Zakazany owoc w czekoladzie - Kamila Mikruta - ebook

Zakazany owoc w czekoladzie ebook

Kamila Mikruta

3,0
50,48 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Arystea Fovis, młoda arystokratka żyje w Wiedniu– metropolii wiary, gdzie bogowie spijają piankę z Melange cafe. Daleko jej jednak do Elizjum. Pod błyszczącymi diamentami i markowymi strojami skrywa potworny sekret. Dwa lata temu straciła duszę. Arystea zrobi wszystko, by odnaleźć owoc nieśmiertelności. Jej poszukiwania przybierają jednak niespodziewany obrót. Huczne przyjęcie kończy się tragedią, jej ojciec w końcu się wścieka, … a gra zaczyna się toczyć o coś znacznie więcej. O Olimp.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 434

Oceny
3,0 (2 oceny)
0
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Kamila Mikruta

Zakazany owoc w czekoladzie

© Kamila Mikruta, 2020

Arystea Fovis, młoda arystokratka żyje w Wiedniu– metropolii wiary, gdzie bogowie spijają piankę z Melange cafe. Daleko jej jednak do Elizjum. Pod błyszczącymi diamentami i markowymi strojami skrywa potworny sekret. Dwa lata temu straciła duszę.

Arystea zrobi wszystko, by odnaleźć owoc nieśmiertelności. Jej poszukiwania przybierają jednak niespodziewany obrót. Huczne przyjęcie kończy się tragedią, jej ojciec w końcu się wścieka, … a gra zaczyna się toczyć o coś znacznie więcej. O Olimp.

ISBN 978-83-8221-012-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Dla tych, którzy zasługują na więcej i mają zamiar dostać wszystko.

1. Eklerki i inne grzeszki

Moje kłopoty zaczęły się od eklerek. Uznacie pewnie za barbarzyństwo obwinianie tych słodkich cudowności o życiową porażkę. Potrafię zrozumieć powody mojego potępienia, gdyż sama ubóstwiam eklerki. Nie ważne czy ze słodkim kremem, lśniącą polewą czekoladową czy też z ciągnącym się toffi. Ilość lukru również jest mi obojętna, tak długo, jak mogę popić je kawą w mojej ulubionej wiedeńskiej kawiarni, Gerstner Café. A jednak okazuje się, że każda miłość, nawet ta do kalorycznych przysmaków może być zabójcza. I mam tu na myśli coś znacznie gorszego od nadwagi.

Na Apolla, chyba wiem o czym mówię! Noszę rozmiar S i zostałam oskarżona o morderstwo!

Ale wszystko po kolei.

Wątpliwości co do kierunku, w którym zmierza moje życie naszły mnie dzień po Misteriach Eleuzyjskich, jednym z najważniejszych świąt dla mojej wiary. Wiary grecko–rzymskiej. Och, widzicie, jest pewien drobny szczegół, o którym powinniście wiedzieć, zanim zabiorę Was na jazdę bez trzymanki. W moim świecie panuje politeizm. A to oznacza, że bogowie, których Wy wsadziliście między bajki, istnieją naprawdę. I to jak istnieją! Rządzą światem, egzekwują ofiary i lśnią w pełni blasku. Ale wracając do tematu — dopadły mnie wątpliwości.

Siedziałam na skórzanej kanapie i patrzyłam, jak policja zabezpiecza miejsce zbrodni.

W jednej ręce trzymałam martini, w drugiej telefon. Nie czułam się ani zmieszana, ani wstrząśnięta, bo wszystkiemu winne były eklerki. Jednak nie chodziło o to, że teraz muszę się odchudzać, lecz o to, że miały w sobie nadzienie z ambrozji. Osoba, która je zjadła, leżała w czarnym worku.

Po tym jak policja uporała się z ciałem, zaczęło się przeszukiwanie miejsca zbrodni, jakim był apartament najdroższego hotelu w Atenach. Chciałam im powiedzieć, że skoro już przeszukają, mogliby również posprzątać resztki z przyjęcia. Miałam jednak prawo do milczenia i była to jedna z nielicznych okazji, kiedy postanowiłam je zachować.

Mój telefon również milczał. Wciąż odświeżałam okienko powiadomień, ale na Twitterze nic się nie pojawiało. Najwyraźniej burza miała dopiero nadejść.

— Arystea Fovis?

Z rozmyślań wyrwał mnie męski głos. Uniosłam głowę, by ujrzeć wysokiego postawnego mężczyznę ubranego w czerń. Miał niezwykle bladą cerę, ciemne oczy jakby zapadnięte w czaszkę. I był łysy. Całkowicie. Na bogów, on nie miał nawet brwi!

— We własnej osobie — odparłam, posyłając mu firmowy uśmiech numer siedem: czarujący z lekką dozą ironii.

— Quinn Vandetta — przedstawił się mężczyzna. — Proszę opowiedzieć mi o wydarzeniach ostatniej nocy.

Westchnęłam, nie kryjąc rozdrażnienia. To tyle, jeśli chodzi o moje prawo do milczenia, prawda? No cóż. Było dużo do opowiedzenia. Kiedy ja wydaję przyjęcie, to tak jakby opisywać tysiąc i jedną noc.

— Zechce pan usiąść? — spytałam uprzejmie, żeby zyskać trochę czasu.

Posłał mi uśmiech. To chyba znaczyło, że nie.

Wobec tego wstałam i zaprowadziłam nas do baru przy oknie, żeby nie policjanci przeszukujący apartament mnie nie dekoncentrowali. Upiłam łyk martini i spojrzałam w dal. Przed nami lśnił majestatyczny Akropol, rozświetlony pierwszymi promieniami słońca. Ósma rano, a ja już piję.

— Panno Fovis?

Uśmiechnęłam się znowu, lecz mężczyzna pozostał niewzruszony na mój wdzięk. Patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem.

— A co z moim prawem do milczenia?

Nie odpowiedział. Najwyraźniej skonfiskował je dla siebie.

Odgarnęłam włosy i zaczęłam opowieść.

— Wydawałam huczne przyjęcie z okazji Misteriów. Gdyby mieszkał pan w Wiedniu, wiedziałby pan, że to tradycja. Arystokraci, których jestem przywódczynią, balują z okazji najważniejszych świąt. I bawiliśmy się tak, jak zwykle, kiedy przyszła ona.

— Ona? — wskazał głową na ciało w worku.

Upiłam łyk martini, wyobrażając sobie, że worek jest pusty.

— Czyli ona nie została zaproszona na przyjęcie? — dopytywał Quinn.

Skrzywiłam się.

— Nigdy nie zaprosiłabym Voodoo…

— Voodoo?

Wspaniale. Po to jest właśnie prawo do milczenia.

Odłożyłam martini na stół barowy, bo nic nie dało. Spróbowałam zebrać myśli.

Kiedy mówiłam, że bogowie rządzą światem, zapomniałam dodać kilku słów na temat ludzi. Otóż, my– ludzkość, tworzymy zorganizowane społeczeństwo, naturalnie podzielone na różne wyznania.

Problem zaczyna się, gdy twoja wiara nie jest właściwa. Ateiści– ślepi niewierni, zepchnięci na margines społeczny to część naszego społeczeństwa, z którą nie wiadomo, co zrobić. Jedni twierdzą, że powinno się ich traktować jak równych. Drudzy, że nie mają duszy i trzeba ich unicestwić.

Ale co do przeznaczenia drugiej problematycznej grupy społecznej wszyscy są zgodni. Sekty. Zagrożenie dla cywilizacji, temat tabu. A zatem, jeśli ktokolwiek miał dowiedzieć się, że na moje przyjęcie przyszła królowa Voodoo, czeka mnie los znacznie gorszy od pocięcia kart kredytowych.

— Voodoo? — powtórzył Quinn.

— Nie — odparłam, patrząc mu w oczy.

Uśmiechnął się z pobłażaniem i zrobiło mi się odrobinę cieplej.

— Krótka odpowiedź jak na tak długą chwilę milczenia.

Wzruszyłam ramionami.

— Nie mam nic do dodania.

— Więc jak wyjaśnić białe tatuaże z symbolami Voodoo na jej nadgarstkach?

— Może nierówno posmarowała się kremem do opalania?

— A co z ambrozją?

Skrzywiłam się. Kolejny temat tabu. Pokarm niebios był zakazaną substancją. Żaden śmiertelnik nie powinien go spożywać bez pozwolenia bogów. Oczywiście, te zasady nie tyczyły się bogatych i wpływowych, ale czy policja musiała o tym wiedzieć?

— To był krem nugatowy — odparłam.

— Oczywiście, że tak. Z pewnością ekspertyza wykaże również poziom cukru i procent kakao.

Spojrzałam jeszcze raz w stronę Akropolu. A może by tak wyskoczyć przez okno?

— A więc sytuacja nie prezentuje się najlepiej — skwitował Quinn Vandetta. — Na przyjęciu Hedonistów pojawia się nielegalna substancja. Przychodzi też królowa sekty. Chwilę później umiera.

— Gdzie w tym moja wina? Może po prostu nie toleruje glutenu?

— Nie tolerowa–ła.

— Drobny szczegół.

Spojrzenie Quinna zrobiło się jeszcze ciemniejsze. Musiałam przyznać, że wyglądał całkiem nieźle w swoim czarnym stroju, podkreślającym boskie umięśnienie. Byłabym gotowa zignorować nawet brak brwi. Twarz miał proporcjonalną i w pewien sposób atrakcyjną. Jednak za bardzo się go bałam. A może bałam się tego, że mnie przejrzał.

