Za drutami Murnau. Opowieść ojca i syna - Stefan Majchrowski, Jan Majchrowski - ebook

Za drutami Murnau. Opowieść ojca i syna ebook

Stefan Majchrowski, Jan Majchrowski

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Za drutami Murnau” Stefana Majchrowskiego - i jej swoiste dopowiedzenie w postaci „Przed drutami Murnau” Jana Majchrowskiego - to dwie całkowicie unikalne, niezwykłe, autentyczne historie związane ze sobą tajemniczą, mistyczną więzią łączącą ojca z synem i syna z ojcem.

Pierwsza to opowieść o jeńcach niemieckiego oflagu VII A w Bawarii ujrzanych w laboratoryjnie sterylnej przestrzeni, jaką paradoksalnie stwarzał obóz. To zbiorowy obraz polskich przedwojennych oficerów, tym ciekawszy, że napisany przez jednego z nich, zawodowego rotmistrza kawalerii, ale jednocześnie pisarza, po wojnie autora wielu książek. Nie są to jednak wspomnienia, bo brak tego charakterystycznego dla wspomnień „ja”. Nie ma też patosu, wielkich słów, płaczliwych tonów, martyrologicznego rozwodzenia się nad własnym jenieckim losem. Jest natomiast autentyczna „Rzeczpospolita Jeniecka”, która pozwoliła zniewolonym ludziom pozostać wolnymi, rozwijać się, kształcić, tworzyć awangardowy teatr, znakomitą orkiestrę symfoniczną, unikalny „uniwersytet w Murnau”... Skupiały one jednostki nieprzeciętne, które po wojnie odegrały znaczącą rolę w rozwoju polskiej nauki i kultury.

Druga to zupełnie nieprawdopodobna, choć prawdziwa, opowieść jego syna o wyprawie po sześćdziesięciu latach do Murnau śladami ojca. O mistycznym, choć przecież rzeczywistym, spotkaniu, którego tam doświadczył. Ta druga historia nadaje wszystkiemu inny wymiar, przekonuje, że nic nie mija, wszystko trwa, a jedynie się oddala…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 193

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Stefan Majchrowski, Jan Majchrowski Za drutami Murnau. Opowieść ojca i syna ISBN Copyright © Józefa Joanna Majchrowska, Jan Majchrowski, 2025All rights reserved Redaktorzy prowadzący Jan Grzegorczyk, Tadeusz Zysk Redaktor językowy Marta Stołowska Projekt okładki Agnieszka Herman Skład i łamanie Barbara i Przemysław Kida Fotografie z archiwum prywatnego Józefy J. Majchrowskiej i Jana Majchrowskiego Przy tworzeniu okładki wykorzystano fragmenty folderu Murnau am Staffelsee z 1938 r. Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Polskim oficerom

Wstęp, który wiele wyjaśnia

Widok na majestatyczne Alpy rozciągał się za drutami Murnau. Urzekał. Tylko on nie obrzydł rotmistrzowi Stefanowi Majchrowskiemu przez pięć i pół roku jego pobytu w oflagu VII A. Nie opatrzył się. Wiele lat po wojnie powiesił na ścianie swego warszawskiego mieszkania niewielką akwarelę. Alpy, z królującym w środku Zugs-pitze, odmalowano na niej w pastelowych, łagodnych barwach. Widać, musiał zabrać ten obrazek ze sobą stamtąd, by potem wieźć go przez Włochy, Niemcy, Francję, Anglię i Szkocję, póki nie trafił wraz z nim do Polski w 1947 roku, gdy już rozwiązano 2. Korpus, a Polacy przestali być komukolwiek potrzebni.

Ten obrazek pamiętam od zawsze. Jeszcze przed moim urodzeniem wisiał na warszawskim placu Konstytucji w „dużym pokoju”, który pełnił jedocześnie rolę pracowni pisarskiej, sypialni moich rodziców i salonu, gdzie przyjmowało się gości. Najwyraźniej Ojciec chciał zachować w pamięci tamte czasy i tamte miejsca. Oba. To pierwsze — za drutami Murnau, w obrębie obozu jenieckiego, w którym po kampanii wrześniowej 1939 roku Niemcy zamknęli pięć tysięcy polskich oficerów, a jego wśród nich. I to drugie — przed drutami Murnau, które mógł poznać dopiero wtedy, gdy amerykańskie czołgi generała Pattona wyzwoliły obóz.

