Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
19 osób interesuje się tą książką
Współpraca gwiazd kina i literatury– Reese Witherspoon i Harlana Cobena. Dwa gorące nazwiska będące synonimami wciągającej fabuły – razem w jednym thrillerze, który nie pozwoli wam zasnąć. "ZANIM POWIESZ ŻEGNAJ" to suspens na miarę Oscara! Niezłomna kobieta uwięziona w sieci kłamstw, którą sama pomogła stworzyć. Poszukiwanie prawdy, za której ukrycie globalne elity są gotowe wiele zapłacić. Ucieczka, która jest jedyną szansą na przeżycie.
Maggie McCabe zawsze żyła na krawędzi. Tylko człowiek z nerwami ze stali może zostać chirurgiem wojskowym, a tylko geniusz – zdobyć w tym zawodzie taką renomę jak ona. Wysoki prestiż nie ochronił jej jednak przed tragedią. Pozbawiona prawa wykonywania zawodu Maggie traci w życiu cel, ale nie zimną krew i pasję. Gdy dotyka dna, z niespodziewanej strony nadchodzi ratunek – były kolega po fachu, obecnie elitarny chirurg plastyczny świadczący usługi najbogatszym ludziom na świecie, prosi ją o przysługę. W tajemniczej zamkniętej klinice, ociekającej luksusem i dysponującej najnowszymi technologiami, o których zwykli ludzie jeszcze nie słyszeli, pewien człowiek potrzebuje pomocy. Maggie należy do niewielu lekarzy na świecie, którzy mogą jej udzielić. Zgadza się wkroczyć do świata niewypowiedzianego bogactwa i dotrzymać swojej części umowy. Kiedy jednak jej pacjent nagle znika bez śladu, Maggie wie, że musi uciekać, chyba że chce podzielić jego los…
REESE WITHERSPOON – wielokrotnie nagradzana aktorka, producentka i bestsellerowa autorka „New York Timesa”. Założycielka marki Hello, Sunshine, która stawia kobiety w centrum każdej historii – telewizyjnej, filmowej, animowanej czy podcastowej. Jej klub Reese’s Book Club to społeczność pasjonatów książek i najlepszych fabuł. Reese Witherspoon jest najbardziej znana ze swoich ról filmowych, z nagrodzoną Oscarem kreacją w „Spacerze po linie” i kultową „Legalną blondynką” na czele.
HARLAN COBEN – jeden z czołowych autorów beletrystyki na świecie, którego powieści są publikowane w 46 językach, a sprzedało się ich już ponad 90 milionów egzemplarzy! Jego seria z Myronem Bolitarem zdobyła nagrody Edgar Allan Poe Award, Shamus Award i Anthony Award. Netflix podpisał z nim umowę na 14 ekranizacji jego thrillerów, Coben współpracuje także z platformą Amazon Prime. Każdy serial na podstawie jego książek bije rekordy popularności, a o role w nich ubiegają się topowi aktorzy. W 2025 roku Coben odwiedził Polskę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 399
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 9 godz. 47 min
Lektor: Kosior FilipFilip Kosior
Tytuł oryginału:
GONE BEFORE GOODBYE
Copyright © Harlan Coben i Reese Witherspoon 2025
All rights reserved
Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2025
Polish translation copyright © Janusz Ochab 2025
Redakcja: Marzena Wasilewska
Projekt graficzny okładki oryginalnej: Alan Dingman i Albert Tang
Ilustracje na okładce: Getty Images; Shutterstock
Zdjęcie autorów na okładce: © Taylor Jewell
Opracowanie graficzne okładki polskiej:
Agnieszka Drabek / Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.
Wydawca
Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.
Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa
e-mail: [email protected]
wydawnictwoalbatros.com
Na Trójstyku, Afryka Północna
Nie słyszę krzyku. Pielęgniarka słyszy. Anestezjolog też. Jestem zbyt głęboko w strefie – w strefie, w którą mogę wejść tylko na sali operacyjnej, kiedy już przeciąłem mostek i moje dłonie są we wnętrzu klatki piersiowej pacjenta, w tym przypadku kilkunastoletniego chłopca.
To jest mój dom, moje biuro, moje sanktuarium. Tutaj jestem w stanie zen.
Kolejne krzyki. Strzelanina. Śmigłowce. Eksplozja.
– Panie doktorze?
Słyszę panikę w głosie pielęgniarki. Ale się nie ruszam. Nie odwracam wzroku. Moje dłonie, najstarszy przyrząd medyczny znany ludzkości, są we wnętrzu klatki piersiowej, mój palec wskazujący dotyka osierdzia. Jestem na tym całkowicie skupiony, tylko na tym. Nie rozbrzmiewa tu żadna muzyka. Wiem, że to dziwne, bo we współczesnych salach operacyjnych zawsze coś gra, ja jednak delektuję się ciszą w tej świętej przestrzeni, nawet jeśli przeprowadzamy transplantację serca, która trwa osiem godzin. To irytuje moich współpracowników. Potrzebują czegoś, co odwróci ich uwagę, rozerwie, zabawi, ale to dla mnie problem. Nie chcę, by cokolwiek mnie rozpraszało. Właśnie dzięki temu całkowitemu skupieniu osiągam perfekcję i radość.
