Za drinem drin, za kreską kreska. Perypetie hip-hopowej wytwórni RRX - Krzysztof Kozak, Hubert Kęska - ebook + audiobook

Za drinem drin, za kreską kreska. Perypetie hip-hopowej wytwórni RRX ebook i audiobook

Krzysztof Kozak, Hubert Kęska

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wóda, koks i rap. Historia Krzysztofa Kozaka i legendarnej wytwórni RRX

To tam powstał słynny kawałek „Drin za drinem”. To tam Tede, Borixon i Onar stworzyli styl zwany baunsem. To tam nagrywali Chada, Pih, Wzgórze Ya-Pa 3 czy V.E.T.O. Warszawskie studio Schron było dla raperów niczym drugi dom. W przenośni i dosłownie. Powstały tam albumy, które stały się klasykami polskiego hip-hopu.

Krzysztof Kozak przez wielu uważany jest za ojca chrzestnego rodzimego rapu. W tej książce opowiada o powstaniu i spektakularnej działalności swojej wytwórni RRX. Zaliczki w formie samochodów, siatki pełne pieniędzy za albumy, konfrontacje z gangsterami, konflikt z magazynem „Klan”, kulisy Bitwy płockiej, szalone wyjazdy na koncerty i jeszcze bardziej hardkorowe imprezy, które kończyły się grubymi akcjami z jazdą po pijaku i wciąganiem koksu na czele.

„To, co było owocem totalnej pasji, stało się stylem życia na krawędzi. Bo my nie oddzielaliśmy hip-hopu od życia”.

Szczera, bezkompromisowa i do bólu prawdziwa. Historia człowieka, pod którego skrzydłami zaczynali Peja i Sokół, raperów, którzy do dziś są gwiazdami sceny, oraz biznesu budowanego w Polsce w czasach dzikiego kapitalizmu.

„Gdyby nie ja, Latkowski nie nakręciłby Blokersów, a kilku raperów nie dostałoby Fryderyka”.

Jeśli interesujesz się hip-hopem, koniecznie musisz poznać tę opowieść.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 312

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 9 min

Oceny
3,9 (118 ocen)
41
39
22
14
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lukipys

Z braku laku…

Przyszly89

Nie oderwiesz się od lektury

Książka powinna przypaść do gustu każdemu, kto słuchał rapu od RRX. Świetne historie, ciekawe anegdoty. Polecam wszystkim szalonym baunsiarza.
00
andrzejkozdeba

Dobrze spędzony czas

Książka napisana z perspektywy Kozaka, więc na perypetie RRX trzeba tu patrzeć przez palce. Inspirująca, bo pokazuje jak nie prowadzić biznesu. Przyjemna, bo opowiada o odlotach twórców z początku sceny hip-hop w Polsce . Hirek nie do końca sprawdza się jako lektor.
00
kingifaube

Nie oderwiesz się od lektury

Książka rozbudziła we mnie wspomnienia wspaniałych lat mojej młodości. Cieszę się, że postać Kozaka, została nieco „odczarowana”, mimo wszystko uważam, że najbardziej obnażona została postać Onara, który od lat tracił autentyczność.
00
gulczkwas12

Dobrze spędzony czas

Nie jest idealna. Troche za często się powtarza. Odczarowuje tych raperów - zwykłe chlopaki, a część to zwykli bandyci, a sam pan Kozak jak na tamte czasy to naprawde spoko gość ( o ile to wszystko prawda ;)
00

Popularność




22 kwietnia 2002, Stadion Dziesięciolecia, Warszawa

Telefon.

– Krzysiek, on włamał się do domu! Pani Lida cała się trzęsie. Sterroryzował ją nożem, chciał się dostać do studia.

Jestem na stadionie, sprzedajemy płyty.

– Co mam zrobić? Wzywać policję?

– Zwariowałaś? Nigdzie nie dzwoń. Zaraz będę.

Wracamy wkurwieni. Jestem z Borixonem. Patrzymy, nieproszony gość nadal kręci się przy podwórku. Podwórko jest duże, wyłożone betonowymi płytkami.

– Nic do mnie nie mów, ty kurwo! – Rzucam się z pięściami. Dzieci właśnie wróciły ze szkoły. Przerażone patrzą, jak tata z kimś się bije. Płacz. Krzyk. Krew. Upadam na krawężnik.

– Koniec imprezy, wypierdalać!

Pieniądze chowałem po kieszeniach. Zawsze miałem ich sporo. Nie, nie w plikach. W roladach.

To ja, Krzysztof Kozak. Jestem jednym z pierwszych polskich rapowych wydawców. Pionierem. Geniuszem sprzedającym warzywa na straganie i zamieniającym płyty w złoto. Trenerem przygotowującym zawodników do wejścia na ring. Gdyby nie ja, Latkowski nie nakręciłby Blokersów, a kilku raperów nie dostałoby Fryderyka.

Kiedyś wydawał największe gwiazdy, dziś jeździ boltem – tak zatytułowano ostatni wywiad, jakiego udzieliłem. A doskonale pamiętam, jak turlaliśmy się taksą na koncerty…

Media boją się ze mną rozmawiać. Dla wielu jestem tym nieuczciwym wydawcą, który okradł Paktofonikę. Po premierze filmu żona omal nie rzuciła mi na stół papierów rozwodowych. Byłem w kinie z nią i czternastoletnią wówczas córką. Zobaczyły na ekranie moją postać jako otoczonego prostytutkami gangstera, który o mały włos nie rozjechał Magika. Według Rahima miałem grozić Fokusowi, że zakopię go w lesie. Zastraszać ich w studiu, znęcać się nad nimi psychicznie. Nie byłem w stanie tego spokojnie oglądać, zacząłem głośno krzyczeć i kląć.

To nie byłem ja. Choć nie jestem święty. Kochając żonę, potrafiłem kochać trzy inne kobiety.

