Zakochani w słowach - Magdalena Trubowicz - ebook + książka

Zakochani w słowach ebook

Magdalena Trubowicz

3,7

Opis

A co jeśli miłość czeka tuż za rogiem?

Tomasz jest nieśmiałym bibliotekarzem i nie może oderwać się od myśli o Kornelii, która jest piękną, wyrafinowaną kobietą. Jest tylko jeden problem – to bardzo popularna aktorka, którą oczarowany jest każdy. Izabela – przyjaciółka Tomasza – wspiera go na każdym kroku i pomaga przeniknąć skomplikowaną kobiecą naturę.

Tymczasem biblioteka gości coraz bardziej osobliwych czytelników. Pewnego dnia odwiedza ją grupa mężczyzn, którym bardzo zależy na rozmowie z Tomaszem. Książki polecane przez bibliotekarza potrafią bowiem odmieniać życie łóżkowe…

Kogo oczarują słowa pełne uczuć?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (63 oceny)
21
15
18
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Magdalena Trubowicz, 2019

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Redaktor prowadzący: Szymon Langowski

Redakcja: Joanna Pawłowska

Korekta: Karolina Borowiec

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Zdjęcie na okładce: Catarina Belova | Shutterstock

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

eISBN 978-83-7976-142-5

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Temu, który dzielnie znosi

wszystkie moje trzykropki…

Zbyt wiele książek w jednym miejscu,

a kto wie, do czego mogą być zdolne?

Terry Pratchett

– Oddam tylko książkę i zaraz wracam. – Elka cmoknęła Mateusza Foxa w policzek i wyskoczyła z auta.

– Tylko nie przepadnij na wieki, stoję na zakazie! – zawołał za nią przez okno, wskazując ręką okrągły znak.

– Kochanie, to jest biblioteka, nie salon kosmetyczny czy galeria handlowa. Tu się wchodzi i wychodzi. Z prędkością załatwienia potrzeby w toalecie i z miną jak po wizycie u dentysty – skwitowała sarkastycznie.

No, chyba że się zgubi. W końcu ostatni raz była w bibliotece ponad dwie dekady temu i na samo wspomnienie włosy na rękach stają jej dęba. Wszechobecna cisza, przerażający półmrok, nieprzyjemny chłód i książek po stokroć więcej, niż Elka ma butów w szafie albo fiolek z lakierami do paznokci. I więcej nawet niż po zliczeniu butów i fiolek razem. Kto by to ogarnął?

– Idź już lepiej, bo mi się słabo robi, kiedy słucham twoich mądrości. Jak można gadać takie podłości na temat tak kultowego miejsca? – Popatrzył na nią z oburzeniem.

Babcia mu czytała. Mama mu czytała. On w szkole czytał. Nie oszukujmy się, nie był fanem Robinsona Crusoe, aleLalka mu się podobała. I pracę magisterską zerżnął całą z literatury. Jak można mieć coś przeciw tej instytucji?

– Kultowy to może być salon tatuażu, ewentualnie klub disco. Biblioteka kultowa? Znalazł się obrońca uciśnionych – parsknęła kobieta.

– Jak Boga kocham, zaraz nas Kajka będzie miała na sumieniu. Diabeł ją podkusił, żeby wysyłać cię z tą książką. Nie dość, że stoję z narażeniem życia w niedozwolonym miejscu, to jeszcze mi ciśnienie podnosisz, że albo się pokłócimy, albo zwyczajnie odjadę – prychnął.

– Idę, już idę. – Elka przewróciła oczami. – Zapytam przy okazji, czy mają jakiś poradnik dla facetów nieradzących sobie z kryzysem wieku średniego – dodała pod nosem.

Mateyko odprowadził ją wzrokiem pełnym obaw. Ela i biblioteka, to dopiero nowość. Dobrze wiedział, że jedyne, co czyta jego ukochana, to pieskowy portal z plotkami na temat gwiazd. Kajka chyba postradała rozum, że wysłała ich z tą książką. Można było przecież wysłać pocztą, podrzucić pod drzwi albo spalić w piecu! No dobra, to ostatnie byłoby jednak według Mateyki bardzo nie na miejscu. Osobiście bardzo lubił czytać książki i te wszystkie uwagi Eli mocno go ubodły. Biblioteka była dla niego niczym świątynia. Ten klimat, ten zapach i tyle pięknych historii. Trendy się zmieniały. Raz modny był tablet, raz komputer, za chwilę jakieś inne cudo, a biblioteka stała. Taka mocarna i piękna. Niezmienna, a zarazem kusząca. Mateusz Fox poczuł ciarki na plecach. Jak można nie lubić tego miejsca? Na początku wydawało mu się, że są z Elą dla siebie stworzeni. Z czasem zaczął zauważać coraz więcej różnic. Teraz musiał jakoś przełknąć tę łyżkę dziegciu, że po pierwsze, jego ukochana bywała szczera do bólu, a po drugie, nie we wszystkim mieli to samo zdanie. W końcu przeciwieństwa podobno się przyciągają. A może kiedyś uda mi się odczarować tę niechęć Elki do biblioteki? – pomyślał, zezując w lusterko, czy aby nikt nie interesuje się jego postojem w niedozwolonym miejscu. Swoją drogą, jak tu być przyjaźnie nastawionym do biblioteki, skoro nawet nie ma gdzie zaparkować?