O tym pierwszym miejscu napisał książkę Za drutami Murnau. Niewielką, ale ważną. Może nawet unikalną? Nie są to wspomnienia, bo nie ma w niej w ogóle tego charakterystycznego dla wspomnień „ja”, choć przecież wszystko, co opisał, przeżył własnymi zmysłami. Sam wolał jednak usunąć się w cień. Nie ma w niej patosu i wielkich słów. Nie ma płaczliwych tonów. Nie ma tego martyrologicznego rozwodzenia się nad własnym jenieckim losem, choć niejedno da się przecież wyczytać z samego tekstu, a uzupełnić można go sobie także lekturą tego, co „między wierszami” — tego, czego autor nie chciał wyrazić wprost. Na niezwykły charakter Za drutami Murnau wpływa oczywiście fakt, że książkę tę napisał polski kawalerzysta i zawodowy oficer, który po wojnie został wszak wytrawnym pisarzem, rzec można, także „zawodowym”, bo po śmierci Stalina i po polskim Październiku utrzymywał siebie i całą swoją rodzinę jedynie z pisania książek, których powstało blisko trzydzieści. Ale chyba najważniejsze w niej jest co innego…

Na swój sposób ta książka to zbiorowy obraz tych, których z całą pewnością można nazwać solą tej ziemi, prawdziwą elitą, twardym rdzeniem polskości, którym przez wieki był polski oficer. To książka o tych właśnie Polakach, ale ujrzanych w laboratoryjnie niemal sterylnej przestrzeni, oderwanych od codziennego bytowania w warunkach dnia powszedniego. Taką przestrzeń, zupełnie paradoksalnie, stworzył obóz; wyrwanie z życia, oderwanie od rodzin i od bliskich. Wszystko to nie pozbawiało ich jednak świadomości obowiązku, odpowiedzialności. I nadziei, że jeszcze będą potrzebni.

Przetrwali. Stworzyli Rzeczpospolitą Jeniecką: niezwykły uniwersytet w Murnau, awangardowy teatr, prężną orkiestrę symfoniczną, wielką bibliotekę, sprawny system pomocy więźniom obozów koncentracyjnych, konspiracyjne struktury wywiadowcze i informacyjne. Organizowali zawody sportowe, szkolenia, kursy zawodowe i maturalne dla szeregowych, wystawy, odczyty, wykłady, seminaria i dyskusje. Ucieczki… Wiele znanych nazwisk z powojennego świata nauki i kultury mogłoby w swoim życiorysie napisać „Murnau”, choć w ówczesnych realiach woleli je czasem pominąć. Warto uświadomić sobie, że tacy sami oficerowie, jak ci „za drutami Murnau”, znaleźli się także za drutami Kozielska, Starobielska, Ostaszkowa… W pewnym sensie książka ta została więc napisana także i o nich. I za nich…

Za drutami Murnau inspirowało później niejeden tekst na temat bytowania w obozowej rzeczywistości, a nawet indywidualne jenieckie wspomnienia korzystające z tych samych opisów, obrazów i przemyśleń, które stworzył Stefan Majchrowski. Ich autorzy nie zawsze zawracali sobie przy tym głowę takimi drobiazgami jak cudzysłów, przypis czy wskazanie źródła. W jakimś szczególnym sensie mieli do tego prawo, bo Stefan Majchrowski przemówił w imieniu ich wszystkich. On po prostu potrafił wyrazić to, co inni czuli.

To drugie miejsce — „przed drutami Murnau” pozostawało dla rotmistrza Stefana Majchrowskiego niedostępne przez długie pięć lat i sześć miesięcy, by nagle — w ostatnich dniach kwietnia 1945 roku — stanąć otworem jak rozwarta obozowa brama i przypomnieć, że jest też życie prawdziwe, w które można się znów zanurzyć.

Tego drugiego wymiaru nie zawarł już w swojej książce o Murnau, choć musiał on utkwić w nim na zawsze. Refleks tamtego miejsca i tamtych kilku miesięcy spędzonych już „przed drutami Murnau” zachował się w kilku enigmatycznych fotografiach wklejonych do rodzinnego albumu, które przedstawiały jakieś podalpejskie krajobrazy i nieokreślone wnętrza, sportretowane z zastanawiającą szczegółowością. Odbijał się w piktograficznej mapie, którą można było rozłożyć, by zobaczyć panoramę Alp z Zugspitze wraz z naszkicowanymi domkami Murnau i jego okolic nad jeziorem Staffelsee. Był też obecny w odręcznie namalowanym na niewielkim kartoniku zielonym smoku, opatrzonym czarnymi literkami, wskazującymi, że właśnie on jest herbem tego miasteczka. Do tego zielonego smoka poczułem od razu dziecięcą sympatię i powiesiłem go sobie onegdaj nad łóżkiem.

