Zabójczy trop - Wiesław Rybski - ebook + książka

Zabójczy trop ebook

Wiesław Rybski

4,5

Opis

Han Raon, właścicielka jednej z największych stoczni w Korei Południowej, poszukuje nowego kooperanta do budowy tankowców LNG. Nel Durand nie marnuje okazji, w których to kobieca charyzma decyduje o jego uwadze. Podpisanie umowy zbliża go do intrygującej i pięknej Koreanki, ale nie odkrywa tajemnic przeszłości, nie ujawnia również wiszącego nad Han Raon wyroku śmierci. Intuicja i upór czynią jednak swoje. Przyjmując zaskakujące zaproszenie od dopiero poznanej celebrytki, Nel leci na Guam, gdzie w tragicznych okolicznościach odkrywa plan zagłady Han Raon. Wie, że musi ją ocalić… jednak nadzwyczaj sprytny i bezwzględny przeciwnik ma znaczną przewagę. Wyznaczone miejsce akcji w nieznanej Nelowi Australii również nie zwiększa jego szans. Pozostaje tylko odwaga i niczym niepohamowana chęć wymierzenia sprawiedliwości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 658

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (6 ocen)
4
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1

Połyskująca kolorami rozczepionego światła, obfita struga morskiej wody tryskała z rozwartej paszczy Merliona, wpadając do przyległej zatoki. Biały stwór, w swej pokaźnych rozmiarów betonowej replice, siedział na rybim ogonie z dumnie uniesioną głową lwa, znacząc teren przyległego mu miasta Singapur.

Na otaczających go schodach zauroczeni turyści odnajdywali chwilę wypoczynku w orzeźwiającym aerozolu słonawej wody. Ci stęsknieni za ostrzejszą formą wilgoci z nadzieją wpatrywali się w ciemniejsze chmury wyłaniające się znad znajdującego się naprzeciw kompleksu luksusowej rozrywki – Marina Bay Sands. Ich oczekiwania nie były pozbawione szansy niespodziewanego spełnienia, gdyż zakłady o nagłe pojawienie się deszczu o dowolnej porze i to każdego dnia w mieście lwa nie są obarczone dużym ryzykiem. Łatwiej można tylko wygrać, stawiając na wskazania termometru: gorąco lub gorąco.

Nieopodal kultowej wizytówki miasta, w niewielkiej kawiarni, cień parasoli i roznoszone kufle zimnego piwa marki Tiger gromadziły tych, którym miejsce oraz sposób oczekiwania nadchodzącego orzeźwienia nie były obojętne.

Siedząca przy narożnym stoliku młoda kobieta sączyła chłodny napój z oszronionej szklanki, jej przyciągająca wzrok obecność wypełniała atmosferę kawiarnianego ogródka urokiem niezwykle atrakcyjnej osoby. Długie, czarne włosy opadające na ramiona sugerowały azjatyckie pochodzenie, a lekko pochyłe łuki powiek oraz ostro zarysowany kontur ust wpisywały jej twarz w kanon urody kobiet Dalekiego Wschodu. Luźna jasnoszara koszula oraz krótkie, białe spódnicoszorty idealnie pasowały do szczupłej sylwetki, a długie i kształtne nogi mogły śmiało pretendować do apogeum marzeń wszystkich kobiet Azji.

Han Raon spojrzała na zegarek i skinęła na przechodzącą obok kelnerkę, zarzuciła na ramię małą torbę, zostawiła na stole dwadzieścia dolarów i wyszła na zalaną słońcem promenadę. Wilgotny upał otulił ją szczelnie, wywołując uśmiech zadowolenia na jej twarzy.

Tam, gdzie znajdował się jej dom, żar dnia nie był niczym dziwnym, przeciwnie, był codziennością, jedynie powszechność deszczu ograniczała się do kilku miesięcy i to tylko z przełomu roku. Metropolie Azji Południowo-Wschodniej zawsze ją przyciągały, ale to prowincjonalny Darwin z down under (drugi koniec świata, Australia) był tym miejscem, gdzie czuła się najlepiej. Australia była jej drugą ojczyzną i teraz, gdy koreańskie więzi zaczynały być coraz bardziej ulotne, niewielki Darwin stanowczo przyćmiewał uroki Seulu. Trzydzieści lat temu jej matka, rodowita Koreanka i chluba biznesowej elity Seulu, musiała ulec podobnemu zauroczeniu, o czym przekonała się w najmniej oczekiwany sposób, gdy po kilku tygodniach okazało się, że z urlopowego wyjazdu do Australii nie wróciła sama. Australijska przygoda matki nie tylko pozwoliła Raon pojawić się na świecie, lecz ukształtowała jej zewnętrzność, będącą niekwestionowanym odbiciem koreańskiej urody matki oraz obdarzyła bezgranicznym poczuciem wolności własnej, przekazanym z nasieniem ojca Aborygena.

Han Raon przyspieszyła kroku. Kończąca się pora lunchu pustoszyła bary przy Boat Quay, wyprowadzając turystów do powrotnego szwendania się po ulicach, a tym, co nosili firmowe identyfikatory przypominała, że warunkiem koniecznym podobnej chwili nazajutrz jest pojawienie się we właściwym czasie na swym miejscu pracy. Raon zawsze ceniła sobie punktualność innych i również starała się, aby i oni nie byli pozbawieni tego uczucia w stosunku do niej samej. Dochodziła druga po południu i pozostało jej zaledwie kilka minut, aby zdążyć na umówione spotkanie.

Dwa dni temu, gdy przedpołudniową porą na swej farmie w Darwin rozkulbaczała ulubionego ogiera z rannej przejażdżki, Raon otrzymała osobliwego maila o następującej treści:

 

„Panno Han,

jeżeli tym razem uzna pani tradycyjny sposób prezentacji swej powieści na księgarskich półkach za znacznie mnie kłopotliwy, to wydawnictwo Nobles & Parker dołoży wszelkich starań, aby jej chińska wersja stała się bestsellerem. Zapraszamy do Singapuru w dowolnie wybranym czasie.

Jim Nobles, Editor-in-chief”.

To, co czytała, nie tylko mile łechtało próżność jej pisarskiego hobby, ale było dowodem, że jej bezprecedensowe wyczyny odniosły właściwy i zamierzony skutek.

Kiedy pół roku temu skończyła pisać powieść, w której losami młodej i atrakcyjnej aktorki starała się ośmieszyć wszechogarniający wirus epidemii #MeToo1 i której tytuł „To twoja dupa” nie pozostawiał wątpliwości, jaka w kwestii odgrzebywanych molestowań seksualnych jest postawa autorki powieści, nie było wydawnictwa, które skłonne byłoby podzielić jej punkt widzenia. Wszyscy uznali, że tak wstrząsająca prawda nie może być podmiotem naigrywania się z nieszczęścia kobiet. To, że przesłaniem książki było umocnienie kobiecej pozycji oraz niekwestionowane prawo świadomego rozporządzania własnym ciałem, wykluczające robienie samej sobie niechcianej przykrości, oraz szacunek dla tych, które swoją drogę życia opierały nie tylko na posiadanym wyglądzie, ale przede wszystkim potrafiły posługiwać się rozumem, nikogo nie przekonywało, z zastępem światowych celebrytek i znanych aktorek na czele.

Oznajmiony jej brak zainteresowania nie mógł wszak gorzej trafić. Han Raon w ciągu trzech miesięcy nie tylko zleciła profesjonalną korektę oraz redakcję książki, lecz wydrukowała jej pół miliona egzemplarzy i zorganizowała ich darmowe przekazanie potencjalnym czytelnikom w księgarniach wszystkich dużych miast Australii, następnie po wydrukowaniu stu tysięcy egzemplarzy w języku koreańskim uczyniła to samo w księgarniach Seulu. Jej akcja odbiła się szerokim echem na czytelniczym rynku. Już nie tylko sam temat książki stanowił sensację, ale również jej autorka – pisząca po koreańsku oraz angielsku młoda kobieta, której uroda oraz posiadane zasoby finansowe były kumulacją zawiści mających o sobie szczególnie mniemanie telewizyjnych ślicznot oraz tych, którzy żyjąc z pisania, wierzyli w szczęście J.K. Rowling.

Budynek wydawnictwa Nobles & Parker mieścił się przy Victoria Street niedaleko hotelu Carlton. Jak wskazywała nazwa ulicy oraz sąsiedztwo mieszczących się obok instytucji, było to miejsce o znamiennym prestiżu, którego architektura budynku Nobles & Parker w niczym nie umniejszała, a wręcz przeciwnie – przysparzała mu nowoczesnego blasku. Czarne szkła okien finezyjnie przekręconej aluminiowej konstrukcji czyniły budynek dominantą otoczenia, odzwierciedlając pozycję, będącego na szczycie azjatyckiego rynku publikacji, wydawnictwa.

W obszernym holu Han Raon podeszła do stanowiska recepcji, gdzie młoda i urocza dziewczyna po krótkiej chwili lustracji jej twarzy skłoniła się, mówiąc:

– Witamy w naszym wydawnictwie, panno Han.

– To obowiązujący sposób witania gości? – Raon odwzajemniła uśmiech. – I skąd ta pewność, że to właśnie ja?

– Mam zdjęcie na ekranie monitora, mam również adnotację, żeby osobiście zaprowadzić do gabinetu pana Noblesa. – Roześmiała się. – Proszę za mną, panno Han. – Dziewczyna wyszła zza kontuaru i w eleganckim półskłonie wskazała dłonią kierunek drogi.

Na razie nieźle, Raon uśmiechnęła się do siebie i ruszyła we wskazanym kierunku.

Na trzecim piętrze, w końcu korytarza, jej przewodniczka zapukała w mahoniowe drzwi, aby po ich otwarciu zatrzymać się w okolicy klamki i powiedzieć:

– Panna Han Raon.

Siedzący za biurkiem mężczyzna był w średnim wieku i jego fizjonomia tyle miała wspólnego z chińskim pochodzeniem, co jego nazwisko z chińskimi znakami. Azja nie była mu jednak zupełnie obca, o czym świadczyła jego ciemna cera i widoczne w rysach twarzy zdecydowane zainteresowanie mieszkańcami Indii któregoś z jego białych rodziców. Był wysoki i szczupłej budowy, co było widoczne, gdy powstał z krzesła i z wyciągniętą dłonią podszedł do swego gościa.

– Miło gościć w naszych progach, panno Han. – W jego akcencie przebijał się angielski rodowód.

– Potrafi pan zadziwić, panie Nobles. – Raon odwzajemniła jego uścisk dłoni.