Mój dom. Moje studio. Moje wszystko

***

Raperów traktowałem jak członków rodziny. A koks i alkohol – jako rodzaj służbowej diety. Stworzyłem RRX, czyli najbardziej hardkorową wytwórnię w historii. Zanim zostałem wywieziony do lasu, zanim oskarżono mnie o morderstwo i terroryzm, skończyłem szkołę muzyczną. To u mnie swoje kariery zaczynali Sokół, Peja, Chada, Borixon i Tede. W studiu Pih wypisał na ścianie nasze priorytety. Nie było tam: „nie zaciągać długów”. Nie było: „opłacać na czas rachunki”, „kupić sobie dom”. Było za to: „dobrze zjeść”, „wciągnąć”, „zaruchać”. I „robić rap”. Czyli tak naprawdę – żyć tu i teraz.

Dla nas najważniejszy był rap. Rap i dobre samopoczucie. Raperzy, przebywając ze mną, uczyli się życia. To, o czym potem nawijali w kawałkach, było jego częścią. Policja zatrzymuje mnie i Tedego, a my wąchamy koks. Wychodzimy z domu, a na podjeździe motor i trzy samochody. „To którym dzisiaj?”. Ludzie na nasze auta patrzyli tak, jak dzisiaj patrzy się na lambo.

Od wydmuszek po jajkach w studiu, przez after party z pogranicza hard porno i totalnej libacji, do szalonych trzech lat, przez które na zawsze przylgnęło do nas określenie „narkomańsko-pijacka bohema”.

RRX to była jazda bez trzymanki. Ale miałem też swoje zasady. Bezwzględny, szalony, a dla raperów jak ojciec. Przede wszystkim bądź w porządku wobec swojego ziomka. Sztywniutko i bez żadnej współpracy z policją. Nigdy nie dopuszczałem do tego, żeby w moim towarzystwie obrażany był ktoś z mojej załogi. A kiedy w jednym studiu spotykają się ludzie z różnych stron Polski, z różnych rapowych nurtów, może nastąpić wybuch. Nawet ci, którzy tonęli w nielegalnych interesach, dostawali szansę na znalezienie u mnie alternatywy. Rozwijaliśmy się trzy razy szybciej niż cała scena. Robiliśmy jednocześnie wiele różnych projektów. I w tym wszystkim cały czas była ewolucja flow, spojrzenia na świat. Bez cenzury, bez zabawy w oszczędzanie.

Kasę z płyt dzieliliśmy na trzy równe części. Pierwsza była dla mnie, druga dla artysty, a trzecia wspólna – na świętowanie sukcesu i rozrywkowe życie wytwórni. Pieniądze nie przedstawiały dla nas jakiejś wielkiej wartości. To było po prostu coś, co pozwalało nam egzystować. Całe przedsięwzięcie pod kryptonimem RRX polegało na wydawaniu hajsu, robieniu i – w wolnych chwilach – sprzedawaniu rapu. Rapu, który wyrażał nasze życie.

Byliśmy poetami uprawiającymi sporty ekstremalne. Jak ci zajebiści amerykańscy raperzy, którzy potrafią zrobić w miesiąc sto milionów wyświetleń, po czym łamią warunki zwolnienia i wracają do puchy. Systematyczni, ale i szaleni.

Dzisiaj dziękuję Bogu, że w Polsce jest ograniczony dostęp do broni. Bo zabiłbym co najmniej piętnaście osób. Bo już dawno bym siedział. Bo nigdy nie wiedziałem, jak zachowam się w danej sytuacji. Nieprzewidywalność chlebem powszednim.

Wóda z gwinta, spadająca opona, uciekanie z balkonu na balkon przed wrogami, chodzenie po szkle. Przekupywanie płytami policji, palenie pieniędzy na scenie, zlecenie zabójstwa… I tak aż do wypadku, po którym polski hip-hop nie był już taki sam. Nie był już taki sam dla mnie.

Od tamtych wydarzeń minęło wystarczająco dużo czasu, a o RRX krąży zbyt wiele mitów i legend. Raperzy mówią dużo, a jeszcze więcej nie pamiętają. Nie chcą pamiętać. Tak jest wygodniej. Nawet jeżeli dokładnie śledziłeś nasze losy, nie masz pojęcia o większości tego, co się działo.

Ja mogę nie wiedzieć, co było wczoraj – pięć, trzydzieści pięć lat temu – ale tę historię znam w najdrobniejszych szczegółach.

Opowiem Wam o trzech latach hardkoru, który niejednemu odkręciłby głowę.

22 kwietnia 2002, Szpital Chirurgii Urazowej, Warszawa

W izbie przyjęć trzeba było bardzo długo czekać.

– Kozak Krzysztof – wyczytała pielęgniarka. Powtórzyła. Znowu. – Nie ma go?

Szukają.

– Nie ma go nigdzie.

Wyskoczyłem przez okno albo uciekłem bocznym wejściem, nie pamiętam. Na pewno wskoczyłem w taksówkę. Dom. Studio. Ból. Cięcie.

Katowice nocą

Właściwie to nie było mnie często. Jak gdzieś pojechałem, to znikałem. Nawet na kilka dni. Aga najbardziej denerwowała się, jak nie było ze mną żadnego kontaktu. Kontaktu przez nikogo. To kobiety irytuje najbardziej. A tak jest, jak lądujesz na izbie czy na dołku. Żadnych informacji. Zero. „A gdzie tata?” „Mamo, a gdzie tata?” „Nie wiem”.

Wielkanoc. Taką zgotowałem rodzinie Wielką Sobotę. „Martwią się żony, płaczą dziewczyny, a my nie wiemy, kiedy wrócimy”. Zaraz? Jutro? Za cztery dni? Wyglądające za mną dzieci, zdezorientowana żona. Szli ze święconką, a ja byłem na dołku w Katowicach. Co zrobić. Rodzina czeka, a ojciec tak zabiegany, że nie wiadomo, kiedy wróci. Gdzieś tam sobie płynął czas, a my robiliśmy rapowe gówno.

