by się z tobą zabawili, ale obawiam się, że jesteś tak popieprzony, że jeszcze by ci się to spodobało. – Wymierzam kolejny cios.

Skurwiel jest już chyba na skraju. Uderzam jeszcze raz. Już nie ma siły się ruszyć.

– Na drugi raz będziesz się słuchał. – Wyciągam mu knebel. – Właściwie, co ja mówię? Nie będzie drugiego razu.

– Pieprz się, Navarro! – wykrzykuje mi w twarz.

Widzę, jak Ortega aż się pali, by mu przypierdolić. To dobry chłopak. Dostanie nagrodę.

– Ortega, wykończ go.

– Dzięki, szefie – cieszy się.

Ortega lubi strzelać. Nigdy się z nikim nie pierdoli, tylko po prostu strzela.

Wyciąga broń i staje naprzeciw Blackstorma, przystawiając mu lufę do czoła. Posyła mu szyderczy uśmiech i strzela.

– Kurwa, chłopie! – Dostało mi się krwią tego gnoja.

– Sorry, szefie.

– Dobra, weź chłopaków i zróbcie tu porządek.

Wycieram się chusteczką. Kurwa! Wychodzę z klubu i jadę do domu. Od razu mi lepiej.

ANA

Cały dzień siedzę zamknięta w tym pieprzonym więzieniu. Miguel ani razu tu nie był. Może to i lepiej. Sanchez przyniósł mi rano śniadanie, później lunch, a teraz obiad. Nic nie zjadłam. Nie mam ochoty. Chcę stąd wyjść.

– Sanchez! – wołam go przez drzwi.

– Czegoś pani potrzebuje? – pyta.

Tak. Wolności.

– Ana.

– Nie rozumiem.

– Wystarczy Ana.

Jeśli przeciągnę go na swoją stronę, to może powie mi, gdzie jest mój synek. Wydaje się miłym, normalnym chłopakiem.

– Javier. Tak mam na imię.

– Javier, gdzie jest Navarro?

– Załatwia interesy – odpowiada krótko.

Coś chyba nie chcę wiedzieć jakie.

– Kiedy wróci? Chcę z nim porozmawiać.

– On sam do ciebie przyjdzie – wyjaśnia.

Świetnie!

– Niedługo wróci – dodaje.

Gdybym tylko wiedziała, gdzie jest mój mały Nat. Odnajdę cię, synku. Obiecuję, że odnajdę.

Mam dość tego siedzenia tutaj. Kładę się do łóżka i zasypiam. Kiedy się budzę, do mojej sypialni wchodzi jakiś facet. Nie widziałam go tu jeszcze. Wygląda jak jakiś zawodnik judo. Jest wręcz potężny. Patrzy na mnie obleśnym wzrokiem.

– Wyjdź stąd – mówię.

Nic nie odpowiada.

– Gdzie jest Sanchez? – pytam, rozglądając się za chłopakiem.

Wstaję z łóżka, a on szybko podchodzi do mnie i mnie łapie. Próbuję mu się wyszarpać, ale jest wielki i silny. Serce wali mi jak szalone z przerażenia. Kurwa!

– Sanchez! – krzyczę, a on uderza mnie w twarz.

Dociska mnie swoim wielkim ciałem do ściany, tak że ledwo mogę oddychać. Próbuję go kopnąć, odepchnąć, szarpię się, ale nie mogę się wyrwać. Jest o wiele silniejszy i na nic moje umiejętności.

– Nie szarp się, kurwa! – warczy. – Teraz się trochę zabawimy – mówi, podciągając mi sukienkę.

Pieprzony dom gwałcicieli! Gdy udaje mi się poluzować jego uścisk, słyszę huk. Zamieram. Olbrzym osuwa się na podłogę. Na dywanie pojawia się duża plama krwi. Podnoszę wzrok i widzę Miguela. Żołądek podchodzi mi do gardła i zasłaniam dłonią usta. Nie wiem, czy mam się cieszyć czy płakać. Za chwilę podbiega do niego jakaś kobieta. Taka koło pięćdziesiątki. Może to gosposia?

– Miro, zabierz stąd Anę – nakazuje Miguel. – A, i przygotuj proszę pokój Elaine. W środę przyjeżdża.

– Dobrze. Chodź, dziecko.

Kobieta podaje mi dłoń, idę z nią. Jestem w szoku. On mnie uratował, ale zabił człowieka. Mira prowadzi mnie do kuchni. Roztrzęsiona siadam na krześle. Emocje puszczają i z oczu zaczynają płynąć mi łzy.

– Dam ci coś na uspokojenie – mówi łagodnie.

Przytakuję tylko.

– Zrobił ci coś? – pyta z troską.

Kręcę głową.

– Spokojnie, dziecko. Miguel chciał cię chronić.

Chronić? Zabijając człowieka? On strzela do ludzi jak do kaczek.

– Ja już mam tego dość – płaczę.

– Będzie dobrze. – Gładzi mnie po ramieniu.

– Kim jest Elaine? To jakaś jego kochanka?

