Zakochani na Karaibach - Cathy Williams - ebook

Zakochani na Karaibach ebook

Cathy Williams

3,7

Opis

Emily Edison jest najlepszą sekretarką, z jaką Leandro Perez kiedykolwiek pracował. Gdy pewnego dnia składa na biurku szefa wymówienie, Leandro nie ma zamiaru go przyjąć. Wykorzystuje okres wypowiedzenia i oczekuje, że Emily pojedzie z nim w podróż służbową na Karaiby. Ma nadzieję, że uda mu się wpłynąć na zmianę jej decyzji. Emily, która jako jedyna kobieta na świecie pozostaje obojętna na urok swojego szefa, zaczyna Leandra coraz bardziej intrygować…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 149

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (19 ocen)
6
3
8
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Cathy Williams

Zakochani na Karaibach

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Emily Edison patrzyła przed siebie pewnym wzrokiem, kiedy winda wjeżdżała na dwudzieste piętro. Była godzina szczytu w szklanym biurowcu przy Piccadilly Circus, gdzie pracowała.

Zacisnęła szczupłe palce na skórzanej torbie, w której kryło się podanie o zwolnienie, niczym ładunek, który może w każdej chwili wybuchnąć. Poczuła mdłości, wyobrażając sobie, jak zareaguje jej szef.

Wiedziała, że Leandro Perez nie będzie zadowolony. Kiedy zaczęła dla niego pracować przed ponad półtora rokiem, miał już do czynienia z niezliczonymi sekretarkami; najlepsza wytrwała dwa tygodnie.

„Wystarczy, że na niego spojrzą, a coś niedobrego zaczyna się dziać z ich umysłami – powiedziała jego asystentka, osoba starsza, kiedy Emily zjawiła się w firmie. – Ty jednak wydajesz się twardsza”.

Emily od razu rzuciła się w wir pracy. W wieku dwudziestu siedmiu lat miała prawo ulec urokom nieprawdopodobnie przystojnego mężczyzny, ale nie działał na nią. Podobnie jak jego głęboki, aksamitny głos obdarzony uwodzicielskim argentyńskim akcentem. Gdy zaglądał jej przez ramię, by spojrzeć na ekran komputera na jej biurku, zachowywała niewzruszony spokój. Rzeczywiście, była twarda.

Teraz jednak, w windzie, zjadały ją nerwy, choć tłumaczyła sobie, że nic nie może jej zrobić. Wyrzuci ją przez okno? Skaże na zesłanie w jakimś zakątku świata?

Nie. Najwyżej się zirytuje… co nie ulegało wątpliwości, skoro zaledwie przed dwoma tygodniami pochwalił ją i dał podwyżkę, za co była niezwykle wdzięczna.

Odetchnęła głęboko i wysiadła z windy na ekskluzywnym piętrze działu kierowniczego przedsiębiorstwa, którego jej szef był właścicielem i którym zarządzał z bezwzględną skutecznością.

Była to zaledwie jedna z jego firm. Niedawno zaczął inwestować w hotele usytuowane w dalekich i egzotycznych miejscach. Był tak bogaty, że mógł sobie pozwolić na ryzyko strat, choć sądząc po wstępnych zyskach z tego przedsięwzięcia, należało uznać go za Midasa.

Rozglądając się wokoło, pomyślała, że będzie jej tego brakować. Sekretarki pracujące w boksach oddzielonych przyciemnianymi szybami pomachały do niej.

Przyszło jej do głowy, że zatęskni do wspólnych posiłków w biurowej stołówce, tak jak i do niezwykłego otoczenia budynku, stanowiącego atrakcję turystyczną. Do pobudzającej adrenalinę pracy, jej różnorodności i swoich obowiązków.

Czy zatęskni też za Leandrem?

Patrzyła przez chwilę w głąb korytarza prowadzącego do jego gabinetu.

Serce zabiło jej żywiej. Nie śliniła się na jego widok jak inne dziewczyny, ale nie była całkiem odporna na jego urok. Musiałaby być ślepa, by nie dostrzegać, jak grzesznie pociągający jest ten mężczyzna. Nie podważało tej prawdy to, że uosabiał wszystko, czym pogardzała.

Musiała przyznać, że będzie tęsknić za wspólną pracą. Był bez wątpienia wymagającym szefem – na dobrą sprawę najgenialniejszym i najbardziej energicznym człowiekiem, z jakim się kiedykolwiek zetknęła.