Tylko że dźwięki nacierają.
Gwałtowny ogień z karabinu maszynowego. Kolejna eksplozja. Głośniejsze krzyki.
Są coraz bliżej.
– Panie doktorze? – Z drżącego głosu przebija paniczny strach, ale nie reaguję. – Marc?
– Nic na to nie poradzimy – mówię.
Co nie jest żadnym pocieszeniem.
Osiem dni temu ja i Trace zjawiliśmy się w Ghadamisie. Przylecieliśmy na lotnisko Hamaniego Dioriego w Niamey w Nigrze, gdzie czekali na nas młoda kobieta o imieniu Salima – jeśli to było jej prawdziwe imię – i przysadzisty kierowca, który nie raczył się przedstawić i nie odezwał się do nas ani słowem. Przez dwa długie dni jechaliśmy w czwórkę na północny wschód; najpierw spaliśmy w kryjówce w pobliżu Agadezu, a potem w namiotach w Bilmie. Kierowcę zostawiliśmy w północnym Nigrze, po czym podróżowaliśmy przez pustynię nocą, aż dotarliśmy do miejsca, gdzie czekał na nas następny samochód.
Salima i Trace mają się ku sobie. Nie dziwi mnie to, bo Trace jest prawdziwym casanovą, nawet otoczony śmiercią… Cóż, może właśnie dlatego.
Kiedy jesteś blisko śmierci, najmocniej czujesz, że żyjesz.
Salima prowadziła nas stale na północ, wzdłuż granicy między Algierią i Libią. Na wchód od Dżanatu zatrzymało nas sześciu uzbrojonych po zęby bojowników. Wszyscy byli młodzi – mieli nie więcej niż kilkanaście lat – i wyglądali tak, jakby zażyli silne narkotyki. Nazywano ich Dziecięcą Armią. Niemal wyczuwałem zapach krwi. Wybałuszając nienaturalnie oczy, pochwycili najpierw mnie, a potem Trace’a.
Kazali mi uklęknąć i przystawili pistolet do mojej głowy.
Miałem umrzeć jako pierwszy, tak by Trace na to patrzył. Potem przyszłaby jego kolej.
Zamknąłem oczy, wyobraziłem sobie twarz Maggie i czekałem, aż ktoś pociągnie za spust.
Dziecięca Armia nas nie zabiła. Salima, która zna biegle co najmniej cztery języki, upadła na kolana i zaczęła szybko coś mówić. Nie wiem dokładnie, co powiedziała – nie chciała nam tego zdradzić – ale nastoletni żołnierze zostawili nas w spokoju i poszli dalej.
Jeszcze więcej krzyków. Więcej strzałów. Coraz bliżej. Staram się spieszyć.
Nie powiedziałem Maggie prawdy o tym, jak ryzykowna – pod różnymi względami – będzie ta ostatnia misja, nie dlatego, że chciałem jej oszczędzić zmartwień, lecz z powodu obietnicy, którą złożyliśmy sobie nawzajem. Nalegałaby, żeby jechać ze mną.
Tak właśnie jesteśmy zbudowani, Maggie i ja.
Zastanawiacie się, co czyni z człowieka bohatera? Na pewno altruizm, to jasne. Ale również ego, lekkomyślność i szukanie wrażeń.
Trace, wciąż z maską chirurgiczną na twarzy, wsuwa głowę do namiotu.
– Marc?
– Ile mamy czasu?
– Spalili północną część obozu. Nie żyje już kilkadziesiąt osób. Salima wyprowadza wszystkich.
Spoglądam na pielęgniarkę i anestezjologa.
– Idźcie – mówię.
– Nie uratuje go pan – odpowiada pielęgniarka, ruszając do wyjścia. – Nawet jeśli zdąży pan skończyć operację, oni nie pozwolą mu żyć.
Nie wiem, kim są ci „oni”. Nie znam uzasadnień, początków, historii, frakcji, plemion, wodzów, fanatyków, ekstremistów, niewinnych. Nie wiem, kim są dobrzy ani kim są źli, dlaczego ci ludzie są w obozie dla uchodźców, która strona to ciemiężcy, a która to ciemiężeni. Nie dlatego, że nie interesuję się polityką – po prostu dla Maggie, Trace’a i dla mnie to nie powinno mieć znaczenia.
Kontynuuję operację piętnastoletniego chłopca o imieniu Izil. Mam nadzieję, że każdy, kogo ratuję, jest niewinny, choć jednocześnie w to wątpię. Naszym zadaniem nie może być rozstrzyganie, kto jest po której stronie. Naszym zadaniem, mówiąc krótko i niezbyt górnolotnie, jest ratowanie życia. Mówią: „Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich”. To niemal całkowite przeciwieństwo tego, czym my się kierujemy – ratujcie wszystkich, Bóg rozpozna… Rozumiecie, co mam na myśli?