– Nie, nie. To przyrodnia siostra Miguela i Bruna. Ma dwadzieścia dwa lata. Jest piękna, atrakcyjna i lubi ściągać na siebie kłopoty, a bracia ją uwielbiają – wyjaśnia.

Ma ciepły, spokojny głos. Taki kojący.

– Ciężko mi uwierzyć, że Miguel kogoś lubi – mówię.

– Miguel miał trudne dzieciństwo – mówi smutno Mira. – Bardzo go to zmieniło. A potem panienka Alma. – Przygląda mi się. – Jesteś do niej taka podobna. Jakbyście były siostrami.

– Jestem jedynaczką. Kim jest Alma?

– To...

Urywa, gdyż do kuchni wchodzi Miguel.

– Zostawisz nas, Miro? – Spogląda na kobietę.

– Oczywiście – mówi ta i wychodzi.

Miguel bierze krzesło i siada obok mnie. Odruchowo się odsuwam.

– Nie musisz się mnie bać – mówi.

Że co? Czy jego popierdoliło? Co on mówi? Najpierw grozi mi, że mnie zabije, a teraz mówi, że mam się go nie bać.

– Żartujesz sobie? – Marszczę brwi. – Zgwałciłeś mnie, uderzyłeś i mówisz, że mam się ciebie nie bać? – Nadal nie wierzę w to, co powiedział.

– Słuchaj, zostaniesz tu, czy tego chcesz czy nie, więc lepiej dla ciebie będzie, jeśli będziemy się dogadywać – rzuca chłodno.

No i wyszedł z niego Navarro, którego wczoraj poznałam.

– Bądź gotowa za dwie godziny, idziemy do klubu – mówi, wstając.

– Ale ja nie mam ochoty.

– To jej nabierz! A, i masz jeść, bo jak nie, to wmuszę w ciebie to jedzenie – rzuca władczo i wychodzi.

Gdy Navarro znika, do kuchni wchodzi Sanchez.

– Normalnie jesteś moim cieniem – mówię z przekąsem.

– Mam cię pilnować.

– Przecież nie ucieknę. – Przewracam oczami. – Co to za wyjście do klubu dziś?

– Navarro świętuje udany interes – wyjaśnia, siadając.

– Świetnie.

– Słuchaj, ja wiem, że masz ciężko, i naprawdę ci współczuję, ale jest sposób na niego.

– To znaczy?

Javier patrzy za siebie.

– Musisz go w sobie rozkochać – mówi cicho.

– Oszalałeś?! – irytuję się.

– Nie krzycz – uspokaja mnie. – Będzie jadł ci z ręki, jeśli się w tobie zakocha.

– A ty skąd niby to wiesz?

– Pracuję dla niego siedem lat. Znam go – mówi pewnie chłopak.

– Nie będę się do niego wdzięczyć.

– Masz może siostrę? – Przygląda mi się uważnie.

– Nie, jestem jedynaczką.

Javier przez chwilę nic nie mówi, tylko skanuje mnie wzrokiem.

– Rób, jak chcesz, ale tylko tak będziesz go miała po swojej stronie. – Wstaje od stołu.

Nie no, świetny pomysł. Naprawdę. Mam rozkochać w sobie tego potwora. Nigdy! Najpierw musiałabym do niego przekonać samą siebie. Czy on naprawdę sądzi, że ja się do tego zmuszę?

– I jedz, bo Mira świetnie gotuje – dodaje, wychodząc.

Super. Nie mam zamiaru udawać, że lubię tego Navarro, i nie mam ochoty nigdzie z nim wychodzić. Choć może to być moja szansa ucieczki. Tłum, dużo ludzi. Może jakoś się wymknę?

Punktualnie o ósmej przychodzi po mnie Sanchez. Otwiera drzwi i dziwnie mierzy mnie wzrokiem.

– Naprawdę chcesz w tym wyjść?

– A co, źle wyglądam?

Mam na sobie brązowe materiałowe spodnie i kremową szyfonową bluzkę. Styl bardziej codzienny, ale nie wychodzę z własnej woli, więc nie mam zamiaru się stroić.

– Wyglądasz raczej jakbyś szła na zakupy, a nie do klubu. Navarro nie pozwoli ci tak wyjść. – Potrząsa głową.

Marszczę gniewnie brwi, gdy nagle wchodzi Navarro.

– A czemu ty jeszcze nie jesteś gotowa? – warczy.

– Jestem gotowa – mówię.

– Tak nie pójdziesz.

– Pójdę – upieram się.

Navarro podchodzi do szafy i nerwowo trzaska wieszakami. Po chwili wyciąga krótką, czerwoną sukienkę. Bardzo seksowną.

– W tym pójdziesz. – Rzuca mi sukienkę.

– Nie. – Przewracam oczami.

– Albo się sama przebierzesz, albo ja to zrobię! – warczy.

– Zapomnij – dodaję ze zbyt wielką śmiałością.

Javier patrzy na mnie z niepokojem. Przeginam. Czuję, że przeginam, ale nie założę tej kiecki. Miguel podchodzi do mnie, łapie mnie za bluzkę i zdziera ją ze mnie, odsłaniając mój biustonosz. Jęczę przestraszona, a on wbija wzrok w mój dekolt.

– Przebierzesz się, czy mam dokończyć?

