Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
Romantyczna opowieść o pierwszej o miłości, której nie da się puścić w niepamięć
Daisy ma dwie wielkie miłości: sztukę i Quintona, z którym się wychowała. To właśnie z nim przeżyła najważniejsze chwile swojego życia. Pierwszy pocałunek. Pierwszy seks. Pierwsze złamane serce.
Po przeprowadzce z rodzicami na drugi koniec kraju ich kontakt się urywa. Jednak Daisy nigdy nie przestaje myśleć o Quinnie. Po latach rozpoczynają naukę na tym samym Uniwersytecie Gray Springs.
Okazuje się, że chłopak znacznie lepiej poradził sobie z rozstaniem dzięki nowej dziewczynie, Alexis. Mimo wszystko Daisy nie odpuszcza. Wie, że ich związek był czymś wyjątkowym. Jej serce jest wciąż złamane, ale jednocześnie silne i gotowe do walki o miłość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 360
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla moich czytelników. Dziękuję, że moje słowa znajdują dom w Waszych sercach.
Daisy
siedem lat
Trawa smagała mnie po kostkach, płonęły mi płuca, a po policzkach spływały łzy, kiedy biegłam tak szybko, jak tylko nogi były mnie w stanie nieść. Biegłam na łąkę pod fioletowym, ciemniejącym niebem.
– Daisy!
Jego głos wibrował mi w uszach, ale nie zatrzymałam się. Nie mogłam. To znaczy, dopóki nie zdradził mnie zakamuflowany rów i nie wylądowałam na tyłku.
Kurka wodna.
Ciężko oddychając, obejrzałam swoją kostkę, po czym jęknęłam i padłam na plecy w morze dmuchawców. Tymczasem jego coraz bliższe kroki sprawiały, że rośliny poruszały się w miarowym rytmie. Zamknęłam oczy.
Czułam, jak w legginsy i T-shirt wsiąka mi chłodne błoto pozostałe po porannym deszczu. Choć mama będzie mi suszyć głowę, jakoś nie mogłam się przemóc, żeby usiąść.
– Tu jesteś. – Jego stopy zatrzymały się tuż przy mojej głowie. – Kurde, prawie cię nadepnąłem.
– Musisz tak krzyczeć, osiołku? Ćśś. – Otworzyłam oczy i okazało się, że twarz Quinna zasłania mi ostatnie mazaje zachodzącego słońca.
Ze śmiechem opadł na ziemię i położył się obok mnie. Obserwowałam, jak wieczór wyciska z nieba ostatnie barwy dnia. Zaczęło migotać kilka gwiazd.
– Co się stało? – zapytał po chwili Quinn. – Chodzi o koguta?
Pociągnęłam nosem. Chciałam skłamać, ale nie potrafiłam.
– Czemu twój tata musiał mu to zrobić?
– Mówi, że nie można mieć zbyt wielu kogutów. Pojawiają się wtedy niesnaski w stadzie. – Westchnął. – Cokolwiek to oznacza.
– No tak, ale mogłam go przecież zabrać do domu.
Ponownie się zaśmiał, a ja, słysząc ten dźwięk, odruchowo się uśmiechnęłam.
– Co takiego? I miałby dołączyć do Fredericka? Twoja mama i tak nie dogaduje się z nim zbyt dobrze.
Kilka miesięcy temu tata Quinna niechętnie pozwolił mi ocalić życie kogutowi o imieniu Frederick. Trudno go było uznać za szczególnie sympatycznego zwierzaka, ale wystarczyło, że mama spojrzała na wyrywającego mi się z rąk kurczaka i moje błagalne, wypełnione łzami oczy, by powiedziała, że możemy go zatrzymać, dopóki nie znajdzie mu nowego domu. Ale w naszym miasteczku nikt tak naprawdę nie potrzebował kolejnego koguta.
Dobrze dla mnie i Freda. Kiepsko dla mamy.
Jego palce w trawie musnęły moje. Odwróciłam głowę i w tym momencie ciepła dłoń Quinna ujęła moją dłoń.
– Twoja mama będzie zła, że się ubłociłeś – wyrzuciłam z siebie.
Quinn się jedynie uśmiechnął, prezentując zęby nieco za duże jak na ośmiolatka. Mimo to uważałam go za najprzystojniejszego chłopca w całym Clarelle. Nawet kiedy zbyt mocno mnie ciągnął za koński ogon albo robił babki z błota i mnie nimi obrzucał.
– Nie będzie, bo wytłumaczę jej, czemu to zrobiłem.
– Uzna mnie za płaksę. – Na tę myśl serce podeszło mi do gardła. Ale oczami wyobraźni ujrzałam kolejnego koguta biegającego bez głowy.
Wiedziałam, że w nocy znowu będą mi się śniły koszmary.
– Nie uzna. Znowu powie, że się zadurzyłem, i dziwnie na mnie spojrzy.
Lekko wygięłam usta i obserwowałam, jak jego długie rzęsy trzepoczą. Nie odrywał ode mnie wzroku.
– Co to znaczy „zadurzyć się”?
Chwilę się zastanawiał, po czym wzruszył ramionami.
– Bo ja wiem. Pewnie, że znowu robię coś niemądrego.
– Czy… – Przełknęłam ślinę. – Czy kogut umarł?
Ściągnął brwi.
