Zakochany uwodziciel - Shana Galen - ebook + książka

Zakochany uwodziciel ebook

Shana Galen

3,7

Opis

Tom 3 nowego cyklu Ocaleni o mężczyznach, którzy po powrocie z wojny usiłują nauczyć się na nowo żyć w świecie salonów, i o kobietach na tyle odważnych, by przedrzeć się przez mury obronne ich serc.

On: Z uwodzenia uczynił sztukę… która ma służyć chwalebnym celom…
Ona: Nieśmiała i niepewna swoich wdzięków, ma ich użyć, by uratować ojca…

Spotykają się na balu: Piąty syn hrabiego, Rafe Beaumont, któremu nigdy nie oparła się żadna kobieta, i Collette Fortier, która właśnie to robi…

W czasie wojen napoleońskich Rafe służył w oddziale straceńców do zadań specjalnych lorda Dravena, który teraz ma dla niego najtrudniejsze zadanie. Dotyczy ono Collette, która przybyła do Londynu w tajemniczym celu. I nie wolno jej ulec jedynemu mężczyźnie, którego pokochała. Rafe ma plan – skoro dziewczyna odrzuca jego zaloty, to może przyjmie przyjaźń.

Wśród przepychu pałaców, teatrów po zakazane zaułki Londynu tych dwoje przejdzie najcięższe i najbardziej niebezpieczne próby.

Czy mężczyzna, który poprzysiągł nigdy nie wiązać się z żadną kobietą, będzie wreszcie mógł zaufać kobiecie i czy razem wyruszą w podróż do szczęścia?

Shana Galen to bestsellerowa autorka wydawanych na całym świecie romansów historycznych wypełnionych zmysłowością, przygodą, akcją i humorem. Jej powieści zdobywają najważniejsze nagrody, m.in. RITA Award (odpowiednik filmowego Oscara dla romansu historycznego), i znajdują się przez wiele tygodni w Top 10 list bestsellerów „New York Timesa” i Amazonu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 414

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (98 ocen)
29
29
26
11
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Empaga

Nie oderwiesz się od lektury

pięknie się czyta 👍 świetna książka 👍 polecam 🔥
00

Popularność




Zdjęcia na okładce

© Darya Komarova/Shutterstock

© BrAt_PiKaChU/iStock

© Elenarts/iStock

Tytuł oryginału

An Affair with a Spare

AN AFFAIR WITH A SPARE

Copyright © 2018 by Shana Galen

Originally published in the United States by Sourcebooks, Inc.

www.sourcebooks.com

All rights reserved.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana

ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu

bez zgody właściciela praw autorskich.

For the Polish edition

Copyright © 2021 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-7982-4

Warszawa 2022. Wydanie III

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.

www.wydawnictwoamber.pl

Konwersja do wydania elektronicznego

P.U. OPCJA

Rozdział 1

Collette Fortier wciągnęła z drżeniem powietrze i przywołała na twarz promienny uśmiech.

Tylko nie mów o jeżach. Tylko nie mów o jeżach!

Collette bała się, a kiedy się bała, znajomość angielskiego ją zawodziła i często cisnęły jej się na usta zwroty z książek, których używała do nauki. Na nieszczęście były to książki z dziedziny historii naturalnej. Dzieło o jeżach, z czarno-białymi rycinami, należało do jej ulubionych.

Bal okazał się koszmarem od pierwszej chwili. Nie tylko czuła się jak złożony wachlarz w zatłoczonym pomieszczeniu, ale do tego nie mogła uciec przed ostrymi dźwiękami angielskiej mowy. Ponieważ na zewnątrz lało nieustannie, zamknięto drzwi i okna. Collette miała wrażenie, że tkwi w pułapce.

– Spójrz tam, zbliża się! – syknęła lady Ravensgate, dźgając ją łokciem w bok. Collette siłą woli powstrzymała się przed oddaniem opiekunce pięknym za nadobne. Ponieważ podpułkownik Draven w istocie zmierzał w ich kierunku, Collette musiała się opanować. Chciała, żeby ich sobie przedstawiono. Po niemal miesiącu starań, żeby wejść do wewnętrznego kręgu osób związanych z brytyjskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych, udało jej się w końcu dotrzeć do ludzi, którzy mogli znać potrzebne jej szyfry.

Lady Ravensgate pomachała wściekle wachlarzem, kiedy były żołnierz szedł w ich stronę, po czym puściła go, tak że upadł na podłogę przed Dravenem. Lady Ravensgate sapnęła, marnie odgrywając przerażenie, podczas gdy pułkownik, jak przystało na dżentelmena, schylił się, aby podnieść wachlarz.

– Wydaje mi się, że to należy do pani. – Wyprostował się, podając wachlarz lady Ravensgate. Draven był potężnie zbudowanym mężczyzną, wciąż w sile wieku, o kasztanowych włosach i bystrych niebieskich oczach. Posłał damom miły uśmiech, po czym odwrócił się.

– Podpułkownik Draven, czyż nie?! – zawołała za nim lady Ravensgate. Wojskowy uniósł uprzejmie brwi, wodząc wzrokiem od lady Ravensgate do Collette. Collette poczuła gorąco na policzkach; nienawidziła siebie za to. Zawsze nieśmiała i nielubiąca zwracać uwagi, nie była w stanie pozbyć się tej cechy, choćby nie wiadomo, jak się starała. Zwłaszcza przy mężczyznach, których uważała za choć trochę atrakcyjnych.

Draven mógł być starszy od niej o dwie dekady, ale nikt nie odmówiłby mu urody i męskości.

– Tak jest – odparł Draven. – A pani…?

– Lady Ravensgate. W poprzednim sezonie poznaliśmy się w teatrze. Odwiedził pan panią Fullerton w jej loży; byłam jej gościem.

– Oczywiście. – Skłonił się wdzięcznie, choć Collette widziała, że zupełnie nie pamięta spotkania z jej opiekunką. – Jak miło spotkać panią ponownie, pani… eee…?

– Lady Ravensgate. – Wskazała na Collette. – A to moja kuzynka Collette Fournay. Przyjechała z Francji, żeby mnie odwiedzić.

Collette dygnęła, pamiętając, żeby nie zginać się za szybko; inaczej mogłaby wypaść z jedwabnej sukni w zielono-złote pasy, do włożenia której skłoniła ją lady Ravensgate. Dostała od niej wiele sukien. Opiekunka kupiła je po okazyjnej cenie od modystki, która uszyła je dla kobiety, której wówczas nie było stać na zapłacenie rachunku. Owa kobieta najwyraźniej nie była obdarzona tak bujnymi biodrami i biustem jak Collette.

– Mademoiselle Fournay. – Draven skłonił się przed nią. – Jakże się pani podoba w Londynie? – zapytał znakomitym francuskim.

– Czuję się tu wspaniale – odparła po angielsku. Chciała, żeby zapomniano, na tyle, na ile to możliwe, że jest Francuzką i dlatego zawsze mówiła po angielsku, choć w niektóre wieczory płaciła za to bólem głowy. – Tancerze wydają się świetnie bawić. – To nie była subtelna uwaga, ale też nie miała taka być.

– Nie miałaś tego wieczoru zbyt wielu okazji, żeby potańczyć, czyż nie? – powiedziała ze współczuciem lady Ravensgate.

Collette pokręciła głową, zerkając na Dravena. Wiedział, że jest osaczony. Westchnął głęboko.

– Czy zaszczyci mnie pani następnym tańcem, mademoiselle?

Collette przyłożyła rękę do serca, udając poruszoną.

– Och, nie musi pan czuć się zobowiązany.

– Nonsens. Z największą przyjemnością.

Dygnęła, a Draven skłonił się.

– Proszę wybaczyć.

Miał wrócić na początku kolejnego tańca. Dzięki temu zyskała parę minut na obmyślenie strategii.

– Nie wspominaj o szyfrach – szepnęła lady Ravensgate, choć Collette nie prosiła o radę. – Naprowadź go delikatnie na ten temat, ale nie daj po sobie poznać, że cokolwiek o nich wiesz.

– Oczywiście. – Tańczyła z dziesiątkami mężczyzn i rozmawiała z nimi w nadziei, że zdobędzie informacje, jakich potrzebowała. Instrukcje lady Ravensgate, jak dotąd, okazały się zupełnie nieskuteczne. Zawsze napominała Collette, żeby nie wspominała o szyfrach. Jedyną inną radą, jakiej udzielała…

– I nie mów o ojcu.