– Słysząc to od autorki książki „To twoja dupa”, mogę być tylko zaszczycony.

– Zapewniam pana, że w tym przypadku zaszczyty mają gorzki posmak.

– Domyślam się, ale to tylko wskutek wszechobecnej zawiści.

– Też, ale głównie z powodu braku świadomości błędnej oceny własnej osoby wszystkich tych, którzy uważają, że wiedzą lepiej.

Drzwi do gabinetu otworzyły się i weszła kobieta z tacą. Była młoda, o atrakcyjnej figurze, a zastąpienie tradycyjnego sari czarną spódnicą oraz białą bluzką nie było żadną przeszkodą w określeniu jej etnicznej przynależności. Była Hinduską, co podkreślało delikatne bindy (czerwona kropka), umieszczone pomiędzy brwiami. Na tacy znajdowały się dzbanek z kawą oraz czajniczek z herbatą, towarzyszyły im odpowiednio dwie filiżanki oraz dwie czarki, wszystkie wykonane z bez mała przeźroczystobiałej porcelany.

– Dla pani herbata czy kawa? – spytała.

– Poproszę herbatę. – Raon skinęła głową.

– Dziękuję, Nisha, dla mnie również herbata. – Nobles potwierdził swój wybór.

Raon upiła niewielki łyk herbaty i rozglądnęła się w koło. Gabinet był przestronny, co podkreślały dwa duże okna usytuowane w ścianach tworzących naroże budynku. Jego wnętrze nie było zagracone; na głównej ścianie znajdowała się elegancka biblioteka, której półki wypełniły nie mniej ekskluzywne wydania książek. Obszerne biurko z dużym makiem oraz niski stolik z kilkoma fotelami, wszystko umieszczone na perskim dywanie w kolorze czerwonym, stwarzały miłą atmosferę, nie przecząc odczuciu, iż to praca innych przynosi największe zyski.

– Pierwszy raz jestem w wydawnictwie, stąd ta moja ciekawość. – Han Raon ponownie sięgnęła po czarkę z herbatą.

– Nie wiem, czy uda się mi zatrzeć pani dotychczasowe niemiłe przekonania co do naszej użyteczności, jednak zapewniam, że tym razem to nam zależy na wspólnym działaniu.

– Muszę przyznać, że pierwszy krok, jakkolwiek nie byłby odmienny, wywarł pozytywne wrażenie.

– Panno Han, jest pani pierwszym, o ile nie jedynym autorem, którego sposób oraz zasięg prezentacji własnego utworu nie może konkurować ze staraniami żadnych wydawnictw. To wyznacza szczególne wyzwanie, dlatego jestem tym bardziej zobowiązany za pani wizytę.

– Czyli nie tylko ciekawy: A ona to kto?

– Głównie też.

– No dobrze. Skoro tak, to co pan chce wiedzieć i co proponuje? – Raon podniosła czajniczek pytającym gestem.

– Bardzo proszę. – Nobles podsunął swą czarkę, po czym spytał: – Co panią skłoniło do podjęcia tej tematyki i to w tak odmiennym spojrzeniu?

– To akurat jest najprostsze pytanie. Nie znoszę panoszącej się obłudy, a szczególnie tej dotyczącej nas samych, i to głównie nas kobiet. Czynienie z siebie niewiniątek po latach, kiedy to już nic nie zagraża osiągniętej karierze i odkrywanie nieszczęść okazywanego im w przeszłości molestowania seksualnego jest żenujące. Co robiły gwiazdy Hollywoodu, gdy tłumnie odwiedzały Harveya Weinsteina? Nie było w pobliżu wazonu, aby mu go rozbić na głowie? A młode dziennikarki cóż takiego widziały u Charliego Rose’a, że nie przeszkadzały im rozchylone poły jego szlafroka? Oczywiście, że obaj zasługują na potępienie, ale czy te „nieszczęśliwe” nie wiedziały, po co są zapraszane?

– Sądzę, że adwokaci obu wymienionych chętnie będą cytować pani opinię. – Nobles starał się mówić poważnym głosem, ale więcej w nim było sarkazmu jak zamierzonej powagi.

– Problem polega na tym, że ten wątek jest może i najmniej istotny w tym, co zamierzałam wyrazić swoją książką. Kobiety powinny zrozumieć, że prawdziwa niezależność oraz wartość zawodowej kariery może być jedynie pochodną rozumu, szafowanie własną dupą w tym względzie jest i musi być upokarzające.

– To przesłanie jest oczywiste, ale ważne jest to, aby mogło dotrzeć do jak największej ilości czytelniczek i to jest również powód naszego zaproszenia.

– To prawda, zależy mi na tym, aby tak właśnie było. Tym bardziej że trudno o lepszy rynek jak Chiny, zarówno pod względem ilości kobiet, jak i nadal obowiązującego tam sposobu postrzegania ich zawodowej kariery.

– To pani pierwsza książka?

– Pierwsza, ale nie przypuszczam, aby była ostatnią.

– Czyli swoją przyszłość wiąże pani z pisaniem.

– Raczej nie. Skończyłam studia inżynierskie i to prędzej na tym polu widzę swą przyszłość.

– Nieczęsto spotykane źródło inspiracji w pisarskim zawodzie.

– Niestety nie. Czego niezaprzeczalnym dowodem jest zdecydowana większość kitu, jaki zalega na półkach księgarń. Od próżnych pornosów pisanych przez zakompleksione, niemniej dobrze odżywione pseudopisarki na potrzeby upośledzonych debili, do marnych kryminałów tworzonych przez ułomów, którzy we własnym życiu nie potrafili osiągnąć niczego, co miałoby rzeczywistą wartość.

– Szeroko pojęta akceptacja społeczna nie ma wygórowanych wymagań.

– To fakt, ale po co być średniakiem? Albo, co znacznie gorsze, ogłupiać społeczeństwo własnym samouwielbieniem.

– To teraz i nam się dostanie. – Nobles roześmiał się.

– Musi pan przyznać, że nie byłoby to bezzasadne.

– Powiem więcej, niejednokrotnie przerażająco prawdziwe.

– Zabrzmiało szczerze. A teraz słucham pańskiej propozycji. – Raon powtórnie uzupełniła czarki herbatą, tym razem już nie czekając na aprobatę gospodarza.

Jim Nobles podniósł się z fotela i podszedł do biurka, wyciągnął z niego dwie książki i obie położył przed Raon.

– Którą pani wybiera? – spytał.

Raon nie kryła zaskoczenia. Książki miały różne okładki, Chińskie znaki na obu również rozmaicie były ułożone, to, co je łączyło, to nazwisko Han Raon pisane w łacińskim alfabecie. Tłem pierwszej okładki był naszkicowany cienką linią kobiecy akt widziany od tyłu, na drugiej przedstawiono perspektywę częściowo nakładających się na siebie wypiętych damskich pośladków ukrytych w pastelowych kolorach spódnic.

– Tę z kolorowymi spódnicami. Jest bardziej uniwersalna w swym przekazie.

– Bo symbolizuje was wszystkie?

– Dokładnie tak.

– Czyli? – Nobles spojrzał wyczekująco.

– Zostajemy przy tej. – Raon uniosła książkę z kolorową wersją.

Chińskie wydanie było o dwadzieścia pięć stron grubsze od oryginału i miało czterysta sześćdziesiąt stron. Z tyłu było jej zdjęcie i kilka zdań, przypuszczalnie również o jej osobie.

– Przyślę do wydawnictwa inne zdjęcie. W tekście jest kilkakrotnie przywoływane zamiłowanie bohaterki do konnej jazdy. Proszę o zamieszczenie zdjęcia z moim ulubionym ogierem. I nie życzę sobie na okładce jakichkolwiek blurbów marketingowo-wydawniczych, nawet gdyby miały być firmowane przez najbardziej znanych autorów.

– Ma pani szczególne powody, aby tak stawiać sprawę?

– To zwykły obciach, ponadto służy głównie własnej promocji wypowiadających pseudoopinię. Również zwracam uwagę, że wierność tłumaczenia jest sprawą zasadniczą i powinna być poddana szczególnej korekcie.

– W pani przypadku mieliśmy zadanie ułatwione, gdyż zleciliśmy równoległe tłumaczenia z języka koreańskiego oraz angielskiego, aby ostatecznie z obu wersji wyselekcjonować zarówno najwłaściwsze słowa, jak i rozumienie kontekstu.

– To chyba najwłaściwsze podejście.

– I jakie ma pani jeszcze życzenia lub raczej warunki?

– Z tego, co wiem, to wydawnictwo rezerwuje sobie wszelkie warunki publikowanego nakładu.

– Normalnie tak jest – Nobles uśmiechnął się i nie spuszczając wzroku z oczu swej rozmówczyni, dokończył: – ale tym razem mamy do czynienia z przypadkiem mniej oczywistym.

– Mimo wszystko proszę, słucham pana propozycji.

– Dwadzieścia pięć procent z ceny umieszczonej na książce, oczywiście zachowując standardowe copyright dla aktualnego wydania. Pierwszy nakład dwieście pięćdziesiąt tysięcy egzemplarzy.

– Proponuję dwadzieścia procent za pierwsze dwieście pięćdziesiąt tysięcy egzemplarzy, za każde następne sto tysięcy wzrost o jeden procent do pułapu trzydziestu pięciu procent.

– Czyli powyżej miliona siedmiuset pięćdziesięciu tysięcy z każdego egzemplarza trzydzieści pięć procent?

– To chyba dobra propozycja?

– Niewątpliwie odmienna.

– I wskazująca na możliwość uzupełniającego wydania na rynek koreański. – Han Raon znacząco uniosła brwi.

Jim Nobles nie zamierzał kryć zadowolenia, na jego twarzy pojawił się uśmiech aprobaty, z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął eleganckie wieczne pióro i położył je obok odrzuconej wersji okładki.

– Proszę o dedykację na tym egzemplarzu, do zbiorów wydawnictwa.

Raon otworzyła okładkę i po prawej stronie tytułu napisała krótką sentencję w koreańskim alfabecie hangul, a następnie w języku angielskim to samo uczyniła z lewej strony tytułu.

„Jimowi Noblesowi za punkt widzenia oraz wiarę we wspólny sukces, Han Raon”

– Powieść w swym pierwowzorze została napisana po koreańsku i stąd ta dwojakość. – Odwróciła książkę do swego rozmówcy.

– Teraz już nie mam odwrotu. – Nobles roześmiał się wyraźnie zadowolony. – Dziękuję…

– Proszę mi mówić Raon.

– Dziękuję, więc tym bardziej, Raon.