Przełykam głośno ślinę.

– Możesz wyjść?

– Miałaś wystarczająco dużo czasu, by się wyszykować – syczy.

– To się chociaż odwróć.

– Nie wkurwiaj mnie! – niemalże krzyczy.

Tak. Jeszcze odbierz mi resztkę prywatności. Javier się odwraca, a Miguel wlepia we mnie wzrok, kiedy się przebieram. Dziwnie się czuję. Moje ciało drży, gdy patrzy na mnie z takim pożądaniem.

Pół godziny później jesteśmy na miejscu. Już widzę, że nici z mojej ucieczki. Klub jest spory, ale wszędzie pełno ochrony. Idziemy do wyznaczonej strefy, pilnowanej przez czterech goryli. Jest tu już kilkoro znajomych Navarro, jakieś panienki, fontanny alkoholu i narkotyki. Świetnie po prostu.

– Więc ten twój złoty biznes to narkotyki? – rzucam mu.

– O nie, moja droga. Ja się tego gówna nie tykam, ale nikomu nie bronię – mówi, wyciągając papierosa.

– Tu chyba nie wolno palić.

– A kto mi zabroni? – Odpala papierosa. – To mój klub.

Super. Ciekawe, czy w tym mieście coś nie należy do niego? Po chwili dwie kelnerki donoszą więcej alkoholu. Navarro klepie jedną z nich w pośladek, a ona odwraca się do niego i chichocze. Nachyla się, szepcząc mu coś do ucha, a on rzuca mi spojrzenie. Chyba jest głupi, jeśli myśli, że ja jestem o to zazdrosna. Upijam łyk drinka, starając się nie zwracać na niego uwagi. Nagle siada koło mnie jakiś mężczyzna. Miguel zerka na nas i poprawia się na sofie.

– Nie mieliśmy okazji się poznać – mówi nieznajomy.

– Ale ja nie mam ochoty cię poznawać.

– Pyskata jesteś. Jestem Bruno, brat Miguela.

O kurwa! Odwracam się w jego stronę.

– Ana – odpowiadam i wypijam całego drinka.

Miguel wstaje i wychodzi. Korzystam z okazji i parę minut po nim udaję się sama do toalety. Co prawda jest parę kroków od naszej strefy vip, ale przed wejściem też stoi jakiś goryl. Kiedy wychodzę, słyszę jakieś odgłosy dobiegające z pomieszczenia obok. Drzwi są uchylone, więc zaglądam. Kurwa! To Miguel i ta kelnerka. Miguel siedzi na kanapie, trzyma ją za włosy, a ona robi mu loda. Nie no, świetnie po prostu. Kiedy tak patrzę na nich, uświadamiam sobie, że mnie czeka to samo. Pieprzony zboczeniec! Widzę, jak dziewczyna próbuje wysunąć jego penisa z ust, ale on jej nie pozwala. Przyciska jej głowę do krocza i zadowolony kończy. Dziewczyna się krztusi. Co za skurwiel! Łapie ją za gardło i warczy, że ma robić to, co on chce. Wystarczająco się napatrzyłam, aż zebrało mi się na wymioty. Wracam i siadam na swoim miejscu. Wypijam szybko kolejnego drinka. Navarro wraca i siada naprzeciw mnie. Jest zadowolony, ale widzę też, że coś go zirytowało. Nagle podchodzi do niego jakaś blondynka. Siada na nim okrakiem i zaczyna go namiętnie całować. Miguel wsuwa jej dłonie pod krótką spódnicę. Brawo, co za przedstawienie! Najpierw ta kelnerka, teraz to. Bruno na mnie spogląda.

– Wiesz, że wystarczy jedno twoje słowo, a ją zlikwidujemy – mówi.

– Porąbało cię?! Niech Miguel się pieprzy, z kim chce! W dupie to mam. – Wstaję mocno zirytowana.

Miguel widząc to, zrzuca z siebie blondynę i łapie mnie za ramię.

– A dokąd to? – pyta.

– A co ty za szopki odstawiasz?

– Zazdrosna jesteś? – Lekko rozchyla usta.

– Oszalałeś?!

Szybko chwyta moją twarz i mnie całuje. Pomijając fakt, że mnie wkurwia od samego początku i szczerze go nienawidzę, to ten pocałunek mi się podoba. Ma takie soczyste i aksamitne usta, a ten pocałunek jest taki gorący. Po chwili odsuwam się.

– Nie będziesz najpierw całował jakiejś dziwki, a potem mnie! – rzucam gniewnie.

– W porządku. Teraz jestem już tylko twój. – Klepie mnie w pośladek.

Boże, zaczynam to nienawidzić. I nie chcę, żeby był mój. Zrobił to celowo, by mnie zdenerwować, a ja głupia połknęłam haczyk. Dwie godziny później mam już dość. Głowa mnie tylko boli od tego dymu i głośnej muzyki. Miguel co jakiś czas wychodzi, zostawiając mnie pod „opieką” dwóch goryli. Pewnie w międzyczasie pieprzy te kelnerki, jedną po drugiej. W końcu po dwudziestu minutach zjawia się i siada koło mnie, obejmując mnie.