Jak święcili te jajka, to prawdopodobnie wciąż siedziałem w puszce. „Gdzie tata?” Taty wciąż nie ma. Nie ma, bo była impreza. Imieniny DJ-a Anioła. W każdym razie przyjaciele z Katowic zaprosili nas na Śląsk.

Wyjechaliśmy dwa dni przed święconką. Mieliśmy wrócić właśnie w sobotę. Ale okazało się, że to wyjazd z przygodami, jeden z wielu. Poszukiwacze zaginionej grudy, czyli ja, Borixon, Tede i Kleif, ruszyli beemką 535 z Warszawy. Najpierw, żeby zagrać koncert w Gliwicach. Wtedy Gibon Skład nagrywał u IGS-a.

Siedzieliśmy w samochodzie pod klubem. W środku razem ze mną był lokalny i bardzo znany artysta. Posypałem ziomkowi. Na płycie kompaktowej rozkruszyłem tłuste węgorze. Borixon nas przyciął:

– Co kurwa, następnego rapera chcesz koksem kupić? He, he, he.

Borja mnie rozszyfrował. Wstyd mi było cokolwiek zaproponować. Ale że na wyjazd wzięliśmy dyszkę tematu, to i tak wreszcie świętowałem z każdym. „Baunsuj w Europie, baunsuj na świecie, baunsuj na Marsie, gdziekolwiek chcecie”. Joł. Wąchałem z każdym. „To jest zagłębie hip-hopu – Katowice. A to, czego słuchasz, to Alchemia”. Najebany Joka coś do mnie kwiczał. Pamiętam jak przez mgłę, że w pomieszczeniu obok śpiewał: „Plusss i minus to jedyne…!”. Pijacki bełkot. Nie reagowałem. Siedzieliśmy i wąchaliśmy przed klubem. Wreszcie też poszedłem najebać się wódką. Ostatnią grudę wcisnąłem w spodnie. Southpole, z takimi ozdobnymi zamkami na kolanach. Sama końcówka, z półtora grama.

Jak wyszliśmy z imprezy, to już mieliśmy grubą fazę. Jajonasz mówi:

– Chcesz zobaczyć, jak się Katowice bawią? To pokażę ci, jak się Katowice bawią.

Wywracanie maluchów na plecy. Pięciu, sześciu. A może jedenastu? Zawsze wydawało mi się, że tych maluchów było w chuj dużo. To była stara dzielnica, taki klub jakieś cztery kilometry od centrum. Maluchy, duże fiaty, polonezy. Żadnego nowatorstwa. Nasza beemka bardzo dobrze się prezentowała.

– To co, chcesz zobaczyć, jak się Katowice bawią?

– Chcę.

– No to patrz.

Podchodzili do malucha. Bujali, bujali i bujali… i na grzbiet. I następny. Wszyscy: „Uaaa!”. Patrzyłem i dopingowałem. Następnego na dach. I następnego! Latające, obracające się fiaty. Było bardzo wesoło, takie tam mieli zabawy. I jeszcze raz! To nie trwało pięciu godzin, wszystkie robione były sprawnie. Ale ostatni maluch został wypierdolony przy właścicielu. Na zegarze trzecia czterdzieści. Facet stał przy kamienicy, palił papierosa. To przeważyło. Akcja nabierała tempa. Jak jechaliśmy tramwajami dalej się bawić, to w centrum czekała już na nas policja. Na miejscu siedem radiowozów. W tym tramwaju jeden typ ściągnął spodnie i biegał z fujarą na wierzchu. Byłem w szoku. Taki miał styl, chory człowiek. Krążyły historie, że na imprezie nasrał komuś do łóżka. Teraz zawinęli nas wszystkich na sankcję.

Izba wytrzeźwień, a następnego dnia przesłuchania. Każdy mówił co innego! Nikt nie wiedział co, gdzie i jak! No po prostu tak się chłopaki bawili, pozdrawiam Katowice! Po prostu wszyscy byliśmy za bardzo pijani. Pamiętam, że Joka też trafił wtedy na izbę. Była nas czternastka. Przesłuchanie. Ja i ekipa z Katowic, bo Tede z Borixonem jako Gib Gibon siedzieli i nawijali u IGS-a.

To jest płyta Alchemia, a Igor nas nagrywa po cichaczu i ściemnia.

Chyba ze dwa utwory powstały, jak siedziałem.

Wszystko tutaj widzę na zielono

Chyba zawdzięczam to gib gib gibonom (…)

Sprawdź teraz Kleifa, niepotrzebna przerwa

Przy mikrofonie tak jak przy gibonie

Chłopaki są tutaj, teraz nie w Schronie

tylko na wyjeździe (…)

Wczoraj była sobota, odwalona robota

Bo nie wyszedł ten jeden, co miał przyjść, wyjść…

Dostał chyba w ryj1.

Wtedy siedziałem z takim typem w celi. Musiałem być sztywny, nie?

– Widzisz ten lufcik?

Patrzę, jest taki wywietrznik wysoko pod sufitem.

– To tamtędy grypsy przechodzą.

– Tak??

Jak przynieśli nam chleb ze smalcem, to mówi do mnie:

– Eee… Tam na oknie leży nóż. To daj, sobie rozsmarujemy.

Wstałem, szukam tego noża. A on w śmiech. Wkrętka. Albo:

– Przesuń krzesło.

Kiedy te taborety były stabilne, skręcone z prętów i przytwierdzone do podłogi.

Typ zaczął mnie uczyć gadać na witach.