Nie jestem „po obu stronach”. Nie jestem po żadnej ze stron.
– Marc – odzywa się Trace.
Patrzymy sobie w oczy znad masek chirurgicznych. Znamy się od wielu lat. Razem odbywaliśmy szpitalny staż. Nieśliśmy pomoc medyczną podczas kryzysów humanitarnych – takich jak ten – we wszystkich częściach świata. Trace jest jednym z najbardziej utalentowanych kardiochirurgów na świecie.
– Pomogę ci to zamknąć – mówi.
– Radzę sobie.
– Poczekamy.
Kręcę głową, ale on wie.
– Zostawcie mi ambulans – proszę. – Nie będą strzelali do ambulansu.
Obaj wiemy, że to już nieprawda, nie we współczesnym świecie.
Nie powinniśmy byli tu przyjeżdżać. Nie powinienem był na to pozwolić. Powinienem był zająć się naszym biznesem, pożegnać się i wrócić do domu.
Powinienem być z Maggie.
Nie żegnam się z Trace’em. On też wychodzi bez słowa.
I widzę go po raz ostatni.
Kilka sekund później w sali zostaję tylko ja z Izilem. Spieszę się, bo głupio zakładam, że zdążę. Zamykam właśnie klatkę piersiową chłopca, gdy drzwi otwierają się z hukiem.
Do środka wpadają uzbrojeni bojownicy. Nie wiem ilu. Wszyscy mają obłęd w oczach. Widziałem już ten wzrok. Zbyt wiele razy. Widziałem go kilka dni temu na wschód od Dżanatu.
I widzę go czasami, gdy patrzę w lustro.
Zamykam oczy, wyobrażam sobie twarz Maggie i czekam, aż ktoś pociągnie za spust.
Baltimore
Rok później
Maggie McCabe nie powinna była tu przychodzić.
– Gdzie jesteś? – pyta Marc.
– Mówiłam ci – odpowiada Maggie, spoglądając na twarz męża na ekranie telefonu.
– Na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa?
– Tak.
– Na dziedzińcu?
– Tak.
– Tam gdzie się poznaliśmy – stwierdza Marc. – Tydzień wprowadzający na studiach medycznych. Pamiętasz?
– Oczywiście, że pamiętam.
– Wiedziałem, że jesteś tą jedyną, gdy tylko cię zobaczyłem.
– Nie rozśmieszaj mnie – rzuca Maggie.
– Próbuję cię rozruszać.
– Jakoś ci nie idzie.
– Więc co tam robisz?
Maggie wraca myślami do tego, jak po raz pierwszy znalazła się na uniwersyteckim kampusie, gdy była jeszcze młoda i niewinna, jak to mówią, pełna nadziei, optymizmu, zapału, werwy i całej tej reszty bzdur. Ależ była wtedy naiwna. No ale kiedy twój świat, w którym miałaś wszystko, co więcej, rozumiałaś i doceniałaś, że to masz, i nigdy, ani przez sekundę, nie uważałaś tego za oczywiste, wiedziałaś, jakie masz szczęście, a skoro byłaś tak wdzięczna, zakładałaś naiwnie, że karma cię za to wynagrodzi, a przynajmniej zostawi cię w spokoju… no więc kiedy ten świat się rozpada, przekonujesz się w najtrudniejszy z możliwych sposobów, że los jest kapryśny, że życie jest chaosem i nikt nie wychodzi z niego bez szwanku, że w jednej chwili możesz mieć wszystko, a potem nagle zostaniesz bez niczego…
– Przyszłam tu, żeby trochę się nad sobą poużalać – odpowiada Maggie.
– Przestań. Wejdź do środka.
– Chcę iść do domu.
Marc marszczy czoło.
– Nie rób tego.
– Nie jestem gotowa.
– Owszem, jesteś. Proszę… Chcę, żebyś tam poszła. Zrób to dla mnie.
– Poważnie?
Maggie spogląda w górę, na białą kopułę na szczycie Shriver Hall, i ociera ukradkiem łzę. Godzinę temu z ociąganiem włożyła granatową wizytową sukienkę do połowy łydek, z długimi rękawami. Nie czarną. To byłoby zbyt ponure. Granatowy wydaje się bezpieczny – podkreśla, że ona traktuje to wydarzenie z szacunkiem, a zarazem nie ściąga na siebie uwagi. Właściwie wolałaby wtopić się w podłogę, niż zwracać na siebie uwagę akurat tego wieczoru.
– Maggie?
– Tak?
– Wejdź do środka. To by wiele dla mnie znaczyło. I dla twojej matki.
– No, no!
– Co?
– Nigdy nie byłeś taki sentymentalny ani nie próbowałeś mną tak manipulować.
– Oczywiście, że byłem i próbowałem – oburza się Marc.
– Jasne, masz rację – odpowiada cicho Maggie, a po chwili dodaje: – Do dupy z tym.