Otrząsnęła się z tych myśli i wygładziła drżącymi rękami ubranie. Jak zawsze, miała na sobie swój profesjonalny strój: ciemnoszarą wąską spódnicę, czarne czółenka, białą bluzkę i ciemnoszarą marynarkę. Blond włosy upięła starannie w kok.

Zostawiła torebkę i walizeczkę na biurku w swoim pokoju i zapukała do drzwi gabinetu.

Leandro oderwał wzrok od komputera. Jego sekretarka spóźniła się po raz pierwszy, on zaś stracił zbyt dużo czasu, zastanawiając się, co ją zatrzymało. Co prawda nie było jeszcze dziewiątej. Miała zacząć pracę dopiero… za dziesięć minut.

– Spóźniłaś się – oznajmił, gdy tylko weszła do gabinetu.

Jak na zawołanie, obrzucił ją uważnym spojrzeniem. Była zimna niczym królowa lodu. Patrzyła na niego bez cienia zainteresowania. Chwilami podejrzewał, że go nawet nie lubi, ale może tak mu się tylko zdawało.

Podobał się kobietom. Przypisywał to swemu wyglądowi i koncie bankowemu. Coś takiego zawsze gwarantowało powodzenie u płci przeciwnej.

– Na dobrą sprawę mam jeszcze osiem minut – odparła spokojnie.

Teraz, wiedząc, że zamierza odejść z pracy, widziała swego szefa w innym świetle. Musiała przyznać, że jest zabójczo przystojny. Czarne włosy i doskonale wyrzeźbione rysy. Rzęsy, za które dałaby się zabić każda kobieta. I ta zwodnicza głębia ciemnych oczu, jednocześnie ekscytujących i niepokojących. Nieraz dostrzegała, że patrzy na nią z łagodną ciekawością i męskim uznaniem; rozumiała wtedy, dlaczego kobiety tak na niego reagują.

Był wysoki i nawet widząc go w garniturze, można było się domyślić ukrytej pod spodem muskularnej fizyczności.

Tak, kobiety szalały za nim, ona zaś wiedziała o tym, mając dostęp do jego prywatnego życia. To ona wybierała prezenty dla jego dziewczyn – pięciu w ciągu ostatniego półtora roku. Zamawiała wyszukane bukiety, kiedy był gotów je porzucić i znaleźć sobie nowy obiekt zainteresowania.

Nieodmiennie umawiał się z atrakcyjnymi kobietami o zmysłowych kształtach, dużych piersiach i pociągających oczach.

Wiedziała, że nie będzie tęsknić za uczestnictwem w jego życiu prywatnym; przypominało jej, dlaczego pomimo jego atrakcyjnego wyglądu i bystrego umysłu nie lubi tego człowieka.

Teraz zmarszczył tylko czoło, choć jej odpowiedź miała w sobie buntowniczą nutę.

– Mam się spodziewać, że praca z zegarkiem w ręku przerodzi się u ciebie w nawyk? – Rozsiadł się wygodnie. – Biorąc pod uwagę to, ile ci płacę, mogę stracić cierpliwość…

– Nie obawiaj się, nie zamierzam tak pracować. Mam ci przynieść kawy? I jeśli zechcesz zapoznać mnie z warunkami umowy z Reynoldsem, to mogę zacząć…

Jednak przez resztę dnia Emily patrzyła na zegarek i z każdą minutą denerwowała się coraz bardziej.

Czy postępowała słusznie? Wymówienie oznaczało rezygnację z hojnego wynagrodzenia, ale czy miała inne wyjście?

Tuż przed piątą trzydzieści zaczęła rozważać opcje. Oczywiście, że je miała. Któż nie miał? Lecz wszystkie prócz jednej prowadziły donikąd.

Posprzątała biurko ze świadomością, że patrzy na nie po raz ostatni. Wiedziała, że każe jej od razu odejść. Miała przede wszystkim dostęp do poufnych informacji. Musiałaby podpisać jakieś zobowiązanie do milczenia? Jako biznesmen, Leandro nigdy nie zdawał się na przypadek.

Podniósł wzrok, kiedy weszła do gabinetu, i zauważył, że jest ubrana do wyjścia. Popatrzył wymownie na zegarek.

– Jest dwadzieścia pięć po piątej – uprzedziła Emily. – Obawiam się, że muszę… zająć się czymś wieczorem. – Zwykle pracowała jeszcze po szóstej, a czasem nawet dłużej. Wyjęła z torebki wymówienie. – Jeszcze jedno…

Leandro dosłyszał niepewność w jej głosie. Popatrzył na nią i wskazał krzesło.