Ale nie miał na to za dużo czasu, bo po czterdziestu czterech godzinach opuściliśmy areszt: KNT RRX Szef i kilkunastoosobowa ekipa. Organizator imprezy załatwił pieniądze i wszystkich nas wykupił. W jaki sposób? Załatwił namiary na pokrzywdzonych. DJ Anioł był zawsze nieźle ogarnięty. Z tego, co wiem, później poszedł na nieprzewidziany, dosyć długi urlop. To charakterny koleżka. Ale najpierw nas wyciągnął. Dotarł do właścicieli maluchów, zapłacił za straty i wszyscy wycofali oskarżenia. Dziś mało takich ludzi, a wtedy to była norma.

Joł. Nie braknie mi patentów na to

Żeby zrobić z baunsu hardkor2.

Jak wyszedłem z puchy, to chłopaki wciąż freestylowali.

Cały czas palą się giboniki

Niektórzy mówią, że jesteśmy freaki (…)

Ja cały czas jadę ze składem swym, cały czas wciągam ten dym (…)

Chcesz jechać wolniej, to zwolnij (…)

Zielona fura, w środku biała skóra

Chcesz? Zajaramy sobie giboniura3.

Igor miał w szafie kilka krzaków. Lampy dawały radę.

Pal mnie – mówi do mnie gandzia (…)

Bo to jest Gib Gibon, który teraz do was strzela

Lansujemy się, chociaż jeszcze nie Rockefeela

Chociaż jeszcze nie na alufelach

(…) Kaszlę, nie odpierdalajta. Nie lubią nas tam?

Aj tam! Patrz, coś mi się tutaj majta

To mój zajebisty srebrny kajdan4.

Wytrzeźwiałka, potem areszt. Mimo że byłem przeszukiwany, to nikt nie znalazł przy mnie wielkiej grudy. Pamiętacie, tej końcówki, którą wcisnąłem w spodnie. Płytka, centymetrowa kieszeń. Tak naprawdę wyglądała jak sam zamek. Kiedy po przyjściu do Igora odsunąłem go i wyciągnąłem dużą kulkę, wszyscy się ucieszyli. Ona nie była już biała. Była obślizgła, trochę się kleiła. Podgrzewaliśmy ją w kuchni na talerzu, żeby potem rozkruszyć.

A oni cały czas nagrywali.

Zawsze lubiliśmy Katowice. Zdecydowanie. Jak tam jechaliśmy, to było dla nas święto.

Pół roku później miałem już gotową Alchemię. I właśnie z Alchemią IGS-a i pierwszym solo Pęka wróciliśmy z TDF-em na Śląsk.

Grudzień, dziewięć dni po rocznicy stanu wojennego. Jedziemy z Jackiem po pieniądze za płyty. My mamy towar, a oni becel. Zawieźliśmy je, wzięliśmy grube siano.

Wracamy. Mamy gotówkę i pół torby koksu. Trzecia nad ranem. Jest zjazd, parking. Niechcący wjeżdżamy pod prąd. Zatrzymujemy się na drodze równoległej do głównej. Rozkruszamy wszystko na frisbee. Już mieliśmy wciągać, kiedy w tylnym lusterku 4runnera pojawiły się policyjne światła. Słychać krótki, charakterystyczny sygnał dźwiękowy „iłu, iłu”. Wszystko wylądowało na podłodze. Na tego 4runnera odkładałem Jackowi przez sześć czy osiem miesięcy. Chciał terenówkę za S.P.O.R.T.S.P.O.R.T., na którym pojawił się kawałek Mróz.

Przypał. On chwilę wcześniej rozsypał

Ustawa działa, penitencjał, trzy lata, lipa

Paranoja, opuścić pojazd czy czekać?

Aż psy zaczną szczekać, hauuu!

Dzięki Bogu rozkruszył w miał

To co miał. A pies przy drzwiach już stał

Myślę teraz. Podchodzę do transportera

Ten patrzy na mnie, drugi drzwi otwiera

Wyglądam na rapera, co? Nie pasuje do 4runnera

Mimo to, „dokumenty”

„Proszę, wszystko się zgadza. Daj pan spokój, panie władza”

Tamten do bagażnika łeb wsadzać chce. „Co pan tam ma?”

„Kilka CD”

„Czy pan wie, że za stanie pojazdu dwa metry za znakiem »zakaz wjazdu« ma pan trzysta karę, punktów parę? Rozumiesz pan, to trzy bańki na stare”

Przekalkulowałem – półtorej w blacie

Mówię: „Panowie, litości nie znacie?

Co, dogadacie się ze mną na punkty?

Kumacie, nie chcę w święta być smutny”

Ten większy spojrzał mi prosto w oczy

Pies człowieczeństwem mnie zaskoczył

Ta historia kończy się na tym

Powiedział: „Za duży mróz na mandaty”5.

Raper to zawód podwyższonego ryzyka z elementami często pojawiającego się farta.

Kozak wydawca

Abradab na trzeciej płycie Kalibra nawijał o zdradliwej wenie. Że raz jest, a innym razem jej nie ma. W RRX nie rozmawiało się o wenie. Przebywanie ze mną powodowało wiele różnych sytuacji. To dawało moim zawodnikom tematy do życia i rapu.

Wena? Ambicje? Takie rzeczy wynikają z książkowego podejścia. Tu musimy rozgraniczyć emocjonalne działanie od planowania i perfekcjonizmu. Większość moich zawodników to nie były osoby opowiadające: „O, planuję to i to”. Oni wyrażali się w tekstach. 

Mówi się, że bezkompromisowo najlepszym filmem o hip-hopie jest Straight Outta Compton. Jak oglądałem, to cały się trząsłem. Tak jak u nas, kurwa! Dokładnie było tak samo! A przecież nie mieliśmy kontaktu ze Stanami. Nie mogliśmy wiedzieć, jak oni się zachowują. Zrobiliśmy to w Polsce. Naturalnie, bez żadnego wzornika. Na żywca.