Tymczasem Elżbieta zakradła się do budynku, by oddać znalezioną w salonie sukien ślubnych „Embarras” książkę, i przepadła. Najpierw przemierzyła długi korytarz i stanęła pokornie przy ladzie. Owszem, mogła zostawić książkę i uciec, ale co, jeśli ktoś ją ukradnie? Albo na przykład książka jakimś cudem spadnie pod ladę i nikt jej nie znajdzie przez lata? Do tego, mimo swojej niechęci do biblioteki, Ela nie mogła dopuścić. Już i tak wykonała spory wysiłek, by zmusić się do tych odwiedzin, a jak się powiedziało A, trzeba było ciągnąć aż do Zet. Stała więc niczym posąg, wpatrzona w wypełniony różnymi słownikami regał za biurkiem. Jej wzrok spoczął na jednym z książkowych grzbietów. Odczytała tytuł i parsknęła śmiechem. Wyciągnęła telefon, zrobiła fotkę i wysłała do Mateusza z wiadomością: „Serio? Jest coś takiego jak słownik wyrazów brzydkich? Mama zawsze mówiła, że wulgaryzmy przynosi się z podwórka. W sumie ci na dworze też skądś się musieli nauczyć, nie? A to psikus!”. W odpowiedzi dostała tylko kilka znaków zapytania. Też nie wiedział, że jest taki słownik, czy zastanawia się, dlaczego ona wysyła wiadomości, kiedy już dawno powinna siedzieć koło niego w aucie? No tak, jej też się spieszyło, a tu żywego ducha. Zdecydowała w końcu, że zostawi książkę na ladzie i wyjdzie. To nawet nie była jej książka, a nóg przecież nie dostanie. Swoją drogą, ktoś mógłby się tu zakraść i wynieść wszystkie słowniki, z tym wyrazów brzydkich na czele. Zostawiać tak bez opieki, też coś! Jak pomyślała, tak zrobiła. Odłożyła książkę i zaczęła się powoli wycofywać, rozglądając się jeszcze na wszelki wypadek. Klimat był iście grobowy. Od murów wiało chłodem, a podłoga niemiło trzeszczała przy każdym jej kroku. Wszędzie panował półmrok. Zupełnie jak za dawnych lat, kiedy była tu ostatni raz. Taki anturaż czy nie płacą rachunków? – pomyślała. Przyspieszyła kroku, bo wydawało jej się, że ktoś obserwuje ją zza regałów. Już chyba wiedziała, dlaczego tak dawno tu nie była. Kiedyś w ich osiedlowej bibliotece organizowano noc duchów, na którą szła cała klasa. Elka od początku była niechętna, ale szły wszystkie klasy z jej rocznika. A najważniejszy w tym wszystkim był Marcin z ósmej be, za którym dziewczyna wypatrywała oczy. Ten sam, który podczas nocy duchów podłożył jej sztuczną mysz. Elka narobiła wówczas tak wielkiego ambarasu i tak wierzgała nogami ze strachu, że kopnęła Marcina prosto w nos. Polała się krew, trzeba było jechać na pogotowie, i tak noc duchów zmieniła się w horror, a miłość przeistoczyła się w nienawiść. Elka aż wzdrygnęła się na te wspomnienia. Chciała jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz, a najlepiej przy boku Mateusza Foxa. On by nigdy nie dopuścił się takiego czynu wobec niej. Przechodząc korytarzem w stronę wyjścia, usłyszała jakieś głosy. Dochodziły zza uchylonych drzwi, znajdujących się na drugim końcu korytarza. Elka stanęła i wytężyła słuch. Babska ciekawość nie pozwoliła jej przejść obojętnie. Docierało do niej co któreś słowo, ale ton głosu był tak rzewny, że bardzo się zaniepokoiła i postanowiła sprawdzić, co się tam dzieje. W myślach przeklinała swoją córkę Kaję, która wysłała ją z tą przeklętą książką. Mogła siedzieć teraz w ciepłym, przytulnym salonie sukien ślubnych i marzyć o swojej białej kreacji. Wybierać dodatki albo słuchać romantycznych opowieści klientek. Tymczasem od dobrych kilku minut trwała w miejscu, do którego trzeba było ją ciągnąć wołami, z książką, która wcale nie należała do niej. Ot, takie zgniłe jajko znalezione podczas remontu w salonie, opatrzone pieczątką tego przybytku i komentarzem jej córki: „Musimy ją odnieść”. W innych warunkach odmówiłaby od razu, ale po tym, jak dorobiła się siwych włosów, chcąc wychować Kaję na ludzi, nie mogła tak nagle odpuścić. Tak się nie robi, nawet jeśli chodzi o jakąś głupią, nikomu niepotrzebną makulaturę.

Zakradła się na palcach do drzwi niczym jakiś szpieg i zerknęła przez szparę. W środku stała para młodych ludzi. Wyglądali dość dziwnie i kompletnie do siebie nie pasowali. On wysoki, szczupły, dość przystojny, choć jakby wyciągnięty z poprzedniej epoki. Miał na sobie spodnie w kant i ciemny golf całkowicie maskujące wszystkie jego atuty. Zlewał się z szarą ścianą, starymi meblami i całym tym nudnym bibliotecznym otoczeniem. Ona wystrojona jak na wesele, obwieszona biżuterią, mocno umalowana i perfekcyjnie uczesana, niczym jakaś diva. Chodziła w tę i z powrotem, mówiąc do niego dość ostro:

– „Zwodzić i zdradzać wszak najmilsza sztuka? / Każdy z niej chluby, w niej nagrody szuka; / Im więcej ofiar naliczy, nakłamie, / Tym w chwalebniejsze uwieńczy się znamię”[1].

– Śluby panieńskie? – usłyszała nagle za plecami Ela i aż podskoczyła z przestrachu.

– Nie sądzę. – Elżbieta pokręciła głową. – Wygląda na to, że ona chce mu dać kosza – szepnęła do stojącej za nią kobiety.

Nigdy w życiu nie słyszała, żeby ktoś rozmawiał ze sobą, używając tak dziwacznych zwrotów. Czego to ludzie nie zrobią, by wyjść z twarzą – pomyślała.

Tymczasem młodzi w sali dyskutowali dalej.

– „Mszcząc zatem krzywdy całej płci niewieściej, / Nadobna Klara poprzysięgła sobie / Nie uszczęśliwić żadnego z czcicieli”[2].

– Ładnie jej się odgryzł – zaśmiała się, zastanawiając, komu z nich kibicuje.

W sumie powinna stać po stronie kobiety, solidarność jajników i te sprawy. Ale facet też miał w sobie to „coś”. Spojrzenie, które go zdradzało. Niby prawił jej te wszystkie złośliwości, ale oczy błyszczały mu prawdziwą miłością. A co jak co, ale na miłości to Elżbieta znała się doskonale.

Kobieta stojąca koło niej przy drzwiach popatrzyła na nią zdziwiona.

– To Śluby panieńskie – powiedziała powoli, podkreślając każde słowo.

– Na moje oko oni ze sobą nie będą – Ela nie dawała wiary. – Od razu widać, że ona go nie kocha – dodała z pewnością.

Kobieta popatrzyła na nią wymownie.

– Śluby panieńskie to taka książka. Oni trenują kwestie do przedstawienia – wyjaśniła. – To aktorzy.

Teraz Elka patrzyła na nią, jakby zobaczyła UFO. Co prawda maturę kiedyś nawet zdała, ale orłem z polskiego nigdy nie była. Chociaż z racji pracy w salonie sukien ślubnych akurat o tym dramacie wypadałoby może pamiętać. Stała teraz wielce zawiedziona, bo naprawdę myślała, że była świadkiem tych wszystkich wyznań, żali, rozstań. Tyle w tym było magii, emocji, żaru. To była tylko gra? Mogłaby przysiąc, że ten facet mówił szczerze. Przecież to jego spojrzenie było takie prawdziwe. Sama aż miała gęsią skórkę. Musiała przyznać, że byli bardzo przekonujący, chociaż ona trochę jednak zawiedziona. Bądź co bądź – chapeau bas! Patrzyła teraz, jak ona zbiera swoje rzeczy do torebki, a on daje jej ostatnie wskazówki. Nie, jednak do siebie nie pasowali. On był stanowczo za bardzo zaangażowany.