– Usiądź.

– Trochę się spieszę…

– O co chodzi?

Było to bardziej żądanie niż prośba. Tego dnia jego sekretarka wyraźnie go zaskakiwała. Przyszła do pracy późno, przez cały czas wydawała się rozkojarzona, niemal podskakiwała na jego widok i unikała jego wzroku, gdy się do niej zwracał.

Ktoś inny by tego nie zauważył, on jednak potrafił dostrzegać niuanse, zwłaszcza u kobiety, z którą przepracował półtora roku. Była tylko jego sekretarką, ale spędził z nią więcej czasu niż z jakąkolwiek kochanką.

Więc… o co chodziło?

Był zaintrygowany, a jego niepokój budził fakt, że tak było już od dłuższego czasu… jej powściągliwość, dystans, niemal chorobliwe pragnienie prywatności. I to, że jako jedyna ledwie reagowała na jego obecność.

Była doskonałą profesjonalistką i nawet gdy zostawali w pracy po godzinach, nie dawała się wciągnąć w niezobowiązującą pogawędkę. Ograniczała się wyłącznie do dyskusji o tym, czym się akurat zajmowali.

– Co masz na myśli?

– Dziwnie się zachowywałaś przez cały dzień.

– Naprawdę? Uporałam się ze wszystkim, co mi zleciłeś.

Usiadła, czując się nieswojo pod jego spojrzeniem. Początkowo zamierzała wręczyć mu swoją rezygnację i wyjść, zanim zdążyłby ją przeczytać. Miała wrażenie, że została pozbawiona tej możliwości.

Wiedząc teraz, że więcej go nie zobaczy, była dziwnie świadoma jego silnej męskości. Jakby patrzyła na niego bez pogardy, którą żywiła wobec tego rodzaju mężczyzn.

Poczuła nagle coś mrocznego i zakazanego. Te oczy były takie… groźne… takie przenikliwie.

Spuściła szybko wzrok, zastanawiając się, dlaczego tak reaguje. Wyjęła ukradkiem z torby wymówienie i oblizała wargi.

– Nigdy się nie zwierzasz, ale dzisiaj coś jest z tobą nie tak. – Rozsiadł się wygodnie w fotelu. – Zachowywałaś się nerwowo i chcę wiedzieć dlaczego. Trudno pracować, kiedy atmosfera w biurze nie jest właściwa.

Zaczął bawić się wiecznym piórem, a Emily była dziwnie zafascynowana ruchem jego smukłych palców.

– Być może to tłumaczy moje zachowanie – odparła sztywno, pokazując białą kopertę.

Nigdy się nie zwierzała? Uważał, że jest nudna i pozbawiona osobowości? Jak robot? Owszem, zachowywała swoje opinie dla siebie, ale przecież to nie zbrodnia.

Leandro spojrzał na kopertę.

– A to jest…?

– Przeczytaj. Możemy to omówić rano.

Chciała wstać, ale kazał jej usiąść z powrotem.

– Jeśli wymaga to omówienia, to zrobimy to tutaj i teraz.

Otworzył kopertę i kilkakrotnie przeczytał krótką notatkę.

Emily próbowała zachować kamienną twarz, ale czuła, jak serce jej wali.

– Co to jest, u diabła? – spytał.

Rzucił jej kartkę, a ona ją złapała, zanim papier wylądował na podłodze. Spojrzała na swój własny tekst. Napisała, że lubi z nim pracować, ale uważa, że powinna się zająć czymś innym. Styl był suchy i pozbawiony emocji.

– Wiesz doskonale. Moja rezygnacja.

– Dobrze się bawiłaś, a teraz uważasz, że nadszedł czas na coś innego… właściwie zrozumiałem?

– Tak jest tam napisane.

– Przykro mi. Nie kupuję tego. – Leandro był zszokowany. Zaskoczyła go i był wściekły. Poza tym to on zazwyczaj decydował, kiedy pracownikowi pokazać drzwi. – O ile sobie przypominam, dostałaś ostatnio znaczną podwyżkę i powiedziałaś mi wtedy, że jesteś bardzo zadowolona z warunków pracy.

– Tak. Nie… nie myślałam wtedy o rezygnacji.