– Co taka nie w humorze jesteś? – Nachyla się.

– Chcę już wracać – mówię.

– W sumie możemy wracać. – Przesuwa dłonią po moim ramieniu. – Mam straszną ochotę na ciebie.

Chwyta mnie w talii i sadza na sobie okrakiem. Czuję jego nabrzmiałą erekcję. Kurwa, tylko nie to... Trzyma mnie mocno i znów wpija się w moje usta w namiętnym pocałunku. Nie odpuści mi. Na pewno nie. Liczyłam na to, że będzie pijany i da mi spokój, ale skurwiel się pilnuje całą imprezę.

Piętnaście minut później jesteśmy w domu. Idziemy prosto do jego sypialni. Stoję nieruchomo na środku pokoju, a Miguel ściąga marynarkę, po czym rozpina koszulę i ją zdejmuje, odsłaniając umięśniony tors i plecy ozdobione tatuażami. Podchodzi do mnie od tyłu i chwyta mnie w talii. Odgarnia moje włosy na jedną stronę i zaczyna całować drugą stronę mojej szyi. Odruchowo odchylam głowę, umożliwiając mu łatwiejszy dostęp. Kurwa, Ana! Stop! Prostuję się.

– Dziś będę delikatniejszy – szepcze.

Świetnie. A czy możemy w ogóle tego nie robić?

Miguel rozsuwa mi sukienkę, która swobodnie opada na podłogę. Przechodzi mnie dreszcz. Słyszę, jak zdejmuje spodnie. Odwraca mnie do siebie i mierzy wzrokiem.

– Jesteś niezwykle piękna – mówi, a oczy błyszczą mu z podniecenia.

Bierze mnie za rękę.

– Chodź – mówi i prowadzi mnie do łazienki.

Lekko przymyka drzwi. Zdejmuje mi biustonosz i odkłada na półkę. Wkłada dłonie pod moje majtki i powoli zsuwa mi je, kucając przede mną. Wsuwa we mnie palec, całując wzgórek między moimi udami. Jęczę. Moje ciało mnie zdradziło.

– Widzisz, podoba ci się – mówi zadowolony z siebie.

– Wcale nie. – Potrząsam głową.

Wstaje i ściąga bokserki. Przez chwilę zatrzymuję wzrok na jego imponujących rozmiarów penisie. Cholera, jest naprawdę duży. Miguel odsuwa drzwi od kabiny. Wchodzimy pod prysznic, a on odkręca wodę. Muszę przyznać, że ciepła woda działa niezwykle kojąco na moje zmęczone ciało. Miguel wyciska na dłonie trochę migdałowego żelu i rozmasowuje mi go na ramionach. Pierwszy raz jest dla mnie miły i czuły. Po chwili jego ręce wędrują na moje piersi. Pieści je i delikatnie masuje. Odwraca mnie do siebie. Bierze gąbkę, wyciska na nią trochę żelu i podaje mi ją. Myję go, zaczynając od ramion i torsu. Odchyla głowę do tyłu, mrucząc. Hmm... Podoba mu się.

– Skąd u ciebie tyle tatuaży? – pytam.

– Lubię je.

– Tak jak skuwanie kajdankami? – Podnoszę na niego wzrok.

– To też lubię, ale ty mnie sprowokowałaś.

– Tym, że nie chciałam, byś mnie zgwałcił? – uświadamiam mu.

– Ale się uparłaś na ten gwałt – syczy.

– Nie chciałam tego. – Kręcę głową.

– Ale teraz jesteś moja i mogę zrobić z tobą, co tylko będę chciał. – Patrzy na mnie z wyższością.

– Odwróć się – mówię chłodno.

Odwraca się, a ja myję jego plecy.

– Kupiłeś mnie, więc uważasz, że masz do mnie prawo?

Chyba go irytuję, bo przestępuje z nogi na nogę i opiera dłonie na biodrach.

– Ano, twój mąż był mi winien sporą sumę pieniędzy, a długi trzeba spłacać – mówi, jakby to było jakimś wyjaśnieniem.

– Dlatego wziąłeś nasz dom, firmę, wszystko, co mieliśmy?

– Nie. Ja chciałem tylko ciebie. – Odwraca się do mnie i patrzy mi prosto w oczy.

– A reszta?

– Nie tylko mnie był dłużny.

James to idiota. Jak ja mogłam przez tyle lat się na nim nie poznać? Moje małżeństwo było fikcją, a ja naprawdę go kochałam. Chłonęłam te wszystkie jego kłamstwa. Nienawidzę go. Zapłaci mi za wszystko.

Miguel przyciąga mnie do siebie i delikatnie całuje, przygryzając mi dolną wargę. Odsuwa drzwi kabiny i sięga do szafki po prezerwatywę. Więc jednak to zrobi. Szybko rozrywa folię i zakłada kondom. Drżę. I nie wiem, czy to ze strachu czy z podniecenia. Chwyta mnie w talii i dociska do ściany. Unosi moją prawą nogę i powoli we mnie wchodzi, pomrukując. Wydaję cichy jęk, zarzucając mu ręce na szyję. Porusza się najpierw powoli, stopniowo przyspieszając. Dziś pozwala mi przyzwyczaić się do jego męskości. Dziś jest delikatny.