Wreszcie pojawiła się książka — Współcześni czarownicy. Niewielka. Jedna z ostatnich, które Stefan Majchrowski napisał. Inna niż wcześniejsze. Wbrew swemu życiowemu i pisarskiemu credo, by „nic o sobie”, a wszystko „o świecie, który jest wokół”, zjawiły się w niej autobiograficzne obrazki-przerywniki. Także z pewnego spotkania w pociągu z Monachium do Murnau, którym jechał krótko po wyzwoleniu obozu. Zastanawiająco korespondowały one z powieściowymi scenami, w których bohater, wędrujący po wojnie na jawie — a w sennych widzeniach w czasie wojny — mija miejsca znajome. Włochy, Niemcy, Francja, Anglia, Szkocja i Polska. Pojawiają się ludzie, domy i przedmioty. Szwajcarski krzyż wisi na niemieckiej bramie… Przywodzi na myśl ten ledwo widoczny herb Szwajcarii na drewnianych wrotach z fotografii w albumie…

Nie spytałem się o to. A potem, jak to często bywa, było już za późno…

Jednak zawsze coś mnie tam ciągnęło. Chciałem zobaczyć to Murnau. Dotknąć murów dawnego oflagu. Poczuć historię tego, kto był mi tak bardzo bliski i z którym nie dane mi było się pożegnać… Pójść zasypywanymi piaskiem czasu śladami własnego Ojca.

Od jego śmierci mijało wtedy kilkanaście lat. Nagle pojawiła się okazja, by na krótko znaleźć się w Murnau. Poczułem coś dziwnego. Niezrozumiałą pewność, że mgliste ślady sprzed sześćdziesięciu lat muszą mnie gdzieś zaprowadzić. Pojechałem. Przeżyłem najbardziej nieprawdopodobne spotkanie mojego życia… Do tego, co było Za drutami Murnau, na końcu tej książki dopowiem to, co wydarzyło się Przed drutami Murnau. Obie te historie są ze sobą wzajemnie związane; jak ojciec z synem, a syn z ojcem. Czas nic tu nie zmieni.

Jan Majchrowski

Warszawa, w roku 2025

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Stefan Majchrowski. Za drutami Murnau

I. Tam jest bardzo ładnie

W pochmurny dzień, pod koniec października 1939 roku, pociąg z tysiącem niemal jeńców zatrzymał się na stacji w Murnau. Byli to przeważnie oficerowie grupy generała Franciszka Kleeberga, ostatni żołnierze kampanii wrześniowej. Po kapitulacji pod Kockiem i pobytach w obozach w Radomiu i Kielcach, stłoczeni w ciężarówkach, dopiero od Wrocławia jechali pociągiem w nieco lepszych warunkach.

Początkowo nikt nie wiedział, dokąd transport zmierza. Wypatrywano napisów na dworcach — i śladów bombardowań, dezorganizacji — ale Niemcy wyglądały jak nietknięte wojną. Wiwatowały. Flagi ze swastykami powiewały na domach. Na zachód mknęły pociągi z niemieckimi żołnierzami, a na wagonach widniały napisy: „Mutti, wir kehren Heim” lub „Kielce — London”. Dworzec w Dreźnie był udekorowany. Z oszklonego balkonu nad torem wychylił się jegomość w białym kitlu — ni to lekarz, ni laborant — i pogroził jeńcom pięścią.

W Monachium transport do oflagu zatrzymał się dłużej. Na peronie dymiły kotły z zupą i z kawą. Czekały panie z Rotes Kreutz. Starsze panie. Wydawały się zaskoczone, gdy pociąg z jeńcami wjechał na peron. Z zakłopotaniem spoglądały to na siebie, to na polskich oficerów, jakby dumały, co wypadałoby uczynić.

Należy przyznać, że wahały się niedługo. Poczęstowały jeńców zupą. Niektóre okazały przy tym chłodną powściągliwość, niektóre współczucie. Wywarł na nich wrażenie widok masy jeńców wyglądających z okien. Niejednej wyrwał się z ust okrzyk: „O, Herr Gott!” Może w tej chwili uprzytomniły sobie, że to nie koniec wojny, lecz dopiero początek?