— A jeśli ktoś zeznał, że chwilę przed tym jak Sheva umarła, weszła do kuchni i widziano, jak wchodzisz za nią?

Moje serce na chwilę przestało bić.

— Ten ktoś musiałby być pierwszorzędną suką — powiedziałam.

Patrzyliśmy na siebie przez dobrą chwilę. W myśli przeglądałam swoją listę wrogów, ale poddałam się już przy trzeciej stronie. To mógł być każdy na tym przyjęciu. Nawet niekoniecznie ktoś, kto życzył mi źle. Wystarczyło, że puściły mu nerwy przy przesłuchiwaniu, kiedy niebezpieczny Quinn Vandetta wbił w niego wzrok.

— Czy to znaczy, że jestem aresztowana? — spytałam w końcu.

— Z pewnością byłoby tak, gdyby ktoś rzeczywiście zeznał, że panią widział — odparł z uśmiechem. — I gdybym był policjantem.

Spojrzałam na niego z niezrozumiem.

— Czyli nie jestem aresztowana?

— Nie mam przy sobie nawet kajdanek.

Pewna część mnie stwierdziła, że to wielka szkoda. Ale to była ta głupia część, która kazała mi podać na przyjęciu ambrozję; część, z którą musiałam się już niedługo rozmówić.

— Chwila — powiedziałam. — Skoro nie jest pan nawet policjantem, to dlaczego mnie pan przesłuchuje?

— Ponieważ ciekawość to pierwszy krok do Hadesu — odparł enigmatycznie.

Skrzyżowałam ręce. Coraz mniej mi się to podobało.

— Jesteś jednym z nich? — spytałam prosto z mostu.

Nie wyglądał na Voodoo, ale pozory mogły mylić. Zresztą, nie widziałam wielu członków tej sekty. Tylko królową i jej szalonego pomocnika, Kofu.

— Nie wiem o czym mówisz — odparł uśmiechając się prowokacyjnie.

Nagle przeszliśmy na „ty”.

— Pytam, czy jesteś Voodoo.

— A wyglądam?

— Gdybyś wyglądał, to bym nie pytała.

— Więc masz swoją odpowiedź.

Wyraźnie się ze mną drażnił. Już miałam znaleźć odpowiednio ciętą ripostę, kiedy zauważyłam nad jego ramieniem prawdziwego policjanta, zmierzającego w naszym kierunku.

Właściwie była to policjantka. Niska, o okrągłych kształtach i równie okrągłych brązowych oczach. Greczynka, około trzydziestki.

Quinn odwrócił się, by spojrzeć na powód mojego milczenia. Jedna chwila wystarczyła mu by zakończyć naszą rozmowę.

— Powodzenia, babeczko — powiedział, rzucając mi pożegnalny uśmiech.

Odwrócił się na pięcie i po chwili zniknął za drzwiami apartamentu. Chciałam zrobić to samo, szczególnie, że nawet nie zapytał mnie o numer telefonu. Niestety, policjantka była zbyt blisko. Kilka sekund później dopadła mnie i musiałam odpowiadać na jej męczące pytania. Dużo lepiej rozmawiało mi się z Quinnem, nawet jeśli wykorzystał mnie do swoich celów i nie miał brwi.

Po szóstym pytaniu głośno zaburczało mi w brzuchu i miałam ochotę niegrzecznie zakończyć rozmowę. Na szczęście w tym samym momencie zadzwonił jej telefon. Spojrzała na mnie groźnie, dając mi znać, że to jeszcze nie koniec, ale odebrała. Słowa płynące z słuchawki zmieniły jej minę na rozdrażnioną i chwilę później usłyszałam:

— Jest pani wolna.

Otworzyłam usta ze zdziwienia.

— Słucham?

— Jest pani wolna — powtórzyła, nie kryjąc irytacji. — Może pani opuścić miejsce zdarzenia.

Tego nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Dopiłam martini, zabrałam torebkę i rzuciłam Shevie ostatnie spojrzenie. A później poszłam na śniadanie.

Możecie sobie wyobrazić miny Greków na widok wysokiej szczupłej blondynki wychodzącej z hotelu otoczonego radiowozami. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wciąż miałam na sobie wczorajszy strój– czarną skórzaną sukienkę od Valentino oraz żółte szpilki Louboutina. Po założeniu okularów przeciwsłonecznych wyglądałam jakbym wychodziła z pogrzebu, a nie z miejsca zbrodni. A już na pewno nikt nie podejrzewał, że w głowie miałam tylko jedzenie.

Jeśli mam być szczera (a do tego na pewno się nie przyzwyczajajcie) muszę wyznać, że moje kłopoty nie były spowodowane wyłącznie eklerkami. Właściwie, źródłem problemu było to, dlaczego w ogóle pojawiły się na przyjęciu. Wszystko zaczęło się od katastrofy sprzed trzech lat. W ostatniej klasie szkoły średniej straciłam duszę. Dosłownie.

Nie chodzi o to, że stałam się bezduszna. Już wcześniej nikt nie nazwałby mnie altruistką. Po katastrofiemoja dusza jakimś cudem się wypaliła i popadłam w Ateizm. To, że nie widzę boskich znaków nie jest jednak wielkim problemem– potrafię go rozwiązać, za pomocą magicznych ziół. Najgorszy jest fakt, że wiem, co czeka mnie po śmierci. Bo jeśli brakuje duszy, która mogłaby wsiąść na łódź Charona, to pewnym jest, że czeka mnie pustka.

Tak więc, powodem organizowania przyjęć było moje pragnienie odnalezienia,,owocu nieśmiertelności”. Czegoś, co mogłoby zakonserwować ciało i sprawić, bym nigdy nie musiała stawiać czoła pustce.

Arystokraci nieustannie mi w tym pomagali. Przez ręce bogatych i wierzących przechodziły różne niedozwolone substancje. Niektóre gościły na naszych przyjęciach, inne wygrywała moja przyjaciółka, Poppea, w naszym podziemnym pokerze. I nikt po za nią i mną nie wiedział do czego te substancje są mi potrzebne. Aż do czasu, kiedy pojawiła się Sheva. I dlatego musiała zginąć.

Ale to nie ja ją zabiłam!

Myślałam o tych wszystkich przyjemnych rzeczach, a moje szpilki same ustawiały się na kocich łbach. Weszłam w poboczną alejkę, żeby ominąć ruch uliczny i już po chwili znalazłam się na placu. Apollo oblał mnie złotym blaskiem– dobrze, że miałam okulary przeciwsłoneczne. W Grecji koniec września wciąż jest wyjątkowo upalny.

Kiedy znalazłam schronienie w cieniu starych platanów, ukazała mi się moja ulubiona kawiarnia, Chtapódi– czyli ośmiornica. Już czułam zapach świeżo mielonej kawy i bugatzy. Postanowiłam chociaż na chwilę zapomnieć o problemach, zamówić gliko cafe i delektować się chwilą. Ale jak zwykle, kiedy robisz plany na przyszłość, Fata plączą nici ze śmiechu.

Zobaczyłam go w chwili, gdy przestąpiłam próg restauracji. Siedział przy najlepszym stoliku z gazetą w ręce, sącząc grecką kawę. Miał na sobie garnitur z emblematem wawrzynu. Jego czarne, przetykane białymi pasmami włosy były perfekcyjnie ułożone, a wielkie ciemne oczy błyszczały w zaniepokojeniu. Kiedyś był przystojnym brunetem, podobnym do Ala Pacino. Od nadmiaru stresu zaczął wyglądać niczym pączek, z którego wyjedzono całą marmoladę, będącą w tym przypadku symbolem radości życia.

Panie i panowie, Febus Fovis. Mój ojciec.

Oczywiście, od razu mnie zauważył i uśmiechnął się gorzko. Musiał już o wszystkim wiedzieć, bo kawa była tu przecież znakomita.

Skarciłam się w myślach. Musiał o wszystkim wiedzieć! Ha! Przecież to on wykonał telefon, który kazał policjantce mnie wypuścić. Febus Fovis był niegdyś kimś w rodzaju ministra wyznań. Wciąż miał dalekosiężne wpływy, które, jak się okazało, sięgały nawet greckiej policji. Mieszkaliśmy co prawda w Wiedniu, ale nie zdziwiłam się, że widzę go Atenach. Jako były minister wciąż zajmował ważne stanowisko i musiał uczestniczyć w Misteriach; kontrolować sytuację i karać krnąbrne córki.

Uniosłam dumnie głowę i wzięłam oddech. No dobrze. Doigrałaś się. Właściwie nie masz już nic do stracenia oprócz swoich pięciu kart kredytowych, sylwetki i butów.

Spojrzałam na obcasy. Jeden był złamany. Dobra, zostają tylko karty kredytowe i sylwetka.

Zdjęłam okulary z nosa po czym podeszłam do stolika. Febus spojrzał na mnie znad filiżanki i powrócił wzrokiem do czytania gazety.

— Tato — przywitałam go, siadając.

Nie odpowiedział. Miałam poważne kłopoty.

— To nie moja wina… — spróbowałam jeszcze raz, ale te słowa nie zabrzmiały zbyt dobrze.

Postanowiłam dać sobie spokój. Zresztą w tym momencie przyszedł kelner i mogłam zamówić świeżą bugatzę z fetą i szpinakiem oraz filiżankękawy. Gdy odszedł, rozejrzałam się po kawiarni. Było pusto, jeśli nie liczyć dwóch starych Greków przy oknie.