– Tak, Dais. Nie żyje.
Po moim policzku spłynęła łza, która uciekła w jasne potargane włosy.
– Nie płacz. – Quinn skrzywił się i uścisnął mi dłoń. – Hej, może byśmy go pochowali?
– Naprawdę? – Pociągnęłam nosem. – Jak?
Uśmiechnął się i puścił moją rękę. Po chwili pomógł mi wstać.
– Chodź, pokażę ci.
Wróciliśmy biegiem do stodoły. Niebo spowijała już czerń. Słyszeliśmy, jak mama woła Quinna z werandy ich wielkiego domu w stylu ranczerskim.
– Dwie minutki, mamo! – odkrzyknął.
Chwycił szpadel dla dzieci z zestawu, który dostał od Mikołaja, następnie zaprowadził mnie pod wierzbę na łące za domem, gdzie na wietrze delikatnie kołysała się nasza ulubiona huśtawka z opony.
Usiadłam na niej i obserwowałam, jak Quinn próbuje wykopać dół, po czym zdecydowałam się mu pomóc.
Zeskoczyłam na ziemię i przerzucałam ziemię rękami, aż w końcu udało nam się wykopać płytki dół, być może wystarczająco duży, aby zmieścił się w nim biedny kogut.
Usiadłam ponownie na huśtawce i patrzyłam, jak Quinn biegnie w stronę stodoły. Nasłuchiwałam cykających świerszczy i pozwalałam, aby chłodne powietrze prześlizgiwało się po moich rozgrzanych policzkach.
Wrócił pięć minut później i kazał mi zamknąć oczy. Tak zrobiłam, bo wiedziałam, co zamierza wyjąć z trzymanego przez siebie worka. Usłyszałam, jak martwy kogut z głuchym walnięciem wpada do dołu.
– Okej, mam go zakopać?
Kiwnęłam głową. Otworzyłam oczy, ale wzrok miałam odwrócony, kiedy zasypywał piaskiem wykopany przez nas dół. Gdy skończył, z płynącego w pobliżu strumyka przyniosłam kilka kamieni i ułożyłam z nich gwiazdę na wzgórku ziemi.
– Czemu gwiazda? – zapytał Quinn.
– Żeby nie był sam. Może się bawić z innymi kogutami i kurami na niebie w swoich snach.
Dziwnie na mnie patrzył, kiedy wstałam i wytarłam ręce w spodnie.
– No co? – zapytałam, po czym ruszyłam w stronę jego domu.
– Pewnego dnia ożenię się z tobą, Daisy June.
Stanęłam jak wryta i zabrakło mi tchu.
Odwróciłam się, położyłam dłonie na biodrach i uśmiechnęłam się drwiąco, licząc, że zamaskuję tym uśmiechem to dziwne uczucie buzujące mi w brzuchu.
– Naprawdę?
Przytaknął, a na jego twarzy widniał ten uśmiech, który się pojawiał, gdy Quinn zachowywał się, jakby pozjadał wszystkie rozumy.
– Aha. Pewnego dnia, kiedy skończymy studia, a ja przejmę tę farmę, zostaniesz moją żoną. – Podszedł do mnie, a moje serce zaczęło walić jak młotem. – I dopilnuję, żebyś już nigdy nie musiała oglądać, jak odcina się głowę kogutowi.
Wziął mnie za rękę i się nachylił – wtedy poczułam na policzku ciepłe muśnięcie jego ust.
Nic więcej nie powiedział, ja też nie. Szliśmy łąką z uśmiechami na twarzach, a gwiazdy nad nami migotały niczym roześmiana publiczność.
Wtedy nie miałam pojęcia, co się stało. Dlaczego w uszach słyszałam echo bicia mojego serca i dlaczego przez kilka kolejnych dni nie potrafiłam przestać się uśmiechać?
Z perspektywy czasu zrozumiałam, że tamtego wieczoru Quinn Burnell skradł spory kawałek mojego serca.
Daisy
teraz
Wypakowując z jednego z ostatnich kartonów kołdrę, starałam się nie przewracać oczami.
– Mamo, przecież odjechałaś godzinę temu. Wszystko jest w porządku.
Jęknęła mi do ucha.
– Och, przepraszam. – Pociągnęła nosem. – Tyle że będziesz teraz tak daleko. Sądziłam, że dam sobie radę i… do diaska. Pozwól mi po prostu jeszcze trochę się porozczulać i pomartwić, dobrze? Potrzebuję tego.
Wcisnęłam telefon między ucho a ramię i naciągnęłam na pojedynczy materac ostatni róg prześcieradła z gumką.
– Okej – dodałam z rezygnacją. – W sumie to jeszcze minutę czy dwie mogę ci na to pozwolić.
Zaśmiała się.
– Tylko mi tu nie pyskuj. Może i masz osiemnaście lat, ale zaraz mogę kazać tacie zawrócić, młoda damo. – Tata powiedział jej coś i westchnęła. – No dobra, twój tata mówi, że jestem zbyt czepliwa i jeśli chcę, abyś odbierała moje telefony, muszę odpuścić.
Ze śmiechem rozłożyłam kołdrę na łóżku.
– Kocham cię, mamo, i jeśli będzie mi brakowało twoich telefonów, to na pewno zadzwonię, okej?
Wydała głośne, ciężkie westchnienie.
