Zakon łowców. Tom I. Przyśnienie - Kaina Bref - ebook

Zakon łowców. Tom I. Przyśnienie ebook

Kaina Bref

2,0

Opis

Olga wraz z przyjaciółką wiodą spokojne i według niektórych – z pozoru nudne życie. Nic nie wskazuje, że niespodziewana wygrana w konkursie radiowym zmieni je całkowicie. Nagroda, którą jest pobyt w zamku samego Draculi, okaże się ich przekleństwem. Pełna tajemnic i niespodziewanych zwrotów akcji gra o życie właśnie się rozpoczęła, wygrają tylko najsilniejsi… lub najsprytniejsi.

Kaina Bref

Młoda, ambitna, przebojowa, z nutką tajemniczości. Zakochana w grozie i czarnym humorze. Lubiąca rozmawiać z ludźmi mądrzejszymi od siebie na tematy banalne i kompletnie jej niezrozumiałe. Próbuje prowadzić bloga: http://kainabref.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 161

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kaina Bref

Zakon Łowców

Przyśnienie

© Copyright by

Kaina Bref & e-bookowo

Grafika na okładce: Malwina Hryńczak

Projekt okładki: e-bookowo

Korekta: Patrycja Żurek

ISBN 978-83-7859-586-1

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

 

 

 

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2015

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

„Potem rzekł Bóg: uczyńmy człowieka na obraz nasz

(…)

I stworzył Bóg człowieka na obraz swój.

Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę

i niewiastę stworzył ich.”

(Rdz 1,27)

Prolog

Poienari, Rumunia, 1966 rok

Ciemność nocy rozjaśniała jedynie jasna tarcza księżyca, która wyglądała, jakby znajdowała się na wyciągniecie ręki. Mężczyzna spojrzał na rozgwieżdżone niebo, po czym zwrócił wzrok na sylwetkę jeźdźca, która pojawiła się na horyzoncie. Stukot kopyt odbijał się miarowym echem, dopóki koń nie zwolnił i nie zatrzymał. Ciemna peleryna z zarzuconym kapturem ukrywała tożsamość przybysza, ale mężczyzna wiedział, z kim ma do czynienia. Odstawił niedopity kieliszek wina na balustradę balkonu, po czym niedbale oparł się o nią, zerkając w dół.

– Długo kazałeś na siebie czekać – rzucił z nutą irytacji w głosie.

– Lascǎr, przyjacielu, cieszę się, że cię widzę – odparł przybysz, z czułością poklepując koński grzbiet. Czarna sierść zwierzęcia zlewała się z nocą, a żółte oczy lustrowały otoczenie.

– Dlaczego chciałeś się ze mną widzieć? – zapytał Lascǎr.

– Przechodzę do kolejnej fazy planu, powinieneś o tym wiedzieć.

– Wiem i co mam zrobić z tą wiedzą? Jesteś uparty, bardzo, ale to zakrawa na szaleństwo.

– Nie masz pojęcia, co się dzieje wokół, Zakon… – urwał i po chwili namysłu dodał: – Chyli się ku upadkowi.

– Gratuluję ci syna.

Lascǎr nie widział jego twarzy, ale wyczuł zdziwienie.

– Dziękuję. Już wiesz? – zapytał przybysz.

– Tak. Pewne plotki rozchodzą się szybciej niż inne. To wasze medium się pomyliło, masz męskiego potomka.

Jeździec wiedział, że jego towarzysza wcale to nie obchodziło, mówił tak, ponieważ tak wypadało.

– Trzecie Oko się nie myli, ale nie określa też, kiedy nastąpią pewne wydarzenia.

– Co nie zmienia faktu, że masz następcę.

– Nie sądzę, by przeszedł próbę – odparł z nutą rozbawienia w głosie. – Nie każde pokolenie jest idealne. Niemniej jednak nie wpłynie to na zmianę twojej decyzji, prawda? Valenso zawsze dotrzymuje słowa.