Collette skinęła sztywno głową. To była ta druga rada. Jakby trzeba było jej przypominać, żeby nie mówiła o owianym złą sławą francuskim zabójcy komuś związanemu z brytyjskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Lady Ravensgate pomogłaby jej, sugerując, żeby rozmawiała z Anglikami o ich służbie podczas niedawnych wojen napoleońskich. Niewielu spośród jej partnerów miało ochotę mówić o wojnie czy o swoich doświadczeniach. Tych paru, z których udało jej się wydobyć jakieś historie wojenne, nie miało pojęcia, w jaki sposób Brytyjczycy zdołali złamać francuskie tajne szyfry. I jeszcze mniej, jak się wydawało, wiedzieli o szyfrach, jakich Anglicy używali do kodowania własnych przekazów.

Miała jednak podstawy, żeby sądzić, że Draven jest na tyle wysoko postawiony w hierarchii, żeby mieć dostęp do szyfrów. To trwało miesiąc, ale terazwreszcie uda jej się porozmawiać z człowiekiem, który miał to, na czym jej zależało.

Tancerze na parkiecie zawracali i posuwali się naprzód, splatając ramiona, po czym znowu zawracali. Suknie dam napełniały się powietrzem, przypominając dzwony, nadgarstki ich odzianych w rękawiczki dłoni lśniły w świetle kandelabrów. Ich śmiech, dźwięczny i beztroski niósł się po sali wraz z muzyką skrzypiec i wiolonczeli. Jeszcze nie tak dawno Collette też tańczyła tak radośnie. Paryż w czasach Napoleona stanowił centrum francuskiej socjety, a jej ojca zapraszano na każde przyjęcie, na każdy wieczorek.

Nie bywał na wszystkich – ostatecznie, przyprawiał ludzi o dreszcze zgrozy – ale kiedy żądano, żeby się pojawił, zabierał ze sobą Collette. Nie przyszłoby jej wówczas do głowy, że parę lat później będzie powtarzać te same taneczne kroki, walcząc o jego życie.

Taniec dobiegł końca, Collette patrzyła z podziwem na bladolice angielskie piękności, które mijały ją, schodząc z parkietu. Ona sama miała oliwkową cerę, ciemne włosy i zbyt bujne kształty jak na obecną modę. W pewnej chwili pojawił się Draven, wyciągając do niej rękę. Rzuciwszy szybkie spojrzenie na lady Ravensgate – tę żmiję, czającą się w trawie – Collette ujęła jego dłoń, pozwalając się zaprowadzić na środek parkietu. Orkiestra podjęła kadryla i Collette ukłoniła się pozostałym tancerzom w ich kwadracie. Ona i Draven ruszyli jako pierwsi do tańca, mijając parę z naprzeciwka, kiedy przechodzili z jednego końca kwadratu do drugiego i z powrotem.

W końcu nadeszła chwila, kiedy ona i Draven stali, podczas gdy poruszały się inne pary; Collette wiedziała, że to jest jej szansa. Zanim zdążyła się odezwać, Draven zapytał:

– Jak się pani podoba taniec?

Nie przygotowała się na to pytanie i jedyną odpowiedzią w języku angielskim, o jakiej zdołała pomyśleć, było: Rytuały godowe jeży trwają długo; osobniki płci męskiej i żeńskiej krążą wówczas wokół siebie. W istocie, taniec przypominał rytuał godowy, ale gdyby użyła tego porównania, Draven pewnie by się zmieszał.

Co ważniejsze, nie miała zbyt wiele czasu, żeby pokierować rozmową w pożądanym kierunku. Nie odpowiadała i Draven spojrzał na nią zaniepokojony.

Odchrząknęła.

– Taniec nie kojarzy mi się z jeżami.

Do diabła! Ale z niej gęś!

– Och, to nie tak – dodała szybko. – Nie zawsze używam właściwych słów. Miałam na myśli… jak to się mówi… żołnierze? Tak? Tancerze przypominają mi żołnierzy podczas bitwy.

Wypuściła powietrze. Draven patrzył na nią, jakby brakowało jej piątej klepki i Collette nie miała do niego o to pretensji.

– Walczył pan na wojnie, prawda?

– Owszem, tak.

– Mieszkałam na wsi z rodzicami, z daleka od bitew.

– To doskonale. – Spojrzał znowu na tancerzy.

– Czy prowadził pan żołnierzy do walki? – Większość mężczyzn nadymała się z dumy, mogąc rozprawiać o tym, jacy są dzielni.

– Czasami. Ale na ogół pracowałem z dala od linii walki.

Takie już jej szczęście – trafiła na skromnego mężczyznę.

Zdawała sobie sprawę, że niebezpiecznie jest naciskać. Francuzka w Anglii powinna mieć na tyle rozumu, żeby nie wspominać ostatniej wojny między dwoma krajami, ale stawkę stanowiła wolność jej ojca. Nie mogła się poddać.

– A jakiego rodzaju pracą zajmował się pan na tyłach? Wyobrażam sobie, że pisał pan listy i przechwytywał tajne meldunki. Och, mój Boże, czy był pan szpiegiem? – Mówiła z zapartym tchem; nie udawała. Brakowało jej powietrza ze strachu.

Draven zerknął na nią z ukosa.

– Nic szczególnie podniecającego, mademoiselle. W istocie, gdybym zaczął pani opowiadać o swoich przeżyciach, pewnie by pani zasnęła. Och, znowu nasza kolej. – Krążyli wokół siebie, spotykając się na krótko, rozdzielając i wykonując rozmaite figury.

Kiedy odprowadzał ją później do lady Ravensgate, próbowała wrócić do rozmowy, ale zręcznie skierował konwersację na deszczową pogodę. Lady Ravensgate musiała odczytać porażkę z miny Collette, ponieważ jak tylko do niej doszli, zaczęła paplać.

– Panie podpułkowniku, proszę mi powiedzieć, co pan sądzi o książce Caroline Lamb? Czy Glenarvon nie jest zbyt skandaliczna dla mojej kuzynki?

Draven skłonił się sztywno.

– Nie mogę się wypowiedzieć, łaskawa pani, bo jej nie czytałem. Jeśli panie pozwolą, widzę kogoś, z kim muszę koniecznie porozmawiać. – Odszedł, zanim damy wyraziły zgodę.

– Domyślam się, że nie poszło ci zbyt dobrze – mruknęła lady Ravensgate.

– Nie.

Dama westchnęła zniesmaczona i Collette nie po raz pierwszy zastanowiła się, po czyjej stronie stoi jej „kuzynka”. Podawała się za dawną przyjaciółkę jej ojca, ale czy nie była bardziej przyjaciółką Ludwika XVIII i Bourbonów, którzy go więzili?

– Biedny, biedny monsieur Fortier – westchnęła lady Ravensgate.

Collette spojrzała na nią z płonącymi policzkami.

– Niech pani go jeszcze nie opłakuje. Uwolnię ojca. Proszę zapamiętać moje słowa. Uwolnię go, nawet jeśli to będzie ostatnia rzecz, jakiej w życiu dokonam.

Kto, jak kto, ale ona akurat doskonale zdawała sobie sprawę, że miłość wymaga poświęceń.

Rafe’a Alexandra Fredericka Beaumonta, najmłodszego z ośmiorga latorośli hrabiego i hrabiny Haddington, w dzieciństwie często nazywano Rafe’em Zapomnianym. Przy jego pogodnym, radosnym usposobieniu łatwo o nim zapominano. Nie płakał, domagając się, żeby go nakarmiono, nie marudził w porze drzemki i pozwalał się nosić, póki nie skończył prawie osiemnastu miesięcy, kiedy to zaczął stawiać pierwsze kroki.

Kiedyś, gdy rodzina wybrała się na piknik do parku, Rafe zasnął w powozie i spędził tam około dwóch godzin. Przestraszona niania zaczęła go w końcu szukać; dziecko paplało radośnie i bawiło się palcami stóp. W wieku trzech lat Rafe spacerował ze starszymi braćmi i siostrami po wiejskiej posiadłości rodziny. Wieczorem, kiedy niańka przyszła utulić dzieci do snu, zauważono, że Rafe’a nie ma w łóżku. Znaleziono go w stajni, śpiącego w psim legowisku, z małymi szczeniaczkami.

Nikt nie pamiętał, żeby Rafe kiedyś płakał czy narzekał na cokolwiek. Z wyjątkiem jednego razu. Ale nikt nie chciał wspominać dnia, kiedy hrabina uciekła z domu, zostawiając czteroletniego Rafe’a samego i zrozpaczonego.