– Z czym?
– Nic, nieważne.
Dwadzieścia dwa lata wcześniej opuściła te szacowne mury z wszelkiego rodzaju wyróżnieniami, jakie mogli otrzymać studenci medycyny. Odbyła staż chirurgiczny w szpitalu NewYork-Presbyterian przy Uniwersytecie Columbia, została docenianą lekarką ze specjalnością chirurgia plastyczna, służyła ojczyźnie na linii frontu w Afganistanie i na Bliskim Wschodzie jako Chirurg Polowy 62B, wyszła za Marca i przeniosła się z nim za granicę, by leczyć ludzi pozbawionych na co dzień opieki medycznej.
– Halo, jesteś tam? – odzywa się Marc.
– Będą się gapić.
– Oczywiście, że będą się gapić. Jesteś cholernie seksowna.
Maggie marszczy brwi. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.
– Idź – powtarza Marc.
Przyznając mu rację, Maggie kiwa głową i wyłącza apkę. Na etui jej telefonu widnieją dwa ludziki M&M: żółty facet M&M podaje kwiaty zielonej kobiecie M&M. Marc dał jej to etui jako na wpół poważny, na wpół żartobliwy prezent. Maggie & Marc. M&M. Marc kupił pościel i poduszki na kanapę z motywem M&M. Uważał, że to urocze. Ona uważała, że to straszny obciach, co oczywiście zachęcało go tylko do dalszych zakupów.
– Maggie?
Omal nie podskakuje, zaskoczona, i wrzuca telefon do torebki. Odwraca się i widzi kolegę z roku, Larry’ego Magida, dermatologa. Ostatnio widziała się z nim pięć lat wcześniej, w Nepalu, gdy przyleciał, by pomóc jej i Marcowi w walce z epidemią choroby Hansena, znanej powszechnie jako trąd. Tak się złożyło, że pracowali w tym samym szpitalu, a nawet na tym samym piętrze, więc dobrze wiedział, co ją teraz trapi.
– Cześć, Larry.
– Jesteś tu, bo… To znaczy… idziesz…? – plącze się zakłopotany Larry i wskazuje na drzwi.
– Jasne.
– Och…
– Co?
– Nic.
– Nazwali stypendium na cześć mojej mamy – mówi Maggie.
– Tak, słyszałem.
– Więc dlatego tu jestem.
– Jasne. Muszę iść. Mickey będzie na mnie czekać.
Larry odchodzi tak szybko, jakby była trędowata. Najchętniej sięgnęłaby ponownie po telefon i pożaliła się Marcowi – „Widzisz, o czym mówię?” – ale telefon jest już w torbie, a Maggie jest trochę zirytowana, więc do diabła z tym.
Z wahaniem wchodzi na schody, na które wspinała się z takim entuzjazmem dwadzieścia lat temu, by odebrać dyplom. Baner przypięty nad schodami głosi:
PRZYJĘCIE STYPENDIALNE WITAJCIE Z POWROTEM, DRODZY ABSOLWENCI!
Salę wypełnia gwar głosów. Obecni studenci grają Kwartet smyczkowy nr 19 C-dur Mozarta. Maggie mimowolnie porusza palcami w rytm muzyki, jakby trzymała w dłoniach skrzypce. W szacownym pomieszczeniu kłębi się około pięciuset osób, lekarzy i laureatów stypendium. Widać, że to przyjęcie dla medyków, bo wielu mężczyzn nosi muchy. To typowe dla lekarzy, głównie dlatego, że krawaty zwisają i przeszkadzają podczas egzaminów. Ojciec Maggie, lekarz wojskowy, który jako Chirurg Polowy 62B również widział na własne oczy wojnę – w Wietnamie – zawsze nosił jaskrawe, kwieciste muchy. Twierdził, że dzięki temu pacjenci postrzegali go jako trochę głupkowatego, a tym samym pocieszająco ludzkiego.
Kiedy Maggie w końcu wchodzi do sali, ruch nie zamiera, nie zapada też cisza ani nic w tym rodzaju, ale wyraźnie daje się wyczuć wahanie.
Stoi w bezruchu przez kilka sekund, czując się bardziej niż niezręcznie, jakby jej dłonie stały się nagle nienaturalnie duże. Palą ją policzki. Dlaczego tu przyszła? Wypatruje przyjaznej albo chociaż znajomej twarzy, ale znajduje tylko tę, która patrzy na nią z plakatu na podwyższeniu.
Mama.
Boże, jej matka była naprawdę piękna.
Zdjęcie, które powiększyli, zrobiono pięć lat wcześniej do uczelnianego albumu, gdy matka Maggie przechodziła na emeryturę. To było tuż przed diagnozą, którą przez następne trzy lata ukrywała przed dwiema córkami, aż w końcu zadzwoniła do Maggie, do ich nowej kliniki w Ghanie, i oznajmiła:
– Powiem ci coś, jeśli obiecasz, że nie wrócisz od razu do domu. Twoja praca jest zbyt ważna.