– Widziałam, że zostawiła pani książkę na ladzie – wyrwał ją nagle z zamyślenia głos kobiety, która przed chwilą uświadomiła ją w sytuacji. – Trzeba jeszcze uregulować rachunek za przetrzymanie – dodała cierpko nieznajoma. – A pani chciała tak po prostu uciec?

– Ja… – zająknęła się Ela. – Czekałam tam, ale nikogo nie było – zaczęła się głupio tłumaczyć. – Zaraz, zaraz. Jaki rachunek?

– Co robi takie oczy niewiniątka? Książka wypożyczona w marcu, teraz jest listopad. Według statutu biblioteki książki wypożyczamy na jeden miesiąc, z możliwością przedłużenia maksymalnie o miesiąc, co wymaga przyjścia i odnotowania. Zasady stare jak świat. Od marca do listopada jest pół roku. Kara wynosi jedną złotówkę za każdy miesiąc zwłoki – powiedziała dosadnie kobieta.

Para z sali właśnie się żegnała i zmierzała do wyjścia.

– Ale to nie moja książka! – wybuchła Elka. – Ktoś zostawił ją u mnie w salonie. Ja tylko chciałam oddać – zaczęła się nerwowo tłumaczyć.

– Każdy tak mówi. Wujka, sąsiada, kolegi, ciotki brat prosił o oddanie i zapomniał wspomnieć o karze?

– Ale to tak było – Elka próbowała się bronić. – Klientki męża wnuczka.

– Nie obchodzi mnie to. Kara jest do zapłaty. Proszę sobie szukać tej osoby i się z nią rozliczyć – powiedziała srogo kobieta.

– Ciocia da już spokój z tymi karami, bo nam czytelnictwo całkiem do zera spadnie. – Mężczyzna, który przed chwilą dostał „kosza” od pięknej dziewczyny, jak gdyby nigdy nic rzucił się na ratunek.

Elka stwierdziła, że jest całkiem miły, a w tym przytłumionym świetle korytarza nawet uroczy. Miał miękki, ciepły głos i takie bystre spojrzenie. Może tylko grał albo chciał zaszpanować przed tą modelką, która najwyraźniej wpadła mu w oko, ale i tak było to bardzo słodkie.

– Tyle razy ci mówiłam, Tomaszu, żebyś nie próbował mnie urabiać, i to jeszcze przy ludziach. Tracę autorytet. – Pani nazwana ciocią nastroszyła się jak kura na grzędzie. – Taka jest zasada, karę należy zapłacić. Musimy oddać słowniki do introligatora, bo już się rozlatują. Z czego za to zapłacić? – dodała smutno.

Elżbiecie zrobiło się głupio. Pogrzebała w torbie i wyciągnęła z portmonetki dziesięć złotych.

– Proszę, reszty nie trzeba. – Wręczyła banknot kobiecie, zezując na mężczyznę, który widząc jej gest, puścił do niej oko. – Ale proszę mi obiecać, że da pani do naprawy Słownik wyrazów brzydkich – powiedziała z rozbrajającym uśmiechem.

Tomasz, piękna kobieta i ciocia Zofia popatrzyli na nią ze zdziwieniem.

– Zapewniam państwa, że czytelnictwo wzrośnie, jak tylko powiem znajomym, że można się tu nauczyć poprawnie przeklinać. – Elka zaśmiała się zalotnie. – Muszę już lecieć.

Całe towarzystwo dalej stało jak zaczarowane, obserwując odchodzącą kobietę.

– Ty wiesz, że ona myślała, że wy tak na serio z tymi wyznaniami miłosnymi? – Starsza kobieta zaczęła się serdecznie śmiać. – Nie mogła uwierzyć, że to tylko próba, gra aktorska.

Piękna modelka dołączyła do niej, a Tomasz stał zawstydzony z pokornie zwieszoną głową.

– Chciałbym… – burknął do siebie.

[1] Aleksander Fredro, Śluby panieńskie, akt II, scena 4.

[2] Aleksander Fredro, Śluby panieńskie, akt II, scena 4.

– Tomaszu!? Tomaszu!? No gdzie się podziewa ten chłopak? – Zofia od rana była w złym humorze. – Nigdy go nie ma, gdy jest potrzebny!

Pogoda, jak na listopad przystało, nie nastrajała pozytywnie, powodując u niej potworną migrenę. W dodatku dostała kolejny telefon ze szkoły i musiała wysłuchać kazania na temat nagannego zachowania córki.

Patrycja dotarła do klasy maturalnej głównie dzięki temu, że biblioteka, w której pracowała jej matka, bezpłatnie udostępniała szkole aulę na różne uroczystości. Od początku nie garnęła się do nauki, marząc wciąż o karierze aktorskiej. Nie pomogły tłumaczenia, że taka aktorka to musi przecież i na matematyce się znać, bo podpisuje milionowe kontrakty, i na polskim, by roli się sprawnie uczyć, i na wielu innych dziedzinach również. Pati, jak to rozpieszczona jedynaczka, miała zawsze jedno wytłumaczenie – do wszystkiego planowała zatrudnić managera. Urodziła się w czasie, gdy jej rodzice już tracili nadzieję na potomstwo, i od początku była ich oczkiem w głowie. Zofia z powodzeniem mogłaby być jej babcią – i w zasadzie rozpieszczała ją jak babcia, która narodzin wnuczki nie doczekała. Sroga i wymagająca na co dzień Zofia w zderzeniu z wodzącą innych za nos córką zawsze była na straconej pozycji. W końcu aspirująca do bycia aktorką dziewczyna musiała na kimś ćwiczyć. Dobrze chociaż, że siostra Zofii – Bogumiła – wysłała do nich syna, Tomasza, który w zamian za pokoik w domu wujostwa pomagał niesfornej kuzynce w lekcjach.

Po długich poszukiwaniach Zofia w końcu namierzyła swoją ofiarę.

– Tu jesteś! – wrzasnęła, zaglądając do salki audiowizualnej, gdzie Tomasz w skupieniu wgapiał się w odbiornik telewizyjny.

– Ciii! – Położył palec na ustach. – Jeszcze chwilkę.

Zofia stanęła za jego plecami i zapatrzyła się w ekran.

– „Przyrzekam na kobiety / stałość niewzruszoną / Nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną”[3].

Na widowni rozległy się brawa.

– Wspaniale! – Tomasz uległ chwili i zaczął klaskać z tłumem. – Genialnie!

– To już premiera? – zaciekawiła się kobieta.

– Idealnie wyszło. Cóż za gracja, wdzięk, urok, talent! – Mężczyzna zdawał się ignorować słowa ciotki.

Jego uczennica, Kornelia Wyrostek, błyszczała na scenie niczym diament, a owacjom na stojąco nie było końca.

– Gdyby jeszcze za tym jakieś pieniądze szły… – burknęła niechętnie Zofia.