Jeżeli Febus mnie zabije, z pewnością nawet nie usłyszą, zajęci paleniem porannych papierosów.

Westchnęłam.

— Będziemy milczeć? Jestem wdzięczna, że wyciągnąłeś mnie z rąk policji, dobrze? Ale to naprawdę nie była moja wina. Nikt nie kazał jej jeść ambrozji, a jeśli nawet to, kto mógł przewidzieć, że jej ciało tak zareaguje?

Boski pokarm zazwyczaj wywoływał ożywienie, cudowny wygląd i wzmocnienie naturalnych zdolności. Jeszcze teraz czułam iskierki mocy w koniuszkach palców. Jednak Voodoo najwyraźniej nie odczuwali żadnych iskierek, a śmiertelną pożogę, spalającą od środka ich wnętrzności. Drobny szczegół.

— Po za tym, czy ktoś w ogóle musi wiedzieć, że to była ambrozja?

Dopiero te słowa oderwały Febusa od gazety. Położył ją na stole i odwrócił w moją stronę.

— Oczywiście. Jest to najpilniej strzeżony sekret. Dlatego wie o nim już cały Wiedeń — powiedział.

Spojrzałam na niego z niezrozumieniem, ale po chwili zrozumiałam wszystko. Febus nie czytał wcale greckiej gazety, ale Wiener Zeitung. Mój mózg natychmiast przestawił się z greckiego na niemiecki, a serce zamarło po raz drugi tego dnia. Zakazany owoc Arystei Fovis: morderstwo, głosił nagłówek.

Wieści podróżowały z szybkością Hermesa. Sheva nie żyła dopiero od czterech godzin, a ktoś już zdążył przekazać odpowiednie informacje mediom. Wiedziałam, że będę na okładce, ale liczyłam chociaż na jutrzejsze wydanie. Wtedy tę sprawę dałoby się jakoś zatuszować, przekupić kilka osób, może kilka zwolnić. Niestety, nie dla mnie takie przywileje.

— Musiałaś to zrobić akurat teraz? — spytał Febus.

Uznałam to za pytanie retoryczne i postanowiłam nie odpowiadać.

— Wiesz dobrze jakie to ważne dla naszej rodziny, by moja partia wygrała te wybory — kontynuował. — Nastroje w Wiedniu są podłe od ostatniego skandalu z leczeniem Ateistów. Ludzie robią się niespokojni, stare rody patrzą na nas krytycznie, a ty tak po prostu… — przerwał by westchnąć. — Mogłaś chociaż poczekać aż skończą się Misteria.

— Przecież nie zrobiłam tego celowo!

— Wszystkie skandale, które wywołałaś nie były celowe — zadrwił. — Po za tym jak można niechcący… zabić człowieka?!

Otworzyłam usta, ale nie zdążyłam nic powiedzieć.

— Nigdy nie pochwalałem tych waszych przyjęć, choć wiem, że to jakiś sposób na zaskarbienie sobie popularności.

— Prestiżu — sprostowałam.

— Ale to posunęło się za daleko. Stanowczo za daleko.

Jego głos robił się coraz zimniejszy. Nerwowo poprawiłam się na krześle.

— Nie możesz zabijać ludzi. Wiesz jaki to będzie miało wpływ na sondaże? Wyjdziemy na jakichś radykałów, a przez ostatnie miesiące nie robię nic tylko, próbuję załagodzić nasz wizerunek!

— Przecież nie zabiłam Voodoo dlatego, że ich nienawidzę. To był nieszczęśliwy wypadek!

— A to druga rzecz, o którą muszę z tobą porozmawiać — powiedział i zmrużył swoje wielkie oczy. — Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego na twoich przyjęciach pojawiają się członkowie sekt?

Wyprostowałam się na krześle i spojrzałam na niego z godnością.

— Na moje przyjęcia zapraszamwyłącznie elitę towarzyską. Sheva była wyjątkiem od reguły, w dodatku wyjątkiem, który wystąpił bez mojej zgody.

— Uspokoiłaś mnie. Dziennikarze zawsze chcą przekazać prawdziwą wersję zdarzeń. W takim razie nie ma się czym martwić.

Gdyby Zeus prowadził rekrutację na nowe bóstwa, mój ojciec z pewnością zostałby bogiem sarkazmu.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, przyszedł kelner, niosąc moje zamówienie. Na chwilę zapomniałam o problemach, a moje kiszki zagrały walca wiedeńskiego.

Bugatza, francuskie ciasto nadziewane gorącą, miękką fetą i szpinakiem z nutą bazylii, z pewnością było podawane na Olimpie. Wiem, co mówię, w końcu jeszcze wczoraj konsumowałam pokarm bogów. Najpierw napiłam się jednak kawy. Była gęsta i mocna, miała lekki posmak miodu.

Zabrałam się do jedzenia, a mój ojciec spojrzał na mnie z pobłażaniem i powrócił do czytania gazety.

— Smacznego — rzucił. — Choć zapewne nic nie dorówna już ambrozji.

Przełknęłam kęs bugatzy i poparzyłam sobie język.

— Zamówiłeś tylko kawę, prawda?

— Nie dałem rady nic przełknąć. Ale cieszę się, że tobie dopisuje apetyt.

Prychnęłam.

— Czyżbyś się odchudzał, tatusiu? Lepiej nie. Możesz nie dotrzymać kroku Hazel.

Hazel Swanepoel była moją trzydziestoletnią macochą, której nienawidziłam z całego serca. Zaczynając od tego, że miała nazwisko i ciało Candice Swanepoel, kończąc na tym, że gdyby nie wsparcie mojego ojca, nie zostałaby kapłanką Persefony. Pojawiła się rok temu. Nie miała żadnych kwalifikacji. Tylko swoje zabójcze ciało i urok, który załatwił jej jedną z najbardziej pożądanych i najtrudniejszych do zdobycia posad.

Bycie kapłanem samo w sobie uchodziło za bardzo prestiżowe– mogły nimi zostać tylko osoby z odpowiednim rodowodem. Za to bycie kapłanem najważniejszych bogów! Cóż, było po za zasięgiem kogoś pokroju Hazel. Od czego są jednak nogi, jeśli nie od tego, by rozłożyć je w strategicznym momencie?

Febus spojrzał na mnie zza gazety. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, siedziałabym w łódce Charona, mocząc stopy w Styksie. Chociaż nie. Przecież nie miałam duszy.

— Nie mam problemów z dotrzymaniem jej kroku — wycedził.

Najwyraźniej trafiłam w czuły punkt.

— Tylko bez szczegółów. Ja tu jem.

— Sama zaczęłaś.

— To prawda.

Przełknęłam kolejny kęs i spojrzałam na pierwszą stronę gazety. Użyli mojego zdjęcia z ostatniego balu w Operze. Miałam na sobie lśniącą jedwabną sukienkę z głębokim dekoltem i białe boa zawierające pióra ptaków stymfalijskich. Kreacja krzyczała: „Jestem bezczelna i bogata! Do porannej kawy dodaję krew klasy średniej!”. To było bardzo korzystne zdjęcie.

— I co teraz? — spytałam

Febus odłożył gazetę i splótł ręce na stole.

— To, co zwykle — odparł oschle. — Przez najbliższy miesiąc będę sprzątał twój bałagan i może uda mi się poprawić wizerunek partii zanim nadejdą wybory.

— Wierzę, że ci się uda — powiedziałam dobrodusznie.

— To dobrze. Wiara będzie ci niedługo bardzo potrzebna.

Z jakiegoś powodu zabrzmiało to złowrogo. Wytarłam usta chusteczką i odsunęłam od siebie talerz. Febus wyglądał jakby chciał coś dodać. Na jego czole pojawiła się pionowa zmarszczka, zwiastująca burzę.

— To trwa już zbyt długo, Arysteo — oznajmił po chwili wahania.

Udałam głupią.

— Co trwa zbyt długo?

— Twoja samowola.

Zmarszczyłam brwi. Samowola. No tak.

Ukończyłam liceum jako najlepsza w szkole. Wszyscy spodziewali się, że pójdę na kurs dla kapłana i skończę w ministerstwie. Tymczasem minęły trzy lata, a śladu wyższego wykształcenia nadal brak. Co robiłam ze swoim życiem? Założyłam ekskluzywną kawiarnię w Wiedniu. Wydawałam huczne przyjęcia, podróżowałam, studiowałam zakazane księgi. No i zabiłam człowieka. Nic z tego nie wpisałabym w swoje CV.

Nie żeby te rzeczy miały znaczenie. Brak duszy dyskwalifikował mnie w wyścigu o posadę kapłana. Nawet jeśli pomogę sobie ziołami, bogowie i tak zobaczą czym jestem. Pustą skorupą. Gliną bez ognia.

— Przymykałem oko na wszystkie twoje wybryki przez ostatnie lata — zaczął Febus.

Ton jego głosu nie zwiastował nic dobrego.

— Na początku myślałem, że to naturalne. Młodzi ludzie muszą odnaleźć swoją drogę w życiu. No i to, co się stało… — zawahał się.

Wiedziałam, że wciąż winił mnie za katastrofę. Bardzo słusznie. Gdybym miała duszę, pewnie czułabym się podle.

— Ale myślałem, że w końcu się opamiętasz — ciągnął. — Jednak tak się nie stało. To zaszło za daleko. Zastanawiałem się nad tym już miesiąc temu, a wydarzenia tej nocy tylko ugruntowały moją decyzję. Zresztą, Hazel sama zgodziła się pomóc.