Kiedy miał dziewięć lat i potrafił oczarować każdego tak, że nawet morderstwo uszłoby mu na sucho (choć Rafe był zbyt dobrze wychowany, żeby uciekać się do tak drastycznych środków), macocha zwróciła uwagę hrabiemu, że Rafe nie ma guwernera. Najwyraźniej hrabia zapomniał o nauczycielu dla najmłodszego syna. Pierwszy, jaki się zjawił, stwierdził, że dziecko niemal nie umie czytać, nie posiada praktycznie żadnej wiedzy w dziedzinie historii i geografii, a jego umiejętności matematyczne są śmiechu warte.

Pojawiali się kolejni guwernerzy, których wysiłki w równym stopniu spełzały na niczym. Hrabia żywił nadzieję, że najmłodszy syn wstąpi do seminarium duchownego, ale gdy Rafe zbliżał się do piętnastych urodzin, nikt nie miał wątpliwości, że z jego temperamentem nie ma czego szukać w kościele. Podczas gdy jego wiedza w zakresie teologii wydawała się bardziej niż skromna, wiedzy na temat płci pięknej na pewno mu nie brakowało. Miał jej aż nadto. Dziewczęta i kobiety uganiały się za nim niezmordowanie i nic dziwnego; po dziadku odziedziczył wysoki wzrost i królewską posturę, fiołkowe oczy po ciotecznej babce, która niegdyś uchodziła za najpiękniejszą kobietę w Anglii i była podobno kochanką Jerzego II; po matce miał gęste, ciemne, kręcone włosy, jej największy atut, jeśli chodzi o wygląd.

Rafe był pięknym dzieckiem i wyrósł na niezwykle przystojnego, przykuwającego uwagę mężczyznę. Podczas gdy wiedza akademicka nigdy nie stanowiła jego mocnej strony, mężczyźni, zarówno jak kobiety, cenili jego inteligencję, styl bycia i lojalność. Nie był ani tchórzem, ani hulaką czy dandysem. Powiadano, że Rafe Beaumont nigdy nie uwiódł żadnej kobiety.

Nie musiał.

Kobiety biły się o miejsce u jego boku oraz w łożu. Jedyną wadą Rafe’a, jeśli jakoweś posiadał, było to, że płci pięknej nie potrafił praktycznie odmówić niczego. W młodości zdarzało mu się znaleźć w łóżku z kobietą, z którą nie zamierzał wdawać się w romans, ponieważ sądził, że odrzucając ją, nie zachowałby się jak dżentelmen. W końcu Rafe wstąpił do armii, ale nie do marynarki jak dwaj jego bracia – głównie dlatego, że potrzebował wytchnienia. Służba wojskowa nie sprawiła, że łatwiej mu było bronić się przed kobietami, ale nauczył się taktyki stosowania uników. Ta umiejętność okazała się przydatna, kiedy wstąpił do oddziału straceńców podpułkownika Dravena; jego zadanie, nigdy niesformułowane na piśmie, polegało na wyciąganiu informacji od żon i córek napoleońskich generałów i doradców.

Po powrocie do Londynu Rafe znowu spędzał czas między jedną sypialnią a drugą. Jeden z dwunastki ocalałych z trzydziestoosobowego oddziału Dravena, uznany bohater wojenny, Rafe niewiele miał do roboty poza szukaniem rozrywek. Ojciec przyznał mu hojną pensję, z której Rafe rzadko korzystał, bo czarujących bohaterów wojennych i ikony mody i stylu co wieczór zapraszano na kolację i wszelkie wydarzenia towarzyskie w Londynie i sąsiednich hrabstwach, ponadto najlepsi krawcy obdarowywali ich wykwintnymi strojami.

Ale nawet Rafe, który zawsze uważał się za szczęściarza, nie był pewien, co ma zrobić z nadmiarem szczęścia na balu u swego przyjaciela Phineasa. Rafe, którego po zakończeniu sezonu dopadła nuda, namówił przyjaciela, żeby wydał bal dla przyjaciół i znajomych, którzy pozostali w Londynie. Przyszło zbyt wiele znajomych kobiet Rafe’a i teraz walczył usilnie, żeby 1) trzymać damy jedną z dala od drugiej, by się nie pozabijały, 2) obdarzyć swoją uwagą jednakowo każdą z nich.

Tak więc schował się w końcu w szatni, mając nadzieję, że zjawi się tam któryś z jego przyjaciół i da mu znać, czy może bezpiecznie wyjść z ukrycia.

– Och, pan Beaumont? – odezwał się śpiewny, kobiecy głos. Rafe wcisnął się głębiej w wilgotne, ciężkie palta, pachnące cedrem i wełną.

– Gdzie jesteś, panie Beaumont?

Rafe starał się domyślić, do kogo należy głos. Może do żony lorda Chestertona – młodej, zbyt młodej dla lorda, rówieśnika jego ojca. Rafe mógł uważać Chestertona za głupca, skoro ten poślubił kobietę tak młodą, że mogła być jego córką, ale to nie znaczyło, że chciał mu przyprawić rogi.

– Tu jesteś! – zawołała, kiedy światło świecy rozjaśniło mrok w szatni.

Rafe zamrugał i podniósł rękę, uświadamiając sobie, że w małym, zatłoczonym pokoju nie ma szans na ucieczkę.

– Znalazłaś mnie – powiedział, uśmiechając się z wysiłkiem. – Teraz twoja kolej, żeby się ukryć. Policzę do stu.

– Och, nie! – Podeszła bliżej, muskając spódnicą jego nogi. – Znalazłam cię i domagam się nagrody.

– Nagrody? – powtórzył z udawanym zdumieniem. Wiedział doskonale, o jaką nagrodę jej chodzi. – Cóż to może być? Walc o północy? Pocałunek w rękę? – Ruszył w jej stronę, zmuszając, żeby się cofnęła.

Wpadła na ścianę; wyciągnął rękę, żeby utrzymać równowagę.

– Chciałabym pocałunek – powiedziała, oddychając ciężko i patrząc mu w oczy. – Ale w bardziej interesujące miejsce niż dłoń.

– Bardziej interesujące, powiadasz? – Pochylił się blisko, przesuwając palcami wolnej ręki po jej szczęce i wzdłuż szyi. – Zamknij oczy, a ja cię pocałuję. – Musnął palcami wypukłość jej piersi. Wciągnęła gwałtownie powietrze, zamykając oczy. Rafe zdmuchnął świecę, pogrążając ich oboje w ciemności. Pochylił się bliżej, musnął wargami jej policzek i uciekł.

Biegnąc schodami dla służby, usłyszał, jak woła:

– Rafe! Bądź uczciwy.

– Nigdy – szepnął, pokonując schody zdecydowanymi krokami. Może znajdzie jakieś przejście do innej klatki schodowej i zdoła uciec z balu. Dotarł do półpiętra, skręcił w korytarz; lady Willowridge uśmiechała się do niego; pióro w jej turbanie kołysało się, jakby udzieliło mu się podniecenie właścicielki.

– Szukasz kogoś? – zapytała zmysłowym głosem.

Rafe ujął jej dłoń i ucałował ją.

– Ciebie, droga pani, zawsze ciebie.

Była ostatnią osobą, którą miał ochotę oglądać. Lady Willowridge, wdowa, miała pazury ostre jak tygrysica. Jeśli je w nim zanurzy, nie da mu odejść.

Kiedy podniósł rękę, przyciągnęła go do siebie. Miała wyjątkową siłę jak na kobietę, pomyślał, usiłując nie nadepnąć na jej stopy w eleganckich pantofelkach. Objęła go za szyję, odchylając głowę, tak że poczuł brylanty w jej włosach na swoich rękach i podała mu usta do pocałunku.

Rafe przewrócił oczami. Mógł ją po prostu pocałować, ale już tego doświadczył – smakowała tytoniem i przetrawioną kawą. Dlaczego nie dać jej chwili podniecenia a sobie odrobiny ulgi?

Rafe przesunął dłońmi wzdłuż jej ciała, uniósł jej ręce ponad swoją głową i odwrócił ją szybko. Pisnęła cicho, kiedy przycisnął ją do ściany, przygniatając własnym ciałem i szepcząc do ucha:

– Czy chciałabyś ze mną zagrać, moja pani?

Próbowała skinąć głową, ale policzek przykleił jej się do ściany.

– Och, tak – wydobyła z siebie z trudem.

– Czy czujesz moją rękę tutaj? – dotknął okolicy jej krzyża.

– Mm… hm.

– Zamknij oczy i wyobraź sobie, gdzie cię zaraz dotknę. – Przesunął dłonią po jej pośladkach.

