Zabójstwo w Abbey Grange. The Adventure of the Abbey Grange - Arthur Conan Doyle - ebook

Zabójstwo w Abbey Grange. The Adventure of the Abbey Grange ebook

Arthur Conan Doyle

4,3

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.

Właściciel posiadłości Abbey Grange sir Eustachy Brackenstall ginie od uderzenia pogrzebaczem w głowę. Ciało znaleziono na podłodze w jadalni. Jego żona zeznaje, że nocą na dwór napadło trzech rabusiów, którzy ogłuszyli ją, zakneblowali i przywiązali do fotela. Prawdziwość słów potwierdzać zdaje się świeży krwiak na jej głowie, jednak Holmes, jak zwykle przywiązując wagę do szczegółów, odkrywa ślady dawniejszych okaleczeń. Lady Brackenstall przyznaje, że mąż alkoholik znęcał się nad nią. Detektyw dając wiarę wyjaśnieniom zamierza już wracać do Londynu, jednak zmienia zdanie i raz jeszcze ogląda kieliszki, z których rabusie pili wino, korek od butelki, sznur, którym skrępowano lady, a także dywan w jadalni. Dochodzi do wniosku, iż sprawca był tylko jeden, zapewne jakiś marynarz, zaś rabunek upozorowano. Lady i jej pokojówka, która miała wyzwolić ją z więzów, zaprzeczają, jakoby było inaczej niż zeznały, co utwierdza Holmesa w przekonaniu, że kogoś chronią. (za Wikipedią).

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 90

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Arthur Conan Doyle

 

Zabójstwo w Abbey Grange

The Adventure of the Abbey Grange

 

 

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej.

A dual Polish-English language edition.

 

przekład anonimowy 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Sidney Edward Paget (1860-1908), Ilustracja opowiadania A.C.Doyle’a The Adventure of the Abbey Grange (1904), licencjapublic domain, źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/File:The_Adventure_of_the_Abbey_Grange_03.jpg

 

Tekst polski według edycji z roku 1908.

Tekst angielski z roku 1904.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-634-7 

 

 

 

Zabójstwo w Abbey Grange

Pewnego ogromnie mroźnego wieczora leżałem już w łóżku, gdy ktoś zjawił się przedemną i ściągnął gwałtownym ruchem kołdrę ze mnie. Rzecz naturalna, że zerwałem się na równe nogi.

Przedemną stał Holmes. W ręku trzymał świecę, która rzucała jasne światło na jego twarz, a z tej twarzy wyczytałem, że musi mieć coś bardzo ważnego na głowie.

– Wstań, Watsonie, zawołał. – Chodź ze mną. Polowanie się rozpoczyna. Nie odmawiaj! Ubierz się i chodź ze mną!

Po upływie dziesięciu minut siedzieliśmy już w dorożce, która nas wiozła do stacyi kolejowej Charing Cross. Ulice były puste, a wśród mgły, tej sławnej ciemnej mgły londyńskiej, przebijały się pierwsze promienie wschodzącej zorzy.

Wśród tej mgły dostrzegliśmy słabe bardzo kontury człowieka, który sam wyglądał jak mgła, a który widocznie musiał należeć do sfery robotniczej.

Holmes nie mówił nic, tylko tulił się w swój płaszcz ciężki, ja zaś poszedłem za jego przykładem, powietrze bowiem było przejmujące, a żołądki puste. Dopiero, gdyśmy na dworcu kolejowym wypili po szklance gorącej herbaty, i gdy weszliśmy do oddzielnego przedziału w pociągu, który nas miał zawieźć do Kent, otworzyły się usta Holmesa i mogłem spokojnie słuchać tego, co mówił. –

Szerlok wyciągnął jakiś list z kieszeni i czytał:

„Abbey Grange, Marsham Kent.

g. 3 m. 30 rano.

„Kochany panie Holmes! Ucieszyłbym się ogromnie, gdyby pan natychmiast przybył, ażeby mi pomódz w wypadku, który wydaje mi się nadzwyczaj zagadkowym. Jest to wypadek taki, jak pan lubi. Poza oswobodzeniem damy będę dbał o to, ażeby wszystko pozostało tak, jak było w chwili mojego przybycia. Proszę jednak nie tracić ani minuty czasu, pana Edwarda bowiem nie możemy długo pozostawić na miejscu.