Po prostu żyliśmy. Muzyką i tym wszystkim, co się wokół niej działo.

Większość naszych przeżyć była opisana w numerach. Funkcjonowanie w tak zwartej grupie, muzyczne wkrętki, różne szalone akcje, balety – to wszystko pomagało chłopakom być lepszymi raperami. 

***

Dla mnie dzień zaczynał się od wizyty w hurtowni. Sobota. Jadę, opierniczam po tysiąc, dwa tysiące płyt i mam pieniądze na ruchy. Kilka, kilkanaście, czasem kilkadziesiąt tauzenów.

Większość czasu spędzałem w studiu. Codziennie, nawet po szesnaście godzin. W domu, gdzie mieszkał Borixon, gdzie nocowali chłopaki z Kielc. Gdzie non stop przewijało się wiele osób.

Legendarne Studio Schron mieściło się w jednopiętrowym domu na Ursusie. Kadłubka 13. Wąski wjazd, furtka i kawałek placu, na którym dało się upchnąć kilka samochodów. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć… Sześć schodków. Wysoki parter, a na nim kuchnia, kibel z kabiną prysznicową wyłożony PRL-owskimi kafelkami, duży salon i pokój. Na górze cztery sypialnie. Jedna z wielkim łóżkiem z różową pościelą. Kiedyś zgona zaliczyli tam Borixon i Tede. Zwykle ten pokój z różową pościelą stał pusty, a raperzy – poza studiem – mieli wstęp tylko do kibla. To pierwsze piętro było świętością, jakby pod prądem, jak ktoś się złapał klamki, to od razu był spalony. Wielka łazienka, a na wysokości sypialni mojej i Agi – schody. Nasz pokój był w rogu. Bezpośrednio pod spodem znajdował się salon, a jeszcze niżej była większa część studia. Mogliśmy się porozumiewać morse’em. Rury klasyczne, metalowe – wystarczyło przewiercić się przez ścianę, zrobić dziurkę i zapukać. To właśnie stąd historia, że koks posypany. Borixon pukał, a ja mogłem to słyszeć, chociaż byłem dwa piętra wyżej. Borixon z dołu wzywa, że koks posypany. Za którymś razem usłyszałem huki, wrzaski Tomka i Radka. Skakali po dachu passata kombi w kolorze yellow i darli ryja jak poparzeni. Cieszyli się, że udało im się spławić policję. Ze Schronu widziałbym tylko koła tego passata.

Studio miało tylne wejście i zakratowane okno. Tylko kilka jego centymetrów wychodziło na powierzchnię – widać było głównie bramę. To była właściwie suteryna, czyli takie półpiętro. Na ścianie tarcza. Na stole świeczki z Tesco. Kanapa. Szafka ze złotym zegarkiem. Na niej winyl Trzyha i zmasakrowana felga. Kabina. Moje biurko. DPS i kompresor Focusrite. Taki platinium, z zielonymi światełkami, którego teraz ma Tede.

Wejście z DPS-a szło do wieży. Jak do wzmacniacza włożyłeś słuchawki, to sygnał szedł tylko na nie. Sennheisery – najlepsze na świecie, audiofilskie za tysiaka. Mikrofon? Neumann U96. Wart pewnie i dziś z dziesięć koła. Tu Rahim w swojej książce nie kłamał. Sprzęt kupowałem zawsze, jak ja to mówię, z najgrubszej półki.

Nagrywki to świętość, a studio świątynia. W naszej obecna była przez cały czas masa wiernych, jedni dosłownie mijali się z drugimi. Wynajęcie chaty na Ursusie spowodowało, że wszystko dostawało petardy. Powstawało naraz kilkanaście płyt. Producenckie albumy Volta, poza tym Wspólnicy, Wzgórze Ya-Pa 3, Franek, V.E.T.O., Warszafski Deszcz, Szlachetne Gibony, Onar, Chada, Hammasy, 1z2, Pih… Co tam się działo! W jednym miejscu przewijało się około dwudziestu osób. To były szalone dwa lata, prawdziwa eksplozja. Wszystko było szybkie, bardzo szybkie. Trzysta–czterysta utworów, dziesięć tygodniowo, po dwa dziennie. Pełno ludzi dookoła, a ja w centrum tej galaktyki. Czułem się jak młody bóg. Byłem młodym bogiem z szatańskimi skłonnościami.

Wszystko zapisywane na Akai DPS. To dwunastośladowy, twardodyskowy rejestrator, gdzie na dwóch śladach wbijaliśmy muzykę, a wszystkie pozostałe pozwalały na zapisywanie poszczególnych ścieżek wokalnych. Na akaiu mieściło się po pięćdziesiąt–sześćdziesiąt utworów. To był nasz skarb.

Komputer miało wtedy niewiele osób.

Jednym ze szczęśliwych posiadaczy był Volt. Doskonale znał swoją profesję, wspólnie dokonywaliśmy cudów. Sebuś wpadał do studia bardzo rzadko. Wolałem jeździć do niego osobiście. Jak przyjeżdżałem, to paliliśmy wąsy. Uwielbiałem go odwiedzać. Brałem DPS-a i lądowałem na Gocławiu. Czasami na pokładzie razem ze mną pojawiał się jakiś załogant. Dziewczyna Volta świetnie rysowała – zawsze byłem zainteresowany jej twórczością. To ona stworzyła logo RRX. Talent Sebastiana był mocnym fundamentem mojego imperium. Nigdy nie mieliśmy konfliktu w sprawach wynagrodzenia. Płaciłem tak dobrze, jak dobrze on robił bity. To człowiek o dobrym sercu. I ja też chyba takie mam. Zgrywaliśmy wszystko po linii, a on potem to masterował. Przy samym miksie nie byłem, bo Sebek nigdy nie chciał, żeby ktokolwiek poznał jego patenty. Gdy zgrywał kawałki, rozmawialiśmy sobie na temat muzyki.

Budziłem szacunek wszędzie, gdzie się pojawiłem.

Jak Kozakowi się spodoba…

To ja wysłałem do studia Paktofonikę, Peję, Faziego. Miałem wydawać Molestę. Najpierw rozmawiałem i sprawdzałem cechy charakteru raperów – czy inwestowanie w tego człowieka ma w ogóle jakikolwiek sens. Wydawałem tylko płyty osób, którymi byłem zainteresowany. RRX to nie było studio nagrań z napisem: „Zapraszamy młodych raperów”. U nas było napisane, że robimy zajebisty rap. Nikt do mnie nie trafiał z ulicy – to ja tych ludzi szukałem i znajdowałem. Naginałem czasoprzestrzeń i manipulowałem okolicznościami. Dostrzegałem rzeczy niewidzialne. Słysząc męski wokal, przewidywałem jego brzmienie za kilka lat. Ja nie słyszę tego, co jest w tej chwili, słyszę to, co będzie. Nabór do mojej organizacji odbywał się instynktownie. Musieliśmy nadawać na zbliżonych falach. A ludzie z tylnego siedzenia nigdy nie będą profesjonalnymi kierowcami. Dlatego zawsze ja kierowałem. Spełniałem się jako poszukiwacz talentów. Czasem ktoś dał mi jakąś płytę, mówił: „Weź wydaj jego”. Ignorowałem to. Kiedy nie było internetu, słuchałem tego, co mówi podziemie. Gdy o kimś mówili w undergroundzie, to był pierwszy sygnał, że pojawia się ktoś ciekawy. Słuchałem tego, co opowiadają ludzie, zastanawiałem się długo, z kim chcę pracować. Ale przede wszystkim podświadomie czułem, kogo chciałbym mieć w swojej wytwórni. Ksywa „Kozak” nie wzięła się wyłącznie od nazwiska.

Kocham muzykę i odkąd pamiętam, mam doskonałe wyczucie rynku. Zaczynałem, kiedy ten hip-hopowy rynek w kraju tak naprawdę nie istniał.

Pamiętam taką scenę: Warszafski Deszcz gra koncert, dojeżdżam w trakcie. Zamiast wbić od razu na backstage, idę na koniec sali. Nasłuchuję i obserwuję publiczność. Ich reakcje, czy im to bangla, czy nie. Ze sceny nawijane były dwa albo trzy utwory. Teksty Tedego znali wszyscy, na pamięć. Powtarzali je, przeżywali. Natomiast gdy zaczynał rapować Numer, słuchacze tracili z nim kontakt przy czwartej czy piątej linijce, wypadali z rytmu. Ludzie nie radzili sobie z tekstami Pilaka. Dlatego właśnie nigdy nie myślałem o tym, żeby wydać jego solową płytę. Nawet to, że był przesympatycznym gościem, nie wpłynęło na moją decyzję. Siła Warszafskiego tkwiła w kolektywie. Solo bronił się Tede. Tylko on. Raper jest jak dobry komentator radiowy. Gdy słyszysz jego słowa, intuicyjnie stajesz się bohaterem historii. Przeżywasz emocje i czujesz każdy jego oddech.

RRX-owskie grille. Od lewej: ja, Pihu, Gracjan i Borys

***

Miałem wizję. Przychodzi weekend, a RRX gra jednocześnie w dziesięciu miastach. Każdy mój artysta w innej części Polski. Pihu w Katowicach, Tede w Bydgoszczy, Chada w Zielonej Górze, Wzgórze we Wrocławiu, ZIP Skład w Warszawie. To było marzenie, które mogłem spełnić, bo miałem monopol. Był wprawdzie Liroy, Kaliber. Byli Norbi, Yaro, Bolec, Kasa, Karramba. Ale RRX miał monopol, bo inni nie byli w stanie ogarnąć tego, co my. Oni robili bardzo dobre płyty. My – ponadczasowe.

Studio Schron

Dziwnym zbiegiem okoliczności w tym samym czasie konkurencyjne studio również nosiło nazwę Schron. Też znajdowało się w Warszawie. Nie mieliśmy żadnego kontaktu. W tamtym Schronie realizacją zajmowali się Waco i Majki. Gościły tam takie składy jak Molesta, Hemp Gru, ZIP-y. Nie wiem, kto jeszcze, bo po prostu nie mieliśmy przepływu informacji. Nikt nie miał do nikogo pretensji o nazwę. Były dwa studia nagrań i tyle.

Do mnie do studia najczęściej rano przychodziło WSP. Zależy, jak wstali. Jedenasta, dwunasta, pierwsza – dla mnie były to godzinny ranne. Juras, Radar, Zator i Damian zbierali się ze Śródmieścia i jechali pociągiem na stację PKP Gołąbki. Jak przyjeżdżali, to zawsze mieli po kilka browarków, jakąś lekką szamkę i w bonusie przygodę z drogi. Mieli wieczne spiny z kanarami. Czasem w biegu wyskakiwali z pociągu. No, to nie byli goście, którzy kupują bilet albo pokazują grzecznie dokumenty. Właściwie to dokumentów i tak nigdy ze sobą nie mieli. Czy w razie czego wyskakiwali przez okno? Tego nie wiem. Ale wyobrażam sobie, że jak konduktor wezwał sokistów i ci szli w ich kierunku, to chłopaki przelatywali na Włochach z ostatniego wagonu do pierwszego. Konduktor? Cyk, szybko, ukręcamy się. Albo się szarpiemy. Bo oni zawsze robili jakiś dym.