– Tak mi w tobie dobrze, Ano – szepcze, chowając twarz w moich mokrych włosach.

Jego ruchy stają się głębsze, ale nie jest tak brutalny jak wczoraj. Podnosi moją drugą nogę, a ja oplatam go w pasie. Unosi mnie, nabijając na swojego penisa. O cholera! I mimo, że tego nie chcę, przeszywa mnie fala orgazmu. Zaciskam usta, by się nie zdradzić, ale on to poczuł.

– O tak, maleńka – mruczy.

Miguel wykonuje jeszcze kilka mocniejszych pchnięć i kończy, wykrzykując moje imię. Gdy się wysuwa ze mnie i mnie puszcza, osuwam się na ścianę. Nogi mam jak z waty.

– Ana! – Miguel szybko mnie łapie.

Bierze mnie w ramiona i wynosi spod prysznica. Wyciera ręcznikiem i zanosi do łóżka. Po chwili kładzie się koło mnie. Czuję, jak całuje mnie w ramię, po czym zasypiam.

ROZDZIAŁ 3

MIGUEL

Kiedy wstaję, Ana jeszcze śpi. Pięknie wygląda. A wczorajszy seks był najlepszy na świecie. Nienawidzę, kiedy mówi, że ją zgwałciłem. Przecież, kurwa, teraz jest moja!

Ubieram się i schodzę na śniadanie. Szykują mi się dwa bardzo pracowite dni i pewnie mało będę się widział z Aną. Szkoda, choć ona pewnie się ucieszy.

– Sanchez – zwracam się do niego. – Zostajesz dziś z Aną. Ja muszę jechać do klubu.

– Ma siedzieć cały czas w pokoju?

– A co, kurwa, do zoo chcesz ją zabrać?

Patrzy na mnie dziwnie.

– Szefie, Fernando mówił, że jest jakiś problem z tym nowym klientem.

– Jaki znowu, kurwa, problem? – irytuję się.

– Nie przelali jeszcze kasy.

– Zapierdolę skurwiela! Już raz przekładał termin.

Jak mnie wkurwiają tacy ludzie! Towar chce na czas, ale zapłacić to wielka łaska.

– Powiedz Antonowi i Jose, że mają być gotowi za pięć minut. Jedziemy audi – nakazuję.

Na co dzień jeżdżę BMW i8, ewentualnie Audi TT, a z chłopakami właśnie Audi Q5. Pięć minut później wychodzę, a Anton i Jose już czekają. I tak ma być.

Po dwudziestu minutach jesteśmy w domu tego gościa. Chłopaki jak zwykle wpadają z impetem, rozwalając drzwi. W salonie siedzi jakaś kobieta z małą dziewczynką. Pewnie to jego żona i córka. Mała zaczyna płakać, a matka ją przytula. Po chwili przychodzi następna kobieta, starsza. Może matka, gosposia? Chuj mnie to obchodzi.

– Gdzie twój mąż? – pytam.

– Na górze, w gabinecie – odpowiada przerażona kobieta.

– Jose, pilnuj ich – zwracam się do niego. – Anton, chodź.

Wchodzimy na górę i szukamy gabinetu. Drzwi do jednego z pokoi są uchylone. I jest nasz klient.

– Kurwa, Navarro! – Podnosi się.

– Powiedz mi – podchodzę do niego, wyciągając glocka – jak ty się właściwie nazywasz?

– Martinez – odpowiada drżącym głosem.

– Słuchaj, Martinez, czy ty czegoś nie zrozumiałeś z naszej umowy?

– Zapłacę ci. – Drży.

Żadna mi nowość. Nie jestem pierdolonym świętym Mikołajem i nie rozdaję prezentów.

– Wiem. Już drugi raz się spóźniłeś, a wiesz, jak ja tego nie lubię.

– Za tydzień będzie kasa – obiecuje.

Śmieję się. Co, pojebało go?

– Słuchaj mnie, masz dwa dni! – warczę.

– Nie zdobędę takiej kasy.

– Spokojnie, ostatnio zbieram żony dłużników.

Martinez patrzy na mnie z przerażeniem.

– Nie, proszę. Zostaw moją rodzinę – panikuje.

– Masz dwa dni – syczę.

– No dobra. Będzie.

– No widzisz. A to, żebyś pamiętał – mówię i strzelam mu w nogę.

Wkurwił mnie. Wychodzimy i jedziemy do klubu. Mam dziś jeszcze dużo spraw do załatwienia. Może nawet będę musiał lecieć do Las Vegas. Chętnie bym zabrał ze sobą Anę. Może trochę by się odprężyła? Choć pewnie woli spędzać czas beze mnie. Szkoda... Jak ja mam ją do siebie przekonać?

