Zagłada Żydów. Studia i Materiały vol. 8 R. 2012 - Dariusz Libionka, Prof. Barbara Engelking - ebook

Zagłada Żydów. Studia i Materiały vol. 8 R. 2012 ebook

Dariusz Libionka, Barbara Engelking, Jan Grabowski, Jacek Leociak, Jakub Petelewicz, Alina Skibińska

0,0
25,61 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

 

Tom przynosi specjalny blok materiałów poświęconych 70. Rocznicy Akcji Reinhardt: unikatowy reportaż Racheli Auerbach Na polach Treblinki, napisany w 1946 w języku jidysz i dopiero teraz po raz pierwszy tłumaczony na polski, oraz odkrywcze studium Caroline Strudy Colls ze Staffordshire University w Anglii o prowadzonych przez nią obecnie badaniach archeologicznych na terenie byłego obozu Zagłady w Treblince. Pozostałe teksty numeru układają się wokół kilku ogniw tematycznych, m.in. obozy pracy przymusowej, ukrywanie Żydów i związane z tym dylematy moralne, kolaboracja i rozliczanie sprawców Zagłady, niemieccy Żydzi w łódzkim getcie, ludzkie szczątki w Muzeum Auschwitz-Birkenau, fotograficzne reprezentacje doświadczenia Zagłady. W związku z Rokiem Korczaka przedstawiamy nigdy dotąd nie publikowany zespół listów pisanych w Domu Sierot w latach 1940-1941 oraz losy tekstów Korczaka ocalałych z getta.

W numerze stałe działy:

Studia

Z warsztatów badawczych

Wywiady

Materiały

Małe formy

Omówienia, recenzje, przeglądy

Wydarzenia

Curiosa

a w nich między innymi:

  • Rachela Auerbach – Treblinka. Reportaż
  • Caroline Sturdy Colls o pracach archeologicznych w Treblince
  • Justyna Kowalska-Leder o psychologicznych skutkach pomagania uciekinierom z getta
  • Wendy Lower o ściganiu nazistów w NRD
  • Listy z Domu Sierot z lat 1940–1941 w opracowaniu Marty Ciesielskiej Agnieszka Witkowska-Krych o losach gettowej spuścizny Janusza Korczaka
  • Adam Sitarek o kontekście przybycia do getta łódzkiego Żydów czeskich i niemieckich
  • Ewa Wiatr o losach odznaczonych Krzyżem Żelaznym weteranów osadzonych w getcie łódzkim
  • Jacek Leociak, Jan Grabowski, Elżbieta Janicka o Festung Warschau
  • Jacek Nowakowski o badaniach nad Zagładą i nauczaniu o niej w Stanach Zjednoczonych

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1252

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Pu­bli­ka­cja zo­sta­ła zre­ali­zo­wa­na dzię­ki wspar­ciu:

Mi­ni­ster­stwa Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Na­ro­do­we­go w ra­mach pro­gra­mu ope­ra­cyj­ne­go „Wy­da­rze­nia ar­ty­stycz­ne”, Prio­ry­tet „Cza­so­pi­sma” za­rzą­dza­ne­go przez In­sty­tut Książ­ki

This pu­bli­ca­tion has been sup­por­ted by a grant from the Con­fe­ren­ce on Je­wish Ma­te­rial Cla­ims Aga­inst Ger­ma­ny

The Ro­th­schild Fo­un­da­tion Eu­ro­pe

Rada Na­uko­wa:

Mi­chał Gło­wiń­ski, Isra­el Gut­man, Jan Ja­giel­ski, Szy­mon Rud­nic­ki, Pa­weł Śpie­wak, Ne­cha­ma Tec, Je­rzy To­ma­szew­ski, ks. Ro­mu­ald Ja­kub We­ksler-Wasz­ki­nel, Fe­liks Tych

Re­dak­cja:

Bar­ba­ra En­gel­king (za­stęp­ca re­dak­to­ra na­czel­ne­go), Jan Gra­bow­ski, Ja­cek Le­ociak, Da­riusz Li­bion­ka (re­dak­tor na­czel­ny), Ali­na Ski­biń­ska

Se­kre­ta­riat re­dak­cji:

Agniesz­ka Ha­ska, Ja­kub Pe­te­le­wicz

Co­py­ri­ght © by Sto­wa­rzy­sze­nie Cen­trum Ba­dań nad Za­gła­dą Ży­dów War­sza­wa 2012

ISSN 1895-247X

Wy­daw­ca

Sto­wa­rzy­sze­nie Cen­trum Ba­dań nad Za­gła­dą Ży­dów

„Za­gła­da Ży­dów. Stu­dia i Ma­te­ria­ły”

Cen­trum Ba­dań nad Za­gła­dą Ży­dów, IFiS PAN

ul. Nowy Świat 72, pok. 120

00-330 War­sza­wa, PO­LAND

www.za­gla­da­zy­dow.org

e-mail:re­dak­cja@ho­lo­cau­stre­se­arch.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Od Redakcji

W roku bie­żą­cym mija 70. rocz­ni­ca roz­po­czę­cia ma­so­wej eks­ter­mi­na­cji Ży­dów eu­ro­pej­skich przez nie­miec­kich na­zi­stów. Od po­cząt­ku stycz­nia 1942 r. roz­po­czę­ły się de­por­ta­cje z get­ta łódz­kie­go do obo­zu za­gła­dy w Chełm­nie nad Ne­rem. W Ge­ne­ral­nym Gu­ber­na­tor­stwie trans­por­ty z Lu­bli­na i Lwo­wa do obo­zu za­gła­dy w Bełż­cu ru­szy­ły w po­ło­wie mar­ca, w War­sza­wie w lip­cu roz­po­czę­ły się trwa­ją­ce dwa mie­sią­ce wy­wóz­ki do Tre­blin­ki. Do koń­ca roku Niem­cy i ich po­moc­ni­cy za­mor­do­wa­li więk­szość pol­skich Ży­dów. Kon­tekst rocz­ni­co­wy skła­nia do kil­ku gorz­kich ob­ser­wa­cji. Do­tych­cza­so­we ob­cho­dy, poza po­ja­wie­niem się w pra­sie oka­zjo­nal­nych tek­stów i róż­nych od­dol­nych prze­waż­nie ini­cja­tyw, wy­wo­ła­ły ra­czej nie­wiel­ki re­zo­nans. Na­wet zor­ga­ni­zo­wa­ne pod pa­tro­na­tem Ży­dow­skie­go In­sty­tu­tu Hi­sto­rycz­ne­go uro­czy­sto­ści upa­mięt­nia­ją­ce mord Ży­dów war­szaw­skich mia­ły cha­rak­ter lo­kal­ny, w prze­ci­wień­stwie choć­by do urzą­dzo­nych nie­dłu­go póź­niej ob­cho­dów ko­lej­nej rocz­ni­cy po­wsta­nia war­szaw­skie­go. Wpraw­dzie pre­zy­dent Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej Bro­ni­sław Ko­mo­row­ski ob­jął ho­no­ro­wym pa­tro­na­tem wy­sta­wę „Dzien­nik Get­ta – Ry­sun­ki. Z Pod­ziem­ne­go Ar­chi­wum Get­ta War­szaw­skie­go”, przy­go­to­wa­ną przez ŻIH, ale pre­zy­denc­ki list pe­łen słusz­nych i za­cnie brzmią­cych ogól­ni­ków od­czy­tał od­de­le­go­wa­ny urzęd­nik z kan­ce­la­rii, co pod­kre­śli­ło tyl­ko fa­sa­do­wy cha­rak­ter ca­ło­ści. Nie od­no­to­wa­li­śmy w za­sa­dzie żad­nej zna­czą­cej wy­po­wie­dzi przed­sta­wi­cie­li władz, żad­ne­go istot­ne­go ge­stu o cha­rak­te­rze po­li­tycz­nym i o wy­mia­rze ogól­no­pol­skim w związ­ku z 70. rocz­ni­cą wy­mor­do­wa­nia trzech mi­lio­nów oby­wa­te­li Rze­czy­po­spo­li­tej po­cho­dze­nia ży­dow­skie­go. Wy­jąt­kiem były je­dy­nie przed­się­wzię­cia or­ga­ni­zo­wa­ne w ra­mach roku Ja­nu­sza Kor­cza­ka. Przez wie­le ty­go­dni uwa­gę więk­szo­ści me­diów przy­ku­wa­ła na­to­miast za­po­wiedź uho­no­ro­wa­nia Pre­zy­denc­kim Me­da­lem Wol­no­ści Jana Kar­skie­go, emi­sa­riu­sza, któ­ry w li­sto­pa­dzie 1942 r. przy­był z oku­po­wa­ne­go kra­ju do Lon­dy­nu i po­twier­dził in­for­ma­cje o zbrod­niach Niem­ców w oku­po­wa­nej Pol­sce. Nie­za­leż­nie od szla­chet­nych in­ten­cji rzecz­ni­ków wy­su­nię­cia ta­kiej ini­cja­ty­wy skut­ko­wa­ło to nie­po­ko­ją­cym roz­ło­że­niem ak­cen­tów w do­nie­sie­niach pra­so­wych i te­le­wi­zyj­nych. Tra­ge­dia pol­skich Ży­dów spro­wa­dzo­na zo­sta­ła do roli tła po­zwa­la­ją­ce­go wy­eks­po­no­wać pol­ski he­ro­izm i za­słu­gi, bo mi­sja Kar­skie­go, po­dob­nie jak swe­go cza­su dzia­łal­ność Ire­ny Sen­dle­ro­wej, przed­sta­wio­na zo­sta­ła w wer­sji dra­ma­tycz­nie uprosz­czo­nej. Prze­kaz ten moż­na stre­ścić w te­zie o bez­sku­tecz­no­ści pol­skich wy­sił­ków wo­bec obo­jęt­no­ści świa­ta. Rze­czy­wi­stość była jed­nak da­le­ko bar­dziej zło­żo­na. Ko­lej­ną, cał­ko­wi­cie zresz­tą nie­spo­dzie­wa­ną, od­sło­ną tej spra­wy, sta­ła się bu­rza me­dial­na wy­wo­ła­na nie­for­tun­nym, lecz nie­ma­ją­cym więk­sze­go zna­cze­nia lap­su­sem Ba­rac­ka Oba­my pod­czas uro­czy­sto­ści w Bia­łym Domu. W szu­mie in­for­ma­cyj­nym po­śród ry­tu­al­nych oskar­żeń, po­tę­pień i po­uczeń po­ja­wia­ją­cych się przy oka­zji pu­blicz­ne­go za­ist­nie­nia fra­zy „Po­lish de­ath camps” za­bra­kło głęb­szej re­flek­sji nad zna­cze­niem Za­gła­dy w hi­sto­rii Pol­ski i świa­ta. Po­wtórz­my – szcze­gól­nie doj­mu­ją­cy był brak wy­po­wie­dzi przed­sta­wi­cie­li władz pań­stwo­wych. Nie po­ja­wi­ły się żad­ne wąt­pli­wo­ści od­no­śnie do po­staw i za­cho­wań Po­la­ków, re­pre­zen­tan­tów kon­spi­ra­cyj­nych władz w kra­ju, rzą­du na emi­gra­cji czy Ko­ścio­ła. Próż­no też szu­kać za­po­wie­dzi pod­ję­cia no­wych ba­dań hi­sto­rycz­nych czy ini­cja­tyw edu­ka­cyj­nych. Cała ta sy­tu­acja sta­no­wi wy­zwa­nie dla or­ga­ni­za­cji spo­łecz­nych, pla­có­wek edu­ka­cyj­nych i in­sty­tu­cji ba­daw­czych zaj­mu­ją­cych się pa­mię­cią o zgła­dzo­nych ży­dow­skich oby­wa­te­lach Rze­czy­po­spo­li­tej. Cen­trum Ba­dań nad Za­gła­dą Ży­dów sta­ra się to wy­zwa­nie po­dej­mo­wać.

Spo­śród bo­ga­tej ofer­ty te­ma­tów za­war­tych w od­da­wa­nym do rąk czy­tel­ni­ka ósmym to­mie na­sze­go pi­sma na pierw­szy plan wy­bi­ja się zło­żo­ny z dwóch tek­stów blok po­świę­co­ny 70. rocz­ni­cy roz­po­czę­cia ma­so­wej eks­ter­mi­na­cji pol­skich Ży­dów. Pierw­szy z nich to prze­tłu­ma­czo­ny z ji­dysz i pu­bli­ko­wa­ny po raz pierw­szy w ję­zy­ku pol­skim re­por­taż Ra­che­li Au­er­bach z wi­zji lo­kal­nej na te­re­nie obo­zu za­gła­dy w Tre­blin­ce, wy­da­ny na po­cząt­ku 1947 r. Dru­gi to ob­szer­ny ko­men­tarz do prac ar­che­olo­gicz­nych pro­wa­dzo­nych po woj­nie w Tre­blin­ce, au­tor­stwa bry­tyj­skiej ar­che­oloż­ki Ca­ro­li­ne Stur­dy Colls, któ­ra sama nie­daw­no pro­wa­dzi­ła ba­da­nia na te­re­nie obo­zu. Oba tek­sty, któ­rych po­wsta­nie dzie­li 65 lat, uzmy­sła­wia­ją, jak wie­le po­zo­sta­je jesz­cze do zro­bie­nia w za­kre­sie po­zna­nia hi­sto­rii tego miej­sca i wła­ści­we­go jego upa­mięt­nie­nia. Z wiel­ką ak­cją w get­cie war­szaw­skim łą­czy się za­war­tość dzia­łu „Ma­te­ria­ły”. Zna­la­zły się tam tek­sty po­świę­co­ne po­sta­ci i spu­ściź­nie Ja­nu­sza Kor­cza­ka oraz Do­mo­wi Sie­rot w get­cie: Mar­ta Cie­siel­ska przed­sta­wia nig­dy do­tąd nie­pu­bli­ko­wa­ny zbiór 20 li­stów czy za­pi­sów dia­ry­stycz­nych pi­sa­nych w Domu Sie­rot w la­tach 1940–1941 przez nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ną ko­bie­tę (być może Es­te­rę Wi­no­gro­nów­nę), Agniesz­ka Wit­kow­ska-Krych pi­sze zaś o lo­sach tek­stów Kor­cza­ka oca­la­łych z get­ta. Pu­bli­ku­je­my tak­że nie­zna­ną do­tych­czas re­la­cję z pierw­szych dni de­por­ta­cji z get­ta war­szaw­skie­go.

Tek­sty za­miesz­czo­ne w dzia­le „Stu­dia” ukła­da­ją się wo­kół kil­ku ognisk te­ma­tycz­nych. Do­ty­czą one obo­zów pra­cy przy­mu­so­wej w Po­zna­niu (Anna Ziół­kow­ska), dy­le­ma­tów mo­ral­nych i eg­zy­sten­cjal­nych dra­ma­tów zwią­za­nych z ukry­wa­niem ży­dow­skich ucie­ki­nie­rów (Ju­sty­na Ko­wal­ska-Le­der), ba­dań nad ży­ciem co­dzien­nym get­ta bia­ło­stoc­kie­go (Ka­trin Stoll). Na szcze­gól­ną uwa­gę za­słu­gu­je ar­ty­kuł ame­ry­kań­skiej ba­dacz­ki Wen­dy Lo­wer o ści­ga­niu i są­dze­niu zbrod­ni na­zi­stow­skich w Nie­miec­kiej Re­pu­bli­ce De­mo­kra­tycz­nej w pierw­szym po­wo­jen­nym dwu­dzie­sto­le­ciu. Stu­dium Mar­ty Za­wod­nej, sty­pen­dyst­ki Sto­wa­rzy­sze­nia Cen­trum Ba­dań nad Za­gła­dą Ży­dów, po­świę­co­ne jest etycz­nym i mu­ze­al­ni­czym dy­le­ma­tom do­ty­czą­cym róż­nych spo­so­bów po­stę­po­wa­nia ze szcząt­ka­mi ludz­ki­mi na te­re­nie by­łe­go KL Au­schwitz-Bir­ke­nau. Z ko­lei w dzia­le „Z warsz­ta­tów ba­daw­czych” pre­zen­tu­je­my dwa tek­sty do­ty­czą­ce hi­sto­rii get­ta łódz­kie­go. Ewa Wiatr i Adam Si­ta­rek pi­szą o lo­sach Ży­dów nie­miec­kich de­por­to­wa­nych do tego get­ta. Tek­stem in­ne­go łódz­kie­go hi­sto­ry­ka, Jac­ka Wa­lic­kie­go, po­wra­ca­my do te­ma­tu ko­la­bo­ra­cji (te­mat prze­wod­ni tomu dru­gie­go z 2006 r.).

W cy­klu „Omó­wie­nia” za­miesz­cza­my dwa ma­te­ria­ły o za­gra­nicz­nych ba­da­niach nad Za­gła­dą. Pierw­szy z nich to re­la­cja o pio­nier­skich ini­cja­ty­wach pro­wa­dzo­nych pod egi­dą Pań­stwo­we­go In­sty­tu­tu Ba­dań nad Za­gła­dą w Ru­mu­nii im. Elie­go Wie­se­la. Obok pre­zen­tu­je­my ko­lej­ny (pierw­szy uka­zał się w 2005 r.) ra­port ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych, za­wie­ra­ją­cy ogól­ną cha­rak­te­ry­sty­kę funk­cjo­no­wa­nia, za­kre­su i ce­lów Ho­lo­caust stu­dies, któ­rych ska­la, z naj­roz­ma­it­szych rzecz ja­sna po­wo­dów, jest cał­ko­wi­cie nie­po­rów­ny­wal­na z ana­lo­gicz­ną dzia­łal­no­ścią w Pol­sce. W tym kon­tek­ście gro­te­sko­wo jawi się naj­now­sza ini­cja­ty­wa IPN, bę­dą­ca prze­ja­wem emo­cjo­nal­nej re­ak­cji na nie­for­tun­ny zwrot uży­ty przez pre­zy­den­ta Oba­mę, by do­star­czyć Ame­ry­ka­nom od­po­wied­nio sfor­ma­to­wa­nej por­cji wia­do­mo­ści o Za­gła­dzie. Od­no­si­my się do tej spra­wy szcze­gó­ło­wo w dzia­le „Cu­rio­sa”.