Mężczyzna ze znudzeniem oparł głowę na ramieniu, drugą ręką strącając kieliszek, który upadł na trawę tuż obok konia. Zwierzę podniosło łeb ku górze i pokazało języ.

– Czego chcesz i dlaczego miałbym ci pomóc? Chciałeś protekcji i ją dostałeś, chciałeś poparcia w drodze ku rozejmowi, dostałeś, a teraz chcesz żebym chronił twoją rodzinę? Nie masz nic, czym mógłbyś zapłacić, Łowco.

– Teraz nie, ale też nie potrzebuję ochrony w tym momencie. Wiem, że nie pociąga cię władza, ale czy naprawdę nie chciałbyś jej mieć? Nie chciałbyś być…. wolnym?

Lascǎr spojrzał na nieruchomą sylwetkę i po chwili wahania zapytał:

– Chcesz mi dać wolność? Nierównomierna zapłata do czynów.

– Obaj zapłacimy wysoką cenę za wolność i pokój. Dam ci wolność, jeśli obiecasz dotrzymać słowa.

Uderzył lekko nogami w boki konia, który żwawo ruszył w drogę powrotną.

– Łowco, masz tupet, by proponować coś tak absurdalnego. Zaufam ci tylko dlatego, że jestem ciekaw twoich planów.

– Obaj musimy sobie zaufać, to działa w obie strony. Bądź zdrów, przyjacielu.

Stał jeszcze chwilę po tym, jak jeździec zniknął w ciemnym lesie otaczającym zamek, po czym wrócił do pokoju, by dokończyć butelkę Chateau Petrus.

I

Kraków, Polska. Współcześnie

Drewniana ławka cicho skrzypnęła, kiedy schyliłam się, by zawiązać sznurówkę. Drobne promienie ulicznej latarni wpadały przez szparę w dachu, świecąc prosto na mnie.

Przesunęłam się na drugi koniec, na co spróchniałe drewno jęknęło jeszcze żałośniej.

– Jesteś pewna, że wszystko mamy? – zapytałam po raz kolejny, sprawdzając, czy dokumenty są w plecaku. Na wszelki wypadek upewniłam się, że na bilecie na pewno jest dzisiejsza data: 10 lipca 2012 roku.

– Tak, pytasz setny raz.

Spojrzałam na Kaśkę, która znów przepakowywała plecak.

– Nie mogłaś zabrać torby, którą miałaś rok temu we Władysławowie?

– To jest ona – przebiegłam wzrokiem po wyblakłym materiale. – Ale po kąpieli w morzu trochę się skurczyła.

Utonęła, chociaż wszyscy obstawiali, że wypłynie.

– Trzeba było wziąć walizkę, którą twoi rodzicie kupili rok temu na Mazury.

– I co? Zaraz pytaliby a po co, a na co. Musiałam wziąć mało rzeczy, przecież są pewni, że przez dwa tygodnie będziemy się delektować makrelką nad Bałtykiem.

– Źle się czuję z tym kłamstwem.

– Daj spokój – rzuciła, siadając obok. – W życiu nie puściliby nas do Rumunii. Wystarczy jeden SMS raz na dwa dni i po kłopocie. Niech żyje wolność i swoboda! – okrzyk odbił się echem na pustym peronie.

– Zależy, jak kto na to patrzy. Dlaczego nikogo tutaj nie ma? – stwierdziłam, rozglądając się. Nigdy nie widziałam, żeby w tak wielkim mieście nie było żywej duszy na dworcu. Co prawda nie mieszkałam w nim, ale w oddalonym o sześćdziesiąt kilometrów Jaworznie. Jednak bywałam tutaj od dziecka i doskonale wiedziałam, że Kraków nigdy nie śpi.

– Oni są.

Dwóch samotnych ochroniarzy spacerowało niedaleko, rozmawiając o meczu.

Wbiłam wzrok w kałużę, obserwując swoje odbicie. Pasmo włosów wysunęło się spod spinki i opadło na twarz.

– Czy to na pewno dobry peron? – zapytałam, mocując się z zapinką.

– Tak.

– Jesteś pewna?

– Tak.