ANA

Kolejne dwa dni mam dosyć spokojne. Oprócz tego, że siedzę zamknięta jak ptak w klatce. Navarro wraca późno, a ja udaję, że śpię, i mam spokój. Dziś przyjeżdża jego siostra. Miguel chodzi od rana mocno zdenerwowany. Mira mówi, że ta mała chce tu dłużej zostać. Podobno nawet pół roku. Mówi, że bracia ją bardzo kochają i lubią, jak tu przyjeżdża, ale zawsze ktoś ginie, bo ta dziewczyna działa na facetów jak magnes, a bracia nie pozwalają nikomu się do niej zbliżyć. Navarro po nią jedzie i mają wrócić na obiad. Już od progu słyszę radosny pisk i śmiech niczym u nastolatki. Po chwili wchodzi piękna dziewczyna o długich ciemnoblond włosach, z ogromnym uśmiechem.

– To jest twoja nowa dziewczyna? – Przygląda mi się z uśmiechem. – Jaka śliczna i podobna do...

– Wystarczy, Elaine! – warczy Miguel.

– Boże, ty jak zwykle taki spięty jesteś – beszta go. – Jestem Elaine. – Wyciąga do mnie dłoń.

– A... Ana – jąkam się.

– Długo jesteście razem? – pyta.

Razem? Jakie razem?

– Niecały tydzień – odpowiadam z przekąsem, a Navarro gniewnie ściąga brwi.

Elaine bierze mnie pod rękę.

– Podoba ci się tu? A co sądzisz o ogrodzie? – pyta. – Jest piękny, prawda? Sama wybierałam dekoracje. Zainspirowałam się podczas urlopu na Capri – mówi z dumą.

O czym ty mówisz, dziewczyno? Jaki ogród? Ja tu siedzę jak w więzieniu.

– Szczerze – zatrzymuję się – nie wiem, nie mam pojęcia. – Wzruszam ramionami.

– Jak to? – dziwi się.

– Ana – upomina mnie Miguel, wsuwając dłonie do kieszeni spodni.

– Całymi dniami siedzę zamknięta w pokoju na piętrze. Dziś pierwszy raz twój brat wypuścił mnie na obiad. – Spoglądam w jego stronę.

– Ana! – gniewnie warczy na mnie Miguel.

– Ja nic z tego nie rozumiem. – Elaine kręci głową.

– Widzisz, Elaine, nie jestem tu z własnej woli – odważam się wyznać.

Mam gdzieś, co zrobi mi za to Navarro. Niedługo zapomnę, jak wygląda słońce, jak pachnie świeże powietrze, jak to jest czuć powiew wiatru na skórze.

– Miguel. – Dziewczyna rzuca mu gniewne spojrzenie.

– Pożałujesz! – grozi mi Navarro.

– Co tu się, do cholery, dzieje? – Elaine odwraca się do brata. – Mówiłeś, że mieszka z tobą twoja dziewczyna!

– Elaine, to nie twoja sprawa – mówi Miguel.

– Więzisz ją?

– Trafnie to ujęłaś – wtrącam.

– Zamknij się, Ano!

– Miguel! – karci go.

– Kurwa! Zamknijcie się obie!

– Weź spadaj. – Elaine zdecydowanie się go nie boi. – Chodź, pokażę ci ogród – mówi i kierujemy się do drzwi.

O cholera! Wyjdę stąd. Wyjdę na dwór. Od wizyty w klubie nie wystawiłam nosa za drzwi. Nawet po domu nie chodzę. Wiem tylko, gdzie jest moja sypialnia, jego sypialnia, gabinet i kuchnia. Idę z Elaine na drugą stronę posiadłości, gdzie znajduje się ogród. To niesamowite miejsce. Jest takie kolorowe, a w powietrzu unosi się zapach cudownej lawendy. Pośrodku stoi drewniana altana ozdobiona pnączami, obok jest huśtawka, są też piękne ławki i staw z mostkiem.

– Wow. Naprawdę piękny ogród – mówię, gdy przechadzamy się z Elaine.

– Dziękuję. – Uśmiecha się. – Więc opowiesz mi, jak tu trafiłaś?

Kręcę głową.

– Ana.

– Wystarczająco narozrabiałam. Poza tym znam cię od paru minut, a jesteś siostrą Miguela – mówię.

Chyba uraziłam ją tymi słowami, bo jest smutna.

– Nie jestem taka jak moi bracia. – Odrzuca do tyłu pasmo włosów.

– Przepraszam. – Spuszczam wzrok.

– Wiem, że oni robią złe rzeczy, zwłaszcza Miguel, ale naprawdę można wydobyć z nich dobro.

Siadamy na ławce. Biorę głęboki oddech, wciągając w płuca świeże powietrze.

– Kilka dni temu dowiedziałam się, że mój mąż mnie sprzedał – wyznaję.

– O matko! – Dziewczyna zasłania dłonią usta.

– Twojemu bratu – dodaję. – Jestem mu potrzebna tylko do... – urywam.

– Nie musisz kończyć. – Kręci głową. – Rozumiem. Mogę ci pomóc. – Podnosi na mnie wzrok. – Porozmawiam z nim, żeby cię wypuścił.

– On się na to nie zgodzi. Poza tym tylko on wie, gdzie jest mój synek – dodaję smutno.

– Masz synka? – pyta zaskoczona.

– Tak... W piątek są jego drugie urodziny, a mnie przy nim nie będzie.

Uśmiecham się na wspomnienie, jak ostatnio bawiłam się z Natánem.

