Zagrabiona historia Solidarności. Został tylko mit - Bruno Drwęski - ebook

Zagrabiona historia Solidarności. Został tylko mit ebook

Bruno Drwęski

4,0

Opis

Gdyby ludziom pierwszej Solidarności, strajkującym w Stoczni Gdańskiej lub gdzie indziej, ktoś mówił, że celem Solidarności będzie zwracanie pałaców, kamienic czy placów, zostałby uznany za prowokatora nasłanego przez Służbę Bezpieczeństwa. Okazało się, że rację mieli prowokatorzy. Zwyciężyła „chytrość rozumu historycznego” czy zwykła chytrość? Tak czy inaczej, ludzie pierwszej Solidarności zostali wystawieni do wiatru, do czego wstyd im się przyznać. O tym jest ta książka.

Bronisław Łagowski

Bruno Drwęski – urodzony w Montrealu politolog, historyk i publicysta. Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Uniwersytetu Pantheon-Sorbonne. Specjalizuje się w najnowszej historii Polski, dziejach europejskiego ruchu robotniczego i problemach postaw politycznych. Profesor w Narodowym Instytucie Języków i Cywilizacji Wschodnich (INALCO) w Paryżu. Autor wielu publikacji, członek redakcji szeregu francuskich i polskich czasopism naukowych, m. in. „Outre-Terre. Revue française de géopolitique”, „La Pensée Libre”, „Revue des Études Slaves” i "Multicultural Studies". Prezentowana polskiemu czytelnikowi książka ukazała się w r. 2019 we Francji.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (6 ocen)
3
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału:Une solidarité qui a coûté cher! Histoire populaire de Solidarność: Révolution dans le socialisme ou „révolution colorée” antisocialiste? Éditions Delga, Paris 2019
Redakcja: ALEKSANDRA PAŃKO
Korekta: ADK Media
Okładka, opracowanie graficzne: KATARZYNA BŁAHUTA
Źródła zdjęć: Agencja Gazeta, Archiwum Ośrodka Karta, East News, Forum, Fotonova, PAP, Reporter i Wikipedia
Zdjęcie na okładce: Forum
Copyright by Bruno Drwęski Copyright for the Polish edition by Fundacja Oratio Recta Copyright for the Polish translation by Jarosław Dobrzański
ISBN 978-83-64407-75-8
Wydawca Fundacja Oratio Recta ul. Inżynierska 3 lok. 7 03-410 Warszawatygodnikprzeglad.plsklep.tygodnikprzeglad.pl e-mail:[email protected]

Bruno Drwęski

PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGO

Po upływie 30 lat od dojścia do władzy przywódców Solidarności nadszedł czas na bilans. W tym celu musimy zrozumieć, czym był realny socjalizm i jak powstał ruch społeczny zrodzony z protestu w sierpniu 1980 roku. Pod koniec wojny, wśród ruin i cmentarzysk milionów pomordowanych, nielicznym z początku i często odizolowanym komunistom udało się zorganizować Polaków do odbudowy kraju. Pomimo niedociągnięć Polska Ludowa przywróciła nie tylko dumę narodową, ale także żywotność kulturową i społeczną, która miała wielokrotnie się przejawiać po 1945 roku. Paradoksem tej historii było to, że po ponad 30 latach realnego socjalizmu system ten wytworzył opozycyjny związek zawodowy.

Narodziny Solidarności były chaotyczne, jednak były nie przyczyną, ale konsekwencją kryzysu spowodowanego niedocenianiem potrzeb tworzonych przez socjalizm. Nieświadomość wielu socjalistycznych przywódców co do rezultatów wychwalanych przez nich zasad doprowadziła do coraz większych nieporozumień, potem niezadowolenia, a w końcu buntu. Eskalacja ta stworzyła ogromną szansę dla Stanów Zjednoczonych i sił kapitału, które dążyły do zmiany relacji kapitał-praca istniejących na świecie od 1945 roku. Wykorzystały do tego luki systemu, bo komuniści, choć otrzymali liczne ostrzeżenia: NRD 1953, Polska i Węgry 1956, Czechosłowacja 1968 itd., nie wyciągnęli wniosków z efektów ogromnego postępu kulturalnego, nie docenili też celów przeciwnika, za to przeceniali spójność i siły obozu socjalistycznego. Mimo że wiele kadr PZPR skorzystało z możliwości kształcenia i awansu społecznego, jakie otworzył nowy ustrój, często zachowały przedsocjalistyczną mentalność, indywidualistyczną kulturę drobnego przedsiębiorcy i fascynację blichtrem zachodniego społeczeństwa. Walka klas nie jest drogą usłaną różami, to prawdziwa wojna. Zamiast zgodzić się na skonfrontowanie przyzwyczajeń z nową sytuacją, z jej wyzwaniami, wielu przywódców partyjnych umościło się w niej wygodnie, uznając swoją pozycję za ostateczną.

Wspomnienia jednego z liderów francuskiego związku zawodowego CGT, Jeana-Pierre’a Page’a, z pochodzenia, przez matkę, Polaka, pomagają zrozumieć proces, który doprowadził do odejścia Solidarności od jej pierwotnej bazy pracowniczej. CGT, Powszechna Konfederacja Pracy, powitała najpierw delegację oficjalnych polskich związków zawodowych, Centralnej Rady Związków Zawodowych, latem 1980 roku, kiedy już rozpoczęły się strajki w Stoczni im. Lenina. Dla tych związkowców, członków PZPR, sytuacja pozostawała pod kontrolą i nie było czym się martwić. Rok później, w październiku 1981 roku, to już Solidarność przybyła do francuskich związków zawodowych. Jean-Pierre Page w przedmowie do francuskiego wydania tej książki tak to opisywał:

Otrzymałem telefon od Georges’a Séguy. Powiedział, że przywódca Solidarności Lech Wałęsa przyjeżdża do Paryża. To nie były już tylko strajki, które się zwielokrotniły, ale pojawienie się tego, co nazwano niezależnym związkiem zawodowym. Wkrótce mieliśmy odkryć, że nie był aż taki niezależny! Sekretarz generalny CGT poinformował mnie, że wszystkie francuskie konfederacje związkowe zamierzają powitać delegację Solidarności na lotnisku Orly i że moja obecność jest potrzebna. W tym dniu pojechałem po Lecha Wałęsę, Bronisława Geremka i całą delegację, aby zabrać ich z samolotu na konferencję prasową w obecności liderów ZZ CGT, CFDT, CFTC, FO, FEN. (...)

Tego dnia pojawiło się wiele otwierających oczy niespodzianek. Ujawniły one myśli Wałęsy oraz intelektualistów, którzy mu towarzyszyli, a raczej go pilnowali. Dyskusja, naznaczona wymijającymi odpowiedziami, była intensywna, ale pozostawiła uczestników w wielkim zakłopotaniu. Działaczki CGT osłupiały, kiedy Wałęsa wyjaśnił im swoją koncepcję roli kobiety: matka w rodzinie, dobra katoliczka, ograniczona do zadań domowych: dzieci, gotowania, sprzątania. Wydawało się to tym bardziej szokujące, że w zasadzie Solidarność narodziła się z powodu zwolnienia robotnicy i działaczki, Anny Walentynowicz. W rzeczywistości, jak zobaczymy później, było to nie przejęzyczenie, ale głębokie przekonanie Wałęsy. Dla wielu takie widzenie spraw było niespodziewane. Media przecież tyle trąbiły na temat nowoczesności i odnowy uosabianej przez ten związek zawodowy!

A to było akurat to, Solidarność. A co z samorządnością i z kontrolą pracowniczą w przedsiębiorstwach, jak on to widział? W tym czasie dużo debatowano na te tematy w CGT i CFDT, były nawet pewne próby z samorządnością. A dla niego i jego towarzyszy to wszystko było bardzo niejasne, był to bardziej frazes, hasło niż cokolwiek innego.

Wieczorem, na kolacji, sytuacja stała się wręcz surrealistyczna! Wobec demonstrowanej przez Wałęsę ignorancji historycznej Henri Krasucki[1], który reprezentował kierownictwo CGT, w końcu dał mu wykład na temat historii Polski. Tymczasem my rozmawialiśmy z Geremkiem, Mazowieckim, Cywińskim. Nasza wymiana zdań wkrótce przybrała charakter polityczny. Na nasze pytania dotyczące kierunków rozwoju Solidarności ich odpowiedzi były bardzo jasne. Sprawy czysto związkowe nie były głównym przedmiotem ich zainteresowania, a nawet wcale się nimi nie interesowali. Ważna była władza, a tym samym zmiana ustroju. Dla naszych rozmówców Solidarność była więc tak naprawdę koniem trojańskim i niczym więcej. Podobnie jak Bronisław Geremek inni członkowie delegacji należeli kiedyś do PZPR. Nasza dyskusja nie toczyła się według norm dyplomatycznych, ich zamiary były jasne, tak jak środki polityczne, jakimi dysponowali. Później odkryto, że oprócz środków politycznych istniało znaczące międzynarodowe wsparcie finansowe. Co do CGT, oni uznali, że musimy wybrać: z nimi, tak jak to zrobiła CFDT, albo przeciw nim! (...)

Solidarność nie pojawiła się ot tak, nagle, na spokojnej scenie, jej narodziny umożliwiła powolna ewolucja społeczeństwa. Ukryte motywacje jej przywódców były bardziej polityczne niż związkowe. Od samego początku uzyskała bezwarunkowe międzynarodowe poparcie najbardziej antykomunistycznych związków zawodowych, które również zapewniały o swoim apolitycznym i rzekomo niezależnym, czysto związkowym charakterze. Spieszyły jej z pomocą. Nie było w tym właściwie nic nowego, bo już w roku 1956 Międzynarodowa Konfederacja Wolnych Związków Zawodowych (obecnie przekształcona w Międzynarodową Konfederację Związków Zawodowych) z pomocą AFL-CIO i CIA zebrała kwotę 850 tys. dolarów na sfinansowanie węgierskiego funduszu solidarności[2]. Więc były precedensy...

W ciągu 10 lat, jakie upłynęły od momentu, w którym strajkujący robotnicy gdańscy zażądali rozszerzenia zdobyczy socjalnych przyniesionych przez socjalizm, przeszliśmy do ideologicznego, a następnie politycznego upadku tzw. obozu pokoju. Robotnicy polskich stoczni, kopalń czy przemysłu stalowego po okresie strajków, demonstracji, stanu wojennego, represji, działań nielegalnych ustąpili miejsca intelektualistom i ekonomistom, którzy mieli dojścia na zachodnie salony. Następnie w ciągu kilku miesięcy doszło do wstrząsu społecznego, z którego skutkami narody Europy Wschodniej do dziś się nie uporały.

W PZPR część kadr, głównie aparatu gospodarczego, skorzystała z okazji, jaką było powstanie Solidarności, aby realizować swoje pomysły, które miały na celu wcale nie obronę osiągnięć socjalizmu, czyli publicznej własności środków produkcji, lecz przeciwnie – likwidowanie ich. Z kolei doradcy Solidarności, którzy wspinali się po szczeblach drabiny społecznej często dzięki PZPR lub korzystając z jej pasów transmisyjnych, zrywali z nią wraz z rozwojem swoich kontaktów i sieci popleczników na Zachodzie, zawężaniem się możliwości rozwoju własnej kariery oraz rosnącą biernością systemu, co popchnęło ich do przechodzenia od rewizjonizmu, przez trockizującą lewicowość, następnie socjaldemokratyzm, do wizji socjalliberalnej, a na końcu czysto liberalnej.