— Zgodziła się pomóc w czym? — zaniepokoiłam się.

Nie było dobrze, jeśli to miało jakiś związek z jego młodą żoneczką. Czułam, że było bardzo źle.

— W twoim szkoleniu.

— Szkoleniu?

Febus Fovis rzucił mi spojrzenie godne Zeusa. W tej chwili nie był już moim ojcem. Był dawnym ministrem wiary. Szarą eminencją partii. Bezwzględnym politykiem i moją zgubą.

— Zadecydowałem, że czas byś zrobiła ze swoim życiem coś pożytecznego — oznajmił. — Za miesiąc rozpocznie się szkolenie na kapłanów Persefony, któremu przewodniczyć będzie Hazel. A ty weźmiesz w nim udział.

Zachłysnęłam się powietrzem.

— Ale to nie możliwe! Przecież ja nie mam…

Opanowałam się w porę. Jeśli powiem mu, że nie mam duszy nie pośle mnie na szkolenie. Pośle mnie na terapię dla Ateistów. A obydwoje wiedzieliśmy, że słowo „terapia” jest w tym wypadku synonimem „bolesnych eksperymentów naukowych”.

— Nie masz czego? — spytał podejrzliwie.

Zacisnęłam zęby i zmusiłam się, żeby powiedzieć:

— Nie mam ochoty.

Jego oczy zrobiły się zimne niczym lód. Mogłam zobaczyć całą nienawiść, spowodowaną katastrofą. Zawsze tam była, ale teraz już nic jej nie powstrzymywało.

— Wielka szkoda, Arysteo — wycedził. — Oczekiwałem, że włożysz w to całą swoją duszę.

Mój kark oblał się potem. A więc zabiłam dzisiaj dwie osoby. Jedną była Sheva. Drugą byłam ja sama.

2. Biała jak mleko, zimna jak frappe

Ludzie często pytają mnie jak to jest, nie mieć duszy. No dobrze. Może nikt nie we, że jej nie mam, ale gdyby wiedzieli, z pewnością udzielałabym wywiadów dla Vogue’a.

A więc, po za tym, że muszę przyjmować magiczne zioła, by widzieć boskie znaki i ukrywać swój Ateizm… po za tym w mojej przypadłości nie ma nic ciekawego. I może właśnie w tym tkwi problem.

Odkąd straciłam duszę nic nie jest ciekawe. Czuję się jakby od reszty ludzi oddzielała mnie ściana ze szkła, narzucająca zachowanie dystansu. Nie mam nawet ochoty jej rozbić.

To, co dzieje się z innymi jest mi całkowicie obojętne. Śmierć traktuję z dozą ironii, codzienne sprawy wydają mi się pozbawione sensu. Czasami mam wrażenie, że nawet moje poszukiwania zakazanego owocu są stratą czasu. Jeśli zakonserwuję ciało, będę musiała trwać w tym stanie już wiecznie. Jednak zbytnio obawiam się pustki, by zdobyć się na ostateczny akt odwagi. Tak, strach przed nią to dominujące uczucie i moja najważniejsza motywacja.

Na całe szczęście, brak duszy nie odbija się w żaden sposób na moim wyglądzie, o czym

z przyjemnością myślałam, kiedy kilka dni później skończyły się święta i nareszcie mogłam wrócić do Wiednia.

Jak zwykle, rozpoczęłam dzień od przyjemnego rytuału pod tytułem,,Jestem tak bogata, że mam co na siebie włożyć”. Wyciągnęłam z garderoby czarną bawełnianą sukienkę Burberry oraz ulubione pantofelki Chimmiego Choo. Powoli rozczesywałam włosy, myśląc o tym, co za chwilę powiem swoim przyjaciołom. Nie zdążyłam nawet ułożyć wstępu, kiedy zadzwonił telefon.

Spojrzałam na ekran. Moja najlepsza przyjaciółka, Poppea Cotta.

— Arysteo. Mamy sytuację kryzysową — powiedziała zanim udało mi się wykrztusić:,,halo”.

Moje odbicie zmarszczyło brwi. Wygładziłam palcem pionową zmarszczkę na czole. Taką samą jak u mojego ojca.

— Tylko nie mów, że policja przeszukuje piwnicę — wstrzymałam oddech, szykując się na najgorsze.

Jeśli dostali nakaz na obławę mojej kawiarni, byłam gotowa rozpocząć kontratak.

— Nie, na szczęście nie — odparła Poppea. — Choć po twoim ostatnim skandalu wszystko jeszcze przed nami.

— Co się stało?

Postanowiłam zignorować jej niezadowolony ton. Poppea, nie tylko moja najlepsza przyjaciółka, ale i kuzynka, bardzo nie lubiła, kiedy coś zagrażało jej wizerunkowi. A ponieważ była także moją partnerką w biznesie, jej wizerunek był nieodwracalnie spleciony z moim.

— Przed naszą kawiarnią tłoczą się ludzie. Zakładam, że to nie klienci, bo wrzeszczą,,bezbożnica” i mają banery z twoją twarzą za kratkami.

— Subtelnie.

— Nadal chcesz się spotkać w Ambrossi Café?

Westchnęłam. Moje odbicie wyglądało na coraz bardziej zmartwione. Zmarszczka była coraz głębsza.

— Przekaż wszystkim, że przenosimy miejsce spotkania do Gerstner Café. Godzina zostaje ta sama — postanowiłam. — A Ikarowi jeszcze raz powtórz, żeby nie przynosił własnego szampana. Wyjdziemy na prowokatorów bez kultury osobistej.

— Gdyby Dante dopiero opisywał kręgi Tartaru i tak stworzyłby dla nas osobny.

— Ale ludzie nie muszą o tym wiedzieć.

Usłyszałam prychnięcie po drugiej stronie słuchawki. Zwiastun nadciągającego sarkazmu.

— Tak, oby tylko się nie wydało. A na marginesie, ktoś właśnie podpalił twój portret.

Rozłączyła się.

Rzuciłam telefon na łóżko i warknęłam z rozdrażnieniem. Nie mogłam sobie jednak pozwolić rozstrojenie nerwowe. Musiałam wziąć się w garść, wejść w swoją rolę i wypić piwo, które uwarzyłam. Nawet jeśli zdecydowanie wolę szampana.

Wyjęłam z toaletki potrzebne kosmetyki, przemyłam twarz i zaczęłam się malować. Nakładanie makijażu jest dla mnie niczym nakładanie bojowej maski– maski pięknej skandalistki z bogatego rodu, która radzi sobie z nienawiścią klasy średniej. Makijaż dodawał mi pewności siebie, choć i bez upiększaczy wyglądałam więcej niż dobrze.

Miałam gęste włosy o barwie miodu z Thasoss sięgające połowy moich pleców, zielone oczy, wydatne kości policzkowe i zadatki na megalomankę. Byłam też wysoka, a lata stania u boku mojego ojca w czasie kampanii, nauczyły mnie wyprostowanej postawy. Czasami, kiedy się uśmiechałam, robił mi się dołeczek w prawym policzku. Zazwyczaj jednak uśmiechałam się wyniośle, więc mało kto o tym wiedział.

Krótko mówiąc, byłam piękna, a książek nie powinno oceniać się po okładce.

Moje rozmyślania znowu przerwał sygnał telefonu. Podeszłam do łóżka i odczytałam wiadomość. To Poppea oznajmiała, że wszyscy już wiedzą. Napisałam jej, że odrobinę się spóźnię, bo planuję jeszcze zajrzeć do biblioteki. Odpisała, że mam poszukać pod literką r, jak,,rozum”.

Odłożyłam telefon i znowu podeszłam do lustra, tym razem już tylko dla dopięcia ostatniego guzika. Wyciągnęłam z szuflady krople do oczu, zawierające magiczne zioła. To dzięki nim widziałam boskie znaki i mogłam udawać, że posiadam duszę.

Odchyliłam głowę i zakropliłam oczy– dwie kropelki do każdego. Odrobinę zapiekło, ale byłam przyzwyczajona. Podobno dla urody trzeba cierpieć. Ale jeśli jest się naturalnie pięknym? Pozostaje cierpienie dla wyższych celów.

Moje mieszkanie stało przy Graben Straße– jednej z głównych ulic na starówce, wypełnionej sklepami, kawiarniami i turystami. Na parterze kamienicy, której piętra zajmowałam mieścił się butik Sworovskiego. Jak zwykle w sobotę pękał w szwach, ale nie musiałam przez niego przechodzić, by opuścić mieszkanie. Bogom dzięki, bo teraz wszyscy, patrzyli na mnie jakbym spadła z Olimpu. Zazwyczaj mi to nie przeszkadzało, ale dzisiaj wiedziałam też, co o mnie myślą. Dlatego szłam bardzo szybko.

O ile tłumy są zdecydowanym minusem mieszkania na starówce, to bliskość moich ulubionych miejsc– opery, butiku Chanel i biblioteki, równoważy wszelkie niedogodności. Teraz zmierzałam do ostatniego z powyższych i myślałam o tym jak wspaniale będzie wkraść się do archiwum i wypożyczyć bestseller wśród bezbożników. Dawno zagubiony, niedawno odnaleziony i absolutnie wyjątkowy. Księga Cudów. Katalog wszelkich bezbożnych okropności, które pozwalają pokonać śmiertelność.