– Ale co też ciocia, przecież ona tego za darmo nie robi – zaśmiał się Tomasz.

– Ona nie, ale ty… – urwała, patrząc na niego wymownie.

Tomasz skwasił się, jakby zjadł cytrynę, a jego euforia sprzed chwili powoli wygasła. Gdy Zofia miała zły dzień, musiała zepsuć go wszystkim naokoło.

Od początku nie podobały jej się te lekcje. I to nie tylko dlatego, że były darmowe. Kornelia Wyrostek była znaną w kraju, bardzo wziętą aktorką. Jej profil na portalu społecznościowym obserwowało ponad pół miliona ludzi, a wśród nich największa fanka – Patrycja Dec, pseudonim artystyczny Pati. To ona pierwsza zobaczyła post aktorki z zapytaniem o kameralne miejsce prób i to ona zaproponowała cichą bibliotekę na końcu świata, w której na pewno nikt nie będzie szukał celebrytki. Tomasz dołączył później i przez zupełny przypadek. W końcu dialogi z kimś trzeba ćwiczyć, a Tomasz był jedynym mężczyzną w bibliotece. Skromny, dyskretny i chwalący każde wypowiadane przez Kornelię słowo – w zasadzie kandydat idealny. W dodatku, sądząc, że to tylko na chwilę, uniósł się honorem i nie chciał za tę pomoc ani grosza. Jedynie kilka zdjęć z autografem dla Pati i jej koleżanek. Zofia z jednej strony bardzo doceniała dobre wychowanie siostrzeńca, a z drugiej patrzyła na zarastające grzybem ściany starej biblioteki oraz sterty niezapłaconych rachunków i jej serce krwawiło. Owszem, dostawali regularne dotacje od miasta, ale czymże one były w porównaniu z realnymi potrzebami biblioteki? Wybór między kupnem nowych pozycji książkowych a zapłaceniem za prąd to żaden wybór.

– Ciociu, wałkowaliśmy ten temat chyba tyle razy, ile sprawę płacenia kar za zwłokę. – Tomasz, który z reguły był oazą spokoju, trochę się zniecierpliwił.

– O! Dobrze, że o tym wspominasz, chłopcze. Obie te sprawy mają wspólny mianownik. Z obu przypadków nie przybywa nam pieniędzy. Wybacz, jeśli odnosisz wrażenie, że jestem nadętą materialistką. Po prostu uważam, że ona by sobie od ust nie musiała odejmować, a nam naprawdę potrzeba. Teraz są te czytniki, chomiki, a biblioteka obrasta w pająki. Jak ona umrze, ja umrę – zakończyła dramatycznie.

– Ooo, widzę że ciocia wyedukowana. Zna chomika, naprawdę? – Tomasz był zaskoczony.

Ta sześćdziesięcioletnia kobieta miała przedpotopowe zasady i uczulenie na nowinki technologiczne. Może jeszcze dała się namówić na wymianę żarówek na ledowe, w ramach oszczędności, ale komputer? A co dopiero e-book czy audiobook, zwany przez nią słuchowiskiem, o chomiku nie wspominając!

– Pati potrzebowała Pana Tadeusza, a akurat ktoś wypożyczył. Chciałam sprowadzić z innej biblioteki, a ona mi z tym chomikiem wyskoczyła. To jakaś farsa! Mickiewicz się tam pewnie w grobie przewraca! – powiedziała z żalem i oburzeniem.

– No cóż… – westchnął Tomasz. – Jedne nowinki ulepszają, inne wypierają starocie.

– No widzisz, a ja nawet gdybym chciała nadążać za tą nowoczesnością, to mnie na to zwyczajnie nie stać – skwitowała cierpko Zofia.

Odwróciła się, gotowa do odejścia. Wszystko zostało powiedziane, a pracować trzeba było tak czy siak. Kwadrans straciła na szukaniu siostrzeńca, drugi na bezsensowne dyskusje z nim. Bilans był prosty.

– Ciociu, rozumiem cię doskonale – zatrzymał ją łagodnym tonem. – Mnie też to wszystko czasem przeraża. Zwłaszcza że, nie gniewaj się za szczerość, tobie już bliżej niż dalej, a co ze mną? Ja nic innego robić nie umiem ponad przekładanie książek. Nie umiem i nie lubię robić nic innego. Nie jestem ślepy, widzę, jak biblioteka z roku na rok gaśnie – powiedział z żalem.

– I właśnie dlatego uważam, że powinieneś pobierać pieniądze za te nauki. Ja dla twojego dobra to mówię. Przecież sobie bym do kieszeni nie wzięła – powiedziała z wyrzutem, zatrzymując się w drzwiach.

– Masz rację, tylko jak ja mam jej to powiedzieć? Do tej pory było darmo, a teraz co? Tu niby jakieś wyznania miłosne ćwiczyć, a zaraz mam zapytać, czy preferuje fakturę, czy paragon? – wyrzucił rozgoryczony.

– A ona jak gada te ecie-pecie, a zaraz przerywa, telefon milion razy odbiera, chichocze, do kosmetyczki na chwilę jedzie, bo paznokieć się uszczerbił, to jest dobrze, tak? – Zofia nie dawała za wygraną.

– Pomyślę o tym – westchnął chłopak. – Ale przedstawienie piękne, co? Chociaż ja byłbym lepszy niż ten aktor, co grał Albina – zmienił szybko temat, uśmiechając się łobuzersko.

– Piękne, piękne, a ty już nie bujaj w obłokach, bo robota czeka. Izabela dzwoniła, że nie może przyjść. Sąsiad z góry znów wyjechał na weekend i zostawił psa samego w domu. Czeka na policję i ślusarza. Trzeba ratować to stworzenie – zatroskała się kobieta.

– Jakiś anioł chyba czuwa, że Izabela tam akurat mieszka. Ktoś inny to by się nie zainteresował. – Tomasz aż złapał się za serce.

Historię tego psa znała cała biblioteka i połowa jej czytelników. Zofia bardzo często opowiadała ją odwiedzającym, z racji tego, że wszyscy doskonale znali Izabelę i za każdym razem dopytywali o powody jej nieobecności. Historia była krótka i prosta jak budowa cepa. Sprawił sobie człowiek zwierzaka, a potem po prostu zaczął żyć, jakby go nie było. Niby karmił, niby dbał, ale jak wyjazdy jakieś miał, to zostawiał nieboraka samego w domu, a ten skomlał do księżyca, póki się kto nie ulitował. I sposobu na niego nie było, bo ślusarz pod nadzorem policji otworzył, wypuścił, mandat właścicielowi zostawił i do następnego razu był spokój. A człowiek nie wyglądał na złego, tylko jakby bez rozumu trochę. Izabela, która z racji alergii nie mogła przyjąć pod swój dach zwierzaka, dwoiła się i troiła, by zaproponować sąsiadowi jakieś inne rozwiązanie. On tylko dziękował uprzejmie i obiecywał, że to ostatni raz. A za jakiś czas historia znów się powtarzała.