Raon poczuła wibracje komórki i spojrzała na ekran.

– Przepraszam, ale powinnam odebrać. – Skinęła znacząco głową i przyłożyła telefon do ucha.

– Dzień dobry, prezesie Han – odpowiedziała w grzecznym, jednak wyraźnie służbowym tonie.

Jim Nobles starał zachowywać się dyskretnie, skupiając wzrok na uzyskanej dedykacji, jednak zarówno zdziwiona mina Raon, jak i jej dość oficjalny ton głosu i przede wszystkim zadziwiająca zbieżność nazwisk sprawiały nieodparte wrażenie, iż rozmowa, mimo że nie była oczekiwana, była dla Raon ważna.

– Rozumiem, będę jutro w Hongkongu. Tak. Do zobaczenia. – Raon odpowiedziała zdecydowanym głosem i uśmiechając się do gospodarza spotkania, schowała telefon.

– Mogę mieć tylko nadzieję, że to nie chińska konkurencja. – Nobles starał się, aby to, co mówił, zabrzmiało dość zabawnie, chociaż jego mina wskazywała, że wcale tak być nie musi.

– Zapewniam, że nie. To sprawy zawodowe. Typowo inżynierska robota. Muszę zdążyć na samolot, aby wieczorem być w Hongkongu. Rozumiem, że obie strony z zadowoleniem rozpoczynają współpracę. – Raon wstała i podała dłoń swemu wydawcy.

1Me Too (ang.) – ruch społeczny przeciwko molestowaniu seksualnemu.

2

Wyświechtane filozoficznymi rozważaniami powiedzenie: „Uwierzyć, aby zobaczyć” w praktycznym zastosowaniu znacznie popularniejsze jest w swej cynicznej odmianie: „Zobaczyć, aby uwierzyć”.

Han Jinsun, prezes oraz właściciel koreańskiego koncernu Han Heavy Industries & Shipbuilding, nie zamierzał w tej kwestii silić się na zachowanie szczególne, chociaż nie można byłoby mu odmówić pewnej dozy innowacyjności w sposobie wywoływania zaskoczenia.

Jego telefon był równie niespodziewany, co niepozbawiony oznajmującego tonu.

– Panie Durand, mam dla pana propozycję i chciałbym się spotkać w pana firmie, możliwie szybko. – Głos był stanowczy i raczej nawykły do wydawania poleceń.

Propozycje mogą być przyjmowane lub odrzucane. Wariant wykonawczy głównie odnosi się do samej treści składanej propozycji, jednak brak określenia jej celu komplikuje sprawę udzielenia właściwej odpowiedzi. Stosownym ułatwieniem może być pozycja osoby indagującej, właściciel jednego z największych czeboli przemysłu ciężkiego w Korei Południowej na pewno był również tego świadom.

– Wszystko ma swój początek, prezesie Han. Będzie mi więc miło gościć pana – odpowiedziałem w tonie niewskazującym specjalnego podekscytowania.

– Czy jutro w południowej porze jest to możliwe?

– Skoro ma być możliwie szybko, to pora zdaje się odpowiednia.

– Dziękuję, panie Durand, jesteśmy umówieni. – W jego głosie można było wyczuć ton zadowolenia, co mogło świadczyć o osiągniętym przez niego celu, mogło również być oznaką bardziej skrytych zamierzeń.

Odłożyłem słuchawkę i podszedłem do okna. Rozciągająca się za szybą morska panorama przyległej Victoria Harbour zawsze nakłaniała mnie do głębszej refleksji.

Nazwa Han Heavy Industries & Shipbuilding brzmiała poważne i przypuszczalnie jej rola w przemyśle ciężkim Korei oraz w budowie statków była równie znacząca. Mogło tak być, ale zawsze lepiej opierać się na sprawdzonych informacjach. Jane Bell, sierżant Korpusu Marines stacjonującego na Okinawie, zwykła mówić: „Ci od pokera jak mówią ‘sprawdzam’, to po co to mówią? No, Durand, powiedz mi, kurwa, po co?”. Jane mogłaby być wyznacznikiem kobiecej intuicji, Lo Shan była jej praktycznym potwierdzeniem.

Lo Shan była moją sekretarką od momentu, gdy przejąłem firmę Durand Ltd. po Ling Mang, mojej chińskiej ciotce. Właściwie to Lo Shan otrzymałem w prezencie od Ling, która osobiście ją zatrudniła i miała do niej pełne zaufanie. Lo Shan w stosunku do swej szefowej odwzajemniała się zachowaniem, którego określenie „lojalne” mogło być tylko nikłym przybliżeniem. Gdy Ling pozostawiła firmę pod moim zarządem, zachowanie Shan nie uległo zmianie. Panna Lo była ponadto nieprzyzwoicie ładną dziewczyną, miała trzydzieści dwa lata i w mojej ocenie, gdyby ustawiono wszystkie kobiety Hongkongu obok siebie, nikt nie miałby żadnej wątpliwości, komu należy przypiąć numer jeden.

Moja relacja z Lo Shan była ściśle służbowa. Jej uroda, sylwetka i nade wszystko mimika twarzy nie mogły nie budzić pożądania oraz samczego zainteresowania, w czym nie różniłem się zbytnio od innych, tyle tylko, że w moim przypadku nawet najmniejsza próba cielesnego zbliżenia byłaby ostatnią godziną pracy Shan w firmie Durand. Panna Lo Shan ze swej strony, pomimo niejednokrotnie prezentowanych dowodów, że kobiece zachowania nie są jej obce, miała wyznaczoną granicę wzajemnego spoufalenia, której przekroczenie w jej zawodowej etyce nie było możliwe. Kiedy po wstępnym okresie admiracji przyzwyczaiłem się do jej obecności oraz sposobu bycia, poprosiłem ją, aby przestała się do mnie zwracać służbowym „panie prezesie” i mówiła mi po imieniu. Wówczas Lo Shan przez chwilę się mi przyglądała i bez krzty zażenowania oznajmiła:

– Nel Durand, jesteś sukcesorem liczącej się w świecie firmy przemysłu chemicznego. Skończyłeś MIT z tytułem doktora i, co ważniejsze, szanowna Ling Mang powierzyła ci pełnię władzy. Wszyscy wierzymy, że dasz sobie radę na tym niełatwym miejscu i firma Durand stanie się naszą wspólną chlubą. Ja, która jestem najbliżej ciebie, wierzę w to szczególnie, ale to nadal nie oznacza, że mogłabym i chciałabym się zwracać do ciebie po imieniu. Psułoby to naszą relację i proszę mi więcej tego nie proponować.

– Czyli chcesz, abym ci mówił „panno Lo”?

– Przeciwnie. – Roześmiała się, kryjąc oczy w szczelinach powiek. – Proszę mi mówić po imieniu, to mnie odmładza.

Od tamtego czasu żadne z nas nie wracało do tej kwestii, tylko czasami odczuwałem przytłaczający ciężar odpowiedzialności, gdy mrużąc oczy każdego ranka, witała mnie tradycyjnym tytułem.

Wróciłem do biurka i nacisnąłem przycisk interkomu, przywołując Lo Shan.

– Tak, panie prezesie – odpowiedziała po chwili, zamykając za sobą drzwi mego gabinetu.

– Ten Han Jinsun to chyba ważny gość. Wiesz coś o nim i jego firmie? – spytałem.

– Że ważny, to na pewno. Han Heavy Industries & Shipbuilding to siódma co do wielkości firma w Korei Południowej. Można powiedzieć: czebol z definicji. Wszystko w ręku jednej rodziny. Przychody w miliardach dolarów amerykańskich.

– Coś więcej powiedział, gdy się przedstawiał?

– Przyznał jedynie, że jest właścicielem Han Heavy Industries & Shipbuilding i prosi o rozmowę z prezesem Durandem.

– I jakie zrobił wrażenie?

– Myślę, że dobre. Świetnie mówi po angielsku, pewnym i spokojnym głosem, chociaż z jego tonu można wywnioskować, że apodyktyczność nie jest mu obca.

– A co jeszcze zdążyłaś wyczytać w sieci?

– Niewiele. – Roześmiała się. – No, przynajmniej na razie. Firma mieści się na terenie portu Incheon, czyli tuż obok Seulu i jak mówiłam, wszystko jest w jednej rodzinie. Zgodnie z nazwą posiada dwa główne oddziały: dostarcza urządzenia dla przemysłu ciężkiego i tym zajmuje się syn prezesa, niejaki Han Kangmin, oraz buduje statki, a tym zajmuje się… i tutaj niespodzianka, córka prezesa, Han Raon. Han Jinsun jest właścicielem i prezesem koncernu.

– Chciałby nas bliżej poznać. Jutro ma się pojawić tutaj, na Stonecutters, i to w porze południowej.

– To ciekawe, prawda? Rzadko komu się tak spieszy. – Shan uniosła brwi w odruchu zdziwienia.

– Wszystko, co powiedział, to to, że chciałby przedstawić pewną propozycję.

– Skoro taki tajemniczy, to będę musiała uważniej się przyjrzeć temu, co internetowe zasoby z big data1 wiedzą o firmie Han Heavy Industries & Shipbuilding. – Shan skinieniem głowy potwierdziła gotowość do dalszej akcji.

– To dobry pomysł, Shan. Zawsze lepiej wiedzieć, z kim ma się do czynienia, zwłaszcza gdy on już to zrobił w stosunku do nas. – Mrugnąłem porozumiewawczo, mając przed oczyma rozwichrzoną blond grzywę roześmianej sierżant Bell.

– Rano powinniśmy wiedzieć już znacznie więcej, a teraz, jeżeli to wszystko, nie przeszkadzam. – Uśmiechnęła się i tyłem podeszła do drzwi.

Niespodziewane spotkanie oraz anonsowana propozycja wywoływały ciekawość. Z moich dotychczasowych doświadczeń wynikało, że takie działania były początkiem i końcem znajomości z impertynencko zachowującym się klientem lub były otwarciem współpracy opartej na wzajemnym szacunku oraz zaufaniu. Han Heavy Industries & Shipbuilding nie była firmą mi znaną, ale na pewno była to firma o ugruntowanej pozycji zarówno na rynku oferowanych przez siebie produktów, jak i w kraju swego pochodzenia: Republice Korei Południowej.

Han Jinsun posiadał ponadto atut, który szczególnie hołubiłem, a który był już prawie niespotykany w strukturach zarządzania dużych koncernów. Han Jinsun był jedynym właścicielem tak potężnej firmy, tym, od którego wszystko zależało i tym, który nie musiał z nikim tego uzgadniać. Takich kontrahentów trudno znaleźć i chociaż współpraca z nimi jest niełatwa i obarczona uporczywym dążeniem do własnej niezależności, to wyklucza wtrącanie się pseudopartnerów strzegących wyłącznie własnych interesów.