– Na pewno?

– Ostatni raz mówię, że tak. Spodziewasz się tłumów rozemocjonowanych turystów jadących o północy do Rumunii?

– Dobrze, że jest bezpośredni pociąg do Bukaresztu. No i dobrze, że ci faceci tu są.

– Zgadzam się.

– Nie rozumiem jednego. Będąc w biurze po odbiór biletów, widziałam na liście co najmniej dziesięć nazwisk, co z osobami towarzyszącymi daje około dwudziestu ludzi. Gdzie są?

– Nie wiem, może siedzą już w pociągu, to przecież nie pierwsza stacja. Może dopłacili i polecieli samolotem – zauważyła, stukając w klawiaturę telefonu.

– Za tę dopłatę mieliby pobyt w Turcji.

– Czyżby oni też jechali? – zapytała, ignorując mnie.

Spojrzałyśmy na dwóch chłopaków wchodzących na peron. Wysoki brunet w dopasowanej skórzanej kurtce przysiadł na dużej walizce, jedząc prażone orzeszki, zapewne kupione w obskurnej poczekalni. Jego kolega, o mniej imponującej sylwetce, miał różową czapkę z daszkiem, spod której wystawały jasne, długie włosy.

Rozejrzeli się, a ich wzrok padł na nas.

– Ciekawe, czy jadą tam, gdzie my. Niezłe ciacha.

– Szczególnie ten w różowej czapeczce – kąśliwa uwaga wyrwała mi się wraz z przytłumionym chichotem.

– To nie jest różowy tylko łososiowy.

– A jaka to różnica?

– Wiesz co? Paradoks. Niby ładna kobieta, a umysł prostego chłopa.

Prychnęłam w odpowiedzi, podchodząc do nieznajomych. Uśmiechnęłyśmy się niemalże uwodzicielsko. Ich oczy najpierw przebiegły po wysokiej i szczupłej przyjaciółce i przeniosły się na mnie, zatrzymując na dłużej gdzieś w pobliżu szczelnie zasłoniętego dekoltu. Byłam do tego przyzwyczajona.

– Cześć, gdzie się wybieracie o tak nieludzkiej porze? – zagadałam.

– Cześć, o to samo można zapytać szanowne panie – brunet podniósł się z miejsca, chowając orzeszki do kieszeni.

– Jesteśmy dużymi dziewczynkami i umiemy zadbać o siebie o każdej porze. Poza tym zapytałyśmy pierwsze.

– Wybaczcie, jestem Konrad, a to mój kolega, Marcin.

Blondyn zdjął czapkę i wyciągnął dłoń na powitanie.

– Olga – odpowiedziałam – A to jest…

– Katarzyna – poinformowała moja przyjaciółka, tarmosząc dłoń chłopaka z głupkowatym uśmiechem. Było jasne, że gość wpadł jej w oko.

Biedak.

– Miło nam. Czekamy na opóźniony pociąg do Bukaresztu.

– Nie mów! – klasnęłam w dłonie. – Też wygraliście bilety z radia Bolt?

– Tak – odpowiedzieli równocześnie.

– Świetnie, spędzimy ten czas razem. Olga wygrała bilety.

– Tak naprawdę to nawet nie znam tego radia – stwierdziłam szczerze.

Z głośników rozległ się charakterystyczny dźwięk.

– Pociąg Cracovia przez … – nic nie zrozumieliśmy – do Bukaresztu wjedzie na tor drugi przy peronie drugim.

– Nareszcie – mruknęłam, zbierając rzeczy.

Skład powoli wtoczył się na stację i z głośnym piskiem zahamował, po czym wypluł z wnętrza grupkę ludzi. Wygrana była całkowitym przypadkiem. Zmieniałyśmy stację, aż trafiłyśmy na radio Bolt, w którym właśnie trwał konkurs. Wysłałyśmy zgłoszenie i tak oto zdobyłyśmy bilety na dwutygodniowy pobyt w Rumunii szlakiem hrabiego Draculi.

Spojrzałam na bagaż Kaśki.