– Okej. – Po czym dodała: – Kocham cię, skarbie.
– Bądź grzeczna! – zawołał tata. – Trzymaj się z daleka od alkoholu, a najlepiej nie wychodź z akademika. Jak będziesz imprezować, to oblejesz egzaminy. A tego nie chcesz, prawda?
– Joseph – zganiła go mama. – No dobrze, to jedziemy. Kochamy cię!
Z uśmiechem odparłam:
– Ja też was kocham. Niedługo zadzwonię.
Odłożyłam telefon na stary bukowy stolik nocny, po czym rzuciłam na łóżko poduszki i cofnęłam się, aby przyjrzeć się swojemu nowemu miejscu zamieszkania.
Nie jest tak źle. Super też nie, ale w chwili, kiedy wchodziłam do wysokiego budynku z brązowej cegły, wiedziałam, że nie ma co oczekiwać cudów. Wcześniej zrobiłam w necie solidny research. Prawdę mówiąc, miałam na tym tle małą obsesję. Wątpię, abym się tu teraz zgubiła po wielu godzinach ślęczenia nad mapami, oglądania budynków i ulic.
Uniwersytet Gray Springs. Nareszcie.
Z szerokim uśmiechem omiotłam spojrzeniem ściany z pomalowanej cegły. Niełatwo będzie na nich cokolwiek powiesić, zwłaszcza moje obrazy. Ale spróbuję.
Złożyłam na płasko puste kartony i ułożyłam je na szafie obok moich starych szkicowników i portfoliów. W tym momencie otworzyły się drzwi.
– Mamo, cholera. – Dziewczyna z mysiobrązowymi włosami wpadła do pokoju za niewysoką, zażywną kobietą. – Powinnaś była… – spojrzała na mnie i się skrzywiła – zapukać.
– Cześć – rzekłam, po czym zamknęłam szafę i splotłam przed sobą dłonie. – Ty pewnie jesteś moją współlokatorką?
– Pippo, te ściany są z cegieł! Jak u licha, ma tu być ciepło zimą? – Kobieta zacmokała, przeniosła spojrzenie na moje świeżo zaścielone łóżko i w tym momencie dotarło do niej, że nie są tu same. – Och – pisnęła. Przyłożyła dłoń do obfitej piersi i na jej twarzy pojawił się śliczny uśmiech. – Przepraszam, jestem Terry, mama Pippy.
Podeszła do mnie z wyciągniętą ręką i uścisnęłam jej dłoń.
Dziewczyna – pewnie Pippa – jęknęła:
– Strasznie cię przepraszam.
Terry zerknęła na córkę, ściągnęła brwi i wsparła się pod boki. – Nie wstydź się, Pip. Ja po prostu… – Marszcząc nos, przesunęła palcem po zakurzonym stoliku nocnym obok wolnego łóżka. – …się martwię.
– No cóż – rzekła Pippa – mniej martwienia się, a więcej rozpakowywania się, okej? – Uśmiechnęła się do mnie. – Cóż za początek znajomości. Jak masz na imię?
– Daisy. Ja… eee… dotarłam tu parę godzin temu.
Rozejrzała się.
– Wow, widzę, że nie marnujesz czasu.
Nie, pomyślałam. Zbyt dużo już go zmarnowałam.
– To chyba z podekscytowania. – Moje spojrzenie padło na grzejnik. – Jest ogrzewanie – rzuciłam do Terry, która rozglądała się po pokoju i coś mamrotała. – Moja mama też się martwiła.
Terry podeszła do grzejnika, obejrzała go ze wszystkich stron i uśmiechnęła się.
– Dobrze, dobrze. Okej. – Klasnęła w dłonie. – A może wybierzemy się wszystkie na kawę?
Stałam znieruchomiała, a moje spojrzenie przeskakiwało między Terry a Pippą.
– Mamo, za kilka dni zaczynają się zajęcia. Muszę się rozpakować i ogarnąć.
– No dobrze, dobrze – westchnęła.
– Może wam pomóc? – zapytałam. Nie chciałam stać z założonymi rękami, gdy tymczasem one miały tarabanić się na trzecie piętro.
Obie obdarzyły mnie spojrzeniami pełnymi wdzięczności i przez dwadzieścia kolejnych minut wtaszczyłyśmy na górę trzy walizki, dziesięć kartonów i trzy plecaki.
– Recepcjonistka jest jakoś mocno niemrawa – mruknęła Terry, kiedy po raz ostatni ją mijałyśmy.
To prawda. Z brodą wspartą o dłoń i spojrzeniem przyklejonym do czasopisma poruszała się tylko wtedy, kiedy musiała oblizać palec i przerzucić kartkę.
– Na pewno jest w porządku – sapnęła Pippa bez tchu, ciągnąc za sobą ostatnią walizkę.
Trzymany przez siebie karton postawiłam na podłodze przy jej łóżku i wytarłam dłonie o sukienkę. Musiałam wziąć prysznic i wzdrygnęłam się, kiedy sobie przypomniałam, że teraz muszę dzielić łazienkę z innymi dziewczynami.
To może się okazać interesujące.
Mama Pippy zabrała się do pracy: wypakowała pościel i zaścieliła łóżko, poskładała ubrania i ułożyła je w szufladach, a resztę powiesiła w szafie. Męczyło mnie obserwowanie jej szybkich, efektywnych ruchów. Uśmiech na twarzy i obecna w każdym ruchu determinacja sprawiały, że wydawało się to takie proste.