Zalety władzy skupionej w jednym ręku nie tylko były zbieżne z moim przekonaniem, iż to tylko jednoosobowe kierowanie firmą jest jedyną uzasadnioną formą właściwego zarządzania, przywoływały także nie tak dawno przekazane mi przemyślenia pewnego prawnika.

Środowisko prawników jest mi raczej obce i to z własnego, w pełni świadomego wyboru. Czerpanie zysków z cudzego nieszczęścia, nieudolności lub, co gorsza, z obrony tych, którzy mogą na to przeznaczyć dowolną kasę, wiedząc, że rodzaj popełnianej przez nich zbrodni i tak jest bez znaczenia, napawa mnie odrazą i umacnia w stosowaniu zasady: „Załatwmy to między sobą”. W przypadku wspomnianego prawnika zasada ta również obowiązywała, a jej stosowanie było niezwykle odmienne i miłe, gdyż prawnikiem była Tan Yu, kobieta zaborcza, wyniosła, ale nade wszystko wyjątkowo urocza.

Tan Yu zawdzięczała mi powrót do świata żywych, kiedy to zakrztusiwszy się własnym pierścionkiem w samolocie, była o krok od śmierci i tylko natychmiastowy i właściwie wykonany ucisk okolic jej przepony spowodował odzyskanie fatalnego precjozum. Zapoczątkowana w taki sposób znajomość rozwinęła się w kierunku bardziej zmysłowych zbliżeń cielesnych, które Tan Yu, wyłączając swoją wyniosłość w godzinach wczesnorannych, chrapliwym głosem określała dość znamiennym zdaniem: „Zrobiłeś ze mnie pieprzącą się dziwkę, Durand, i nie myśl, że o tym zapomnę”, po czym gramoliła się na mnie i zasypiała.

Tan Yu mimo nadal młodego wieku była zaledwie kilka lat po studiach prawniczych w Harwardzie i kierowała dużą firmą prawniczą pod mało skromną nazwą Tan House. Firma była prężna, z oddziałami w kilku miastach Chin, Japonii, a także w Europie, zatrudniała prawie trzystu prawników. Jej właścicielem był mocno już starszy prezes Tan, którego jedynym potomkiem była Yu.

Kilka dni temu Tan Yu zadzwoniła do mnie i w egzekucyjnym stylu prokuratora oznajmiła:

– Chciałabym się z tobą spotkać. Najlepiej w łóżku, ale znam się na rzeczy, dlatego najpierw postawisz mi kolację. Może być tam na górze w Ritz-Carlton. – Po chwili, tłumiąc śmiech, dodała seksownym szeptem: – Wiesz, że cię prawie kocham i nie możesz odmówić. Nie możesz, prawda?

I nawet nie miałem najmniejszego zamiaru, tym bardziej że Yu jako punkt spotkania wybrała moje ulubione miejsce specjalnych kolacji.

Restauracja Tin Lun Heel w hotelu Ritz-Carlton szczyci się wszystkim tym, do czego zobowiązuje nazwa Ritz, ma ponadto to, czego wszystkie inne top hotele świata nie mogą zapewnić – znajduje się na sto drugim piętrze, oferując jedyny taki widok na Hongkong. Osobiście zdecydowanie przedkładam street food (jedzenie z ulicznych straganów) nad gwiazdki i stołową zastawę w klasie Michelin, jednak jak w każdej regule wyjątki muszą być i Tin Lun Heel właśnie nim jest.

Na miejscu spotkania pierwsza pojawiła się Tan Yu i sądząc po jej minie, musiała zrobić to z premedytacją.

– Przyszłam kilka minut przed czasem w nadziei skrócenia twej męki wyczekiwania, ale o jakiej tu mówić męce? – Pokręciła głową z wyrazem niedowierzania w niedorzeczność wypowiadanych słów i zaraz po tym musnęła ustami mój policzek.

– Sama mówiłaś, że lepiej się spóźnić jak przyjść przed czasem.

– Tak, ale tylko w zamyśle uzyskania przewagi, przyjście przedwczesne miało służyć okazaniu szacunku. Tym czasem wyszłam na zniecierpliwioną idiotkę.

– Ale suknię masz ładną, jeszcze tylko dłuższe włosy i marzenie spełnione.

– Czyje marzenie, Durand, bo jakoś dziwnie nie wierzę, abyś myślał o sobie. – Tan Yu kokieteryjnie wydęła usta i nie mniej uwodzicielsko skręciła głowę.

– Przymruż oczy i masz mnie. – Odsunąłem jej krzesło.

– Wiesz co, Nel, przynajmniej można cię łatwo kupić. – Roześmiała się i pozwoliła sobie podsunąć krzesło.

Tan Yu swym zwyczajem zamówiła wszystko, co najdroższe i koniecznie z Francji, o ulubionym szampanie Taittinger nie zapominając. Mój stek z piwem praktycznie nie zmieniał kwoty rachunku. Gdy kelner podał zachęcające do konsumpcji apéro2: malt whisky po mojej stronie stołu oraz oczywiście pastis po stronie przeciwnej, Tan Yu po wychyleniu połowy mętnie białego płynu i upewnieniu się, czy aby wycięcie dekoltu sukni nie przesunęło się do góry, oznajmiła:

– Nel, nie traćmy czasu i nie przerywaj mi, opowiem ci o pewnym zdarzeniu, a ty powiesz mi, co byś zrobił na moim miejscu. Zgoda?

– ….

– Dlaczego nic nie mówisz?

– Miałem ci nie przerywać.

– Nie uwierzyłbyś, ile razy myślałam, jak ci zrobić krzywdę, ale, kurwa, w końcu coś wymyślę. Przyrzekam, a teraz słuchaj. – Ujęła mnie za dłoń. – Jak wiesz, Tan House to duża firma i zarządza nią oficjalnie mój ojciec, chociaż praktycznie to ja jestem jej szefową. Dotyczy to wszystkich oddziałów, zarówno tych w Chinach, jak i w Japonii oraz w Londynie. Jednak od pewnego czasu ten stan rzeczy przestał się podobać moim pracownikom w Londynie. W czym sprawa? Otóż postanowili oni na wzór innych kancelarii prawnych, że interesuje ich współpraca oparta na zasadzie partnerstwa. Coś takiego, co brzmiałoby: Tan House & Partners. To prawda, że partnerstwo w kancelariach prawniczych stanowi nie tylko model organizacyjny, praktycznie jest dążeniem każdego prawnika do osiągnięcia takiego statusu. Pozycja partnera oznacza niezależność, ale również odpowiedzialność za zyski kancelarii, co z kolei w przypadku bardzo ambitnych jednostek prowadzi do zadrażnień z właścicielami oraz przeważnie kończy się wzajemnym rozejściem. Prawdą też jest, że takie żądania formułują ci najlepsi, którym już same pieniądze przestały dodawać chluby. Mój ojciec nawet nie zamierza rozmawiać w tej sprawie, dla niego nie ma jakiegokolwiek partnerstwa w jego firmie. Osobiście zgadzam się z jego zdaniem, ale również jestem świadoma, że świat ma swoje trendy i może czasami należy przyjrzeć się im uważniej.

Kelner zaczął rozkładać zamówione specjały, co uciszyło Tan Yu i kazało się jej zająć konsumpcją. Dopiero po chwili, gdy opróżniała kieliszek z szampanem i plastry trufli zniknęły z jej talerza, spojrzała na mnie wyczekująco.

– Teraz już mów.

– Oczekujesz odpowiedzi krótkiej czy może bardziej umotywowanej?

– Zacznij od krótkiej.

– Zwolnić skurwieli.

Tan Yu odłożyła sztućce i ujęła ponownie napełniony kieliszek. Przez chwilę obserwowała unoszące się ku górze bąbelki, w końcu odrzekła:

– Okay, powiedz coś więcej.

– Może nie pytasz właściwej osoby. Zbyt krótko prowadzę firmę i odziedziczyłem ją w formie własności rodzinnej. Zupełnie nieznane są mi zależności panujące we wszelkiego rodzaju spółkach oraz ich korporacyjne sposoby zarządzania. To wiele upraszcza, ale także jednoznacznie wskazuje na tego, który zawinił. Ważniejsze jest jednak to, że twoja niezależność nie jest niczym zagrożona. Dla mnie ma to podstawowe znaczenie. Oczywiście nie można zapominać o tych, którzy uczciwą pracą oraz lojalnością przyczyniają się do sukcesów firmy. Należy ich sowicie wynagradzać i mieć do nich szacunek. Ale z tych, którzy świadomie chcą wykorzystywać pozycję firmy dla własnych interesów, niczego nie ryzykując przy jej tworzeniu, należy bezwzględnie rezygnować.

– Jak tacy mądrzy, to niech zaczynają od zera, tak?

– W skrócie tak.

– A jak nagle wszyscy postanowią odejść lub zostaną kupieni przez konkurencję?

– Taka jednomyślność nie istnieje, a ci, którzy chcą przekupić tych, co zdradzili, dobrze wiedzą, z kim mają do czynienia, jeżeli ich oferta zostanie przyjęta.

– Poza tym odchodząc z firmy i kierując się głównie wygórowaną ambicją własną, pozostawiają po sobie niezbyt chlubną opinię w środowisku, które było w pełni świadome ich drogi zawodowej kariery.

– Nawet jeżeli im samym to nie przeszkadza, to wcześniej czy później nowi koledzy im tego nie zapomną.

– Czyli definitywnie zwolnić, tak? – Tan Yun odstawiła pusty kieliszek.

– Pytasz mnie, to odpowiadam, ale to twoja decyzja i sama musisz ocenić jej konsekwencje.

Tydzień później Tan Yu zadzwoniła do mnie i powiedziała:

– Powiem ci, Nel, że po naszej ostatniej kolacji lub raczej po wydarzeniach następującej po niej nocy bardzo wzięłam sobie do serca twoją staranność właściwego zachowania i postanowiłam ci zaufać również w innych sprawach. W Londynie odeszło tylko dwóch, reszta podpisała zobowiązania, że oferowane im warunki pracy całkowicie ich satysfakcjonują. Teraz zastanawiam się, o co ewentualnie miałabym cię znowu zapytać, ale, kurwa, niczego nie mogę wymyślić. Mimo wszystko dzięki i do usłyszenia.

Przypadek Tan Yu potwierdzał, że konsekwentne stosowanie zasady jednoosobowego zarządzania prowadzi do zadawalających rezultatów, sam miałem zresztą podobne doświadczenia. Tym bardziej informacja o statusie Han Heavy Industries & Shipbuilding jako rodzinnego czebola była dla mnie istotna i zachęcała do bliższego zainteresowania. Ciekawy był podział firmy na dwa osobne oddziały i sposób zarządzania nimi. Rola Han Kangmina, syna właściciela, jako szefa produkcji urządzeń dla przemysłu ciężkiego nie była szczególna, ale żeby budową statków zajmowała się kobieta? To było intrygujące. Tym bardziej że nie miałem pojęcia, co było powodem odwiedzin właściciela czebola lub raczej który z oddziałów koncernu był w to zaangażowany.

Za oknami zapadający zmierzch przywołał pierwsze krople wieczornego deszczu. Lo Shan, trzymając nad głową torebkę, podbiegała do swego maserati. Otwierając drzwi, spojrzała w górę i widząc moją sylwetkę w oknie, taktownie się skłoniła.

1big data (ang.) – zwyczajowe określenie dużych baz danych.

2apéro (fr.) – aperitif.

3

Ryu Bitna stała oparta o reling wycieczkowego statku i patrzyła w kłębiące się wiry wody ciągnącego się za rufą kilwateru. Jangcy wiła się zakolami pomiędzy klifowymi wzgórzami, tworząc w tym miejscu powszechnie podziwiany krajobraz Trzech Przełomów. Zaczynający siąpić deszcz postanowił jednak odmienić swoistość otoczenia i to, co miało pozostawiać niezatarte wrażenie, przeistaczało się w niknące kontury wąwozu Xiling, przesłonięte gęstniejącą mgłą.

– Powiedz, po co mnie tutaj przywiozłaś. Miało być tak niesamowicie bajkowo i ciekawie, a jest tylko cholerna mgła i potwornie wilgotno.

Młody chłopak stał przy niej i ostentacyjne patrzył w drugą stronę pokładu, gdzie większość pasażerów sposobiła się do powrotu do swoich kabin.

– Mówiłam ci, Maru, że to już najwyższy czas, abyś zaczął okazywać swoje zainteresowanie poważnymi sprawami, które w przyszłości pozwolą ci utrwalić swoją przydatność do prowadzenia rodzinnej firmy. Za sześć miesięcy zaczynasz studia w Londynie. Twoje zainteresowania powinny wskazywać, że tamtejsza politechnika to był właściwy wybór.

– Mamo, przestań! Tego się już nie da słuchać. W ogóle mnie nie interesują te głupie pomysły zwiedzania jakichś cholernych zapór, nawet jeżeli są one z kategorii tych największych, o elektrowniach wodnych też nie zamierzam niczego się dowiadywać. A co do Londynu, to pomimo że był to wyłącznie twój wybór, to i owszem, cieszę się, że tam będę, ale głównie z powodu jego odległości od Seulu oraz, co równe ważne, z powodu zdecydowanie większej liczby zamieszkujących go blondynek.

– Nie zapominaj, że nie jesteś niezależny, wszystko, co posiadasz, jak na razie nie jest twoją zasługą. Masz to, ponieważ urodziłeś się w tej rodzinie, i pamiętaj, że możesz to stracić. Twoje nieodpowiednie zachowanie w każdej chwili może spowodować nie tylko gniew dziadka, ale zarówno ojciec, jak i ja możemy znacząco ograniczyć posiadane przez ciebie przywileje.

– Wystarczająco często mi to przypominasz, abym się przestał tym przejmować, już nawet nie zastanawiam się, czy moi koledzy są podobnie traktowani w swoich domach. I może lepiej, że tak właśnie postępuję, bo a nuż obowiązują tam inne zasady wzajemnych relacji. Może i ty z ojcem powinniście się nad tym zastanowić.

– Han Maru, zachowuj się!

– Robię to, idę do kajuty, tam przynajmniej jest sucho. I wolę posłuchać muzyki.

Ryu Bitna płochliwie rozglądnęła się wokół w nadziei, że nikt nie słyszał ich rozmowy. Co prawda rozmawiali po koreańsku, ale miejsce było tak międzynarodowo znane, że ich ojczysta mowa była w nim nader często używana.

Maru był jej synem, jedynakiem, i z roku na rok miała z nim coraz większe problemy. Początkowo, gdy był w okresie dorastania, traktowała jego wybryki jako chęć zamanifestowania własnej niezależności i okazje do popisów przed kolegami oraz koleżankami tym, co tak łatwo było dla niego osiągalne, a dla wielu innych stanowiło szczyt marzeń. Później, gdy jego zainteresowanie ograniczyło się do okazywanej mu życzliwości dorastających dziewczyn, przymykała oko na rozwydrzone zbytnią poufałością imprezy, tłumacząc sobie, że lepiej, jak o tym wie, niż miałoby się to odbywać poza jej wiedzą. Jej akceptacja była w dużej mierze uspakajana wynikami w szkole. Nie należał do tych najlepszych, ale niewątpliwie był zdolny i uzyskiwane przez niego oceny były dla niej powodem do dumy.

Wyjazd do Szanghaju i spływ Trzema Przełomami Jangcy to był jej pomysł. Oficjalnym powodem miała być chęć zobaczenia sławnych przełomów: Qutang Xia, Wu Xia, Xiling Xia oraz, co istotniejsze, zapoznanie się z najsławniejszą zaporą świata i jej hydroelektrownią. Towarzystwo syna wspierało intencje takiego pomysłu możliwością poznania cudu techniki przez przyszłego inżyniera. Powodem rzeczywistym wyjazdu była kolejna próba utwierdzenia jej teścia w przychylności traktowania oraz wierze w techniczne zainteresowania jego jedynego wnuka.

Han Heavy Industries & Shipbuilding było imponującą firmą i Ryu, żona jedynego syna jej właściciela, dobrze wiedziała, o jaką stawkę prędzej czy później rozegra się bitwa. Teraz, gdy całość koncernu była w rękach teścia, jedyną strategią była uległość oraz bezwzględne podporządkowanie się jego racjom. Jej mąż, Han Kangmin, co prawda zarządzał oddziałem zajmującym się produkcją wyposażenia dla przemysłu ciężkiego, jednak oprócz owianego sławą oraz zazdrością tytułu CEO (dyrektor zarządzający) jego udział w kapitale firmy był żaden. Prezes Han Jinsun zabezpieczył ich codzienne życie na odpowiednim poziomie i trudno byłoby znaleźć coś, czego by im brakowało. Nabyte przyzwyczajenia i życie w luksusie uczyniły Ryu kobietą wymagającą i pełną wiary w swe możliwości, a atut posiadania syna tylko umacniał jej przeświadczenie co do jej niezastąpionej roli jako matki przyszłego spadkobiercy.

Ryu Bitna, kiedy wyszła za mąż, niezbyt cieszyła się uznaniem swego teścia. Niejednokrotnie odczuła, że nie takie miał oczekiwania co do przyszłej synowej. Jako inżynier z zawodu i entuzjasta z natury wszystkiego tego, co nowe technologie wnosiły w codzienność egzystencji, oczekiwał takich samych zachowań od swoich najbliższych. Syn Kangmin był również, co prawda, po studiach inżynieryjnych, jednak jego zapał i rozumienie wszystkiego, co nowe, zdecydowanie odbiegało od poziomu ojca. Wprowadzona przez niego do rodziny żona, osoba zajmująca się telewizyjnymi wywiadami oraz pisaniem komentarzy dla świata celebrytów, nie mogła spełnić oczekiwań ojca. Później, kiedy Bitna urodziła syna, relacje z teściem uległy znacznej poprawie, jednak wówczas kategorycznie zabronił jej zajmowania się plotkami i wręcz nakazał wyłączne zajęcie się wychowaniem dziecka i dbanie o domowe ognisko. Podjęta przez nią próba powrotu do swego zawodu zakończyła się ultimatum: albo robisz tak, jak ci powiedziałem, albo dziecko zostaje w rodzinie, a ty możesz się czuć całkowicie wolna. Ryu Bitna postanowiła nie podejmować próby ponownego ułożenia sobie życia. Była o dwadzieścia osiem lat młodsza od teścia i zadecydowała, że będzie czekać. Czas był po jej stronie.

Jedenaście lat później, gdy teść skończył sześćdziesiąt pięć lat, a Maru osiągnął wiek lat dwunastu, Ryu Bitna zaczęła coraz częściej nagabywać swego męża, aby jasno dał do zrozumienia ojcu, że nadszedł czas, aby odpocząć i pozwolić mu przejąć firmę pod własne skrzydła. Kangmin podjudzany przez żonę, ale również złakniony samodzielnej władzy wykonawczej zaczął podpytywać ojca o jego dalsze plany, nie skrywając intencji oficjalnego przejęcia kapitału firmy. Jego działania, jemu zdawać mogłoby się uprzejme i oczywiste w aspekcie pokoleniowej transformacji, odniosły jednak skutek przeciwny, a w odbiorze bezpośrednim były najmniej spodziewanym szokiem. Przy kolejnej wizycie w gabinecie ojca Kangmin spotkał się z notariuszem, który w obecności ojca poinformował go, że w chwili obecnej w jego kancelarii został zdeponowany testament, w którym szanowny Han Jinsun zawarł wszelkie zapisy dotyczące dziedzictwa firmy Han Heavy Industries & Shipbuilding. Jednocześnie ten sam notariusz oświadczył, że Han Jinsun nie zamierza rezygnować ze swego stanowiska oraz posiadanych aktyw w firmie do momentu swego ostatecznego rozstania się z ziemskim padołem.

Ryu Bitna po usłyszeniu przekazanej jej rewelacji nie zdawała się szczególnie zawiedziona, testament był gwarantem świadomości teścia i w przypadku gdy on był rozwiedziony od dwudziestu jeden lat, a Kangmin był jego jedynym dzieckiem, przejęcie firmy było tylko kwestią czasu. Czasu, który, skrycie wierzyła, w swej ofercie dla teścia już niewiele mógł zaproponować.

Że się myliła, i to srogo, zdała sobie sprawę parę lat później, kiedy na horyzoncie pojawiła się niejaka Han Raon, córka z nieprawego łoża drugiej żony Han Jinsuna. Okryta przez lata tajemnicą milczenia kwestia rozwodu teścia z jego drugą żoną nagle ukazała się w nowej odsłonie, kiedy okazało się, że w posiadaniu Han Raon znajduje się czterdzieści procent kapitału firmy i że to ona jest jedyną właścicielką oraz zarządzającą morską stocznią wchodzącą w skład koncernu.

Ujawniona przez Han Jinsuna prawda nie odnosiła się do zadawnionych szczegółów jego związku z drugą żoną, zawierała przede wszystkim krótkie przesłanie dla jej męża Han Kangmina, iż od tej pory jakiekolwiek powiązania wynikłe ze współdziałania pomiędzy oboma oddziałami firmy mają bezwzględnie być ustalane z nową właścicielką stoczni. Skierowany nakaz, mimo że praktycznie niczego nie zmieniał w kompetencjach Kangmina, gdyż dotychczas stocznia i tak formalnie podlegała pod zarząd ojca, powodował każdorazowo bolesny zadzior na jego dumie, gdy był zmuszony niejednokrotnie oczekiwać akceptacji od znacznie młodszej kobiety.

Dla Ryu Bitny wprowadzony przez teścia nowy podział kompetencji w firmie stanowił poważne ostrzeżenie co do nadziei rychłego przejęcia firmy przez jej męża. Dla niej, patrzącej z pozycji osoby uzależnionej zarówno od teścia, jak i w niemały sposób od męża, Han Raon jawiła się jako zagrożenie dla jej ambicjonalnych planów. Była przeświadczona, że młoda suka czuła się zbyt pewnie w roli właścicielki dużej stoczni, a jej uroda, inteligencja i posiadane wykształcenie czyniły jej obecność tylko bardziej zauważalną.

Krople deszczu zaczęły częściej uderzać o pokład wycieczkowca, Ryu Bitna potrząsnęła głową, aby się uwolnić od prześladującego ją wizerunku, i dołączyła do ostatnich gości zmierzających w stronę kajut.

***

Gangnam-dareo, centralna aleja południowej części Seulu tysiącami stłoczonych samochodów stała w paraliżującym ją korku. Padający deszcz rozpraszał czerwone światła samochodów, tworząc w zapadającej ciemności wieczoru czerwoną wstęgę ciągnącą się w kierunku mostu Hannam.

Han Kangmin z narastającym zniecierpliwieniem co raz spoglądał na zegarek. Powolny ruch wskazówek i tak niewiele pomagał w utrzymaniu nadziei na uniknięcie spóźnienia. Przez ostatnie dziesięć minut posunął się zaledwie o niecałe dwa kilometry, szansa, aby dostać się na drugi brzeg w ciągu następnych dziesięciu minut, była znikoma. Nie miał w zwyczaju spóźniać się na spotkania, a już na pewno nie w przypadku, gdy polecenie wizyty było wystosowane przez prezesa Han Jinsuna. Pora stawienia się nie miała żadnego znaczenia, ważne było, aby zjawić się o wyznaczonym czasie.

Han Kangmin odbierał gorące podziękowania od swej kochanki Park Sory w jej nowym mieszkaniu mieszczącym się w jednym z apartamentowców w centrum dzielnicy Gangnam, miejscu prestiżowym i nieprzyzwoicie drogim, kiedy niespodziewany telefon od sekretarza prezesa przywołał jego natychmiastową obecność w gabinecie szefa. Mimo że okazja do podziękowań była szczególna zarówno dla Sory, która odbierała tytuł własności mieszkania z wpisanym jej nazwiskiem, jak i dla ofiarodawcy Kangmina, upewniającego siebie w wyłączności usług młodej pogodynki z lokalnej stacji telewizyjnej, polecenie prezesa nie pozostawiało wątpliwości co do priorytetu zachodzących zdarzeń. Schłodzony szampan i przestronne łóżko musiały uznać nagłą zmianę scenariusza, a pokorna mina Sory z rozpiętą bluzką być może czyniła mający nastąpić ciąg dalszy nawet bardziej ekscytującym.

Piętnaście minut po wyznaczonym czasie Han Kangmin wchodził do gabinetu prezesa w jego willi znajdującej się na uboczu dzielnicy Jongno.

– Dobry wieczór, prezesie Han, przepraszam za to drobne spóźnienie, ale o tej porze nie jest łatwo przedostać się na drugi brzeg rzeki.

– Gdybyś więcej czasu spędzał w firmie, nie miałbyś takich problemów.

– Ojcze, przepraszam ponownie, ale miałem ważne spotkanie.

– Twoja rodzina pozostawiła ci pusty dom i nie korzystasz z błogiego spokoju?

– To dawno poznany znajomy, jest przejazdem w Seulu. Nie wypadało go nie spotkać.

Han Jinsun przenikliwym wzrokiem lustrował syna. Od dawna nie wierzył w jego szczęśliwe pożycie małżeńskie. Dobrze wiedział, że ładna kobieta niezmiernie rzadko bywa również mądrą kobietą i prawie zawsze jest złą żoną. Równie dobrze wiedział, że mężowie takich żon dowiadują się o tym zbyt późno, aby nie płacić za ten stan rzeczy egzekwowanego od nich haraczu. Bez względu na jego przyczynę: wspólne posiadanie dzieci, majątkowy udział czy towarzyskie koligacje, małżeńskie szczęście znanych mu przypadków było już tylko odległą historią. Związek jego syna niczym zasadniczym się nie różnił, jedynie euforia wywołana przez nowo poznane kochanki czyniła go dla niego mniej dotkliwym. Przekazywane mu przez syna wyjaśnienia okazjonalnych wpadek często traktował jako wymówki mające przesłonić stan faktyczny jego poczynań i wiedząc, że tak właśnie jest, nie zamierzał w nie ingerować. Przynajmniej tak długo, jak jego prywatne zachowania nie miały wpływu na obowiązki względem zarządzanego przez niego oddziału firmy, produkującego urządzenia dla przemysłu ciężkiego. Swoje oczekiwania w tym względzie Han Jinsun jasno określił synowi już w pierwszym dniu objęcia przez niego stanowiska dyrektora zarządzającego głównym oddziałem firmy. Przedstawiony warunek stanowił podstawę utrzymania uzyskanej pozycji i wykluczał jakiekolwiek od niego odstępstwa, na czele z zasadą bezwzględnego posłuszeństwa rozporządzeniom ojca.

– Powiedz mi, co możemy zrobić w produkcji zbiorników magazynowych skroplonych gazów. – Han Jinsun wstał od biurka i zaczął przechadzać się po pokoju.

Han Kangmin nadal stał w miejscu, w jakim się znajdował, co wynikało z braku zaproszenia do zajęcia fotela, jak również było następstwem zdziwienia otrzymanym pytaniem.

– Mógłbyś bardziej sprecyzować pytanie, ojcze? – spytał, chcąc uniknąć niewłaściwej odpowiedzi.

– Jak mogę to prościej określić? Pytam, co możemy zrobić, jeżeli mówimy o produkcji zbiorników na gazy płynne. – Han Jinsun zatrzymał się przed synem celem usłyszenia natychmiastowej odpowiedzi.

– Co możemy zrobić? Możemy zrobić wszystko, czego sobie zażyczy nasz klient. – Kangmin odpowiedział, starając się, aby to, co mówi, zabrzmiało wystarczająco przekonywająco.

– A co dotychczas zrobiliśmy w tym temacie? – Han Jinsun usiadł na fotelu i wskazał synowi, że może zrobić to samo.

– Dotychczas nie mieliśmy takiego zamówienia. Pamiętam, że kilka lat temu uczestniczyliśmy w dostawie elementów konstrukcji nośnej dla dachu dużego zbiornika amoniaku. I to chyba było wszystko.

– To niewiele.

– Takie tylko było zamówienie.

– A jakie byłyby szanse na wykonanie zbiorników kulistych, które później byłyby montowane na tankowcach LNG?

– Takie zbiorniki wykonuje się bezpośrednio w stoczniach, a właściwie to już bezpośrednio na kadłubach statków. Dla nas zostałoby jedynie przygotowanie sprefabrykowanych elementów kulowych czasz. Udział robót własnych jest nieduży, a więc i cena niewysoka. Przy takich zamówieniach płaci się przede wszystkim za spawanie oraz odbiory, a obie te czynności wykonywane są głównie przez pracowników stoczni. Jest jeszcze kwestia odpowiedzialności oraz gwarancji. Właściwym rozwiązaniem jest zlecenie całości wykonania zbiorników jednej firmie, wówczas zarówno materiał, konstrukcja, jak i prace spawalnicze objęte są wspólną gwarancją. To ważne, jak nagle okaże się, że taki zbiornik cieknie, wtedy bowiem…

Wszystko, co mówił Kangmin, było słuszne i Han Jinsun miał tego pełną świadomość, bywają jednak przypadki, gdy wzajemne zobowiązania stanowią priorytet, któremu należy podporządkować swoje interesy, obciążając je nawet nadmiernym ryzykiem. Han Jinsun zbyt wiele zawdzięczał nieformalnemu stowarzyszeniu właścicieli koreańskich stoczni, aby teraz, gdy poproszono go o pomoc, mógł odmówić. Gdy okazało się, że realizacja ogromu zamówień, jaki wpłynął do lokalnych stoczni, może być zagrożona napiętym harmonogramem produkcji, Han Heavy Industries & Shipbuilding otrzymało od największej stoczni w kraju propozycję dostawy dwóch tankowców do przewozu LNG. Stary Han zdawał sobie sprawę, że takich propozycji się nie odrzuca, wiedział jednak również, że ich realizacja nie jest w pełni możliwa własnymi siłami. Ich stocznia nigdy nie budowała tak dużych jednostek i głównie obawiał się o jakość i wykonanie właśnie zbiorników płynnego metanu. Sprawa miała również swój formalny wydźwięk. Zgodę na przyjęcie zlecenia musiała wyrazić jej właścicielka, Han Raon. W obu przypadkach właściwie wszystko było pisane przysłowiowym palcem po wodzie, chociaż w jego odczuciu ciężar decyzji na „tak” przesuwał się w stronę zapewnienia właściwego kooperanta przy budowie zbiorników.

– Tak, ojcze… – Kangmin, widząc skupienie na twarzy prezesa, postanowił przerwać trwającą ciszę i zasygnalizować swoją obecność.

– Jutro rano wybieram się do Hongkongu, do tego czasu potrzebuję, abyś mi przygotował ofertę wykonania dziesięciu zbiorników kulistych dla LNG, używanych na tankowcach typu Moss, o łącznej pojemności czterystu czterdziestu tysięcy metrów sześciennych. Wszystko, czyli projekt i materiały, dostawa oraz wykonanie dla Han Shipbuilding.

– Do jutra rana? – Kangmin nie dowierzał wypowiadanym słowom.

– Nie jesteś sam. Zwołaj zespół i weź się do roboty.

– Han Raon jest zainteresowana takim przedsięwzięciem? – Kangmin nie mógł ustrzec się własnej ciekawości.

– Może przestaniesz się troszczyć o zainteresowania Raon. Ona sama zupełnie dobrze daje sobie z nimi radę.

– Ojcze… prezesie Han, pytam o to, bo w tym przypadku nie tylko ona może ponieść znaczące konsekwencje.

– Już niejednokrotnie ci mówiłem, abyś więcej uwagi poświęcał sprawom kierowanego przez ciebie oddziału, a nie zajmował się sprawami innych.

– Mimo wszystko uważam, że jestem zobowiązany do zwrócenia twojej uwagi na mogące wystąpić ryzyko braku doświadczenia w produkcji takich jednostek.

– Wszystkie znaczące osiągnięcia ludzkości mogły powstać właśnie dzięki ryzyku. To ono wyzwala ciekawość, chęć rywalizacji i odkrywa nowe granice. Powinieneś to już wiedzieć od dawna. A teraz nie trać czasu i bierz się do roboty. O dziewiątej rano oczekuję na gotową ofertę w moim samolocie. Możesz odejść.

Han Kangmin skłonił się i opuścił gabinet ojca. Nie pierwszy raz spotykał się z takim traktowaniem, to, co go szczególnie dotknęło tym razem, to nieskrywana przez ojca afirmacja poczynań Han Raon – nieformalnej członkini rodziny Han, której tak istnienia, jak wszelkich poczynań nie można było lekceważyć. Kangmin zwołał telefonicznie czterech najbardziej zaufanych i bystrych współpracowników, informując o czekającym ich całonocnym zadaniu, i to pod jego przewodnictwem. Następnie zadzwonił do Park Sory i oznajmił, iż dalsze rozpinanie bluzki musi być odsunięte na czas przyszły.

4

Na zegarze była dokładnie dwunasta w południe, gdy Lo Shan, stojąc w drzwiach mego gabinetu, oznajmiła:

– Pan prezes Han Jinsun oraz panna Han Raon z firmy Han Heavy Industries & Shipbuilding.

Wstałem od biurka i podszedłem do wprowadzonych gości.

– Nel Durand. Witam, prezesie Han. – Skłoniłem głowę i podałem dłoń starszemu mężczyźnie.

Był wysoki i raczej smukłej budowy, kiedyś musiał być niezłym przystojniakiem, o czym świadczyła jego twarz, której rysy pomimo upływu lat nadal były wyraziste, a mocno zarysowana lina szczęki oraz szarzejąca siwizną i ciągle gęsta czupryna stanowiły możliwie najlepsze uzupełnienie skupionych i inteligentnych oczu. Jego wiek przypuszczalnie należało liczyć już w dziesiątkach lat, ale jeżeli komuś z rodziny roiło się przejęcie firmy w najbliższym czasie, to zdecydowanie powinien zacząć myśleć o bardziej przyziemnych rzeczach.

– Dziękuję, panie Durand, za przyjęcie nas w tak krótkim czasie. – Również lekko się skłonił i uścisnął mą dłoń. – To Han Raon, właścicielka oraz CEO oddziału zajmującego się budową statków. – Wskazał na towarzyszącą mu kobietę.

– Dzień dobry. – Podała mi rękę, uznając inne formy powitalnego rytuału za zbyteczne.

– Miło mi – starałem się być równie konkretny – i zapraszam. – Wskazałem fotele przy okolicznościowym japońskim stoliku. – Shan, proszę, podaj nam herbatę.

Oboje usiedli obok siebie, pozostawiając mi miejsce naprzeciwko, nie stwarzało to wątpliwości co do podziału stron, dając jednocześnie lepszą możliwość obserwacji, zważywszy, że stół był niski, a panna Han Raon widocznie przedkładała spódnice nad męskie stroje.

Jej sylwetka była szczupła, jak na kobietę z Azji była dosyć wysoka, kształt jej twarzy swym lekko trójkątnym obliczem potwierdzał koreańskie pochodzenie, zmarszczki nakątne oczu były wyraźne, nos prosty, usta mocno zarysowane z nieznacznie podniesioną górną wargą, której środek był lekko uwypuklony. Włosy długie, z klasy jet black1, spięte w luźny ogon. Han Raon, jeżeli miała jakieś niedoskonałości, to nie mogły one dotyczyć jej wyglądu. Była młoda, atrakcyjna i musiała wzbudzać zainteresowanie.

– Prezesie Han, muszę przyznać, że nieoczekiwana zapowiedź pańskiej wizyty wywołała naturalny w takim przypadku stan zaskoczenia, ale teraz skłonny jestem wyznać, że właściwszym określeniem tego stanu powinno być słowo „zainteresowanie”.

– Cóż, doktorze Durand, mogę mieć tylko nadzieję, że stan ten utrzyma się po przedstawieniu naszej propozycji – odpowiedział Han Jinsun z przekornym uśmiechem i spojrzał na wchodzącą z tacą Lo Shan.

Han Raon również przyglądała się Shan i chociaż w obu przypadkach kryteria oceny musiały być z goła różne, bardziej ciekawiłaby mnie opina panny Han Raon.

Lo Shan niemalże bezszmerowo rozłożyła filiżanki i napełniła je herbatą. Z subtelnym uśmiechem skłoniła się, mówiąc:

– Proszę bardzo – po czym tyłem oddaliła się do drzwi.

Stary Han podniósł filiżankę i przez chwilę wchłaniał aromatyczny zapach, upił mały łyk i z widoczną aprobatą odrzekł:

– To Tieguanyin, herbata tyle wspaniała, co rzadka. – Z uznaniem skinął głową. – A teraz proszę, Raon, wyjaśnij, w czym rzecz. – Ponownie ujął filiżankę, wąchając jej zawartość.

Panna Han również przez chwilę oddawała się przyjemności picia herbaty, jednak jej wzrok głównie skupiony był na mnie. Nie było to skupienie szczególnie intensywne, co mogło pochlebnie świadczyć o jej umiejętności oceny innych. Ostatecznie odłożyła filiżankę i owinąwszy nogę o nogę, zaczęła mówić:

– Stocznia Han Shipbuilding jest zainteresowana wyposażeniem dwóch tankowców w zbiorniki kuliste, magazynujące LNG. Dokładnie chodzi o dziesięć zbiorników o łącznej pojemności czterysta czterdzieści tysięcy metrów sześciennych. Preferujemy wykonanie z aluminium. Nasuwa się więc pytanie: czy firma Durand mogłaby się podjąć takiego zadania? – Han Raon ponownie włączyła tryb lustracji mej osoby, głównie koncentrując się na mych oczach, tym razem nie szczędząc skupienia oraz uwagi.

– Han Raon-sshi – postanowiłem przyjąć koreański sposób zwracania się do rozmówcy – formułowanie pytań podstawowych oraz prostych w swej intencji, mimo że dobrze świadczy o powadze i zrozumieniu tematu, nie jest jednoznaczne z natychmiastowym udzieleniem odpowiedzi. I nie jest to kwestia niewiedzy odpowiadającego, przeciwnie, taka odpowiedź wymaga ustalenia wielu szczegółów i to głównie dla dobra…

– Doktorze Durand – podniosła rękę, przerywając moją narrację – na szczegóły przyjdzie czas. Zapytam ponownie. Czy firma Durand jest w stanie zrealizować takie zamówienie czy nie?

Jej nogi powtórnie wróciły do pozycji siadu właściwego, aby zaraz w zupełnie naturalny sposób jedna z nich po zrzuceniu szpilki znalazła się pod tylną częścią jej spódnicy.

Skoro tak bez żenady, to bez żenady, przemknęło mi przez myśl, a mój wzrok nie opuszczał jej kolan.

– Tak, firma Durand może podjąć się takiego zlecenia. I powiem równie decyzyjnie: nie jest to dla nas coś nowego. – Przeniosłem wzrok na jej twarz.

Patrzyła na mnie, mrużąc oczy, co w przypadku kobiet Dalekiego Wschodu ma nieodparty urok, ale także dobrze maskuje wywoływane przez nas wrażenie.

– Czy jest możliwe uzyskanie dokładniejszej referencji? – Stary Han zdawał się również nie mieć problemów z pytaniami natury bezpośredniej.

– Prezesie Han, wszystko jest możliwe, co nie oznacza, że o wszystkim należy mówić. Wiem, że podobne zamówienie było u nas ulokowane przez jedną ze stoczni z Chin i to parę lat temu, gdy firmą zarządzała moja ciotka, Ling Mang. Wiem również, że od tamtego czasu nie odnotowano morskiej katastrofy z tankowcami LNG.

– Rozumiem pańskie obawy, panie Durand, ale każda ze stron, a już szczególnie gdy obie strony spotykają się po raz pierwszy, powinna przynajmniej starać się unikać odpowiedzi nieprecyzyjnych. To wzmacnia wzajemną wiarygodność. – Panna Han parła do przodu z godną pozazdroszczenia pewnością siebie.

– Raon-sshi, a tak odnośnie do wspomnianej wiarygodności, to co jest prawdziwym powodem ewentualnego zamówienia dla firmy Durand? – zapytałem, mając w tyle głowy uśmiechniętą twarz sierżant Jane Bell i jej karcącą przestrogę: „Nie myśl, Durand, że jak ktoś wydaje się otwarty i szczery, to, kurwa, naprawdę taki jest”.

– Zdawało się mi, że akurat to nie powinno budzić szczególnej uwagi. Mamy zamówienie na dwa duże tankowce i poszukujemy dostawcy zbiorników kulistych: wiarygodnego i znającego się na rzeczy. Firma Durand należy do czołówki producentów wyposażenia branży chemicznej, a LNG to jeden z tych produktów, które tworzą wizytówkę przemysłu chemicznego.

– Nie jesteśmy jedyni…

– Panie Durand, może skończę, dobrze? – Han Raon użyła tonu pytającego, jednak nie zamierzała czekać na ewentualne przyzwolenie i mówiła dalej: – Oczywiście, że nie, są też firmy koreańskie oraz japońskie. Niestety koreańskie są tak obłożone zamówieniami, że nie jest możliwe przyjęcie przez nie tak dużego zlecenia, firmy japońskie być może tak, ale osobiście nie preferuję współpracy z nimi. Zostały Chiny, a tu interesuje nas pańska firma.

– Dlatego obecna wizyta ma na celu ewentualne utwierdzenie się w słuszności co do możliwości firmy Durand. Rozumiem, że w trakcie jej przebiegu również zostało przewidziane zwiedzanie hal produkcyjnych. – Uśmiechnąłem się nie bez przekory, a mój wzrok ponownie zatrzymał się na wciąż podwiniętej nodze panny Han.

– Denerwuje to pana, jak siedzę? – zapytała, nie zamierzając zmieniać swej pozycji.

– Wprost przeciwnie, uznaję to za przejaw swobody, wynikłej z zaufania do odwiedzanego miejsca – odpowiedziałem, szukając w myślach dodatkowego uzasadnienia, jednak prezes Han okazał się bystrzejszy, mówiąc:

– Panie Durand, gdybym był kobietą, to przypuszczalnie interesowałaby mnie kontynuacja takiego dialogu, ale jak widać, nie jestem, i to od dość dawna, dlatego jeżeli to możliwe – Han Jinsun spojrzał wymownie na Raon – skupmy się na wspomnianej prezentacji firmy.

– To słuszna propozycja i trudno się z nią nie zgodzić, szczególnie kiedy podnosi ją ojciec. Prawda, panno Han? – Skinąłem głową na potwierdzenie oczywistości wypowiedzianej uwagi.

– Niezupełnie, panie Durand. – Spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem. – Owszem, nosimy z prezesem Hanem to samo nazwisko, jednak skojarzenia, nawet te, zdawać by się mogło, tak oczywiste, nie zawsze muszą prowadzić do uzasadnionych konkluzji.

Moja uniesiona zdziwieniem brew musiała wymusić stosowne uzasadnienie, gdyż Han Jinsun ponownie włączył się w rozmowę.

– Panie Durand, panna Han Raon nie jest moją córką, jest natomiast, jak już wspomniałem, CEO oraz jedynym właścicielem stoczni Han Shipbuilding, która jest oddziałem firmy będącej pod moim zarządem.

– No dobrze, nie chcąc już posługiwać się własnym sposobem skojarzeń, zapytam wprost: kto byłby bezpośrednim partnerem firmy Durand?

– Nie wiem, czy pana uspokoję, ale tym ewentualnym partnerem będę ja, czyli Han Shipbuilding.

Han Raon uniosła się na fotelu, zmieniając nogę pod spódnicą. Zrobiła to celowo, kierując na mnie spojrzenie: to tak na wszelki wypadek, abyś lepiej zapamiętał.

– Moja rola ogranicza się do sprawowania formalnego nadzoru nad tematem, ponieważ to Han Heavy Industries & Shipbuilding otrzymał zlecenie na dostawę dwóch tankowców do przewozu LNG – wyjaśnił stary Han.

To, co usłyszałem, brzmiało prawdziwie i logicznie, co prawda pojawiła się opcja, że Han Raon mogłaby być żoną, skoro nie jest córką, jednak dzieląca ich co najmniej trzydziestoletnia różnica wieku kazała odrzucić taką możliwość. Ponadto Han Raon jako panna zdecydowanie lepiej wpisywała się w dalszy ciąg wydarzeń.

– Jak słusznie zostało powiedziane, na szczegóły przyjdzie czas. – Wstałem i sięgnąłem po pilota do telewizyjnego ekranu. – Teraz proponuję obejrzenie krótkiej prezentacji firmy Durand, a później, zgodnie z państwa oczekiwaniami, udamy się do miejsc szczególnie interesujących.

Napełniłem filiżanki herbatą i wskazałem na ekran z ukazującym się logo: Durand Ltd.

Ogólnie ujmując, wpatrywanie się w ekran telewizyjny nie jest moim ulubionym zajęciem. Oczywiście nie jest możliwe unikanie go całkowicie, czasami jest on w stanie dostarczyć całkiem miłych chwil, jeżeli tylko potrafimy wyselekcjonować to, co rzeczywiście jest godne oglądania. Ekran kinowy bywa już znacznie bardziej interesujący, i to nie tylko ze względu na własny i nienarzucany nam wybór; brak świateł wyzwala więcej odwagi w dążeniu do zachowań nierzadko oczekiwanych przez towarzyszącą nam kobietę. Han Raon już z podwiniętymi na fotelu obiema nogami mogłaby w tym przypadku stanowić nie lada wyzwanie, gdyby tylko znalazł się ktoś, kto zaryzykowałby przerwanie projekcji. Jej poza z uniesionym podbródkiem, z nieruchomo utkwionym wzrokiem w ekran oraz z założonymi pod piersiami rękoma wprost krzyczała: dotknij mnie i nie żyjesz!!

Han Jinsun również sprawiał wrażenie zaciekawionego tym, co było na ekranie, jego poza była raczej swobodna i nie wskazywała na jakiekolwiek podobieństwo z zachowaniem panny Han, co w jego przypadku było zupełnie oczywiste.

Kątem oka obserwowałem oboje i nieustająca dociekliwością myśl nie dawała mi spokoju: co ich wzajemnie łączy?

Skoro prezes Han dzierżył bezwzględną władzę w koncernie, to jak jest możliwe, aby osoba niebędąca w rodzinie posiadała cały majątek Han Shipbuilding. Panna Raon, nie będąc córką, a zapewne i żoną, nosiła ponadto to samo nazwisko rodowe. I co może najważniejsze: była młoda, o wiele za młoda na tak potężny majątek. Poza tym budowa statków to nie zajęcia z public relations czy nawet zarządzanie bankiem, tutaj trzeba było mieć wiedzę, bardzo konkretną wiedzę.

Firmowe logo ponownie wskoczyło na ekran, co oznaczało, że seans się skończył. Han Jinsun odstawił pustą filiżankę, a Raon opuszczając nogi i nakładając szpilki, wróciła do siadu bardziej oficjalnego.

– Doktorze Durand, jeżeli można zapytać, to proszę mi powiedzieć, jak długo firma była zarządzana przez pana ciotkę, Ling Mang i ile miała lat, gdy obejmowała tę funkcję? – Prezes Han odezwał się pierwszy i spośród wielu pytań, jakie mógł zadać, wybrał chyba najmniej spodziewane.

– To zaskakujące pytanie, prezesie Han, ale odpowiem na nie szczerze i z nieskrywaną dumą. Otóż Ling Mang przejęła firmę po niespodziewanej śmierci moich rodziców. Miała wówczas dwadzieścia siedem lat i zarządzała nią pełne siedemnaście lat. W jaki sposób to robiła, tego dowodem jest przedstawiona prezentacja. Obecnie mieszka w Monte Carlo i przestała się zajmować sprawami firmy Durand, co, proszę mi wierzyć, niejednokrotnie miewam jej za złe, będąc obecnie na jej miejscu.

– Jestem pełen uznania dla jej dokonań. Zawsze uważałem, że to kobiety, jeżeli mają zrobić coś dobrze, robią to znacznie lepiej od nas, mężczyzn. – Han Jinsun spojrzał na Raon z powagą wypowiedzianych słów.

– To prawda, prezesie Han, staramy się. – Raon roześmiała się, dodając sobie kolejny punkt za wrażenia wizualne. – Szkoda, że nie było mi dane spotkać się z Ling Mang osobiście, ale może to jeszcze nic straconego, doktorze Durand? – Nadal się uśmiechała, powiększając punktową pulę. – Czekamy na pański ruch.

– Jeżeli ma być to ruch, to zapraszam do zwiedzenia hali montażu aparatów o mniej typowych konstrukcjach. Później, jeżeli nadal będziecie państwo zainteresowani współpracą, poproszę o materiały pozwalające przygotować konkretną ofertę. Tak więc zapraszam. – Wstałem, wskazując na drzwi.

Hale produkcyjne to nie parkowe alejki, tutaj obowiązują reguły: zarówno te wymuszone specyfiką miejsca, jak i te związane z bezpieczeństwem. Poruszać się należy po ściśle wytyczonym szlaku, w gościnnym zestawie ubioru obejmującym: uniwersalny chałat, kask oraz ochronne okulary. Większość zwiedzających stosuje się do tych zaleceń głównie z obawy przed wyrządzeniem sobie krzywdy oraz nierzadko dla możliwości wystąpienia w okazjonalnym stroju, tak chętnie uwiecznianym na wykonywanych sobie selfie. Ta sama większość w przeważającej mierze wynikającej z nieznajomości tematu nie wykazuje specjalnego zainteresowania celem wizyty. Podczas swego przemarszu stara się brakiem zadawanych pytań możliwie skrócić czas przebywania w otaczającym hałasie i towarzyszącym mu produkcyjnym zapachu.

Są jednak przypadki odbiegające od tej reguły.

Han Raon w niebieskim kasku, ochronnych okularach oraz w przewiązanym paskiem chałacie podnosiła atrakcyjność roboczej odzieży do poziomu najnowszej kolekcji trenczy z londyńskiego Burberry, potwierdzając fakt, że to osoba jest gwarantem atrakcyjności noszonej przez nią odzieży, a co w przypadku odwrotnym już takie pewne nie jest. Panna Han wyróżniała się nie tylko własną prezencją, jej zachowanie mogłoby być wzorem dla wszystkich kandydatów pretendujących do roli inspektora. Interesowało ją wszystko i głównym pytaniem nie było: a to co?, tylko: dlaczego właśnie tak, a nie inaczej?

Starałem się odpowiadać najlepiej, jak potrafiłem, często nie do końca będąc przeświadczonym o osiągniętym celu, widząc powątpiewanie w skierowanym na mnie wzroku. Han Raon z każdą chwilą potwierdzała, że umiejętność budowy statków nie wyklucza kobiet, przeciwnie, czyni je obiektami odrębnej uwagi.

– A to długie i z aż taką dużą średnicą? – spytała, schodząc z wyznaczonej ścieżki.

– To stripper – odpowiedziałem i ująłem ją pod ramię w celu sprowadzenia na właściwy kierunek.

– Stripper? – Spojrzała z podejrzeniem naigrywania się z jej osoby.

– Tak, Raon-sshi, to stripper, nazywany również kolumną desorpcyjną. Służy do uwalniana gazów rozpuszczonych w cieczach, czyni to głównie za pomocą dostarczanego ciepła, często w formie pary wodnej.

– To nie byłoby właściwiej używać nazwy bardziej zrozumiałej i adekwatnej do zachodzącego wewnątrz procesu?

– Stripping barwniej się kojarzy, co nie? – Puściłem jej szelmowskie oko.

– To może warto mu się przyglądnąć z bliska. – Spojrzała na mnie wzrokiem zarezerwowanym dla nachalnych podrywaczy, a następnie kategorycznym ruchem wyswobodziła się z mego uchwytu i podeszła do ponad dwudziestometrowego walca, którego średnica znacznie przekraczała cztery metry.