Nabrała tyle rzeczy, że nie wyobrażałam sobie, jak wniesie to do przedziału. Duża torba, ledwo domknięta, sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała eksplodować. Plecak, rozciągnięty do granic możliwości, powoli puszczał w szwach, a z boku wystawała żółta skarpetka.

– Zarezerwujcie miejsca, zajmiemy się bagażem – zaproponował Konrad, co przyjęłyśmy z aprobatą.

– Prawdziwi gentlemani – zakomunikowała Kaśka, gdy wybierałyśmy przedział. Po szybkim sprawdzeniu stanu czystości, zdecydowałyśmy się na przedostatni.

Przez okno odbierałyśmy torby i układałyśmy je na półkach. Nim pociąg ruszył, wszyscy siedzieli na miejscach.

– Już nie mogę się doczekać, kiedy dojedziemy – westchnął Konrad, otwierając paczkę paluszków. Poczęstował nas i wyjrzał na korytarz. – Jeśli was to pocieszy, to jest jeszcze kilku pasażerów.

– Dobrze, bo ktoś się tu bał, że nas wykiwali. Za równą dobę będziemy na miejscu.

Kaśka z zadowoleniem wyciągnęła nowego Cosmopolitan i zatopiła się w lekturze.

Otworzyłam przewodnik, który dostałyśmy w biurze podróży i po raz kolejny go przewertowałam. Odrestaurowany Zamek Poienari wyglądał baśniowo na tle zachodu słońca. Cała wycieczka miała opierać się na legendzie o Draculi. Bogato zdobione wnętrze, kryło przestronne pokoje utrzymane w barokowym stylu, a bar, basen i restauracja miały umilać gościom pobyt. To wszystko w opcji all inclusive.

Zamknęłam folder, okryłam się kurtką i ułożyłam do snu. Byłam tak zestresowana wyprawą w nieznane, że ubiegłej nocy nie zmrużyłam oka. W dodatku na wszelki wypadek wzięłam proszek nasenny, który miał skrócić czas podróży.

– Idziesz spać? – zapytała Kaśka, zakładając słuchawki.

Nie bałam się zasnąć w towarzystwie nieznanych gości z nią u boku. Byłyśmy przyjaciółkami, odkąd tylko nauczyłyśmy się chodzić i mówić. Mieszkała na tej samej ulicy i uczestniczyła w każdym ważniejszym momencie mojego życia. Zawsze uśmiechnięta i walcząca z burzą czarnych loków. Miała dwóch braci, których bez trudu powalała na łopatki, odważna i zakręcona, zawsze wyciągała mnie na szalone wyprawy.

– Chyba się nie obrazicie?

Towarzystwo pokręciło głowami, zajmując się swoimi sprawami. Nigdy nie byłam typem sowy, więc ukojona spokojnymi ruchami pociągu szybko zasnęłam.

II

Z drzemki wyrwał mnie huk, a ostre szarpnięcie zrzuciło na podłogę. Rozejrzałam się po pustym przedziale. Torby pospadały na ziemię, a plecak Kaśki wylądował tuż obok mojej twarzy.

Podniosłam się i wyjrzałam na korytarz.

– Kaśka? Marcin? – wołałam, zaglądając do pustych przedziałów. W powietrzu czułam dym i smród spalenizny. Wagon stał w szczerym polu z otwartymi drzwiami.

Wychyliłam się przez nie i zamarłam na widok płonących, przewróconych wagonów.

Zeskoczyłam na dopalającą się trawę i podeszłam bliżej. Szkło i metalowe fragmenty leżały porozrzucane na ziemi, a wśród nich bezwładne ciała ludzi. Środkowa część pociągu wyglądała, jakby rozerwała go bomba. Zewsząd dochodziły wołania o pomoc i płacz.

– Kaśka! – krzyknęłam, rozglądając się i czując narastającą panikę.

Coś strzeliło pod moim butem. Zatrzymałam się i cofnęłam stopę, podnosząc pęknięte, znajome słuchawki.

– Kaśka, gdzie jesteś?!