Znajomość z WSP zawdzięczam raperowi z zespołu JedenSiedem – Pihowi z Białegostoku. To byli ulicznicy w życiu, a wiadomo, jakie życie, taki rap. Teraz wyobraźcie sobie: ulicznicy zjawiają się w studiu i pierwsze co, to spotykają tam Borixona. Tomek czesze ostre baunsy, a oni ich słuchają. Powstawał projekt Hardkorowa Komercja, czyli HaKa, pewnie mieli zwałę z takiej muzy. Jak puszczaliśmy im nagrany dzień wcześniej kawałek albo teledysk na telewizorze, niby siedzieli cicho. Powiem szczerze, wiedziałem, że się podśmiechują, ale co tam. Uliczni i baunsowi raperzy w studiu. Nikt nikomu nie dokuczał, każdy robił swoje. Rano miałem czterech łobuzów, wjeżdżali i darli ryja. Łobuzów, którzy w tekstach nawijają, że przyszło im żyć w granicach państwa. Że ludzie żyją, żeby pić, i piją, żeby żyć. Że zarobiona może być jedynie firma krzak, a pieniędzy ciągle brak. I tak dalej.

Kabina była wyciszona gąbką. Zator, jak mu coś nie wychodziło, napierdalał w nią pięściami i kopał w drzwi. Jako realizator byłem precyzyjny i stanowczy. Klasyki polskiego rapu nie narodziły się w kilka godzin, roboty było dużo. Te sesje trwały po pięć–sześć godzin, a każdy utwór WSP nagrywany był łącznie z dziesięć. Łatwo policzyć, jak dużo czasu spędzali w Schronie.

Borixon mieszkał u mnie prawie dwa lata, więc chłopaki często budzili go swoim wjazdem. Trochę z nimi posiedział, a potem ruszał w miasto. Tu spotkał się z TDF-em, tu brał płyty i jechał je opierdolić po sklepach. Był już rozpoznawalny i przez to często trafiał na przypadkowy melanż.

– Stąd jedziesz do Rotundy, na Rotundzie wbijasz w każdy tramwaj w stronę placu Bankowego. Tylko nie w czwórkę. I tam wysiadasz dwa przystanki za placem.

Borixon cały czas przemieszczał się bardzo dynamicznie. Często, gdy ktoś nagrywał u mnie wieczorem, to Tomka nie było. Jeździł sobie imprezować i wracał najebany. Był duszą towarzystwa i człowiekiem, który umiał się wszędzie odnaleźć. Inteligentnym. Zresztą nie od dziś uważam, że łatwiej jest nauczyć rapera szkoły aktorskiej niż aktora rapu. Bo każdy raper jest trochę aktorem.

No dobra, WSP nie potrafiło grać. A Borixona nie dało się nie lubić. Zawsze było wesoło, głośno. Wspólnicy natomiast nawet nie próbowali zrozumieć przekazu Tedego. Jacek nadawał na innych falach. Mieszkał w tej samej dzielnicy, ale wychował się w innej atmosferze. To był megakontrast. Jedna wytwórnia, jedna dzielnica, ale jakże różne strony, jakże inne rapowe nurty. Dlatego spotykali się bardzo rzadko. Oni ulicznicy, dorastali w kamienicach – a on? Ojciec szef Kancelarii Sejmu, mama prawdziwa kobieta z klasą. Jak już Jacek przychodził do studia, to kręcili ryjem, patrzyli na niego spod oka. Nie podobał im się jego styl bycia, mimo to wiedzieli, że jest zajebistym raperem.

„A ty co taki na spiętych pośladach chodzisz?” Ogólnie raperzy uliczni – Molesta, ZIP-y – chodzili zawsze tacy spięci. Głowa w dół, sztywno. WSP było reprezentantem tej strony sceny. Nie utożsamialiśmy się z nimi, ale potrafiliśmy wspólnie dążyć do celu. Każdy chciał nagrywać, każdy chciał stworzyć płytę. Utrzymywanie się z robienia muzyki mogło zastąpić uliczny proceder. Wierzyłem, że tak będzie. Ja poświęcałem się każdej płycie, stwarzałem nowe perspektywy. Materiał WSP zapowiadał się dobrze. Cezary Ciszewski, dziennikarz i publicysta hip-hopowy, był pod wrażeniem ich ulicznego sznytu. Bujał się wraz z chłopakami po Śródmieściu, szponcił i zrealizował znakomity obraz do ich utworu Terra incognita. Z biegiem czasu materiał stał się klasykiem ulicznego rapu.

Do Wspólników dogrywał się Sokół, który był już wtedy współwłaścicielem Prosto. To konkurencyjna wytwórnia rapowa. Juras miał zajebiste relacje z Sokołem i to pewnie on zaprezentował mu gotowe utwory ekipy. Wojtek chciał za wszelką cenę mieć to w swojej wytwórni. Prawdopodobnie namawiał Jurasa na wydanie tego w Prosto. Płyta wyszła w RRX. Koniec tematu.

***

Ja więcej frajdy miałem z nagrywek w towarzystwie Jacka, Tomka i Adama, czyli Piha. W otoczeniu Gibon Składu, który bez przerwy nagrywał.

Pytasz się skąd Borixon się wziął?

On jest, kurwa, z Wielkiego Joł

On przemawia, teraz tak jest

Teraz będzie palił szelest6.

Zupełnie inny klimat, zupełnie inne podejście do życia.

Wiesz, co dzieje się z nami?

Napierdalamy, jesteśmy skuci blantami

Wiesz, wciągamy koks

Dobrze jest wciągać całą noc7.

(…)

A przywiozła nas tutaj…

Fiesta, fiesta8.

Fiestą jeździłem, fordem.

Fiesta, fiesta

Niebieska fiesta

Fiesta, fiesta

A teraz koksu kreska, joł!9

Słyszycie to? Czujecie ten luz?

Imprezka kręci się cały czas (…)

Tutaj chłopaki są i piją to

To jest mix, który nazywamy „Polska”

Pijemy go na naszego szefa rozkaz10

Czerwona wódka się leje, biały koks po stole szaleje. Joł!

To nie złodzieje, to nie gangsterzy

To Gibon Skład, który w siebie wierzy. Joł!

Kwiat młodzieży polskiej

A teraz robimy razem noskiem11.

To jest ten klimat!

Żyć szybko, kochać mocno, umrzeć młodo12.

***

Dla wielu słuchaczy taki rap to był szok, a co dopiero dla WSP. Dla chłopaków, którzy byli cały czas w ruchu, którzy przemieszczali się po centrum i walili fanty. Atmosferę towarzyszącą WSP odzwierciedla tekst Damiana.

Otwieram oczy, dzwonek dzwoni

Nikogo w domu nie ma, nikt nie otworzy

Rodzice w pracy, siostry w szkole

Leżę na koju, mam „WuJot”, bo tak wolę

Vis-à-vis Radaro otwiera

Teraz wiem, kto dzwonił i kto na klaciszy czeka

Elo Elfuego, elo bracie

Trzeba coś zarobić i jak wczoraj nachlać się

Edelmeister razy cztery

Łapię kuraż, gotowy na afery

Lamusy z Sorbony już tu nie przychodzą

Przykro im będzie, jeśli znowu zabłądzą

Pusto w kielni, lecz szybko to się zmienia

Trzeba zarobić, nie mam zwątpienia

Witamy w piekle. Krótka gadka, oklep

Jesteśmy u siebie, hajsu podklep

Pokaż telefon. Już mamy na ruchy

Żyje się raz, nie boję się puchy

Śmiechy, jaramy buchy

Dajemy w szyję. Cień kamienic nas okryje

Szukamy wrażeń, szukamy szczęścia

Nieraz chciałbym zapomnieć, lecz się nie da

Piję browar, obcinam dwóch bananów

W głowie zarobek, spontan bez planów

Skąd jesteś? Która godzina?

Fajny telefon miałeś, bo już go nie masz

Odpalamy wroty, meta na kortach

Cieszymy się, że żaden pies nas nie dopadł

Bułka, parówka i na fontannę

W spokoju się najarać i przeliczyć mannę

Dwa telefony i kilkaset złotych

Na dzisiaj nam wystarczy, nie pchamy się w kłopoty

Po co iść do roboty za marne pieniądze?

W chwilę zarobię tyle, co w dwa miesiące.

Ludzie wiedzą, że kradnę, z fantami latam

Sześć pięć na wadze, mi to wcale nie przeszkadza

(…)

Przepraszam, mamo, za łzy wylane

Nie wiesz, gdzie twój syn. Czy wróci nad ranem

Czy nikt nie powie, że już nie żyje

Okradł mafiosów i podcięli mu szyję13.

Chodziły plotki o pewnej kradzieży telefonu. Prawdy nie poznałem do dziś, każdy w temacie milczy. Na jakiejś domówce zginęły telefony. Wszystko poszło na jednego z chłopaków. Te plotki rozsiane w innym towarzystwie zamieniły się w grubą aferę. W tamtych czasach raperzy wyjaśniali się w utworach.

Takie było WSP. Teraz to pewnie tylko ich młodzieńcze wspomnienia, o których nie chcą mówić. Byli hałaśliwi i agresywni. Napady, rozboje. Złodziejstwo i przemoc przede wszystkim, ale nie gangsterka.

Właśnie o takich jak WSP nawijał Chada:

Tylko ulica i melanż wśród betonu

Wielcy bandyci złodzieje telefonów14.

SOUNDTRACK

1 Gib Gibon Skład, Lansuj się z Gibon Składem

2 Gib Gibon Skład, Lansuj się z Gibon Składem

3 Gib Gibon Skład, Lansuj się z Gibon Składem

4 Gib Gibon Skład, Lansuj się z Gibon Składem

5 Tede, Mróz (Panzerfast)

6 Gib Gibon Skład, Niebieska fiesta

7 Gib Gibon Skład, Niebieska fiesta

8 Gib Gibon Skład, Niebieska fiesta

9 Gib Gibon Skład, Niebieska fiesta

10 Gib Gibon Skład, Niebieska fiesta

11 Gib Gibon Skład, Niebieska fiesta

12 Gib Gibon Skład, Niebieska fiesta

13 Areczek PDG/Damian WSP, Brudy przeszłości

14 Chada, Ex przyjaciele

Za drinem drin, za kreską kreska. Perypetie hip-hopowej wytwórni RRX

Copyright © Krzysztof Kozak 2021

Copyright © Hubert Kęska 2021

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2021

Redakcja – Joanna Mika

Korekta – Magdalena Świerczek-Gryboś, Anna Strożek

Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc m

Okładka – Robert Siwy Wolkaniec

Fotografia na I stronie okładki – Robert Siwy Wolkaniec

Fotografie na IV stronie okładki – prywatne archiwum autorów

Autorzy i wydawca dołożyli wszelkich starań, by dotrzeć do wszystkich właścicieli i dysponentów praw autorskich do ilustracji zamieszczonych w książce. Osoby, których nie udało nam się ustalić, prosimy o kontakt z wydawnictwem.

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek

inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana

elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu

bez pisemnej zgody wydawcy.

Drogi Czytelniku,

niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.

Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.

Dziękujemy!

Ekipa Wydawnictwa SQN

Wydanie I, Kraków 2021

ISBN EPUB: 9788382100921ISBN MOBI: 9788382100914

Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:

Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa, Grzegorz Krzymianowski

Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka

Promocja: Piotr Stokłosa, Aldona Liszka, Szymon Gagatek, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Karolina Prewysz-Kwinto

Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga

E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Paweł Kasprowicz, Marcin Mendelski

Administracja: Klaudia Sater, Monika Kuzko

finanse: Karolina Żak, Honorata Nicpoń

Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak

www.wsqn.pl

www.sqnstore.pl

www.labotiga.pl