– I niespełna po miesiącu pomyślałaś? Nagłe olśnienie? Czy może cały czas czekałaś, aż trafi ci się coś lepszego?

Świadomość, że znów będzie miał do czynienia z głupiutkimi dziewczętami, nie sprawiała mu radości. Emily Edison była świetną sekretarką, inteligentną i zrównoważoną. Przywykł do niej. Myśl, że nie będzie jej w biurze, wydawała się niedorzeczna.

Czy za bardzo ją wykorzystywał? Jej gotowość, by robić więcej, niż powinna? Odrzucił takie przypuszczenie. Płacił jej za to, by robiła więcej, niż powinna. Był przekonany, że niełatwo jej będzie znaleźć w Londynie równie lukratywną posadę.

– No? Ktoś złożył ci ofertę nie do odrzucenia? Bo jeśli tak, to dam dwa razy tyle, ile ci zaproponowano.

– Zrobiłbyś to?

Była zdumiona. Cenił ją i choć domyślała się tego, poczuła się zadowolona, że wyraził to bez ogródek.

– Dobrze się nam pracuje – oznajmił po prostu. – Wiem, że nie zawsze jestem łatwym szefem… – Spodziewał się standardowego zaprzeczenia, ale niczego takiego się nie doczekał. – Masz powody do narzekań?

Nie potrafił ukryć niedowierzania w głosie i Emily po raz pierwszy spojrzała na niego z cyniczną otwartością. Leandro Perez nigdy by nawet nie pomyślał, że jakaś kobieta może nie być szczęśliwa w jego obecności. Ona sama mogłaby się wyłamać z tego trendu, ale i tak by zakładał, że robi na niej wrażenie, bo takim właśnie był człowiekiem.

Graczem. Kimś tak świadomym swej siły przyciągania, że wydawało się niemożliwe, że może ona nie działać na pewne kobiety.

– Nie wobec ciebie – odparła Emily.

Poczuła, że może sobie pozwolić na nieostrożność i że wolno jej powiedzieć, co myśli. Miała odejść stąd na zawsze, nie biorąc od niego nawet referencji, choć wiedziała, że może się spodziewać znakomitych, gdyż Leandro, pomimo swych wad, był człowiekiem na wskroś sprawiedliwym.

Przechylił głowę, nie spuszczając z niej wzroku. Czyżby się zarumieniła? Nie spodziewał się po niej tak dziewczęcej reakcji. Zawsze taka opanowana… a jednak…

Spojrzał na jej usta, pełne i miękkie; nawet jeśli wcześniej je widział, teraz miał wrażenie, że patrzy na nie po raz pierwszy. Być może pozbyła się tej swojej zimnej skorupy, gdyż pojawiły się w niej pęknięcia, a on chciał sprawdzić, co się pod nimi kryje.

Wyczuła jego przemianę – nie był już szefem próbującym ustalić powody jej rezygnacji, tylko mężczyzną, który obdarza ją męskim zainteresowaniem. Mrowiła ją skóra, jak pod dotykiem niezliczonych szpilek i igieł.

– Nie? – spytał przeciągle. – Bo twoja mina mówi coś innego.

Emily, przyzwyczajona do swej roli nieskazitelnej i skrywającej uczucia sekretarki, zesztywniała.

– Jeśli chcesz wiedzieć, nigdy nie lubiłam wykonywać za ciebie brudnej roboty.

– Możesz to powtórzyć?

Sama nie wierzyła, że to powiedziała. Miała świadomość, że czerwieni się jak burak. Fasada chłodu i wyniosłości zniknęła bez śladu. Rzuciła mu wyzywające spojrzenie i odetchnęła głęboko.

– Prezenty dla tych kobiet, które porzucasz… pożegnalne podarki, którymi nawet nie zawracasz sobie głowy… zamawianie biletów do opery i teatru… stolików w drogich restauracjach dla wybranek, którym za kilka tygodni będę przesyłała te pożegnalne prezenty… to nigdy nie powinno należeć do moich obowiązków.

– Nie wierzę własnym uszom.

– Dlatego, że nikt ci nie mówi tego, czego nie chcesz słuchać.

Leandro westchnął gwałtownie i popatrzył na nią. Jej twarz zdradzała niekłamane emocje, ona sama zaś siedziała pochylona do przodu. Jego wzrok powędrował ku sztywnej bluzce.