Odpowiedział mi błagalny krzyk o pomoc. Przeszukałam kieszenie w poszukiwaniu telefonu, ale przypomniałam sobie, że zostawiłam go w torbie.

Wskoczyłam do pociągu i pobiegłam do przedziału. Chwilę mocowałam się z zamkiem, aż wreszcie udało mi się znaleźć telefon i wstukać numer alarmowy. Pociąg nagle szarpnął i ruszył w powrotną stronę rzucając mną o podłogę. Aparat potoczył się gdzieś pod siedzenie, daleko poza mój zasięg.

– Co jest?!

Wyszłam na korytarz, widząc w szybie, że pospiesznie oddalamy się od miejsca katastrofy.

– Stój! – ryknęłam.

Podeszłam do otwartych drzwi. Krajobraz poruszał się tak szybko, że zdawał być jedną, nieskończoną plamą.

– Nie możemy ich zostawić! – krzyczałam w panice, miotając się po korytarzu.

Mój wzrok zatrzymał się na hamulcu awaryjnym. Rozbiłam łokciem szklaną gablotę i pociągnęłam czerwoną dźwignię. Silne szarpnięcie pchnęło mną o ścianę. Upadłam na ziemię, ogłuszona piskiem hamującej maszyny.

Otworzyłam oczy.

Kaśka jęknęła niezadowolona, odchylając cienką zasłonkę.

– Dlaczego zatrzymaliśmy się w szczerym polu? – zadała pytanie.

Nasi towarzysze przeciągnęli się, po czym z ciekawością wyjrzeli na korytarz.

– Nie idźcie tam! – wrzasnęłam skołowana, nie wiedząc, gdzie jestem.

– Pójdziemy tylko zobaczyć, co się dzieje – rzucił Konrad, patrząc na mnie z niepokojem.

– Pociąg się wykoleił – wyszeptałam przerażona.

– Że co? – Kaśka poderwała się, próbując dojrzeć coś w ciemności. – Ja tu nie widzę…

– Spokojnie, to postój przed stacją. Musimy przepuścić inny pociąg – poinformował Marcin, który zdążył wrócić po zasięgnięciu informacji.

Chłopcy wrócili na miejsca i okryli się bluzami, najwyraźniej zamierzając kontynuować drzemkę.

– Co ty bredzisz o wypadku? – spytała Kaśka, siadając obok.

– A taki żart – oznajmiłam, zmuszając się do uśmiechu, choć wcale nie było mi do śmiechu.

– Mało zabawny.

To był tylko zły sen – przemknęło mi przez głowę.

Konrad zaczął się przeciągać i przecierać oczy.

– To może skoro już wstaliśmy i stoimy, popilnujcie rzeczy, a my pójdziemy po herbatę do Warsu?

– Pewnie, jeśli zapłacisz i przyniesiesz – odparła Kaśka ze śmiechem.

– Tylko się nie przyzwyczajaj – oświadczył Marcin na odchodnym.

– Patrz, jacy gentlemani – powtórzyła, nachylając w moją stronę.

– Już to mówiłaś.

Popijając kanapki herbatą, rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Towarzysze drogi znali się od liceum i podróżowali po całej Europie, kiedy tylko mieli fundusze. Sama zamarzyłam o wielkiej wyprawie do Peru, o której opowiadali z wypiekami na twarzy. Dla mnie to był pierwszy wyjazd za granicę.

Zrobiłam kilka rundek po korytarzu, żeby rozruszać kości, po czym wróciłam do przedziału i ponownie zasnęłam. Przespałam jeszcze parę godzin i obudziłam się kilka stacji przed przystankiem. Tak przynajmniej stwierdzili pozostali.

– A gdzie Marcin? – zapytałam, poprawiając niesforne włosy.

– Poszedł do toalety.

Kaśka upychała do kosza śmieci.

– Mam nadzieje, że zaraz wróci. Marzy mi się mocna kawa.

Przeciągnęłam i uśmiechnęłam się mimowolnie na myśl o kofeinie.