– Nie anioł czuwa, tylko Izabela to anioł. A dziś ty aniołem będziesz i za Izabelę książki rozniesiesz po domach – rozkazała Zofia i wręczyła siostrzeńcowi reklamówkę. – W środku masz książki i listę, gdzie którą trzeba dostarczyć.

– Wyrzucasz mnie w taką pogodę? – zaskamlał Tomasz – Czy to na pewno konieczne? Nie skończyłem jeszcze uzupełniać katalogów. Nie lubię zostawiać tak roboty rozgrzebanej. Może później, albo najlepiej Izabela sama, jutro… – próbował się wymigać.

– Mój drogi, wędrująca książka to nasza sztandarowa akcja. Nigdzie indziej takiej nie ma. Właśnie w taką pogodę ci biedni, starsi, schorowani ludzie nie mają co ze sobą zrobić. Chociaż sobie poczytają coś dla pokrzepienia – pouczyła go ciotka. – Ile można oglądać obrady sejmu? Też mi rozrywka… – parsknęła.

Akcję z noszeniem książek po domach wymyśliła Izabela. Zaczęło się od tego, że jedna z ich najwierniejszych czytelniczek, pani Jadwiga, uległa wypadkowi i została unieruchomiona na cały miesiąc. Pierwsze, co zrobiła, to zadzwoniła do biblioteki, błagając o dostarczenie jakiejś optymistycznej lektury. Przy okazji wspomniała, że ma też sąsiadkę, która opiekuje się obłożnie chorym mężem i nie ma czasu wyjść choćby po gazetę. I tak, krok po kroku, okazało się, że chętnych byłoby dużo więcej. Początkowo Zofia nie była zbyt przychylnie nastawiona do tego pomysłu. Jak zresztą do każdego innego, który wybiegał poza ramy ich standardowych procedur i zadań. Bała się, że książki przepadną, zniszczą się, a w ogóle Iza była potrzebna na miejscu, a takie roznoszenie trochę czasu jednak zajmowało. Kiedy jednak Izabela uzmysłowiła jej, ilu ludzi siedzi zamkniętych w czterech ścianach i marzy chociaż o czytaniu, kobieta zmiękła i na próbę pozwoliła wypożyczyć kilka książek. Kiedy wróciły po tygodniu w nienaruszonym stanie, Zofia pozwoliła wypożyczyć trochę więcej. Akcja tak bardzo się spodobała, że Izabela raz w tygodniu przemierzała niemal pół miasta, roznosząc ludziom lektury. Przy okazji zrobiła małe zakupy, zmierzyła ciśnienie, zaparzyła herbatę, czasem chwilę wysłuchała. Bo to chyba w tym wszystkim nie tyle o te książki chodziło, ile o atencję, empatię, troskę. Odrobinę człowieczeństwa, którego Izabela miała w nadmiarze.

Pracowała w bibliotece od pięciu lat. Wcześniej przychodziła jako wolontariuszka i odrabiała w dziećmi lekcje w czytelni. Po jakimś czasie, gdy na emeryturę przeszła pani Teresa, Zofii potrzebna była pomoc. Dyrektorka wszystkich bibliotek, która doskonale znała Izabelę, nie widziała potrzeby, by szukać kogoś innego. A potem zaczęły się te wszystkie innowacje. Czytelnia komputerowa, katalog komputerowy, karty chipowe… Potrzebny był ktoś naprawdę obeznany. Tomasz, siostrzeniec Zofii, dopiero co zakończył studia informatyczne i rozglądał się za jakąś pracą. A że pochodził z małej wsi i do miasta miał daleko, padł pomysł, by przeniósł się do wujostwa i zatrudnił w bibliotece. Książki czytał od zawsze, więc szybko polubił tę pracę, mimo że ciocia Zofia z każdym rokiem robiła się coraz bardziej gderliwa.

– Internet niech sobie poczytają – burknął teraz, czując, że decyzja już została podjęta i nie ma wyjścia.

Stał jak zbity pies, dzierżąc w ręku żółtą reklamówkę z czerwonym owadem na środku i zastanawiając się, czy jej ucho wytrzyma ciężar książek. A było ich z piętnaście i każda miała na oko ponad trzysta stron. Dołączona do tego lista zwiastowała długi spacer od wschodniej do zachodniej i od północnej do południowej granicy miasta. Jednym słowem całościowe zwiedzanie w deszczu.

– A ja cię miałam za takiego szlachetnego, z zasadami, a ty jak chorągiewka na wietrze. Dla pięknej modelki masz serce na dłoni, a dla starych, pomarszczonych: adiós. Szybciej wyjdziesz, szybciej wrócisz. Tylko niczego nie pomyl! Izabela już dzwoniła do tych ludzi i uprzedziła, że przyjdziesz – nie rezygnowała ciotka.

– Ale po co? – zapytał zaskoczony.

– Po to, żeby cię wpuścili. Tyle teraz tych oszustw na wnuczka, kominiarza, księdza, że byle kogo nie wpuszczają. Hasło: Bridget Jones – powiedziała konspiracyjnie Zofia.

– Co?

– Hasło: Bridget Jones – powtórzyła. – Dzwonisz domofonem. Pytają: „Kto tam?”. Odpowiadasz: „Bridget Jones”. Proste.

– Męskich nie było? – poirytował się chłopak. – Już widzę, jak za mną listonosz stoi i słyszy, kiedy przedstawiam się jako Bridget Jones. Daj mi gaz pieprzowy, bo mnie za idiotę wezmą. Chyba że masz dla mnie jeszcze jakieś konspiracyjne przebranie, co? Tylko, wybacz, nie ogoliłem dziś nóg – dodał sarkastycznie.

– Jesteś tak samo uszczypliwy jak twoja matka – zaśmiała się Zofia. – Idziesz za Izabelę, musiało być żeńskie. Jak ona by się męskim przedstawiała? – Popukała się w czoło.

– No właśnie, a ja jak mam się przedstawiać? – Tomasz złapał się pod boki. Okej, był miły, empatyczny, pomocny, pracowity, ale to wszystko miało jakieś granice. – Dzwoniła, żeby uprzedzić, to mogła od razu hasło zmienić. Też coś. – Prychnął obrażony.

– Idź już, bo kaprysisz jak baba. – Zofia machnęła rękami w powietrzu, jakby odganiała muchy. – Pati zaraz ze szkoły przyjdzie i trzeba z nią posiedzieć – dodała.

– Na litość boską, ona ma dziewiętnaście lat. Nie jest niemowlakiem. Poradzi sobie sama przez chwilę. – Chłopak aż się zapowietrzył.