Chwilę później przychodzi Javier.

– Cześć, Javier. – Elaine zalotnie się do niego uśmiecha, trzepocząc długimi rzęsami.

– E... Elaine. – Chłopak jąka się.

Wow! Oni są w sobie zakochani. No nieźle. Choć lepiej żeby ten furiat się nie dowiedział, bo go zabije, a to miły chłopak.

– Ana. – Patrzy na mnie.

– Miguel?

– Tak. Kazał mi cię przyprowadzić.

– Porozmawiać z nim? – proponuje Elaine.

– Nie, lepiej mu się nie narażaj.

Sanchez prowadzi mnie do gabinetu Navarro. Ten siedzi na biurku. Jest zły. Bardzo zły. Podchodzi do drzwi i przekręca zamek. O kurwa! Już po mnie. Staje naprzeciwko mnie i wpatruje się we mnie.

– Co ty sobie, kurwa, myślałaś? – warczy. – Myślałaś, że poskarżysz się mojej siostrze, a ja cię wypuszczę?!

Przełykam ślinę przestraszona. On jest naprawdę nieobliczalny.

– Zaraz ci pokażę, kto tu rządzi.

Podchodzi do biurka i wyjmuje kajdanki. Brutalnym seksem chce pokazać mi swoją wyższość. To, że on tu rządzi, a ja jestem tylko jego sekszabawką. Skuwa mnie, by udowodnić mi swoją władzę nade mną.

– Proszę, nie – łkam.

– Jeszcze jedno słowo, a wepchnę ci kutasa do tej ślicznej buźki – syczy.

O cholera! Przypomniała mi się ta kelnerka z klubu. Serce podchodzi mi do gardła, a żołądek nieprzyjemnie i boleśnie się ściska. Boję się go. Boję się, gdy tak się wścieka.

– Zapamiętaj sobie jedno, ja tu stawiam warunki – mówi, chodząc koło mnie. – Za dobre zachowanie będziesz nagradzana, a za złe karana – dodaje z wyższością.

Tylko że ja tu jestem ciągle karana. Rzadko się czegoś boję, ale ten facet mnie przeraża. Ma w sobie coś takiego, co naprawdę napawa przerażeniem. Nie wiem, czy to przez te tatuaże, czy wyraz twarzy? Bez poznawania jego charakteru można się go bać.

– Dziś zostaniesz ukarana – kontynuuje.

Żadna mi nowość.

– Dziś nie będę delikatny. – Stoi przede mną, patrząc mi prosto w oczy. – Będę cię pieprzył ostro i mocno, żebyś wiedziała, kto tu rządzi. Zrozumiałaś?

Przytakuję ze łzami w oczach.

– Ale możesz sobie wybrać, gdzie najpierw cię wypieprzę. – Uśmiecha się szyderczo. – Więc... co wybierasz?

Jego to bawi. Poniżanie mnie go bawi. Traktuje mnie jak zwykłą dziwkę. Zimny, bezduszny potwór.

– Pytałem, co wybierasz? – powtarza.

– Wybieram... Wybieram śmierć – mówię pewnie.

Navarro prostuje się. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Przewierca mnie wzrokiem, z którego nie potrafię nic wyczytać. Zdejmuje marynarkę i rzuca ją na fotel. Zamykam oczy. Myślę o moim małym Natánie, moim kochanym Natánie... Czuję, jak dłoń Navarro unosi mój podbródek. Nie wiem, co chce zrobić.

Nagle rozlega się pukanie do drzwi. Otwieram oczy, a Miguel mi się dalej przygląda.

– Miguel – woła Elaine – otwórz. Słyszysz mnie?

Uderza mocniej w drzwi.

– Miguel, otwieraj! Nie odejdę stąd. Wypuść ją, ona nie jest Almą.

Na te słowa Miguel sztywnieje. Wściekły podchodzi do drzwi i je otwiera.

– Nie chcę więcej słyszeć imienia tej dziwki w moim domu! – warczy i wychodzi z gabinetu.

Kim, do cholery, jest ta Alma? Wszyscy o niej w kółko mówią, porównując mnie do niej. Elaine wchodzi i zamyka drzwi.

– Wszystko w porządku? – pyta.

Nie jest w porządku. Od kiedy jestem w tym domu, nic nie jest w porządku.

– Kim jest ta Alma? – Ocieram łzy. – Wszyscy mówią, że jestem do niej podobna, a ja nie wiem już, czy to dobrze czy źle?

– Niestety źle – krzywi się Elaine.

– Powiesz mi? – Podnoszę na nią wzrok.

– Ale nie tutaj. Chodź do ogrodu – proponuje.

– A Miguel?

Jak się dowie, że wyszłam, to znowu będzie szalał.

– Spokojnie, pojechał do klubu. Wróci późno, pijany i pójdzie spać.

Chryste, oby.

Ta Elaine jest naprawdę miła. Znamy się dosłownie chwilę, a czuję, że jest po mojej stronie. Idziemy do ogrodu, zabierając po drodze herbatę. Siadamy na miękkiej trawie. Tu jest naprawdę pięknie i tak spokojnie. Zamiast siedzieć w tym pokoju, mogłabym spędzać dnie tutaj.