Pociąg ruszył dalej, a wartownicy ujawnili, że transport zmierza do miasteczka Murnau w Górnej Bawarii.

— Tam jest bardzo ładnie — mówili. — Sehr schön! Wunderschön!

Nie szczędzili słów zachwytu. Można by pomyśleć, że zazdroszczą jeńcom. Bo w Murnau jest zdrowe, górskie powietrze. I malownicza okolica. To istny kurort. A sam obóz, ów „Oflag VII A”, mieści się w nowych koszarach i uchodzi za wzorowy, pokazowy.

Mgła spowijała miasteczko, gdy kolumna wynurzyła się ze stacyjki i skrajem Murnau ruszyła do koszar. Był wczesny ranek. Rzadko kto wyjrzał z domu, by zerknąć na maszerujących gefangenenów. Mieszkańcy zdążyli do nich przywyknąć. Nie była to pierwsza grupa, za to najliczniejsza. I niejednolita. Szli starsi, niektórzy w wyjściowych mundurach, z walizami — i młodzi, w polowym ekwipunku, z pustymi rękami, z chlebakiem zarzuconym przez ramię. Ten i ów miał hełm na głowie.

Echo niosło odgłos kroków po mokrym asfalcie. Ani śladu gór. Szaro. I pusto dookoła. Tym donośniej zadźwięczał mosiężny dzwonek, gdy kolumnę mijał wóz zaprzężony w woły. Bawar kroczył obok w swym ludowym stroju, obojętny, ćmiący fajkę.

Za miasteczkiem ukazał się czworokąt budynków. Brama wiedzie przez kopiastą wieżę, krytą czerwoną dachówką, nad bramą symboliczny malunek: dwóch rycerzy walczy na kopie, przy czym jeden już spada z konia.

Z ciekawością obserwowano każdy szczegół za drutami. Widać czworokątny plac wysypany tłuczonym kamieniem. Snują się pensjonariusze owego „kurortu”. Pozdrawiają z dala. Jeszcze nie wolno im podejść, nie wolno mieszać się nowym i starym.

Kolumna pomaszerowała w róg obozu, do ostatniego z rzędu garaży. Minęła bramę. I stało się. Nie ulega wątpliwości, że pobyt w tym obozie potrwa długo — kto wie, może parę miesięcy lub nawet pół roku?

Garaż był przestronny. Na betonie rozłożono jeńcom słomę i towarzystwo rozsiadło się, sięgając do zapasów przywiezionych z Kielc, do wojskowych polskich konserw.

Zjadano resztki. A głód już dokuczał. W czasie działań wojennych nie myślało się o jedzeniu i o spaniu. Teraz najprostsze potrzeby fizjologiczne — na które nie zwykło się zwracać uwagi — dały o sobie znać ze zdwojoną siłą.

Ten i ów pomstował i wyrzekał głośno:

— Żreć się człowiekowi chce! Chyba umyślnie nic nie dają do jedzenia! A co będzie dalej?

Plutonowy, jeniec, który przebywał w Murnau od dwóch tygodni, podszedł pod garaż i udzielał informacji przez druty.

— Jak tu jest? — pytano. — Jak was karmią?

Plutonowy machnął ręką.

— A karmią tak, że za mało, aby żyć, a za dużo, żeby umrzeć — odpowiedział.

Pierwsi jeńcy przybyli do Murnau 6 października. Byli to oficerowie grupy generała Tadeusza Piskora. Zdążyli już okrzepnąć, zorganizować sobie życie obozowe. Ich relacje nie brzmiały optymistycznie. Skarżyli się na głód, na szykany, na leutnanta Diemerta, który zabraniał opuszczania bloków.

Traktowanie jeńców było coraz gorsze. Toteż wkrótce przy polowej kuchni, w której Niemcy przywieźli zupę, doszło do zatargu z kucharzem. Obrugano go, bo zaczął wyrażać się ordynarnie i prowokował jeńców.

Feldfebel, świadek wydarzenia, próbował przywołać jeńców do porządku, lecz i jemu ostro wypomniano, że nie wypełnia swych obowiązków. Był zdumiony, że Polacy, choć przegrali wojnę „jeszcze się stawiają”.

Tymczasem w garażu rozgorzała dyskusja. Pierwszy raz od początku wojny był czas, by zebrać myśli i oswoić się z nową sytuacją. Murnau miało być końcową stacją dla ludzi wytrąconych poza nawias wszelkich zdarzeń. Niejednemu nerwy odmówiły posłuszeństwa, kiedy uprzytomnił to sobie, lub — co gorzej — uznał to za wyrok losu.

