Zając zostaje! - Melania Kapelusz - ebook + książka

Zając zostaje! ebook

Melania Kapelusz

4,0

Opis

Antkowi brakuje taty, który mieszka i pracuje w Irlandii. Iwonka jest niemożliwą gadułą i ma wstydliwy kłopot z toaletą. Niewysoka, bojaźliwa Ela często płacze. Oskar nie przepada za gimnastyką, za to uwielbia jeść. W tym roku wszyscy pójdą po raz pierwszy do szkoły. Jakby mało mieli zmartwień i trosk. Czy poradzą sobie ze wszystkim? Na szczęście okaże się, że szkoła nie jest taka straszna!

Książka dla dzieci, które własnie wybierają się do szkoły i odrobinę sie boją.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 52

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (10 ocen)
5
1
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Redakcja: Elżbieta Pałasz

Projekt okładki: Sławomir Kilian

Skład: Leszek Jakubowski

Wersja elektroniczna:

Wydawca: Wydawnictwo Adamada

al. Grunwaldzka 411, 80-309 Gdańsk

www.adamada.pl

ISBN EPUB 978-83-7420-878-9

ISBN MOBI 978-83-7420-879-6

Gdańsk 2015. Wydanie pierwsze

Idę do szkoły!

Antek obudził się przed dziesięcioma minutami. Leżał w łóżku i czuł się nieswojo. Od kilku tygodni miał sześć lat. Sześć lat to nie byle co. To dowód na to, że jest się na tyle dużym, aby chodzić do szkoły. A szkoła to coś zupełnie innego niż przedszkole. Szkoła to tornister, zeszyty, piórniki, podręczniki, stopnie, klasy i prawdziwi nauczyciele. Same poważne rzeczy. Był dumny, że od dziś będzie uczniem. Od dawna czekał na ten dzień. Ale z drugiej strony przedszkole dobrze znał: panie i dzieci, i sale, i zabawy. A w szkole wszystko miało być nowe. Zastanawiał się, co by było, gdyby pomylił klasy. Przecież nikt by o tym nie wiedział, skoro nikt go nie znał. Przesiedziałby cały dzień nie tam, gdzie trzeba. Porzucony, samotny. Pewnym pocieszeniem było to, że mama miała go odprowadzać do szkoły. Ona chyba będzie wiedziała, która klasa jest jego. Na wszelki wypadek postanowił szybko się ubrać i ją obudzić.

Wszedł do jej pokoju i zbliżył się do łóżka.

– Wstajesz? – zapytał cicho i delikatnie potrząsnął mamę za ramię. – Mamo!

– Co? Już? – Mama przetarła oczy i zaspana spojrzała na synka. Antek stał z tornistrem na plecach. – Jesteś ubrany? – zdziwiła się. Spod swetra chłopca wystawała góra od piżamy. – Która godzina? Czy ja zaspałam?

– Właśnie, zaspałaś! – odparł Antek. – Musimy się pośpieszyć. Nie chcę się spóźnić pierwszego dnia do szkoły.

Mama włożyła okulary i spojrzała na budzik.

– Ależ kochanie, jest piąta rano. Lekcje zaczynają się o ósmej. Mamy trzy godziny. To bardzo dużo.

– Tak się mówi. – Antek wzruszył ramionami. – Ale wiesz, lepiej, żebyśmy nie pomylili pięter czy czegoś innego. W tej szkole. Wygląda na dużą.

– Zdążymy na czas.

– Na pewno? – powątpiewał Antek.

– Tak, na pewno. Mam pomysł. Rozbierz się i wskocz na chwilę do mojego łóżka.

– Ale obiecaj, że się nie spóźnimy.

– Obiecuję. I obiecuję, że dzisiaj zadzwonimy do taty.

Tata Antka był w Irlandii. Kiedy tam pojechał – tego Antek nie pamiętał. Był jeszcze mały, więc to musiało być dawno. Tata prawie nigdy ich nie odwiedzał. Tak przynajmniej zdawało się Antkowi. Przyjeżdżał zwykle na święta i trochę w lecie. Ale święta są tak rzadko i tak długo trzeba na nie czekać. Tata dzwonił raz w tygodniu. I to też wydawało się Antkowi bardzo mało. W wyjątkowych sytuacjach to oni z mamą telefonowali do niego. Więc w sumie dobrze, że dziś idzie do szkoły. Przynajmniej porozmawia z tatą.

Antek zdjął ubranie, pod którym miał piżamę, i wszedł pod kołdrę.

– Pewnie trochę się denerwujesz – powiedziała mama.

Chłopiec wzruszył ramionami.

– Nie chcę się spóźnić. I tyle.

– Kiedy ja pierwszy raz szłam do szkoły, byłam przerażona. Schowałam się przed babcią.

– Naprawdę? Gdzie się schowałaś?

– W szafie pod płaszczami – odezwała się babcia Ala, wchodząc do pokoju.

Babcia miała na sobie miękki niebieski szlafrok. Kok, w który poprzedniego dnia upięła swoje srebrne włosy, teraz przekrzywił się trochę na lewą stronę.

– Długo nie mogłam jej znaleźć. – Babcia ziewnęła. – Ale twojej mamie zrobiło się zimno i kichnęła. To ją wydało.

– Więc upierałam się, że jestem chora i nie mogę iść.

– I co? – dopytywał Antek.

– Babcia powiedziała, że w szkole będę miała koleżanki i kolegów. I miłą panią.

– Uwierzyłaś?

– Nie – zaśmiała się mama. – A jednak okazało się, że babcia miała rację.

– Babcie zawsze mają rację – wtrąciła babcia Ala.

– Wtedy poznałam moją najlepszą przyjaciółkę.

– Ciocię Halinkę! – ucieszył się Antek.

– Tak, ciocię Halinkę – powiedziała mama. – I choćby z tego powodu warto było pójść do szkoły. Zresztą te wszystkie nowe rzeczy były bardzo interesujące.

– A nie przeszkadzało ci, że te nowe rzeczy były… no… nowe?

– I takie nieznane? – domyśliła się mama.

– Właśnie – przytaknął Antek.

– Ani się obejrzałam, wszystko już było znajome. Zawsze tak jest.

– Całkiem zawsze?

– Całkiem zupełnie zawsze – odparła mama poważnie.

Spojrzała na tornister. Był bardzo wypchany.

– Co ty tam masz? – zapytała.

– Same najważniejsze rzeczy – odparł chłopiec. – Piórnik, blok do rysowania, plastelinę…

– I już?

– Jeszcze kredki.

– Nic więcej?

– No prawie.

– Pokażesz mi? – spytała mama.

Antek podał tornister. Mama z babcią zajrzały do środka. Między szkolnymi przyborami było coś dużego i miękkiego. To coś miało czarny haftowany nos i długie uszy. Cztery żółtawe łapki i aksamitne ubranko w brązowo-zielone wzorki.

– Czy to August? – spytała mama, wyciągając z tornistra pluszowego zająca.

– Tak – odparł Antek.

– Też się wybiera do szkoły?

– Tak – wybąkał chłopiec.

– Czy on nie jest za młody? Chyba nie ma jeszcze sześciu lat?

– To prawda… – Antek się zawahał. – Dlatego pewnie bałby się pójść sam. Więc obiecałem, że zabiorę go ze sobą.

– Dobrze zrobiłeś – powiedziała mama i wsadziła Augusta z powrotem między zeszyty.

 

Bardzo nowa klasa

Antek z mamą weszli na pierwsze piętro szkoły. Stanęli przed klasą. Antek odczytał na drzwiach napis: I A. Trzymał mamę mocno za rękę. Weszli do środka. Klasa nie przypominała znanej mu dobrze sali w przedszkolu. Na środku nie było czerwonego dywanu w kształcie kwiatu, tego samego, w którym kiedyś mało nie zrobił dziury nożyczkami. Pod ścianami nie stały kosze z kolorowymi zabawkami. Sala była wypełniona rzędami stolików. Przy każdym z nich dosunięte były dwa krzesła. Wszystko z jasnego drewna. Krzesła były duże. Nie nadawały się do przedszkola, bo mniejsze dzieci nie potrafiłyby się na nie wdrapać. Z przodu klasy stało biurko dla nauczyciela.

Nad biurkiem na ścianie wisiała wielka zielona tablica. W przedszkolu tablica była mała i na nóżkach. Każde dziecko z łatwością mogło na niej rysować. Antek jeszcze raz spojrzał na tablicę w klasie i pomyślał, że sięgnąłby ręką najwyżej do połowy. Z tyłu klasy znajdowały się szafki – niebieskie, czerwone i zielone. A na oknie stały doniczki z kwiatami. To prawda, że sala była ładna i kolorowa. Ale było w niej też coś poważnego. Może z powodu liter i cyfr przypiętych w różnych miejscach. I tej ogromnej mapy wiszącej z tyłu.

W klasie było dość głośno. Antek nie czuł się pewnie, ale puścił rękę mamy. Nikt nie musiał wiedzieć, że jest mu nieswojo. Był chłopakiem, a do tego wyglądał na starszego niż sześć lat. Z powodu wzrostu.

Przy biurku stanęła pani, wysoka i szczupła. Jasne włosy opadały jej prawie do ramion. Była uśmiechnięta i zadowolona. Tak jakby ktoś obiecał, że zaraz przyniesie jej ulubione ciasto.

– To