W partii, podobnie jak w Solidarności, pojawiło się środowisko, które kierowało system ku czemuś mdłemu i kompatybilnemu z postkeynesowskim kapitalistycznym Zachodem. Inni marzyli wprost o liberalizmie związanym z ponadnarodową Europą, z NATO, pod amerykańskim przywództwem. Co stało się realistyczne od momentu, gdy Reagan przyjął kurs na nową zimną wojnę, ZSRR został wepchnięty w afgańską pułapkę zastawioną przez Zbigniewa Brzezińskiego i gdy ogłoszenie stanu wojennego w Polsce dopełniło w oczach wielu opozycjonistów delegitymizacji idei odnowy socjalizmu. Ta ewolucja ograniczała się właściwie do warstwy intelektualistów, podczas gdy ludność była coraz bardziej zdezorientowana, z jednej strony zafascynowana pozornym bogactwem mieszkańców państw zachodnich, choć z drugiej nie życzyła sobie likwidacji zabezpieczeń społecznych, jakie przyniósł realny socjalizm. To w tym kontekście masowa Solidarność robotnicza lat 1980 i 1981 rozpadła się po ogłoszeniu stanu wojennego, zostawiając po sobie dość odizolowane podziemne grupki, czasem bardziej robotnicze, czasem bardziej inteligenckie.

Trzeba także wziąć pod uwagę Kościół, podzielony na pragmatyków powściągliwych w obliczu „dekadencji moralnej” Zachodu i radykalnych antykomunistów. Watykan wpadł w tym okresie w ręce Opus Dei i był pod wpływem zamożnego Kościoła niemieckiego. Wybrano polskiego papieża, który, chociaż cechował się wrażliwością społeczną, był silnie antykomunistyczny – stąd jego zbliżenie z Reaganem.

Sytuacja międzynarodowa popychała z kolei kapitał do zdobywania nowych rynków, bo od połowy lat 70. był on w kryzysie, zagrożony zmniejszaniem się stopy zysku. Grupy interesu, które kapitaliści finansowali, odgrywały istotną rolę w Polsce i poza nią. Nie można też pominąć wpływu polskiej emigracji, od dawna zdominowanej przez zwolenników Polski tradycjonalistycznej, która po 1945 roku prawie zniknęła, ale na Zachodzie wciąż cieszyła się poparciem najbardziej reakcyjnych kręgów. Zachodnie lobbies i fundacje interesowały się wszystkim: uniwersytetami, mediami, środowiskami ekonomistów, polskimi stypendystami na Zachodzie, a także związkami zawodowymi. Odrzucano często racjonalne i obiektywne podejście. Używano do propagandy też prawie wszystkiego, od najbardziej etnocentrycznego i emocjonalnego nacjonalizmu po różne odcienie konserwatyzmu i powierzchownego goszyzmu, izolując, marginalizując i bojkotując tych, którzy temu prądowi stawiali opór, tym bardziej że stan wojenny przyczynił się do delegitymizacji systemu i polaryzacji zachowań.

Mało która w historii siła twierdząca, że opiera się na ruchu związkowym, a nawet na samorządności pracowniczej, otrzymywałaby aż takie wsparcie środowisk konserwatywnych. Sprawiedliwość społeczna, prawo udziału pracowników w zarządzaniu przedsiębiorstwem, niezależność związkowa – wszystko to zostało wykorzystane i zapomniane, jak tylko zaczęto dochodzić do władzy. Elity wolały marzyć o swobodzie podróżowania, nowoczesności, inwestycjach zagranicznych, swobodzie przedsiębiorczości, otwartych rynkach, dobrobycie, efektywności, kompetencji, Europie, nie precyzując jednak, co to oznacza.

Niezależnie od tego, czy tym, którzy wówczas byli chronieni przed konkretnymi skutkami walki klas, podobało się to, czy nie, imperializm nie zniknął i dążył do zmiany układu sił powstałego po II wojnie światowej. Wykorzystywał zaś zbiurokratyzowanie coraz bardziej tracącego oddech realnego socjalizmu, karierowiczostwo i dążenie do „dogonienia Ameryki”. Popieraniu Solidarności towarzyszyła ofensywa ideologiczna mająca na celu stopniowe zdyskredytowanie ideałów socjalizmu i postępu społecznego, choć w latach 80. wiele artykułów w prasie podziemnej pokazywało, że nadal dominują one w poglądach dołów opozycyjnych, w tym tych najbardziej antykomunistycznych. Nigdy przed rokiem 1989, poza wąskimi kręgami intelektualnymi, nie mówiono o promowaniu wartości neoliberalnych, co najwyżej używano terminu „rynek”, ostrożnie unikając słowa „kapitalizm”.

Nie można pisać o historii Solidarności, nie wspominając o roli AFL-CIO, Amerykańskiej Federacji Pracy-Kongresu Przemysłowych Związków Zawodowych, której aparat był od początku zimnej wojny ściśle związany z establishmentem waszyngtońskim[3]. Przewodniczący AFL-CIO, Lane Kirkland, był skrajnym antykomunistą, który wycofał się z krajowych obowiązków i poświęcił departamentowi międzynarodowemu federacji oraz realizowaniu ekspansjonistycznych strategii USA. Środki finansowe amerykańskiego związku zostały uruchomione już w 1980 roku, za pośrednictwem Polish Workers Aid Fund. Kirkland uznał, że „kwestia polska nie jest wewnętrznym polskim problemem”. Wykorzystywał swoje kontakty z CIA i wielkim biznesem w ścisłej współpracy z Irvingiem Brownem, który kierował biurem AFL-CIO w Europie. David Dubinsky, członek Rady Wykonawczej AFL-CIO, powiedział, że jego związek powinien zostać nazwany AFL-CIA. Irving Brown zresztą odegrał po wojnie ważną rolę w antykomunistycznym rozłamie ZZ CGT we Francji, który doprowadził do powstania ZZ CGT-FO (FO, czyli Force Ouvrière, Siła Robotnicza). Już w tym czasie dowożenie walizek dolarów miało osłabić CGT i CGIL, Włoską Powszechną Konfederację Pracy, podczas gdy DGB, Federacja Niemieckich Związków Zawodowych, utworzona pod egidą amerykańskich władz okupacyjnych, wspierała AFL-CIO. Irving Brown wiele lat później przyznał, że jako agent CIA, w dużej mierze finansowany przez CIA, firmy i administrację amerykańską, przyczyniał się do powstawania frakcji związków zawodowych. Wraz z Jayem Lovestone’em odegrał kluczową rolę w powstaniu rozłamowej organizacji antykomunistycznych związków zawodowych, doprowadzając w 1949 roku do oderwania się od Światowej Federacji Związków Zawodowych (WFTU) tzw. Międzynarodowej Konfederacji Wolnych Związków Zawodowych (ICFTU), która stała się zalążkiem utworzonej w 2006 roku Międzynarodowej Konfederacji Związków Zawodowych (ITUC). Nic dziwnego, że po antykomunistycznych manewrach w Europie Zachodniej ci bardzo szczególni związkowcy zaczęli się troszczyć o Europę Wschodnią. George Cabot Lodge, milioner, pracownik naukowy i ambasador USA, zauważył: „Dzisiejszy mało znany związkowiec może być jutrzejszym premierem lub prezydentem”[4]. AFL-CIO skorzystała również z poparcia National Endowment for Democracy[5], utworzonej przez Ronalda Reagana w 1983 roku, aby, jego zdaniem, „zrobić to, czego CIA nie mogła zrobić”. George Meany, poprzednik Kirklanda, już wcześniej założył American Institute for Free Labor Development (AIFLD)[6], dysponujący środkami finansowymi przeznaczonymi na penetrację ruchów związkowych. W połowie lat 70. wiele osób z różnych krajów Europy Wschodniej skorzystało ze szkoleń Departamentu Pracy USA. Wszystkie te programy zostały zainicjowane już w latach 50. przez nazistowskiego generała Reinharda Gehlena, który stanął na czele zachodnioniemieckiej służby szpiegowskiej i miał otrzymywać na takie działania około 6 mln dolarów rocznie[7].

Ważny był udział AFL-CIO i prozachodniego reformistycznego międzynarodowego ruchu związkowego w przejęciu Solidarności, a także pomoc CFDT, Francuskiej Demokratycznej Konfederacji Pracy. Wiemy dziś, o jak istotne sumy chodziło, nawet jeśli wiele pozostaje jeszcze do odkrycia. Ostatecznie zarówno w Polsce, jak i na świecie Solidarność była jednym z instrumentów osłabienia walki o prawa pracujących, wzmocnienia polityki antyspołecznej oraz quasi-religijnej promocji NATO, UE i zachodniej polityki interwencji wojskowej, ze szkodą dla suwerenności narodów.

Ile milionów Polaków musiało wyemigrować, jaki drenaż mózgów nastąpił od czasu zwycięstwa liderów Solidarności? I co się stało z milionami jej członków z roku 1980? Te kwestie pozostają do omówienia. Przy sporządzaniu bilansu ery Solidarności trzeba będzie je uwzględnić. W naszej książce staramy się prześledzić, co sprawiło, że Polska wbrew woli weszła w świat, na który nie była przygotowana, co pokazują, jeśli dobrze je przeanalizować, wybory z czerwca 1989 roku, podważające legendę Solidarności.

Rozbicie obozu Solidarności po 1989 roku, nawet jeśli opierało się na rywalizacji jednostek i celowo niejasnych zasadach politycznych, nie mogłoby nastąpić, gdyby sytuacja była dobra i zostałby zagwarantowany postęp społeczny. Ale prawdą jest też, że obóz związkowy z przeciwnej strony, czyli OPZZ, był w trudnej sytuacji, sabotowany od wewnątrz przez liberalną ekipę PZPR, która przejęła ster w końcu lat 80. Mimo że były organizacjami kilkumilionowymi – Solidarność w roku 1980 i OPZZ w 1989 – oba związki po 1989 roku jednocześnie stopniały jak śnieg na słońcu. Dziś to jedynie skromny aparat, najczęściej uzupełniony siecią działaczy w kilku zakładach pracy. To samo zjawisko można zresztą zaobserwować w większości krajów, gdzie wyrzeczenie się walki klasowej przez przywódców związkowych doprowadziło do utraty ich legitymacji i reprezentatywności, nawet jeśli WFTU, mającej komunistyczne korzenie, udało się odbudować część swojej siły, skoro obecnie liczy 100 mln członków w 135 krajach – wobec reformatorskiej ITUC, która przez pewien czas marzyła o byciu jedynym związkiem zawodowym na świecie. Siłą ITUC i ETUC, Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych, pozostaje ich zdolność do finansowania liderów związkowych na całym świecie, dzięki środkom, które otrzymują od lobbystów, fundacji, instytucji publicznych i prywatnych, na szczeblu krajowym, europejskim i światowym.

Paryż, 19 maja 2020

Uroczystość wyświecenia nowej siedziby NSZZ „Solidarność” Regionu Mazowsze, lipiec 1981, Warszawa. Fot. J.P. Czarnecki/East News

I.

WPROWADZENIE

Z powodów geopolitycznych, historycznych, kulturowych, ideologicznych, a także religijnych Polska w latach 1944–1989 zajmowała w obozie socjalistycznym centralne miejsce, będąc jednocześnie obszarem szczególnie intensywnych manewrów ideologicznych i politycznych przez cały czas konfrontacji między kapitalizmem a realnym socjalizmem. Jednak dopiero wraz z wyborem polskiego papieża w październiku 1978 roku i serią wielkich strajków z lata 1980 roku odegrała na arenie międzynarodowej rolę symboliczną, wyrażoną poprzez pojawienie się Solidarności (Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”), która w dużej mierze przyczyniła się do delegitymizacji w Polsce, ale i w świecie, systemu społecznego stworzonego w następstwie rewolucji październikowej 1917 roku.

Solidarność niewątpliwie obrosła legendą, zarówno w Polsce, jak i na arenie międzynarodowej, do tego stopnia, że badanie jej historii z należytym dystansem stało się dziś bardzo trudne. Przekształciła się bowiem w samoutrwalający się mit, usprawiedliwiający wszystko, co zaszło od 1980 roku, z perspektywy nadrzędnego celu – wykorzenienia komunizmu i ustanowienia jednobiegunowego świata kapitalistycznego skupionego wokół potęgi Ameryki i jej imperialistycznej, neoliberalnej, neokonserwatywnej ideologii „końca historii”. Jednocześnie ta ogromna mobilizacja społeczna Polski w 1980 roku, prowadząca do powstania Solidarności i innych organizacji: zawodowych, rolniczych, studenckich, ekologicznych, kulturalnych itp., które przyłączyły się do tego, co miało być tylko związkiem, a stało się ruchem społecznym o charakterze de facto politycznym – od samego początku była bardzo niejednoznaczna i zróżnicowana. Targały nią silne sprzeczności wewnętrzne, które ujawniły się, choć w zniekształconej postaci, już w końcu 1989 roku, zaledwie kilka miesięcy po zmianie systemu politycznego. W rzeczywistości opierały się one na ukrywaniu konfliktów, dających się zaobserwować już w momencie powstawania związku, którego potęga osiągnęła szczyt w roku 1981, gdy udało mu się zebrać prawie 10 mln z ponad 12 mln zrzeszonych wówczas w związkach pracowników zarobkowych, tzn. czterech na pięciu pracujących i pobierających wynagrodzenie Polaków.

Działania Solidarności i jej współpracowników w 1981 roku doprowadziły do takich rozbieżności, że gdy rząd nagle uderzył, przechodząc 13 grudnia do rozwiązania siłowego, czyli ogłoszenia stanu wyjątkowego („stanu wojennego”), społeczeństwo polskie było kompletnie wyczerpane, zdezorientowane i rozczarowane. Władza mogła zdekapitować związek, nie napotykając zmasowanego oporu ludności. Dynamika Sierpnia 1980 została w tym momencie zastopowana, a Solidarność jako ruch pracowniczy, organizacja masowa i związek zawodowy już nigdy nie podniosła się po tej porażce, nawet jeśli niektórym jej przywódcom i aktywistom udało się odtworzyć w 1982 roku organizację podziemną, która korzystała ze wsparcia państw kapitalistycznych, części Kościoła katolickiego i pewnego odłamu społeczeństwa.

Legenda Solidarności opierała się w Polsce na odniesieniu do historii rządu powstańczego z roku 1863, podziemnych partii politycznych przed rokiem 1918 i Polskiego Państwa Podziemnego podczas okupacji hitlerowskiej. Analiza relacji między podziemnymi strukturami związku zawodowego w kraju a jego przedstawicielstwami na Zachodzie dowiodła jednak istotnej różnicy pomiędzy przeszłością polskich ruchów oporu a Solidarnością. W tym ostatnim przypadku oryginalne dokumenty odnoszą się bowiem głównie do kwestii finansów lub reprezentacji związkowej na arenie międzynarodowej, a jedynie w niewielkiej mierze do strategii politycznej. Ponadto niezależnie od legendy rzecz dotyczy przede wszystkim konfliktu wewnętrznego w polskim społeczeństwie, a nie walki o niepodległość, cokolwiek by myśleć o ówczesnych relacjach między Polską Ludową a Związkiem Radzieckim. Dokumenty te pokazują również, jak ważne były powiązania kierownictwa upadłego związku z ośrodkami wpływów państw zachodnich. Rodzi to pytanie o zakres autonomii podziemnego kierownictwa związkowego w kraju, nawet jeśli pozostawało ono uznanym ośrodkiem decyzyjnym. Jeżeli odwołujemy się do konfliktu blokującego rozwój Polski w latach 80. w wymiarze nie tylko konfliktu wewnętrznego, ale także pod względem zakresu suwerenności narodowej – czy, przeciwnie, z perspektywy „ograniczonej suwerenności” – musimy tę ostatnią kwestię rozpatrywać zarówno w kontekście relacji rządu warszawskiego z jego radzieckim protektorem, jak i uwzględniając organizację opozycji w jej relacjach z ośrodkami wsparcia na Zachodzie. Mieliśmy bowiem do czynienia ze sporem między Polakami, którzy byli ściśle związani z obiema stronami międzynarodowego konfliktu tamtej epoki, konfrontacji mocarstw i systemów społecznych. Kwestia niezależności staje się zatem względna, nawet jeśli używano i nadużywano, zresztą po obu stronach sporu, argumentacji oraz imaginarium patriotycznego w celu uzasadnienia swoich wyborów, a często pomniejszenia znaczenia czynnika klasowego, który z przyczyn historycznych nie miał w Polsce tej emocjonalnej i obiektywnej wagi, jaką mógłby mieć w rzeczywistości. Może to sugerować, że rządowy aparat represyjny nigdy nie był w stanie lub nie chciał naprawdę pozbawić podziemnej organizacji zdolności do działania. Metodologia analityczna zaczerpnięta z nauk marksistowskich wymaga od nas znalezienia klasowych korzeni wszystkich konfliktów, krajowych i międzynarodowych, a konflikt, który rozwinął się w Polsce po strajkach robotniczych z lata 1980 roku, w naszej opinii nie jest wyjątkiem od tej struktury analitycznej, nawet jeśli duża część środowisk prawicowych i lewicowych nie mogła bądź nie chciała się nią posługiwać, co pozwoliło na rozwinięcie się mitu Solidarności, który do dziś utrudnia zrozumienie tego, czym był realny socjalizm.

Dla liderów organizacji podziemnej ich relacje z państwami zachodnimi miały podstawowe znaczenie, choćby ze względów finansowych. Pomaga to zrozumieć, dlaczego to opcja ideologiczna, polityczna, gospodarcza i społeczna, która w tym czasie dominowała na Zachodzie, zdobyła ostatecznie pierwszeństwo przed wyborem na rzecz samorządności robotniczej dokonanym w sposób demokratyczny podczas pierwszego zjazdu związku we wrześniu 1981 roku.

W momencie ogłoszenia stanu wojennego, a nawet nieco wcześniej, partia usytuowana w centrum władzy, Polska Zjednoczona Partia Robotnicza (w zasadzie marksistowsko-leninowska), straciła jedną trzecią z 3 mln zwolenników, należących do niej w początkach roku 1981, podczas gdy zepchnięty do podziemia związek mógł polegać jedynie na garstce swoich działaczy, co należy porównać z prawie 10 mln osób, które początkowo dołączyły do ruchu. Stan wojenny spowodował zatem zniechęcenie po obu stronach i częściowo wytworzył próżnię polityczną, którą miały wykorzystać siły zdecydowane doprowadzić, bardziej odgórnie niż oddolnie, do odejścia Polski od socjalizmu, czego jednak żadna organizacja, czy po stronie władzy, czy opozycyjna, nie ośmieliłaby się głosić otwarcie aż do końca 1989 roku. To temat, nad którym warto się zastanowić, tymczasem jest on systematycznie usuwany z dyskursu politycznego po 1989 roku, zarówno w Polsce, jak i poza nią. Dzieje walki klasowej w realnym socjalizmie w dużej mierze pozostają jeszcze do napisania.

W wywodzących się z Solidarności strukturach podziemnych pogłębiały się podziały, które zarysowały się pod koniec 1980 roku. Najpierw był to rozdźwięk między wrażliwością robotniczą a inteligencką, krzyżującą się następnie z wrażliwością „lewicy laickiej”, prozachodnią, mniej lub bardziej wrogo nastawioną do tendencji „narodowo-katolickiej”[8]. Poza tym w latach 1982–1989 pewna liczba przywódców zarówno Solidarności, jak i PZPR mogła podjąć równoległą lub prywatną działalność gospodarczą. Początkowo działalność ta była ograniczona przez restrykcyjne przepisy, ale pozwoliła na pojawienie się po raz pierwszy w polskiej historii autentycznego nurtu zainteresowanego propagowaniem liberalizmu gospodarczego. Z punktu widzenia władz fakt, że niektórzy zwolnieni z pracy z przyczyn politycznych lub z powodu zaangażowania związkowego mogli prowadzić prywatną działalność gospodarczą, był sposobem na trzymanie ich z daleka od wielkich centrów robotniczych i od aktywności politycznej. Pogląd ten okazał się po części fałszywy, ale z drugiej strony przyczynił się do zmiany preferencji ideologicznych tych osób.

Strajk w Stoczni ’88. Solidarność popiera Glasnost – komitet strajkowy wyraził zgodę na prace na radzieckim statku. Fot. W. Łaski/East News

II.

ODDZIAŁYWANIE NIEZALEŻNEGO RUCHU SPOŁECZNEGO W KRAJU SOCJALISTYCZNYM

Zniszczony kraj, zmodernizowany w przyspieszonym tempie

By zrozumieć to, co się wydarzyło w 1980 roku, trzeba najpierw wziąć pod uwagę fakt, że zniszczenia i wykorzenienie spowodowane przez II wojnę światową, zmiany granic oraz masowe przesiedlenia ludności w Polsce, a potem głębokie przekształcenia społeczne i ekonomiczne, dokonywane rygorystycznie pod egidą komunistów sprzymierzonych z socjalistami i niektórymi formacjami ludowymi, odcięły Polaków od dużej części ich dziedzictwa politycznego i związkowego. Jedyną strukturą z okresu międzywojennego, która przetrwała w stosunkowo dobrej kondycji do 1945 roku, był Kościół katolicki i to on z początku zapewnił wykorzenionym ludziom minimalne poczucie ciągłości i stabilności. Za sprawą wydarzeń z roku 1980 Polacy mieli wrażenie odnalezienia więzi z ich długą historią, choć niekoniecznie umieli dokonać niezbędnej selekcji wśród ideologicznych staroci, które na nowo odkryli. Nawet jeśli zrywy ludowe z lat 1956, 1970 i 1976, a także demonstracje studentów i intelektualistów z roku 1968 świadczyły już o budzeniu się społeczeństwa zróżnicowanego, które zmobilizowało się do przejęcia kontroli nad socjalizmem stawiającym sobie jako główne zadanie organizację zniszczonego kraju, to wydarzenia z roku 1980 stanowiły coś, co można nazwać psychoterapią na skalę krajową, próbę samodzielnego odkrycia pogrzebanej i wypartej przeszłości w ramach całkowicie odnowionego społeczeństwa socjalistycznego, którego zasady założycielskie cieszyły się wówczas masowym poparciem. Przy czym poparciu temu towarzyszyła trwała fascynacja blichtrem Zachodu, tego pół realnego, pół mitycznego Zachodu, którego Polska chciała być przekazicielem w Europie Wschodniej, stanowiąc jednocześnie, zwłaszcza od roku 1939, wysunięty posterunek świata słowiańskiego skonfrontowanego z naporem germańskim.

Podobnie jak we wszystkich krajach usytuowanych na peryferiach kapitalizmu od XIX wieku na obszarach późniejszego państwa polskiego zaczęły się wyłaniać różnorodne nurty ideowe – socjalistyczne, nacjonalistyczne, tradycjonalistyczne i agrarne – lecz jedynym liberalizmem, który mógł wówczas tam się rozwinąć, był liberalizm polityczny ograniczony do elit intelektualnych, skądinąd przychylnych polityce gospodarczej państwowego interwencjonizmu i protekcjonizmu. Na początku lat 80. XX wieku nie istniała żadna lokalna i ukonstytuowana baza społeczna, która mogłaby sprzyjać narodzinom nurtu głoszącego liberalizm ekonomiczny, nawet jeśli przechodzący wówczas na neoliberalizm Zachód kusił owym blichtrem, akurat gdy kontrastująca z nim szarzyzna i nieregularność dostaw stawały się coraz bardziej frustrujące po dekadzie rządów Edwarda Gierka, w czasie której pojawiły się zaczątki masowego społeczeństwa konsumpcyjnego.

Narodziny mitu Solidarności

Na przekór uporczywej legendzie musimy uznać i upowszechniać tę prawdę, że ogłoszenie stanu wojennego w Polsce zakończyło się sukcesem, ponieważ spotkało się z czynnym poparciem ze strony licznych Polaków i biernym znacznie większych mas. Trzeba pamiętać, że polska armia była wojskiem z poboru, które, ogólnie rzecz biorąc, wykonywało rozkazy bez szczególnego zapału, ale i bez wielkich wahań. Wypada również wiedzieć, że Solidarność nigdy nie zdołała odbudować bazy, na której została ufundowana na początku 1981 roku – należy to podkreślić z całą stanowczością. O ile bowiem w 1981 roku związek miał prawie 10 mln członków, o tyle w chwili ponownej legalizacji na początku roku 1990 zdołał pozyskać mniej niż 2 mln, a w następnych latach jego szeregi stopniały do około pół miliona. Jednocześnie, jeśli w roku 1981 powiązane z PZPR związki branżowe miały tylko 2 mln członków (choć w przededniu wielkich strajków z lata 1980 roku 12 mln), to utworzonemu w roku 1984 pod egidą władzy w wyniku stanu wojennego Ogólnopolskiemu Porozumieniu Związków Zawodowych udało się zdobyć prawie 7 mln, a w roku 1990, mimo trwającej przemiany ustrojowej, zrzeszenie wciąż miało 5 mln członków, tj. trzy razy więcej niż Solidarność w tym samym czasie – by w nadchodzących latach również zejść do pół miliona. Z tej arytmetyki wynika zatem, że wprawdzie około połowy byłych członków Solidarności nie przystąpiło do OPZZ, ale, co istotne, druga połowa do niego dołączyła. Ta prosta obserwacja pokazuje, że w owym czasie Polska była podzielona co najmniej na dwie części, nawet jeśli można uznać, że pomiędzy dwoma przeciwnymi obozami znajdowała się masa niezdecydowanych i rozczarowanych. Wszakże, o ile Solidarność istotnie straciła połowę członków w ciągu trzech lat, pamiętajmy, że jej najaktywniejsi działacze, chociaż nieliczni, potrafili zbudować skuteczną podziemną opozycję, w czasie gdy w obozie władzy ujawniły się oznaki słabości mobilizacyjnej.

Porównanie wszystkich tych danych pokazuje jednak, że mimo iż pretensje Solidarności do reprezentowania polskiego społeczeństwa na początku 1981 roku z pewnością odpowiadały rzeczywistemu trendowi, to sprzeczności, które powstały w jej łonie, bardzo szybko przyczyniły się do zredukowania jej wpływów, co ujawniło się w następstwie decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego i w efekcie zróżnicowanych reakcji na to posunięcie, a co dyskurs medialny opozycji, odzwierciedlony w głównym nurcie zachodnich mediów, zdołał po dzień dzisiejszy ukryć. Stąd wziął się mit, który trzeba zburzyć, ponieważ pozostaje faktem, że Polacy, podobnie jak ich sąsiedzi, nigdy nie pragnęli wprowadzenia systemu społeczno-gospodarczego, w którym żyją dzisiaj. Natomiast jego promotorzy, bazując na tym micie i poddając historię przeróbce, próbują w ten sposób potwierdzić swoją pierwotną legitymizację. Ma to również konsekwencje na skalę światową, na tyle, na ile wydarzenia w Polsce z lat 80. wpisują się w dominujący dyskurs, który za wszelką cenę chce udowodnić, że „socjalizm zawiódł” i nawet robotnicy już go nie chcieli.

Pogłębiona analiza wyborów z czerwca 1989 roku, które doprowadziły do kapitalistycznej transformacji kraju, także nie została przeprowadzona, ponieważ potwierdziłaby, że społeczeństwo polskie nigdy nie optowało za wyjściem z socjalizmu, było natomiast mocno podzielone w kwestii sposobu jego naprawy. Trzeba oczywiście stwierdzić, że realne funkcjonowanie socjalizmu w Polsce przed rokiem 1980, a jeszcze bardziej po 1981, budziło sporo niechęci i niezgody, co nie znaczy, że musimy brać za dobrą monetę hagiograficzną wizję Polski „masowo walczącej z komunizmem”, poczynając od epoki znikomej polskiej opozycji sprzed roku 1980, przez okres Solidarności do końca roku 1981, a następnie w podziemiu, która miałaby cieszyć się masowym poparciem aż do roku 1989, a nadto korzystać z bezinteresownej pomocy państw i elit demokratycznego Zachodu.

Trzeba zacząć od przypomnienia, że aż do wyborów w czerwcu 1989 roku, a nawet później, liderzy Solidarności, nie inaczej zresztą niż przywódcy PZPR, którzy mieli niebawem się objawić jako najbardziej przychylni kapitalistycznej transformacji, nigdy nie odważyli się oficjalnie zalecać demontażu socjalizmu, opowiadając się jedynie za jego „odnową”. Wszyscy wiedzieli, że otwarcie antysocjalistyczny i prokapitalistyczny dyskurs odciąłby ich od znacznej większości rodaków, przywiązanych do idei własności społecznej środków produkcji i wymiany. Ideałem dla polskiego społeczeństwa, w dużej części wywodzącego się z drobnego chłopstwa, pozostawała wciąż, od roku 1944 do 1989, swoboda przedsiębiorczości dla małych gospodarstw, warsztatów, indywidualnych i rodzinnych przedsiębiorstw handlowych, z cenami zakupu i sprzedaży gwarantowanymi przez państwo w ogólnych ramach gospodarki opartej na utrzymywaniu tego, co wówczas nazywano zdobyczami socjalizmu, to znaczy porządku opartego na upaństwowieniu wielkich środków produkcji i związanego z tym systemu zabezpieczeń społecznych. Polskim ideałem był zatem model drobnego przedsiębiorcy chronionego przez państwo, które zapewniało płacę jemu i częściowo jego rodzinie. Pracować w dużym przedsiębiorstwie państwowym, uprawiać swoje poletko w ramach działalności dodatkowej i mieć w okolicy drobne usługi prywatne w zakresie sprzedaży lub produkcji artykułów po cenach kontrolowanych – taki był do niedawna ideał przeciętnego Polaka. Rodzaj drobnomieszczańskiego socjalizmu, który nie istniał wówczas ani na Wschodzie, ani na Zachodzie, ale do którego Polska zbliżyła się najbardziej, z tego powodu, że trzy czwarte ziem uprawnych zajmowały gospodarstwa indywidualne, a w miastach działały prywatne sklepiki i warsztaty rzemieślnicze. Nie wspominając o wszechobecnym czarnym rynku, który dublował gospodarkę socjalistyczną, ale także przyczyniał się do utrwalenia swoistej schizofrenii społecznej, tworząc strukturę na wpół drobnomieszczańską, na wpół proletariacką. Wielu Polaków było wówczas chłopami, właścicielami kawałka ziemi, zatrudnionymi jednocześnie w przedsiębiorstwach państwowych. Określano ich mianem chłoporobotników. Z natury rzeczy stan ten powodował rozdwojenie świadomości politycznej i społecznej, wytwarzając świadomość hybrydową, która w jednym miejscu domagała się od państwa tego samego, czego w drugim mu odmawiała. Równocześnie realizowana w czasach Gierka polityka zakupów zachodnich licencji sprawiła, że wielu członków kadry kierowniczej dużych zakładów miało bezpośredni kontakt z kapitalistycznymi „kolegami” z Zachodu i zaczynało porównywać z nimi swoją sytuację. Niektórzy poczuli się bliżsi magnatowi Fiata Agnellemu niż własnym chłopskim korzeniom czy robotniczym „towarzyszom”. Tym bardziej że motoryzacja stawała się przedmiotem marzeń każdego Polaka i odbywała się na bazie emblematycznego polskiego fiata. Człowiek jest bytem społecznym skonstruowanym w ten sposób, że w większym stopniu jest dzieckiem swojego czasu niż swoich przodków.

Strajk w Hucie im. Lenina, Nowa Huta, maj 1988; n/z od prawej: Andrzej Szewczuwaniec, Mieczysław Gil, Kazimierz Fugiel. Fot. Andrzej Stawiarski / Forum

Właśnie ta mentalność, na wpół drobnomieszczańska, na wpół robotnicza, pozwala wyjaśnić, dlaczego w łonie Solidarności tak bardzo rozpowszechniła się forma świadomości, którą należałoby zakwalifikować jako „spontanicznie anarchosyndykalistyczną”. Świadomość słabo rozwinięta, a przez to niezdolna do szybkiego skonstruowania spójnej wizji przyszłości w momencie, w którym historia nabrała rozpędu za sprawą przyspieszonej tendencji spadkowej stopy zysku w krajach imperialistycznych. Gdy weźmie się pod uwagę opóźniony proces kształtowania się nowoczesnego społeczeństwa i brak kultury politycznej zbudowanej pomiędzy realnym socjalizmem a realnym kapitalizmem tamtych czasów, zrozumiałe staje się, dlaczego w Polsce zabrakło pogłębionej refleksji politycznej. Jedyną kwestią, którą coraz więcej Polaków podnosiło w latach 1956–1989, było zatem urzeczywistnienie jakiejś formy samorządności, choć przez długi czas wielu z nich wahało się między feudalnym wzorem paternalistycznego „dobrego przywódcy”, skupiającego pełnię władzy w swoich rękach, a bardziej demokratycznym modelem samorządności robotniczej. W szczególności w roku 1956, pod naciskiem niekwestionowanej mobilizacji robotniczej skoncentrowanej w dużych miastach, przyjęta została ustawa pozwalająca na tworzenie rad robotniczych wybieranych w przedsiębiorstwach państwowych. Jednak tylko w 40% zakładów pracownicy zorganizowali wybory, co tłumaczy, dlaczego prawo to mogło zostać zmienione dwa lata później. Podobnie musiało upłynąć wiele miesięcy, nim Solidarność przyswoiła sobie ideę samorządności robotniczej, a kiedy rząd wkrótce po ogłoszeniu stanu wojennego wprowadził tę reformę, rady samorządowe, z powodu braku mobilizacji, rzadko okazywały się faktycznym miejscem podejmowania decyzji w przedsiębiorstwie. Wielu Polaków, zwłaszcza w małych miasteczkach i na wsi, gdzie mieszkało trzy czwarte ludności, wciąż miało zwyczaj wyczekiwać „dobrego pana”, dobrego dyrektora, dobrego przywódcy, dobrego sekretarza partii, dobrego prymasa lub dobrego przewodniczącego związku.

Ponadto prawie wszyscy Polacy pragnęli umniejszenia radzieckiej hegemonii, pod warunkiem zachowania parasola, który chronił nowe zachodnie granice kraju uzyskane w ramach traktatu poczdamskiego w 1945 roku. Byli też podzieleni w kwestii miejsca, jakie powinien zajmować w życiu kraju Kościół katolicki. Kościół, który jawił się im w mniejszym stopniu jako instytucja ściśle religijna, a bardziej jako składnik tożsamości narodowej i ciągłości historycznej w społeczeństwie brutalnie wepchniętym przez spustoszenia wojenne i ich następstwa w proces samoistnego rozwoju. Nie wolno nigdy zapominać, że Polska była jednym z czterech państw – obok Związku Radzieckiego, Grecji i Jugosławii – które podczas II wojny światowej doświadczyły przemocy i destrukcji na skalę bez porównania większą niż inne kraje. Ofiary były liczone w milionach i niewiele miast uniknęło zniszczenia. W latach 1939–1950, u progu procesu uprzemysłowienia i urbanizacji, już co czwarty Polak musiał zmienić region zamieszkania. Te traumatyczne doświadczenia wyjaśniają bardzo powolną odbudowę tkanki społecznej oraz imaginarium politycznego, zdolnego przekroczyć horyzont sprawy narodowej, która stanowiła problem nadrzędny w latach okupacji i jako taka musiała się jawić przez cały XIX wiek.

Dwuznaczność przemian z lat 1987–1989

Zmiana ustroju politycznego, gospodarczego i społecznego, oficjalnie wprowadzona w 1989 roku, faktycznie rozpoczęła się w roku 1987 wraz z uruchomieniem czegoś, co nazwano drugim etapem reformy gospodarczej, i przyspieszyła wraz ze sformowaniem we wrześniu 1988 roku rządu Mieczysława Rakowskiego, dziennikarza opowiadającego się od lat 60. po stronie najbardziej liberalnej frakcji PZPR. Popychanie Polski w kierunku „kultury prywatnej inicjatywy” zaczęło się natomiast jeszcze w latach 70., potem, już po utworzeniu Solidarności, przyspieszyło, chociaż konsensus społeczny nie został osiągnięty. Działo się to więc, zanim jeszcze władze podjęły decyzję o nagłym narzuceniu krajowi tego, co przybyli do Polski w 1989 roku bardzo szczególni uzdrowiciele nazwali terapią szokową, a co polska ulica miała nazwać szokiem bez terapii. Ta zmiana ustroju nigdy nie została zatwierdzona w sposób demokratyczny, ponieważ podczas wyborów w czerwcu 1989 roku wszyscy kandydaci bez wyjątku, niezależnie od tego, czy wystawieni przez rząd, czy wywodzący się z kręgów opozycji, opowiadali się za wspólnym dążeniem do powolnej, rozłożonej na cztery lata demokratyzacji systemu politycznego, składając jednocześnie obietnicę konsultowania się z ludnością po wyborach oraz w ramach wielkiej debaty narodowej przed przeprowadzeniem transformacji systemu gospodarczego i społecznego. Podczas tych wyborów zatem wszyscy kandydaci, bez względu na to, czy zostali zgłoszeni przez PZPR i partie zasadniczo wciąż jeszcze „satelickie”, czy przez Solidarność, zobowiązywali się do wspólnego działania, mimo że sytuacja społeczna i ekonomiczna szybko się pogarszała w następstwie pierwszych liberalnych reform rządu Rakowskiego. Trzeba wiedzieć, że sformowanie ostatniego „komunistycznego” rządu, utworzonego w 1988 roku, doprowadziło faktycznie do pełnej legalizacji sektora prywatnego według radykalnego modelu, który miał pozwolić wielu członkom kadry kierowniczej sektora gospodarczego partyjnej nomenklatury na utworzenie własnych firm obok przedsiębiorstw państwowych, nad którymi sprawowali kontrolę i w imieniu których mogli podpisywać korzystne dla siebie umowy. W rezultacie zupełnie legalne stało się założenie swojej firmy przy zachowaniu pozycji w przedsiębiorstwie państwowym. Dyrektor fabryki mógł więc otworzyć prywatny zakład, a następnie podpisać z nim umowę. Ustawa Wilczka, ochrzczona tak od nazwiska ówczesnego ministra przemysłu, nawet nie przewidywała pojęcia „konflikt interesów”. Można tu wskazać przykład państwowego kombinatu rolno-przemysłowego Igloopol, który posiadał ogromne areały, hangary, samoloty rolnicze oraz fabryki mrożonek w całej południowo-wschodniej Polsce i zatrudniał kilkadziesiąt tysięcy pracowników. Dzięki możliwościom stworzonym przez reformy Rakowskiego dyrektor tych państwowych zakładów, przekształconych jako pierwsze w kraju w spółkę akcyjną, utworzył firmę malarską i podpisał sam ze sobą nadzwyczaj korzystną dla owej firmy umowę, która zapewniała jej monopol na odmalowywanie, po ustalonych przez niego samego cenach, hangarów, fabryk, biur, sklepów, samolotów agrotechnicznych itp. Przykład ten dowodzi, że w procesie prywatyzacji nomenklatura „komunistyczna” miała przewagę nad ewentualnymi innymi właścicielami, a jej uwłaszczanie się wyprzedzało nawet oficjalną zmianę systemu. Podobnie działo się w Związku Radzieckim w czasach Gorbaczowa przy tworzeniu „spółdzielni”, pod którą to nazwą kryły się drapieżne przedsiębiorstwa kapitalistyczne. Ówczesne Węgry też nie pozostawały w tyle. Ta pierwsza równoległa „prywatyzacja” początkowo dotyczyła nielicznych przywódców Solidarności, nawet jeśli niektórzy mieli uprzywilejowane kontakty z zachodnimi firmami i instytucjami i również oni lub ich bliscy rzucili się w wir „niezależnej” działalności gospodarczej. Można więc uznać, że od połowy lat 80. tworzyły się w Polsce zalążki prawdziwej burżuazji świadomej swoich interesów, która bardzo szybko ujawniła się w szeregach PZPR i Solidarności i skupiła w swoich rękach większość stanowisk kluczowych z perspektywy prywatyzacji gospodarki.

W latach poprzedzających porozumienia Okrągłego Stołu z 1989 roku wśród elit politycznych oficjalnie wychodzących z podziemia i elit nomenklatury doszło zatem do przyspieszonego uformowania się polskiej burżuazji. Stało się to w kraju wydanym na pastwę trzycyfrowej inflacji, która w dużej mierze była skutkiem owych „liberalizujących” metod. Znokautowała ona ludność, wtrącając ją w stan niezadowolenia, którego istniejące organizacje nie były już w stanie skanalizować. Z tej przyczyny, że błędy przeszłości, do których dochodziły błędy bieżącego przewrotu, składano na karb „komunizmu”, zarówno „liberalni komuniści”, jak i opozycja mogli się prezentować razem jako siły działające na rzecz pożądanych zmian. Związkowcy z OPZZ, nawykli do współpracy z PZPR i znoszący raz po raz poniżenia i naciski, przez cały rok mieli trudności z szybkim oddzieleniem ziarna od plew, a ich protesty przeciw skutkom pierwszych stadiów kapitalizmu – który nie zdradzał jeszcze swojego imienia – miały charakter nieuporządkowany. Niekiedy protesty wywoływali także związkowcy z Solidarności, którzy ze swej strony okazywali niezadowolenie z polityki rządu i zaczynali potępiać własnych przywódców. Zarzucali im często zbytnią nieśmiałość lub niezdolność do natychmiastowego uniezależnienia się, by w końcu stwierdzić, że tamci właśnie przechodzą na drugą stronę barykady. Konflikt między wywodzącym się ze stanu wojennego OPZZ, które trzymało się zasady jedności związkowej, a będącą ofiarą stanu wojennego Solidarnością, która głosiła pluralizm, uniemożliwiał zaś zbliżenie klasowe ofiar wprowadzanych już faktycznie reform. Wobec tego wielu komunistów nie było już w stanie wyobrazić sobie polityki odrzucającej choćby częściowe dostosowanie się do dogmatów rynku, maskujących interesy wprowadzanego kapitalizmu.

Główni przywódcy Solidarności korzystali przez całe lata 80., nawet wtedy, gdy znaleźli się w więzieniu, z olbrzymiej hojności swoich bezpośrednich lub pośrednich sponsorów z Zachodu. Nie było więc nic dziwnego w tym, że właśnie tam lokowali swoje nadzieje. Z kolei rozpoczęta w ZSRR pierestrojka Gorbaczowa popychała w tym samym kierunku liderów PZPR. Można zatem stwierdzić, że lata 80. stwarzały warunki sprzyjające erozji radykalizmu społecznego od góry, zarówno w podziemnych komórkach opozycji, jak i w instytucjach władzy.

W tej sytuacji, w roku 1989, przerażeni wzrostem cen, zdezorientowani zachowaniem przywódców obu obozów, zapewniających, że ustrój polityczny będzie stopniowo zmieniany w ciągu następnych czterech lat i że kwestia reform gospodarczych i społecznych sektora socjalistycznego będzie dyskutowana demokratycznie po wyborach, Polacy stanęli wobec wyboru – albo pogodzić się z istniejącą sytuacją i głosować na wszystkich kandydatów zgodnie wytypowanych i zatwierdzonych przez rząd i opozycję koncesjonowaną, albo zamanifestować swoje niezadowolenie z bieżącej inflacyjnej polityki przez wstrzymanie się od głosu lub masowe głosowanie na kandydatów, którzy wydawali się bardziej „niezależni” w porównaniu z rządem, słusznie uznawanym za głównego winowajcę problemów gospodarczych. Gdy po podpisaniu porozumień Okrągłego Stołu w kwietniu 1989 roku przywódcy Solidarności zdali sobie sprawę ze stopnia niezadowolenia i konsternacji ludności, zamiast trzymać się porozumienia w sprawie wyborów „niekonfrontacyjnych”, postanowili przypuścić atak na wyborców, dając im okazję do zamanifestowania frustracji poprzez głosowanie wyłącznie na kandydatów, których to oni zgłosili, i odmowę głosowania na kandydatów PZPR oraz partii stowarzyszonych. Nagle więc wybory przekształciły się w plebiscyt w sprawie „niekompetencji” przywódców partii na szczeblu krajowym i lokalnym. W czerwcu 1989 roku wyborcy nie mieli żadnej możliwości głosowania na kandydatów proponujących alternatywny program polityczny, gospodarczy i społeczny i w rezultacie za właściwe uznali proste wyrażenie niezadowolenia.

Polski wyborca, który od początku socjalizmu zawsze musiał głosować na pojedynczą listę, nagle stanął przed bardzo złożonym wyborem spośród wielu list, a przyzwyczajony był postrzegać wybory jako plebiscyt. Otrzymywał pięć[9] kart do głosowania, które miał wrzucić do urny, ponieważ w każdym okręgu wyborczym musiał jednocześnie wskazać nazwiska z listy kandydatów z ramienia PZPR, z listy kandydatów partii „satelickich” wobec PZPR, z listy kandydatów „niezależnych”, z listy do Senatu w ordynacji większościowej oraz z tzw. listy krajowej obejmującej nazwiska osób przedstawionych bezpośrednio przez rząd, z premierem Rakowskim na czele. Kandydaci bliscy Solidarności zdobyli w tej sytuacji od 80% do 85% głosów na liście kandydatów niezależnych do Sejmu i na liście senatorskiej, podczas gdy premierowi Rakowskiemu zabrakło jednego punktu procentowego do przekroczenia granicy 50% głosów, co uczyniłoby go posłem. Policzek dla postaci, która była symbolem „patriotycznego kompromisu” Okrągłego Stołu, ale także uwolnienia cen i prywatnej inicjatywy. Można zatem stwierdzić, że kraj okazał niezadowolenie, pozostając jednak podzielony w ocenie rządu na dwie mniej więcej równe części. By zrozumieć to, co właśnie próbowaliśmy wykazać, i lepiej pojąć, że głosowanie nie było opowiedzeniem się przeciwko „reżimowi”, trzeba przede wszystkim zdać sobie sprawę z tego, że kandydaci Solidarności uzyskali wyniki lepsze niż średnia krajowa w lokalach wyborczych zarezerwowanych dla żołnierzy, funkcjonariuszy milicji i służb bezpieczeństwa, a także Polaków przebywających w Moskwie, to znaczy dyplomatów, ale przede wszystkim polskich urzędników RWPG, Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, struktury integracji gospodarczej obozu socjalistycznego. Dowodzi to ponad wszelką wątpliwość, że rezultat uzyskany przez kandydatów Solidarności nie oznaczał głosowania, którego celem było obalenie istniejącego ustroju, ponieważ można założyć, że wyborcy ci nie przejawiali skłonności do zbiorowego samobójstwa, lecz był wyrazem głębokiego sprzeciwu zdecydowanej większości wyborców, komunistów i antykomunistów, wobec przywódców, którzy oderwali się od codzienności doświadczanej przez bazę społeczną. W żadnym wypadku nie był to głos przeciwko socjalizmowi, raczej wotum nieufności wobec elit rządowych, które w opinii rzesz robotników i wielu urzędników państwowych w coraz mniejszym stopniu rządziły krajem w ich interesie. Głosowanie to wywołało nieoczekiwany szok i próżnię, zarówno po stronie władzy, jak i opozycji. Niebawem próżnię tę miały wypełnić ucieczka do przodu przywódców wszystkich partii politycznych i przejęcie sterowania procesem przemian przez doradców przysłanych z Zachodu.

Tymczasem jeszcze w przemówieniu inauguracyjnym pod koniec lata 1989 roku wywodzący się z Solidarności nowy premier Tadeusz Mazowiecki twierdził, że jego rząd koalicyjny, w składzie którego wciąż znajdowali się czterej ministrowie z PZPR i który bez konsultacji społecznych przeszedł już do kapitalistycznej polityki faktów dokonanych, zobowiązał się, że bezrobocie, jakie mogłaby wywołać wprowadzana „reforma gospodarcza”, miałoby charakter przejściowy, na okres góra sześciu miesięcy, po którym przywrócone zostałoby pełne zatrudnienie, w owym czasie nadal gwarantowane przez prawo. Jednocześnie, by stawić czoła zagrożeniom ze strony Niemiec Zachodnich pod rządami kanclerza Kohla, zapewnił o swoim zaangażowaniu po stronie Układu Warszawskiego i jednoznacznie wnosił o utrzymanie przez ZSRR na terytorium Polski dwóch dywizji, które chroniłyby zachodnie granice. Z perspektywy czasu możemy sobie również wyobrazić, że Mazowiecki, mając świadomość, że Gorbaczow tak naprawdę nie sprzeciwiał się ustanowieniu kapitalizmu, mógł pomyśleć, że utrzymanie porządku zorientowanego na Moskwę, z aprobatą Waszyngtonu, Paryża i Londynu, zapobiegłoby ewentualnym przejawom powszechnego niezadowolenia, wysoce prawdopodobnego w chwili ujawnienia się negatywnych skutków społecznych przejścia do wciąż jeszcze nienazwanego systemu. Szybka dezintegracja socjalizmu w krajach sąsiednich miała jednak dać zwolennikom „terapii szokowej” nieprzewidziane do tej pory możliwości przyspieszenia przejścia do kapitalizmu.

Pora spojrzeć na zjawisko Solidarności z dystansu, niezbędnego do zrozumienia, w jakim stopniu korespondowało ono w latach 70. i 80. z procesem rodzenia się prawdziwego niezadowolenia, polegającym na coraz większym różnicowaniu się warstw społecznych mających coraz bardziej rozbieżne cele długoterminowe, a na ile siły powiązane z interesami zewnętrznymi starały się obrócić tę ewolucję na swoją korzyść, czego większość Polaków nie potrafiła sobie uświadomić. Musimy wobec tego poszukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego siły, które doszły do władzy lub kontynuowały jej sprawowanie po przekształceniach z lat 1988–1989, były zainteresowane podtrzymywaniem mitu założycielskiego nowego ustroju, opartego na sfabrykowanej legendzie o tym, czym była Solidarność w 1980 roku, podczas gdy cały program założycielski związku został zlikwidowany i zapomniany. Legenda została sfabrykowana w celu usprawiedliwienia słynnej „terapii szokowej” narzuconej dość nieoczekiwanie, choć zapoczątkowanej jeszcze w latach 1987–1988. Jest to przykład prawdziwej „inżynierii społecznej”, rozpropagowanej, a następnie dołączonej do tradycyjnej argumentacji antykomunistycznej, którą mocarstwa kapitalistyczne posługiwały się od samego początku rewolucji socjalistycznej w Rosji. W przypadku Polski wymagało to odkopania pomysłów, które przepadły w roku 1939 i zostały w dużej mierze zdyskredytowane podczas wojny i tuż po niej, a których słabo przyswojone echa odzywały się tu i ówdzie, z pokolenia na pokolenie. Trzeba było przez całe lata 80. budować na fundamencie odkurzonych mitów nowy zbiór wyobrażeń, by Polacy mogli do pewnego stopnia uznać go za własny na początku lat 90. Stanowił on połączenie wysiłków poczynionych w kilku kręgach intelektualnych Solidarności podziemnej, środowiskach emigracyjnych z okresu od II wojny światowej, a także ośrodkach propagandy mocarstw zachodnich, w oparciu o publikacje wydane za granicą oraz audycje radiowe w języku polskim takich rozgłośni, jak Radio Wolna Europa, Głos Ameryki, BBC, Radio France International, Deutsche Welle itp. Koalicja lokalnych i międzynarodowych interesów w kraju, w którym należało wychwalać idee „powrotu do własnego domu” i zerwania z „ograniczoną suwerennością” epoki Breżniewa.

Pierwowzór kolorowych rewolucji

Przypadki przewrotów politycznych – pokojowych lub gwałtownych, spontanicznych lub sterowanych – które następowały po sobie w Europie Wschodniej od roku 1989 aż po dzień dzisiejszy (fałszywe masowe groby w Timişoarze i legenda o „rumuńskiej rewolucji” z grudnia 1989 roku, secesje, wojny i interwencje zewnętrzne w przestrzeni radzieckiej, a następnie jugosłowiańskiej, zmiana władzy w Serbii i kilku krajach poradzieckich, dwie kolejne kolorowe rewolucje na Ukrainie itp.), dowiodły obecności nawracających fal ludowego niezadowolenia, które poddają się technikom manipulacji. Umożliwiły one ukierunkowanie lub przekierowanie mobilizacji społecznej metodami, które podlegają stałemu doskonaleniu i zarazem ukazują, że między spontanicznością mas a organizacją tych fal niezadowolenia zachodzą pewne stałe relacje, co z kolei rodzi pytanie, na ile owe procesy zmian mają charakter endogenny, a w jakim stopniu są sterowane z zewnątrz[10]. Konieczne są poważne, zdystansowane, pogłębione, krytyczne analizy porównawcze, które pozwoliłyby lepiej zrozumieć wszystkie te procesy, i można jedynie ubolewać, że są tak rzadkie i mają tak rozproszony charakter. Nietrudno zrozumieć, że jedno i drugie jest rezultatem zarówno skuteczności walca dominującej propagandy, jak i braku źródeł finansowania prawdziwie krytycznych badań.

Właśnie w tych uwarunkowaniach wypada wrócić do historii Solidarności, niewątpliwie największego ruchu społecznego, który odegrał kluczową rolę w delegitymizacji socjalizmu, i postawić pytanie o jego zakres autonomii i stopień spontaniczności. Dla jednych Solidarność była pierwszą kolorową rewolucją w Europie Wschodniej manipulowaną i zdalnie sterowaną przez imperializm, podczas gdy dla drugich pozostaje symbolem spontanicznego, czystego i autonomicznego ruchu ludowego, który odszedł od zasad leżących u jego podstaw dopiero później, przynajmniej po części z winy stanu wojennego, który zastopował jego autonomiczną, demokratyczną dynamikę. Nie można jednak w tym momencie nie zapytać, dlaczego dynamika ruchu ludowego mogła zostać zastopowana, skoro historia obfituje w przykłady przewrotów wojskowych znacznie bardziej represyjnych i brutalnych niż stan wojenny generała Jaruzelskiego, który przecież z perspektywy długofalowej nie osiągnął zamierzonego celu, jakim było rozbicie mobilizacji i samoorganizacji ludu.

Nie sposób zaprzeczyć, że zobowiązania oficjalnie podjęte przez Solidarność w 1981 roku, potem w podziemiu, następnie między rokiem 1982 a 1989 i wreszcie w kampanii przed wyborami z czerwca 1989 roku, dotyczyły, zgodnie z programem przyjętym na kongresie we wrześniu 1981 roku, utworzenia „samorządnej Rzeczypospolitej Polskiej”, która nie miała obalać socjalizmu, wręcz przeciwnie – miała zapewnić pełną realizację jego zasad społecznych w drodze demokratyzacji wszystkich instytucji politycznych i ekonomicznych, od przedsiębiorstwa po szczyty władzy. Do końca 1989 roku nigdy w Polsce nie postawiono oficjalnie sprawy wprowadzenia kapitalizmu; co więcej, polscy przywódcy bali się nawet używać tego słowa. Dlatego wymyślono bledsze i bardziej płynne wyrażenie „gospodarka rynkowa”, a przez pewien czas „socjalistyczna gospodarka rynkowa”, w momencie gdy kraj tak naprawdę skręcał – bez konsultacji i w przyspieszonym tempie – w stronę najbardziej ekstremalnej wersji kapitalizmu, która wielu Polaków zmuszała do codziennej walki o przetrwanie lub wypychała na emigrację, powodując w konsekwencji ich wycofanie się z aktywności politycznej. Przypomnijmy, że w roku 1990 „oficjalny architekt” polskiej „terapii szokowej”, Leszek Balcerowicz, sam przyznał w odpowiedzi na pytanie dziennikarki „Sztandaru Młodych” Zuzanny Dąbrowskiej, że po to przeprowadzał przyspieszoną transformację struktury własności w Polsce, by społeczeństwo nie miało czasu na reakcję, dopóki nie stanie się ona nieodwracalna. To bardzo dziwna koncepcja demokratyzacji, oficjalnie podtrzymywana w celu legitymizacji zmiany ustroju! W rzeczywistości w roku 1989 przywódcy robili to samo, o co oskarżali komunistów po 1945, tyle że na wspak – uprawiali politykę faktów dokonanych, parli do przodu, maskując to zmanipulowaną mobilizacją ludu. Z tą różnicą, że tym razem nie było już masowych organizacji zdolnych zmobilizować tłumy do odbudowy kraju, uprzemysłowienia go i wyjścia na ulice podczas oficjalnych zgromadzeń, jak miało to miejsce po 1945 roku w Polsce Ludowej. Wręcz przeciwnie, teraz chodziło o wydrenowanie istniejących organizacji lub przekształcenie ich w pasywne parasole ochronne dla zachodzących zmian. Dotyczyło to wszystkich partii politycznych, a także wszystkich związków i innych stowarzyszeń.

Historia wszelkich rewolucji dowodzi, że nie sposób zastopować dynamiki ludowej, jeśli sam ruch nie dał świadectwa niespójności i słabości lub nie natrafił na wewnętrzne sprzeczności nie do pokonania, jak z pewnością stało się w przypadku Solidarności w 1981 roku, nie mówiąc już o roku 1989, co postaramy się wykazać w tej pracy. Powinno to pozwolić na jakże potrzebne wzbogacenie debaty, czyniąc możliwą obiektywną odpowiedź na pytanie, czy w latach 80. w Polsce i gdzie indziej mieliśmy do czynienia z procesami rewolucyjnymi, czy też kontrrewolucyjnymi. Pragnęlibyśmy w rzeczy samej dokonać dekonstrukcji i demistyfikacji legendy ruchu, który na początku deklarował się jako samorządny, a więc obiektywnie socjalistyczny, ale w rzeczywistości doprowadził do powstania neoliberalnego społeczeństwa kapitalistycznego, zatomizowanego, spolaryzowanego, odpolitycznionego i odzwiązkowionego, w którym organizacje i partie mające masową bazę społeczną nie istnieją i w którym nawet pojęcie samorządności zostało wyparte ze zbiorowej pamięci i z języka tych spadkobierców Solidarności, którzy używają jej legendy do legitymizacji swojej władzy lub do walki o władzę. Sam związek Solidarność, który stał się jedynie cieniem tego, czym mógł być 40 lat temu, i przeistoczył w pas transmisyjny narodowo-katolickiej prawicy, często zwanej na Zachodzie populistyczną, przestał już odwoływać się wprost do swojego programu założycielskiego przyjętego na pierwszym kongresie we wrześniu 1981 roku. Rodzaj dobrowolnej amnezji, która z pewnością nie jest przypadkowa.

Stworzono zatem zrewidowaną i skorygowaną legendę, by uzasadnić pozycję elit, które miały dołączyć do władzy w 1989 roku i zmieszać się z tymi, którzy już tam byli. Równocześnie masy partyjnych kierowników państwowego sektora gospodarczego przechodziły do rozkwitającego sektora prywatnego, podczas gdy przywódcy Solidarności dołączali do kręgów ministerialnych. Legendę Solidarności w mniejszym stopniu podważali oficjalni spadkobiercy „komunizmu”, którzy stawali się w najlepszym razie socjaldemokratami i, ogólnie rzecz biorąc, nieźle sobie radzili, niż niektórzy najwcześniejsi działacze związku, którzy wyrażali rozczarowanie tym, że spora część ich kolegów, ulegając demoralizacji, popadała w alkoholizm lub emigrowała. Solidarność bowiem to długa lista nazwisk ludzi, którzy przez moment odgrywali główne role, by potem umrzeć w zapomnieniu, frustracji, rozgoryczeniu. Część na stare lata przejął narodowo-populistyczny rząd, sprawujący władzę od przełomu lat 2015–2016. Swoją drogą trzeba przyznać, że ten rząd poczuł się w obowiązku wprowadzić – po raz pierwszy od 1989 roku – minimalne formy zabezpieczeń społecznych w interesie najbiedniejszych warstw. Środki te, choć bez wątpienia o charakterze demagogicznym i mocno ograniczone, i tak sprowokowały gniew arcykapłanów światowej finansjery. Pokazuje to, że „transformacja” z 1989 roku jest w oczach doświadczonego nią społeczeństwa porażką, z której teraz próbuje ono się podnosić po omacku, otumanione, bo przez 30 lat wbijano mu do głowy, że tylko do siebie może mieć pretensję o to, że „wybrało” kapitalizm w 1989 roku lub że dało się zmanipulować „wygranym”, jedynym uznawanym za zaradnych w społeczeństwie rynkowym. I ostatecznie nie ma znaczenia, czy tacy ludzie wywodzą się z Solidarności, z partii „komunistycznej” czy skądinąd, o ile wiedzą, jak wykorzystać okazję i oddać się na służbę wielkiemu kapitałowi.

Zanim przejdziemy do analizy tego, czym naprawdę była Solidarność w latach 1980–1989 i co pozostawiła po sobie, musimy najpierw przypomnieć kilka istotnych elementów rzutujących na okres wcześniejszy, gdy w całej Europie Wschodniej budowano ustrój socjalistyczny, w łonie którego – w przypadku Polski w połowie lat 50. – pojawiły się zalążki dysydencji, mającej później stać się opozycją, która odegrała kluczową rolę w ruchu społecznym 1980 roku i jego konsekwencjach.

Uroczystość wyświecenia nowej siedziby NSZZ „Solidarność” Regionu Mazowsze, lipiec 1981, Warszawa. Fot. J.P. Czarnecki/East News

III.

U ŹRÓDEŁ POLSKIEJ DYSYDENCJI

Polska Ludowa: głębokie sprzeczności transformacji społecznej

Nie bez racji uważa się na ogół, że komuniści nie mogliby przejąć władzy w Polsce bez obecności radzieckich wojsk i sił bezpieczeństwa w latach 1944–1945, ale nie można zaprzeczyć, że byli w stanie przeprowadzić reformy uważane za niezbędne przez prawie wszystkie istniejące wówczas polskie siły polityczne, co można wyczytać z programów podziemnych partii politycznych od lewej do prawej. Reformy te, których wprowadzenia masy domagały się od 1918 roku, były stale odrzucane przez kolejne rządy, zarówno parlamentarne, jak i wojskowe: reforma rolna bez indemnizacji mająca na celu wyeliminowanie obszarniczej własności ziemskiej, polityka przyspieszonej państwowej industrializacji i planowanego rozwoju gospodarczego, demokratyzacja edukacji, reformy w interesie warstw ludowych, wprowadzenie mecenatu państwa w obszarze kultury itp. W czasie II wojny światowej przygotowano elementy radykalnej transformacji społecznej, które miały być wprowadzane od lata 1944 roku, na długo przed dojściem do władzy komunistów[11]. Polityka systematycznego ludobójstwa wymierzonego w Żydów i masowego terroru wymierzonego w Polaków, degradacja społeczna, zniszczenia i grabieże dokonane przez nazistowskich okupantów, a także ucieczka za granicę dużej części polskich elit w 1939 roku doprowadziły do dezintegracji praktycznie wszystkich klas społecznych w Polsce, z wyjątkiem chłopstwa. Wielcy właściciele ziemscy, burżuazja, inteligencja, drobnomieszczaństwo, klasa robotnicza – wszystkie te grupy albo uciekły za granicę, albo poddane zostały masowym represjom, zdegradowane, rozproszone lub eksterminowane przez okupanta, zwłaszcza gdy chodziło o Żydów – do tego stopnia, że w 1944 roku, na gruzach dawnych warstw społecznych, obecnie spauperyzowanych i rozrzuconych po całym kraju lub na wygnaniu, tylko masy chłopskie przeżyły wojnę jako całość, pomimo terroru, którego także były ofiarami. Było to chłopstwo wciąż w dużej mierze tradycjonalistyczne, ale zdeterminowane, by uzyskać podział ziemi przez konfiskatę wielkich posiadłości i uczestniczyć w polityce odbudowy, industrializacji i przyspieszonego awansu społecznego. Co właśnie komuniści, wraz z ich socjalistycznymi, agrarnymi, katolickimi, a nawet liberalnymi „satelitami”, mieli zrealizować.

Trzeba wiedzieć, że głębokie napięcia polityczne w latach 1944–1948, w wyniku których skupione wokół komunistów partie Bloku Stronnictw Demokratycznych zderzyły się z reprezentującą środowiska rolnicze i chadeckie legalną, tolerowaną, choć represjonowaną opozycją, występującą obok opozycji podziemnej, w praktyce nie dotyczyły wielkich reform społecznych wprowadzonych w lipcu 1944 roku (radykalnej reformy rolnej, nacjonalizacji przemysłu, zmiany przebiegu granic państwa, rekrutacji urzędników spośród klas ludowych), lecz jedynie takich kwestii jak formy, które miała przybrać polityka sojuszu ze Związkiem Radzieckim, postawa, którą należało przyjąć wobec mocarstw anglosaskich, liczba partii politycznych, które miałyby zostać zalegalizowane, oraz ustanowienie odpowiednich relacji między katolicyzmem a laickością.

Dwuznaczność nowego reżimu wynikała z faktu, że komuniści przejęli władzę w imieniu klasy robotniczej zdziesiątkowanej przez wojnę i że musieli nagle otworzyć swoją partię na masy nowych zwolenników, głównie chłopów, którzy nie mieli prawie żadnej kultury socjalistycznej, a tym bardziej komunistycznej, ponieważ w najlepszym wypadku pozostawali pod wpływem koncepcji agrarnych, a w najgorszym ulegali presji klerykalnych ideologii nacjonalistycznych, którym trudno byłoby współistnieć ze świeckością i postępowością ideologii ruchu robotniczego. Polscy komuniści doświadczyli ponadto dwóch kolejnych tragedii w postaci ciągłych represji ze strony „reżimu pułkowników” przed rokiem 1939 i rozwiązania Komunistycznej Partii Polski przez Komintern w roku 1938, w czasach Jeżowa, co spowodowało eliminację większości jej przywódców. Stąd brała się potrzeba zbudowania nowej partii podczas okupacji, problemem był jednak brak doświadczonych kadr. Polska Partia Robotnicza (PPR), która została założona za aprobatą Kominternu w roku 1942, w okresie okupacji, nie dysponowała zapleczem społecznym, ponieważ sąsiednie terytoria radzieckie zajmowała armia niemiecka, a partie polityczne z okresu międzywojennego uznawały autorytet polskiego rządu w Londynie i pomimo trudności korzystały z pomocy w formie zrzutów spadochronowych z Zachodu. Ponadto partie te miały od końca września 1939 roku dobrze zorganizowane tajne struktury, podczas gdy komuniści dopiero zaczynali je budować z kilku rozproszonych grup w roku 1942. Od samego początku zatem niedoświadczone jeszcze kierownictwo PPR zderzało się z aparatem państwa podziemnego, rozgałęzionego na całe terytorium i korzystającego ze wsparcia prawie wszystkich historycznych polskich partii, zarówno lewicy, jak i prawicy, z wyjątkiem niewielkich formacji skrajnej prawicy, które miały własne struktury polityczne i wojskowe, walczące jednocześnie z niemieckim okupantem, komunistami i partyzantami radzieckimi, niewahające się też mordować żydowskich uciekinierów.

W roku 1944, w momencie wejścia wojsk radzieckich do Polski, komuniści z PPR zdołali zorganizować własną podziemną sieć oporu i udało im się pozyskać w środowiskach socjalistycznych i agrarnych partnerów zdecydowanych wraz z nimi narzucić radykalne reformy i uwzględnić rzeczywistość geopolityczną kraju. Aktywiści wywodzący się z radykalnego lewicowego ruchu oporu musieli podzielić się władzą z komunistami, którzy w roku 1939 uciekli do ZSRR, mieli więc zupełnie inne doświadczenia. Razem zostali katapultowani do władzy w kraju, w którym stanowili formację mniejszościową. Wiedzieli, jak poszerzyć swoją bazę społeczną, w pośpiechu rekrutując zwolenników spośród mas pozbawionych większej kultury politycznej. Udało im się także odtworzyć pod swoją egidą partie, organizacje polityczne, związki zawodowe i stowarzyszenia, socjalistyczne i agrarne, a z czasem i te usytuowane bardziej na prawo (niekiedy nawet bardzo na prawo), co pozwoliło im zneutralizować część wpływów organizacji prawicowych i lewicowych, które prowadziły podziemną bądź legalną działalność opozycyjną, jak miało to miejsce w przypadku Polskiego Stronnictwa Ludowego do 1947 roku. Zaczynając od kilku tysięcy w momencie wejścia wojsk radzieckich do Polski, PPR zdołała w roku 1948, po włączeniu Polskiej Partii Socjalistycznej do PZPR, zebrać milion członków, faktycznie bardzo zróżnicowanych pod względem politycznym, ponieważ byli oni przygotowywani w trybie doraźnym i często oddelegowywani do obejmowania kierowniczych stanowisk w kraju wciąż dotkniętym przemocą, w którym trwała niewypowiedziana wojna domowa z polską, niemiecką i ukraińską skrajną prawicą. Polska utraciła 40% terytorium na rzecz ZSRR i zyskała jedną trzecią kosztem Rzeszy Niemieckiej. Kraj zrujnowany społecznie i ekonomicznie, z miastami w dużej mierze zniszczonymi, w którym połowa ludności tułała się w poszukiwaniu mieszkania, ziemi, pracy. Kraj, któremu komuniści potrafili przywrócić funkcjonowanie w tempie „warszawskim”, zastosowanym najpierw w stolicy, która została niemal całkowicie zniszczona, tracąc podczas okupacji ponad połowę ludności, i którą całkowicie odbudowano w ciągu zaledwie kilku lat. Tym, którzy uważają, że od lat 80. socjalizm udowadniał swoją nieefektywność, trzeba przypomnieć, że w latach powojennych żaden kraj nie został odbudowany tak szybko, startując z tak niskiego poziomu jak Polska[12]. „Niemiecki cud” blednie w porównaniu z Polską Ludową, jeśli przeanalizujemy punkt wyjścia każdego z tych krajów, stan ich podstawowych struktur gospodarczych, odsetek wykwalifikowanej siły roboczej i kadr technicznych, brak sieci transportowych, a zwłaszcza brak kapitału. Jeżeli porównamy to wszystko z sytuacją Niemiec Zachodnich, kraju, w którym pracodawcy mogli polegać na bazie ekonomicznej tylko częściowo zniszczonej, korzystającym ze zgromadzonych w latach wojny ogromnych zysków, które można było ponownie zainwestować za zgodą i z pomocą anglo-amerykańskich sił okupacyjnych, kontrast stanie się jeszcze bardziej wyraźny.

Odbudowa Polski szła jednak w parze z frustracją społeczeństwa, które dostrzegało, że logika zimnej wojny coraz bardziej ograniczała suwerenność narodową, i które było często zaszokowane wprowadzaniem represyjnych metod politycznych zapożyczonych ze Związku Radzieckiego. Towarzyszyły temu lokalne pretensje, bo najmniej zniszczone regiony musiały finansować odbudowę i uprzemysłowienie reszty kraju. Klasa robotnicza stosunkowo zamożnego i raczej konserwatywnego Poznania wyraziła swoje niezadowolenie w czerwcu 1956 roku podczas Międzynarodowych Targów Poznańskich, gdy mieszkańcy odkryli nieznane zachodnie dobra konsumpcyjne, a jednocześnie wzburzeni byli licznymi ujawnianymi nieprawidłowościami i drenowaniem ich regionu na potrzeby reszty kraju, a nawet ZSRR. Wynikłe na tym tle zamieszki uliczne nie były zorganizowane, a szerzące się plotki, brak reakcji władz lokalnych, przejęcie zbrojowni przez uczestników rozruchów doprowadziło do strzelaniny i represji, w wyniku których zginęło co najmniej 75 osób. W czasie zamieszek kierownictwo PZPR było już bardzo podzielone, zwłaszcza od czasu XX Zjazdu KPZR. Część usiłowała stłumić działania, które uważała za kontrrewolucyjne, inni dostrzegali powszechne niezadowolenie. Kierownictwo partii szybko uznało, że niezadowolenie robotników w Poznaniu było uzasadnione i że nie znalazło na dole wystarczającego wsparcia w związkach i partii, by mogło przybrać pokojową formę manifestacji. Wydarzenia w Poznaniu przyspieszyły zmiany polityczne wspierane przez ruch mobilizacji ludowej, znany jako odwilż październikowa, który doprowadził do powrotu do władzy Władysława Gomułki, jednego z założycieli PPR aresztowanych w latach stalinizmu pod zarzutem „odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego”. Po spotkaniu z delegacją radziecką pod przewodnictwem Nikity Chruszczowa, która wylądowała w Warszawie w tym samym czasie, gdy wojska radzieckie maszerowały w kierunku stolicy, Gomułka skorzystał z kontaktów, które polscy przywódcy nawiązali w poprzednich miesiącach z Chińczykami, co pozwoliło na uzyskanie wsparcia ze strony Mao Zedonga – interweniował on bezpośrednio u przywódców radzieckich, by wydali rozkaz zatrzymania sił zbrojnych[13].

Polska weszła wówczas w okres liberalizacji politycznej, niezupełnie zgodny z wizją Gomułki, który forsował politykę samostanowienia narodowego, utrzymując równy dystans pomiędzy obozem proradzieckich „nostalgicznych stalinistów” a „rewizjonistami” zachęconymi przykładem jugosłowiańskiego otwarcia na Zachód. Przede wszystkim Gomułce zależało na zakorzenieniu socjalizmu w polskiej świadomości narodowej. Zarazem uświadamiał sobie, że sojusz z ZSRR był niezbędny do obrony zachodnich granic przed włączoną do NATO Republiką Federalną Niemiec, która nie ukrywała zamiaru zmiany układu sił w Europie, poczynając od zakwestionowania granic deklaratywnie przyjętych przez Anglików i Amerykanów w 1945 roku w Poczdamie. Zwolnieni z więzień dawni prawicowi opozycjoniści w nadchodzących latach mieli odegrać rolę marginalną. Kluczową rolę w zakwestionowaniu systemu socjalistycznego odegrali członkowie obozu zwycięskiego po 1945 roku, tzn. obozu komunistycznego. Stara antykomunistyczna, prawicowa opozycja została złamana psychologicznie, być może przez represje, ale prawdopodobnie także za sprawą niekwestionowanej legitymizacji, którą komuniści zapewnili ruchowi awansu społecznego klas ludowych oraz sukcesu, jaki odnieśli w delegitymizacji środowisk zachowawczych i rządów, które Polska miała przed rokiem 1939. Polacy wszystkich przekonań uświadomili sobie, że przedwojenne elity doprowadziły swój kraj do stagnacji i katastrofy we wrześniu 1939 roku – nawet jeśli zachowanie ZSRR w latach 1939–1941 na ziemiach wschodnich dawnej Polski, a następnie w roku 1944 i ponownie w latach 1949–1956, budziło sporą dozę niechęci. W tym sensie można powiedzieć, że po roku 1956 tylko komuniści lub byli komuniści – czy to pozostający u władzy, czy będący w opozycji – reprezentowali „awangardę społeczeństwa”, podczas gdy centrum życia politycznego zajmowała klasa robotnicza. W latach 1945–1989 nic nie mogło się dokonać bez uformowanych w szkole komunizmu intelektualistów i niczego nie można było uzyskać bez poparcia klasy robotniczej.

To zatem przez komunistów i dzieci komunistów w latach 1956–1989 tworzone były stopniowo podstawy nurtów mających ostatecznie położyć kres doświadczeniu socjalistycznemu. Obsadzili się oni w roli pierwszych dysydentów, w kilku etapach: antystalinowskiego „rewizjonizmu” z roku 1956, goszyzmu trockistowskiego, tendencji socjaldemokratycznych, socjalliberalizmu i następnie liberalizmu, a wreszcie skrajnego liberalizmu. W tamtych latach nurty prawicowe, konserwatywno-tradycjonalistyczne i narodowo-katolickie, nadal miały możliwość pojawiania się w przestrzeni społecznej, przeważnie w formie „wrażliwości” propagowanej szeroko przez Kościół katolicki, której panująca w Polsce władza socjalistyczna nigdy, z wyjątkiem krótkiego okresu na początku lat 50., nie próbowała zdecydowanie stawić czoła i wobec której nigdy nie pokusiła się o użycie radykalnych metod represji, porównywalnych do tych, jakie stosowano w innych krajach socjalistycznych. Dowodzi to skądinąd, że Polska była znacznie bardziej niezależna od ZSRR, niż można by sądzić. Czy to dlatego, że polscy komuniści dokonali takiego wyboru, czy dlatego, że radzieccy towarzysze uświadamiali sobie, że w Polsce nie można było zrobić tego, co robili komuniści w krajach sąsiednich.

Kościół polski był z pewnością pod wieloma względami siłą reakcyjną, ale w latach wojny miał swoich męczenników i bojowników w podziemiu[14]