 Łączę wyrazy szacunku

 „Stanley Hopkins“

– Hopkins po raz siódmy wzywa mnie do siebie, a w każdym wypadku jego wezwanie było zupełnie usprawiedliwione – rzekł Holmes. – Przypuszczam kochany Watsonie, że zapisałeś to sobie w pamiętniku, co do mnie zaś muszę ci przyznać, że umiesz robić szczęśliwy wybór i to poprawia twoją opinię w moich oczach, niejedna bowiem z twoich historyjek nie podobała mi się. Masz zwyczaj zapatrywać się na wszystko z punktu tego co słyszysz, zamiast stanąć na stanowisku uczonego. Ten zwyczaj przeszkadza ci wyciąganiu odpowiednich wniosków z całej seryi wprost klasycznych przykładów. Nad najtrudniejszemi i najbardziej charakterystycznemi miejscami nie zatrzymujesz się długo, a natomiast poświęcasz zbyt wiele czasu drobnostkom, gdy one budzą sensacyę. To dobre jest dla czytelnika, ale nauki ztąd nie można wyciągnąć żadnej.

– Dlaczegóż przeto nie piszesz sam książek o sobie? – odrzekłem, nieco urażony.

– Zamierzam to uczynić, mój drogi Watsonie, ale obecnie, jak ci dobrze wiadomo, jestem bardzo zajęty, późniejsze jednak lata życia mojego poświęcę na pisanie dzieła, które zawsze w jednym tomie całą umiejętność śledczą. Tym razem chodzi, o ile mi się zdaje, o morderstwo.

– Czy sądzisz, że ten pan Edward nie żyje?

– Tak mi się zdaje. List Hopkinsa zdradza, wielkie wzburzenie, nie jest to zaś człowiek, który by się łatwo dawał powodować uczuciu. Przypuszczam, że w tym wypadku dokonano gwałtu, i że pozostawiono trupa na miejscu, ażebyśmy go mogli zobaczyć. Gdyby tutaj zaszło zwyczajne samobójstwo, to przecież Hopkins nie wzywałby mnie do siebie. Co zaś do uwolnienia owej damy, to zdaje mi się, że podczas dokonywania morderstwa zamknięto ją w pokoju. Ze sprytnymi ludźmi mamy do czynienia, mój Watsonie, świadczą zaś o tem wytworne arkusze papieru listowego, herby, monogramy E. B. i artystycznie wykonane koperty. Przypuszczam, że nasz przyjaciel Hopkins będzie chciał utrwalić swoją dobrą opinię i... oczekuje nas bardzo zajmujące przepędzenie czasu przedpołudniowego. Zbrodni dokonano nocy dzisiejszej przed godziną 12-tą.

– Zkąd wiesz o tem?

– Rzuciłem okiem do rozkładu jazdy i obliczyłem sobie czas. Najpierw musiano zawiadomić policyę miejscową, ta zaś znów musiała połączyć się z policyą londyńską, Hopkins musiał pojechać i dopiero wtedy mógł posłać po mnie. Wszystko to razem wzięte wymagało czasu całej nocy. Zbliżamy się jednak już do Chislehurst i niezadługo rozwieją się wszystkie nasze wątpliwości.

Jadąc wązkiemi drogami polnemi kilka mil, dojechaliśmy do parku. Stary portyer, na którego wyschniętej twarzy można było odrazu wyczytać, że stało się tutaj wielkie nieszczęście, otworzył nam szeroko bramę, poczym znaleźliśmy się w owym parku wspaniałym i szliśmy aleją, wysadzoną starymi świerkami, której zakończenie tworzył duży, lecz nizki budynek, w paladyńskim stylu.

Część środkowa tego budynku była widocznie bardzo stara i cała pokryta bluszczem. Jedynie wielkie okna wskazywały, że zastosowano tutaj urządzenia nowoczesne, boczne zaś skrzydło domu wydawało się zupełnie nowo postawionem. Z drzwi wejściowych wyszedł inspektor Hopkins na nasze spotkanie.

– Bardzo się cieszę z lego, że pan przybył, panie Holmes, jak również miło mi jest powitać pana doktora. Pomimo to nie byłbym panów utrudzał, gdyż dama natychmiast po przyjściu do przytomności złożyła tak szczegółowe zeznanie o całym przebiegu wypadku, że tu już niewiele pozostało do roboty. Zapewne znana panu jest banda wyłamywaczy z Lewisham?

– Czyżby to byli ci trzej Raudallowie?

– Tak jest, ojciec i jego dwaj synowie. Oni to zrobili i o tem nie można wątpić ani na chwilę. Przed dwoma tygodniami wykonali oni rozbój w Sydenham. Widziano ich tam dokładnie i opisano. Wprawdzie to trochę bezczelnie w takim krótkim przeciągu czasu ośmielić się na wykonanie drugiego zamachu w pobliżu, ale tak było i teraz nie ujdzie im to już płazem.

– W takim razie baron Edward zapewne nie żyje?

– Rozbito mu czaszkę własnym jego haczykiem od pieca.

– Jak mi opowiedział stangret, to chodzi tutaj o barona Edwarda Brackenstal.

– Tak panie, o tego, jednego z najbogatszych ludzi w Kent. Baronowa Brackenstall w tej chwili znajduje się w swoim pokoju. Nieszczęśliwa kobieta przeszła straszne rzeczy. Wyglądała, jak na pół umarła, gdym ją ujrzą] po raz pierwszy. Najlepiej będzie, gdy się pan do niej uda zaraz i każe sobie opowiedzieć cały przebieg wypadków. Potem obejrzymy razem salon jadalny.

Baronowa Brackenstall nie była kobietą, jakie się spotyka codziennie. Rzadko miałem sposobność oglądać postać równie wdzięczną, twarz równie piękną i taką prawdziwą kobiecość. Blondynka o włosach koloru złotego o oczach niebieskich, byłaby bezwątpienia skończenie doskonałym typem, gdyby nie przejścia nocy ubiegłej, które bladość i przygnębienie sprowadziły na jej oblicze. Cierpiała fizycznie i moralnie. Nad jednem okiem miała brzydki guz koloru czarno-niebieskiego, guz zaś ten okładała ciągle wodą z octem służąca, kobieta wysoka i poważna. Baronowa leżała wyczerpana na kanapie, ale na nasz widok spojrzała żywo i twarz jej piękna rozjaśniła się, co wskazywało, że ani nie straciła przytomności, ani też nie odebrały jej chęci do życia straszne chwile, która przeszła. Ubrana była w szlafrok luźny koloru niebieskiego z białym, na sofie zaś obok leżała czarna, złotem obszyta suknia wieczorowa. –

– Opowiedziałam już panu wszystko, panie Hopkins – rzekła głosem zmęczonym – możeby mnie pan przeto wyręczył i powtórzył panom, jeżeli wszakże potrzeba, ażebym ja sama to opowiedziała, to zrobię chętnie. Czy panowie już byli w salonie stołowym?

– Zdawało mi się, że będzie lepiej, gdy panowie wpierw dowiedzą się z ust pani, jak to było.

– Pragnęłabym bardzo, aby już nareszcie uprzątnięto ten pokój. Sama myśl o tem, że on tam jeszcze leży, jest dla mnie straszną. Przy tych słowach baronowa zadrżała całem ciałem i rękami zasłoniła twarz. Ruch ten sprawił, że odwinęły się szerokie rękawy szlafroka, Holmes zaś zauważył dwie plamy czerwone na białem, utoczonem ramieniu kobiety.

– Pani ma jeszcze inne rany! – zawołał Holmes. – Skąd one pochodzą?

– To nic nie znaczy i w żadnym nie jest związku z wypadkami ostatniej nocy. Proszę, niech panowie siadają, ja zaś objaśnię panów, o ile to będę umiała uczynić najlepiej.

– Jestem żoną barona Edwarda Brackenstalla; ślub odbył się mniej więcej przed rokiem. Nie miałoby to celu, gdybym starała się zataić przed panem, że małżeństwo nasze nie było zbyt szczęśliwe. Nawet gdybym zaprzeczyła temu, to pan z pewnością dowiedziałby się od każdego z naszych sąsiadów. Być może, że wina takiego pożycia spoczywa po części na mnie. Wychowałam się w atmosferze lżejszej, mniej trzymającej się form, pochodzę bowiem z Australii południowej, i przyznam się, że życie angielskie z tą ciągłą etykietą i udawaniem nie przypada do mojego gustu. Najgorszą jednak rzeczą było to, że, jak o tem wie świat cały, mąż mój był skończonym pijakiem. Przyzna pan, że nie należy to do przyjemności żyć choćby godzinę z takim człowiekiem. Może sobie pan łatwo wyobrazić, jak przykrą jest rzeczą dla kobiety uczuciowej i posiadającej pewną duszę być przykutą we dnie i w nocy do takiego człowieka. Rzecz to niesłychana, wprost hańba dla ludzkości, że tego rodzaju małżeństwa prawnie uważane są za nierozwiązalne. Tego rodzaju prawa sprowadzą przekleństwo na kraj pański, samo niebo bowiem nie chce tego, ażeby związek taki miał być trwały.

Uniosła się na chwilę na kanapie, krew dopłynęła jej do warg, oczy zaś błyszczały i zmarszczyło się czoło z guzem straszliwym. Silne ręce służącej ułożyły znów głowę baronowej na poduszce, a gniew jej przerodził się teraz w łkanie namiętne. Nareszcie po chwili mówiła dalej:

– Teraz już mogę panu opowiedzieć o nocy ubiegłej. Może pan już wie o tem, że cała służba sypia w nowem skrzydle pałacowem. Środkową część domu tworzą pokoje mieszkalne, w tyle znajduje się kuchnia, a nad nią nasz pokój sypialny. O piętro wyżej znajduje się pokój sypialny pokojówki mojej, Teresy. Oprócz niej niema tutaj nikogo, więc też ze skrzydła bocznego nie mógł nikt posłyszeć hałasu; o tem musieli bandyci wiedzieć doskonale, gdyż inaczej nie mogliby w żaden sposób działać tak jak to zrobili.

– Baron Edward około godziny wpół do jedenastej odszedł do swojego pokoju, a cały personel służbowy udał się na spoczynek. Jedna tylko moja służąca, Teresa, czuwała jeszcze i czekała, czy nie będę potrzebowała jej pomocy. Siedziałam tu w tym pokoju aż do godziny 11-ej, zatopiona w czytaniu książki interesującej, a następnie obeszłam cały dom, ażeby zobaczyć, czy wszystko jest w porządku. Miałam zwyczaj zawsze dokonywać takich oględzin sama, zanim udawałam się na górę, jak już bowiem panu mówiłam, baron Edward nie zawsze był odpowiedzialny. Poszłam tedy do kuchni, do kredensu, do spiżarni, do pokoju bilardowego, do salonu, aż wreszcie weszłam do sali stołowej. Kiedy znalazłam się w pobliżu okna, zasłoniętego ciężkiemi portyerami, poczułam, że wiatr wieje na twarz moją. Upewniwszy się o tem, że okno jest otwarte, rozsunęłam portyery i w tej chwili spotkałam się oko w oko ze starszym już człowiekiem o szerokich ramionach, który wszedł przez okno, tworzące w rzeczywistości, na wzór wielkich okien francuskich drzwi, wiodące do ogrodu. Trzymałam w ręku świecę i przy jej blasku ujrzałam za tym człowiekiem jeszcze dwóch ludzi, którzy również zamierzali wskoczyć do pokoju. Zaczęłam uciekać ale ten drab dogonił mnie zaraz i schwycił mnie najprzód za ręce a potem za gardło. Chciałam krzyczeć, lecz napastnik zadał mi straszliwy cios pięścią w oko i rzucił na ziemię. Prawdopodobnie leżałam kilka minut nieprzytomna, kiedy bowiem przyszłam trochę do siebie, zauważyłam, że sznur od dzwonka jest oderwany i że mnie przywiązano do ciężkiego fotelu dębowego, stojącego zawsze w rogu przy stole jadalnym. Przywiązana byłam tak silnie, że nie mogłam się poruszyć, chustka zaś, którą zawiązano mi na usta, nie pozwalała wydobyć ze siebie żadnego głosu.

– W