Więc córka obiecała, matka powiedziała i obie płakały, ale Maggie dotrzymała obietnicy do chwili, gdy zadzwoniła jej siostra Sharon i poinformowała ją:
– To już czas.
Maggie pożegnała się więc z mężem na lotnisku w Dubaju, kazała mu dokończyć to, co zaczęli, i jak najszybciej wracać do niej, po czym poleciała do domu, by czuwać z Sharon przy matce podczas jej ostatnich dni.
Teraz patrzy w oczy matki na zdjęciu, bo w tej chwili to jedyna przyjazna jej twarz w całej sali. Rusza w stronę podwyższenia, trzymając wysoko głowę. Ma nadzieję, że to tylko jej narcyzm, ale odnosi wrażenie, że rozmowy ustają albo co najmniej cichną, gdy mija kolejnych gości. Słychać tylko szepty i pomruki, choć może to też tylko wyobraźnia. Mimo to Maggie nie rozgląda się na boki, nie zerka kątem oka. Wpatruje się wciąż w twarz matki, choć czuje na sobie spojrzenia ludzi.
Na drodze staje jej znajoma postać.
– Jestem zaskoczony, że się tu pokazałaś.
To Steve Schipner, nazywany Obleśnym Steve’em, chirurg plastyczny, podobnie jak ona, choć Maggie ma nadzieję, że wcale do niej niepodobny. Ma ponad milion obserwujących na Instagramie, gdzie zamieszcza zdjęcia „przed” i „po”; nazywa siebie Zaklinaczem Cycków. Razem kończyli studia, a potem razem odbywali staż w NewYork-Presbyterian pod okiem doktora Evana Barlowa. Steve należy do facetów, którzy nie potrafią powiedzieć zwykłego „dzień dobry” tak, by nie brzmiało to jak obleśna, dwuznaczna propozycja, stąd też jego przezwisko. Obecnie mieszka w Dubaju, a jego specjalizacją są, jak głosi notka biograficzna na jego profilu, ambitne influencerki, które chcą poprawić jakość swojego życia i powiększyć zasięgi – a także rozmiar miseczek.
– No tak, uwielbiam zaskakiwać – odpowiada Maggie.
Steve rozgląda się i dostrzega wrogie spojrzenia.
– Przynajmniej ja się cieszę, że cię widzę – mówi.
– Dzięki, Steve.
– Widziałaś Barlowa?
– A ty? – odpowiada pytaniem Maggie.
– Nie.
– Wątpię, żeby tu przyszedł.
– Słyszałem, że miał się pokazać. Chciałem z nim pogadać o pewnej intratnej propozycji współpracy i… – Steve przerywa nagle i rozpromienia się w uśmiechu. – Och, zgadnij, gdzie teraz pracuję.
Maggie wcale nie ma ochoty zgadywać, wie jednak, że jeśli odmówi, będzie jeszcze gorzej.
– Podobno w Dubaju.
– Tak, ale gdzie konkretnie w Dubaju.
– Nie wiem. Gdzie?
Steve pochyla się i szepcze:
– Apollo Longevity.
Maggie próbuje zachować kamienną twarz, co nie przychodzi jej łatwo.
– Czy to nie tam Marc i ty…? – kontynuuje Steve.
– Nie mam z tym już nic wspólnego.
Maggie stara się zrozumieć, co wynika z tego, co usłyszała. Apollo Longevity wciąż działa. Nawet teraz. Nawet po tym, co się wydarzyło.
Niedobrze.
Steve mierzy ją wzrokiem; jego spojrzenie pełza po całym jej ciele jak dżdżownice po deszczu.
– Dobrze wyglądasz, Mags. – Unosi jedną brew, po czym dodaje: – Naprawdę dobrze. Świetnie.
Maggie reaguje obojętnym „Hm…”.
– Taka szczupła, taka wysportowana… – kontynuuje Steve, pokazując napięty biceps, by zilustrować te słowa. – Co robisz, chodzisz na siłownię? Ćwiczysz pilates? – Unosi brwi. – Może pocisz się i wyginasz na jodze?
– Czy takie zagrywki kiedykolwiek działają? – Maggie kręci z politowaniem głową.
– Zawsze. Wiesz dlaczego?
– Nie musisz mi mówić. Ale założę się, że i tak powiesz.
Steve pochyla się do niej.
– Bo jestem teraz bogatym, uznanym czterdziestosiedmioletnim chirurgiem plastycznym. Mogę podrywać znacznie młodsze dupy niż ty.
Maggie się krzywi.
– Powiedziałeś „młodsze dupy”?
– Nie jesteś dla mnie za dobra – rzuca Steve. – Już nie – dodaje szeptem i się zmywa.