Tego już było za wiele! Niby pracował w bibliotece jako młodszy bibliotekarz, a jednak zakres jego obowiązków wzbudzał niemałe wątpliwości. Czasami więcej było zajęć pobocznych od samego dbania o księgozbiór. Temat Patrycji Dec to już w ogóle był materiał na jakiś thriller psychologiczny. Pomoc w nauce, a i owszem, ale niańczenie? Gdyby chciał mieć dziecko, toby się bardziej postarał.

– Dzwonili ze szkoły, znowu ma kłopoty. Będziesz nadzorował. – Twarz Zofii stężała. – Nie mamy wyjścia.

– A już myślałem, że nikt dziś nie ma gorzej ode mnie – zaśmiał się i wyszedł.

Dwie godziny później wrócił. Niczym Spartanin na tarczy. Zmoknięty, zmarznięty i sponiewierany.

– No jesteś wreszcie. – Zofia, która od pół godziny biegała od okna do okna, wyglądając siostrzeńca, wyraźnie odetchnęła z ulgą na jego widok. – W radiu mówili, że po mieście biega jakiś szaleniec – dodała z przerażeniem.

– Bałaś się, że mnie napadnie, czy że ten szaleniec to ja i będziesz miała rodzinę w kryminale? – Tomasz miał muchy w nosie.

– Bardzo śmieszne. Umyj ręce, zrobiłam ci kanapki i kakao. Musisz nabrać sił przed lekcjami z Pati.

– No tak, kop leżącego, kop. Żebym ja wiedział, na co się piszę tą całą pracą w bibliotece… Cyrograf podpisałem – gderał chłopak, myjąc ręce. – Wody ciepłej nie ma? – zawołał.

– Nie ma. Wyłączyli, bo zalegamy z opłatami – wyjaśniła ciotka, stając w progu łazienki i podając mu ręcznik. – Zimna dobra na ukrwienie.

Sprawa finansów biblioteki wracała niczym bumerang. Prąd wyłączali im niemal w każdym miesiącu, by przypomnieć o uregulowaniu należności. Wody ciepłej nie było pierwszy raz, chociaż to żadne pocieszenie. Zapłacili za prąd, nie starczyło na wodę. Niby dotacja była wyliczona według rzekomo prognozowanych potrzeb, a jednak zawsze brakowało. A przecież nie siedzieli dłużej, niż potrzeba, i nikt kąpieli w pracy nie zażywał. Ciocia Zofia zawsze najwięcej inwestowała w nowe pozycje książkowe. Była bardzo gospodarna, ale też nie umiała oprzeć się pokusie, gdy widziała znakomite premiery literackie. Zresztą była zdania, że nawet najnowocześniejsze oświetlenie nie przyciągnie czytelników tak, jak ciekawa lektura. W końcu większość czytała w domu, do wypożyczenia nie był im potrzebny reflektor.

Tomasz miał bardziej pragmatyczne podejście. Uważał, że stare, obdarte mury, przedpotopowe lampy i ograniczony dostęp do internetu odstraszają potencjalnych czytelników. W końcu ci stali przyjdą bez względu na okoliczności. By skusić nowych, trzeba zaproponować im coś ciekawego. Bądź co bądź bez dodatkowych środków finansowych nie było mowy o czymkolwiek. Może powinien pomyśleć o jakichś dodatkowych, płatnych zajęciach w bibliotece? Może klub teatralny dla młodzieży, za symboliczne dziesięć złotych? Punkt ksero? Kafejka? Tylko czy on znajdzie czas i cierpliwość? Zwłaszcza cierpliwość. Najsensowniej byłoby chyba jednak podliczyć Kornelię Wyrostek za pobierane przez nią lekcje i dodatkowo zacząć egzekwować kary za zwłokę w oddawaniu książek. Czyżby ciotka Zofia miała rację? Wytarł ręce i wyszedł z łazienki, kierując się w stronę pokoju socjalnego, gdzie miały czekać obiecane kanapki.

– Przepraszam, czy mógłby mi pan pomóc? Nie mogę dosięgnąć książki – z rozmyślań wyrwał go gruby żeński głos.

Kobieta o kształtach wielkiej śnieżnej kuli wynurzyła się niczym zjawa zza regału, robiąc do Tomasza słodkie oczka. Ten aż się wzdrygnął, bo przyszło mu do głowy, że jak sam nie dosięgnie pożądanej lektury, będzie musiał podsadzić tę księżniczkę.

– Jasne, już idę. – Uśmiechnął się na siłę, myśląc o tym, że na jego wymarzonym kakao robi się kożuch. – W czym mogę pani pomóc? – Rozejrzał się po półkach z działu romansów.

– Właściwie to chciałam Dumę i uprzedzenie – kobieta machnęła filuternie dłonią w kierunku grubego, czerwonego tomu na ostatniej półce regału – ale w sumie, skoro pan tu jest, może mi pan coś innego doradzi? – Zawibrowała rzędem sztucznych rzęs. – Lubię takie miłosne historie z dreszczykiem, wie pan… – Puściła do niego oko.

Tomasz przełknął nerwowo ślinę. Historie miłosne z dreszczykiem on też lubił, ale wolał się do tego nie przyznawać. Pani zachowywała się, jakby lubiła nie tylko je czytać, ale też ich doświadczać.

– No, Duma i uprzedzenie to klasyk. Trudno będzie znaleźć coś, co pobije Jane Austen. Może coś z literatury bardziej współczesnej? Czy tylko historyczne? – zapytał uprzejmie.

Serce aż mu się rwało, by zacząć sypać propozycjami jak z rękawa, ale jak by to wyglądało? Młody, normalny mężczyzna – zakochany w literaturze romantycznej? Kobiecej literaturze!

– Czy ja wiem… – zawahała się. – Niby to tylko książki, zmyślone historie, a jednak kiedyś, wie pan, to kochali tak zacnie, szlachetnie, zdobywali, że jak człowiek czytał, to aż kolana miękły. Teraz tak jakoś tylko te seksy i seksy – powiedziała zniesmaczona.

– Trudno się z panią nie zgodzić – powiedział nieco śmielej, czując, że czytelniczka jest ulepiona z tej samej gliny, co i on.

Wyglądała na zdecydowanie młodszą, mogła mieć góra dwadzieścia dwa lata. Była dość korpulentna, żeby nie powiedzieć gruba, ale miała swój urok. Ubrana była w odcinaną pod biustem suknię, czarną w folkowe wzory. Do tego miała brązowe kozaczki przed kolano i włosy zaplecione w kłosek. Wyglądała trochę jak Jagna z Chłopów, tylko miała ciemne włosy.

– A pan to jest wolny? – zapytała znienacka. – Może umówimy się kiedyś na kawę? – dodała, znów strzelając oczami na wszystkie strony i wdzięcząc się jak matrona.