– I śniadanie – dodał Konrad.

– I prysznic – uzupełniła Kaśka.

Dopiero po dłuższej chwili do przedziału wrócił Marcin.

– Co się stało? – rzucił Konrad, otwierając paczkę kolorowych żelków.

– Wychodzę z toalety i wracam do przedziału, mijam jeden, a tam konduktorzy grają w karty. Zapytałem, kiedy nasza stacja, a oni zaproponowali grę. Szybkie rozdanie, kończą mi się drobne.

– Grałeś na pieniądze? – Kaśka spojrzała zdziwiona.

– Tylko bilon, ale patrzcie, co wygrałem.

Wyciągnął w naszą stronę dłoń, na której spoczywały trzy zielone ziarna.

– Co to jest? – Nieśmiało spytałam.

– Magiczna fasolka.

– Po co ci to? – dodałam po chwili ciszy.

– Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać.

Przemilczałam tę odpowiedź, dostrzegając przez okno zarys stacji. Pozbieraliśmy rzeczy i wysiedliśmy na dworcu. Na wielkiej tablicy, stojącej na peronie, powitał nas napis „Bukarest”. Wraz z nielicznymi podróżnymi weszliśmy do budynku, rozglądając się w poszukiwaniu jakiegokolwiek punktu informacyjnego. Duży, mechaniczny zegar wiszący w holu wskazywał czwartą nad ranem. Opatuliłam się szczelniej bluzą, by uchronić przed chłodnym powietrzem. Konrad wskazał na jedno z okienek, gdzie starsza kobieta siedziała, robiąc na drutach sweter w kolorze jaskrawej zieleni.

– Marcin, studiujesz kultury wschodnie, zapytaj o autokar – Konrad poklepał kolegę po ramieniu.

– Studiujesz kulturoznawstwo? – powtórzyłam.

– Tak, ale zanim powiesz, że to babski kierunek, pójdę się rozejrzeć.

Odprowadziłam go wzrokiem.

– Wcale nie uważam, że to babski kierunek.

– Ja studiuję męski kierunek, ekonomię – oświadczył dumnie Konrad.

– Skończ z tym szowinizmem. Kierunek studiów nie ma związku z płcią – Kaśka wyciągnęła z kieszeni telefon, po czym podsunęła mi ekran pod nos. – Tu nie ma zasięgu.

– Musisz ręcznie ustawić sieć.

– Niedobrze, wychodzi na to, że przez spóźnienie uciekł nam autokar do hotelu – Chłopak wrócił z zapisaną kartką.

– Nie mogli na nas zaczekać? – spytałam z oburzeniem.

– Dwie godziny?

– Aż tyle?

– Jechaliśmy z Polski. Cieszmy się, że dojechaliśmy.

– To co teraz? – zapytałam zniecierpliwiona.

– Najbliższy autobus do Pitesti odjeżdża o siódmej.

– Żartujesz?!

– Nie. Chyba, że pojedziemy do Găesti, a stamtąd złapiemy jakieś połączenie.

Przytaknęliśmy i zgodnie opuściliśmy budynek dworca. Znaleźliśmy się w centrum miasta, taksówki tłoczyły się przed budynkiem, oczekując turystów. Marcin przestudiował bazgroły z kartki i wskazał na przystanek znajdujący się po drugiej stronie ruchliwej ulicy. Przeszliśmy przejściem podziemnym i po kilkunastu schodach w górę, stanęliśmy przed elektroniczną tablicą z rozkładem. Dzięki nie, bez trudu zorientowaliśmy się w liniach i po niepełnym kwadransie, wsiedliśmy do wysłużonego, małego autobusu, płacąc ledwo pięćdziesiąt lei od głowy. Z trudem się dopchaliśmy, zajmując we czwórkę ostatni dwuosobowe miejsca. Bagaż musieliśmy trzymać na kolanach. Widok z okna zaskoczył mnie w najgorszym znaczeniu. Co prawda nie wiele widziałam, ale stolicę zapamiętałam jako postindustrialnego molocha, szarego i brudnego.