Zamknęła oczy.

Rafe odsunął się.

– Żadnego podglądania.

Pędził po schodach po dwa stopnie naraz, wbiegając na korytarz dla służby. Lokaj, który niósł tacę z kieliszkami wina, uniósł brwi, ale Rafe nie tracił czasu na wyjaśnienia.

– Gdzie jest wyjście?

– Na salę balową, sir?

– Dobry Boże, człowieku. Nie! – Obejrzał się przez ramię, upewniając się, że lady Willowridge jeszcze go nie ściga. – Na ulicę. Najlepiej na jakąś boczną uliczkę.

– Właśnie pan stamtąd wraca.

– Musi być inne.

– Nie ma, proszę pana.

– Rafe Beaumont! – Na schodach słychać było kroki lady Willowridge. Rafe, w panice, chwycił lokaja za marynarkę.

– Sala balowa! Szybko!

– Tędy.

Rafe przesunął panel w ścianie i znalazł się na sali, gdzie orkiestra grała walca. Mężczyźni i kobiety wirowali w świetle kryształowych kandelabrów przy wtórze wybuchów śmiechu i brzęku kieliszków z szampanem.

Dziewczyna, która siedziała przy ścianie obok miejsca, gdzie zjawił się Beaumont, sapnęła ze zdumienia.

– Pan Beaumont!

Rafe spojrzał na samotną pannę i drzwi za plecami. Wkrótce zapewne lady Willowridge wpadnie na to, gdzie zniknął.

– Zatańczymy? – zwrócił się do dziewczyny.

Zaczerwieniła się ślicznie i podała mu rękę. Poprowadził ją na parkiet i ruszył do tańca, starając się wejść w rytm muzyki. Po paru minutach odetchnął z ulgą. Dlaczego wcześniej nie pomyślał o pannach, które podpierają ścianę? Niezamężne, nie stanowiły zagrożenia, a poza tym on uwielbiał tańczyć. Mógłby przetańczyć całą noc. Tańczyć ze wszystkimi pannami, które podpierają ściany na sali…

Rafe drgnął lekko i spojrzał dziewczynie w oczy.

– Panno… eee?

– Vincent – odparła słodkim głosem. – Panna Caroline Vincent.

– Panno Vincent, wydaje się, że pani dłoń zsunęła się na moje, eee… siedzenie.

Uśmiechnęła się wdzięcznie.

– Wiem. Jest cudownie okrągłe i jędrne.

Chryste, był przeklęty. Jeśli nie zabije go jej ojciec, to zrobi to któraś z dam – lady Chesterton i lady Willowridge stroiły groźne miny, spoglądając w jego stronę – przed którymi uciekł. Rafe tańczył, próbując dotrzeć do Phineasa, któremu rzucał błagalne spojrzenia. Phineas tylko łypnął gniewnie – jego mina mówiła wyraźnie: „Chciałeś tego balu”.

Co on wtedy myślał?

Panna Vincent ścisnęła jego tyłek i Rafe niemal zaskowyczał.

– Czy nie wolałbyś pójść w jakieś bardziej ustronne miejsce? – zapytała, trzepocząc rzęsami.

Rafe’a zawsze zdumiewało, że kobiety zachowują się w ten sposób, sądząc, że to im dodaje uroku. Jemu się zawsze wydawało, że coś im wpadło w oko.

– Nie – odparł.

Dobry Boże, czy ten walc się nigdy nie skończy?

I wtedy właśnie zauważył podpułkownika Dravena. Draven na ogół nie uczestniczył w tego typu wydarzeniach towarzyskich. Dziś zjawił się pewnie, ponieważ na balu mógł spotkać trzech swoich dawnych podwładnych. Dostrzegł Rafe’a i kiwnął głową ze zrozumieniem, widząc, w jakie wpadł tarapaty. Rafe spojrzał błagalnie na dawnego dowódcę i zakręcił panną raz jeszcze, po czym odsunął się od niej, kiedy muzyka ucichła. Skłonił się, gotów oprowadzić ją po sali. Mógłby przyjmować zakłady, kto pierwszy rzuci się, żeby odebrać mu życie – wściekły ojciec, rozzłoszczona lady Willowridge, porzucona lady Chesterton czy lodowata pani Howe. Zapomniał, że zostawił ją w jadalni, po kolacji.

– Proszę wybaczyć, panienko. Nie chcę przeszkadzać, ale muszę zamienić słowo z panem Beaumontem. – Draven położył rękę Rafe’owi na ramieniu i odciągnął go od panny Vincent. Draven nie czekał na jej odpowiedź. Jego słowo było rozkazem.

Odprowadził Rafe’a na bok, a Rafe starał się sprawiać wrażenie beztroskiego, a nie kogoś, kto ucieka przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. Draven prowadził go przez pokoje gościnne; po drodze mijali damy, które próbowałyby zatrzymać Rafe’a, gdyby nie obawiały się Dravena. Podpułkownik zszedł z Rafe’em po schodach, obok szeregu lokajów w liberiach, na dwór do czekającego hackneya[1].

Kiedy powóz ruszył, Rafe położył głowę na oparciu.

– Niewiele brakowało – jęknął.

Draven, naprzeciwko, potrząsnął głową.

– Poruczniku Beaumont…

– Sza! – Rafe wyprostował się. – Dajmy spokój tytułom. Chcesz, żeby ktoś usłyszał?

Draven spojrzał na niego badawczo.

– Panie Beaumont, widzę, że twoje wzięcie u dam to nie jest jedynie… miód na twoją duszę. Dlaczego im nie powiesz po prostu, że nie jesteś zainteresowany?

– Próbuję. – Rafe znowu opadł na siedzenie. – Ale zawsze wychodzi jak najgorzej. Nie mówiąc już o tym, że kobiety wylewają z oczu strumienie wody, a ja nie mogę na to patrzeć.

– To ci może przeszkadzać tylko wtedy, kiedy robią to przy tobie.

Rafe zmarszczył brwi.

– Nie myślałem o tym w ten sposób. Sądzisz, że zostawiłem za sobą tłum rozszlochanych niewiast?

Draven parsknął śmiechem.

– Nie. Sądzę, że większość kobiet zdaje sobie sprawę, kim jesteś.

– To znaczy? – obruszył się Rafe.

– Mężczyzną, który ucieka na sam dźwięk słowa „małżeństwo”.

– Nieprawda. Byłem na ślubie Mostyna.

– Przypominam sobie, jak chorobliwie blado wtedy wyglądałeś. – Podniósł rękę, powstrzymując protest Rafe’a. – Ale nie zamierzam dyskutować z tobą na temat małżeństwa. Mam dla ciebie zadanie.

To, co odczuł Rafe, przypominało nieco uderzenie pioruna.

– Dla mnie?

– Tak.

Rafe nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Wreszcie! Nadeszła jego szansa.

– Ale wojna się skończyła.

– Wciąż nie brakuje niebezpiecznych ludzi i w Ministerstwie Spraw Zagranicznych pytano mnie, czy znam kogoś, kto by się podjął tego zadania.

– I pomyślałeś o mnie? – Rafe odchrząknął. – To jest, oczywiście, dlaczego nie miałbyś o mnie pomyśleć.

– Tak.

– Czy to niebezpieczne?

– Tak.

Rafe zamrugał. Nie spodziewał się od Dravena odpowiedzi twierdzącej. Od Neila rzadko dostawał niebezpieczne zlecenia podczas wojny. Choć Rafe nie jeden raz argumentował, że zakradanie się do sypialni oficerów napoleońskich, wyciąganie tajemnic od ich żon czy kochanek, a następnie wymykanie się z tychże sypialni, tak żeby go nie złapano, również nie należało do bezpiecznych zajęć, to jednak nie było tym samym, co bieganie po polu wśród wybuchów kul armatnich.

– Dobrze. – Rafe klasnął w dłonie. – Chciałem zająć się czymś innym niż uganianie się za kobietami i bywanie w towarzystwie. Co mam robić?

Draven uśmiechnął się.

– Bywać w towarzystwie i uganiać się za kobietą.

Rafe westchnął.

– A jeśli odmówię podjęcia się tego zadania?

– Nie przypominam sobie, żebym cię pytał o zgodę.

– Nie jesteś już moim dowódcą.

Draven skrzyżował ręce na piersi.

– Chciałbyś, żebym to zmienił?

– Nie. – Powszechnie wiedziano, że Draven ma znajomości w najwyższych kręgach. Jedno słowo i decyzją regenta Rafe przywdzieje znowu mundur i będzie patrolować kanadyjską granicę. – Powiedz mi, co to za zadanie.