Zmierza prosto do grupki ich starych znajomych ze studiów, którzy zebrali się w kącie po prawej. Maggie zna ich wszystkich, ale gdy spogląda w tamtą stronę, zbijają się w ciasną kupkę i udają, że jej nie widzą. Po części jest wściekła i ma ochotę stanąć z nimi twarzą w twarz, lecz w jeszcze większej części – tej uczciwszej – zastanawia się, czy nie postępowałaby tak samo, gdyby jakaś koleżanka z roku okryła się takim wstydem jak ona.
Pieprzyć to.
Maggie podchodzi do nich i mówi:
– Cześć wszystkim.
Milczenie.
Wodzi wzrokiem od twarzy do twarzy. Nikt nie ma odwagi spojrzeć jej w oczy.
– Stephanie – zwraca się Maggie do starej przyjaciółki, która wpatruje się w kieliszek z szampanem, jakby ukryła tam cenny klejnot. – Jak się miewa Olivia?
– Och… cóż… całkiem nieźle.
– Mój list polecający się przydał? – Maggie wie, że się przydał. Napisała ten list rok temu, gdy jej nazwisko raczej otwierało, niż zamykało drzwi, i wiedziała, że Olivia, córka Stephanie, dostała się dzięki niemu na studia, ale w tej chwili nie ma ochoty nikomu popuścić. – Stephanie?
Nim ta może odpowiedzieć, inna koleżanka z roku, Bonnie Tillman, ujmuje Maggie za łokieć.
– Możemy porozmawiać na osobności?
Bonnie jest okulistką w Waszyngtonie i nadal (i na zawsze) starościną ich roku. Jej sztywno ułożone włosy wyglądają jak hełm. Uśmiecha się wymuszenie i widać, że sprawia jej to dużą trudność. Podobno uśmiech angażuje siedemnaście mięśni, a grymas niezadowolenia czterdzieści trzy. W przypadku Bonnie najwyraźniej jest odwrotnie.
Przechodzą przez stare oszklone drzwi na taras.
– Wszystkim nam jest przykro z powodu twoich ostatnich kłopotów – zaczyna Bonnie tonem do bólu protekcjonalnym. – Ale to nie usprawiedliwia tego, co zrobiłaś.
Maggie się nie odzywa.
– To jest impreza dla poważanych lekarzy – dodaje Bonnie.
– Dla absolwentów.
– Dobrze wiesz, jaka jest prawda.
Maggie nadal milczy.
– Odebrano ci prawo do wykonywania zawodu.
– Zawieszono. W oczekiwaniu na orzeczenie.
– Och, więc jesteś niewinna?
Maggie nie odpowiada.
– Powinnaś stąd wyjść.
– Nie sądzę.
– Powinnaś to zrobić ze względu na pamięć twojej matki.
– Słucham?
– Nie musisz czcić jej pamięci, Maggie. Nie na tym kampusie. Wiele znaczyła dla nas, studentów. A twoja obecność w tym miejscu? To plama na pamięci o niej.
– Poproszono mnie, żebym zaprezentowała stypendium – oznajmia Maggie.
– To było wcześniej.
– Nikt nie odwołał zaproszenia.
– Nikt nie uważał, że to konieczne.
– Więc kto zajmie się prezentacją?
Bonnie prostuje się dumnie.
– Zaraz… Ty? – rzuca Maggie.
– Zarząd uznał, że tak będzie najlepiej.
– Ale moja matka zawsze uważała, że jesteś nadętą suką z kijem w dupie.
Bonnie otwiera szeroko oczy, jakby ktoś uderzył ją w twarz.
– Naprawdę!
Maggie milczy.
Jej koleżanka ze studiów w końcu dochodzi do siebie.
– Tak czy inaczej, powinnaś wyjść – mówi. – Twoja obecność kala reputację naszego roku. – Rusza do drzwi.
Maggie zamyka oczy, otwiera je i patrzy w przestrzeń.
– Bonnie? – odzywa się. Starościna roku przystaje i odwraca się. – Moja matka nigdy nie powiedziała czegoś takiego. Przepraszam. To było nie fair. Zawsze pochlebnie się o tobie wyrażała. Dobrze, że właśnie ty się tym zajmujesz.
Bonnie przełyka głośno ślinę.
– Będę się bardzo starać – odpowiada. – Obiecuję ci to. – Zostawia Maggie samą.
W środku ktoś zaczyna uderzać widelcem w kieliszek z szampanem, by zwrócić na siebie uwagę gości. Tłum cichnie. Ktoś prosi wszystkich o zebranie się w jednym miejscu, by mogli zacząć. Maggie zostaje na tarasie.
Bonnie ma rację. Nie powinno jej tu być.
Wpatruje się w liście drzew. Ktoś zamyka drzwi na taras, Maggie nie słyszy więc już, co dzieje się w sali. W porządku. Kusi ją, by sięgnąć do torebki i znów skontaktować się z Markiem, ale to okropny rodzaj ucieczki, po którym czuje się jeszcze gorzej.
– Dzień dobry, Maggie.