Rozprawa zaczęła się, jak zwykle, od porachunków z przeszłością — od tego, kto winien, kto zawiódł, dowodził niedołężnie, kto nie wykonał właściwie zadania. W napiętej atmosferze zarysował się od razu konflikt między oficerami rezerwy i zawodowymi, między młodszymi a starszyzną.

Nerwy nie sprzyjały wygłaszaniu obiektywnych sądów. Zresztą trudno było oceniać całość działań. Wyrzekało się więc na złe uzbrojenie, słabą sieć łączności, braki w zaopatrzeniu. Każda dziedzina otwierała pole do krytyki, a wyciąganie wniosków na podstawie własnych, ograniczonych doświadczeń prowadziło nieraz do absurdu. Ktoś wyraził opinię, że rozstaw osi w wozach taborowych — nieprzystosowany do kolein na polskich drogach — był główną przyczyną klęski wrześniowej.

Nonsens, wygłoszony z przekonaniem, przywodził ludzi do opamiętania. Jedni śmieli się, drudzy łagodzili spór.

— Dajcie spokój, panowie! — mówili. — Jeszcze nie pora na podsumowanie całej kampanii.

Znów wracało się do rzeczywistości, do utyskiwania na własną niezaradność. Wielu nie mogło sobie darować, że nie wymknęli się z obozów przejściowych, wierząc w zapewnienia, że Niemcy zwolnią jeńców po rejestracji. Teraz niełatwo było uciec. Udało się to tylko nielicznym, zanim transport dotarł do Murnau.

Zazdroszczono szczęśliwcom, którzy zdołali przekroczyć granicę. Albo wytykano im, że zbyt prędko ją przeszli, zbyt pochopnie:

— Myśmy wojowali jeszcze trzy tygodnie, kiedy oni byli już w Rumunii lub na Węgrzech.

Odpowiadano na to ze zgryźliwym uśmiechem:

— Jednak nie kapitulowali! Będą nadal walczyć, a nie siedzieć w lagrze!

A żyło się nadal dniem wczorajszym — przeżywano raz jeszcze przebijanie się przez pierścienie nieprzyjaciół, wędrówki po lasach, obawy przed lotnictwem i czołgami, bezsenne noce alarmów i marszów. Trudno było oswoić się z myślą, że po tym chaosie nastąpi bezczynność. I to przymusowa. Zmieszali się teraz ludzie z różnych krańców Polski i z różnych formacji. Większość jeńców stanowili uczestnicy walk spod Kocka, spod Kutna, obrońcy Warszawy, oficerowie jednostek walczących do końca. Co mieli sobie do zarzucenia? Spełnili swój obowiązek. Powinni zachować czyste sumienie. A jednak każdego dręczyła świadomość, że znalazł się w pułapce, zatrzymany, wyłączony z dalszej akcji, którą inni podejmą bez jego udziału.

Przyszłość, choćby ta najbliższa, choćby miała oznaczyć krótki czas, była wykreślona z życia. Należała do wolnych. Jeńcy musieli zadowolić się komentowaniem przeszłości. A mieli o czym opowiadać. Coraz nowe fakty wychodziły na jaw, to z relacji naocznych świadków, to znów zasłyszane, nieraz przekształcone, zaprawione dodatkami. Padały nazwiska, wyliczano straty. Nie chciało się wierzyć, że zginęło tak wielu ludzi — szeregowych, oficerów, dowódców wszystkich szczebli, dowódców wielkich jednostek.

Jedni komentowali to z goryczą, inni czuli się podniesieni na duchu. Bo stawiło się opór, uczyniło, co leżało w granicach możliwości, a nawet więcej. Przykładów nie brakowało. Wystarczyło wspomnieć o samym początku, o obronie Westerplatte. Kilkunastu oficerów znało majora Henryka Sucharskiego, a o Westerplatte słyszał każdy.

— Sucharski nie miał nawet dwustu ludzi, a przez tydzień opierał się tysiącom!

— Ile dział waliło w tę garstkę — z lądu, z pancernika „Schleswig-Holstein”? Ile razy załamał się tam atak Niemców?

Ulegało się, lecz pod naciskiem ogromnej przewagi. I wszędzie tak było: od Helu, walk nad Bzurą, na Pomorzu, w Karpatach, przez obronę Warszawy, Modlina, aż do ostatnich walk pod Kockiem włącznie. A ileż to razy samotne dywizje piechoty lub brygady kawalerii staczały bój z parokrotnie silniejszym nieprzyjacielem, który je otaczał i miażdżył bronią pancerną.