– Yyy, czy wolny? – zająknął się Tomasz. – No, z pewnymi sprawami to faktycznie wolę się nie spieszyć. – Uciekł szybko wzrokiem. – To co? Może Wichrowe wzgórza? – zmienił temat, łapiąc w pośpiechu książkę i wystawiając ją w kierunku kobiety.

W jednej chwili ta niepozorna miłośniczka literatury romantycznej stała się w jego oczach poszukiwaczką przygód. Jej propozycja, może niegroźna i całkowicie spontaniczna, dla nieśmiałego mężczyzny, w dodatku zakochanego bez wzajemności w wielkiej aktorce, była dość kłopotliwa. I jeszcze ta jej postura, niby rozkosznie rubensowska, ale gdyby tak zaczął stawiać opór, nie miałby z nią szans.

– „Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa”[4] – burknęła pod nosem, nadąsana.

– Słucham? – Tomasz nachylił się w stronę rozmówczyni.

– Jednak wezmę Dumę i uprzedzenie – odparła, nie tłumacząc się.

– Świetny wybór! – Przyklasnął i odetchnął z ulgą.

Cała ta sytuacja była dla niego trochę niekomfortowa. Może trzeba było jednak przemyśleć tę kawę. Krzywdy by mu chyba raczej nie zrobiła, a z braku laku chociaż o książkach mogliby porozmawiać. Gust mieli całkiem podobny.

– Pan też widzę, że fan – powiedziała bez przekonania. – A może fanatyk? Zbyt dumny, by się przyznać, że wolny, i za bardzo uprzedzony do rubensowskich kształtów – powiedziała kąśliwie.

Tomasz aż się zarumienił na myśl, że został zdemaskowany. Elizabeth Bennet określiłaby to wprost – był tchórzem.

– Księgozbiór macie tu bardzo bogaty, ale obsługa pozostawia wiele do życzenia – powiedziała dziewczyna, podając książkę Zofii, która skonsternowana wyjęła kartę, by zaznaczyć fakt wypożyczenia. I nie wiedząc, jak ma w ogóle zareagować, tylko uśmiechała się półgębkiem.

– Coś ty znowu nawywijał? – syknęła do Tomasza, gdy za czytelniczką zamknęły się drzwi.

– Ja? Nic! – parsknął oburzony. – Narzucała mi się. Tu niby, że podać książkę, a tu już na kawę prosiła – dodał zniesmaczony. – Ja jestem bibliotekarzem, a nie bawidamkiem. Sam będę wybierał, z kim chcę się spotkać.

– No jasne, bo tak z grzeczności zgodzić się przecież nie mogłeś. Ile ty masz lat? Masz ty zamiar się kiedyś ustatkować? – zaatakowała go Zofia. – Stary cep!

– Z grzeczności to ja mogę panią w drzwiach przepuścić, a nie od razu na randki biegać i płonne nadzieje robić niepotrzebnie – odgryzł się obrażony. – Kobieta musi mieć coś więcej niż tylko sentyment do Dumy i uprzedzenia, żeby mi zaimponować, chociaż to prawda, że zamiłowanie do książek stawia ją w całkiem dobrym świetle – dodał z miną znawcy.

– Patrzcie go! Adonis jeden! Ty myślisz, że taka żona to się sama znajdzie? – Zofia nie dawała za wygraną. – W lustrze się najpierw poprzeglądaj, a potem wymagania stawiaj. Phi!

Nie to, że chciała się pozbyć Tomasza z domu, ale trzydziestoletni kawaler? To jej się w głowie nie mieściło. Najpierw wymówką były studia, które trzeba było skończyć bez zawracania sobie głowy innymi sprawami. Potem poszukiwanie pracy. Przecież jakoś trzeba wyglądać i coś sobą reprezentować. A potem… Jeszcze się taka nie urodziła, co by Tomaszowi dogodziła. A może jednak wypatrywał oczy nie tam, gdzie trzeba? Tyle fajnych czytelniczek przychodziło po książki. I Izabela też fajna i wolna, a ten się zagapił na tę celebrycką panienkę i sobie wyobrażał nie wiadomo co. Nie dla psa kiełbasa!

– Czy Patrycja wróciła już ze szkoły? Możemy zacząć lekcje? – Tomasz zmienił temat, akcentując swoją złość poprzez oficjalne zapytanie o kuzynkę.

– Jest w auli – burknęła Zofia. – Ale nie możesz do niej iść w takim stanie. Już całkiem upadłeś na głowę chyba.

– Słucham? A w jakim ja jestem stanie, niech mnie ciocia uświadomi, bo chyba mi kurz z półek szkodzi i nie łapię. – Chłopak spojrzał na ciotkę podejrzliwie.

– No taki nabuzowany, zdenerwowany na ród babski, taki anty – wyrzuciła z siebie Zofia. – Pati to jeszcze dziecko, trzeba ją chronić przed złem tego świata.

– Jak ją ciocia chciała chronić, trzeba było jej do szkoły nie posyłać! I telefonu nie kupować. I laptopa, komputera. I w ogóle w klatce zamknąć – zaśmiał się, kiwając z niedowierzaniem głową – Dziecko! Ona to mogłaby mieć już dziecko! Boże, nie pozwól mi się tak dać zniewolić – jęczał do siebie.

Wziął talerzyk z kanapkami i kubek z kakao i podreptał jak na ścięcie w stronę auli, gdzie czekała na niego kuzynka. Ten dzień dłużył mu się niemiłosiernie. Nigdy nie był przesądny, ale gdyby kiedyś zmienił zdanie, dwa razy sprawdziłby, czy to aby nie piątek trzynastego. Wszedł do pomieszczenia i rozejrzał się za Patrycją. Jej plecak leżał niezgrabnie na stole, a jego zawartość wysypała się na podłogę. Ku zdziwieniu Tomasza były tam również książki. Poza tym kosmetyczka, ładowarka do telefonu, słuchawki, sok wieloowocowy i batonik musli. No tak, młoda miała fazę zdrowego odżywiania. Gdyby dokładnie przeczytała skład tych fit-cudów, wiedziałaby, że koło fit to nawet nie stało. Tomasz podszedł do biurka. Zerknął na wystającą z plecaka książkę – Jak zostać aktorem. I wszystko stało się jasne. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Pati biegała po całej sali, machając telefonem i coś gadając jakby do siebie.

– To właśnie tutaj, w tajemniczych okolicznościach, swoje próby odbywa światowej sławy aktorka Kornelia Wyrostek. Dacie wiarę? – aferowała się dziewczyna, uśmiechając się i wdzięcząc do telefonu. – Następnym razem może uda mi się nagrać kawałek jej próby. To byłaby dopiero akcja! – dodała, szczerząc się.

Kątem oka zauważyła Tomasza, wysłała więc kilka buziaczków i wyłączyła nagrywanie.

– Wątpię – powiedział na przywitanie.

– Słucham? – zapytała zaskoczona.

– Wątpię, że uda ci się nagrać kawałek próby – wyjaśnił, przesuwając jej plecak, by zrobić miejsce dla swojego śniadania. – Weź pozbieraj ten chlew, nie będziemy tu robić drugiego twojego pokoju.

– Oho, panicz nie w sosie. No cóż, wcale się nie dziwię. Od samego wąchania tych zakurzonych książek aż kręci mi się w głowie, a co dopiero jeszcze ich dotykać, przekładać je, wertować… – Pati położyła teatralnie rękę na czole, jakby miała zaraz zemdleć.

– Uwierz mi, że może być gorzej. Zresztą jak tak dalej pójdzie, przekonasz się o tym na własnej skórze – zaśmiał się szyderczo. – Słyszałem, że znowu coś zmalowałaś w szkole. Oszczędziłabyś tego matce. Swoją drogą nie rozumiem tych dyrektorów szkół. Człowiek pełnoletni, a oni biegają na skargi do rodziców. Założyliby ci odblaskową kamizelkę i kazali psie gówna zbierać wokół szkoły, tobyś tak nie podskakiwała – powiedział oschle.

Tomasz, mimo że daleko mu było do posiadania własnego potomstwa, wyznawał dość radykalne zasady wychowawcze. Często krytykował ciotkę Zofię za rozpieszczanie Pati. Ta tylko śmiała mu się w twarz i mówiła: „Zobaczymy, jak będziesz miał swoje dzieci”. Tymczasem Tomasz, widząc, co reprezentuje sobą współczesny świat, coraz częściej zastanawiał się, czy w ogóle chce mieć jakieś potomstwo. Wychowanie takiego małego człowieka w duchu prawości graniczyło z cudem, a ochronienie go przed, jak to nazywała ciotka Zofia, złem tego świata byłoby utopią.

– Neony są teraz w modzie. Sprzątanie po czworonogach również. Nie widziałeś kampanii społecznej z udziałem Kornelii? – Pati zdawała się nie rozumieć przytyku kuzyna.

– No, to sprawę mamy załatwioną. Uczyć się nie musisz, plan na przyszłość już masz – zaśmiał się szyderczo w odpowiedzi. – Wystarczy tylko poinformować o tym twoją matkę, która, jak sądzę, będzie zachwycona – dodał, chichocząc.

– Oskarżę ją o naruszenie moich dóbr osobistych, moich danych osobowych. – Pati poczerwieniała na twarzy ze złości. – Ona mnie ubezwłasnowolnia!

Owszem, miała świadomość, że jest specyficzna. W końcu niedługo zostanie wielką aktorką, nie może wtapiać się w tłum, musi być wyjątkowa. Tylko, do licha, dlaczego jej matka musi mieć nad wszystkim kontrolę? Sama od dziecka marzyła, by być bibliotekarką, i jest bibliotekarką. Teraz niech da innym się realizować.

– Dobra, kończymy tę szopkę i zabieramy się do lekcji.

Bieganie po mieście z torbą pełną książek i przedstawianie się wszystkim jako Bridget Jones, obsługiwanie napastliwych klientek i jeszcze niańczenie niesfornej kuzynki. A miał dylemat: zostać informatykiem czy bibliotekarzem? I diabeł go podkusił, by wybrać to drugie, mimo że wykształcenie miał przecież komputerowe. Ale pomyślał sobie, że w tych serwerowniach, działach IT, to promieniowanie jakieś, cisza, samotność i głupawka, i wybrał rzekomo mniejsze zło. A teraz? Powinien mieć jakąś premię za te straty moralne, jakieś szkodliwe powinni mu płacić, wcześniejszą emeryturę przyznać i jeszcze medal od prezydenta za zasługi. Jednak ludzie ze wsi to są zakompleksieni i przez to, nie wierząc w swoje możliwości, czasem wybierają złe ścieżki. Tylko, cholera, on naprawdę kocha te książki. Ten kurz, ten zapach, szelest kartek, wyblakłe czcionki, twarde oprawy. Na samą myśl jego ciało pokrywa gęsia skórka, a serce zaczyna mocniej bić. Może powinien zostać pisarzem? W tym temacie jeszcze nic straconego. Pati będzie sławną aktorką, a on znanym pisarzem, o!

– Dramat – westchnęła Pati, a Tomasz spojrzał na nią, zastanawiając się, czy aby nie czyta w jego myślach.

– W końcu mówisz do rzeczy – przyklasnął jej po chwili, upewniając się, że jednak chodzi jej o coś zupełnie innego. – Dramat będzie, jeśli nie weźmiesz się do pracy. Wielka aktorka musi coś sobą reprezentować, nie wystarczy ładna buzia. Sama wiesz, jaka jest Kornelia. Mądra, piękna, taka dystyngowana – rozmarzył się chłopak.

Na początku był bardzo niechętny tej współpracy. Stronił od ludzi, a już z takimi nadętymi gwiazdkami to zupełnie nie chciał mieć nic wspólnego. Ale Kornelia Wyrostek miała charakter. Weszła do sali, cytując Śluby panieńskie – ulubioną książkę Tomasza – i kupiła go tym całkowicie.

– „Otwartości mężczyzna się boi, / Chciałby mgłą zawsze okryć swoją duszę, / By mieć dwa światła i stać między dwiema”[5].

Potem okazało się, że bardzo zależało jej, by zajęcia odbywały się w bibliotece. To było naprawdę jedyne miejsce na świecie, w którym nie szukałby jej żaden paparazzi. A pomysł ze Ślubami podsunęła jej Patrycja, której na tych spotkaniach zależało jeszcze bardziej. W końcu nie ma lepszego sposobu, by zostać znaną aktorką, niż zaprzyjaźnić się z inną już znaną aktorką. Tak sądziła Pati. Tomasz jednak zatopił się w tych oczach, ustach, tonie głosu i burzy loków i zakochał bez pamięci. Chwalił każde słowo Kornelii, powtarzając jednocześnie, że ćwiczenie czyni mistrza. Żeby czasem z tych pochwał nie pomyślała, że te próby nie są jej już potrzebne. Kornelia z racji młodego wieku i wyjątkowej urody obsadzana była zwykle w głównych rolach różnych historii miłosnych. Grała w teatrze i telewizji. Tomasz przygotowywał ją do roli Julii z dramatu Szekspira i Zosi z Pana Tadeusza, a ostatnio Klary ze Ślubów panieńskich. Na próbach aż kipiało od miłosnych wyznań, a zauroczony dziewczyną Tomasz gubił się, czy ona gra, czy może jednak też czuje to, co on. Był jednak zbyt wstydliwy, by przyznać się otwarcie do tej wielkiej atencji.

– Dramat przerabiamy w szkole. Romeo i Julia – Pati wyrwała go z zamyślenia.

– Yyy, no właśnie. Pamiętasz Romea i Julię