Draven usiadł wygodnie.

– Nazywa się Collette Fortier.

– Fortier? Dlaczego to nazwisko brzmi znajomo?

– Jej ojciec był jednym z najskuteczniejszych zabójców Napoleona.

– I? O ile sobie przypominam, Fortier nie żyje.

– Tak. – Hackney zwolnił i Draven wyjrzał przez okno. – Chcę, żebyś dowiedział się jak najwięcej o jego córce.

– Jak mam to zrobić?

– Sądzimy, że Collette Fortier jest w Londynie. Sądzimy także, że podaje się za Collette Fournay, kuzynkę lady Ravensgate.

– Podejrzewanej o sympatie profrancuskie, serdecznej przyjaciółki córki Marii Antoniny.

– Znasz lady Ravensgate?

– Nie osobiście, ale słyszałem plotki. Czy lady Ravensgate bywa z mademoiselle Fortier w towarzystwie?

– Tańczyłem z tą kobietą jakiś kwadrans temu; lady Ravensgate przedstawiła ją jako swoją kuzynkę, pannę Fournay. Twoja misja polega na tym, żeby ustalić, czy panna Fournay jest w istocie Collette Fortier, a jeśli tak, to co robi w Londynie. Jeśli szpieguje – a sądząc po moim dzisiejszym z nią spotkaniu, jest to bardzo możliwe – musisz się dowiedzieć, na jakich informacjach jej zależy i czego zdołała się dowiedzieć jak dotąd.

– A potem?

– A potem ją zabijesz.

Rozdział 2

Był tutaj.

Nie mogła się powstrzymać, żeby się za nim nie rozglądać, jak tylko weszła do salonu. Robiła sobie wyrzuty, nie sądziła jednak, żeby jakakolwiek kobieta, która chodziła po ziemi, nie wodziła wzrokiem za panem Beaumontem. Był po prostu najbardziej zachwycającym mężczyzną, jakiego w życiu widziała. Nawet wykwintny pokój ze swoimi sztukateriami, porcelaną i ozdobnymi wazonami nie mógł odwrócić uwagi od urody pana Beaumonta.

– Panno Fournay.

Collette oderwała wzrok od Beaumonta i uśmiechnęła się do gospodyni, pani Saxenby.

– Jak miło, że odwiedziła pani nasz skromny salon.

Collette dygnęła.

– Dziękuję, że zechciała mnie pani zaprosić.

– Nie rozczaruje się pani – oznajmiła lady Ravensgate. – Moja droga kuzynka jest czarującą osóbką, ale nie sądzę, żeby dzisiejszego wieczoru zbyt wiele wniosła do konwersacji. – Lady Ravensgate zerknęła znacząco na Collette. – Pochodzi z Francji i nie orientuje się zbytnio w zawiłościach angielskiej polityki.

– Och, to nic nie szkodzi – stwierdziła pani Saxenby. – Nie możemy wszyscy zabierać głosu. Potrzebujemy publiczności.

Collette uśmiechnęła się. Występowanie w charakterze publiczności całkiem jej odpowiadało. Zawsze należała do nieśmiałych i nie lubiła zwracać uwagi. Cenne cechy, zważywszy, że najlepszą metodą zbierania informacji jest siedzieć cicho i słuchać. Tym razem spodziewała się dowiedzieć więcej o podpułkowniku Dravenie. Od czasu balu, na którym tańczyli, ani go nie widziała, ani o nim nie słyszała. Jednak sekretarz Dravena, pan Palmer, miał być częstym gościem pani Saxenby.

W ciągu trzech miesięcy, odkąd wylądowała na wybrzeżu Anglii, w nocy, w tajemnicy, Collette dotarła do Londynu i odnalazła lady Ravensgate, bogatą wdowę. Powiedziano jej, że wdowa przyjaźniła się z jej ojcem i lady Ravensgate traktowała ją w istocie jak odzyskaną po latach córkę. Collette pamiętała, że jej ojciec wspominał lorda Ravensgate jako człowieka, który z pewnością im pomoże, jeśli kiedyś będą musieli opuścić w pośpiechu Francję Napoleona. Jednak tak wielu ludzi dochowywało wierności dwóm panom, że Collette nauczyła się nie ufać nikomu. Skoro państwo Ravensgate byli tak oddani, czemu jej ojciec nie uciekł, kiedy Bourbonowie odzyskali tron? Musiał wiedzieć, że pod rządami króla będzie cierpieć i odpowie więzieniem za swoje związki z uzurpatorem Bonaparte. Czy ojciec spodziewał się wybaczenia ze strony panujących, czy też nie ufał lady Ravensgate w takim stopniu jak lordowi Ravensgate?

Żałowała, że nie może go o to zapytać, ale przebywał w więzieniu w Paryżu i mogła go uwolnić, jedynie targując się z rojalistami. Dlatego potrzebowała brytyjskich szyfrów.

– Czy zechcecie usiąść? – Pani Saxenby zaprowadziła Collette i lady Ravensgate do kanapy stojącej nieco z boku, pod ścianą. Na środku pokoju grupa mężczyzn w wieczorowych strojach dyskutowała na temat wiersza, którego Collette nie czytała. Collette spuściła wzrok, wpatrując się w rzemyki swojej torebki i nadstawiając pilnie uszu. W ciągu tych paru chwil poprzedzających formalną debatę najlepiej zbierało się informacje, jeśli w ogóle można było tutaj usłyszeć coś istotnego dla niej, w co raczej wątpiła. Kiedy zacznie się debata, mówcy powinni trzymać się tematu.

Dla szpiega w Londynie pora wydawała się idealna. Sezon dobiegał końca i większość kluczowych postaci świata polityki wyjechała na wieś, ale dbałość o bezpieczeństwo kraju wymagała obecności w mieście takich ludzi jak Draven i jego koledzy z Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

Collette bawiła się rzemieniem, słuchając rozmów i nie wychwytując niczego istotnego; potem podniosła głowę i rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok spoczął na panu Beaumoncie. Ale przecież to jego szukała?

Jak zwykle otaczał go mur kobiet. Nie mniej niż pięć ubiegało się tego wieczoru o jego względy, a on wydawał się stawiać czoło temu wyzwaniu bez wysiłku. Co chwila damy wybuchały nerwowym chichotem. Gdyby miała podstawy, żeby wierzyć, że Beaumont powie coś interesującego, przyłączyłaby się do tych kobiet. Jednak lady Ravensgate poinstruowała ją, żeby skupiła się raczej na Williamie Thorpe, pisarzu i satyryku politycznym, a tak się złożyło, że Thorpe rozmawiał właśnie z Jamesem Palmerem, sekretarzem Dravena. Żaden z tych panów nie był nawet w połowie tak atrakcyjny jak pan Beaumont, ale Collette i tak ponownie skierowała uwagę na nich. Palmer wydawał się przemądrzały i miał okulary z okrągłymi szkłami; zwykł je zdejmować podczas rozmowy i czyścić. Chudy Thorpe sprawiał wrażenie głodnego, kiedy słuchał wywodów Palmera na temat poezji.

– Czy napijesz się wina albo wody z sokiem cytrynowym, droga kuzynko? – zapytała troskliwie lady Ravensgate.

– Wina, dziękuję – odparła Collette. Opiekunka wstała i ruszyła przez pokój po napoje. Przez cały czas nasłuchując i starając się zebrać jak najwięcej pożytecznych informacji. Ale dlaczego? Czy miała własne cele, czy też Collette miała wierzyć, że poświęca się wyłącznie ratowaniu jej ojca?

Palmer i Thorpe wciąż rozmawiali o wierszu i wzrok Collette znowu powędrował ku panu Beaumontowi. Co się z nią działo? Nie musiała zwracać na niego uwagi. Jego obecność tutaj nie miała żadnego znaczenia. Zaniepokoiła się przez chwilę, widząc go na dwóch przyjęciach, na których była gościem, ale lady Ravensgate zlekceważyła jej obawy. Beaumont był bawidamkiem, który zjawiał się wszędzie, gdzie można było spotkać piękne kobiety. Intelekt, jeśli jakiś posiadał, służył mu jedynie do tego, żeby uwodzić i wciągać kobiety do łóżka. Dawny żołnierz i bohater wojenny, po powrocie z wojny oddał się w pełni rozpuście.

– Nie powinnaś szukać jego towarzystwa, moja droga – ostrzegła ją lady Ravensgate. Collette nienawidziła tego, że lady Ravensgate nazywa ją „kuzynką” i do tego „drogą” – nawet, kiedy były same.

– Nie sądzisz jednak, że to dziwne, że spotykamy się na tych samych przyjęciach?

– Nie. O tej porze roku w Londynie tak niewiele się dzieje w życiu towarzyskim, że wszyscy się spotykają na tych samych przyjęciach. – Lady Ravensgate zmrużyła oczy. – Nie powiesz mi, że ty też już się prawie w nim zakochałaś?

– Nie! – Odpowiedź padła o wiele za szybko.

– Dobrze. Bo on za tobą się nie ugania. To kobiety za nim gonią, a nie odwrotnie. A jeszcze nie widziałam go dwa razy z tą samą kobietą.

Collette zarumieniła się, przypominając sobie słowa lady Ravensgate. Oczywiście, że taki mężczyzna jak Beaumont nie będzie się nią interesować.

Tyle że akurat na nią patrzył.

Policzki Collette zapłonęły, spuściła wzrok. Należało uważać, o czym mówią Palmer i Thorpe, zamiast gapić się na pana Beaumonta jak zadurzona szesnastolatka.

– Cóż, mówiąc między nami, Draven nie stracił czujności tylko dlatego, że Bourbonowie odzyskali tron we Francji. W gruncie rzeczy pewne listy, które przejęliśmy, wydają się sugerować, że… – Odwrócił się od Collette i zniżył głos.

Collette niemal zaklęła. Bywała w teatrze, w salonach, na przyjęciach w ogrodzie i brała udział we wszystkich innych wydarzeniach towarzyskich, na które lady Ravensgate udało się dostać zaproszenie i oto po raz pierwszy usłyszała coś, co odnosiło się bezpośrednio do szyfrowanych wiadomości, nawet jeśli nie chodziło o te szyfry, których potrzebowała. Jeśli Anglicy przejmowali zaszyfrowane meldunki Francuzów, musieli mieć szyfry, żeby je odczytać. Ale czego dotyczyły francuskie meldunki? I jak Anglicy na nie reagowali? Moment wydawał się dogodny do ataku, jako że rząd francuski i cały system polityczny przeżywały poważny kryzys. Francuzi dowiedzą się, czego się spodziewać, jeśli uda jej się w jakiś sposób zdobyć angielskie szyfry.

Te szyfry pozwolą jej także poznać treść listu, który powierzył jej ojciec.

Starała się uspokoić. Musiała podejść bliżej i wziąć udział w rozmowie. Musiała ustalić, czy Draven osobiście szyfrował wiadomości dla szpiegów na terenie Francji. Jeśli tak, to był w posiadaniu szyfrów, na których jej zależało. Chwyciła torebkę i zaczęła wstawać; podniosła oczy – przed nią stała wysoka postać.

– Panno Fournay? – Pani Saxenby także stała przed nią, ale bardziej z boku. Postać na wprost blokowała jej drogę do Palmera i Thorpe’a.

– Czy mogę ci przedstawić drogiego przyjaciela? Panno Fournay, to jest pan Beaumont.

Collette zamrugała rozpaczliwie, a potem spojrzała na pana Beaumonta. Mężczyźni na ogół ją onieśmielali, zwłaszcza przystojni, ale jedno spojrzenie na pana Beaumonta odebrało jej mowę. Zerkała przedtem na niego dziesiątki razy, ale zupełnie nie była przygotowana na to, że stanie oko w oko z tak wspaniałym okazem męskiej urody. Wypolerowane buty sięgały mu do kolan, czarne obcisłe bryczesy opinały jego nogi. Po śnieżnobiałej kamizelce srebrna nić pięła się niczym winorośl. Czarna marynarka uwypuklała wąską talię i szerokie ramiona, a śnieżnobiały krawat podkreślał lekki zarost na jego twarzy. Najwyraźniej nie fatygował się, żeby się ogolić na dzisiejszy wieczór, mogła się także zastanawiać, czy kiedykolwiek używał szczotki do włosów. Kasztanowo-mahoniowe loki opadały mu wokół uszu i na czoło, nadając nieco hultajski wygląd.

Była oczarowana, ale to jego oczy sprawiły, że oniemiała. Miały odcień błękitu, którego nie można było nazwać inaczej niż fiołkowym, ocieniały je gęste, ciemne rzęsy. Collette mogłaby się wpatrywać w nie bez końca. Pragnęła gorąco je namalować – sprawdzić, czy byłaby w stanie zmieszać kolory w ten sposób, żeby uzyskać odpowiednią barwę.

Beaumont skłonił się i Collette zapatrzyła się w czubek jego głowy; prostując się, spojrzał jej prosto w oczy, mrużąc swoje nieznacznie. Uśmiechnął się uwodzicielsko, pewien siebie. Patrzył na nią tak, jakby dokładnie wiedział, co się dzieje w jej głowie. Jakby zdawał sobie świetnie sprawę, jakie wrażenie na niej wywiera.

– Panno Fournay? – Kobiecy głos dobiegł gdzieś z boku, ale Collette nie byłaby w stanie spojrzeć w tym kierunku, nawet gdyby jej życie od tego zależało. Nie mogła oderwać wzroku od przystojnego mężczyzny, który się do niej uśmiechał.

– Sądzę, że w tym momencie zwyczaj nakazuje, żebyś podała mi rękę – podpowiedział jej Beaumont z nieodłącznym uśmiechem.

Collette usłyszała słowa, ale ich znaczenie nie całkiem do niej dotarło. Mówił cudownym barytonem, ani za wysokim, ani za niskim. Po prostu doskonałym.

– Panno Fournay – odezwał się znowu Beaumont.

Zamrugała i uniosła brwi na dźwięk nazwiska, które niemal uznała za własne.

– Podaj mi rękę – ponaglił.

Wyciągnęła dłoń w rękawiczce. Ujął ją i podniósł do ust, składając na jej grzbiecie powolny pocałunek, który wywołał jej dreszcze na plecach. Powinien był puścić jej rękę i odsunąć się, ale zamiast tego przytrzymał ją dłużej, prostując się. Nie przestał patrzyć jej w oczy.

– Cóż, sądzę, że spełniłam swój obowiązek – stwierdziła pani Saxenby głosem, w którym brzmiała lekka uraza. – Wybaczcie. – Odeszła z szumem jedwabnych spódnic, żeby ostentacyjnie zająć się innymi gośćmi. Collette nie mogła jednak mieć co do tego pewności, bo fizycznie nie była zdolna oderwać spojrzenia od Beaumonta. Powinna także zabrać rękę, ale prędzej wsadziłaby ją do gorącej smoły, niż wyjęła z jego delikatnego uścisku. Choć oboje nosili rękawiczki, wyobrażała sobie, że czuje, jak ciepło jego ciała przenika jej przez skórę i na myśl o tym zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Bała się, że policzki ma czerwone jak jabłka.

Collette nie miała pojęcia, jak długo tak stali, patrząc na siebie i trzymając się za ręce. Miała wrażenie, że trwało to całe godziny – albo minęło w mgnieniu oka, kiedy w końcu puścił jej dłoń. Nie wiedziała, co właściwie ma z nią zrobić. Została z ręką zawieszoną w powietrzu, jak jakiś obcy, nienależący do niej przedmiot.

– Czy to miejsce jest zajęte? – Wskazał miejsce na kanapie obok niej.

Było. Lady Ravensgate wróci i będzie chciała na nim usiąść. Ale Collette pokręciła głową.

– Czy mogę usiąść obok?

Skinęła potakująco, żałując, że nie jest w stanie poruszyć ustami i wydobyć z siebie głosu.

– Nie bawisz w mieście zbyt długo, prawda? – zapytał Beaumont. Odpowiedź nie wydawała mu się potrzebna, bo mówił nieprzerwanie dalej. – Nie, zauważyłbym cię wcześniej, gdybyś była tu w trakcie sezonu.

Collette nie mogła sobie wyobrazić z jakiegoż to powodu. Nie było w niej nic szczególnego – nieśmiała, przeciętnego wzrostu i urody, bez żadnej pozycji w towarzystwie.

– Pani Saxenby mówi, że pochodzisz z Francji. Piękny kraj. Spędziłem tam sporo czasu podczas wojny.

Wojna. Ojciec. Collette otrząsnęła się z zamroczenia i szybko rozejrzała wokół. Palmer i Thorpe wciąż stali pośrodku pokoju, Collette nie miała jednak pojęcia, o czym rozmawiają. Zmienili już temat czy wciąż rozprawiali o przejętych meldunkach wroga?

– Pragnąłem cię poznać, odkąd cię zobaczyłem – ciągnął Beaumont. Zagłuszał Palmera i Thorpe’a, tak że nie dobiegało do niej ani słowo z ich rozmowy. Chciała podejść bliżej, ale w żaden sposób nie mogła tego zrobić, nie zwracając uwagi. W gruncie rzeczy jednak, jak stwierdziła, rozglądając się po pokoju, oczy wszystkich kobiet kierowały się na nią. Patrzyła na nią, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, nawet lady Ravensgate.

– Sądzę również, że ty także chciałaś mnie poznać.

Collette zmarszczyła brwi i spojrzała na Beaumonta. Nie chciała go poznawać. Podziwiała go od czasu do czasu – no, dobrze, przy każdej okazji – ale nie starała się, żeby ich sobie przedstawiono i nie chciała wcale go poznawać. Odwracał uwagę, a ona nie mogła sobie na to pozwolić.

– Teraz jest ta chwila – powiedział. – Co chciałabyś o mnie wiedzieć? A może wolałabyś raczej przejść się po pokoju, trzymając mnie pod rękę?

Collette otworzyła szeroko oczy. Czy ten człowiek mówił poważnie? Czy naprawdę myślał, że ona tylko czeka na to, żeby się wszystkiego o nim dowiedzieć albo służyć za dekorację u jego boku? Och, nie miała czasu dla takich zarozumialców.

Musiała jednak coś powiedzieć. Choć parę słów, żeby się go pozbyć. Otworzyła usta, żeby wydobyć z siebie: Proszę wybaczyć, ale… Zamiast tego usłyszała własne słowa:

– Jeże wykazują rozwiązłe obyczaje godowe.

Brwi Beaumonta podskoczyły do góry, jego senne oczy ożywiły się.

– Czy powiedziałaś: „jeże”?

Zarumienione policzki Collette stanęły w ogniu.

– Tak. Erinaceus europaeus. – Och, dlaczego się wreszcie nie zamknie? Jej wargi wydawały się poruszać niezależnie od jej woli. – Samice i samce nie łączą się w pary.

Usta Beaumonta drgnęły, jakby powstrzymywał uśmiech. Miał bardzo ładne usta. Przy pełnej dolnej wardze jego górną wargę zdobiło wgłębienie, którego miała ochotę dotknąć językiem.

– Co jeszcze wiesz na temat obyczajów godowych jeży? – zapytał.

Rien. Rien du tout![2]

Ale jej głupie usta nie posłuchały.

– Obie płcie zmieniają partnerów wielokrotnie podczas okresu godowego. – Wybuchnie. Zamieni się w snop iskier i eksploduje.

– Ach, jakież to podobne do obyczajów bon ton w sezonie – zauważył. – Zastanawiam się jednak…

Nie! Nie dopuści, żeby to trwało dalej.

– Proszę wybaczyć – powiedziała, zrywając się na nogi, zanim wda się w dywagacje na temat śladów zapachowych. Ruszyła przed siebie chwiejnym krokiem, chcąc rozpaczliwie znaleźć się gdziekolwiek indziej, tylko nie w towarzystwie Beaumonta. Włączenie się w dyskusję Palmera i Thorpe’a było w tej chwili marzeniem ściętej głowy. W obecnym stanie nie mogła sobie ufać. Towarzystwo lady Ravensgate przy stole z napojami nie sprawiało jej przyjemności. Ale przynajmniej zostawiła daleko Beaumonta. Przycisnęła ręce do policzków; czuła ciepło, nawet przez rękawiczki.

– Chyba ci mówiłam, że to nie jest ktoś, do kogo należy się zbliżać. – Lady Ravensgate trzymała kieliszek z winem tuż przy ustach, żeby nie można było czytać z ruchu jej warg.

– Nie chciałam się do niego zbliżać. – Collette stała tyłem do pokoju i mówiła szeptem. Tęskniła za chłodem, żeby złagodzić gorąco w swoim ciele.

– To on poprosił panią Saxenby, żeby go przedstawiła.

Lady Ravensgate uniosła brwi tak wysoko, że niemal zniknęły.

– Naprawdę? To naprawdę dziwne.

– To wysoce niewygodne. Miałam nadzieję zbliżyć się bardziej do Palmera i Thorpe’a. Wydawało mi się, że usłyszałam coś interesującego.

– Teraz nie ma już czasu. Pani Saxenby dała znak, żeby zaczynać dyskusję.

Collette westchnęła. Ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, była konieczność wysłuchiwania nudnych wywodów na temat nic nieznaczącego literackiego dziełka. Jej ojciec siedział w tej chwili w więziennej celi, a ona tkwiła w salonie odległym o kilkaset mil, nie mogąc mu w żaden sposób pomóc.

Odwróciła się lekko, tak żeby sprawiać wrażenie, że zainteresowało ją wezwanie pani Saxenby i jednocześnie zerknąć na kanapę, na której przedtem siedziała.

Była pusta.

Rozejrzała się po pokoju, szukając pana Beaumonta.

Ani śladu.

Ogarnęło ją straszliwe rozczarowanie i czyż to właśnie nie było czymś najbardziej irytującym tego wieczoru?

– Co masz na myśli, mówiąc, że nie masz nic do przekazania? – zapytał Draven w klubie, który nosił jego nazwisko. Znalazł Beaumonta w jadalni i dał mu znak, że chce porozmawiać na osobności. Rafe posłuchał niechętnie. Nie był gotów na spotkanie z Dravenem. Przyłączył się jednak do podpułkownika w nieuczęszczanym przez nikogo pokoju na górnym piętrze. Jak się wydawało, Porter, majordom, składował tam bieliznę stołową i obrazy.

– Dokładnie to, co powiedziałem – odparł Rafe. – To zadanie… zabiera więcej czasu, niż sobie wyobrażałem.

– Może zatem powinieneś zrobić coś więcej, niż poprzestawać na wyobraźni.

Rafe stłumił sprośną odpowiedź z szacunku dla Dravena.

– Tak jest.

Draven chodził tam i z powrotem; bujne rude włosy sterczały bez żadnej dyscypliny na wszystkie strony.

– Czego się dotąd dowiedziałeś? Czy coś ci wyjawiła?

Rafe potarł skroń. Cały tydzień bolała go głowa. Tak się kończyło parogodzinne przymusowe gadanie o poezji i polityce.

– Ściśle rzecz biorąc, sir, ona wcale ze mną nie rozmawiała. – O ile nie brać pod uwagę litanii faktów o jeżach. Rafe dotąd nie był pewien, co o tym myśleć.

Draven zatrzymał się w pół kroku.

– Prosiłem cię, żebyś się dowiedział, dla kogo pracuje i co wie. To znaczy, że musisz zrobić coś więcej, niż wziąć ją do łóżka.

Rafe zacisnął szczęki.

– Tak jest, sir.

– Co masz na swoje usprawiedliwienie, poruczniku?

Rafe nie miał szczególnie dużo do powiedzenia. Chciałby tylko, żeby problem sprowadzał się do tego, że spędził z nią za dużo czasu w łóżku i za mało go poświęcił na wyciąganie z niej informacji.

– Poprawię się, sir.

Draven podniósł ręce.

– Bardziej się postarasz. Czy to mam przekazać Ministerstwu? Moi ludzie bardziej się postarają? Na czym właściwie polega trudność? Czy do tego stopnia nie puszcza pary z ust?

Draven nie miał o tym pojęcia. A Rafe nie zamierzał mu mówić, że zdołał z dziewczyny wyciągnąć ledwie parę zdań. I większość z tego, co powiedziała, nie miało w ogóle sensu. Wiedział, że to było nie do przyjęcia. Wiedział, że dowódca spodziewa się po nim więcej. Ale Rafe nie miał pojęcia, co ma robić. Nigdy nie spotkał takiej kobiety.

Draven usiadł, próbując zachować cierpliwość.

– Jeśli nie powiesz mi, w czym rzecz, nie będę mógł ci pomóc.

– Nic poważnego, sir. Wkrótce będę miał więcej do przekazania. – I tak się stanie. To była jego szansa. Nie zawiedzie.

– Mów teraz. Chcę szczegółów.

Niech to wszyscy diabli, ależ to upokarzające. Rafe nigdy dotąd nie potrzebował pomocy w sprawach z kobietami.

– To rozkaz, poruczniku.

Rafe wypuścił przeciągle powietrze.

– Nie spałem z nią, sir. – To był szczegół. Może Dravenowi wystarczy.

Draven wzruszył ramionami.

– W porządku. To nie należy do zadania, tak czy inaczej.

Rafe skinął głową, wpatrując się w swoje dłonie. Nie podobało mu się to, co miał teraz powiedzieć.

– Może nie zdołam… eee… pójść z nią do łóżka, sir.

Draven zmrużył oczy.

– Wydaje ci się taka odpychająca? Nie wydaje mi się, żeby jej czegoś brakowało.

– To nie tak. Wydaje się, że ja jej nie interesuję, sir.

– Chcesz powiedzieć, że powinienem dać to zadanie innemu mężczyźnie? Ciebie mianowałem.

– Tego nie powiedziałem. – Rafe wydmuchnął powietrze i złożył ręce jak w modlitwie. – Chcę powiedzieć… – Głos uwiązł mu w gardle. – Straciłem swój… czar. – To nie było koniecznie to słowo, którego chciałby użyć. Ale to był najprostszy sposób, żeby opisać swój wpływ na kobiety. Albo na wszystkie kobiety poza panną Fournay. – Ale przysięgam, że go odzyskam. Musi być jakiś sposób, żeby do niej dotrzeć…

Draven nie odzywał się tak długo, że Rafe w końcu podniósł głowę. Draven wpatrywał się w niego ze ściągniętymi brwiami.

– Nie mnie sądzić, ale nie wydajesz się inny niż zwykle. Nadal jesteś… – odchrząknął – tak samo przystojny jak zawsze. Chryste, nie pomyślałbym, że kiedyś powiem coś takiego jednemu z moich ludzi.

– Dziękuję, sir, ale mój… – przełknął ślinę – urok, to coś więcej niż wygląd.

Draven położył ręce na biodrach.

– Co? Czy mam przedstawić listę twoich cnót? Wszystkie powody, dla których kobieta powinna, jeśli już nie zakochać się w tobie, to przynajmniej płonąć z pożądania?

– Nie rób tego, proszę. Chcę tylko powiedzieć, że niezależnie od moich zalet i urody, które pociągają kobiety, na pannę Fournay nie wydają się działać.

– Beaumont, chcesz powiedzieć, że ta kobieta nie jest tobą zainteresowana?

Rafe nie odpowiedział.

– Chcesz powiedzieć, że odrzuciła twoje zaloty?

Rafe skrzywił się.

– Niezupełnie.

– No to w czym problem?! – wrzasnął Draven, tracąc cierpliwość.

Rafe stracił swoją jakieś trzy dni wcześniej.

– Chciałbym wiedzieć, sir. Wpatruje się we mnie, czerwieni, kiedy na nią spojrzę i traci mowę, kiedy się do niej zwracam. A jednak nie stara się o moją uwagę. Nie poprosiła nawet o to, żeby nas sobie przedstawiono! W końcu dzisiaj wieczorem podszedłem do niej i dziewczyna niemal zemdlała, kiedy wziąłem ją za rękę, ale potem odeszła szybko pod byle pretekstem. Jest niepodobna do kobiet, które dotąd znałem. – Rafe posłał Dravenowi spojrzenie człowieka kompletnie zagubionego, mając nadzieję, że Draven coś z tego zrozumie, bo on w żaden sposób nie mógł. – Spróbuję innej taktyki. Może moje podejście…

Draven wstał, przeszedł przez pokój i zaczął się śmiać. Najpierw Rafe pomyślał, że może źle słyszy, ale nie. Ramiona Dravena drżały, a dźwięki, jakie wydawał, to był niewątpliwie chichot.

– To cię bawi, sir?

– Boże dopomóż, w rzeczy samej – odparł Draven ze śmiechem. Odwrócił się, po jego policzkach spływały łzy. – Najwyższa pora, żebyś doświadczył tego, co jest udziałem zwykłych śmiertelników.

Rafe nie uznał za stosowne zauważyć, że on także jest śmiertelny.

– A cóż to takiego, sir?

– Odrzucenie ze strony gatunku żeńskiego. – Draven znowu zaczął chichotać bez opamiętania i Rafe miał ochotę zdzielić go pięścią.

– Cieszę się, że tak cię rozbawiłem. Z pewnością ubawią się także ludzie z Ministerstwa.

Draven spoważniał.

– O, nie. Ministerstwo się o tym nie dowie. Wykonasz to zadanie, poruczniku. Po prostu musisz ciężej popracować.

Rafe’owi to nie przypadło do gustu.

– To kobieta, a nie profesja.

– Widzisz, w tym właśnie problem. – Draven wycelował w niego palcem. – Musisz zmienić podejście do tej kobiety. Musisz się do niej zalecać, uwieść ją, oczarować.

Rafe obruszył się.

– Sir, nigdy nic takiego nie robiłem i nie zamierzam teraz zacząć. – Zalecać się? A co dalej? Małżeństwo? – Rafe’owi na czoło wystąpiły krople potu.

– To nie jest sugestia, poruczniku. To rozkaz. Znajdziesz sposób, żeby zdobyć zaufanie młodej damy. Od tego zależy bezpieczeństwo i suwerenny byt twojego kraju.

Rafe zamknął oczy. Kiedy Draven stawiał sprawy w taki sposób, jak mógł odmówić?

– Tak jest, sir.

– Doskonale. Jaki masz plan? – Draven usiadł, opierając ręce na stole i składając dłonie.

– Mój plan? Tak. – Rafe po to przyszedł. – Teraz, skoro nas przedstawiono, postaram się znowu z nią porozmawiać, może zatańczyć, chociaż nie zapowiada się zbyt wiele balów.

– Musisz się postarać, żeby rozmawiać z nią sam na sam. Przy stadach kobiet, które cię nie odstępują, to będzie trudne.

– Co radzisz? – Oto, do czego doszło. On, Rafe Beaumont, prosił o radę w sprawie kobiety.

– Odwiedź ją.

– Odwiedzić… – Rafe’owi ścisnęło się gardło. – Odwiedzić… Z wizytówką?

Draven skinął głową.

– Wtedy kiedy będzie w domu?

– Tak, jeśli chcesz, żeby cię przyjęła.

– Ale wszyscy pomyślą, że się do niej zalecam.

– Właśnie tak. Zanieś jej kwiaty albo wiersz, który napisałeś. To sprawi, że wszystko będzie jasne.

– Wie… wiersz?

Draven parsknął śmiechem.

– Żartowałem z tym wierszem, ale ta twoja mina… Bezcenna.

Rafe skrzywił się. Kusiło go, żeby wsiąść na statek i uciec na Kontynent. Jednak podróże zdążyły go zmęczyć. A Kontynentu naoglądał się tyle, że powinno mu wystarczyć na całe życie.

– Jeśli potrzebujesz więcej rad, zwróć się do lorda Phineasa. On wie co robić. Albo do lorda Jaspera. On ci powie.

Rafe nie sądził, żeby Jasper – Łowca Nagród – wiedział cokolwiek o wizytach towarzyskich.

– I nie bądź taki ponury. – Draven wstał. – Są gorsze zadania niż uwodzenie kobiety. – Przeszedł przez pokój i otworzył drzwi.

– To dlaczego sam się tym nie zajmiesz?! – zawołał za nim Rafe.

– Jestem za stary i za brzydki – odparł Draven.

– Stary i brzydki – mruknął Rafe. – Jesteś o wiele za bystry, żeby w to uwierzyć. – Ale Draven nie był jedyny, który był bystry. Nie należał do grona Ocalonych bez powodu.

Rozdział 3

Collette wpatrywała się w list, który trzymała w dłoni. Ojciec wcisnął go jej do ręki, na chwilę, zanim go zabrali. „To oczyści moje imię”, powiedział. Collette nie wiedziała, co mógł mieć na myśli. Był zabójcą na usługach Napoleona. Jak mógłby się z tego oczyścić? Chyba że list zawierał dowód, że pracował dla Bonapartego pod przymusem? To mogłoby mu pomóc.

Na nieszczęście nie potrafiła dojść ukrytego sensu listu. Napisano go po angielsku, ale wydawał się opisywać idylliczną wiejską okolicę. Z pewnością był zaszyfrowany. Musiała mieć te szyfry.

Zastanawiała się, czy sens nie jest ukryty bez szyfru. Wycinała różne matryce – ptaka, krzyż, kwiat lilii – żeby sprawdzić, czy ukryte znaczenie nie kryje się w jednej z tych „masek”. Ale jej wysiłki spełzły na niczym. Może nie miała dobrej matrycy, a może jednak potrzebowała szyfru.

– Czy posunęłaś się choć trochę naprzód? – Lady Ravensgate opuściła robótkę. Haftowała okrycie na krzesło ze sceną rustykalną – drzewami i wodospadem.