– Więc kim jest Alma? – pytam niecierpliwie.

Elaine bierze głęboki oddech.

– Była – mówi krótko.

– Była? To znaczy nie żyje? – pytam zaskoczona.

Elaine przytakuje.

– Alma była narzeczoną Miguela – wyznaje, po czym upija łyk herbaty.

– Narzeczoną? – Otwieram szeroko oczy ze zdumienia.

– Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale Miguel był szalenie w niej zakochany.

– Zakochany? – To mnie dopiero zdziwiło.

– Poznali się pięć lat temu, byli ze sobą dwa lata – mówi. – Na tydzień przed ślubem Miguel odkrył, że Alma od pół roku go zdradza, i to z jego kolegą.

– O cholera!

– Chcieli przerobić go na kasę, bo mój brat był tak w niej zakochany, że przepisał na nią wszystko, cały swój majątek – wyjaśnia. – Tak go sobie owinęła wokół palca.

– On się tak dał? – pytam zaskoczona.

– Też byłam zaskoczona, ale on nie widział świata poza nią – opowiada. – Zachowywał się jak zakochany nastolatek.

– Ale co się z nią stało?

– A jak myślisz? – Patrzy na mnie znacząco.

O kurwa! Aż mnie ciarki przechodzą.

– Miguel dokonał egzekucji. Zastrzelił ją. Zresztą tego kolegę też. – Głos jej się łamie.

Sama jest przerażona tym, co zrobił.

– O kurwa! – Zasłaniam usta dłonią.

– Mój brat był taki, odkąd pamiętam...

– To znaczy gangsterem?

Przytakuje.

– Ja mówię, że facetem, który poszedł złą drogą. Ale po sytuacji z Almą zupełnie mu odbiło. W każdej kobiecie ją widział – dodaje. – Zaczął każdą traktować jak dziwkę. Tylko seks i wypad, a jak się za bardzo stawiała, to...

– Dobra, nie kończ. – Znowu przechodzi mnie ten dreszcz ze strachu.

– A ty jesteś naprawdę do niej podobna. Masz tylko ciemniejsze, dłuższe włosy i jesteś trochę niższa. – Przygląda mi się uważnie. – Jak znajdę, to pokażę ci jej zdjęcie. Miguel trzymał jedno w sejfie.

– Mam przerąbane – stwierdzam z niepokojem.

– Niekoniecznie. On zrozumie, że nie jesteś nią.

Nie jestem, bo to ja chcę się na nim zemścić... Choć zrobiło mi się go trochę szkoda, ale skrzywdził mnie i zapłaci za to.

– Ja wiem, że on cię skrzywdził... – Normalnie czytasz w moich myślach, Elaine. – ...ale daj mu szansę, a przynajmniej postaraj się.

Teraz to ją poniosło. Co oni wszyscy myślą, że będę się nad nim litować i jeszcze mam go darzyć sympatią, bo go narzeczona zraniła? Ja też zostałam zraniona, a on się nade mną nie zlitował.

– Elaine, ja mu nie ufam – mówię. – On nie robi nic, bym się do niego przekonała.

– Miguel ma trudny charakter, ale nawet w nim musi być choć cień dobra. – Uśmiecha się.

– Czy ja wiem... – rozmyślam głośno.

Miguel wraca koło północy. Cholera, akurat jestem w kuchni, bo strasznie mi się pić zachciało. Kiedy słyszę, jak z Javierem wchodzą na schody, wychodzę z kuchni. Gdy są już na górze i kierują się w stronę sypialni Miguela, po cichu wbiegam na schody. Nagle Navarro się odwraca. O kurwa! Już po mnie.

– O, moja nowa zdobycz – bełkocze.

– Ano, idź do siebie – mówi ostrzegawczo Javier.

– Sanchez – Miguel wyciąga broń i mierzy do chłopaka – ty się, kurwa, nie rządź w moim domu, a tym bardziej nie rządź moją kobietą! – warczy.

– Szefie, spokojnie. – Widzę, że chłopak jest przerażony.

Przecież ten pijany idiota wszystkich nas tu powystrzela.

– Miguel. – Podchodzę bliżej do niego, a on dalej mierzy w Sancheza. – Miguel, daj mi broń.

– A co, chcesz sama go zastrzelić? – Odbezpiecza pistolet. – Pokażę ci, jak się to robi.

– Miguel, proszę. – Głos mi drży.

Navarro zaczyna się śmiać.

– Dobrze wiem, że jak dam ci broń, wpakujesz we mnie kulkę – mówi, opierając się o ścianę.

– Nie zrobię tego. – Kręcę głową.

– Jesteś moja, rozumiesz? – podnosi głos.

– Jestem twoja. – Podchodzę bliżej i spokojnie odbieram od niego pistolet.

Kurwa! Ledwo mi takie słowa przez gardło przechodzą. Muszę go uspokoić, bo zrobi tu prawdziwą rzeź. Oddaję broń Javierowi.

– Chodź do sypialni – mówię i prowadzę Miguela do pokoju.

– Z tobą pójdę wszędzie – mamrocze.