Pippa szepnęła do mnie:
– Chcesz się stąd zmyć? – Zerknęłam niepewnie na jej mamę. – Nie zauważy tego, uwierz mi. Mam co najmniej trzydzieści minut, dopóki nie skończy.
Wzruszywszy ramionami, wyszłam za nią z naszego pokoju, na wszelki wypadek zabierając swoje klucze.
Wrześniowe słońce było piękne, a przebywanie w tak niewielkiej odległości od mojej rodzinnej miejscowości sprawiało, że wdychałam nostalgię, a wydychałam podekscytowanie.
– Skąd jesteś? – zapytałam, kiedy minęłyśmy chłopaka bez koszulki wychodzącego z wysokiego budynku i niosącego na głowie materac. Pippa oderwała wzrok od jego nagiego torsu i spojrzała na mnie.
– Z Willowminy.
– To całkiem niedaleko. Ile? Jakieś trzy godziny na północ?
Kiwnęła głową i zapytała:
– A ty?
– Wychowałam się w Clarelle. Kilka lat temu przeprowadziłam się do Watson.
– Chciałaś być bliżej Clarelle?
– Coś w tym rodzaju. – Wypełniały mnie zdenerwowanie i nadzieja. Odsunęłam je od siebie, ale powróciły, kiedy zbliżyłyśmy się do grupy chłopaków przerzucających się piłką. Rozmawiających, śmiejących się.
Z szeroko otwartymi oczami desperacko szukałam tego, za czym tęskniłam od dwóch lat. Kiedy do mnie dotarło, że się na nich gapię, zamrugałam. Naszemu oddalaniu się towarzyszyły gwizdy.
Gdzie jesteś?
– To pewnie był jeden z męskich akademików – orzekła Pippa, obejrzawszy się przez ramię. Wyjęła z kieszeni pudełeczko z miętówkami, zdjęła wieczko i poczęstowała mnie. – Miętowa świeżość?
– Nie, dzięki.
Wrzuciła sobie dwie pastylki do ust.
– To trochę dziwaczne, wiem. – Schowała pudełeczko. – Ale lubię je trzymać pod językiem. Jestem uzależniona od uczucia pieczenia.
– Więc lubisz kwaśne smaki?
Zmarszczyła nos.
– Fuj, nie.
– Och, okej.
Po pięciu minutach dotarłyśmy na obrzeża kampusu, przeszłyśmy na drugą stronę ulicy i naszym oczom ukazał się ciąg sklepów. Choć niewiele ze sobą rozmawiałyśmy i w zasadzie jej nie znałam, w towarzystwie Pippy czułam się swobodnie.
Nie wiedziałam, co spodziewałam się zobaczyć kilka dni przed rozpoczęciem roku akademickiego. Być może hordy studentów. Sporo ich było, ale Gray Springs w porównaniu z większością uczelni było względnie nieduże, a w centrum uwagi znajdowała się drużyna futbolowa, Tomahawki. Zakładałam, że większość studentów przyjedzie wcześniej, tak jak my.
Pippa zatrzymała się przed lodziarnią, w której witrynie wisiała kartka o wakacie.
– Nie pogniewasz się, jeśli wejdę tu po formularz zgłoszeniowy?
Wiatr sprawił, że z koka wysunęło mi się kilka kosmyków. Odgarnęłam je z twarzy. Zajrzałam przez szybę do lodziarni.
– No coś ty. Zaczekam tutaj.
Usiadłam na otaczającym klomb niskim murku z piaskowca i przez szybę obserwowałam, jak Pippa podchodzi do intensywnie różowej lady i mówi coś do mężczyzny w uroczym oldskulowym kapeluszu.
Słońce zmieniało kolor, a popołudnie zmierzało ku wczesnemu wieczorowi. Dłońmi miętosiłam skraj sukienki i aż mnie świerzbiło, aby odtworzyć to złotawe, pomarańczowe światło tańczące ponad wysokimi budynkami z cegieł. Ogródki zdobiły kwiaty niemal we wszystkich kolorach. Zaplanowałam sobie, że zrobię to przed rozpoczęciem zajęć, nim jesień powoli wyssie z kampusu całą jaskrawość, szykując się powoli na nadejście zimy.
Minęła mnie chichocząca dziewczyna, ciągnęła za sobą chłopaka. Poczułam ściskanie w piersi. Wciągnęłam powietrze i powoli je wypuściłam.
A co, jeśli po tylu latach nie zdecydował się tu jednak przyjechać?
To wszystko było takie nierzeczywiste. Jakbyśmy właśnie tutaj od zawsze mieli się spotkać i kontynuować spacer ku przyszłości. Razem.
Byłam trochę naiwna – jak zawsze – i miałam zbyt wiele niedorzecznych pomysłów. Zdecydowanie byłam też zbyt ufna.
Ale chodziło o Quinna. Jeśli miałam pokładać w kimś wiarę, jeśli mogłam na tak długo powierzyć komuś swoje serce, to właśnie jemu.
Zawsze jemu.
– Sorki – odezwała się Pippa, wyszedłszy z lodziarni. – Właściciel powiedział, że raczej mógłby mnie zatrudnić na pół etatu. Muszę jedynie zerknąć na plan zajęć.