Zastanawiał się, jak Emily wygląda bez niej. Jak by to było kochać się z tą lodowatą sekretarką, która okazywała teraz pasję mogącą rozpalić każdego zdrowego mężczyznę. Jak wyglądałyby te włosy, gdyby je rozpuściła. Do diabła, nie wiedział nawet, jak są długie! Jego ciekawość stłumił gniew wywołany jej słowami. Było jednak prawdą, że nie przywykł do krytyki.

– Nie podobało ci się to, że uczestniczysz w moim życiu prywatnym? – mruknął.

– Może moja poprzedniczka, Marjorie, przywykła do tego, ale powinieneś był najpierw ustalić, czy tego chcę…

– Jeśli ci to tak przeszkadzało, to trzeba było powiedzieć wcześniej…

Miał rację. Dlaczego tego nie zrobiła? Bo potrzebowała pieniędzy i nie chciała się narazić.

– Nie ma nic bardziej irytującego niż męczennica, która znosi to, czego nie akceptuje, a pretensje zgłasza, składając rezygnację… co każe mi powtórzyć: dlaczego? – ciągnął.

– Tak jak mówiłam, czuję, że czas zająć się czymś innym. Chcesz pewnie, żebym odeszła od razu, więc pomyślałam, że się spakuję…

– Odejść od razu? Skąd ten pomysł?

– To jasne, że powinnam to zrobić. Tak jak inni, którzy rezygnowali. Sam mówiłeś, że nie powinni mieć dostępu do ważnych informacji.

W gruncie rzeczy znała tylko dwa przypadki, kiedy pracownicy sami odeszli z pracy, z powodu ciąży i emigracji. Większość trzymała się firmy ze względu na płace i doskonałe warunku zatrudnienia.

– Marjorie została jeszcze przez jakiś czas, zanim odeszła, co przeczy twojej teorii o ważnych informacjach.

– Tak, ale… mój zakres obowiązków był znacznie szerszy – tłumaczyła niezręcznie, zastanawiając się, jak zdoła przetrwać okres wypowiedzenia, kiedy oznajmiła mu bez ogródek, co myśli o niektórych aspektach swej pracy.

– Prawda – przyznał Leandro. – I mówisz mi to, ponieważ…

– Po co miałbyś mnie tu trzymać, skoro uważasz, że jestem irytującą męczennicą?

Spróbowała z innej strony, ale Leandro był trudnym przeciwnikiem. Zrozumiała, że jej natychmiastowe odejście nie jest przesądzone i że postąpiła nierozważnie, zrzucając maskę. Oznaczałoby to, że będzie pracować jeszcze przez co najmniej miesiąc. I że będzie mogła zapomnieć o ich dawnych przyjaznych relacjach.

– Masz do odpracowania okres wypowiedzenia – oznajmił obojętnie Leandro. – Wyobrażasz sobie, że odejdziesz, a ja będę musiał się użerać z nieodpowiednimi kandydatkami na twoje miejsce?

Musiał przyznać sam przed sobą, że jest rozgoryczony… była gotowa zwiać z pokładu, wiedząc doskonale, że w wielu sprawach jest od niej zależny! Gdzie, u diabła podziało się poczucie odpowiedzialności?

Czekał grzecznie, by przedstawiła jeszcze kilka bezsensownych wymówek.

Emily zaś wyobraziła sobie, jak prowadzi rozmowy z kandydatkami na swoje miejsce, a on wszystkie odrzuca. Nie zamierzał jej ułatwiać życia. W dodatku powiedziała mu, co myśli o jego wyskokach…

– Ale masz oczywiście rację – zauważył. – Przyjęłaś na siebie znacznie więcej odpowiedzialności niż Marjorie. Zawsze twierdziła, że daje sobie radę tylko dzięki komputerom, ale wiedziała, że jej nie zwolnię i że nie zrobię tego ze względu na jej długi staż. Pracowała dla mojego ojca w Argentynie. Wiedziałaś o tym?

– Nic mi nie mówiła.

– Pojechała tam po studiach poszukać tymczasowej pracy i podszlifować hiszpański. Złożyła podanie o posadę w firmie ojca i spodobała mu się. Potem wyszła za Argentyńczyka. Pracowała dla ojca do chwili, aż postanowiła przenieść się do Anglii, żeby być bliżej rodziny. No i zaczęła pracować dla mnie. Odwalała kawał dobrej roboty, ale ty… jesteś szybka… jesteś zawodowcem… nic ci nie trzeba dwa raz powtarzać…

Emily starała się przyjmować te pochwały z kamienną twarzą, przypominając sobie, że czeka ją jeszcze okres wymówienia. Mimo wszystko zarumieniła się z zadowoleniem.

– Dlatego nie mogę pozwolić sobie na to, żebyś odeszła od razu. Także ze względu na odpowiedzialność, jaka na tobie spoczywała… tyle poufnych informacji na temat klientów… – Wyprostował się nagle. – Mogłabyś przejść do któregoś z moich konkurentów. Kto wie? Trudno cię rozgryźć.

– Przejść do jednego z naszych konkurentów?

Uniósł brwi, słysząc to nieświadome przejęzyczenie: „naszych”, ale nawet się nie uśmiechnął.

– Mówisz poważnie, Leandro?

Rzadko zwracała się do niego po imieniu i teraz poczuła się dziwnie. Odniosła nagle to samo wrażenie, co wcześniej, gdy uświadomiła sobie jego niepokojącą seksualność, przemożną siłę osobowości.

– Zawsze jestem poważny, gdy chodzi o pracę – powiedział, przyglądając jej się z uwagą. – Jak wiesz, nie mam w zwyczaju ryzykować, gdy rzecz dotyczy moich firm.

– Rozumiem, ale nigdy nie ujawniłabym nikomu niczego poufnego!

– Lepiej dmuchać na zimne, prawda?

Czy będzie chociaż za mną tęsknić? – zastanawiał się, zły na siebie, że coś takiego przyszło mu do głowy.

Ona ze swej strony pomyślała bezwiednie, że można się zatracić w tych ciemnych oczach, które przyglądały jej się z leniwą, niepokojącą uwagą. Skarciła się w głębi ducha za to, że ulega wyobraźni. Było to nie tylko głupie, ale też nieodpowiednie, zważywszy na okoliczności.

– Dopinam pewne przedsięwzięcie na małej wyspie karaibskiej – powiedział. – Ostatni szlif przed uroczystym otwarciem jednego z moich hoteli, za sześć tygodni. Muszę być na miejscu, żeby dopilnować szczegółów…

Nie było to do końca prawdą, ale z pewnością służyło mu w tym momencie. Niedoczekanie, by odeszła ot, tak sobie. Poza tym go intrygowała…

– To nie problem. Dam sobie radę i oczywiście będę kontaktowała się z tobą codziennie mejlowo. Mogę się nawet zająć kandydatkami na moje miejsce, więc po powrocie będziesz musiał przesłuchać tylko kilka wybranych.

– Nie o to mi chodziło. Muszę mieć cię na oku, na co tak trafnie zwróciłaś mi uwagę. Wobec tego posłuchaj: pojedziemy do mojego hotelu, próba generalna, by się tak wyrazić. Sprawdzimy, czy wszystko gra. Przy okazji uwolnię cię od pokusy skontaktowania się z kimkolwiek, kto byłby zainteresowany kupnem poufnych informacji… Weź paszport, spakuj się i zarezerwuj dwa bilety pierwszej klasy na jutro rano. To lepsze niż rozmowy z kandydatkami na twoje miejsce, sama przyznasz?

Emily zbladła.

– Na jak długo mielibyśmy tam polecieć?

Nie było sensu polemizować z sugestią, że może być pospolitą złodziejką. Zaszedł tak daleko tylko dzięki swej podejrzliwej naturze, która stanowiła nieodłączną część jego osobowości.

– No cóż, formalnie obowiązuje miesięczny okres wymówienia… ale chyba wystarczą dwa tygodnie, jeśli chodzi o hotel…

– Dwa tygodnie?!

– Wydajesz się zaskoczona. Masz paszport, w czym więc problem?

– Przykro mi, ale nie dam rady.

– Bo…

– Bo mam pewne zobowiązania.

– I mają one związek z wymówieniem, które mi pokazałaś?

– Tak.

Odwróciła wzrok. Wyczuwała jego ciekawość. Sądziła, że pozwoli jej odjeść, nie zagłębiając się w powody jej rezygnacji? Jakże była naiwna.

– Zamieniam się w słuch… bo wciąż ci płacę i nie proszę o nic, co by wykraczało poza twoje obowiązki.

– Wiem. Chodzi tylko o to, że… że…

– Że co?

– Wyjeżdżam z Londynu. Wychodzę za mąż.

Tytuł oryginału: The Argentinian’s Demand

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2014

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Łucja Dubrawska-Anczarska

© 2014 by Cathy Williams

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-1822-1

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.