Muszę przyznać, że od kilku miesięcy miałam obsesję na jego punkcie. Być może to także kolejny symptom mojego braku. Czasami zbytnio skupiałam się na przyziemnych rzeczach, jakby mogły wypełnić czarną dziurę w środku. Ale pomijając rozważania, Księga Cudów naprawdę była grzechu warta. To ten typ książki, który inni twórcy podają w bibliografii– a przynajmniej podawaliby, gdyby mieli możliwość przeczytania tej jakże zakazanej lektury.

Nawet dla mnie, osoby z dalekosiężną siatką wpływów, rezerwacja okazała się być wyzwaniem. Być może jednak kluczem do sukcesu była moja determinacja, łamane na desperacja. Każdy miesiąc odbierał mi część nadziei na odnalezienie owocu nieśmiertelności i chwytałam się wszystkich możliwych sposobów zdobycia wiedzy. Jak się okazało, słusznie, bo pokarm bogów nie zadziałał, a ja wciąż miałam coś w zapasie.

Kiedy wyszłam z Hofburgu i moim oczom ukazał się gmach Austriackiej Biblioteki Narodowej, poczułam dreszcz ekscytacji. Niemal wbiegłam po marmurowych schodach i kiedy pchnęłam drzwi, znalazłam się w mojej własnej wersji Elizjum. Jedynej jakiej miałam doświadczyć.

Kusiło mnie, żeby przejrzeć półki i wypożyczyć coś dla przyjemności, ale wiedziałam, że muszę skupić się na celu. Wobec tego, skierowałam się prosto na pierwsze piętro. Białe marmurowe ściany i wysokie sufity przywodziły na myśl świątynię. Wokół pachniało starożytną magią i wiedzą. Pallas Atena N°5.

Nogi zaprowadziły mnie prosto do działu archiwum. Na zewnątrz panowała jasność, zaś atmosfera w tym dziale stanowiła wyraźny kontrast. Pomieszczenie było duże, ale ciemne obicie ścian i regały z wiśniowego drewna zmniejszały je optycznie. Z drugiej strony, kolor bardziej przypominał krew niż wiśnie, lecz w Wiedniu to naprawdę bez różnicy.

Mój cel siedział w ostatnim rzędzie, otoczony starożytnymi manuskryptami. Odgarnęłam włosy i podeszłam do niego nieśpiesznym krokiem. Moje obcasy wybijały miarowy rytm.

— Dzień dobry, bohaterze — powiedziałam głosem słodkim jak miód.

Herkules podniósł głowę z nad notesu.

— Witaj, Arysteo.

Na całe szczęście nie był to ten oryginalny Herkules. Och, wtedy byłabym zgubiona.

Nie, chłopak, który siedział przede mną był moim rówieśnikiem, choć szczupły i wysoki wyglądał odrobinę starzej niż ja. Miał czuprynę rudoblond loków, piegi i bladozielone oczy. Dzisiaj ubrał tweedową marynarkę w oliwkowym odcieniu, która idealnie pasowała do jego miejsca pracy. Na łokciach miała łaty.

Razem z Poppeą przyjaźniłyśmy się z nim w szkole średniej. Niegdyś tworzyliśmy bardzo zgraną grupę, lecz oczywiście wszystko zmieniło się, kiedy straciłam duszę. Arysteę, przyjaciółkę, zastąpiła Arystea zimna suka, której nie obchodziło to, że arystokraci gardzą Herkulesem. Zaczęłam urządzać hedonistyczne przyjęcia. Naturalnie nie mógł być na nie zaproszony. Nie przeszkadzało mi to jednak, by wciąż wykorzystywać naszą znajomość. Herkules był moją wtyczką w bibliotece i pozwalał mi wypożyczać książki nieprzeznaczone dla oczu zwykłych śmiertelników. Nie chciał niczego w zamian, być może po prostu miał do mnie słabość.

Podeszłam do jego biurka i usiadłam obok piramidy książek. Wystarczająco blisko, by mógł poczuć moje perfumy.

— Wiesz po co przyszłam? — spytałam, uśmiechając się znacząco.

Spojrzał na mnie i zamrugał jakbyśmy spotkali się pierwszy raz w życiu.

— Tak — odparł z wolna.

— Więc?

Kiedy oblał się rumieńcem, wiedziałam, że coś pójdzie nie tak.

— Przykro mi, ale to niemożliwe. ­– wymamrotał.

Być może jednak przeceniłam swoje perfumy i urok. Na szczęście to nie były moje jedyne sposoby na osiągnięcie celu. Zawsze pozostawały szantaż lub przekupstwo. Taką kobietą jestem.

— Książka nie dotarła? — spytałam, udając zdziwienie. — Był jakiś problem z dostawą?

Dałam mu czas do namysłu. Mógł jeszcze zawrócić ze złej drogi. Jednak najwyraźniej nie miał na to ochoty, bo rzucił mi dziwne spojrzenie i odpowiedział dość powściągliwie:

— Z dostawą wszystko było… w porządku.

— Zatem ktoś na górze dowiedział się, że tu przychodzę? — grałam dalej.

— Masz na myśli bogów czy mojego przełożonego? — mruknął.

— Ostatecznie Zeus jest szefem wszystkich szefów, więc na jedno wychodzi — stwierdziłam sentencjonalnie.

Jego wargi drgnęły w uśmiechu. A później szybko odwrócił wzrok i wpatrzył się w swój notatnik jakby zapisał tam odpowiedzi na wszystkie moje pytania.

Westchnęłam. Zeszłam z biurka po czym okrążyłam je i znowu usiadłam, tym razem tak blisko, że nie dało się zignorować mojej obecności.

— Herkulesie…

— Nikt się nie dowiedział, że tu przychodzisz — powiedział w strony notesu.

— A więc co? — drążyłam.

— Dowiedział się o książce.

W końcu jakieś konkrety.

Co prawda nie przyszło mi to na myśli, bo nie zakwestionowałabym lojalności Herkulesa. Ale teraz przynajmniej wiedziałam z jakiego powodu okazać złość.

— Jakim cudem? Chyba nikomu nie mówiłeś? Mam konkurencję?

— Nie wiem. Nie. I, tak.

— Z twoją erudycją powinieneś pisać książki, a nie ich pilnować — sarknęłam. — Czyli mam rozumieć, że Księgi Cudów tu nie ma?

Nawet nie próbowałam ukryć napięcia w głosie, przez co moje słowa zabrzmiały jak groźba. Herkules wciąż na mnie nie patrzył. Pokręcił tylko głową.

— Kto? — warknęłam.

— Nie mogę powiedzieć.

— Żartujesz sobie ze mnie?

Spojrzał mi w oczy. Zobaczyłam, że się boi. Nie zrobiło to mnie wrażenia.

— Naprawdę nie mogę.

Miał udręczony głos, ale nie obchodziło mnie, kto go zastraszył. Choć muszę przyznać, poczułam się odrobinę urażona, że ten ktoś był bardziej przekonujący niż ja.

Na bogów! Czekałam już od czterech miesięcy! Nie przyjmowałam odmowy, a nawet jeśli, to nie zamierzałam przyjąć jej dobrze.

— Herkulesie… — syknęłam i tym razem groźba w moim głosie była zamierzona.

Widziałam, że przeszedł go dreszcz.

— Arysteo, przykro mi…

— Mi również. Nawet nie wiesz, co cię teraz czeka.

— Już mówiłem, że nie mogę nic więcej powiedzieć — tłumaczył. — Przepraszam.

Pociągnęłam go za fulary tweedowej kamizelki i spojrzałam głęboko w oczy. Byłam wściekła niczym Erynia z biczem w ręce. Dałam mu to poczuć, po czym puściłam jego ubranie i wstałam.

— Arysteo!

Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się i bez słowa ruszyłam ku drzwiom.

Najpierw tłumy palące mój portret, teraz to. Człowiek wyjeżdża z Wiednia na tydzień i co zastaje po powrocie?

Jedyne, co mogło uratować mnie w tym momencie to duży kieliszek Rieslinga. Liczyłam, że przeczytam Księgę od tak dawna, że uznałam to niemal za fakt dokonany. Teraz czułam, jak rośnie we nie frustracja, na którą lekarstwem mogło być tylko odwrócenie uwagi przez… zapewne jeszcze gorsze wieści.

Na całe szczęście z biblioteki było bardzo blisko do Gerstner Café– kawiarni, stojącej na przeciwko Opery. To tam czekali na mnie przyjaciele. Słowem wstępu, tamtejsze strudle przebijała tylko ambrozja; na wystawie kręciło się koło diabelskie z pralinkami, a wnętrze lokalu przypominało ogromną bombonierkę. Pudrowy róż, złote ramy obrazów i gabloty kuszące boskimi słodyczami.

Ja jednak bez wahania, skierowałam się na kręte schody. Minęłam portret cesarza Franciszka, posyłając mu całusa, po czym stanęłam na pierwszym piętrze. Po prawej stronie mieścił się bar z niezliczoną ilością butelek Schlumbergera– słynnego wiedeńskiego szampana. Po lewej, loże wyłożone czerwonym pluszem. W największej z nich, zasiadali moi przyjaciele.

Nie zaprosiłam wszystkich, tylko tych najbardziej zaufanych. A, że moja lista zaufanych osób jest dosyć krótka, zmieścili się w jednej loży. Gdybym zaprosiła wrogów, sytuacja zmusiłaby mnie do wynajęcia lokalu na wyłączność.

Najbliżej okna usadowił się Ikar Cotta, przyrodni brat Poppei, a więc i mój kuzyn. To on dostał zakaz przynoszenia własnego szampana. Pijał tylko Don Perignon, ubierał tylko Armaniego i jadał tylko kawior. Miał jasne złote włosy, uśmiech Apolla oraz przytłaczającą osobowość. Zapewne dlatego zawsze sadzali go przy oknie. Jeśli zaczynał się chwalić, można było je otworzyć i dokonać defenestracji.

Na przeciwko niego siedziała postać tylko odrobinę mniej kontrowersyjna. Burza czekoladowych loków, fiołkowe oczy, usta w kształcie serca i palce przylepione do telefonu. Sissi Sacher– moja największa fanka i królowa Twittera. Dostała imię w spadku po cesarzowej Elżbiecie i tak jak ona była czczona przez poddanych, czyli w jej przypadku użytkowników Internetu. To jej zawdzięczałam sławę, której pomogła publikacja wpisu,,12 skandalów Arystei”. Jednocześnie działała mi odrobinę na nerwy, ale na świecie nie istniała jeszcze osoba, która by tego nie robiła.

Istniała za to osoba, grająca na nich niczym Mozart. Tą osobą była Poppea Cotta, moja najlepsza przyjaciółka i wirtuozka sarkazmu, która syrenim głosem wyśpiewywała arie ironii. Na całe szczęście miała we mnie partnerkę do duetu, więc jak można się domyślić, nie mogłyśmy bez siebie żyć.

To ona pierwsza mnie zauważyła.

— Panie i panowie, zbliża się bohaterka dnia — oznajmiła z uśmiechem. — Odrobinę nie w humorze?

Ikar i Sissi również zwrócili ku mnie wzrok. Żadne z nich nie wyglądało na szczególnie zmartwione. Przeciwnie, nie mogli usiedzieć z ekscytacji. Znałam ten rodzaj spojrzenia– czekali na plotki.

Usiadłam koło Sissi, a na miejscu obok usadziłam swoją wielką torbę od Louisa. Omiotłam stolik spojrzeniem. Brakowało filiżanek z kawą i jeszcze jednej osoby.

— Gdzie Sebastian? — spytałam, aby odwrócić uwagę od mojego podłego nastroju.

— Powiedział, że się spóźni. Odwozi Izę do szkoły.

— Oczywiście.

Sebastian i Iza byli przybranym rodzeństwem i dlatego ukrywali swój romans w sekrecie. Zważywszy na to, że w Wiedniu sekrety dodaje się do porannej kawy, o ich związku wiedzieli wszyscy. A propos kawy…

Kelner postawił przed nami trzy filiżanki klasycznej melange cafe i jedną verlängerter, mocniejszą i pozbawioną cukru. Uśmiechnęłam się do swojej kuzynki.

— Co ja bym bez ciebie zrobiła?

— Uschła z tęsknoty.

Poppea siedziała wyprostowana; noga założona na nogę, uniesiony podbródek, usta w każdej chwili gotowe do kąśliwej uwagi. Miała przenikliwe stalowoszare oczy, bladą cerę i niemal białe włosy, sięgające do ramion. Dziś ubrała prostą jasną sukienkę i gustowne pantofle od Kate Spade, w których jej nogi wydawały się nielegalnie długie. Żeby dopełnić obrazu, dodam, że byłyśmy do siebie podobne– obydwie wygrałyśmy na loterii genetycznej. Lub przegrałyśmy. Zależy jak na to patrzeć. Ale o tym opowiem później. Teraz musiałam bronić się przed osaczeniem.

Ikar zamieszał śmietankę na swojej kawie, po czym oblizał łyżeczkę i wskazał nią na mnie, oskarżycielskim gestem. To był otwarty atak.

— Masz nam dużo do opowiedzenia, Arysteo — powiedział. — I oczekuję, że nastąpi to w tym momencie.

— No właśnie — poparła go Sissi. — Wszyscy czekają na kolejny wpis. Nie mogę zawieść swoich fanów.

Prychnęłam.

— Nawet nie myśl o tym, że zamieścisz na swoim blogu pełnometrażową historię! Ojciec zabronił mi cokolwiek zdradzać.

Ikar parsknął śmiechem.

— Tak jakbyś zawsze słuchała swojego tatusia! — zadrwił. — To oczywiste, że po prostu nie chcesz nam nic powiedzieć. Może nawet bym to rozumiał, gdyby nie fakt, że mamy prawo znać szczegóły. Byliśmy na tym przyjęciu i wszystko nas ominęło!

— Trzeba było tyle nie pić — odcięłam się.

— Daj spokój, Arysteo — błagała Sissi. — Nie powiesz nam ani słowa? Mamy wierzyć w to, co piszą o tobie gazety? Że zabiłaś człowieka z zimną krwią? Że zatrułaś ambrozję?

Wiedziałam, że mnie podpuszcza, ale zamierzałam rozegrać tę partię na własnych warunkach.

— Nigdy bym tego zrobiła. Takie marnotrawco — westchnęłam.

— A–cha! Czyli nie zabiłaś jej?

— Zależy, jak zdefiniować zabójstwo.

— Jesteś okropna — stwierdził Ikar — Chcesz żebyśmy pomarli z ciekawości.

— Daj spokój. To nie sprawa życia i śmierci — odparłam złośliwie — Musicie jakoś to przeżyć. Wystarczy mi, że cały Wiedeń wie o ambrozji. Nie chcę, aby dowiedzieli się również o tym, że Sheva należała do Voodoo.

Sissi zacisnęła rękę na moim nadgarstku i spojrzała na mnie z powagą. Brakowało jej tylko notesu, pióra i kapelusza dziennikarki z lat trzydziestych. Niemal słyszałam pracujące trybiki w jej głowie.

— Chwila. Zakładasz, że gdybyś wyjawiła nam swój sekret, a on jakimś cudem wyszedłby po za ten krąg, to wtedy wszyscy dowiedzieliby się, że Sheva była Voodoo — dedukowała. –A to oznacza, że powód jej śmierci był związany z przynależnością do sekty.

Uśmiechnęłam się.

— Właściwie to nie.

Poppea na przeciwko mnie westchnęła przeciągle. Ona wiedziała, dlaczego życzyłam Shevie śmierci, ale nie mogła przecież nikomu tego wyjawić. Co prawda, była oportunistką, ale nie aż tak, by dla świętego spokoju oznajmić moim przyjaciołom, że nie mam duszy. Wobec tego, musiała znosić ich nagabywanie. Zabawne, że męczyło ją bardziej niż mnie.

— To może opowiesz nam chociaż, co robiłaś przez tydzień w Atenach? — zaproponowała Sissi. — Nam, jak wiesz, kazali wyjechać, pomimo tego, że święta trwały w najlepsze. Przegapiliśmy rytualną kąpiel w morzu i spotkanie z bogiem pochodu.

— Sugerujesz, że to moja wina?

— Tak. I jako rekompensatę przyjmę opowieść o politycznych aspektach skandalu — stwierdziła dobrodusznie. — Nie będę wyciągała dyktafonu. Wiem, że jesteś z natury wstydliwa.

Zignorowałam przytyki, choć mogłabym coś dodać o jej skromności. Postanowiłam jednak odpowiedzieć i ukrócić męki Poppei.

— No cóż, to chyba mogę wam zdradzić — udałam wahanie. — Chociaż nie będzie tak ciekawie, jak moglibyście oczekiwać. Właściwie cały tydzień spędziłam w hotelu, a miało być tak wspaniale…

Misteria Eleuzyjskie, obchodzone z okazji zejścia Persefony do Podziemia trwają siedem dni i są najznamienitszym z politeistycznych świąt. Obejmują rytualną kąpiel w morzu oraz procesję z Aten do Eleuzis. W jej trakcie wyłania się bóg Iakchos i opowiada kiepskie dowcipy, by odegnać upiory na moście. Na sam koniec kapłani i członkowie rządu dostępują wtajemniczenia.

Obchodzenie Misterii w Atenach jest bardzo drogie. Ceny hotelów w sezonie są zaporowe, a i tak wierni walą do Grecji drzwiami i oknami. Nie przeszkadza im to, że jedynie wybrańcy idą w procesji i łączą się z bogami. Ja, Fortunie dzięki, zaliczałam się do grupy szczęśliwych. Razem z przyjaciółmi zajmowaliśmy pierwsze rzędy w trakcie nabożeństw i zamiast taplać się w morzu obok pospólstwa, kąpaliśmy się w ogromnym jacuzzi na dachu hotelu. Piliśmy żywiczne białe wino– ritzinę i oglądaliśmy pięknie oświetlony Akropol.

Niestety, w tym roku wszystko się posypało. Przyjęcie odbyło się pierwszego dnia, a kiedy Sheva umarła, arystokraci spanikowali i porozjeżdżali się do domów. Byłam jedyną, która została.

— Po konsultacji ze swoimi politycznymi kolegami, Febus uznał, że najlepiej będzie, jeśli zostanę w Atenach — wyjaśniłam. — Oni zaczęli wszystko odkręcać. Próbowali wpłynąć na policję, żeby nie przeprowadzano badań nad ciałem Shevy w Grecji, ale w Wiedniu. Nikt nie może dowiedzieć się, że Sheva jest królową Voodoo.

— Była — zwróciła mi uwagę Poppea.

— Była — poprawiłam się. — W każdym razie, ten sekret jest bezpieczny, bo udało im się przekupić… to znaczy przekonać policjantów. Z ambrozją był większy problem, jak wiecie. Za późno, żeby zaprzeczać, bo fama już poszła. Teraz wszyscy wyznania grecko–rzymskiego wiedzą, że do cosmopolitana podaje się u mnie pokarm bogów.

— Boskopolitana — zażartował Ikar.

— Twoje żarty są gorsze od dowcipów Iakchosa — stwierdziła Sissi.

— Może w tym roku się polepszył, nie miałem okazji się przekonać — odparł, rzucając mi wymowne spojrzenie.

Wzruszyłam ramionami.

— Nie będę was za to przepraszać. Przecież dobrze wiecie, że gdybym mogła cofnąć czas, nic takiego by się nie wydarzyło. A przynajmniej nikt by się o tym nie dowiedział. Następnym razem muszę to przemyśleć.

Poppea kopnęła moją łydkę pod stolikiem tak mocno, że aż syknęłam.

— Nie będzie następnego razu! — oświadczyła. — Musisz dbać o nasz wizerunek.

— O mój wizerunek.

— Jeśli nie zauważyłaś, to ludzie tak jakby nas ze sobą kojarzą — prychnęła. — A teraz wszyscy wiedzą nie tylko o tym, że przyjaźnię się z morderczynią, ale także o tym, że jem słodycze!

Westchnęłam tak dramatycznie, że prawie sama przyznałam sobie oskara.

— Tak to właśnie jest — powiedziałam — Na co dzień odżywiasz się zdrowo, a kiedy robisz ten jeden dozwolony wyjątek, od razu ktoś umiera. Jestem pewna, że gdybym dodała ambrozji do hummusu nie byłoby sprawy.

Poppea uśmiechnęła się złośliwie.

— Zakazany owoc smakuje najlepiej.

W odpowiedzi pokazałam jej język. Przez ostatni rok przetestowałam tyle niedozwolonych boskich substancji, że miałam szczerze dosyć zakazanych owoców. Hummus w zupełności by mi wystarczył, gdyby nie to, że nie ma właściwości przywracających duszę. Chociaż może w połączeniu z avocado…

— To, kiedy następne przyjęcie? — spytała nagle Sissi. — Musimy przełamać złą passę. Im szybciej, tym lepiej!

— Skarbie, rozumiem, że nie masz weny, ale przez jakiś czas musi ci wystarczyć skandal

z Misterii — mój głos ociekał jadem. — Ojciec odebrał mi wolność, nie chcę, żeby odebrał mi również przywileje.

— To znaczy, że rozwiązujemy Hedonistów? — spytała z niedowierzaniem.

„Hedoniści”, tak nazywano wiedeńską śmietankę towarzyską. Właściwie, ja ją tak nazwałam, ale Wiedniowi bardzo się spodobało to określenie. Wpisali nas nawet do przewodników, ku złości mojego ojca, który cały czas wytykał mi, że przewodniczyłam sekcie. Dlatego też po skandalu zakazał nam spotkań. Na jakiś czas…

— Nie rozwiązujemy Hedonistów. Po moim trupie! — zapłoniłam się. — To, że mam zostać kapłanką, nie znaczy, że mam zostać też abstynentką. To tylko czasowe rozwiązanie. Aż nastroje się uspokoją.

Sissi udała, że ociera pot z czoła.

— Ulżyło mi.

— Sebastian już tu idzie — niespodziewanie zawiadomił nas Ikar.

Dopiero teraz zauważyłam, że wyłączył się z rozmowy i wpatrywał w ekran telefonu. Minę miał nietęgą. Od razu skojarzyło mi się z Herkulesem. Coś było nie tak. Znowu.

— Nic nie mów — uprzedziłam go.

Oderwał wzrok od telefonu.

— Przecież nic nie powiedziałem.

— Ale miałeś zamiar. Daj Sebastianowi się wykazać.

Poppea parsknęła śmiechem.

— Widzisz, Ikarze? Królowa potrafi być łaskawa. Kiedy posłaniec przynosi złe wieści, ucina mu się głowę. Arystea chce cię od tego uchronić.

Miałam zaprzeczyć, ale po co? Ikar tylko wzruszył ramionami, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że miałam rację. Czekałam na złe wieści.

Nadeszły chwilę później. Były wysokie, szczupłe, ubrane w długi płaszcz i mokasyny z limitowanej kolekcji. Sebastian Mahler nosił się jak Willy Moon, a zachowywał jak Sebastian de Valmont ze Szkoły uwodzenia. Miał krótkie kręcone włosy w płowym odcieniu blond i profil niczym marmurowy posąg, tyle, że z okularami w złotych oprawkach. Nigdy nie pozbawiłabym go głowy.

— Wybaczcie mi spóźnienie — powiedział na wstępie. — Odwoziłem Izę.

— Wiemy — odpowiedzieliśmy jednocześnie.

Przewrócił oczami i usiadł obok Poppei. Zauważyłam, że trzyma w ręce kopertę.

— Gdzie odwoziłeś Izę? — spytałam.

— Do szkoły.

— A później?

— Och, Arysteo. Daj mu trochę prywatności! — ofuknęła mnie Sissi, ale została zignorowana.

Sebastian rzucił mi zaniepokojone spojrzenie. Wiedział, że nie pytam o to, co robił ze swoją przybraną siostrą.

— Później pojechałem do ministerstwa. Matka kazała mi wypełnić papiery związane ze stażem. I przy okazji dowiedziałem się czegoś ciekawego.

Wyciągnął ku mnie kopertę.

— To nie jest czek na tysiąc złotych drachm, prawda? — spytałam ponuro.

Pokręcił głową.

— To lista osób, które będą uczestniczyć w szkoleniu na kapłanów Persefony. I nie spodoba ci się to, kogo tam ujrzysz.

— Chyba już wiem. — mruknęła Poppea.

Ja nie miałam pojęcia. Wzięłam od niego kopertę i z bijącym sercem wyjęłam z niej białą kartkę złożoną na pół. W środku znajdował się protokół podpisany przez ministra wiary, zwanego też Pontifexem Maximusem. Pominęłam cały wstęp i od razu skierowałam wzrok na sześć punktów, zawierających nazwiska. Byłam tam ja i Ikar, o czym już wcześniej wiedziałam. Były też trzy nieznane mi osoby. I jeszcze jedna. Ta, od której wszystko się zaczęło. Ta, przez, którą wydarzyła się katastrofa.

Vittorio DiSotto, człowiek, który odebrał mi duszę.

3. Strach ma oczy jak oliwki

Nie wracam myślami to katastrofy, jeśli nikt mnie do tego nie zmusi. Jest to chyba jedyny plus braku duszy– dużo łatwiej odciąć się od emocji i nie odczuwać bólu. Gdybym miała duszę, zapewne przeżywałabym ten koszmar na nowo, za każdym razem, gdy coś przypomni mi o wydarzeniach sprzed trzech lat. Ale teraz nie mogłam już uciec. Przeszłość znowu dała o sobie znać.

Mój romans z Vittoriem był jak makaron penne po włosku– krótki i ostry. Wszystko zaczęło się w ostatnich miesiącach drugiej klasy liceum. Vittorio, starszy ode mnie o rok, miał

w sobie coś wyjątkowego. Był niczym diament wśród cyrkonii, a możecie mi wierzyć, nikt nie zna się na diamentach lepiej od arystokratki. I nie chodzi nawet o jego inteligencję, choć jako najlepszy uczeń w szkole miał jej oczywiście pod dostatkiem. Nie, wyróżniała go wręcz nieziemska charyzma. Ludzie lgnęli do niego niczym małe rybki, oblepiające rekina. Oczywiście nie ja, bo ja nie byłam małą rybką. I może dlatego przez pierwsze lata naszej znajomości szczerze się nienawidziliśmy.

Ja miałam grupę, arystokratów, przyszłych Hedonistów. On miał swoją, ambitnych lub mniej, ale zawsze niezwykle oddanych uczniów, którzy zrobiliby dla niego wszystko. I często robili. W Wiedeńskiej Szkole pod matronatem Ateny zdarzały się różne dziwne rzeczy, których wyjaśnianie przysparzało nauczycieli o ból głowy.

Powinnam się jednak przyzwyczaić, że wielka nienawiść zwiastuje w moim przypadku początek wielkiej pasji. Kiedy przestaliśmy w końcu być rywalami okazało się, że znosimy swoje towarzystwo więcej niż dobrze. Staliśmy się jedną z tych wpływowych par, o których wszyscy mówią i które wszyscy stawiają sobie za wzór

Kiedy Vittorio ukończył szkołę, wciąż przebywał w Wiedniu, bo rozpoczął staż w ministerstwie wiary. Ja przygotowywałam się wtedy do egzaminów. Byliśmy wspaniale prosperującymi młodymi ludźmi, toteż obydwoje postanowiliśmy się zgłosić do strzeżenia świętego ognia w trakcie obchodów dni Westy.

Dopiero teraz dostrzegam ironię w tej historii. Ogień między nami zgasił ten, którego mieliśmy pilnować.

To był najgorszy dzień mojego życia i nawet mimo braku duszy nie mogę myśleć o nim z całkowitym spokojem. Vittorio najwyraźniej też nie mógł, bo po wszystkim wyjechał z Wiednia. Przepadł niczym kamień w wodę i nikt nie wiedział czym się zajmuje, choć jeszcze niedawno był sensacją miasta. Jeśli chodzi o mnie, nie miałam nic przeciwko. Cieszyłam się, że słuch o nim zaginął. Dzięki temu mogłam udawać, że w ogóle nie istniał. Aż do teraz.

Przez ostatni tydzień zdążyłam się przyzwyczaić do myśli, że wezmę udział w szkoleniu. Miało być piekielnie trudno, ale z odrobiną sprytu odwróciłabym sytuację tak, że Hazel sama błagałaby ojca, by mnie stamtąd wypisał. W najgorszych koszmarach nie zakładałam jednak spotkania z Vittoriem! Może dlatego, że przez brak duszy nie mam też snów.

Brak snów nie oznacza jednak spokojnego snu. Fata nie miały zamiaru mi odpuszczać, czego dowodem był telefon, który obudził mnie o kolejnym poranku. Morfeusz przyszedł do mnie dopiero o czwartej. Nie byłam więc w dobrym nastroju, rzucając suche:

— Co się stało?

Odpowiedziało mi równie oschłe:

— Dzień dobry, Arysteo.

Głos ojca zadziałał na mnie jak kubeł zimnej wody. Natychmiast się obudziłam.

— Tato — powiedziałam z wyrzutem. — Wiesz która jest godzina?

— Dziesiąta. Co oznacza, że masz tylko dwie, żeby się przygotować — odparł obojętny na moje narzekanie.

Usłyszałam w tle jakieś głosy. Zapewne sekretarka przyniosła mu kawę i sałatkę z homarem, od której był uzależniony.

— Przygotować na co? — jęknęłam, przeczuwając najgorsze.

— Nie mów, że zapomniałaś.

— Przecież wiesz, że zapomniałam.

Westchnął.

— Na coroczne odwiedziny w Atheist Asylum. Hazel i ja przyjedziemy po ciebie o dwunastej.

Poczułam się jakby kopnął mnie w brzuch. To była zdecydowanie zła wiadomość. Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie słowa.

— Arysteo? Jesteś tam?

Przełknęłam ślinę i spróbowałam opanować drżenie głosu.

— Czy naprawdę muszę iść? — spytałam.

— Tak — odrzekł stanowczo.

Usłyszałam brzdęk filiżanki i ciche siorbanie. Łyk kawy.

— Wystarczy, że opuszczałaś wizyty przez trzy ostatnie lata — ciągnął. — Po za tym, musimy złagodzić twój wizerunek. Pokazać publice, że nie jesteś obojętna na niedolę ludzką, i tak dalej.

Zacisnęłam szczękę.

— To znaczy, złagodzić twój wizerunek.

— Wrzeczy szamej — powiedział z pełnymi ustami. — Do szobacznia sza goszinę.

— Smacznego — mruknęłam i rozłączyłam się.

Po czym uderzyłam głową o poduszkę.

Miałam poważne powody, dla których unikałam tych wizyt w ostatnich latach, ale wiedziałam, że tym razem sytuacja się zmieniła. Ojciec nie wybaczy mi, jeśli go wystawię. Nie chciałam się z nim znowu kłócić, szczególnie, że wciąż był zły za mój ostatni wybryk. Dlatego też zmusiłam się do wstania z łóżka i w ciągu godziny doprowadziłam się do porządku.

Postanowiłam założyć coś jasnego, żeby kojarzyło się z niewinnością. Użyłam nawet perfum z wanilią, bo podobno ten zapach ociepla wizerunek. Oczywiście, ręce tak mi się trzęsły, że rozbiłam flakonik.

Zanim zdążyłam posprzątać w moich drzwiach pojawiła się Hazel, którą ojciec wysłał na górę. Zapewne stwierdzili, że nie zejdę po dobroci. Ha! Musiała się zdziwić, że otworzyłam jej drzwi bez sprzeciwu.

— Arysteo — przywitała się ze mną powściągliwie. — Febus już czeka.

Wyglądała perfekcyjnie w każdym calu. Była wyższa ode mnie, a jej skóra lśniła pięknym odcieniem opalenizny– efekt mieszanki genów europejskich oraz australijskich. Sama Afrodyta musiała obdarzyć ją miękkimi ustami i błękitnymi oczyma, które czaiły się pod mocno zarysowanymi brwiami. Wpadła na ten sam pomysł, co ja i założyła biel. Tyle, że jej nikt nie oskarżył o morderstwo, więc miała prawo ją nosić.

Zgarnęłam z kanapy torebkę ze skóry szarego gryfa. Założyłam ją, odgarnęłam włosy i już byłam gotowa do wyjścia. Zostawiłam za sobą bałagan, ale trudno. Hazel w milczeniu ruszyła ze mną do windy.

Dopiero kiedy dotarłyśmy na parter postanowiła przerwać milczenie.

— To prawda, co wszyscy mówią? — spytała.

Pytanie było tak niedorzeczne, że się roześmiałam.

— Jeśli wszyscy coś mówią, to niechybny znak, że nie ma w tym prawdy — odparłam, odzyskując rezon. — No, może po za tym, co mówią o związku twoim i Febusa.

— A co takiego mówią? — w jej głosie zabrzmiała groźba.

— Że twoje włosy to zwiastun jego zawału. A ja odpowiadam, że na szczęście spisaliście intercyzę.

Jak na zawołanie przeczesała ręką rude lśniące fale, o kolorze intensywnym niczym płomienie. Przez pierwsze miesiące naszej znajomości pocieszałam się, że to tylko farba. Niestety, okazało się, że Afrodyta rzeczywiście była nazbyt hojna!

Kiedy wsiadłyśmy do samochodu mój ojciec uśmiechnął się do niej, a mi posłał ostrzegawcze spojrzenie.

— Długo się zbierałaś — przywitał mnie.

— Tak. Chciałam wyglądać idealnie. Ocieplanie wizerunku i te sprawy.

Obejrzał mnie uważnie. Czekałam aż wytknie mi błąd.

— Być może powinnaś zostawić torebkę w samochodzie — stwierdził po chwil. — Noszenie skóry zagrożonych gatunków nie działa szczególnie dobrze na wizerunek.

Świetnie, nie minęły nawet trzy sekundy. Samochód ruszył zanim zdążyłam zaproponować, że zamienię skórę na poprawny politycznie zamsz. Z rezygnacją, odłożyłam torebkę na bok. Nastało krępujące milczenie.

— Asylum przeszło remont — oznajmił Febus, po krótkiej chwili.

Jego ton nieco ocieplał. Najwyraźniej udało mu się dostrzec, że rzeczywiście się przejmuję.

— Tak? — uprzejmie podjęłam temat. — Nie słyszałam o tym w wiadomościach.

— Gdybyś nie opuszczała wszystkich wizyt, wiedziałabyś o zmianach — wtrąciła się Hazel.

Zignorowałam ją. Patrzyłam cały czas na ojca, a ten skinął głową i zaczął wyjaśniać sytuację:

— Rok temu cały ośrodek przeszedł renowację dzięki dofinansowaniu, które nasza partia przeforsowała w parlamencie.

To była czysta hipokryzja, ale powstrzymałam się od komentarza. Nie chciałam wyprowadzać go z dobrodusznego nastroju.

— Teraz Asylum zmodernizowane, lepiej wyposażone i przygotowane na nowe metody terapii.

— Terapia bezstresowa — wtrąciła Hazel.

— To przede wszystkim zasługa mojego pomysłu, by leczyć tylko tych, którzy dobrowolnie się zgłosili. Mniej inwazyjnie.

Brzmiało kusząco, ale nie na tyle bym rozważyła zgłoszenie się.

— Zresztą za chwilę zobaczysz wszystko na własne oczy — ciągnął Febus. — Aleksandra oprowadzi nas po całym ośrodku. A na sam koniec odbędzie się oficjalny brunch, na który zostali zaproszeni wszyscynajważniejsi. Będzie nawet przecinanie wstęgi.

— Zupełnie jak Hedoniści, tylko starsi o dwadzieścia lat. — Nie mogłam się powstrzymać.

Kąciki ust Febusa lekko się uniosły.

— Można tak powiedzieć. Ale nie licz na coś bardziej boskiego niż tarta z łososiem i kawiorem.

— Czy może być coś bardziej boskiego od kawioru? — westchnęłam z zachwytem udawanym tylko w połowie.

— Osobiście marzę o fontannie z szampanem, ale to nie byłoby politycznie poprawne — odpowiedział Febus. — W końcu brunch jest wydawany w celach charytatywnych. Nie powinniśmy chwalić się zbytkiem.

Zaskoczył mnie nieco tym komentarzem. Przypomniałam sobie, że posiadał też lepszą część– tę z ironicznym poczuciem humoru i zamiłowaniem do szampana. Niestety, od czasów katastrofy bardzo rzadko pozwalał jej dominować. Cóż, zgaduję, że sama byłam sobie winna.

Kilka dobrych chwil później, bo wyjechaliśmy za miasto, limuzyna w końcu się zatrzymała. Kiedy wysiedliśmy, naszym oczom ukazał się biało– turkusowy budynek ze złotą kopułą i czterema kolumnami. Była to świątynia w secesyjnym stylu Otto Wagnera.

Jeszcze przed zmianami szpital mieścił się w Steinhofie, jednak po dofinansowaniu władze najwyraźniej postanowiły zmienić lokalizację kompleksu. W efekcie, bogate ornamenty i pomnik Nike niefortunnie kontrastowały z tym, co wybudowano nieopodal. To jest, przeszkloną bryłą, która niczym lustro odbijała krągłości kopuły, wytykając jej, że jest nie na miejscu i zbyt gruba.

Stanęłam przed budowlą. Ogarnęło mnie wrażenie, że kiedy wejdę do środka wszyscy natychmiast dowiedzą się o mojej bezduszności. Niestety, było za późno, żeby się wymówić.