Mężczyzna jest ubrany w szyty na miarę niebieski garnitur w kobaltowym odcieniu, z krawatem zawiązanym tak perfekcyjnie, jakby robił to z pomocą jakiejś boskiej mocy. Ma siwe włosy z idealnie równym przedziałkiem po lewej stronie. Maggie wie, że ma ponad siedemdziesiąt lat; był na roku z jej matką. Kilka lat temu zaprosił ją na swoje siedemdziesiąte urodziny, ale była wtedy akurat za granicą i nie mogła przyjść.
– Dzień dobry, doktorze Barlow.
– Już od dawna nie jesteś moją studentką, Maggie. Nie możesz mówić mi po imieniu?
– Nie, chyba nie potrafię.
Evan Barlow uśmiecha się. Jest bardzo szczupły i wysportowany, by zacytować Obleśnego Steve’a. Maggie omal nie pyta, czy poci się i wygina na jodze. Evan Barlow jest szefem Barlow Cosmetic Center, być może najbardziej prestiżowej i dyskretnej firmy zajmującej się chirurgią plastyczną w Stanach. Kiedy celebryci chcą mieć pewność, że operacja będzie udana i że nikt się o niej nie dowie, zwracają się do Evana Barlowa.
Stoją obok siebie i patrzą na dziedziniec.
– Wiesz, że jestem pierwszy raz na tym kampusie, odkąd skończyłem studia? – mówi Barlow.
– Naprawdę?
– Tak.
– Więc dlaczego pan wrócił?
– Chyba się domyślasz.
– Moja mama?
– Kochałem ją, wiesz?
– Nie miałam o tym pojęcia.
– Nie ma już ani jej, ani twojego ojca, więc teraz mogę się przyznać.
– Myślałam, że spotykaliście się tylko przez kilka tygodni.
– Byliśmy wtedy na drugim roku. Złamała mi serce.
Maggie unosi brwi.
– Czy pan nie był trzy razy żonaty?
– Cztery.
– I czy pana obecna żona nie jest koło trzydziestki?
– Ma trzydzieści dwa lata – odpowiada Barlow, rozkładając ręce. – Widzisz, co robi z człowiekiem złamane serce?
Maggie uśmiecha się. On również.
– Twój ojciec był bardzo dobrym człowiekiem, znacznie lepszym dla twojej matki, niż ja mógłbym być. Więc zadowoliłem się przyjaźnią. Ale… – Barlow kręci głową. – Człowiek się starzeje, robi się sentymentalny, zaczyna filozofować. Próbuję to wszystko obracać w żart, ale mówię też prawdę.
Kiedy się do niej uśmiecha, Maggie wraca myślami do dyżurów w NewYork-Presbyterian, przypomina sobie, jakim wspaniałym był nauczycielem, jak wyczerpujące i jednocześnie ekscytujące było samo przebywanie w jego towarzystwie. Evan Barlow był kłębkiem roziskrzonej energii i ludzie chcieli się znaleźć pod jej działaniem.
Jakby czytając jej w myślach, Barlow mówi:
– Byłaś najlepszą stażystką, jaką kiedykolwiek miałem. Wiesz o tym. Jesteś chirurgiem, więc musisz mieć odpowiednie ego, by wiedzieć, że mówię prawdę.
– Poprawka: byłam chirurgiem. – Maggie zaciska mocno powieki. Czuje jego dłoń na ramieniu.
– Maggie? – mówi Barlow łagodnym tonem.
– Bardzo pana przepraszam. – Maggie czuje, jak łzy napływają jej do oczu.
– W porządku.
– Zawiodłam pana. Zawiodłam ją… – Nie musi tłumaczyć, kogo ma na myśli.
– Nie zawiodłaś. Nie… przepraszam, to zabrzmiało protekcjonalnie. Zawiodłaś. Nie będę kłamał. Mogę mówić szczerze? Rzeczywiście zawaliłaś sprawę. Dałaś ciała. Dlatego tu jestem.
– Nie rozumiem.
– Nie potrzebuję uroczystości stypendialnej, żeby uczcić pamięć twojej matki. Mogę to zrobić w bardziej konkretny sposób. – Barlow podnosi rękę. – Nie… nie ujmuję tego należycie. Pozwól, że zacznę jeszcze raz. Przyszedłem tu, żeby się z tobą zobaczyć.
– Ze mną? Dlaczego?
– Chciałem cię prosić o przysługę… – Mężczyzna przerywa i zapada cisza.
– Śmiało, proszę mówić dalej – zachęca go Maggie.
– Chciałbym, żebyś w poniedziałek przyszła do mojego biura.
– W ten poniedziałek?
– Tak, o dziesiątej rano.
– Barlow Center jest teraz także w Baltimore?
– Nie, ale może wkrótce będzie. Na razie mamy oddziały w Palm Beach, Los Angeles i Nowym Jorku. Chciałbym, żebyś przyjechała do Nowego Jorku. Wyślę po ciebie samochód. Zarezerwowałem ci apartament w hotelu Aman.
– Nie rozumiem. Dlaczego chce pan, żebym pojechała do Nowego Jorku?
– Nie mogę ci tego powiedzieć.