Wstałam i uśmiechnęłam się do tej dziewczyny, która nie była jeszcze przyjaciółką, ale nie uznawałam jej już za nieznajomą.
– No to świetnie. Kto nie lubi lodów?
– Prawda? – Klasnęła w dłonie, niemal rozrywając swój formularz. – O kurczę.
Ze śmiechem odwróciłam się w stronę kampusu.
– Twoje trzydzieści minut dobiega końca.
– Och, no tak.
Wróciłyśmy do akademika i Pippa podzieliła się wieściami o pracy w lodziarni z mamą, która uparła się, aby przed wyjazdem zaprosić nas na kolację.
– Nie jestem głodna, dziękuję – odparłam. – Zjadłam wielki lunch.
To była prawda, poza tym nie chciałam zawłaszczać tej odrobiny czasu, jaka została Pippie i jej mamie. Następnym razem zobaczą się pewnie za kilka miesięcy. Zresztą wiedziałam, że czułabym się niezręcznie, bo przecież słabo się jeszcze znamy. No i potrzebowałam czasu na to, aby się oswoić. Z tym nowym miejscem, swoimi uczuciami i przyspieszonym biciem serca za każdym razem, kiedy wybiegałam myślami za daleko w przyszłość.
Nic nie mogłam zrobić. Nie licząc czatowania na niego pod gabinetem kierownika dziekanatu, musiałam po prostu czekać. Zresztą moje niemądre serce uważało, że romantyczniej będzie spotkać się po latach zupełnie przypadkowo.
Jakby wybranie się na tę samą uczelnię, którą od zawsze mieliśmy w planach, można uznać za przypadek.
Chwyciłam szkicownik i odsunęłam zasłonkę z okna sąsiadującego z moim łóżkiem. Wyglądając na dwór, odwzorowywałam gasnące niebo i żółte, tworzone przez światło latarni kałuże na chodnikach.
Następnie udałam się do wspólnej łazienki, aby wziąć prysznic, i choć mimo wszystko czułam się dziwnie, ulżyło mi, że jednak ma się tam jako taką prywatność. Zdążyłam się na nowo usadowić na łóżku i w tym momencie do pokoju wróciła Pippa.
– O Jezu, myślałam, że już nigdy sobie nie pojedzie. – Zsunęła ze stóp balerinki i zamknęła drzwi na klucz.
Odłożyłam szkicownik i wyłączyłam muzykę.
– Próbowała zabrać cię ze sobą?
Ze śmiechem opadła na swoje świeżo pościelone łóżko, wsparła się na łokciu i spojrzała na mnie.
– Mało brakowało. – Po kilku sekundach do jej uśmiechu zakradł się smutek. – Czyni to ze mnie mięczaka? Że już za nią…
– Tęsknisz? – Pokręciłam głową. – Nie, ale czyni to z ciebie córkę, która kocha swoją mamę.
Przyglądała mi się przez chwilę.
– Wiesz, coś mi się wydaje, że się zaprzyjaźnimy.
– Tak? – Wsunęłam pod siebie nogi.
– Aha. Myślałam, że trafi mi się jakaś paskudna współlokatorka, no wiesz, taka, o jakich się słyszy i jakie widzi się w filmach.
– Ja też tak myślałam – przyznałam.
– Wszystko się jeszcze może zdarzyć. – Uniosła brązową brew.
Kiwnęłam ze śmiechem głową.
– Nie jestem pedantką. Lubię czystość, ale trochę bajzlu także.
Pippa zmarszczyła nos.
– O nie.
– Podobno także chrapię, jeśli poprzedniej nocy się nie wyśpię.
Wyszczerzyła się.
– Zakryję ci twarz poduszką.
– Możesz mnie w ten sposób zabić.
Przekręciła się na plecy.
– Zrobię to tak, jak należy.
Obie się zaśmiałyśmy, a ja położyłam się i wbiłam wzrok w nierówny sufit.
– Czasami mówię przez sen – wyznała Pippa chwilę później.
– Mam mocny sen.
– Jestem pedantką. Pewnie będę sprzątać twoje rzeczy, a ty się będziesz zastanawiała, gdzie co jest.
– To może się okazać problematyczne.
– Lubię także rozwiązywać ołówkiem krzyżówki. Kradnę wszystkie ołówki w zasięgu wzroku.
Wciągnęłam głośno powietrze.
– Och, nie. – Otworzyłam szufladę w stoliku nocnym, w której skrywały się ołówki i pędzle. – Te tutaj kosztują majątek. Ręce od nich precz, paniusiu.
– Studiujesz sztukę? – zachichotała.
– Jak zgadłaś? – zapytałam z przekąsem. Zamknęłam szufladę i znowu się położyłam.
– Nie licząc ołówków i szkicownika, roztacza się wokół ciebie jakaś… aura.
Aura?
– Potrafisz to wyczytać z twarzy?
– Moja babcia lubiła się bawić w przepowiadanie przyszłości i takie tam. Dziwna z niej była kobieta. – Zaczęła obgryzać skórki. – Według niej sporo o człowieku mówił jego styl bycia. Jego postura, wiercenie się, tiki i tym podobne.
– Interesujące.
– Ulubiony film? – zapytała.
– Król lew. A twój?
– Och, Simba to twardziel. Hmm, Legenda telewizji.
– Doskonale. No dobra, co cię przywiodło do Gray Springs?
– Poza częściowym stypendium? – Zawahała się. – Uwierzyłabyś, gdybym ci powiedziała, że ta uczelnia wydała mi się taka, jak należy? Kiedy przeglądałam ulotki i zdjęcia, po prostu to czułam. Oto miejsce, do którego muszę się udać.
– Wierzę.
Przez chwilę w niewielkim pokoju panowała cisza.
– Bez przyjaciół, nowi ludzie. Szaleństwo.
– Szaleństwo – przyznałam, a puls mi przyspieszył.
– Ty też nikogo nie znasz?
Przekręciłam się na bok, zastanawiając się, ile mogę powiedzieć mojej nowej koleżance. Postanowiłam pozwolić prawdzie ześlizgnąć się z mojego języka, aby się przekonać, jak smakuje i brzmi. Ciekawe, czy ktoś oprócz mnie uzna to za szalone.
– Możliwe, że kogoś znam. Chłopaka.
Odwróciła się twarzą do mnie. W jej zielonych oczach dostrzegłam zaciekawienie.
– Mów dalej…
– On, cóż, jest moim najlepszym przyjacielem. Był, jest, sama nie wiem. Razem dorastaliśmy. Klasyczna historia dziecięcej przyjaźni, która przerodziła się w pierwszą miłość. Planowaliśmy, że razem przyjedziemy tu na studia.
– A potem się przeprowadziłaś?
– A potem się przeprowadziłam – westchnęłam. – Od tamtej pory go nie widziałam. To było takie niedokończone, ale naprawdę nie potrafiłam się w to bawić.
Pippa wsunęła pod policzek niebieską poduszkę.
– W co?
– W związek na odległość. To mnie dobijało. Czułam się jak… – Czekała, ja tymczasem próbowałam dobrać odpowiednie słowa. – Jakby przy każdej naszej rozmowie czuło się dzielącą nas odległość i jakbyśmy jeszcze bardziej się od siebie oddalali. Skończyło się to tak, że rodzice zabrali mi telefon, a kiedy go odzyskałam i włączyłam, przekonałam się, że prawie w ogóle nie próbował się ze mną skontaktować.
Skrzywiła się.
– Auć, brutalne. Co zrobiłaś?
– Wkurzyłam się. Nie chciałam, aby nasz związek zabiły brak zainteresowania i odległość. Zmieniłam numer i uznałam, że skoro tak łatwo było o mnie zapomnieć, to utrudnię mu odnalezienie siebie, jeśli w końcu przyjdzie mu na to ochota. Nie minęło jednak dużo czasu, a tego pożałowałam.
Twarz Pippy emanowała współczuciem, a mnie ścisnęło w gardle, kiedy wspominałam tamte mroczne dni.
– Coś się we mnie zmieniło. Stałam się… nie mam w zwyczaju wpadać w depresję. To nie w moim stylu. Ale nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Więc przyznałam rację rodzicom i mojej przyjaciółce, Alexis z Clarelle, z którą czasem rozmawiałam przez telefon, no i odpuściłam go sobie.
– I co, myślisz, że mimo wszystko postanowił przyjechać tutaj na studia?
Ta właśnie część przerażała mnie najbardziej. A jeśli nie? No to nie. Będę musiała przeboleć to raz na zawsze. Nie potrafiłam w to jednak uwierzyć.
– Złożyliśmy obietnicę. A ja wbiłam sobie do głowy, że jeśli pozostanę dziewczyną, którą kiedyś – jak twierdził – kochał, to wszystko będzie dobrze. – Zaśmiałam się smutno. – Brzmi to tak niemądrze i tandetnie, nie? Kto tak robi?
Po korytarzu niosły się głosy i słychać było trzaskanie drzwiami, kiedy obie analizowałyśmy te ciche nutki niepewności. Nowe życie, nowy początek i szansa, aby wskrzesić stary ogień albo znaleźć nowy.
– Odważna dziewczyna, która oddała swe serce komuś, kto według niej na nie zasługiwał. Oto, kto tak robi – oświadczyła w końcu Pippa.
Po policzku spłynęła mi łza, a ja uśmiechnęłam się do swojej współlokatorki i powtórzyłam jej wcześniejsze słowa:
– Coś mi się wydaje, że się zaprzyjaźnimy.
Daisy
dziewięć lat
– Masz być w domu przed zmrokiem, moja panno, inaczej będziesz miała szlaban na cały weekend, słyszysz? – oznajmiła mi mama z werandy naszego niewielkiego domu znajdującego się pośród kwiecistych łąk i dawno zapomnianych pól.
– Dobrze! – Zbiegłam ze schodów, wskoczyłam na rower i przez kilka minut jechałam drogą gruntową, aż dotarłam do bramy prowadzącej do posiadłości Burnellów.
Formalnie rzecz biorąc, byli naszymi sąsiadami, ale na piechotę musiałabym tu iść jakieś dziesięć minut. Mieli ogromną farmę. Tata Quinna dostarczał do mleczarni mleko, ich pola pełne były krów i bel siana. Pomachałam mamie Quinna, która siedziała na werandzie z książką i herbatą, objechałam dom i zatrzymałam się przy drabinie.
Quinn postawił ją tam nieco ponad rok temu, dzięki czemu łatwiej mi było wchodzić i wychodzić, kiedy tylko miałam ochotę.
Nie zrobiło to wrażenia na jego tacie, który oświadczył, że powinnam po prostu korzystać z drzwi wejściowych. Ale wtedy mama Quinna tak spojrzała na męża, że ten porządnie przymocował drabinę do okna syna, żebym nie zrobiła sobie przypadkiem krzywdy.
Pokonywałam kolejne szczeble i zatrzymałam się w chwili, kiedy moja głowa znalazła się tuż nad parapetem.
Okno było uchylone i usłyszałam, jak Quinn cicho coś nuci, czemu towarzyszyły miarowe uderzenia.
Zajrzałam do środka i zobaczyłam, że leży na łóżku, a piłka nożna wznosi się nad jego głowę, po czym ląduje z powrotem w ręce. I tak raz za razem.
Pchnęłam okno.
– Uuu!
– Wiedziałem, że tam jesteś – mruknął, nie odwracając głowy.
Zeskoczyłam na dywan i przechyliłam głowę, przyglądając się przyjacielowi. W końcu usiadł na łóżku.
– Kiepski humor? – zapytałam.
Wzięłam od niego piłkę, podrzuciłam ją i, oczywiście, nie złapałam.
– Łamaga – zachichotał. Przekręcił się i podniósł ją z podłogi. – I wcale nie mam kiepskiego humoru. Jestem po prostu zmęczony.
Cofnęłam się, aż plecami dotknęłam ściany. Nogi oparłam na jego łydkach.
– Ćwiczyłeś?
Kiwnął głową i spojrzał na mnie tymi swoimi orzechowymi oczami.
– Nie wiem, czy w ogóle dostanę się do drużyny w tym roku.
Prychnęłam i szturchnęłam go w twardy brzuch. Quinn się uśmiechnął.
– Wiesz, że tak, Q. Poczekaj, a zobaczysz, że dostaniesz powołanie od razu, jak trafisz do Gray Springs.
– Lepiej nie, bo obiecałaś, że pójdziesz tam ze mną. Będę więc zajęty czekaniem na ciebie.
Serce podeszło mi do gardła, kiedy usłyszałam tę znajomą obietnicę, którą złożyliśmy sobie kilka lat temu, kiedy ledwie wiedzieliśmy, co to takiego ten uniwersytet. Tak po prawdzie nadal tego do końca nie ogarniałam. Wiedziałam jedynie, że muszę tam iść.
– Oby tak było.
– Wiesz, że będzie. – Chwycił moją dłoń, odwrócił i bacznie się jej przyjrzał. – Znowu rysowałaś na matmie?
Spojrzałam z konsternacją na swoją rękę. Quinn delikatnie musnął palcem ciemne plamy.
– Przestań – zachichotałam i oblałam się rumieńcem, bo w brzuchu poczułam dziwne trzepotanie.
Ściągnął brwi, kiedy zabrałam mu dłoń.
– Co narysowałaś?
Ciebie. Nie powiedziałam tego jednak na głos. Wiele rzeczy rysowałam, ale od zawsze najłatwiej mi było narysować jego. Mama przekomarzała się ze mną, twierdząc, że bez wysiłku tworzy się wtedy, kiedy zaangażowane jest w to serce.
– Fredericka – skłamałam, odwracając wzrok.
– Quinn! Daisy! – zawołała mama Quinna. – Przyszła Alexis.
Uśmiechnęłam się na widok jego krzywej miny, bo wiedziałam, że dzisiaj nie ma akurat ochoty na towarzystwo, ze mną jednak nie miał wyboru. Poza tym widywaliśmy się tak często, że nasi rodzice żartowali, iż staliśmy się częścią umeblowania w naszych domach. Więc ja się tak naprawdę nie liczyłam.
Alexis otworzyła drzwi. Ciemnobrązowe włosy miała związane w ciasny koczek, a w jej niebieskich oczach błyszczał uśmiech.
– Hej. – Zamknęła drzwi i usiadła na podłodze, po czym wyjęła pracę domową.
Nie poruszaliśmy tego tematu, ale wiedzieliśmy, że w rodzinie Brooksów nie dzieje się za dobrze.
Mama Alexis pracowała w barze w miasteczku, a tata siedział w domu i przepijał wszystkie ciężko zarobione przez nią napiwki.
Mimo to Alexis cieszyła się w szkole popularnością. Za ładna z niej dziewczyna, by mogło być inaczej. Czasem odnosiłam wrażenie, że trzyma się z nami dlatego, że wiemy, jak wygląda jej życie rodzinne, i nie oceniamy go. O nie, zamiast tego nasze mamy nie wypuszczały jej od nas bez obdarowania jakimiś przekąskami i uprzedniego porządnego nakarmienia.
Bywała czasem brutalnie szczera, ale była naszą przyjaciółką i zawsze brała mnie w obronę, kiedy ktoś próbował mi dokuczać, a Quinn nie kręcił się gdzieś blisko.
Wsunęłam okulary wyżej na nos i zapytałam:
– Matma?
Alexis jęknęła.
– Tak. Przysięgam, w zeszłym roku uczyli nas już tego paskudztwa.
– To możliwe – stwierdził Quinn i po raz kolejny podrzucił piłkę.
Otworzyłam szufladę jego stolika nocnego i wyjęłam szkicownik i ołówek, które tam trzymałam. Skoro szykowały się nudy, postanowiłam zająć się rysowaniem.
Mama zawsze mówiła, że odkąd tylko nauczyłam się trzymać w ręce kredkę, ozdabiałam każdą możliwą powierzchnię. Kładziono to na karb tego, że szybko się nudziłam. Zgoda, tyle że po prostu nie lubiłam bezczynnie siedzieć. Nie przepadałam za czytaniem czy oglądaniem telewizji, za to byłam w swoim żywiole, mogąc rysować albo malować.
– Gdzie masz ten obrazek, który mi narysowałaś w zeszłym tygodniu? – zapytała Alexis jakiś czas później.
Podniosłam głowę znad rozmazanych konturów piłki i zamrugałam.
– Co?
Alexis wyprostowała nogi, po czym ponownie je skrzyżowała.
– No wiesz, ten ze mną.
– Och. – Jak przez mgłę pamiętałam, że włożyłam go w jeden z jej podręczników, i tak jej właśnie powiedziałam.
Jej niebieskie oczy zasnuły się smutkiem i cicho westchnęła.
– Co się dzieje? – zapytałam. Zerknęłam na Quinna i przekonałam się, że śpi. Rany, rzeczywiście musiał być skonany.
– Nic. – Alexis wzięła do ręki kartkę z odpowiedziami i zaczęła je analizować. Była bystra, ale na dobre oceny musiała sobie porządnie zapracować. Traktowała szkołę tak poważnie, że raz Quinn jej powiedział, że to tylko podstawówka i żeby wyluzowała. Spojrzała mu wtedy twardo w oczy i oświadczyła, że woli być dobrze przygotowana do nauki w liceum.
A on się przymknął.
Ale ja nie mogłam teraz odpuścić. Coś w melancholii, która przemknęła przez jej twarz, sprawiło, że zapragnęłam odkryć jej źródło. Zsunęłam się z łóżka i usiadłam obok Alexis na podłodze. W pokoju słychać było ciche pochrapywanie Quinna.
Ujęłam jej dłoń i lekko uścisnęłam. Przyjrzała się plamom na moich dłoniach, ale nie zabrała ręki.
– Powiedz.
Przygryzła wargę, spojrzała mi w oczy i powiedziała cicho:
– Tata w zeszłym tygodniu wylał bourbon na moją książkę do angielskiego. – Ściągnęłam brwi, bo poczułam irytację w jej imieniu. – Powiedziałaś, że włożyłaś rysunek w jeden z moich podręczników – dodała.
– Och. – Skrzywiłam się i posłałam jej przepraszające spojrzenie. – Kurczę.
– No, książka cała zamokła, więc nie miałam wyboru. Wyrzuciłam ją do kosza.
– Narysuję ci nowy. – Pokiwałam gorliwie głową, żeby wymazać emanujące z niej rozczarowanie.
Jej oczy się zaszkliły.
– Zrobiłabyś to?
Puściłam jej dłoń i ponownie nasunęłam wyżej okulary.
– Kurde, trzeba je w końcu naprawić.
Alexis zachichotała.
– Żeby to zrobić, będziesz musiała pamiętać, aby poprosić swoją mamę.
Wzruszyłam ramionami.
– To prawda.
Z uśmiechem delikatnie poprawiła mi na nosie nowe fioletowe oprawki.
– Fajne okulary. Wyglądasz w nich…
– Inteligentnie? – Uniosłam sugestywnie brwi. – Dojrzale i mądrze? – Przygarbiłam się i mruknęłam: – Pewnie po prostu głupio.
Od lat wybierałam dla siebie fioletowe oprawki. Wiedziałam, że w końcu muszę przestać, bo nie jestem już małym dzieckiem, ale nie potrafiłam.
– Głupio? W życiu. – Jej łagodnemu uśmiechowi towarzyszyło mrugnięcie. – Ale może rzeczywiście wyglądasz w nich ciut mądrzej.
Zaśmiałam się głośno i szybko zerknęłam na łóżko, aby sprawdzić, czy nie obudziłam Quinna.
– Jutro przyniosę ci nowy rysunek. Okej?
Alexis przez chwilę jedynie na mnie patrzyła, aż w końcu zarzuciła mi ręce na ramiona. Z chichotem przewróciłyśmy się na podłogę i w tym momencie usłyszałyśmy, jak mama Quinna, Amy, woła nas na kolację.
Obie wstałyśmy, a ja spojrzałam na Quinna.
– Powinnam go obudzić?
Alexis też na niego spojrzała, po czym z uśmiechem wzięła mnie pod rękę.
– Nieee.
Daisy
teraz
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Suddenly Forbidden
Redaktor prowadząca: Marta Budnik
Wydawca: Agata Garbowska
Redakcja: Aleksandra Zok-Smoła
Korekta: Małgorzata Lach
Projekt okładki: designpartners.pl
Zdjęcie na okładce: © 4 PM production (Shutterstock.com)
Copyright © 2018. Suddenly Forbidden by Ella Fields.
Copyright © 2020 for the Polish edition
by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Copyright © for the Polish translation by Monika Wiśniewska, 2020
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2020
ISBN 978-83-66611-77-1
Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:
www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: [email protected]
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek