Z życia zdeklarowanej singielki - Małgorzata Ciechanowska - ebook + książka

Z życia zdeklarowanej singielki ebook

Małgorzata Ciechanowska

4,0

Opis

O tym, jak dojrzewa się do poważnych decyzji.

Izka pracuje w salonie sukien ślubnych. Choć mówi o sobie, że jest singielką z wyboru, skrycie marzy, że sama kiedyś założy jedną z tych pięknych kreacji, które ogląda na co dzień… Los jednak nieustannie rzuca jej kłody pod nogi i funduje przyspieszony kurs dorosłości. Nowe problemy, nowe role, nowe wyzwania. Bohaterka z dużą dawką dystansu, samokrytyki i humoru opisuje, jak potoczyło się jej życie. Przy okazji osobistego rachunku sumienia i rozliczania się z własną przeszłością Iza niezwykle błyskotliwie ocenia stan relacji międzyludzkich we współczesnym świecie. Czy bogatsza o trudne doświadczenia zdoła wreszcie wszystko sobie poukładać?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 198

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


1Parodia hip-hopowego teledysku

Leżę głową na jego klatce piersiowej, a on gładzi moje włosy. Najwidoczniej kiedy jest już po wszystkim, należy być czułym. Próbuję odwzajemnić jego pieszczotliwe gesty i palcami gładzę jego brzuch. Gwoli ścisłości: mógłby czasem pójść na siłownię, ale nie jestem wybrzydzającą kobietą i nigdy mu tego nie powiem.

– Gdy miałem dwadzieścia lat, to ty dopiero się urodziłaś – napomknął Karol.

Czyżby zebrało mu się na długie i niemęskie rozmowy? Podobno takie wyznania nie leżą w gestii mężczyzn. Ciśnie mi się na usta, żeby odpowiedzieć coś w stylu: „Więc skoro ja mam teraz dwadzieścia pięć lat, to istnieje prawdopodobieństwo, że mężczyzna, z którym wyląduję po czterdziestce w łóżku, właśnie się urodził?”, ale rzucam głupie:

– Musiałeś się na mnie długo naczekać, panie Karolu. – Głupie, bo nadal nie przeszliśmy na ty, albo raczej ja nie przeszłam, i głupie, bo to, co powiedziałam, jest oczywiste. Ale dzisiaj tak trzeba. W świecie realnym tak trzeba. Trzeba, żeby do czegoś dojść. Trzeba, żeby zaistnieć. Trzeba, bo „co ludzie powiedzą?”, a najlepiej, żeby nic nie mówili. Chociaż niektórzy mają na ten temat inne zdanie i lubią, kiedy się o nich mówi, nieważne co, ważne, że się w ogóle mówi.

– Warto było – wyszeptał i pocałował mnie w policzek. Znowu w policzek. Kiedy mężczyzna całuje w policzek, podświadomie nam za coś dziękuje. Kiedy całuje w czoło, daje nam poczucie bezpieczeństwa. Po rękach całuje, gdy chce nam okazać szacunek. Nam – kobietom. Moje czoło i dłonie nie noszą znamion pocałunków. Brak na nich męskiego DNA. Znalazłaby się jedynie ślina kota, który rano lizał moje dłonie. O dziwo, nie jest to mój kot. Nie jestem panną, która wieczorami na bujanym fotelu czesze swojego kota. Jestem dobrą duszyczką, która dokarmia przybłędy, a potem zbiera ochrzan od sąsiadów, którzy tych przybłęd nie cierpią. Nie pamiętam, czy myłam dłonie po kocim języku. A skoro już myślę o higienie, to czas na scenę niczym z amerykańskiego filmu. Jak wspomniałam, gdy jest już „po wszystkim”, trzeba udać się pod prysznic. Łapię za prześcieradło i dokładnie owijam je wokół swojego nagiego ciała. Zdaję sobie sprawę z tego, że przez ostatnią godzinę, przesadziłam, przez ostatnie trzydzieści minut widział mnie nagą, ale od teraz nie zobaczy nawet nagiej łydki! Tak jak w filmach przemykam na palcach do łazienki, starając się wyglądać jak najbardziej seksownie.

Awr! Zapomniałam wziąć jego koszuli – syczę do siebie przez zaciśnięte zęby, będąc już na miejscu. Cały scenariusz trzeba będzie powtórzyć przy najbliższej okazji. Następnym razem pamiętaj o tej cholernej koszuli – karcę samą siebie – i o płatkach do demakijażu, bo wyglądasz jak szop pracz – kończę w myślach, patrząc w lustro. Odkręcam ciepłą wodę i wkładam dłoń pod jej strumień. Zimna jak serce mojej matki – myślę i zabieram się za poszukiwanie jakiegokolwiek kremu i kawałka papieru toaletowego. Nie liczę na znalezienie wacików, w końcu mieszkanie należy do czterdziestopięcioletniego korporobaka, który do ostatniej soboty nie dotykał kobiecych piersi. Ach, przecież dotykał – piersi swojej idealnej matki, gdy był jeszcze niemowlęciem. Cholerny maminsynek! Nieważne. Na szczęście mamusia mieszka trzysta kilometrów stąd i nierefundowane leki na głupotę uszczuplają jej portfel, a to uniemożliwia odwiedzanie synusia. Ogarnij się, Izka. Za te docinki będziesz się smażyć w piekle.

Wyciągam z szafki krem i paczkę chusteczek higienicznych. Zmywam makijaż i wskakuję pod prysznic. To idealny moment, żeby dać sobie w twarz. Za bycie zbyt uległą. Za bycie zbyt posłuszną. Za bycie zbyt każdą. Na dłoń leję męski żel pod prysznic i obiecuję sobie, że uzupełnię tę łazienkę o kilka damskich niezbędników. Spłukuję z siebie pianę, ale nadal czuję zapach grejpfruta, drzewa sandałowego i domieszki tego taniego czegoś, co jest dodawane do wszystkich męskich perfum. Dopiero gdy umyłam włosy przypomniałam sobie o tym, że w tym cudownie wyposażonym mieszkaniu nie będzie nawet śladu po suszarce, nie wspominając o prostownicy. Blond loki będą pozostawione same sobie, a to zawsze źle wróży. Fryzura ułożona przez wiatr? Upodobnienie do rusałek? Toć to demoniczne istoty!

Owijam się ręcznikiem i wychodzę z łazienki. Drzwi prowadzą wprost do sypialni. Zbieram z podłogi swoją bieliznę i sukienkę. Znalazłam but, ale tylko jeden. Może drugi zgubiłam i przyniesie mi go książę z bajki? – zastanawiam się w myślach. A jednak nie. Znalazł się. Był pod łóżkiem. Nakładam na siebie koronkowe majtki, które kupiłam za swoją pierwszą wypłatę. Nie zapomnę jej do końca życia. Pozwoliła mi pozbyć się tych babcinych pantalonów i dżinsów, które były zszywane chyba w każdym miejscu. Stanik od Karola pozostawia wiele do życzenia. Jest niewygodny, a podróbka koronki gryzie pod biustem. Mój wybranek jest dusigroszem i jedyne, na co nie żałuje pieniędzy, to kwiaty… dla mamy. Powinnam z nim o tym porozmawiać. Wydał na biustonosz mniej niż ja na majtki – brzmi jak pocieszenie, że dobieranie sukni ślubnych przyszłym pannom młodym nie jest takim złym interesem. Tylko szefowa jest suką. W zasadzie klientki też nie najmilsze. Może gdyby salon miał niższe ceny, to odwiedzałyby go kobiety z różnych grup społecznych. Na takie luksusy mogą sobie pozwolić jedynie zamożne panie. Panie… damy! Czasem mam ochotę rzucić tę pracę i zostać striptizerką. Rozum szybko sprowadza mnie do parteru, a mózg przypomina, że nie umiem tańczyć i mam małe cycki. Dobrze, że co miesiąc rozpieszcza mnie przelew na konto. Pieniądze szybko przynoszą ulgę. Płakanie w ładnej biżuterii jest o wiele lepsze niż rozczulanie się nad swoim życiem w tramwaju z ostatnią złotówką w portfelu. Zapinam guziki sukienki i wchodzę do kuchni. Mokre włosy zmoczyły tył ubrania i zostawiają ślad na podłodze. Ale po widoku, jaki zastałam w kuchni, zrozumiałam, że scenariusz z amerykańskiego filmu nadal się rozgrywa.

– Zrobiłem ci jajecznicę, kochanie – powiedział, stojąc przy kuchence. „Kochanie”? Awansowałam. Byłam panią Izą, potem Izką, Izunią i wreszcie kochaniem.

– Mmm… wygląda pysznie – mruknęłam.

Poprawiłam plis sukienki i usiadłam przy stole. Promienie wpadające do mieszkania zza moich pleców oświetlają cały salon. Wszystko jest białe. Już nieraz zastanawiałam się, czy Karol jest pedantem, ale to, że mokry ślad, jaki zostawiłam, idąc do kuchni, nie został zauważony, stawia mnie w lepszym świetle niż dotychczas. Białe ściany, białe komody, biała sofa, biały włochaty dywan. Uroku dodają ciemne panele na podłodze. Gdyby nie one, czułabym się jak w psychiatryku, a tylko tego brakuje. Karol postawił przede mną talerz ze śniadaniem i kubek czarnej kawy. Kubek oczywiście też biały. Usiadł naprzeciw mnie, ale nie mogę mu spojrzeć w oczy. To nie przez wstyd. Właściwie to jedynym powodem, dla którego nie mogę tego zrobić, jest wazon z kwiatami. Od mamusi oczywiście. Zajmuje pół stołu! A co do jajecznicy – naprawdę jest pyszna.

Po śniadaniu Karol wkłada wszystko do zmywarki. Zmywarki! W mojej kawalerce jest zlew, i to jednokomorowy. Nie ma też pralkosuszarki. Za to jest pralka i kaloryfer w łazience. Czy ktoś jeszcze używa Frani?

– Gdy tylko wyschną mi włosy, będę uciekać do pracy – powiedziałam, wstając od stołu. – Dzisiaj pani Katarzyna przychodzi do salonu. Będzie szukać dla siebie sukni.

– Katarzyna? – Spojrzał na mnie pytająco.

– Sąsiadka szefowej. A szefowa na Seszelach… – westchnęłam.

– Mówiłaś o niej już dawno. Jeszcze nie znalazła kiecki?

– Ciężko znaleźć suknię na takie… kształty. Poniatowski z zamiłowania do podobnych sprzedawał Polskę. – Wytrzeszczyłam oczy, żeby zrozumiał powagę sytuacji.

– Ach, Kasieńka, Kasieńka – powiedział z uśmiechem Karol.

– Raczej Ka-ta-rzy-na. – Rozłożyłam ręce jak do podnoszenia ciężarów i zaczęłam stąpać niczym zawodnik sumo. Jak zawsze udało mi się rozbawić Karola swoimi tanimi i dziecięcymi żartami.

– A tak właściwie, chcesz suszarkę? – zapytał. A ja oskarżałam go o brak suszarki!

– No pewnie! – odparłam.

Poszłam za nim na korytarz. Otworzył wielką szafę z przesuwanymi drzwiami i z kosza na samej górze wyjął suszarkę. Tak jak się spodziewałam: jeden z najdroższych modeli. Reklama zapewniała, że suszy włosy najszybciej ze wszystkich urządzeń na rynku, że wygładza włosy, że nawiew nie powoduje rozdwajania końcówek, że włosy mają się nie puszyć. Szkoda, że ich nie przedłuża i nie farbuje. Fryzjerki stałyby się zbędne.Oj, potrafią być francami. Prosisz o ścięcie końcówek, a wychodzisz łysa! – przypominam sobie ostatnią wizytę. Od paru lat końcówki podcina mi siostra, a do fryzjera chodzę jedynie na zabiegi pielęgnacyjne. Oczywiście chodzę na nie od swojej pierwszej wypłaty. Suszę włosy przy lustrze w korytarzu i co jakiś czas zerkam na Karola. Próbuje dobrać najlepszy krawat do swojej idealnie białej koszuli. Jego buty stojące przy drzwiach jak zawsze są wypastowane na najwyższy połysk. Skarpetki w szufladzie? Poskładane i ułożone kolorystycznie. Czyli jednak pedant. Już się nie wyratujesz, Izka. Wiej i się nie zastanawiaj! – kołacze mi się w głowie.

Gdy już byłam gotowa do wyjścia, ubrałam sandały na koturnie i stanęłam przy drzwiach, trzymając klamkę. Z jednej strony chciałabym uciekać, bo związek z pedantem nie ma szans, jeśli druga połówka ma wielki bajzel w życiu, ale z drugiej strony… jego idealne życie i idealny wygląd potrafią podniecić. Przeciwieństwa się przyciągają, i to bardzo mocno!

– Miłej pracy, skarbie. Odezwij się wieczorem.

– Spokojnego dnia, ko… kochanie. – Udało mi się wykrztusić słowa, które zawsze chciałam powiedzieć. Pan Karol stał się kochaniem. Jak w filmach. Tych amerykańskich oczywiście.

Stanęłam przed windą i wcisnęłam przycisk. Jedną ręką poprawiam stanik, a drugą wyciągam telefon z torebki. Znów zapomniałam włączyć dźwięk. Na ekranie widnieje komunikat: „17 nieodebranych połączeń od: Papryczka”.

Papryczka to moja siostra. Zapisałam jej numer w ten sposób podczas jej wieczoru panieńskiego. Zaprosiła striptizera, który po pijaku zaczął wymyślać sprośne zabawy. Na końcu kazał jej zjeść papryczkę chili, którą przyczepił sobie do stringów. Wyglądała przezabawnie i, jak Boga kocham, nigdy nie widziałam jej w takiej scenerii. Zawsze zachowywała powagę i nigdy nie śmiała się w głos. Starała się być jak najbardziej kobieca, cokolwiek by to miało oznaczać. Dopasowane sukienki zakrywające ciało? Zajmowały ponad połowę zawartości jej szafy. Strój kąpielowy? Ostatni raz miała go na sobie chyba w podstawówce, gdy jeszcze biust nie dawał o sobie znać. Potem postawiła na dziewiczy styl życia. Dziewicą długo nie pobyła, ale dalej ubierała się jak zakonnica. Cicha woda brzegi rwie. Od feralnego wieczoru ze striptizerem została ochrzczona Papryczką. Wchodzę do windy, staję między mężczyzną w garniturze a kobietą w wielkim kapeluszu i wybieram numer siostry.

– Halo? Alicja? Słyszysz mnie? – Trzy krótkie sygnały uświadomiły mi, że w tej windzie nie ma zasięgu. Już nieraz się na tym złapałam.

Jestem więc zmuszona do słuchania rozmowy dwojga zamożnych ludzi. Z góry zakładam, że nie byłabym w stanie ich polubić. Niby nie ocenia się ludzi po wyglądzie, jak książek po okładce, ale wolę trzymać w ręku lektury, których obwoluty cieszą moje oczy. Emanowanie sztucznością nie cieszy chyba nikogo. Tylko artystów. Oni mogą sobie pozwolić na tandetę i nieautentyczność. Bo to sztuka, a sztuką może być wszystko.

– Musiałabym kupić nowe futro. W tym wyglądałabym zabawnie. Czarny mercedes i futro w lisiej rudości. Banał! – wykrzykuje kobieta w kapeluszu. Kobieta… dama! Ma niezwykle denerwujący, piskliwy głos.

Panicz w garniturze nie odpowiada i wygląda na mało zainteresowanego rozmową. Bez przerwy zagląda mi w dekolt, a ja przecież nic tam nie mam. Szukajcie, a znajdziecie – pomyślałam i uśmiechnęłam się do lustra w windzie. Wychodzę z budynku i łapię taksówkę.

– Na Słoneczną. Do salonu sukni ślubnych na rogu – mówię i rzucam torebkę na siedzenie. Wzrokiem szukam przystojniaka z windy.

Starsi mężczyźni mają w sobie niezwykły urok. Z wiekiem dostają takich ostrych rysów twarzy, choć w środku nadal są potulni jak baranki. W łóżku wychodzą z nich prawdziwe bestie, bo po dziesięciu latach z żoną u boku są wygłodniali jak dzikie koty. Kobiety po ślubie tracą wiarę w siebie. Jakby mężczyźni im ją zabierali. Biorą ślub z piękną księżniczką, a potem zastają wiedźmę, która straszy w każdym zamku.

Gdzie szukać winnych? Kobiety przez wieki i pokolenia nie mogą się wyzbyć dziwnych zachowań. Przed ślubem odbywa się tak zwany taniec godowy. Mężczyźni szastają pieniędzmi i pozwalają kobietom pławić się w luksusie. A one kupują sobie piękną bieliznę, dbają o figurę, włosy, paznokcie. Przed ślubem ludzie są królami życia. Młodzi bogowie. A kiedy wezmą ślub, zachowują się tak, jakby podpisali pakt z diabłem. Zmieniają się diametralnie, i to jest najgorsze. Wzięłam ślub, to będę nosić fartuch, babcine gacie, a włosy obetnę blisko głowy, żeby nie musieć ich układać. A faceci przesiadują przed telewizorem i znów pływają, ale już nie w luksusach, tylko w tłuszczu. Dlaczego tak się dzieje? Przecież ślub jest obietnicą czuwania przy drugiej osobie w zdrowiu i w chorobie, a nie deklaracją zmiany w jaskiniowca.

– Dla ślicznej panienki wszystko – mówi taksówkarz.

Komplementami można kupić każdą kobietę i ten kierowca doskonale o tym wie. Docieramy na miejsce, wysiadam z auta. Już po kilku krokach wdeptuję w psią kupę. Każde nieszczęście, jakie w tym mieście może się przydarzyć kobiecie, przydarza się właśnie mnie. Teraz nie tylko trawniki są dla psów. Ulice i chodniki to też ich toaleta. Wchodzę po kilku stopniach, wkładam klucz do zamka i otwieram drzwi salonu. Wpisuję kod do alarmu, a przed wejściem do środka ściągam buty. Nie chcę i nie mogę niczego wybrudzić. Ten salon, pomijając oczywiście mieszkanie Karola, to chyba najczystsze miejsce w tym mieście. Buty wkładam do zlewu i opłukuję ciepłą wodą. Potem wycieram je papierowym ręcznikiem i odkładam obok lady. Letnią sukienkę zmieniam na tę, którą zostawiła mi szefowa. Mała czarna sprawia, że wśród tych drogich sukien nawet ja wyglądam jak milion dolarów. Do tego czarne szpilki, które dodają mi kilka centymetrów. Nie mogę wyglądać jak dwudziestopięciolatka, tylko jak co najmniej trzydziestka, i to z dobrym pięćdziesięcioletnim stażem.

Podobno ufamy sprzedawczyni dopiero wtedy, gdy wygląda na dojrzałą. Ale czy dwudziestopięciolatka nie może być dojrzała? Czy osiemnastolatka nie może być dojrzała? W dzisiejszych czasach nawet jedenastolatka może być dojrzała. Może… Czasami musi. Życie doświadcza każdego. Nawet najmniejsze istoty i najmłodsze dzieci. Wchodząc na oddział onkologii, nie widzimy tylko dojrzałych ludzi, którzy są przygotowani na umieranie. Bo czy w ogóle można się przygotować na rychłą śmierć? Wchodzimy na oddział, a tam małe, kruche dzieci, które zmagają się z takim wyrokiem. Ale czy możemy być pewni, że umrą prędzej od nas samych?

Przed lustrem poprawiam swoje blond loczki i z torebki wyciągam flakonik perfum. Mam nadzieję, że uda mi się zakamuflować zapach męskiego żelu pod prysznic, no i tej nieszczęsnej kupy. Przekładam tabliczkę na drzwiach z „zamknięte” na „otwarte” i siadam za ladą. Podejrzewam, że nikt oprócz pani Katarzyny tu dziś nie zawita. Wyciągam gazetę i czekam, aż ten dzień minie. Oby jak najszybciej. Szanse na to marne, ale nadzieja matką głupich. Przez szklane witryny podglądam przechodniów. Gnają przed siebie bez opamiętania. Telefony w rękach. Nosy w gazetach. Cały dzień jak w zegarku. Po czym poznać, że zima odeszła w niepamięć? Ludzie przestali wyglądać jak zombie. W maju znów są delikatni i przede wszystkim nie stanowią dla siebie zagrożenia. Przy byle otarciu się o kogoś nie trzeba już obawiać się skrócenia o głowę. Teraz podczas takiego chodnikowego zderzenia może nas nawet zaskoczyć jakieś flirciarskie spojrzenie. Dla wiecznie niezadowolonych majowa pogoda nie będzie powodem do radości, ale są i tacy, którzy chętnie zmienią swój plan dnia dla takiego przelotnego spotkania. Dla nich to szansa na wymianę numerami telefonów i ciekawą znajomość. Dłuższą lub krótszą. Może i szybki seks w pobliskiej toalecie z nieznajomym nie brzmi poważnie, ale jest dość interesujący… albo chociaż intrygujący – dla mnie na pewno. Teraz muszę sobie wybić z głowy każdy taki flirt. Czas zmądrzeć i zostawić za sobą młodzieńcze wygłupy.

– Dzień dobry! – Kasieńka stanęła w drzwiach. Rudowłosa kuleczka w wysokich szpilkach i żółtej sukience z falbanami, które podwajały masę jej ciała.

– Ach! Pani Katarzyno! – Mam nadzieję, że nie wyczuwa mojej udawanej radości. – Czekałam na panią! – Opanuj się, Izka. Dzisiaj masz szansę sprzedać jedną z najdroższych sukni ślubnych. Nie spieprz tego. Ogarnij się. Oddychaj – powtarzam sobie w myślach.

– Mam nadzieję. Już dawno temu zapowiadałam swoje przyjście – odpowiada oschle. A nie mówiłam, że zadufany z niej babsztyl?

– Napije się pani kawy, herbaty albo wody?

– Wodę poproszę… Trochę dziwnie tutaj pachnie.

Jeszcze tego brakowało. Rzucam złowieszcze spojrzenie na buty leżące obok lady. Błagam. Nie róbcie mi tego! – krzyczę w myślach.

– Otworzę okno. Czasami do środka dostaje się zapach spalin albo czegoś równie nieprzyjemnego i miesza się z naszymi kadzidełkami – wymyślam coś na poczekaniu. – Ma pani jakieś szczególne wymagania dotyczące sukni? Wymarzony krój? Krótka? Długa? Prosta? Z koła? Śnieżnobiała czy kremowa? – zarzucam ją nerwowo pytaniami, niosąc szklankę wody. Liczę na szybką zmianę tematu. Zejdźmy już z wątku o brzydkich zapachach.

– Chciałabym coś ekstrawaganckiego. Gorset z kryształkami. Tiulowy dół. Chcę się czuć jak księżniczka.

W tym szczególnym dniu każda kobieta jest księżniczką. Nieważne, czy jest brzydka, czy ładna, czy jej suknia kosztowała kilka tysięcy, czy została kupiona w second-handzie na wagę. W tym dniu jest najpiękniejsza, najważniejsza i nikt nie ma prawa tego zniszczyć.

– Może Rina Cossack? Kolekcja z bieżącego roku. – Prezentuję suknię, która spełnia wymienione warunki.

O dziwo, najczęściej suknia, którą zobaczy się jako pierwszą, jest tą najodpowiedniejszą, ale dla pewności kobiety przymierzają setki innych. Tak było i tym razem. Na ciele Katarzynki zawiązałam chyba ze sto gorsetów. Chodziłam za nią po salonie i biegałam wokół niej z dużym lustrem. Usłyszała ode mnie same ochy i achy. Oczywiście, gdy było to konieczne, mówiłam jej, że niektóre modele ją najzwyczajniej pogrubiają. Ryzykowałam wtedy posadą. Ostatecznie i tak zdecydowała się na Rinę Cossack. Wspomniałam już o zasadzie pierwszej obejrzanej sukni?

Ciśnie mi się na język coś w rodzaju: „Dziękuję i obyśmy przy wybieraniu drugiej sukni się nigdy nie spotkały!”. Żegnam przyszłą pannę młodą i zamykając za nią drzwi, przekręcam tabliczkę na „zamknięte”.

Ściągam buty i rozpinam sukienkę. Przebieram się, zarzucam na siebie sweterek, związuję włosy w niedbały koczek i zamykam salon. Łapię taksówkę i wracam do domu. Mam ochotę na naleśniki z lodami i bitą śmietaną. Wchodzę do kamienicy. Przede mną wspinaczka na trzecie piętro. Schody skrzypią pod moimi butami. Podczas zdobywania kolejnych pięter zastanawiam się, czy ktokolwiek kiedykolwiek te schody wzmacniał lub naprawiał. Oby chociaż raz. Ta kamienica pamięta czasy Hitlera. W mieszkaniu rzucam torebkę na stolik i wchodzę do łazienki. Ściągam z siebie wszystko. Łącznie z tym niewygodnym stanikiem. Zakładam męską koszulę, którą kiedyś zostawił jeden z moich przyjaciół. „Przyjaciół”… tak ich nazywam. W pokoju wyciągam telefon i siadam na fotelu. Wybieram numer Papryczki:

– Kochana! Słyszysz mnie? – pytam, a raczej krzyczę jak opętana. Dziwne mam te nawyki. Nie żyjemy w średniowieczu, a to nie jest puszka na sznurku, tylko telefon. Czasami sama przed sobą czuję się jak idiotka.

– Dzwoniłaś do mnie dziś rano. Byłam u Karola, a później przyjmowałam Kasieńkę.

– Ach! Izuniu, czekałam aż oddzwonisz. Co tam u ciebie? Nie odzywałaś się chyba z tydzień.

– A długo by opowiadać, wiesz…

– Jak długo, to może wpadnę do ciebie w weekend? – Siostra przerwała mi energicznie. Gdzieś głęboko marzyłam, żeby to zaproponowała. Potrzebuję jej obecności. Wśród mężczyzn czuję się dobrze, ale po jakimś czasie jest obco. A kto zrozumie rozchwianą kobietę lepiej niż jej rodzona siostra?

– Świetnie! Borys zostanie z dziewczynkami?

– Ma wolne.

– To kupię wino! – Zaśmiałam się do słuchawki, jakby alkohol w moim domu był czymś zupełnie wyjątkowym. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. – Wiesz co, Aluś, ktoś puka, zadzwonię do ciebie rano. Trzymaj się.

– Pa, siostro! Grzecznie tam dzisiaj. Dbaj o siebie, proszę – powiedziała to tak czule, że naprawdę miałam ochotę zadbać o swoje szczęście.

W drodze do drzwi zakładam spodenki. Nie spodziewałam się gości. Może w ramach „dbania o siebie” powinnam założyć też pas cnoty?

– Cześć, kochanie. – Karol stał w drzwiach z butelką wina.

– Mówiłam ci już, że cię uwielbiam? – Uśmiechnęłam się. – Wchodź i…

Nie zdążyłam nawet dokończyć zdania, kiedy przycisnął mnie do ściany i zaczął całować po szyi. Całowanie po szyi i karku – jest na świecie kobieta, która tego nie lubi?

– Brakowało mi… – szepcze do mojego ucha – …twojego ciepłego ciała.

Rozpiął moją koszulę i ściągnął spodenki. Całuje mój dekolt, piersi, brzuch. Jest wyjątkowo delikatny. Dzisiaj dba o każdy szczegół. Slow seks daje więcej rozkoszy, niż przypuszczałam. Podejrzewam, że taki rodzaj zbliżenia lepiej sprawdza się w małżeńskim łożu, ale kuchenny blat też jest niczego sobie. Właściwie to po minucie strasznie ścierpłam i ból pleców odbierał mi przyjemność, ale chyba nie jesteśmy ze sobą jeszcze tak blisko, żeby w takim momencie ot tak przerwać. Po wszystkim znów leżeliśmy w łóżku, podobnie jak rano u niego. Gładzi moje włosy i zawija poszczególne loczki na swoje palce. Ja słucham bicia jego serca. Wali jak szalone. Wreszcie było jak w romantycznej opowieści, a nie jak w krótkim filmie pornograficznym. Chociaż długie porno z dobrą fabułą też nie jest najtragiczniejszym wyjściem.

– Masz piękne zielone oczy.

– Ale ja mam szare oczy. – Podniosłam głowę i spojrzałam na Karola. – Skąd wziąłeś zielone?

– Yhm… W tym świetle wydają się zielone – mówił dalej zmieszany. – Chyba będę powoli uciekał. Jutro muszę iść do biura.

I przestało być cudownie. Przyszedł. Bezczelnie wykorzystał. Bezczelnie, bo nie byłam w jego życiu jedyna. Tak przypuszczałam. Wątpię, żeby pomylił mój kolor oczu z oczami swojej matki. Okrutne, bo dla mnie był jedynym. Jeszcze niedawno był prawiczkiem, a po zasmakowaniu seksu stał się miastowym casanovą! Zerwałam się z łóżka i pozbierałam wszystkie jego rzeczy. Otworzyłam drzwi i krzyczałam najgłośniej, jak umiałam:

– Wynoś się! Nie chcę cię nigdy więcej widzieć! Jak mogłeś mi to zrobić, palancie?! – Krzyczałam „palancie”, ale miałam ochotę krzyczeć o wiele gorsze rzeczy. Jednak muszę pamiętać, że będę tutaj mieszkać przez większość swojego życia, a z sąsiadami jak z jajkiem. Jeden fałszywy ruch i pozostałości będzie można zbierać jedynie papierowym ręcznikiem.

– Kochanie, przestań. Pomyliłem się. Moja mama ma zielone. – Karol próbował się bronić. – Pewnie dlatego tak powiedziałem. Przepraszam.

– To się, do cholery, ożeń z własną matką! – fuknęłam.

Karol nie dbał o seksowne ubieranie się i pozostawianie dobrego wrażenia. Spłoszony wziął ode mnie swoje ciuchy i wyszedł z mieszkania. Nie dziwię się, że tak szybko uciekał. Wyglądałam jak wściekły kot, który ma ochotę wydrapać oczy swojemu właścicielowi. Tłumaczyłam sobie, że takie zachowanie u mężczyzny jest nie do zaakceptowania, ale tak bardzo potrzebowałam męskiej obecności, że byłabym w stanie mu to wybaczyć. Ale nie! Trzeba mieć jakieś zasady, nawet jeśli nie są one dla nas w obecnej chwili miłe. Poczerwieniała ze złości weszłam do łazienki i odkręciłam kran z ciepłą wodą. Kiedy tak stałam, zauważyłam butelkę wina zostawioną na stole. Wzięłam z kuchni lampkę i korkociąg. Z całym „zestawem zranionej kobiety” pomaszerowałam do wanny. Szkoda, że jest koniec miesiąca i nie kupiłam nawet głupich podgrzewaczy. Dopełniłyby tej smutnej atmosfery. Mogłabym wtedy włączyć przygnębiającą muzykę i upajać się swoim kolejnym życiowym niewypałem.

Leżę w wodzie i wyczekuję cudu. Wyrzuciłam go z mieszkania z hukiem, ale chciałabym, żeby się wrócił. Żeby powalczył. Chociaż chwilę. Żeby nie pomyślał, że nie jestem wyjątkowa i takich jak ja jest na pęczki. Nie oczekuję kwiatów. Nie oczekuję prezentu i obrączek. Chcę jego powrotu. Rozmowy w progu. Wyjaśnienia sprawy. Walki o moją uwagę. Chcę tylko cholernej bitwy o moje uczucia. Ale on… nie wraca. I nie wróci. Owinięta w ręcznik siedzę na brzegu wanny i dopijam resztę wina. Rozmazany obraz przed moimi oczami utrudnia mi dojście do łóżka, a co tu dopiero mówić o jego ścieleniu. Kładę się na takiej kanapie, jaką zastałam, i przykrywam się kocem. Niech już skończy się ten cholerny dzień.

Szewc bez butów chodzi, mechanik ma zepsuty samochód, fryzjerka kiepską fryzurę, a ja nigdy nie wezmę ślubu w żadnej z tych sukni – myślę sobie, dotykając koronkowego dekoltu Dubera, z rocznika bieżącego oczywiście.

– Iza! Dostajesz premię! Podwyżkę! Awans! – Do salonu wbiega zadowolona szefowa ze świeżą opalenizną.

– Rozumiem, że wakacje się udały?

– Nie o wakacjach mówię! Słuchaj… – Usiadła przy ladzie i wzięła łyk herbaty z mojego kubka. – Katarzyna była bardzo zadowolona. Zadowolona z obsługi, z sukni, ze wszystkiego! Opowiedziała o nas koleżankom. To kobiety znanych biznesmenów, posłów, szefów, no i całej reszty szych. Wiesz, co to znaczy?

– Że będzie niezły utarg? – pytam bez entuzjazmu. Naprawdę mnie to nudziło i kolejna rozmowa o finansach tylko pogorszyłaby moje samopoczucie.

– Utarg? Przeżyjemy rewolucję! Dzwoń do projektantów. Dzwoń do przedstawicieli. Trzeba zmienić towar – mówiła tak szybko, że nie nadążałam zapamiętywać swoich obowiązków. – Mają się tu pojawić same najdroższe suknie! Wszystko ma być z bieżącego rocznika. Dodatkowo nawiąż współpracę z jakimś drogim jubilerem, nieważne jakim. Najlepiej też ze sklepem obuwniczym! Ale pamiętaj, żadnych sieciówek! – Przeszyła mnie zabójczym spojrzeniem.

Otworzyłam kalendarz i spisałam wszystkie wizyty. Zapisałam też wymianę wyposażenia sklepu. Nawiązanie współprac. I pamiętaj, Izunia, żadnych sieciówek! Mam przecież cztery pary rąk, swojego sobowtóra i dobę, która ma czterdzieści osiem godzin. A pamięć? A pamięć oczywiście niezawodną. Jak ta kobieta radziła sobie z tym sklepem sama? Przecież to niemożliwe. Ona umie tylko wydawać pieniądze, a nie je zarabiać. Właściwie to nawet kasa, którą zainwestowała w ten biznes, nie była jej, tylko jej ojca.

– Co zrobisz ze swoją pensją? – Szefowa spogląda na mnie pytająco, a za chwilę dodaje: – I gdzie są moje buty? Za chwilę przyjdzie żona jednego posła. – Wymienia też w tym czasie moje obowiązki. Legenda głosi, że dwie półkule mamy po to, żeby jedna służyła nam do swobodnej rozmowy, a druga do pracy. U niektórych działa to równocześnie. Przynajmniej przy współpracy z Natalią jest to wymagane i nieuniknione.

– Buty są pod ladą, a pensję przeznaczę na remont mieszkania.

– Remont? Myślałam, że kupisz sobie samochód, jakiś złoty zestaw biżuterii. Ale remont?

– Moje mieszkanie wygląda okropnie. Pomaluję ściany, położę panele. Gumolit wygląda tragicznie i tandetnie. Zmienię płytki w łazience.

– Mój Boże! Izuniu, mogłaś wcześniej mówić. Dorzucę ci jeszcze na lodówkę i pralkę. Chyba nie masz Frani? – powiedziała to bardzo radośnie, a potem nawet wyjęła kopertę z pieniędzmi. A ja myślałam, że ktoś jeszcze używa Frani. Jak by na to nie patrzeć, to pralka się przyda.

Gdy na zapleczu zajrzałam do koperty i dostałam SMS-a z przelewem, który przyszedł na