– Dlaczego?
– Po prostu… nie ja powinienem to zrobić.
Maggie spogląda na niego ze zdumieniem.
– Więc kto powinien?
– To intrygująca oferta. Tyle mogę ci na razie zdradzić.
– Nie mam już prawa do wykonywania zawodu.
– Wiem. Ta oferta jest odrobinę… – Barlow podnosi wzrok, jakby szukał właściwego słowa, wzrusza ramionami i kończy: – niezwykła.
– Nie może mi pan powiedzieć od razu?
– Nie mogę.
Maggie przez chwilę się zastanawia.
– To wszystko jest trochę dziwne, doktorze Barlow.
– Wiem.
– Właściwie bardziej niż trochę dziwne.
– Owszem, przyznaję, że tak właśnie jest. Słuchaj, wiem, że ty i Sharon macie poważne problemy finansowe…
– Skąd pan to wie?
– Wypiszę ci już teraz czek na dwadzieścia tysięcy dolarów. Żebyś tylko przyjechała. – Barlow sięga do kieszeni marynarki, wyjmuje pióro i…
– Czy to książeczka czekowa? – pyta Maggie.
– Tak.
– Który mamy rok? Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty siódmy? Kto jeszcze nosi książeczki czekowe?
Barlow nie może się powstrzymać od uśmiechu.
– Chciałem być przygotowany.
– Nie musi pan tego robić.
– Owszem, muszę. Poświęcisz mi czas, więc powinienem ci to wynagrodzić.
– Proszę tego nie robić – mówi z naciskiem Maggie. – I pozwolę sobie powiedzieć to jeszcze raz: zachowuje się pan dziwnie.
– Wiem. – Barlow wkłada książeczkę czekową z powrotem do kieszeni. – Ufasz mi?
Prawdę mówiąc, Maggie nie ufa już nikomu. No dobrze, prawie nikomu.
– Jeszcze jedno – odzywa się Barlow.
– Tak?
– Byłbym wdzięczny, gdybyś nikomu o tym nie mówiła.
– Muszę powiedzieć siostrze.
– Byłoby lepiej, żebyś tego nie robiła.
– Mieszkam z nią. Nie mogę tak po prostu wyjechać do Nowego Jorku.
– Oczywiście, że możesz. – Barlow podaje Maggie wizytówkę. – Ktoś skontaktuje się z tobą i poinformuje cię, kiedy przyjedzie samochód.
– Wolałabym pojechać pociągiem.
– Jeśli ci to bardziej odpowiada. W hotelu Aman przy Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy jest zarezerwowany na twoje nazwisko apartament, od jutrzejszego wieczoru. Będziemy w kontakcie, żeby omówić szczegóły na poniedziałek.
Maggie spogląda na wytłaczaną wizytówkę, a potem na niego. Doktor Evan Barlow prowadzi ekskluzywne kliniki chirurgii plastycznej, jedne z najlepszych na świecie. Ma miliony dolarów i śmierdzi nimi na odległość. Maggie próbuje coś wyczytać z jego twarzy. Jest gładka, profesjonalna, przystojna, pełna powagi.
Ale czy dostrzega na niej również strach?
– Co się tak naprawdę dzieje? – pyta.
– Nie mogę powiedzieć nic więcej. Decyduj, tak albo nie.
– A jeśli powiem „nie”?
Barlow wzrusza ramionami.
– Miło było cię widzieć. – Całuje ją w policzek i rusza do drzwi.
– Skąd pan wiedział, że tu będę?
Coś przemyka po jego twarzy, coś, czego Maggie nie potrafi odczytać.
Barlow kręci lekko głową i otwiera drzwi.
– Dowiesz się wszystkiego w poniedziałek – mówi i wraca do środka.
ZAINTERESOWANI TYM, CO BĘDZIE DALEJ?
Pełna wersja książki do kupienia m.in. w księgarniach:
KSIĘGARNIE ŚWIAT KSIĄŻKI
EMPIK
Oraz w księgarniach internetowych:
swiatksiazki.pl
empik.com
bonito.pl
taniaksiazka.pl
Zamów z dostawą do domu lub do paczkomatu – wybierz taką opcję, jaka jest dla Ciebie najwygodniejsza!
Większość naszych książek dostępna jest również w formie e-booków. Znajdziecie je na najpopularniejszych platformach sprzedaży:
Virtualo
Publio
Nexto
Oraz w księgarniach internetowych.
Posłuchajcie również naszych audiobooków, zawsze czytanych przez najlepszych polskich lektorów.
Szukajcie ich na portalu Audioteka lub pozostałych, wyżej wymienionych platformach.
Zapraszamy do księgarń i na stronę wydawnictwoalbatros.com, gdzie prezentujemy wszystkie wydane tytuły i zapowiedzi.
Jeśli chcecie być na bieżąco z naszymi nowościami, śledźcie nas też na Facebooku i na Instagramie.
Okładka
Karta redakcyjna
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Okładka
Strona redakcyjna