W „Punk­tach wi­dze­nia” wie­le miej­sca po­świę­ca­my jed­nej z naj­bar­dziej in­try­gu­ją­cych pu­bli­ka­cji ostat­nich mie­się­cy – Fe­stung War­schau Elż­bie­ty Ja­nic­kiej. Jest to do pew­ne­go stop­nia dys­ku­sja we­wnątrz­re­dak­cyj­na, gdyż na te­mat tej książ­ki pi­szą Ja­cek Le­ociak i Jan Gra­bow­ski. Z tym ostat­nim po­le­mi­zu­je au­tor­ka książ­ki. Teo­lo­gicz­ną i fi­lo­zo­ficz­ną re­flek­sję znaj­dzie­my w ese­ju Ta­de­usza Bar­to­sia, któ­ry sta­wia py­ta­nia o re­li­gij­ny sens (nie)obec­no­ści Boga w do­świad­cze­niu Za­gła­dy.

Na za­koń­cze­nie, w dzia­le „Wy­da­rze­nia”, znaj­dzie czy­tel­nik kry­tycz­ne oce­ny do­ty­czą­ce ja­ko­ści pol­skie­go prze­kła­du mo­nu­men­tal­nej syn­te­zy Czas eks­ter­mi­na­cji au­tor­stwa Sau­la Frie­dlän­de­ra (wni­kli­wą ana­li­zę tego dzie­ła pu­bli­ko­wa­li­śmy w roku 2009, nr 5). Jest nam szcze­gól­nie przy­kro, iż wkra­dły się tam rów­nież pew­ne błę­dy rze­czo­we, zwłasz­cza że kon­sul­tan­tem na­uko­wym tej książ­ki był An­drzej Żbi­kow­ski, czło­nek Cen­trum Ba­dań nad Za­gła­dą Ży­dów IFiS PAN.

In memoriam

EDWARD KOS­SOY(1913–2012)

„W przed­dzień wy­bu­chu po­wsta­nia war­szaw­skie­go w oku­po­wa­nej przez Niem­ców sto­li­cy je­dy­nie więź­nio­wie KZ War­schau – zwa­ne­go po­pu­lar­nie Gę­siów­ką – oraz ży­dow­scy więź­nio­wie Pa­wia­ka ofi­cjal­nie ist­nie­li jako Ży­dzi. Ci dru­dzy – z wy­jąt­kiem tak zwa­nych «funk­cyj­nych» – ocze­ki­wa­li na eg­ze­ku­cję […]” – pi­sał w 6. nu­me­rze na­sze­go pi­sma Edward Kos­soy, oma­wia­jąc książ­kę Bar­ba­ry En­gel­king i Da­riu­sza Li­bion­ki pt. Ży­dzi w po­wstań­czej War­sza­wie. Nie był to przy­pa­dek, że re­dak­cja zwró­ci­ła się z proś­bą o zre­cen­zo­wa­nie tej książ­ki wła­śnie do Nie­go. Przez wie­le lat z pa­sją, głę­bo­ką wie­dzą hi­sto­rycz­ną i praw­ni­czą do­cie­kli­wo­ścią zgłę­biał dzie­je ży­dow­skich uczest­ni­ków po­wsta­nia war­szaw­skie­go. Z ogrom­nym za­an­ga­żo­wa­niem opi­sy­wał wy­zwo­le­nie Gę­siów­ki przez żoł­nie­rzy har­cer­skie­go ba­ta­lio­nu „Zoś­ka” oraz dal­sze losy ży­dow­skich więź­niów. Za­dbał też o upa­mięt­nie­nie tego epi­zo­du. Dzię­ki jego sta­ra­niom w 2003 r. ów­cze­sny am­ba­sa­dor Izra­ela w Pol­sce Sze­wach We­iss uho­no­ro­wał spe­cjal­nym dy­plo­mem żoł­nie­rzy bio­rą­cych udział w ak­cji wy­zwo­le­nia Gę­siów­ki.

We wrze­śniu 1939 r. miał 26 lat. Po­dob­nie jak ty­sią­ce in­nych mło­dych męż­czyzn opu­ścił War­sza­wę na sku­tek ra­dio­we­go ape­lu płk. Ro­ma­na Umia­stow­skie­go (sze­fa pro­pa­gan­dy Na­czel­ne­go Do­wódz­twa Woj­ska Pol­skie­go) i udał się na li­nię Bugu. W War­sza­wie po­zo­sta­li jego oj­ciec oraz żona i cór­ka. Ten pierw­szy zgi­nął na po­cząt­ku wiel­kiej ak­cji, na­to­miast żona i cór­ka po li­kwi­da­cji get­ta tra­fi­ły do obo­zu pra­cy w Po­nia­to­wej, gdzie obie stra­ci­ły ży­cie pod­czas ak­cji „Ern­te­fest” 4 li­sto­pa­da 1943 r. Kos­soy, za­trzy­ma­ny po zna­le­zie­niu się na zie­miach za­ję­tych przez ZSRR, aresz­to­wa­ny i prze­słu­chi­wa­ny przez NKWD, w 1940 r. pod za­rzu­tem „dzia­łal­no­ści kontr­re­wo­lu­cyj­nej” zo­stał ska­za­ny na 8 lat wię­zie­nia i tra­fił do ła­gru na Ura­lu. Po dwóch la­tach wy­szedł na wol­ność w wy­ni­ku ukła­du Si­kor­ski–Maj­ski. Wspo­mi­nał: „Do swo­bod­ne­go wy­bo­ru sta­ły: zgło­sze­nie do służ­by woj­sko­wej w Ar­mii Czer­wo­nej albo też w Woj­sku Pol­skim. […] Do Ar­mii Czer­wo­nej nie zgło­sił się ani je­den ochot­nik. Tro­chę mnie to zdzi­wi­ło, bo wie­dzia­łem, że mię­dzy nami było co naj­mniej kil­ku przed­wo­jen­nych ko­mu­ni­stów. Naj­wi­docz­niej jed­nak do­świad­cze­nia Pie­czor­ła­gu zmie­ni­ły ich świa­to­po­gląd”. Przez Kuj­by­szew i Bu­zu­łuk tra­fił do ar­mii gen. Wła­dy­sła­wa An­der­sa, z któ­rą opu­ścił ZSRR. Na sku­tek ma­la­rii i ty­fu­su, któ­ry­mi za­ra­ził się jesz­cze w ła­grze, za­padł na za­pa­le­nie wą­tro­by. Skut­kiem tego było zwol­nie­nie z ar­mii w Te­he­ra­nie. Stam­tąd tra­fił do man­da­to­wej Pa­le­sty­ny, po la­tach tak wspo­mi­nał tam­ten okres: „w 1948 roku by­łem człon­kiem pod­ziem­nej or­ga­ni­za­cji re­wi­zjo­ni­stycz­nej, któ­ra wy­zna­wa­ła ide­olo­gię Be­gi­na […]. W tym cha­rak­te­rze bra­łem też udział w woj­nie o nie­pod­le­głość. Do 1954 roku by­łem w Izra­elu. Od 1954 roku w Eu­ro­pie”. Za­miesz­kał w Ge­ne­wie, kon­ty­nu­ował stu­dia praw­ni­cze (ma­gi­ste­rium uzy­skał w 1938 r. na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim) w Mo­na­chium, Ko­lo­nii i Ge­ne­wie, uzy­sku­jąc sto­pień dok­to­ra praw i nauk po­li­tycz­nych. Po woj­nie oże­nił się po­now­nie, a w 1951 r. uro­dzi­ła mu się cór­ka Ka­rin. Swo­je ży­cie po­świę­cił nie­sie­niu po­mo­cy ofia­rom na­zi­zmu. Od 1949 r. wie­dzą praw­ni­czą, po­par­tą wiel­ką em­pa­tią i po­świę­ce­niem słu­żył po­szko­do­wa­nym przez na­zi­stow­skie Niem­cy Ży­dom, Ro­mom i Po­la­kom, sku­tecz­nie re­pre­zen­tu­jąc przed są­da­mi nie­mal 60 tys. osób! Mimo że miesz­kał w Szwaj­ca­rii, był oby­wa­te­lem szwaj­car­skim i izra­el­skim, nig­dy nie stra­cił kon­tak­tu ze swo­ją pierw­szą oj­czy­zną. Ma­wiał, że na­le­ży do trzech wspól­not na­ro­do­wych, ale jest Po­la­kiem, bo czu­je, my­śli i mówi po pol­sku. Była to zresz­tą prze­pięk­na pol­sz­czy­zna, cze­go śla­dy od­naj­du­je­my w jego ob­szer­nej pu­bli­cy­sty­ce hi­sto­rycz­nej, m.in. na ła­mach pa­ry­skich „Ze­szy­tów Hi­sto­rycz­nych”, a tak­że w dwóch opu­bli­ko­wa­nych w Pol­sce książ­kach – po­świę­co­nej prze­ży­ciom w so­wiec­kich ła­grach Sto­ły­pin­ce1 oraz przy­wo­ła­nych już au­to­bio­gra­ficz­nych za­pi­skach za­ty­tu­ło­wa­nych Na mar­gi­ne­sie…2, no­mi­no­wa­nych w roku 2007 do na­gro­dy li­te­rac­kiej Nike. W kon­tak­tach oso­bi­stych za­wsze był czło­wie­kiem nie­zwy­kle otwar­tym, cie­płym, peł­nym hu­mo­ru i dy­stan­su do sie­bie, a jed­no­cze­śnie zro­zu­mie­nia dla ota­cza­ją­ce­go świa­ta. Część jego ser­ca na za­wsze po­zo­sta­ła w Pol­sce, w jego uko­cha­nym Ra­do­miu, z któ­rym utrzy­my­wał bli­skie wię­zi. Jako praw­nik, pu­bli­cy­sta i fi­lan­trop ak­tyw­nie dzia­łał na rzecz dia­lo­gu pol­sko-ży­dow­skie­go. Wspie­rał pol­ską kul­tu­rę i edu­ka­cję mło­dzie­ży. 3 maja 2012 r. w cza­sie uro­czy­sto­ści w Sta­łym Przed­sta­wi­ciel­stwie RP w Ge­ne­wie zo­stał od­zna­czo­ny Krzy­żem Ko­man­dor­skim z Gwiaz­dą Or­de­ru Za­słu­gi Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej.

W ostat­niej czę­ści swo­ich wspo­mnień Na mar­gi­ne­sie… kre­ślił: „Roz­pi­sa­łem się. Po pra­wie dwóch la­tach […] do­sze­dłem do po­ło­wy roku 1945. Mia­łem wów­czas 32 lata, a dziś je­stem w koń­cu 93. roku ży­cia. Kon­ty­nu­owa­nie w tym tem­pie z za­trzy­my­wa­niem się na wie­lu szcze­gó­łach by­ło­by bez­za­sad­nym opty­mi­zmem i wy­zwa­niem losu”. Nie było! Edward Kos­soy opu­ścił nas w set­nym roku swo­je­go ży­cia.

Od­szedł wspa­nia­ły czło­wiek.

Ja­kub Pe­te­le­wicz

1 Edward Kos­soy, Sto­ły­pin­ka, War­sza­wa: Ikar, 2003.

2 Edward Kos­soy, Na mar­gi­ne­sie…, Gdańsk: Sło­wo/ob­raz te­ry­to­ria, 2006.

O Racheli Auerbach

Ra­che­la Au­er­bach uro­dzi­ła się 18 grud­nia 1903 r. w Ła­now­cach na Po­do­lu. Otrzy­ma­ła pol­sko­ję­zycz­ne wy­cho­wa­nie i wy­kształ­ce­nie, ale wła­da­ła też bie­gle ję­zy­kiem ji­dysz. W okre­sie stu­diów na lwow­skim Uni­wer­sy­te­cie Jana Ka­zi­mie­rza szcze­gól­nie zaj­mo­wa­ła ją fi­lo­zo­fia, hi­sto­ria i psy­cho­lo­gia. Zna­la­zła się wśród słu­cha­czy wy­kła­dów pro­fe­so­ra Ka­zi­mie­rza Twar­dow­skie­go. Na­le­ża­ła do To­wa­rzy­stwa Ży­dow­skich Stu­den­tów fi­lo­zo­fii UJK. W okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym była jed­ną z waż­nych po­sta­ci ji­dy­szy­stycz­ne­go śro­do­wi­ska Lwo­wa. Re­da­go­wa­ła do­dat­ki li­te­rac­kie do ga­zet co­dzien­nych, a tak­że przy­czy­ni­ła się do po­wsta­nia pi­sma „Cusz­ta­jer”, gro­ma­dzą­ce­go na swych ła­mach ga­li­cyj­skich twór­ców pi­szą­cych w ji­dysz. W 1933 r. prze­nio­sła się do War­sza­wy, gdzie aż do wy­bu­chu woj­ny pra­co­wa­ła jako dzien­ni­kar­ka i kry­tycz­ka li­te­rac­ka (pi­sa­ła mię­dzy in­ny­mi do „Na­sze­go Prze­glą­du” i do „Li­te­ra­ri­sze Ble­ter”) oraz tłu­macz­ka1.

W cza­sie woj­ny po­zo­sta­ła w War­sza­wie. Kie­dy tra­fi­ła do get­ta, zwią­za­ła się z gru­pą „Oneg Sza­bat”, któ­rej twór­ca – hi­sto­ryk Ema­nu­el Rin­gel­blum – po­sta­wił so­bie za cel jak naj­skru­pu­lat­niej­sze udo­ku­men­to­wa­nie Za­gła­dy Ży­dów pol­skich. W ra­mach prac wy­ko­ny­wa­nych dla Pod­ziem­ne­go Ar­chi­wum Get­ta War­szaw­skie­go Au­er­bach zbie­ra­ła re­la­cje o po­stę­pu­ją­cym wy­nisz­cze­niu spo­łecz­no­ści ży­dow­skiej. Rów­no­le­gle pro­wa­dzi­ła dzien­nik, a tak­że an­ga­żo­wa­ła się w dzia­łal­ność Ży­dow­skiej Or­ga­ni­za­cji Kul­tu­ral­nej pro­pa­gu­ją­cej kul­tu­rę ji­dysz. W 1943 r. Au­er­bach prze­szła na aryj­ską stro­nę, nie prze­sta­jąc tam do­ku­men­to­wać Za­gła­dy.

Po woj­nie za swo­ją mi­sję uzna­ła uświa­da­mia­nie śro­do­wi­sku ży­dow­skie­mu w Pol­sce i za gra­ni­cą, że pod ru­ina­mi war­szaw­skie­go get­ta znaj­du­je się ukry­te ar­chi­wum „Oneg Sza­bat”. Kie­ro­wa­ła nią bo­le­sna świa­do­mość, że spo­śród jego współ­pra­cow­ni­ków przy ży­ciu po­zo­sta­ły tyl­ko trzy oso­by – ona oraz Hersz Was­ser i jego żona Blu­ma. Jej sło­wa na po­cząt­ku nie bu­dzi­ły za­in­te­re­so­wa­nia. Na roz­po­czę­cie prac bra­ko­wa­ło pie­nię­dzy, oca­leń­cy mie­li inne prio­ry­te­ty. Za­przy­jaź­nio­ny z Ra­che­lą Men­del Man2 wspo­mi­nał, iż ofia­ry Za­gła­dy są­dzi­ły, że to, co się sta­ło, nie wy­ma­ga hi­sto­rycz­nych ana­liz3. Au­er­bach była jed­nak nie­ustę­pli­wa. Od­zy­ska­nie ma­te­ria­łów ar­chi­wal­nych ozna­cza­ło dla niej po­ka­za­nie praw­dy o ka­ta­stro­fie, któ­rej, jak uwa­ża­ła, gro­zi­ło znie­kształ­ce­nie. Wraz z Her­szem Was­se­rem zdo­by­ła pie­nią­dze z Je­wish La­bor Com­mit­tee w No­wym Jor­ku. Po­szu­ki­wa­nia roz­po­czę­ły się la­tem 1946 r. Zo­sta­ły uwień­czo­ne suk­ce­sem. 18 wrze­śnia tego roku Au­er­bach i Was­ser spo­glą­da­li na wy­do­by­tą z zie­mi tak zwa­ną pierw­szą część ar­chi­wum. Znaj­do­wa­ły się w niej mię­dzy in­ny­mi za­pi­sy Elia­sza Gut­kow­skie­go oraz te­sta­ment Izra­ela Lich­tensz­taj­na, Da­wi­da Gra­be­ra i Na­chu­ma Grzy­wa­cza – de­po­nen­tów tej czę­ści zbio­rów.

Do koń­ca ży­cia Ra­che­la Au­er­bach chro­ni­ła to oca­la­łe dzie­dzic­two Rin­gel­blu­ma. An­ga­żo­wa­ła się też w inne pra­ce do­ku­men­ta­cyj­no-ar­chi­wi­za­cyj­ne. Pra­co­wa­ła dla Ko­mi­sji Hi­sto­rycz­nej Cen­tral­ne­go Ko­mi­te­tu Ży­dów w Pol­sce. Wraz z Fi­li­pem Fried­ma­nem, Jó­ze­fem Ker­mi­szem i Na­chma­nem Blu­men­ta­lem zbie­ra­ła dzien­ni­ki, wspo­mnie­nia i świa­dec­twa oca­la­łych. W 1947 r. pod szyl­dem Ko­mi­sji wy­da­ła Af di fel­der fun Tre­blin­ke (Na po­lach Tre­blin­ki). Był to efekt wy­pra­wy do obo­zu, któ­rą od­by­ła 7 li­sto­pa­da 1945 r. Po­je­cha­ła tam jako czło­nek wspól­nej de­le­ga­cji Cen­tral­nej Ży­dow­skiej Ko­mi­sji Hi­sto­rycz­nej i Głów­nej Ko­mi­sji Ba­da­nia Zbrod­ni Nie­miec­kich w Pol­sce. W cza­sie wi­zji lo­kal­nej de­le­ga­ci obu in­sty­tu­cji mie­li po­twier­dzić ist­nie­nie ośrod­ka za­gła­dy, prze­słu­chać świad­ków i ze­brać do­wo­dy nie­miec­kiej zbrod­ni. Zwró­ci­li przy tym uwa­gę na stan by­łe­go obo­zu. Za­sta­li w nim roz­ko­pa­ne doły, po­roz­rzu­ca­ne wo­kół nich ludz­kie ko­ści oraz przed­mio­ty na­le­żą­ce do ofiar – efekt trwa­ją­ce­go wów­czas już kil­ka­na­ście mie­się­cy pro­ce­de­ru prze­szu­ki­wa­nia i gra­bie­nia przez oko­licz­ną lud­ność tego naj­więk­sze­go ży­dow­skie­go cmen­ta­rzy­ska. Po po­wro­cie z Tre­blin­ki Ra­che­la Au­er­bach, wstrzą­śnię­ta za­rów­no ze­bra­ny­mi ze­zna­nia­mi świad­ków zda­rzeń, jak i bez­kar­nym bez­czesz­cze­niem te­re­nu obo­zu, na­pi­sa­ła tekst, któ­ry nie mie­ścił się w sztyw­nych ra­mach hi­sto­rycz­ne­go spra­woz­da­nia z miej­sca zbrod­ni. Au­er­bach od­rzu­ci­ła re­la­cyj­ną neu­tral­ność i się­gnę­ła po for­mę re­por­ta­żu – do­sta­tecz­nie po­jem­ną, by za­wrzeć i po­łą­czyć w niej to, co oso­bi­ste i emo­cjo­nal­ne, z tym, co obiek­tyw­ne i fak­to­gra­ficz­ne. W get­cie war­szaw­skim mi­strzem tego ga­tun­ku był ko­le­ga Ra­che­li Au­er­bach, współ­pra­cow­nik „Oneg Sza­bat”, pi­sarz i dzien­ni­karz Pe­rec Opo­czyń­ski. Po re­por­taż jako for­mę zdol­ną jed­no­cze­śnie unieść cię­żar emo­cji oraz spro­stać na­ka­zo­wi rze­tel­no­ści się­gnę­li też inni ży­dow­scy pi­sa­rze i dzien­ni­ka­rze, któ­rzy w pierw­szych po­wo­jen­nych la­tach od­wie­dza­li Pol­skę, pró­bu­jąc od­dać ogrom Za­gła­dy. Do naj­bar­dziej przej­mu­ją­cych re­la­cji re­por­ta­żo­wych – rów­nież z te­re­nów by­łych obo­zów – na­le­żą zbio­ry tek­stów Jan­kie­la Ze­ru­ba­we­la Barg churbn (1946) oraz Mor­de­cha­ja Ca­ni­na Iber sztejn un sztok (1952).

Po emi­gra­cji do Izra­ela w 1950 r. Au­er­bach po­ma­ga­ła zor­ga­ni­zo­wać ko­lek­cję świa­dectw oraz wspar­cie dla In­sty­tu­tu Yad Va­shem. Za wszel­ką cenę sta­ra­ła się nadać zna­cze­nie ze­zna­niom oca­lo­nych. Wier­na me­to­dzie Rin­gel­blu­ma, chcia­ła do­wieść wagi ich opo­wie­ści, któ­re przez za­wo­do­wych hi­sto­ry­ków były czę­sto lek­ce­wa­żo­ne. W 1958 r. ów­cze­sny dy­rek­tor Yad Va­shem Ben Ci­jon Di­nur za­ata­ko­wał Au­er­bach za rze­ko­me sła­be wy­ni­ki osią­ga­ne przez nią w pra­cy i ją zwol­nił. Au­er­bach za­re­ago­wa­ła na to pu­blicz­nym oskar­że­niem Di­nu­ra oraz resz­ty kie­row­nic­twa YV o za­nie­dby­wa­nie pod­sta­wo­we­go obo­wiąz­ku in­sty­tu­cji, czy­li ba­da­nia Za­gła­dy. Za­rzu­ci­ła im mię­dzy in­ny­mi prze­zna­cza­nie więk­szych sum na zbie­ra­nie nie­miec­ko­ję­zycz­nych re­la­cji i za­nie­dby­wa­nie ję­zy­ka ji­dysz. Bo­la­ła nad tym, że nie stu­diu­je się ma­te­ria­łów ze­bra­nych w cza­sie woj­ny i nie opra­co­wu­je się po­szcze­gól­nych te­ma­tów z jej dzie­jów. W szki­cu do wspo­mnie­nio­we­go ar­ty­ku­łu o Fi­li­pie Fried­ma­nie na­pi­sa­ła, że choć w po­wo­jen­nej War­sza­wie uda­ło się jej i jej ko­le­gom opu­bli­ko­wać nie­wie­le świa­dectw, to w po­rów­na­niu z sy­tu­acją w Izra­elu na­le­ża­ło­by tam­ten okres na­zwać zło­tą erą ba­dań nad Za­gła­dą4.

Nie­po­ko­iła ją też przed­wcze­sna nor­ma­li­za­cja sto­sun­ków ży­dow­sko-nie­miec­kich. W 1952 r. opu­bli­ko­wa­ła na­wet bro­szu­rę za­ty­tu­ło­wa­ną Unzer che­szbn mitn dajczn folk (Nasz roz­ra­chu­nek z na­ro­dem nie­miec­kim)5, w któ­rej pi­sa­ła o ko­niecz­no­ści na­zna­cze­nia wszyst­kich Niem­ców hań­bią­cym zna­mie­niem Ka­ina. Z tego też po­wo­du od­mó­wi­ła umiesz­cze­nia swo­je­go bio­gra­mu w za­cho­wu­ją­cym do dziś waż­ność Lek­si­kon fun der naj­er ji­di­szer li­te­ra­tur6. Jego wy­da­nie zo­sta­ło czę­ścio­wo sfi­nan­so­wa­ne z nie­miec­kich re­pa­ra­cji. Au­er­bach bar­dzo za­an­ga­żo­wa­ła się w przy­go­to­wa­nia do pro­ce­su nie­miec­kie­go zbrod­nia­rza Adol­fa Eich­man­na. Jako sze­fo­wa dzia­łu świa­dectw Yad Va­shem spo­rzą­dzi­ła dla głów­ne­go oskar­ży­cie­la Gi­de­ona Hau­sne­ra li­stę świad­ków, dba­jąc przy ich wy­bo­rze o kla­row­ność i wy­ra­zi­stość ze­zna­nia7. W 1966 r. Au­er­bach po­wró­ci­ła do te­ma­tu Tre­blin­ki. Sta­ło się to za spra­wą opu­bli­ko­wa­nej przez Je­ana-Fra­nço­is Ste­ine­ra fa­bu­la­ry­zo­wa­nej opo­wie­ści o obo­zie8. Pi­sar­ka oskar­ży­ła go o de­for­mo­wa­nie praw­dy i bez­czesz­cze­nie pa­mię­ci ofiar obo­zu. Do cza­su swej śmier­ci 31 maja 1976 r. opu­bli­ko­wa­ła jesz­cze In land Ji­sro­el, re­por­tażn, ese­jen, der­cej­lun­gen (W kra­ju Izra­ela, re­por­ta­że, ese­je i opo­wia­da­nia)9 orazWar­sze­wer ca­wo­es (War­szaw­skie te­sta­men­ty)10 – zbiór prze­re­da­go­wa­nych (nie­znacz­nie lub grun­tow­nie) jej wo­jen­nych za­pi­sków.

Mo­ni­ka Po­lit

1 O przed­wo­jen­nych lo­sach Ra­che­li Au­er­bach zob. Ka­ro­li­na Szy­ma­niak, Kil­ka słów o tłu­macz­ce [w:] Zu­sman Se­ga­ło­wicz, Noce krym­skie. No­we­le, tłum. Ra­che­la Au­er­bach, po­sło­wie Ka­ro­li­na Szy­ma­niak, Kra­ków–Bu­da­peszt: Wy­daw­nic­two Au­ste­ria, 2010, s. 199–207; Ka­ro­li­na Szy­ma­niak, Szkic frag­men­tu. Kil­ka słów o Ra­che­li Au­er­bach, „Znak” 2012, nr 3, s. 54–55. O lo­sach wo­jen­nych i po­wo­jen­nych zob. Sa­mu­el D. Kas­sow, Kto na­pi­sze na­szą hi­sto­rię? Ostat­ni roz­dział za­gła­dy war­szaw­skie­go get­ta. Ukry­te Ar­chi­wum Ema­nu­ela Rin­gel­blu­ma, tłum. Gra­ży­na Wa­lu­ga, Olga Zien­kie­wicz, War­sza­wa: Am­ber, 2010.

2 Men­del Man (1916–1975) – ży­dow­ski pi­sarz, dzien­ni­karz, ma­larz. Au­tor m.in. zbio­ru po­ezji Di sztil­kajt mont. Li­der un ba­la­den, Łódź: Bo­ro­chow-Far­lag, 1945. Po woj­nie za­miesz­kał w Izra­elu, a po­tem we Fran­cji.

3 Men­del Man, Ro­chl Ojer­bach cu ir ba­zuch in Pa­riz, „Unzer Wort”, 6 VII 1966.

4 Ar­chi­wum Yad Va­shem, Ra­chel Au­er­bach Col­lec­tion, P-16-32, Ra­che­la Au­er­bach, „Dr Fi­lip Fried­man – der­mo­nung un ge­ze­ge­nung”.

5 Ra­che­la Au­er­bach, Unzer che­szbn mitn dajczn folk, Tel Awiw: Si­friat ha-Po­alim, 1952.

6Szmu­el Ni­ger, Jan­kew Szac­ki, Lek­si­kon fun der naj­er ji­di­szer li­te­ra­tur, Niu Jork: Al­wel­tle­cher Ji­di­szer Kul­tur Far­band, 1956–1981.

7 „Je­di­jot Jad Wa­szem” 1961, nr 28, s. 35.

8 Jean-Fra­nço­is Ste­iner, Tre­blin­ka, Pa­ris: Fay­ard, 1966.

9Ra­che­la Au­er­bach, In land Ji­sro­el, re­por­tażn, ese­jen, der­cej­lun­gen, Tel Awiw: Far­lag I.L. Pe­rec, 1964. Prze­kład wy­bra­nych re­por­ta­ży, au­tor­stwa Na­ta­lii Kry­nic­kiej, uka­zał się w „Cwiszn” 2011, nr 4, s. 54–59.

10 Ra­che­la Au­er­bach, War­sze­wer ca­wo­es, Tel Awiw: Isro­el Buch, 1974.

70. rocznica akcji „Reinhardt”

Rachela AuerbachTreblinka. Reportaż

Moim nig­dy nie­po­zna­nym

Ka­ro­li­na Szy­ma­niak

Re­por­taż Ra­che­li Au­er­bach po­wstał w ze­szłym roku. Sta­no­wi za­pis wra­żeń z wi­zji lo­kal­nej na te­re­nie by­łe­go obo­zu śmier­ci w Tre­blin­ce. W re­por­taż o tej eks­pe­dy­cji, któ­ra zo­sta­ła prze­pro­wa­dzo­na 7 li­sto­pa­da 1945 roku, zo­sta­ły wple­cio­ne ob­ra­zy i re­flek­sje do­ty­czą­ce tego, czym była Tre­blin­ka. Chce­my pod­kre­ślić, że au­tor­ka zaj­mo­wa­ła się prze­słu­chi­wa­niem świad­ków i ba­da­niem pro­ble­ma­ty­ki obo­zu śmier­ci w Tre­blin­ce już od 1942 roku. Choć jej re­por­taż ma bar­dziej li­te­rac­ki niż na­uko­wy cha­rak­ter, fak­ty w nim opi­sa­ne po­zo­sta­ją w zgo­dzie z dzi­siej­szym sta­nem na­szych ba­dań do­ty­czą­cych Tre­blin­ki.

Ko­le­gium re­dak­cyj­ne

In­for­ma­cja

7 li­sto­pa­da 1945 roku z ini­cja­ty­wy pań­stwo­wej Głów­nej Ko­mi­sji Ba­da­nia Zbrod­ni Nie­miec­kich w Pol­sce od­by­ła się wi­zja lo­kal­na w Tre­blin­ce z udzia­łem sie­dlec­kie­go sę­dzie­go śled­cze­go Z[dzi­sła­wa] Łu­kasz­kie­wi­cza, pro­ku­ra­to­ra [Je­rze­go] Ma­cie­jew­skie­go, mier­ni­cze­go przy­się­głe­go [Ka­ro­la] Traut­sol­ta, przed­sta­wi­cie­li Cen­tral­nej Ży­dow­skiej Ko­mi­sji Hi­sto­rycz­nej – Ra­che­li Au­er­bach i kpt. dra Jó­ze­fa Ker­mi­sza, przed­sta­wi­cie­li Koła by­łych więź­niów Tre­blin­ki – [Sa­mu­ela]1 Raj­zma­na, [Hen­ry­ka] Re­ich­ma­na2, [Szy­mo­na] Fried­ma­na, [M./R.] Mi­tel­ber­ga3 i [Tan­chu­ma] Grin­ber­ga4. Uczest­ni­czy­li w niej tak­że: prze­wod­ni­czą­cy sie­dlec­kiej Po­wia­to­wej Rady Na­ro­do­wej J. Śleb­zak5, soł­tys są­sied­niej wsi Wól­ki Okrą­glik ob. Ku­cha­rek i fo­to­re­por­ter [Ja­kub] Byk.

W cza­sie wi­zji lo­kal­nej do­kład­nie obej­rza­no te­ren by­łe­go obo­zu śmier­ci i przy­go­to­wa­no do­ku­men­ta­cję fo­to­gra­ficz­ną. Po po­wro­cie do War­sza­wy Ży­dzi bio­rą­cy udział w wy­pra­wie do Tre­blin­ki zło­ży­li w Cen­tral­nym Ko­mi­te­cie Ży­dów Pol­skich6 me­mo­riał do­ty­czą­cy sta­nu, w któ­rym zna­leź­li miej­sce, gdzie do­ko­na­no naj­więk­sze­go mor­du na Ży­dach pol­skich. Me­mo­riał za­koń­czo­no ape­lem o zwró­ce­nie się do wła­ści­wych czyn­ni­ków z proś­bą, by pod­ję­ły na­leż­ne kro­ki, któ­re po­ło­ży­ły­by kres pro­fa­na­cji tego miej­sca, uzna­wa­ne­go za świę­tość przez mi­lio­ny Ży­dów na ca­łym świe­cie7.

Wstęp

Wiem, że to, co prze­ka­zu­ję tu do dru­ku, nie jest wca­le ła­twą lek­tu­rą. Nie jest to lek­tu­ra dla lu­dzi o sła­bych ner­wach, ale je­śli coś ta­kie­go mo­gło się zda­rzyć Ży­dom, je­śli Ży­dzi, któ­rzy to wi­dzie­li, mo­gli o czymś ta­kim opo­wie­dzieć, a ja mo­głam to za­pi­sać – inni Ży­dzi nie po­win­ni dbać o swo­je do­bre sa­mo­po­czu­cie i win­ni za­po­znać się z jed­ną set­ną jed­nej set­nej tego, co uczy­nio­no ich na­ro­do­wi.

Niech wie­dzą o tym wszy­scy Ży­dzi, to ich na­ro­do­wy obo­wią­zek – znać praw­dę8.

Czy tego chcą, czy nie, tak­że nie-Ży­dów na­le­ży na wszel­kie spo­so­by skła­niać do po­zna­nia praw­dy.

Niech wresz­cie lu­dzie na ca­łym świe­cie zy­ska­ją peł­ną świa­do­mość tego, do cze­go pro­wa­dzi fa­szyzm, to­ta­li­ta­ryzm, wła­ści­wie in­dy­fe­ren­tyzm po­li­tycz­ny i po­li­tycz­na in­er­cja mas…

Do cze­go może do­pro­wa­dzić po­now­ne usta­no­wie­nie wła­dzy nie­miec­kiej.

Temu ce­lo­wi niech słu­ży ta nie­wiel­ka, peł­na bólu ksią­żecz­ka.

Re­por­taż mój, czy jak­kol­wiek in­a­czej na­zwa­ła­bym tę pra­cę, jest – jako pró­ba od­da­nia peł­ne­go ob­ra­zu Tre­blin­ki – da­le­ce nie­peł­ny.

Nie mó­wię tego, by unik­nąć kry­ty­ki. Chcę tyl­ko wska­zać na nie­do­stat­ki, któ­re sama do­strze­gam, z cze­go nie wy­ni­ka, że mo­głam ich unik­nąć. Mam wię­cej niż jed­no wy­tłu­ma­cze­nie, dla­cze­go nie mo­głam tego tym­cza­sem na­pi­sać in­a­czej, niż na­pi­sa­łam.

Bar­dziej re­flek­syj­nie niż ob­ra­zo­wo, wię­cej mó­wiąc, niż po­ka­zu­jąc. Nie od­da­jąc re­ali­zmu kon­kret­ne­go prze­ży­cia obo­zu śmier­ci.

Bra­ku­je za­sad­ni­czych rze­czy. Jest w tek­ście coś z bólu, nie ma uwznio­śle­nia ży­dow­skie­go czło­wie­ka.

Bra­ku­je Ha­lin­ki Cze­cho­wicz, sied­mio­let­niej dziew­czyn­ki z tre­bliń­skie­go pro­to­ko­łu9, tego re­zo­lut­ne­go dziec­ka, któ­re doj­rza­ło na chwi­lę przed śmier­cią.

Przy roz­dzie­la­niu kła­dzie gło­wę na ra­mie­niu ojca, nie dla­te­go, że szu­ka u nie­go po­cie­sze­nia, chwi­lo­we­go azy­lu dla oczu, któ­re wi­dzą już ja­sno za­gła­dę. Nie, ona chce uspo­ko­ić ojca, to ona chce go po­cie­szyć i do­dać mu sił.

„Ta­tu­siu, nie bój się! Ta­tu­siu, nie martw się!”.

I: „Weź, ta­tu­siu, ze­ga­rek. Prze­ży­jesz, przy­da ci się”.

Oj­ciec rze­czy­wi­ście „prze­żył” i „żyje”, a gdy koń­czy opo­wia­dać tę hi­sto­rię i za­my­śla się, z jego twa­rzy moż­na wy­czy­tać, że wciąż wsłu­chu­je się w głos swo­je­go dziec­ka, czu­je do­tyk drob­nych dło­ni, wrę­cza­ją­cych mu ten ka­wa­łek zło­ta, któ­re­go ka­za­no jej strzec jak oka w gło­wie: na wy­pa­dek gdy­by to ona mia­ła się ura­to­wać. Ale ona wie, że jej już nie bę­dzie po­trzeb­ny…

I ja wi­dzę i sły­szę tę dziew­czyn­kę. Łzy, któ­rych nie wy­pła­ka­ła, by oj­ciec nie po­grą­żył się w smut­ku, będą we mnie pła­kać aż do koń­ca mo­ich dni.

I wi­dzę je w set­kach i ty­sią­cach po­dob­nych dziew­czy­nek, jesz­cze w cza­sie, gdy roz­kwi­ta­ły jak kwia­ty w za­mknię­tym get­cie, choć wo­kół nich nie było już ani źdźbła tra­wy. Spo­ty­ka­łam je co­dzien­nie na na­bi­tych uli­cach, pa­trzy­łam na tę ich wio­snę na ży­dow­skich po­dwó­rzach. Aż na­raz wszyst­kie znik­nę­ły mi z oczu. By po­now­nie za­mi­go­tać cie­niem po­do­bień­stwa w ja­kiejś twa­rzy, któ­rą dziś spo­ty­kam. W no­wych mia­stach, któ­re bez Ży­dów sta­ły się obce, na no­wych dro­gach.

Gdzie to ja już wi­dzia­łam u ru­de­go dziec­ka ta­kie oczy, zie­lo­no-zło­te, głę­bo­kie, pu­cu­ło­wa­te po­licz­ki i ró­żo­wy no­sek usła­ny ma­ły­mi pie­ga­mi? Gdzie już za­trzy­mał mój wzrok urok tego, co sło­wiań­skie, zmie­sza­ne­go z tym, co ży­dow­skie, w za­wsty­dzo­nym uśmie­chu na buzi ma­lu­cha?

Za­trzy­mu­ję się i pa­trzę za nim: może to na­sze, ura­to­wa­ne? A może to tyl­ko ja­kiś znak, zbłą­ka­ny, któ­ry bę­dzie tu się tu­łał we krwi przez po­ko­le­nia, ku pa­mię­ci.

Kim jest ów męż­czy­zna o ja­snych brwiach, któ­ry po­ja­wia się od cza­su do cza­su w mo­jej pa­mię­ci? Z prze­stra­szo­ną, za­ro­śnię­tą, ale ja­koś dziw­nie zna­jo­mą twa­rzą? Nie­wy­so­ki, zwin­ny w zie­lo­no-sza­rym, zno­szo­nym płasz­czu desz­czo­wym. Czy to daw­ny, nie­zna­ny mi są­siad ze Lwo­wa albo z War­sza­wy? Może sprze­da­wał mi fa­sol­kę, gdy pro­wa­dzi­łam w get­cie kuch­nię? A może stał – Żyd wśród Ży­dów – przy sto­licz­ku z pie­trusz­ką na ba­za­rze? Wie­le już go­dzin spę­dzi­łam, roz­my­śla­jąc o tym, wsta­wa­łam nocą i sta­ra­łam się so­bie przy­po­mnieć, ale wciąż nie wiem, kim jest.

Ale jed­no wiem na pew­no.

Że już nig­dy, prze­nig­dy go nie spo­tkam, nie za­trzy­mam go na środ­ku uli­cy wśród tłu­mu in­nych. Ka­mień spadł­by mi ser­ca: Niech mi pan po­wie, kim pan jest, że zda­je mi się pan tak do­brze zna­ny?

A czyj jest ten nie­okrze­sa­ny tłu­ścio­szek, mó­wią­cy nie­wy­raź­nie, na poły chło­pak, na poły dziec­ko? Z wło­sa­mi ostrzy­żo­ny­mi na jeża, jak fu­ter­kiem mło­de­go zwie­rzę­cia. Z roz­cheł­sta­nym nie­bie­skim sza­li­kiem. Taki, co wszę­dzie bie­ga, ska­cze i nie ma cza­su za­trzy­mać się zjeść.

Ogień i wiatr.

Kim je­steś, chłop­cze? Czyjś jest, że plą­czesz się wo­kół cmen­ta­rza mo­jej pa­mię­ci?

Po­win­nam ich wszyst­kich po­ka­zać w Tre­blin­ce. Tam zo­sta­li uni­ce­stwie­ni. Cały ży­wioł.

I tej ro­słej ko­bie­ty też nie po­ka­za­łam – zo­ger­ki, pro­wa­dzą­cej mo­dły. Re­be­cyn czy stra­ga­niar­ki z trans­por­tu z pro­win­cji. Sta­ła w roz­bie­ral­ni ni­czym baal tfi­le na am­bo­nie, ni­czym przo­dow­nik mo­dłów i gło­śno, do­no­śnie, sło­wa­mi ży­dow­ski­mi i ję­zy­ka świę­te­go, wraz z in­ny­mi ko­bie­ta­mi zma­wia­ła przed­śmiert­ną mo­dli­twę. Wznio­sła do góry ra­mio­na i krzy­cza­ła do Boga, by je doj­rzał, usły­szał i po­mścił…

I in­nych jesz­cze męż­czyzn i ko­biet, któ­rzy za­pło­nę­li jak świa­tło ca­łym swym ży­dow­skim i ludz­kim je­ste­stwem na chwi­lę przed zga­śnię­ciem.

Jaką też wagę mają moje sło­wa o obo­zow­cach z Tre­blin­ki, gdy brak mię­dzy nimi dra Cho­rą­życ­kie­go10 – ser­ca tre­bliń­skiej kon­spi­ra­cji?! I in­nych głów­nych po­sta­ci od­bie­ra­ją­ce­go dech dra­ma­tu tre­bliń­skie­go bun­tu – któ­rzy po­wsta­li i pa­dli w wal­ce. In­ży­nie­ra Ga­lew­skie­go11, Mo­sze­go Or­lan­da12, ka­pi­ta­na Zelo-Blo­cha z Czech13. Twa­rze i cha­rak­te­ry, któ­re wy­ła­nia­ją się spo­mię­dzy ca­łe­go mnó­stwa ano­ni­mo­wych, od­sło­ni­ły się w ostat­niej go­dzi­nie swe­go ży­cia – wiel­cy Ży­dzi.

Ob­raz kon­spi­ra­cji i bun­tu w Tre­blin­ce nie mógł się zmie­ścić w tak wą­skich ra­mach. Na­le­ży to opi­sać osob­no.

Tak więc to, co od­da­ję obec­nie do dru­ku, nie jest w żad­nym ra­zie ob­ra­zem Tre­blin­ki, jak ją wi­dzę i jak ją znam.

To za­le­d­wie szkic do frag­men­tu ob­ra­zu, któ­re­go na­ma­lo­wa­niu mo­gła­bym po­świę­cić te nie­wie­le lat, ja­kie mi jesz­cze po­zo­sta­ło. Ob­ra­zu tego, jak żywy, krzy­czą­cy, bu­zu­ją­cy ży­ciem świat osu­wa się w prze­paść.

Będę to pró­bo­wa­ła uczy­nić jesz­cze dzie­siąt­ki razy, choć nie wiem, czy mi się to uda.

Ale będę pró­bo­wać.

Ra­che­la Au­er­bach

Łódź, sty­czeń 1946 roku

Dro­ga tam

Oto ona – naj­smut­niej­sza ze wszyst­kich ży­dow­skich dróg. Tra­sa, któ­rą po­ko­na­ły set­ki ty­się­cy Ży­dów w za­dru­to­wa­nych, wy­peł­nio­nych po brze­gi wa­go­nach to­wa­ro­wych, w gor­szych wa­run­kach niż by­dlę­ta wie­zio­ne na rzeź.

– Wody!!! – wo­ła­li lu­dzi z prze­jeż­dża­ją­cych tędy trans­por­tów śmier­ci, a ten – je­śli jest czło­wie­kiem – kto sły­szał ich głos, nig­dy już go nie za­po­mni. W środ­ku, z pra­gnie­nia, lu­dzie zli­zy­wa­li z sie­bie na­wza­jem pot. U mło­dych ma­tek ze stra­chu wy­sy­cha­ło w pier­siach mle­ko i nie mo­gły się już do­pro­sić, ani dla sie­bie, ani dla swo­ich ma­lu­chów, by choć raz przed śmier­cią zwil­żyć czymś spierzch­nię­te usta. Dla tych ska­za­nych na śmierć nie było pra­wa do ostat­nich ży­czeń. Zbyt wiel­ki był po­śpiech: w cią­gu mie­się­cy skoń­czyć z mi­lio­na­mi. Już w dro­dze całe gru­py lu­dzi umie­ra­ły udu­szo­ne w ści­sku.

I z po­wo­du chlo­ru, któ­rym gdzie­nieg­dzie dla „de­zyn­fek­cji” po­sy­py­wa­no wa­go­ny.

W za­sa­dzie i my po­win­ni­śmy je­chać tam ko­le­ją, a może na­wet pójść pie­szo. Jak po­boż­ni piel­grzy­mi wę­dru­ją­cy do świę­tych miejsc. Po­wtó­rzyć wszyst­kie sta­cje ży­dow­skiej dro­gi śmier­ci. Ale ka­mie­nie mi­lo­we tej Gol­go­ty nie zo­sta­ły jesz­cze roz­miesz­czo­ne. Na ra­zie nie je­dzie­my jesz­cze do Tre­blin­ki jak na gro­by na­szych bli­skich. Je­dzie­my po pro­stu z ko­mi­sją śled­czą obej­rzeć samo miej­sce. Je­dy­ny ból, jaki bie­rze­my na sie­bie bez żalu, to ude­rze­nia zim­ne­go wia­tru sma­ga­ją­ce­go na­sze sino-czer­wo­ne twa­rze w pę­dzą­cym au­cie.

Lu­dzie z Tre­blin­ki

W sa­mo­cho­dzie je­dzie nas w su­mie ośmio­ro Ży­dów. Dwo­je człon­ków Ży­dow­skiej Ko­mi­sji Hi­sto­rycz­nej, fo­to­re­por­ter i pię­ciu by­łych więź­niów Tre­blin­ki. Trzech z nich ura­to­wa­ło się z po­wsta­nia w obo­zie, czwar­te­go wy­sła­no stam­tąd do in­nych obo­zów (no­ta­be­ne był on świad­kiem śmier­ci dra Jic­cho­ka Schi­pe­ra14 na Maj­dan­ku), ko­lej­ny zna­lazł się w obo­zie kar­nym Tre­blin­ka I, a nie w le­piej zna­nym obo­zie śmier­ci Tre­blin­ka II. Tam, la­tem 1944 roku, już „zli­kwi­do­wa­ny”, tra­fio­ny dwie­ma ku­la­mi, po­wstał nocą z mar­twych i dzię­ki po­mo­cy miej­sco­we­go chło­pa prze­trwał w oko­li­cy do cza­su wkro­cze­nia Ar­mii Czer­wo­nej.

Każ­dy z by­łych więź­niów, a na­wet z na­szej trój­ki – któ­rzy nie by­li­śmy w Tre­blin­ce – ma swo­ją hi­sto­rię. Za­zę­bia­ją­ce się ogni­wa, splot hi­sto­rii, ja­kie mo­gły­by wy­peł­nić wie­le to­mów po­wie­ści przy­go­do­wych. Czy­ta­ło­by się je w na­pię­ciu i z prze­ra­że­niem, jak rze­czy bar­dzo fan­ta­stycz­ne. Dziś dla nas sa­mych mo­gły­by one brzmieć dzi­wacz­nie i nie­praw­do­po­dob­nie, gdy­by­śmy jed­nak nie wie­dzie­li na­zbyt do­brze, że są po pro­stu naj­zwy­klej­szą w świe­cie, naj­czyst­szą praw­dą.

W każ­dej go­spo­dzie, w któ­rej się za­trzy­mu­je­my, jak też w za­jeź­dzie, gdzie zo­sta­je­my na noc, i w miej­scach, gdzie cze­ka­my na po­łą­cze­nia, oca­le­ni z Tre­blin­ki wciąż opo­wia­da­ją. Kie­ru­je nimi in­stynkt, po­tęż­ny przy­mus prze­ka­za­nia, utrwa­le­nia tra­gicz­nych i po­twor­nych prze­żyć, rze­czy, któ­re wi­dzie­li na wła­sne oczy. Z tych czte­rech dni opo­wia­dań na­szej ósem­ki po­wsta­je ma­ka­brycz­ny te­tra­me­ron.

War­to by­ło­by, by da­le­ki świat – któ­ry go­to­wy już nie­jed­no za­po­mnieć – nie­co do­kład­niej za­po­zna­wał się z ta­ki­mi re­la­cja­mi.

Wspo­mnie­nie

Jesz­cze raz sta­je mi przed ocza­mi ob­raz obo­zu śmier­ci, któ­re­go opi­sów wy­słu­cha­łam już tyle dzie­siąt­ków razy. No­wo­cze­śnie zor­ga­ni­zo­wa­na fa­bry­ka tru­pów, nie­miec­kie przed­się­bior­stwo mor­du, któ­re prze­ro­bi­ło na po­piół, zło­te zęby, ma­te­ra­ce i sta­re ubra­nia po­nad mi­lion ży­dow­skich ist­nień. Pa­trzę na pię­ciu tre­blin­ka­rzy, ale w wy­obraź­ni wi­dzę i sły­szę pierw­sze­go, któ­ry stam­tąd uciekł. Tego, któ­re­go wspo­mnie­nia o osiem­na­stu dniach spę­dzo­nych w Tre­blin­ce za­pi­sy­wa­łam i opra­co­wy­wa­łam przez dłu­gie ty­go­dnie jesz­cze zimą prze­ło­mu 1942–1943 roku.

Na­zy­wał się Abram Krze­pic­ki15.

Obo­je pra­co­wa­li­śmy w fa­bry­ce sztucz­ne­go mio­du, miesz­ka­li­śmy w tym sa­mym „blo­ku miesz­kal­nym”. Te­raz wi­dzę go w pa­mię­ci – jesz­cze ży­we­go – sto­ją­ce­go w moim miesz­ka­niu. Ni­skie­go wzro­stu, z gło­wą czar­nych wło­sów i błysz­czą­cy­mi ni­czym czar­ne dia­men­ty mło­dy­mi ocza­mi. Dwu­dzie­sto­pię­cio­let­nie­go, krew z mle­kiem: sam ogień. Ale mą­dre­go ni­czym sta­rzec, pew­ne­go swych de­cy­zji. Jak doj­rza­ły czło­wiek. Dzię­ki temu uda­ło mu się wy­do­stać z obo­zu śmier­ci.

Jego twarz ja­śnie­je szczę­ściem. Trzy­ma w dło­ni re­wol­wer, któ­ry ży­dow­ska szmu­gler­ka prze­my­ci­ła w bo­chen­ku chle­ba z pol­skiej stro­ny. Jed­na z pierw­szych „do­staw bro­ni” dla or­ga­ni­za­cji bo­jo­wej.

I już mamy pierw­sze re­zul­ta­ty – Niem­ców za­strze­lo­nych pod­czas dru­giej ak­cji wy­sie­dleń­czej, w stycz­niu 1943 roku. Opo­wia­da mi opierw­szych wal­kach i za­chły­stu­je się z pod­nie­ce­nia.

Słu­żył w Woj­sku Pol­skim, po­słu­gu­je się fa­cho­wą ter­mi­no­lo­gią. Naj­go­ręt­szym jego ma­rze­niem jest, by w po­ro­zu­mie­niu z le­śny­mi zor­ga­ni­zo­wać na­pad na Tre­blin­kę. Te­raz do­wia­du­ję się, że to samo ma­rze­nie mie­li ży­dow­scy ro­bot­ni­cy w obo­zie śmier­ci, w środ­ku. Li­czy­li na so­wiec­ki de­sant. Na atak par­ty­zan­tów. Li­czy­li, że sku­szą ich po­kaź­ne środ­ki, któ­re mogą tu zdo­być dla swo­jej spra­wy. Nie­ste­ty, kal­ku­la­cje te za­wio­dły.

Krze­pic­ki pla­no­wał do­łą­czyć do gru­py, któ­ra prze­bi­ja­ła się na Wę­gry. Póź­niej, w mar­cu, wy­cho­dzę na pol­ską stro­nę, chcę mu po­móc się tu prze­do­stać, wie­rząc, że na­le­ży ra­to­wać go jako świad­ka. Wszyst­kie pla­ny speł­za­ją jed­nak na ni­czym. Już stał się zdy­scy­pli­no­wa­nym człon­kiem Or­ga­ni­za­cji Bo­jo­wej. Jego miej­sce jest w get­cie. Jego lo­sem jest zgi­nąć w po­wsta­niu jako bo­jo­wiec.

W ten spo­sób Abram Krze­pic­ki, je­den z pio­nie­rów zbroj­ne­go opo­ru, nie do­żył ani po­wsta­nia w Tre­blin­ce, ani póź­niej­sze­go – dla nas zbyt póź­ne­go – upad­ku Hi­tle­ra. Nie do­żył, by stać się prze­wod­ni­kiem dzi­siej­szej eks­pe­dy­cji do Tre­blin­ki. Jed­ne­go tyl­ko do­żył. Pa­syw­ną, zre­zy­gno­wa­ną mę­czeń­ską śmierć w Tre­blin­ce za­mie­nił na śmierć ak­tyw­ną, bo­ha­ter­ską i pięk­ną – jako bo­jow­nik po­wsta­nia w get­cie war­szaw­skim.

Niech jego imię bę­dzie wspo­mi­na­ne wśród imion bo­jow­ni­ków.

Li­te­ra­tu­ra o Tre­blin­ce

Jesz­cze dzię­ki Krze­pic­kie­mu i in­nym ucie­ki­nie­rom z 1942 roku po­zna­li­śmy isto­tę tre­bliń­skie­go Mord­be­trie­bu16. W na­szym ar­chi­wum, pod ru­ina­mi get­ta17, znaj­du­ją się ma­te­ria­ły ze­bra­ne je­sie­nią i zimą 1942–1943 roku i moje opra­co­wa­nie pt. Ich bin an­tlofn fun Tre­blin­ke [Ucie­kłem z Tre­blin­ki]18. Póź­niej do­szła opu­bli­ko­wa­na w pod­zie­miu bro­szu­ra au­tor­stwa Jan­kie­la Wier­ni­ka A jor in Tre­blin­ke [Rok w Tre­blin­ce], któ­ra zo­sta­ła wy­sła­na za gra­ni­cę, prze­dru­ko­wa­na przez ga­ze­ty ji­dysz i he­braj­skie, a na­stęp­nie wy­da­na w ję­zy­ku ży­dow­skim i w tłu­ma­cze­niu na an­giel­ski w No­wym Jor­ku19.

Po wy­zwo­le­niu Pol­ski po­ja­wi­ło się wie­le pu­bli­ka­cji o Tre­blin­ce. W Związ­ku Ra­dziec­kim uka­za­ła się bro­szu­ra W[asi­li­ja] Gros­sma­na Pie­kło Tre­blin­ki20, jak rów­nież re­por­ta­że w „No­wych Wid­no­krę­gach” i in­nych cza­so­pi­smach. Kra­kow­skie „Od­ro­dze­nie” wy­dru­ko­wa­ło dwa ar­ty­ku­ły Sz[mu­ela] Raj­zma­na21. „Dos Naje Lebn” – opi­sy po­wsta­nia w obo­zie. Li­te­rac­kie opra­co­wa­nie dzia­łal­no­ści kon­spi­ra­cyj­nej i bun­tu ma go­to­we do dru­ku pro­ku­ra­tor J. Lesz­czyń­ski. Więk­sze i mniej­sze ar­ty­ku­ły o obo­zie śmier­ci w Tre­blin­ce po­ka­za­ły się w roz­ma­itych pol­skich dzien­ni­kach.

La­tem 1945 roku w Ło­dzi zor­ga­ni­zo­wa­ło się Koło by­łych więź­niów obo­zu, któ­re dłuż­szy czas po­ma­ga­ło Ży­dow­skiej Ko­mi­sji Hi­sto­rycz­nej we wszyst­kich pra­cach zwią­za­nych z ba­da­niem hi­sto­rii Tre­blin­ki. Przede wszyst­kim w zro­zu­mie­niu świa­dectw osób, któ­re prze­szły przez obóz. Roz­mo­wy ze świad­ka­mi zbie­ra­ła pol­ska psy­cho­loż­ka Ja­ni­na Bu­kol­ska22, ma­ją­ca wiel­kie za­słu­gi dla ra­to­wa­nia Ży­dów po tzw. aryj­skiej stro­nie War­sza­wy.

Jan­kiel Wier­nik nosi się z pro­jek­tem stwo­rze­nia mo­de­lu obo­zu, któ­ry od­zwier­cie­dlał­by wszyst­kie szcze­gó­ły ma­chi­ny za­gła­dy23.

Obec­nie Cen­tral­na Ży­dow­ska Ko­mi­sja Hi­sto­rycz­na dys­po­nu­je pa­ro­ma dzie­siąt­ka­mi pro­to­ko­łów by­łych tre­blin­ka­rzy. Pla­ny obo­zu, pio­sen­ki, któ­re śpie­wa­no w Tre­blin­ce i o Tre­blin­ce, jak rów­nież inne ma­te­ria­ły są wła­śnie opra­co­wy­wa­ne i zo­sta­ną wy­da­ne w osob­nej pu­bli­ka­cji24.

Jed­nym sło­wem – tra­gicz­na sła­wa obo­zu, któ­ry jest naj­więk­szym sym­bo­licz­nym i fak­tycz­nym ma­so­wym gro­bem pol­skich Ży­dów, miej­scem naj­strasz­niej­szej z nie­miec­kich ma­so­wych zbrod­ni, bar­dzo się roz­ro­sła.

Tre­blin­ke dort…

Far ale jidn doshej­li­ke ort

[Tre­blin­ka, tam to wiedz­cie/Dla wszyst­kich Ży­dów świę­te/po­chów­ku miej­sce25].

Tak o Tre­blin­ce mówi lu­do­wa pio­sen­ka, po­wsta­ła już po pierw­szej ak­cji w War­sza­wie, je­sie­nią 1942 roku Dos lid fun di wa­go­nen [Pieśń wa­go­nów] – śpie­wa­na w szo­pach i w in­nych miej­scach, gdzie pra­co­wa­li Ży­dzi mię­dzy pierw­szą a dru­gą ak­cją, mię­dzy dru­gą a trze­cią.

I owa pieśń war­szaw­skich Ży­dów – ich po­że­gnal­ny wkład w ży­dow­ski folk­lor – na­le­ży do zbio­ru tre­bliń­skiej li­te­ra­tu­ry.

„To nic, nic, nic”

Z tre­blin­ka­rzy, z któ­ry­mi roz­ma­wia­łam, a któ­rzy nie znaj­du­ją się dziś tu z nami, przy­po­mi­nam so­bie te­raz jesz­cze jed­ne­go.

Szorst­kie­go, su­ro­we­go męż­czy­znę, może nie­bez­piecz­ne­go. Jego szorst­kość na­le­ży jed­nak do tego ga­tun­ku, któ­ry pod­no­si na du­chu, daje nowe siły.

Scep­tyk, sar­ka­sta, mil­czek, któ­ry wsze­la­ko wie­le mówi przez spo­sób, w jaki wy­dmu­chu­je dym pa­pie­ro­sa.

Je­śli się nie mylę, z za­wo­du jest rzeź­ni­kiem, naj­zwy­klej­szy śmier­tel­nik26.

Spo­tka­łam go krót­ko po wy­zwo­le­niu, nie­ca­łe dwa lata po jego uciecz­ce z obo­zu śmier­ci. Rana-Tre­blin­ka jesz­cze się pra­wie w ogó­le w nim nie za­bliź­ni­ła. Wciąż za­cho­wu­je się jak zwie­rzy­na łow­na. Pew­nie już za­wsze bę­dzie się tak za­cho­wy­wał. Zu­peł­nie in­a­czej niż po­zo­sta­li – nie chciał mó­wić o prze­ży­ciach, nie chciał opo­wia­dać.

– Nie była tam pani, to niech się pani cie­szy. Na co pani ta wie­dza? Chce pani to opi­sać?! Niech so­bie pani pi­sze na zdro­wie, kto tam nie był, ten nig­dy nie zro­zu­mie.

I do­dał jesz­cze:

– To wciąż Tre­blin­ka.

– Tre­blin­ka jesz­cze się nie skoń­czy­ła. Prze­śla­du­je nas, jak nas prze­śla­do­wa­ła do te­raz. W le­sie, na stry­chach, w każ­dej dziu­rze, z któ­rej trze­ba było ucie­kać z po­wo­du naj­mniej­sze­go na­wet do­no­si­cie­la. Te­raz jest tu, na uli­cy, w re­stau­ra­cji, gdzie prze­sia­du­ję ze swo­im ży­dow­skim no­sem, choć po­wi­nie­nem od daw­na już być na tam­tym świe­cie.

Każ­dy czło­wiek jest zbrod­nia­rzem, ja też. Też chciał­bym za­bi­jać i tłuc, za­bi­jać i tłuc…

– To nic, nic, nic…

Ta pu­sty­nia bez lasu, ani drze­wa…

Być może miał na my­śli pu­sty­nię, któ­ra po­zo­sta­ła w jego du­szy, spu­sto­szo­nej przez taj­fun.

Czy doj­dzie­my jesz­cze do tego po­zio­mu, by do­ma­gać się roz­li­cze­nia za spu­sto­sze­nia do­ko­na­ne w du­szy?

Wy, któ­rzy chce­cie tu zaj­rzeć, za­po­mnij­cie o uśmie­chu!

Za­po­mnij­cie o uśmie­chu na za­wsze!

I za­po­mnij­cie też, że imię wa­sze „czło­wiek”, je­śli ludź­mi na­zy­wa­li się ci, któ­rzy coś ta­kie­go mo­gli stwo­rzyć!

W epo­sie Gil­ga­mesz czy­ta­my, jak bo­sko pięk­ny i po­tęż­ny En­ki­du, król Ba­bi­lo­nu27, zmie­nia się po tym, jak zstą­pił do kró­le­stwa zmar­łych, by od­na­leźć tam cień swo­je­go ojca. I gdy po­wró­cił po­mię­dzy ży­wych, nie mógł już roz­ko­szo­wać się wodą ze źró­deł i ra­do­wać swe­go ser­ca sło­dy­czą owo­ców. Prze­stał ca­ło­wać pier­si ko­biet i cie­szyć się – mło­dy i dzi­ki – pięk­nem dzie­wic. Pa­łał gnie­wem do wszyst­kich bo­gów i bo­giń i wpadł w me­lan­cho­lię.

Jako to nasz ży­dow­ski król z Ko­he­le­ta.

Nad bra­mą do śre­dnio­wiecz­ne­go pie­kła Dan­te­go wy­ry­to sło­wa: „Wy, któ­rzy wcho­dzi­cie, że­gnaj­cie się z na­dzie­ją”.

Jaki na­pis po­wi­nien był się zna­leźć nad bra­mą wej­ścio­wą do Tre­blin­ki?

Wi­sia­ły na niej tyl­ko ogło­sze­nia o ko­niecz­no­ści od­da­nia wa­lo­rów w de­po­zyt, a ubrań do de­zyn­fek­cji…

_ _ _

Gdy tyl­ko Ży­dzi z trans­por­tów śmier­ci, na wpół udu­sze­ni z cia­sno­ty i bra­ku po­wie­trza, wy­mie­sza­ni ze zwło­ka­mi tych, któ­rzy pa­dli po dro­dze, wy­cho­dzą na tre­bliń­ską „ram­pę”, rzu­ca się na nich chma­ra nie­miec­kich i ukra­iń­skich es­es­ma­nów z ki­ja­mi, na­haj­ka­mi i au­to­ma­ta­mi w rę­kach. Za­czy­na się wy­pę­dza­nie z wa­go­nów, prze­py­chan­ki, po­ga­nia­nie, po­twor­ne bi­cie. Nie moż­na do­pu­ścić, by choć na se­kun­dę zo­rien­to­wa­li się w sy­tu­acji.

Mimo to przy­by­li za­uwa­ża­ją kil­ka rze­czy. Wmó­wio­no im, że jadą da­le­ko „na wschód”, „na ro­bo­ty”, „na osie­dle­nie”. Tym­cza­sem, choć dużo cza­su spę­dzi­li w dro­dze, wi­dzą, że nie za­je­cha­li za da­le­ko. Wi­dzą też sys­tem ogro­dzeń z dru­tu kol­cza­ste­go za­ma­sko­wa­ne­go zie­lo­ny­mi ga­łę­zia­mi. Cięż­ką broń ma­szy­no­wą na da­chach ba­ra­ków, na wie­żach straż­ni­czych, go­to­wą, by w każ­dej chwi­li wy­strze­lić se­rię kul…

Tak ma wy­glą­dać miej­sce, gdzie moż­na się osie­dlić. Może to obóz pra­cy, może ka­cet28?

Nie: wra­że­nie każe iść w in­nym kie­run­ku. Chce się im wmó­wić, że cho­dzi o prze­siad­kę. Mi­sty­fi­ka­cja na­le­ży do naj­pow­szech­niej­szych tak­tycz­nych za­sad re­żi­mu i sto­so­wa­na jest we wszyst­kich ko­mór­kach. W póź­niej­szym cza­sie po­ja­wia­ją się na­pi­sy po nie­miec­ku i po pol­sku, któ­re mó­wią o zmia­nie po­cią­gu.

„Sta­zion Ober-Maj­dan, prze­siad­ka w stro­nę Bia­łe­go­sto­ku i Woł­ko­wysk”.

Na­zwa „Tre­blin­ka” jest już wów­czas skom­pro­mi­to­wa­na, więc się ją ukry­wa29. Na ścia­nach ba­ra­ków zro­bio­no kasę, okien­ko ba­ga­żo­we, fik­cyj­ny ze­gar, coś w ro­dza­ju de­ko­ra­cji te­atral­nych30. Jesz­cze na wcze­snym eta­pie, la­tem 1942 roku, przed wy­sia­da­ją­cy­mi z po­cią­gu ster­czą ja­kieś dziw­ne ta­bli­ce – całe ela­bo­ra­ty za­pi­sa­ne po nie­miec­ku i pol­sku. O ką­pie­li i de­zyn­fek­cji, o pie­nią­dzach i bi­żu­te­rii, o do­ku­men­tach.

Są dni, gdy przy­cho­dzi mniej trans­por­tów, gdy jest wię­cej cza­su, roz­gry­wa się wów­czas cała ta ko­me­dia, szcze­gól­nie z Ży­da­mi z za­gra­ni­cy, przy­gna­ny­mi z tak da­le­ka – nie tyl­ko od­bie­ra się im wa­lo­ry we­dle ko­lej­ki, w okien­ku ka­so­wym, ale daje się na­wet na nie po­kwi­to­wa­nia. Są tacy, szcze­gól­nie Ży­dzi nie­miec­cy, je­kes31, któ­rzy trzę­są się nad tymi kwi­ta­mi, zwra­ca­ją uwa­gę, by wszyst­ko było do­kład­nie wy­mie­nio­ne, żeby „po­tem” nic im nie prze­pa­dło. Wie­lu jed­nak wkrót­ce prze­sta­je się ośmie­szać. Sami za­czy­na­ją ro­zu­mieć, że ta­bli­ce z na­pi­sa­mi to stra­szy­dła, masz­ka­ry, któ­re mają ich ośle­pić. Wi­dzą przede wszyst­kim ster­ty ubrań i bu­tów, któ­re wszę­dzie tu się wa­la­ją. Nie­mal każ­dy, kto pró­bu­je opi­sać swo­je pierw­sze wra­że­nie po zo­ba­cze­niu Tre­blin­ki, opo­wia­da o ukłu­ciu w ser­cu po­ja­wia­ją­cym się po przy­jeź­dzie:

– Tyle odzie­ży, a gdzie są lu­dzie?

Od­po­wiedź przy­no­si czę­ścio­wo zmysł wę­chu. Za­nim zwło­ki za­czę­to pa­lić, nad przed­się­bior­stwem śmier­ci uno­sił się zwy­czaj­ny fe­tor śmier­ci. Po­tem zmie­szał się z za­pa­chem pa­lo­ne­go mię­sa…

Po­tem… po­tem… od je­sie­ni 1942 roku pol­scy Ży­dzi nie mie­li już w każ­dym ra­zie złu­dzeń.

Nie mie­li, a jed­nak może wła­śnie mie­li je jesz­cze tro­chę? Nie zwa­ża­jąc na naj­strasz­niej­sze wia­do­mo­ści, chwy­ta­li się każ­de­go cie­nia, okru­cha na­dziei, byle tyl­ko nie mu­sieć wie­rzyć, że to tak strasz­li­wie nie­moż­li­we i nie­sa­mo­wi­te jest praw­dą. Że do­ty­czy to za­tem ich sa­mych. Ta­kie jest pra­wo in­stynk­tu ży­cia, sa­mo­od­czu­cia zdro­we­go cia­ła. Ta­kie jest pra­wo zdro­wej du­szy, któ­ra chro­ni się w ten spo­sób przed sza­leń­stwem. Przed da­rem­ną roz­pa­czą. Może jest to nie­świa­do­ma, za­ma­sko­wa­na for­ma re­zy­gna­cji.

Niem­cy po­tra­fi­li to wszyst­ko bły­sko­tli­wie wy­ko­rzy­stać. W stra­te­gii mor­du na­ro­dów, jak go dziś na­zy­wa­my, psy­cho­tech­ni­ka od­gry­wa­ła nie mniej­szą rolę niż zwy­kła tech­ni­ka. Me­cha­ni­zmy psy­chicz­ne i psy­cho­spo­łecz­ne ofiar zo­sta­ły wprzę­gnię­te w ma­chi­nę ich wła­snej śmier­ci. Te same za­sa­dy sto­su­je się w cza­sie ak­cji w get­tach, w dro­dze i na miej­scu, w sa­mym obo­zie śmier­ci. Za­bić jak naj­więk­szą licz­bę osób, w jak naj­krót­szym cza­sie, za­ro­bić na tym jak naj­wię­cej przy jak naj­mniej­szych na­kła­dach, za­gro­że­niu i stra­tach wła­snych! Oto cel. Wszyst­ko inne to środ­ki jego osią­gnię­cia. Zła­mać fi­zycz­nie i mo­ral­nie, za­rów­no masę, jak i jed­nost­kę. Stę­pić wszel­kie od­ru­chy obron­ne, zwa­bić jak naj­więk­szy pro­cent lu­dzi, nie­mal do­bro­wol­nie, w ob­ję­cia śmier­ci. Roz­pra­szać, dez­or­ga­ni­zo­wać, roz­dzie­lać i roz­sz­cze­piać każ­dą gru­pę, każ­dą ro­dzi­nę. Głód i pra­gnie­nie, ścisk, po­śpiech, ter­ror – wszyst­ko słu­ży temu sa­me­mu ce­lo­wi – gi­gan­tycz­ne­mu mor­do­wi na Ży­dach. Ale naj­moc­niej ze wszyst­kich tych rze­czy słu­ży temu kłam­stwo.

Usy­pia­nie zdro­wej czuj­no­ści, zdro­we­go i zdol­ne­go do wal­ki ele­men­tu fał­szy­wy­mi obiet­ni­ca­mi, że nie o nich cho­dzi. Za­przę­ga­nie ener­gii naj­bar­dziej ak­tyw­nych w pu­stą po­goń za mi­ra­ża­mi bez­pie­czeń­stwa, za pa­pie­ra­mi i skraw­ka­mi pa­pie­ru, za in­ny­mi każ­de­go dnia nu­me­ra­mi i stem­pla­mi…

Niem­cy wcze­śniej niż my zro­zu­mie­li siłę roz­pa­czy, nie­bez­pie­czeń­stwo ży­dow­skie­go opo­ru. Ale też, jak dłu­go to było moż­li­we, po­tra­fi­li go unik­nąć. Je­śli cho­dzi o ich wy­na­laz­czość w ob­sza­rze psy­chicz­ne­go wy­tę­pia­nia lu­dzi, pierw­si za­sto­so­wa­li nie­zna­ne do­tych­czas me­to­dy. I były to me­to­dy sku­tecz­ne. Za­nim zna­le­zio­no spo­sób obro­ny prze­ciw tej no­wej psy­cho­spo­łecz­nej bro­ni, dzie­więć­dzie­siąt pro­cent Ży­dów już nie żyło. Resz­ta nie zdo­ła­ła ura­to­wać ni­cze­go oprócz ho­no­ru.

Kon­se­kwent­nie – aż do ostat­nich kon­se­kwen­cji – nie na­zy­wa się rze­czy po imie­niu. Na­wet na te­re­nie obo­zu śmier­ci, kil­ka­set me­trów od me­cha­nicz­nej fa­bry­ki tru­pów, nie re­zy­gnu­je się, jak da­le­ce to moż­li­we, z po­zo­rów.

Po­ło­wę Ży­dów ura­bia się ba­tem, dru­gą – mo­wa­mi „sym­pa­tycz­nych” es­es­ma­nów. Obiet­ni­ca­mi pra­cy, po­szu­ki­wa­niem fa­chow­ców. Ko­bie­tom każe się cza­sem brać „do łaź­ni” ręcz­ni­ki.

Oczy­wi­ście wszyst­kie te rze­czy robi się w dni, gdy jest wię­cej cza­su. Naj­czę­ściej jed­nak po­śpiech jest zbyt wiel­ki. Ro­bo­ta pali się w rę­kach. Nie ma cza­su na za­ba­wę. W sierp­niu–wrze­śniu 1942 roku jest szczyt se­zo­nu. Z War­sza­wy wy­wo­zi się od sze­ściu do dzie­się­ciu ty­się­cy lu­dzi dzien­nie. Wy­wo­zi się z in­nych miast. Przy­by­wa­ją tu­taj sześć­dzie­się­cio­wa­go­no­we trans­por­ty, dzie­li się je na trzy por­cje po dwa­dzie­ścia wa­go­nów. Każ­da musi być go­to­wa w wy­zna­czo­nym krót­kim cza­sie.

Trans­por­ty przy­cho­dzą kil­ka razy dzien­nie.

Hi­tler się spie­szy. Obie­cał skoń­czyć z Ży­da­mi w Eu­ro­pie, na­wet je­śli miał­by prze­grać. I jak to ujął Ste­fan Szen­de w ty­tu­le swo­jej książ­ki, jest to „obiet­ni­ca, któ­rej Hi­tler do­trzy­mał”32.

Przy­go­to­wa­nie

„Męż­czyź­ni na pra­wo, ko­bie­ty i dzie­ci na lewo!”.

Z ko­bie­ta­mi i dzieć­mi nie czy­nio­no żad­nych ce­re­gie­li, nie wy­bie­ra­no. Sto pro­cent na szmelc. „Gie­zło”.

Ko­bie­ty i dzie­ci idą na pierw­szy ogień. Naj­pierw ro­ze­brać się w ba­ra­ku. Zo­sta­wić do­by­tek, sa­me­mu zrzu­cić z sie­bie wszyst­ko, do ostat­niej ko­szu­li. Sa­me­mu za­wią­zać buty przy­go­to­wa­ny­mi sznur­ka­mi, para do pary, żeby po­tem przy re­ma­nen­cie nie bra­ko­wa­ło pra­we­go czy le­we­go buta. Ob­słu­ga jest rów­nież od­po­wie­dzial­na za to, żeby w otwo­rach na­gie­go cia­ła nie zo­sta­ło nic z do­byt­ku. U ko­biet – z tyłu i z przo­du. Pod ra­mie­niem, pod ję­zy­kiem. Zło­te zęby wy­ry­wa się do­pie­ro po śmier­ci. Oczy­wi­ście nie po to, żeby oszczę­dzić Ży­dom cier­pień, ale żeby oszczę­dzić na cza­sie.

W póź­niej­szym okre­sie, gdy ko­mer­cyj­na eks­plo­ata­cja tru­pie­go in­te­re­su przy­bie­ra wła­ści­we roz­mia­ry, do­cho­dzi jesz­cze ob­ci­na­nie wło­sów ko­biet. Wło­sy pa­ru­je się w ko­tłach, su­szy i do­pie­ro ta­kie wy­sy­ła frach­ta­mi ko­le­jo­wy­mi do fa­bryk me­bli. Wy­peł­nie­nie ma­te­ra­cy pri­ma sort, albo, jak są­dzą inni, ma­te­riał na maty izo­la­cyj­ne w stat­kach pod­wod­nych. Tre­blin­ka do­star­czy­ła 25 wa­go­nów tego to­wa­ru…33

Po­la­cy mó­wią jesz­cze coś o wy­ci­ska­niu z Ży­dów… my­dła. O trans­por­tach Ży­dów do Tre­blin­ki, Bełż­ca czy So­bi­bo­ru zwy­kli się wy­ra­żać: „Po­szli na my­dło”. Słusz­no­ści ich in­tu­icji do­wo­dzi od­kry­cie fa­brycz­ki my­dła pro­fe­so­ra Span­ne­ra we Wrzesz­czu34. Są świad­ko­wie, któ­rzy mó­wią, że pod­czas pa­le­nia zwłok na rusz­tach pod­sta­wia­no zbior­ni­ki na spły­wa­ją­cy tłuszcz. Nie zo­sta­ło to usta­lo­ne w spo­sób pew­ny. Je­śli jed­nak Niem­cy nie ro­bi­li tego w Tre­blin­ce czy w in­nych przed­się­bior­stwach śmier­ci i zmar­no­wa­li tyle ton war­to­ścio­we­go tłusz­czu, to jest to naj­wi­docz­niej prze­ocze­nie, nie­po­ro­zu­mie­nie. Mo­gli to zro­bić. Wpi­sy­wa­ło się to w li­nię ich dzia­łań. Win­na jest tu tyl­ko no­wość ca­łej ga­łę­zi pro­duk­cji. Je­śli Niem­cy znów urzą­dzą dri­ve po Eu­ro­pie, już pew­nie nie po­peł­nią tego god­ne­go ubo­le­wa­nia błę­du.

Męż­czyź­ni roz­bie­ra­ją się na ze­wnątrz, przed ba­ra­kiem. Wło­sów im się nie od­bie­ra. Nie war­to się tru­dzić! Le­d­wo ja­kieś pa­rę­set albo parę ty­się­cy Ży­dów ma „ar­ty­stycz­ne”, dłu­gie czu­pry­ny! Ja­cyś nie­co eks­cen­trycz­ni po­eci i pro­fe­so­ro­wie. Nie opła­ca się! Dla­te­go z męż­czyzn inny robi się po­ży­tek. Nago każe im się ga­lo­pem za­nieść ubra­nia do spe­cjal­ne­go punk­tu zbiór­ki. W miej­scu roz­bie­ra­nia nie może zo­stać ża­den ślad. Jed­na szych­ta nie może się mie­szać z dru­gą. Tak­że przy­by­łe wa­go­ny i ram­pę trze­ba w bły­ska­wicz­nym tem­pie oczy­ścić ze zwłok. Z ple­ca­ków i pa­czek, z eks­kre­men­tów. Wa­go­ny mu­szą wró­cić po nowy „su­ro­wiec” czy­ste i pach­ną­ce. Gdy przy­cho­dzi nowa szych­ta, nie może się na­tknąć na nic „po­dej­rza­ne­go”. Czy ma to jesz­cze na­praw­dę ja­kieś zna­cze­nie, czy nie, za­sa­da po­zo­sta­je za­sa­dą. Słyn­na nie­miec­ka do­kład­ność.

Trzy gru­py ży­dow­skiej ob­słu­gi, z czer­wo­ny­mi, nie­bie­ski­mi i ró­żo­wy­mi win­kla­mi35, od­po­wie­dzial­ne są za prze­strze­ga­nie tej za­sa­dy w wa­go­nach, na ram­pie, w roz­bie­ral­ni.

Po­dział pra­cy. Or­ga­ni­za­cja.

Dro­ga do nie­ba

Ro­bo­ta wre: bez przerw, spraw­nie, szyb­ko.

Ro­ze­bra­ni do naga, zre­wi­do­wa­ni, ogo­le­ni – haj­da da­lej!

– Los!!!

Otwie­ra­ją się drzwicz­ki na dru­gim koń­cu pla­cu roz­bie­ra­nia i tłum zo­sta­je wy­pchnię­ty na dro­gę, któ­ra wije się mię­dzy dru­ta­mi kol­cza­sty­mi. Dro­ga ma trzy­sta me­trów dłu­go­ści. Pro­wa­dzi przez kępę rzad­ko roz­rzu­co­nych drze­wek igla­stych. Przez słyn­ny „za­gaj­nik”, któ­ry zo­sta­wio­no tu pod­czas wy­cin­ki lasu i bu­do­wy obo­zu. Dro­gę tę na­zy­wa się „szlau­chem”. Niem­cy ob­da­rzy­li ją rów­nież dow­cip­ną na­zwą Him­mel­stra­ße. Bie­ga­nie po niej nago na­zwa­no nie mniej dow­cip­nie – Him­mel­fahrt36.

Na koń­cu dro­gi do nie­ba, któ­rą Ży­dzi szli pro­sto na tam­ten świat, znaj­do­wa­ły się nowe drzwi. Drzwi do „Ba­de­an­stalt”37. Sza­ro­bia­ły be­to­no­wy bu­dy­nek z praw­dzi­wą in­sta­la­cją łaź­ni pu­blicz­nej w ka­bi­nach w środ­ku i kil­ko­ma, ach, jak­że po­dej­rza­ny­mi ma­ły­mi ko­mi­na­mi na da­chu.

Do ka­bin wcho­dzi się z ko­ry­ta­rza, przez wą­skie drzwicz­ki, przez któ­re prze­ci­snąć się może tyl­ko jed­na oso­ba. Wszyst­ko po to, by w mo­men­cie, gdy lu­dzie będą już w środ­ku, nie za­chcia­ło im się wy­ła­mać drzwi i pró­bo­wać się wy­do­stać. Ka­bi­ny są wy­ło­żo­ne do po­ło­wy wy­so­ko­ści ścia­ny bia­ły­mi ka­fel­ka­mi. Pod­ło­ga opa­da ku sze­ro­kiej, her­me­tycz­nie za­mknię­tej bla­sza­nej kla­pie, któ­ra otwie­ra się na­prze­ciw drzwi, z ze­wnątrz. Na su­fi­cie – praw­dzi­we prysz­ni­ce. I tyle – nie są po­łą­czo­ne z żad­nym do­pły­wem wody. Po­łą­czo­ne są z czym in­nym…

Ka­bin po­cząt­ko­wo było trzy, w pierw­szym bu­dyn­ku. Póź­niej, gdy oka­za­ło się, że przed­się­bior­stwo „może się utrzy­mać”, roz­ro­sło się. Po­sta­wio­no dru­gą „Ba­de­an­stalt” tego sa­me­go ro­dza­ju, jesz­cze więk­szą i pięk­niej­szą od pierw­szej, z ca­ły­mi dzie­się­cio­ma ka­bi­na­mi.

Po obu stro­nach dro­gi do nie­ba sto­ją Niem­cy i Ukra­iń­cy z psa­mi. Słyn­ny stał się szcze­gól­nie pies o imie­niu Bar­ry, tre­so­wa­ny do chwy­ta­nia męż­czyzn za or­ga­ny płcio­we. Sami es­es­ma­ni też mają szcze­gól­ną skłon­ność do bi­cia or­ga­nów płcio­wych, głów, pier­si, brzu­chów – tych miejsc, w któ­rych spra­wia to naj­do­tkliw­szy ból. Ude­rze­nia na­ha­jek i ki­jów po na­gim cie­le, cio­sy kolb, cza­sa­mi ukłu­cia ba­gne­tów, szcze­gól­nie przy osta­tecz­nym wpy­cha­niu do środ­ka. Ostat­nią dro­gę mu­szą ska­za­ni na śmierć Ży­dzi prze­być ga­lo­pem, po­śród dzi­kich krzy­ków, lże­nia, upo­ko­rzeń.

Ani odro­bi­ny dy­stan­su w ob­li­czu mi­ste­rium śmier­ci. Nie dość, że Ży­dom zbrod­ni­czo od­bie­ra się ży­cie i wszyst­ko, co po­sia­da­li, ra­zem z tym, co zo­sta­je z ich ciał. Odzie­ra się ich też z resz­tek ludz­kiej god­no­ści, z pra­wa do ludz­kie­go sza­cun­ku.

To­tal­ny ra­bu­nek, to­tal­ny mord, to­tal­na pod­łość!!!

Cała Him­mel­fahrt sty­li­zo­wa­na jest nie­co na wzór śre­dnio­wiecz­nych an­ty­ży­dow­skich hec. Moż­na rów­nież po­dej­rze­wać, że zmę­cze­nie fi­zycz­ne, za­sa­pa­nie, utra­ta tchu to spo­sób na przy­spie­sze­nie dzia­ła­nia gazu w ko­mo­rach. Aby szyb­ciej od­dać du­cha.

„Hu­ma­ni­tar­nie”!?

Ostat­ni akt

Him­mel­fahrt nie­ba­wem się skoń­czy.

Grad ude­rzeń ze wszyst­kich stron. Po gło­wach, po ple­cach…

Ży­dzi pę­dzą już sami. Ko­mo­ra ga­zo­wa sta­je się je­dy­nym schro­nie­niem przed ude­rze­nia­mi kija po na­gim cie­le, przed lże­niem, przed chło­dem w zi­mo­we dni. I bie­gną, ska­czą je­den przez dru­gie­go, aby tyl­ko czym prę­dzej do­żyć chwi­li śmier­ci. Wiel­kiej, wy­zwa­la­ją­cej śmier­ci.

O eg­ze­ku­cjach przez roz­strze­la­nie od­po­wia­dał je­den ze świad­ków, że Ży­dzi (męż­czyź­ni) nie ję­cze­li, nie la­men­to­wa­li. Tyl­ko strasz­li­wie się spie­szy­li. Już w dro­dze zzu­wa­li z sie­bie ubra­nia. Ci, któ­rzy za ży­cia byli pierw­si, i tu chcie­li być pierw­si, żeby jak naj­szyb­ciej ży­cia się po­zbyć.

To samo z ludź­mi w Tre­blin­ce. Już zre­zy­gno­wa­ni, wol­ni od wszel­kich ilu­zji. Je­śli ktoś miał jesz­cze ja­kieś, pod­czas Him­mel­fahrt zu­peł­nie się roz­wia­ły.

Do­tar­cie do ko­mór ga­zo­wych to wciąż jesz­cze nie ostat­ni akt. Stra­chu przed śmier­cią i jej bólu mu­szą Ży­dzi do­świad­czyć w strasz­li­wej cia­sno­cie. Ciż­bę wpy­cha się szyb­ko, bar­dzo szyb­ko, w licz­bie trzy­krot­nie prze­kra­cza­ją­cej to, co ko­mo­ry mogą wła­ści­wie zmie­ścić. Ci, któ­rzy mimo prze­peł­nie­nia nie zmie­ści­li się do ko­mór, mu­szą stać na ze­wnątrz – i cze­kać. Cze­kać na swo­ją ko­lej do ko­mo­ry ga­zo­wej.

Pod­ło­ga w ko­mo­rze ga­zo­wej jest po­chy­ła i śli­ska. Pierw­si upa­da­ją i już się wię­cej nie pod­nio­są. Ko­lej­ni upa­da­ją na nich, o nich się po­ty­ka­ją. Jed­ni leżą, dru­dzy sto­ją. Peł­no, peł­no aż po brze­gi. Tak się upy­cha lu­dzi, że jed­ni wy­py­cha­ją dru­gich. Nie­któ­rzy świad­ko­wie mó­wią, że w ko­mo­rach ga­zo­wych trze­ba było trzy­mać ręce w gó­rze, wcią­gać brzu­chy, żeby wię­cej osób mo­gło wejść. I gdy już tak sta­li ści­śnię­ci, na gło­wy wkła­da­no im, jak to­boł­ki, małe dzie­ci.

Gaz to dro­gi to­war i trze­ba go wy­ko­rzy­sty­wać jak na­le­ży.

Wresz­cie za­my­ka się drzwi.

Szych­ta go­to­wa do za­tru­cia. Mo­tor wbu­do­wa­ny w szo­pę obok łaź­ni moż­na pu­ścić w ruch. Naj­pierw pra­cu­je pom­pa ssą­ca, któ­ra roz­rze­dza po­wie­trze, na­stęp­nie zo­sta­je na­wią­za­ne po­łą­cze­nie ze zbior­ni­kiem gazu spa­li­no­we­go.

– Po paru mi­nu­tach – opo­wia­da­ją Ży­dzi, któ­rzy pra­co­wa­li w tej czę­ści obo­zu – z bu­dyn­ku za­czy­na­ją do­cho­dzi prze­ra­ża­ją­ce gło­sy. Krzyk ludz­kie­go bólu, stra­chu i roz­pa­czy. W ostat­nim mo­men­cie – wy­glą­da na to – gdy pom­pa za­czy­na wy­sy­sać po­wie­trze do od­dy­cha­nia, nie obo­wią­zy­wa­ły już żad­ne nor­my za­cho­wań. Wy­buch zbio­ro­we­go sza­leń­stwa był nie­unik­nio­ny.

Na­stęp­nie, na­stęp­nie – wszyst­ko po­wo­li uci­cha­ło…

Po 25–45 mi­nu­tach moż­na było już otwie­rać kla­py z dru­giej stro­ny i z ko­mór wy­pa­da­ły go­to­we tru­py. Na­gie cia­ła, cza­sa­mi bia­łe, cza­sa­mi sine i spuch­nię­te. Za­wsze wil­got­ne, po­kry­te ostat­nim po­tem, uwa­la­ne w eks­kre­men­tach. Z ust i no­sów ska­py­wa­ła za­krwa­wio­na śli­na.

Jak mówi Jan­kiel Wier­nik, któ­ry przy­pa­try­wał się temu naj­dłu­żej:

– Gdy wbie­ga­li z jed­nej stro­ny, jesz­cze sły­sza­łem ich krzy­ki – krzy­cze­li róż­nie – je­den „Szma Ji­sro­el!”, inny „Ni­der mit Hi­tlern!” albo „Precz z Hi­tle­rem!”, ktoś zno­wu „Oj wej mir, mame!”. Ale gdy otwie­ra­no kla­pę z dru­giej stro­ny, wszy­scy le­że­li ci­cho, spo­koj­nie, wszy­scy – tacy sami…

Te­raz truch­tem ru­sza­ją gra­ba­rze – chwy­ta­ją tru­py i ucie­ka­ją z nimi da­lej.

Nie­kie­dy po otwar­ciu kla­py tru­py sto­ją ni­czym ku­kły z mar­twy­mi ocza­mi… Zwy­kle są tak po­za­pla­ta­ne rę­ka­mi i no­ga­mi o sie­bie, tak moc­no zbi­te w jed­ną masę, że do­brze się trze­ba za­mę­czyć, by wy­cią­gnąć pierw­szych. Ko­lej­ni wy­pa­da­ją już sami na ram­pę pod kla­pą. Gra­ba­rzy po­pę­dza się i bije nie­mi­ło­sier­nie. Pra­ca tu na­le­ży do naj­cięż­szych i naj­nie­bez­piecz­niej­szych w ca­łym obo­zie. Tra­ga­rze wy­trzy­mu­ją tyl­ko kil­ka dni. Gdy już się nie na­da­ją do pra­cy, zo­sta­ją zli­kwi­do­wa­ni, a na ich miej­sce bie­rze się świe­żych z trans­por­tów.

W dro­dze do gro­bu prze­glą­da się jesz­cze usta tru­pów. Zło­te i sztucz­ne zęby zo­sta­ją szyb­ko wy­cią­gnię­te przez ży­dow­skich „den­ty­stów”, a zwło­ki – gło­wa do nóg i nogi do gło­wy – uło­żo­ne w przy­go­to­wa­nych do­łach. Póź­niej, zimą 1943 roku, będą od razu, jesz­cze świe­że, za­no­szo­ne na rusz­ty. Cza­sem zda­rza się, że ja­kiś trup bu­dzi się w po­ło­wie dro­gi i zda­rza się, że ukra­iń­ski es­es­man wy­ra­ża zgo­dę, by „wy­koń­czyć” go kulą.

Je­śli nie, i tak trze­ba go po­grze­bać jak na­le­ży.

Ko­mo­ra ga­zo­wa wy­czysz­czo­na.

Szych­ta go­to­wa, moż­na wpu­ścić ko­lej­ną.

La­za­ret

Aby nic nie prze­szka­dza­ło prze­ga­nia­niu przez dro­gę do nie­ba, zbyt sła­bi, by bie­gać, zo­sta­ją za­wcza­su „zli­kwi­do­wa­ni” w przed­niej czę­ści obo­zu, w tzw. la­za­re­cie.

Tę dow­cip­ną na­zwę nada­no jed­ne­mu z do­łów – dłu­gie­mu i za­wsze otwar­te­mu – do któ­rych wrzu­ca się go­to­wetru­py, zmar­łych w trans­por­tach. Do tych sa­mych do­łów wrzu­ca się śmie­ci i od­pa­dy z ba­ra­ków. Wszyst­ko ra­zem spa­la się na bie­żą­co w do­łach. Już w pierw­szych mie­sią­cach tre­bliń­skiej pro­duk­cji. To obo­zo­wy stos. Wiecz­ny ogień. Tu­taj pro­wa­dzi się też na roz­strze­la­nie cho­rych bądź ro­bot­ni­ków wy­se­lek­cjo­no­wa­nych na ape­lu albo za ja­kiś „grzech” po­peł­nio­ny przy pra­cy, albo na­wet bez grze­chu. Du kommst ins La­za­ret38 zna­czy w ję­zy­ku obo­zo­wym: „Bę­dziesz za­strze­lo­ny” (we lwow­skiej bry­ga­dzie śmier­ci ana­lo­gicz­na in­sty­tu­cja na­zy­wa­ła się Kran­ken­haus, czy­li „szpi­tal”39), ale żeby dow­cip na­le­ży­cie uwy­pu­klić, Tre­blin­ka ob­my­śli­ła coś ory­gi­nal­ne­go. Jako że w la­za­re­cie po­wi­nien być le­karz, krę­ci się tu ja­kiś typ z opa­ską z czer­wo­nym krzy­żem na ra­mie­niu. Jego funk­cja ogra­ni­cza się do do­pro­wa­dza­nia star­ców i cho­rych do dołu, usta­wie­nia ich twa­rzą do ognia, a gdy otrzy­mu­ją strzał z tyłu w kark, pil­no­wa­nia, by jak na­le­ży wpa­dli do dołu. Przed wy­pro­wa­dza­niem na „za­bieg”40, dzię­ki któ­re­mu zo­sta­ją raz na za­wsze, za spra­wą uni­wer­sal­ne­go środ­ka lecz­ni­cze­go, uwol­nie­ni od chro­nicz­nych i nie­chro­nicz­nych do­le­gli­wo­ści, cho­rzy prze­cho­dzą przez izbę przy­jęć w spe­cjal­nie na ten cel zor­ga­ni­zo­wa­nej bud­ce. Na ze­wnątrz po­wie­wa na niej fla­ga Czer­wo­ne­go Krzy­ża. W środ­ku znaj­du­je się od­po­wied­nie wy­po­sa­że­nie – małe sof­ki41 obi­te czer­wo­nym plu­szem, okien­ko am­bu­la­to­ryj­ne. To tu­taj roz­bie­ra­ją się cho­rzy.

W la­za­re­cie li­kwi­du­je się też czę­sto dzie­ci. Ber­be­cie, któ­re same jesz­cze nie po­tra­fią bie­gać. Dzie­ci za­cią­gnię­te do Tre­blin­ki bez ma­tek, któ­rych nie miał­by kto ro­ze­brać i po­pro­wa­dzić za rękę w cza­sie „jaz­dy do nie­ba”. Dzie­ci ma­tek, któ­re mają za­ję­te ręce kil­kor­giem po­ciech i nie mogą so­bie z nimi dać rady. Za­bra­ne od nich, by unik­nąć trud­no­ści przy bie­gu „do łaź­ni”. Wszyst­kie tego ro­dza­ju dzie­cię­ce od­pry­ski zo­sta­ją za­ła­twio­ne w la­za­re­cie. Je­śli „za­ła­twia­ją­cy” jest czło­wie­kiem zręcz­nym i li­to­ści­wym, bie­rze ta­kie dziec­ko za nóż­ki, roz­bi­ja mu głów­kę o ścia­nę la­za­re­to­wej budy i do­pie­ro po­tem wrzu­ca do pło­ną­ce­go dołu. Je­śli nie – ci­ska je żyw­cem, bez ce­re­gie­li. Z dzieć­mi nie ma nie­bez­pie­czeń­stwa, że będą pró­bo­wa­ły się wy­do­stać z dołu i trze­ba się bę­dzie nimi znów zaj­mo­wać. Dla­te­go w Tre­blin­ce, jak i w in­nych miej­scach, w wie­lu przy­pad­kach wrzu­ca się je do ognia albo do zwy­kłych gro­bów żyw­cem. Po pierw­sze, słusz­ne jest po pro­stu za­osz­czę­dzić kulę albo tro­chę gazu tam, gdzie moż­na się bez tego obyć. Po dru­gie, moż­li­we, że od kuli albo gazu dzie­ci nie umie­ra­ją tak ła­two i szyb­ko jak do­ro­śli. Le­ka­rze po­chy­la­li się już nad tym fe­no­me­nem i do­szli do wnio­sku, że przy­czy­ną jest tu lep­sze krą­że­nie krwi u dzie­ci, któ­re mają jesz­cze nie­zat­ka­ne żyły.

Dy­gre­sja. Na­uka o wy­nisz­cza­niu

War­to do­dać, że w Tre­blin­ce, jak w in­nych po­dob­nych miej­scach, do­ko­nu­je się dal­szych od­kryć na­uko­wych w dzie­dzi­nie wy­nisz­cza­nia. Dla przy­kła­du, taka na­praw­dę ory­gi­nal­na ob­ser­wa­cja jak ta, że ko­bie­ty palą się le­piej niż męż­czyź­ni.

„Męż­czyź­ni bez ko­biet nie chcą się pa­lić”.

To nie jest ja­kiś nie­smacz­ny dow­cip, dwu­znacz­na gra słów na ma­ka­brycz­ny te­mat. To po pro­stu au­ten­tycz­ny cy­tat z roz­mów, któ­re pro­wa­dzo­no w Tre­blin­ce. Stwier­dze­nie fak­tu.

Ła­two też zro­zu­mieć przy­czy­nę. Ko­bie­ty mają wię­cej tkan­ki tłusz­czo­wej. Dla­te­go też bie­rze się je na pod­pał­kę albo, le­piej – roz­pał­kę sto­sów zwłok.

Jak uży­wa się wę­gla ka­mien­ne­go do roz­pa­le­nia kok­su…

I krew jest pierw­sze­go ga­tun­ku ma­te­ria­łem pal­nym.

Inne em­pi­rycz­ne re­we­la­cje z tej dzie­dzi­ny:

Mło­de zwło­ki palą się szyb­ciej niż sta­re. Bar­dziej mięk­kie mię­so – ja­sne. Róż­ni­ca taka sama jak mię­dzy cie­lę­ci­ną a wo­ło­wi­ną. Ale świa­do­mość tego fak­tu za­wdzię­cza­my nie­miec­kie­mu prze­my­sło­wi tru­pów.

Dość dłu­go trwa­ło, za­nim wy­pra­co­wa­ła się za­rów­no tech­ni­ka, jak i ter­mi­no­lo­gia tej no­wej ga­łę­zi prze­my­słu. Za­nim wy­kształ­ci­li się bie­gli spe­cja­li­ści w nisz­cze­niu lu­dzi, a na­stęp­nie zwłok. W tre­bliń­skim pro­to­ko­le znaj­du­je­my ta­kie wy­ra­że­nie: „Spa­la­nie zwłok na­bra­ło wła­ści­we­go im­pe­tu, gdy przy­był tu in­struk­tor z Oświę­ci­mia”42. Spe­cja­li­ści tego no­we­go fa­chu wzię­li się do ro­bo­ty rze­czo­wo, prak­tycz­nie, z od­da­niem. In­struk­to­ra od pa­le­nia na­zy­wa­li tre­bliń­scy Ży­dzi Ta­del­los, bo sło­wo „ta­del­los” było jego „za­wo­ła­niem”. „Gott sei dank, nun brennt es ta­del­los” [Bogu dzię­ki, pali się bez za­rzu­tu] – zwykł mó­wić, gdy uda­ło się już, z po­mo­cą co tłust­szych ko­biet i ropy naf­to­wej roz­pa­lić stos tru­pów. Na lwow­skich „pia­skach” ży­dow­ska bry­ga­da śmier­ci mo­gła przy ta­kiej oka­zji otrzy­mać od ko­men­dan­ta be­czuł­kę piwa. Za­wo­ła­niem tam­te­go było: „Nur an­stän­dig und sau­ber” [Tyl­ko czy­sto a przy­zwo­icie]. Zwło­ki wszę­dzie na­zy­wa­no „fi­gu­ra­mi”43. Cha­rak­te­ry­stycz­ne jest, że w wie­lu obo­zach eu­fe­mi­zmem tym okre­śla­no nie tyl­ko mar­twych już Ży­dów, ale też tych jesz­cze ży­ją­cych. Już za­wcza­su wi­dząc w nich tru­py, któ­re tym­cza­so­wo speł­nia­ją, we­dle nie­miec­kiej woli, okre­ślo­ne funk­cje. Póź­niej też na roz­kaz roz­bio­rą się, do­sta­ną swo­ją kul­kę albo por­cję gazu i po­ło­żą się ra­zem z in­ny­mi „fi­gu­ra­mi”…

Jak dziw­na, jak oso­bli­wa jest nowa nie­miec­ka rze­czy­wi­stość! I w su­mie nie trze­ba wię­cej niż abs­tra­ho­wać od okre­ślo­nych re­flek­sów psy­chicz­nych – w tym nie­miec­kim jen­se­its, po „dru­giej stro­nie” dru­tów, poza zwy­kły­mi ludz­ki­mi uczu­cia­mi, Nie­tz­sche­ań­skie Jen­se­its von Gut und Böse44 wresz­cie się zi­ści­ło. Nie­miec­ki prze­mysł wy­nisz­cza­nia prze­żył w ten spo­sób w cią­gu kil­ku lat woj­ny na­praw­dę im­po­nu­ją­cy roz­wój.

Po­szcze­gól­ne bazy wy­nisz­cza­nia pro­wa­dzą wy­mia­nę do­świad­czeń. Dba się o sta­łą ra­cjo­na­li­za­cję i ujed­no­li­ca­nie me­tod pra­cy.

Poza teo­re­tycz­nym za­po­zna­niem się z ogól­ny­mi za­sa­da­mi ter­ro­ru i de­struk­cji es­es­ma­ni od­by­wa­ją przede wszyst­kim prak­tycz­ne kur­sy be­stial­stwa w róż­nych „Son­der­kom­man­dach”. Tak słyn­ne jed­nost­ki, jak „Ein­satz[stab] Re­in­hardt” w cen­tral­nej Pol­sce albo „Rol­l­kom­man­do” w Ga­li­cji ze swo­imi pierw­szej kla­sy spe­cja­li­sta­mi w dzie­dzi­nie prze­pro­wa­dza­nia „ak­cji”, „li­kwi­da­cji”, eg­ze­ku­cji bro­nią pal­ną i w dzie­dzi­nie or­ga­ni­za­cji obo­zów śmier­ci – trosz­czą się tak­że o na­stęp­ców, o kształ­ce­nie no­wych kadr.

Ga­łąź pa­le­nia zwłok roz­kwi­ta po klę­sce pod Sta­li­nin­gra­dem. Od lu­te­go 1943 roku, gdy już za­wcza­su za­czy­na­ją się przy­go­to­wa­nia do opusz­cze­nia w przy­szło­ści za­ję­tych te­re­nów Eu­ro­py Wschod­niej – Go­eb­bel­sow­skich Fau­stp­fän­der45 – i Niem­cy chcą za­trzeć śla­dy ma­so­wych mor­dów. Ta nowa ga­łąź, za­rzą­dza­na z Ber­li­na, za­in­au­gu­ro­wa­na we wszyst­kich waż­nych miej­scach z wiel­ki­mi ma­so­wy­mi do­ła­mi oso­bi­stą wi­zy­tą Him­m­le­ra, wy­wie­ra wpływ na zmia­nę me­to­dy eg­ze­ku­cji przy li­kwi­da­cji resz­tek Ży­dów z oku­po­wa­nych te­re­nów. Ży­dów nig­dzie już te­raz nie za­ko­pu­je się w do­łach, nie strze­la się do nich w otwar­tych gro­bach czy nad nimi. Aby nie trze­ba było tasz­czyć tru­pów, dwa razy wy­ko­ny­wać tej sa­mej ro­bo­ty, do Ży­dów strze­la się te­raz tuż obok pło­ną­cych sto­sów, twa­rzą do ognia. Za­strze­lo­ny do­sta­je kopa z tyłu, żeby nie upadł na ple­cy, ale przed sie­bie – pro­sto w ogień. Więk­sze gru­py roz­strze­li­wu­je się też nie­da­le­ko, a ob­słu­ga wrzu­ca za­bi­tych do ognia w spe­cjal­ny spo­sób. Ga­zu­je się tak­że w naj­now­szych za­kła­dach `a la Oświę­cim, rzut ka­mie­niem od kre­ma­to­rium. O dro­dze na śmierć nie mówi się już te­raz, że „idzie się do gazu” albo „do ko­mo­ry”, ale „do ko­mi­na”. W Tre­blin­ce, gdzie nie ma kre­ma­to­rium, tyl­ko ogrom­ne rusz­ty, też już w tym okre­sie ni­ko­go się nie za­ko­pu­je. Każ­dy, kto idzie do ko­mo­ry, wi­dzi już za­wcza­su pło­mie­nie, któ­re tego sa­me­go dnia stra­wią jego cia­ło.

Dy­gre­sja psy­cho­lo­gicz­na

Kil­ka lat po pierw­szej woj­nie świa­to­wej uka­za­ła się – je­śli się nie mylę w dwóch to­mach – wy­czer­pu­ją­ca Sit­ten­ge­schich­te des [er­sten] We­lt­krie­ges [Hi­sto­ria oby­cza­jów (pierw­szej) woj­ny świa­to­wej], opra­co­wa­na przez ży­dow­sko-nie­miec­kie­go psy­chia­trę i sek­su­olo­ga Ma­gnu­sa Hir­sch­fel­da. Wie­le miej­sca zaj­mo­wa­ła w tej pra­cy ana­li­za zbrod­ni wo­jen­nych. Zresz­tą, w więk­szo­ści zbrod­ni nie­miec­kich.

By­ło­by wię­cej niż war­to, by pew­ny­mi zja­wi­ska­mi z [cza­su] ostat­niej woj­ny za­czę­li się zaj­mo­wać nie­miec­cy ba­da­cze. Są bli­żej obiek­tu ba­daw­cze­go i przyj­dzie im może ła­twiej wy­ja­śnić psy­cho­lo­gicz­ne i psy­cho­spo­łecz­ne me­cha­ni­zmy nie­miec­kich zbrod­ni ma­so­wych. My mo­że­my ra­czej za­da­wać py­ta­nia, niż na nie od­po­wia­dać. No­to­wać fak­ty.

W Tre­blin­ce znaj­du­je się od 30 do 40 nie­miec­kich es­es­ma­nów, do tego od 200 do 30046 ukra­iń­skich straż­ni­ków, i to wszyst­ko. Oto cała ka­tow­ska dru­ży­na zmo­to­ry­zo­wa­ne­go, zauto­ma­ty­zo­wa­ne­go Mord­be­trie­bu, do któ­re­go spraw­nej ob­słu­gi nie trze­ba wie­lu lu­dzi.

Co to za lu­dzie?

Jak – oni mogą?!

Fakt: wi­dok prze­ra­ża­ją­ce­go ży­wio­łu ka­ta­stro­fy, ob­raz naj­bar­dziej wstrzą­sa­ją­cej ma­so­wej tra­ge­dii, na jaką pa­trzy­ło kie­dy­kol­wiek ludz­kie oko, nie robi na Niem­cach, któ­rzy są tu „za­trud­nie­ni”, naj­mniej­sze­go wra­że­nia. Ot­chła­nie ludz­kie­go cier­pie­nia, któ­re otwie­ra­ją się tu co chwi­la, roz­dzie­ra­ją­ce sce­ny ro­dzin­ne, ja­kie roz­gry­wa­ją się tu na każ­dym kro­ku, nie wy­wo­łu­ją w nich żad­ne­go od­dźwię­ku, nie od­ci­ska­ją na ich du­szy żad­ne­go pięt­na. Wy­da­je się, że pro­sty, ele­men­tar­ny re­fleks współ­czu­cia cał­kiem u nich za­nikł. Ich ner­wy do­sko­na­le zno­szą to, co naj­strasz­liw­sze.

A nie są prze­cież tyl­ko pa­syw­ny­mi wi­dza­mi roz­gry­wa­ją­cej się tu tra­ge­dii…

Ich nie do­ty­ka to nie­szczę­ście i to wy­star­czy, by za­pew­nić im do­sko­na­łe sa­mo­po­czu­cie. Wła­śnie wo­bec cze­lu­ści ludz­kie­go upodle­nia, w któ­rą osu­wa­ją się na ich oczach całe gro­ma­dy Ży­dów, czu­ją się nie­skoń­cze­nie wspa­nia­li i uwznio­śle­ni.

Sło­wem „sa­dy­sta” albo za­rzu­ta­mi: de­ge­ne­ra­ci, prze­stęp­cy, nie­wie­le tu wy­ja­śni­my. Owszem, ele­ment prze­stęp­czy zo­stał przez ten „sys­tem” cał­kiem sze­ro­ko wy­ko­rzy­sta­ny. Naj­oso­bliw­sze an­ty­spo­łecz­ne na­mięt­no­ści ty­pów z pół­świat­ka, wszel­kiej ma­ści rze­czy­wi­stych lub po­ten­cjal­nych kry­mi­na­li­stów, zo­sta­ły wy­ko­rzy­sta­ne jako siła na­pę­do­wa re­żi­mu. Ni­czym siła wody do po­ru­sza­nia tur­bin. Sta­at­swich­ti­ge i Krieg­swich­ti­ge źró­dło ener­gii wy­nisz­cze­nia. Na­ro­do­wy skar­biec zła.

Do wie­lu obo­zów i wię­zień w kra­jach oku­po­wa­nych spro­wa­dzo­no nie­miec­kich prze­stęp­ców kry­mi­nal­nych, któ­rzy zo­sta­li za­trud­nie­ni jako „kapo”, „star­si ba­ra­ku” itp., z za­da­niem ter­ro­ry­zo­wa­nia więź­niów re­kru­tu­ją­cych się z oko­licz­nej lud­no­ści. Dano im w tym za­kre­sie wol­ną rękę i nie trze­ba ich było zbyt­nio za­chę­cać do peł­nie­nia tej funk­cji… Ocho­ta i po­my­sły przy­szły ra­zem z wła­dzą i za­pa­łem wła­snym. Da­le­ce prze­kro­czy­ły wy­ma­ga­ną „nor­mę” mor­du i zbrod­ni.

Nie na­zbyt też cięż­ko przy­szło prze­kształ­ce­nie w na­rzę­dzia ter­ro­ru nie­miec­kich „prze­stęp­ców po­li­tycz­nych”, któ­rzy w wie­lu przy­pad­kach, naj­pierw ze stra­chu, póź­niej z roz­bu­dzo­nej żą­dzy sa­dy­zmu i wła­dzy, po­spo­łu z pro­fe­sjo­nal­ny­mi prze­stęp­ca­mi do­ko­ny­wa­li w wię­zie­niach i obo­zach dzie­ła szpie­go­wa­nia, mal­tre­to­wa­nia i ter­ro­ry­zo­wa­nia „nie-Niem­ców”. Rzecz ja­sna głów­ną ofia­rą każ­de­go typu zbrod­ni pa­da­li wszę­dzie Ży­dzi.

Tak­że oko­licz­ny ele­ment z pół­świat­ka wy­pły­wał wszę­dzie w kra­jach oku­po­wa­nych i sta­wał się naj­waż­niej­szym „ko­la­bo­ra­cjo­ni­stą” nie­miec­kie­go „no­we­go po­rząd­ku”. Agent, do­no­si­ciel, szpieg – na­rzę­dzia ter­ro­ru, pał­ka nad gło­wą lud­no­ści. Na­wet wśród nas, Ży­dów, al­fons i prze­stęp­ca Szma­ja Gra­jer47 w roli ży­dow­skie­go dyk­ta­to­ra, kata i li­kwi­da­to­ra lu­bel­skie­go get­ta – nie jest od­osob­nio­nym przy­pad­kiem. Nie­mal każ­de get­to mia­ło swe­go więk­sze­go czy mniej­sze­go Szma­ję Gra­je­ra. Na­wet u nas Niem­cy na­uczy­li się mo­bi­li­zo­wać pół­świa­tek, któ­ry w po­sęp­nej or­gii mor­du i prze­śla­do­wań zna­lazł śro­dek, by raz na za­wsze po­li­czyć się z „fra­je­rem”; wy­ła­do­wać całą swą nie­na­wiść i za­zdrość wo­bec in­te­li­gen­ta, wo­bec czło­wie­ka spo­łecz­nie pro­duk­tyw­ne­go i spo­łecz­nie za­bez­pie­czo­ne­go. Pró­bo­wać na jego ra­chu­nek utrzy­mać się przy ży­ciu.

Ale to nie pro­fe­sjo­nal­ni prze­stęp­cy, nie uro­dze­ni lub inni sa­dy­ści, któ­rzy w ta­kiej czy in­nej roli sia­li po­strach przede wszyst­kim w wię­zie­niach i obo­zach kon­cen­tra­cyj­nych, sta­no­wią wiel­ki psy­cho­lo­gicz­ny i psy­cho­spo­łecz­ny pro­blem naj­więk­szych hi­tle­row­skich ma­so­wych zbrod­ni: obo­zów śmier­ci i ma­so­wych eg­ze­ku­cji. Pro­ble­mem są wła­śnie zwy­kli, pro­ści, nor­mal­ni Niem­cy, którzy ze zro­zu­mie­niem i ci­chym opa­no­wa­niem po­rząd­nych funk­cjo­na­riu­szy pań­stwo­wych do­ko­na­li naj­po­twor­niej­szych czy­nów, ja­kich kie­dy­kol­wiek do­pusz­czo­no się na świe­cie.

Ich udział w ma­so­wych mor­dach jest pro­cen­to­wo naj­więk­szy!

Bez­na­mięt­nie, trzeź­wo, z zim­ną krwią. I wła­śnie dla­te­go tak nie­bez­piecz­nie. Wła­śnie dla­te­go tak nie­zro­zu­mia­le.

Czy­ta­my i słu­cha­my, co ci „nor­mal­ni Niem­cy” zwy­kli czy­nić i my­śli­my: może ci ich ra­si­ści mają jed­nak ra­cję? Może Niem­cy to na­praw­dę lu­dzie z in­nej krwi i z in­nych ko­ści, ja­kiejś in­nej rasy?

Ja­sne, że fra­ze­sy z Ro­sen­ber­gow­skich teo­rii i gład­kie zda­nia z Go­eb­bel­sow­skiej pro­pa­gan­dy nie mo­gły do­ko­nać ta­kiej prze­mia­ny w na­tu­rze ludz­kiej. Ich tezy o „mi­sji nie­miec­kie­go du­cha” i wszyst­kie­go in­ne­go, co nie­miec­kie, były je­dy­nie bar­dzo prze­zro­czy­stym żar­go­nem we­wnętrz­nym, któ­ry każ­dy Nie­miec ob­da­rzał cał­kiem in­nym zna­cze­niem, i to zna­czą­co pro­stym48. Tezy te ce­lo­wo i pod­stęp­nie nie od­wo­łu­ją się do żad­ne­go ide­ali­zmu, ale do dra­pież­nej żą­dzy ra­bun­ku, do na­ro­do­we­go i oso­bi­ste­go ego­izmu, do na­ro­do­wej i oso­bi­stej me­ga­lo­ma­nii. To tak­że są pier­wot­ne uczu­cia. Jak w przy­pad­ku spo­łecz­no-ko­lek­tyw­ne­go or­ga­ni­zmu hi­tle­ryzm wspie­ra swą wła­dzę na naj­niż­szym i naj­gor­szym ele­men­cie, tak w przy­pad­ku jed­nost­ki od­wo­łu­je się do naj­niż­szych in­stynk­tów, do naj­niż­szych im­pul­sów.

Nie­wol­ni­cze pod­po­rząd­ko­wa­nie nie­miec­kiej jed­nost­ki re­żi­mo­wi z jed­nej stro­ny, a z dru­giej – przy­zna­nie jej w oku­po­wa­nych kra­jach nie­ogra­ni­czo­nej wła­dzy nad ca­ły­mi gru­pa­mi lud­no­ści, nad śmier­cią i ży­ciem ty­się­cy, dzie­sią­tek i se­tek ty­się­cy ofiar – two­rzy szcze­gól­ną ko­niunk­tu­rę psy­cho­spo­łecz­ną. I to wy­star­czy­ło. Nie­miec­ka pro­pa­gan­da bez­gra­nicz­ne­go na­ro­do­we­go ego­izmu i me­ga­lo­ma­nii, wy­cho­wa­nie do sza­tań­stwa albo w każdym ra­zie do tchórz­li­we­go wy­ko­ny­wa­nia naj­po­dlej­szych i naj­bar­dziej zbrod­ni­czych roz­ka­zów wy­war­ły wpływ nie­mal na każ­de­go Niem­ca.

Wy­glą­da na to, że im wię­cej się za­bi­ja, tym bar­dziej sa­me­mu chce się po­zo­stać przy ży­ciu. Tym waż­niej­sza sta­je się wła­sna, nędz­na eg­zy­sten­cja.

Nic bar­dziej ba­nal­ne­go w Tre­blin­ce niż śmierć. Ale nie ich śmierć, śmierć ka­tów – o nie! Trzę­są się tu nad swo­im ży­ciem bar­dziej niż gdzie in­dziej. Cały ich za­pał do „pra­cy” bie­rze się w znacz­nej mie­rze z tego, że dzię­ki przy­by­ciu do „Son­der­kom­man­do Tre­blin­ka” es­es­ma­nom uda­ło się unik­nąć wy­sła­nia na front. To jest isto­tą. Ale przy­by­cie do ko­man­da to nie wszyst­ko. Trze­ba jesz­cze do­wieść, że jest się god­nym tu po­zo­stać. Je­śli po­ka­żą się jako wy­jąt­ko­wo bie­gli i uzdol­nie­ni w bran­ży tę­pie­nia, będą mo­gli tu zo­stać, awan­so­wać. To szan­sa i o tę szan­sę kon­ku­ru­ją ze sobą es­es­ma­ni, li­cy­tu­jąc się je­den z dru­gim w be­stial­stwie.

Strach to je­den z naj­po­tęż­niej­szych i naj­bar­dziej de­pra­wu­ją­cych in­stynk­tów. Na stra­chu też, albo przede wszyst­kim na stra­chu, hi­tle­ryzm opie­ra swo­ją wła­dzę nad nie­miec­kim na­ro­dem. I jako ar­chi­tek­to­ni­kę, hie­rar­chię stra­chu moż­na też roz­pa­try­wać ten sys­tem.

Wśród mo­rza bez­gra­nicz­nej bru­tal­no­ści, sa­dy­zmu, cy­ni­zmu sły­sza­łam tyl­ko o jed­nym przy­pad­ku, by ja­kiś Nie­miec z Tre­blin­ki wy­ra­ził się, że woli ra­czej iść na front, niż przy­glą­dać się temu, co tam się od­by­wa. Było to jed­nak za­pew­ne na po­cząt­ku jego ka­rie­ry. Ty­dzień póź­niej mógł już na­le­żeć do naj­gor­szych ze złych. Sły­sza­łam o ta­kiej me­ta­mor­fo­zie pew­ne­go pa­sto­ra, a tak­że na­uczy­cie­la. Nie bra­ko­wa­ło też przed­sta­wi­cie­li nie­miec­kiej ary­sto­kra­cji (ba­ron [Theo] von Eu­pen w Tre­blin­ce)49. Jak rów­nież na­uki, me­dy­cy­ny (w in­nych obo­zach). Wszy­scy, w zgo­ła szyb­kim tem­pie, po­go­dzi­li się z „nową nie­miec­ką rze­czy­wi­sto­ścią”. I cał­kiem nie­źle się w niej czu­li.

By­li­byż oni wszy­scy choć za­wo­ła­ny­mi an­ty­se­mi­ta­mi, hi­tle­row­ca­mi, de­mo­na­mi, mor­der­ca­mi? Nie! Na­wet to, co dia­bel­skie jest tu bar­dzo try­wial­ne i małe. De­mo­nicz­ne i ma­ka­brycz­ne zo­sta­je roz­mie­nio­ne na drob­ne co­dzien­ne­go ży­cia. Naj­więk­szą hań­bą na­ro­du nie­miec­kie­go jest to, że prze­śla­do­wa­li nie­win­nych, bez­bron­nych lu­dzi, mor­do­wa­li męż­czyzn i ko­bie­ty, star­ców i cho­rych, ma­leń­kie dzie­ci wy­rwa­ne gwał­tem z mat­czy­nych ra­mion – naj­czę­ściej z po­wo­du ni­skich i naj­mniej­szych mo­ty­wów. Tchórz­li­wi i do bólu po­spo­li­ci – małe try­bi­ki ko­lo­sal­nej zbrod­ni­czej ma­szy­ny.

A my by­li­śmy jej przed­mio­tem. Oko w oko z obłą­ka­nym i tę­pym, pła­skim i po­spo­li­tym dia­błem. Bez­sil­ni i bez­bron­ni. Zo­sta­wie­ni sa­mym so­bie, sa­mot­ni, zgu­bie­ni. Ze zwią­za­ny­mi rę­ka­mi i no­ga­mi i spa­ra­li­żo­wa­ną du­szą.

Nie­miec­ka idyl­la

Za­wsze krzep­cy, za­wsze spraw­ni, żwa­wi, rze­ś­cy. Tacy są Niem­cy w Tre­blin­ce.

„Mło­dy na­ród o świe­żych in­stynk­tach, spraw­ny bio­lo­gicz­nie” – na­zy­wa się to w ich ję­zy­ku.

Aby nie­co ubar­wić mo­no­to­nię mor­der­cze­go rze­mio­sła śmier­ci, Niem­cy in­sta­lu­ją w Tre­blin­ce, na wzór in­nych obo­zów, ży­dow­ską or­kie­strę. Z po­dwój­nym ce­lem. Po pierw­sze, by za­głu­szyć, jak da­le­ce to moż­li­we, krzyk i płacz pę­dzo­nych na śmierć lu­dzi. Po dru­gie, by do­star­czyć mu­zycz­nej roz­ryw­ki ob­słu­dze obo­zu. Dwa mu­zy­kal­ne na­ro­dy – Niem­cy i Ukra­iń­cy! Wła­sna ka­pe­la po­trzeb­na jest też na czę­ste za­ba­wy i uro­czy­sto­ści, któ­re się tu od­by­wa­ją. Z cza­sem zo­sta­nie zor­ga­ni­zo­wa­ny chór, po­ja­wią się też ama­tor­skie przed­sta­wie­nia te­atral­ne, tyl­ko wy­buch po­wsta­nia za­bu­rzył ten pięk­ny plan roz­wo­ju kul­tu­ry i sztu­ki w Tre­blin­ce.

Wśród ska­za­ne­go na śmierć Ju­den-Sche­is­se50 moż­na zna­leźć wszyst­ko, cze­go tyl­ko du­sza za­pra­gnie. W daw­nych cza­sach ża­den do­wód­ca, pod­biw­szy ja­kiś lud, nie mógł cie­szyć swe­go ser­ca ta­kim bo­gac­twem. Praw­dzi­we Schla­raf­fen­land51 nie­wol­ni­ków ze spe­cjal­ny­mi umie­jęt­no­ścia­mi.