Nieprawdopodobne na pozór relacje okazały się potem prawdziwe. Ale nie obeszło się bez tego — jak to zwykle bywa, gdy mowa o wojnie — że najwięcej mieli do powiedzenia ci, którzy nie brali udziału w poważniejszych akcjach. Słuchało się więc i tworów fantazji, które powstawały na poczekaniu, na betonie i na słomie, na kocach spod siodeł. Chwilami śmiech wybuchał, gdy opowiadający zagalopował się nadto lub wpadał w euforię. A niejedno wydawało się możliwe na tle nieprawdopodobnych zdarzeń, których człowiek był świadkiem ostatnio. I niejedną brednię długo brano za dobrą monetę.

Rano odmienił się cały krajobraz. Wspaniała panorama Alp ukazała się jak na dłoni. Powietrze było wilgotne i zdawało się, że góry podeszły pod obóz. Widać było drzewa na najbliższych stokach, ostry zarys ośnieżonych szczytów, a wśród nich Zugspitze.

Alpy, ujrzane znienacka, sprawiały potężne wrażenie. Urzekały swym pięknem i grozą. Był to jedyny widok, który nie opatrzył się przez te lata spędzone w Murnau. Coraz to inny. Bo góry zbliżały się i oddalały, mętniały lub niknęły wśród oparów, by ni stąd, ni zowąd wyrosnąć przed oczami w wyraźnych konturach, jakby tuż za rzędem drutów. Wygląd Alp co dzień wróżył o pogodzie. Myślą wybiegało się do Alp. I dalej — za Alpy.

Komu roiło się przez chwilę, że wylądował w kurorcie, tego szybko przebudzono. Czekała go rewizja, szperanie po osobistych rzeczach, po kieszeniach, szwach mundurów. Młody porucznik pośpiesznie zakopał pistolet, z którym do tej pory się nie rozstał, inni darli notatki, rozkazy, ukrywali pieniądze.

W milczeniu poddawano się obrzędom rewizji, strzyżenia i szczepień, a jeżeli kto sarkał, wyrzekał, usłyszał uwagę nad uchem:

— A pan coś myślał!? Że nas tu ugoszczą, ufetują? Pomyśl pan o rodzinach. Ludzie w kraju mają gorzej!

Nikt nie wyobrażał sobie, na co się zanosi w kraju. A znaleźli się w grupie jeńców, nieliczni zresztą, amatorzy chętni do odegrania roli ofiar, gotowi obnosić się ze swymi cierpieniami, opowiadać o nich dzieciom i wnukom po skończonej wojnie.

Tymczasem nowo przybyłych zaprowadzono do kąpieli — pierwszej od wielu tygodni. A łaźnia czysta, przyzwoita... Czyste są koszary: nowiuteńkie — jeszcze je podmalowują, kończą. Prawdziwe łóżka stoją w pokojach, z pościelą, z kocami, poszewkami. Niczym w sanatorium.

Mieszka się po sześciu, po ośmiu. Trzy koszarowe bloki przeznaczone są dla jeńców. Jest nawet „kasyno” w osobnym budynku ozdobionym cebulkowatą wieżyczką, przy kasynie mieści się kuchnia, obok oszklona hala sportowa, a naprzeciwko — przy bramie — izba chorych i urzędy niemieckie. Brakuje drzew, ale za centralnym placem, za rzędem garaży, piętrzą się majestatyczne Alpy.

Istotnie, wyglądało to nieźle. I powietrze było zdrowe. Jednak tylko widok nie zmienił się potem i nie zmieniło się powietrze. Bo już po kilku miesiącach koszary napęczniały od nowych przybyszów. Zapełniły się bloki, garaże, strychy i piwnice. Przyjechali ranni ze szpitali polowych, inwalidzi i kaleki, wreszcie oficerowie z innych obozów albo sprowadzeni z kraju. Spało się na łóżkach dwu- i trzypiętrowych. Zniknęła obozowa pościel. Łóżko stało się luksusem. Niemcy zwieźli prycze, a z pryczami pluskwy.

Oczekiwano zmian, ale nie takich. Większość już na Boże Narodzenie wybierała się do domu. Kto wtedy przypuszczał — pod koniec października trzydziestego dziewiątego roku — że pobyt znacznie się przedłuży? Byli tacy, lecz woleli milczeć.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki