Z zaświatów po sprawiedliwość - Zenon Jerzy Maron - ebook

Z zaświatów po sprawiedliwość ebook

Zenon Jerzy Maron

3,8

Opis

Basia i Rysiek są typowym młodym małżeństwem, zajętym zwykłymi codziennymi czynnościami i problemami – pracą, opieką nad psotnym synkiem Jędrusiem, przygotowaniami do remontu domu. Ich życie zostaje nagle jednak wywrócone do góry nogami za sprawą wybuchu gazu w garażu, który co prawda nie powoduje większych szkód, lecz ku zaskoczeniu wszystkich, odkrywa szkielet młodej kobiety, zamurowany w posadzce w latach, gdy zamieszkiwała tam babcia Ryszarda. Wkrótce wychodzi na jaw, dlaczego tak niechętnie wspomina on o swojej rodzinie…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 641

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (4 oceny)
1
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Zenon Jerzy Maron
Z zaświatów po sprawiedliwość
© Copyright by Zenon Jerzy Maron 2015
ISBN 978-83-7564-491-3
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Królestwo snów jest częścią Zaświatów. Nigdy nie lekceważ potęgitego, co się w nim dzieje.

Kristin Cast (z książki pt. Kuszona)

Prolog

Ojciec zniszczył mi dzieciństwo

Długo zastanawiałam się, czy opowiedzieć moje całe życie. Mamnadzieję, że tę historię przeczyta wiele młodych kobiet, dla których tobędzie ostrzeżenie, że często nie można ufać własnemu ojcu albowujkowi – napisała do nas w mailu Aneta, pochodząca spodolsztyńskiej wsi.

Mam 36 lat. Z wykształcenia jestem ogrodnikiem, ale nigdy niepracowałam. Przeszłam w życiu bardzo wiele. Moje dzieciństwowspominam miło, ale tylko do czasu. Miałam dziewięć czy dziesięć lat,gdy ojciec zaczął mnie dotykać i próbował całować. Nalewał mi winoi kazał pić. Powtarzał, że się wtedy rozluźnię. Przychodził do mnie dołazienki, gdy się kąpałam i mnie mył, a ja się tak strasznie bałam.Przychodził w nocy do mnie do łóżka i mnie dotykał. Trwało to dopókinie skończyłam podstawówki. Wakacje stały się moim największymkoszmarem. Ojciec postanowił wysłać matkę i rodzeństwo na parę dnido rodziny. Mnie kazał zostać, żebym mu gotowała. W pierwszą noc powyjeździe rodziny zgwałcił mnie dwa razy pod rząd. To się powtarzałoaż do powrotu rodziny. Potem robił to dwa, trzy razy w tygodniu. Gdypłakałam, że niech chcę, bił mnie gumowym szlauchem bardzo wielerazy. Spałam na dworze ze strachu przed biciem albo gwałtem.Najbardziej bałam się, jak wypił. Wtedy był bardzo brutalny.Zmuszał mnie wtedy do rzeczy, o których wolałabym nie mówić.Matka wiedziała, co się dzieje. Gdy miałam 18 lat, okazało się, żejestem z ojcem w ciąży. Załamałam się. Nie wiedziałam, corobić. Opowiedziałam o wszystkim mojej starszej siostrze, chociażdomyślałam się, że ona doskonale wie, co on mi robi. Zamiast mipomóc, powiedziała, żebym lepiej nikomu o tym nie mówiła,bo i tak nikt mi nie uwierzy. Ojciec gwałcił mnie nawet, gdybyłam w ciąży. Urodziłam syna i wtedy moja matka urządziła mipiekło na ziemi. Uważała, że puszczałam się i dlatego zaszłamw ciążę.

A ja za bardzo bałam się ojca, żeby powiedzieć prawdę. Zresztąwydaje mi się, że tak naprawdę matka wiedziała, co się dzieje. Możeteż się go bała. Po urodzeniu syna, ojciec nadal mnie gwałcił. Dwarazy próbowałam się otruć. Nie udało mi się. Oddałam dziecko dodomu dziecka. Gdy miałam 22 lata, poznałam o trzy lata starszegochłopaka. To był mój pierwszy mężczyzna w życiu. Okazał sięwspaniałym i wyrozumiałym człowiekiem. Bałam się powiedzieć o tymw domu, bo bałam się ojca. I słusznie. Kiedy się dowiedział, wpadłw szał zazdrości. Kazał mi skończyć tą znajomość. Wtedy pierwszy razw życiu sprzeciwiłam mu się, chociaż strach mnie paraliżował. Przymoim chłopaku czułam się bezpiecznie. Widziałam, że mniebardzo kocha, chociaż nie wiem, czy ja go tak naprawdę potrafiękochać. Pamiętam, jak się mnie kiedyś zapytał, czy się bojęwracać do domu. Chyba widział strach w moich oczach, gdy mnieodprowadzał.

Po roku znajomości zaszłam z moim chłopakiem w ciążę.Planowaliśmy ślub, ale on dostał pracę w Niemczech. Wyjechał, gdybyłam w czwartym miesiącu ciąży. Pomagał mi finansowo, alemusiałam nadal mieszkać z rodzicami. Urodziłam dziecko i wszystkojakoś się układało. Myślałam, że ojciec da mi wreszcie spokój, alepomyliłam się. Gdy moje dziecko skończyło półtora roku, moja matkaumarła nagle na serce. Ojciec oświadczył, że skoro matka nie żyje, tomuszę z nim żyć jak mąż i żona. Byłam przerażona. Nie wiedziałam,co robić. Nie miałam dokąd pójść. W nikim nie miałam oparcia. Pomiesiącu ojciec zgwałcił mnie dwa razy. Znowu okazało się, że jestemw ciąży. Świat mi się zawalił… Urodziłam to dziecko i od razuw szpitalu oddałam do adopcji. Nikomu nie powiedziałam, że byłamw ciąży. Mieszkałam w małej miejscowości. Bałam się, co będzie,jak się inni dowiedzą. Zaraz po tym zdarzeniu wyjechałam domojego chłopaka do Niemiec. Tam wzięliśmy ślub. Zdecydowałamsię powiedzieć mu, co się wydarzyło w domu. Wstrząsnęło tonim, ale mimo to chciał ze mną zostać. Jesteśmy już ponadosiem lat po ślubie. Wychowujemy dwoje naszych dzieci: synai córkę.

Odkąd pamiętam, mój dom rodzinny był radosny, pełen gości. Nikttak naprawdę nie wiedział, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami. Mójojciec jest uzdolniony i inteligentny. Nie rozumiem, jak człowiek, któryma takie zdolności do projektowania i konstruowania różnychurządzeń, mógł upaść tak nisko! Z ojcem nie utrzymuję kontaktu. Niechcę też wracać do Polski. Mam żal do bliskich i do ośrodkapomocy społecznej, bo mówiłam im o moim nieszczęściu. Ale niktnie chciał mi uwierzyć ani mi pomóc. Często zastanawiam się,dlaczego tyle złego mi się przytrafiło w życiu. Kiedyś chodziłam dokościoła, ale moja wiara w Boga wygasła. Bo jeżeli Bóg by istniał,nigdy by nie pozwolił mnie tak skrzywdzić. Strasznie ciężko jestmi z tym żyć, choć nie myślę o tym już tak dużo jak kiedyś.Czasami, jak kocham się z mężem, przypomina mi się to wszystkoi czuję obrzydzenie do samej siebie. Nie lubię, jak ktoś mniedotyka. Nie wiem, gdzie szukać pomocy, czy zgłosić sprawę dosądu.1

Agnieszka młoda internautka z wybrzeża. Opublikowaław Internecie 2011 r.

Byłam spokojną i wesołą dziewczynką, dopóki nie skończyłam 13lat. Wtedy to się zaczęło. Kiedy tylko zostawałam sam na samz ojcem, zaczynał mnie obmacywać, wkładał ręce pod ubranie. Gdyskończyłam 14 lat, nie było to już tylko obmacywanie, szedł na całość.Gwałcił mnie przy każdej okazji, gdy był ze mną sam na sam. Gdymama wyjeżdżała, robił to co noc. Nie mogłam o tym nikomupowiedzieć, bo się bałam. Zastraszał mnie. Przez całe wakacjemieszkaliśmy w domkach, ja musiałam spać z ojcem, bo mama spałaz moimi małymi siostrami. Robił to co noc, czasami udawałomi się udać, że mocno śpię albo że mam okres, choć to nie zawszeskutkowało, bo zaczął sprawdzać, czy mówię prawdę. Ale na drugidzień wyżywał się na mnie, krzyczał bez powodu, że ja nic nie robię,nic nie umiem itp. Robił ze mnie dziwkę, bo jak mi trzeba byłopieniędzy, to najpierw musiał mnie zgwałcić. Wyzywał mnie odk***, nieraz dostałam po twarzy od niego za to, że uciekłam z domu,nieraz musiałam nocować na polu. Nie mogłam nigdzie wychodzić.Jak już gdzieś szłam, to na 20.00 musiałam być z powrotem,a gdy przyszłam minutę później, drzwi miałam zamknięte. Niedawałam sobie z tym rady, moja psychika była coraz bardziejzjechana. I gdyby nie Piotrek, już by pewnie mnie nie było na tymświecie. Trwało to wszystko 5 lat. Gdy tylko skończyłam 18 lat,wyprowadziłam się do chłopaka. Piotrek był pierwszą osobą, którejo tym powiedziałam. Bratu wyznałam wszystko dopiero miesiąc temu,jak za dużo wypiłam. Kto choć raz to przeżył, wie, że chociażchce się o tym zapomnieć, to się nie da. Choć nie myśli sięo tym, to i tak to wraca. Tak już będzie do końca. Dziękujęmojemu kochanemu mężulkowi, że mnie stamtąd zabrał i że mniekocha.2

Rozdział I

Koniec wiosny, na niebie ciemne chmury, czuło się, że w powietrzu coś wisi. Rozdrażnienie Basi udzielało się Ryszardowi i małemu Andrzejowi, zwanemu przez rodziców Jędrusiem. Ukochany synek swojej mamusi, jak zwykle, jedząc na śniadanie płatki owsiane, pluł po ścianach tym, co mu nie smakowało, a tym razem otrębami. Potrawę tę babcia Janina nazywała herkulem rozgotowanym na mleku, w którym można było znaleźć jasne łupinki ziarna owsianego. Janina, matka Barbary, mieszkająca na wsi, od wczesnego dzieciństwa karmiła córkę taką papką, przekonując ją, że jest to najzdrowsze jedzenie dla małego dziecka. Teraz Barbara będąc matką Andrzeja, przekonywała go, że jedzenie otrąb poprawi jego samopoczucie, bo przechodząc przez brzuszek, będą go mile łaskotały.

– Jędrusiu – prosiła mama, – przecież ściany w naszej kuchni są upstrzone twoimi psotami. Sam zobacz, przecież nie może tak być, że za każdym razem, gdy jesz śniadanie, plujesz jak lama po ścianach.

– Mamusiu – glamiąc pełną buzią z bułką w środku, odezwał się syn – to mnie kłuje w zęby, nie mogę tego jeść, jak ci smakuje, to jedz sama – zaproponował.

– Rysiu, ty słyszysz? – zwróciła się do męża. – Coraz bardziej się buntuje przy jedzeniu. Wczoraj na kolację nie chciał zjeść kanapki z szynką, tylko wymyślił sobie naleśniki z dżemem.

– Zrobiłaś? – spytał Ryszard. – Sam bym na śniadanie zjadł, a nie tę owsiankę, nie dziwię się, że dziecko nie chce jeść. Może już nie wpychaj w niego, zjadł kanapki, trochę owsianki, to wystarczy.

– No dobrze, to resztę zostawię wam na jutro, bo z samego rana muszę pojechać do pracy, a ty jak mówiłeś, masz dyżur po południu.

– Zamieniłem się z Józkiem, bo mnie prosił, ale też muszę rano wyjść, bo mam zgłosić się do kadrowej i uzgodnić urlop na ten rok. Urlop z ubiegłego roku wykorzystałem, pomagając twojemu ojcu w polu, a obiecaliśmy małemu, że pojedziemy do Europa Park w Niemczech. Dlatego też kupiliśmy nowszy samochód i muszę ustalić datę urlopu. Ty też musisz u siebie zgłosić, że bierzemy urlop w lipcu, na wyjazd. Baśka – krzyknął – ustalisz u siebie?

– Ustalę. Muszę wyjść z samego rana, a ty odprowadzasz Jędrusia do przedszkola i jesteś wolny, możesz jechać do pracy. Prawda? – spojrzała na męża, czekając potwierdzenia.

– Dobra, załatwię to.

– Aha, jeszcze jedno. Nie wiem, co się dzieje w garażu. Pod moim samochodem podłoga jakby rosła. W ubiegłym roku zakleiłeś dziury, a teraz widzę, że pojawiły się ponownie. Nie wiesz dlaczego?

– Nie wiem. Przyjadę z Tadkiem, on się zna na murarce, to mi powinien podpowiedzieć, co się dzieje. Może woda ją wybrzusza?

– Wody to tam nie było, ale gdy wchodzę do garażu, to mam wrażenie jakby gdzieś ulatniał się gaz.

– Basiu, przecież w samochodzie nie montowaliśmy gazu, to skąd w garażu gaz? – zdziwił się Rysiek.

– Nie wiem, ale coś czuję. Powiem ci, że boję się, gdy tam wchodzę.

– No co ty. Możemy się zamienić, ja będę miał samochód w garażu, a ty będziesz swój trzymała pod wiatą. Odpowiada ci?

– Obiecywałeś, że dobudujesz drugi garaż na swój samochód.

– No, obiecywałem, ale Tadek nie ma czasu na takie drobne roboty. Jakby dom postawić, to tak, ale tylko garaż? Nie opłaci mu się.

– Kiedyś trzeba będzie rozbudować dom, to może wtedy garaż się dobuduje. Musimy tylko zebrać trochę pieniędzy.

– A nie możesz – zapytała Basia – pożyczyć od ojca?

– No co ty. Ojciec na państwowym siedzi, to nie ma za dużo pieniędzy, może ty swoich starych zapytasz, co?

– Moi dali to, co mieli – odpowiedziała. – Jak byliśmy u nich ostatnio, to tata mówił, że cienko u nich. Mogliśmy wziąć ten hektar łąki, co chcieli nam odpisać.

– No tak, a po cholerę mi podmokła łąka, której nie sprzedam, bo ciągle woda na niej stoi – rozzłościł się Rysiek. – Ani domu tam nie postawisz, ani żadnego pożytku poza pasieniem krów. Tylko mleko z tego dobre jest.

– No widzisz, coś dobrego jednak jest – stwierdziła Basia.

– Ale z mleka domu nie pobudujesz, a ten dom po babci już się sypie, trzeba remontować – podniósł głos – i skąd na to pieniądze?

– Tata – wtrącił się Jędruś – w skarbonce mam trochę pieniędzy, co mi dziadziuś dał, to dołożę.

– Jedz – zwrócił się do syna – nie pluj po ścianach, to nie trzeba będzie ich tak często odnawiać. Jak skończyłeś jedzenie, to idź i szykuj się do wyjazdu, bo czas na nas.

– Rysiu, miałam ci powiedzieć wcześniej, już trzecią noc śni mi się młoda dziewczyna, siedząca na jakimś kamieniu, i prosi mnie, żebym zabrała kamień, bo jej jest ciężko.

– Ale co, kamień ją przygniata?

– Nie, no właśnie nie, ona siedzi na kamieniu i mówi do mnie, że ją przygniata. Nie wiem, co to może być.

– Znajoma jakaś?

– Nie, nie znam jej i nigdy nie widziałam.

– Jak młoda, to może przyślij ją do mnie – roześmiał się Rysiek – tylko nie bądź zazdrosna.

– No co ty, jak ja jej powiem, żeby poszła do ciebie, przecież nie wiem, czy ona mnie zrozumie, bo na razie to z nią nie rozmawiałam. To ona do mnie mówiła, a ja się nie odzywałam, bo nie wiedziałam, co mam jej powiedzieć. Ale mogę jej powiedzieć, jak się mi jeszcze pokaże we śnie.

– Pogoń Jędrka, bo mi się spieszy. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.

– Jędruś – krzyknęła Basia – tata pyta, czy jesteś gotowy.

– Już idę, mamusiu. To co, mam dać pieniądze ze skarbonki? – zapytał.

– Na razie nie, jak tata będzie remontował dom, to wtedy mogą mu się przydać. No chodź już, bo tata się denerwuje. Ja ciebie odbiorę z przedszkola, to wstąpimy do Zosi i pobawisz się z Zuzanną. A teraz pa. – Przyciągnęła syna do siebie i mocno ucałowała, poprawiając mu czapkę na głowie. – Biegnij do taty, bo czeka na ciebie w samochodzie.

Jędruś wybiegł z domu, a Basia sprzątnęła ze stołu brudne talerze, włożyła je do zmywarki, zdjęła fartuch kuchenny i poszła do sypialni, gdzie na krześle miała przygotowaną sukienkę, jaką chciała założyć do pracy. Pracowała w dziale meblowym dużego supermarketu, oddalonego od domu o niecałe pięć kilometrów. Gdy potrzebowała coś załatwić, umawiała się z koleżankami, że w tygodniu, gdy Rysiek pracuje na drugą zmianę, ona odbiera Jędrusia z przedszkola po siedemnastej. Dlatego w tych dniach do pracy przychodzi wcześniej, aby zastąpić koleżankę zostającą dłużej. Dbała o swój wygląd, bo przychodzili różni klienci, a wielu z nich prawiło jej komplementy, chwaląc nie tylko urodę, ale podkreślając, że ubiera się modnie i praktycznie. Aż koleżanki jej zazdroszczą takiego powodzenia u mężczyzn, i to nie tylko młodych. Komplementy klientów sprawiały jej dużą radość, bo łaskotały kobiecą próżność, ale nigdy nie zapomniała, że ma kochanego męża i wspaniałego synka.

Pokręciła się jeszcze chwilę po domu, ubrała się i wychodząc do garażu, zajrzała kontrolnie do starej lodówki, pamiętającej jeszcze czasy, gdy babcia Rysia zdobywała ją w sklepie, stojąc w dużej kolejce. Ale chodziła, chłodziła zupełnie nieźle i dlatego nie wymieniali jej, chociaż w czasie ostatniej naprawy wezwany specjalista pokazywał, że niedługo i silnik będzie w niej do wymiany, bo przy uruchamianiu sypią się iskry. Pokazała później mężowi, co dzieje się z silnikiem lodówki, ale Rysiu tylko zerknął, stęknął i powiedział, że o wymianie sprzętu pomyślą może w przyszłym roku. I w ten oto sposób, lodówka robiła to, co do niej należy, pracując coraz głośniej, sygnalizując, że chciałaby odpocząć. A na nową nie było jeszcze pieniędzy.

Rozdział II

Wielu młodych ludzi najpierw w dzieciństwie, a później stojąc u progu dojrzałości, zastanawiało się nad wyborem zawodu, pozwalającego spełnić ich dziecinne marzenia. Gdy brakowało im pewności siebie, chcieli być policjantami, gdy chcieli ratować innych z sytuacji zagrażającej życiu, wybierali zawód strażaka, gdy chcieli podglądać dziewczynki, wybierali zawód lekarza. I tak w dzieciństwie się bawili.

Do rodziców Jędrusia przychodziła ciocia Zosia z córeczką Zuzią, trochę młodszą od Jędrusia, ale bardziej wyedukowaną w zakresie życia i rozwoju fizycznego rasy ludzkiej. Zuzia podkreślała, że rasa na przykład psów, owczarków niemieckich, rozwija się zupełnie inaczej. Jak udowadniała Zuzia, owczarki niemieckie są bardzo mądre i ich mądrość jest wyraźnie porównywalna z mądrością dzieci. I jako przykład podawała swoje obserwacje.

– Wyobraź sobie, że dziecko zanim usiądzie na nocniku, to musi upłynąć tyle czasu, że owczarek niemiecki z małego szczeniaka wyrasta na dużego psa – objaśniała Zuzia.

– To dziecko tak wolno siada na nocnik? – dziwił się Jędruś. – Ja nie pamiętam dobrze, ale u mnie nocnik stoi pod łóżeczkiem i gdy mi się zachce, to sobie szybko siadam.

– Jędrusiu, ale ty masz już prawie pięć lat i jeszcze siadasz na nocnik? – Zuzia spojrzała dużymi, zdziwionymi oczyma.

– Ale to tylko w nocy – speszony Jędruś próbował wytłumaczyć swoja niezdarność. – Przecież trudno lecieć do ubikacji z samym siusiu, bo boję się, że mogę nie zdążyć. Dlatego siadam sobie na nocniku – uzasadniał – i wtedy jestem spokojny, że nie zalewam podłogi. Bo gdy zalewam, to mama na mnie bardzo krzyczy. A tatuś jak zalewa, to na niego nie krzyczy. Wiesz? – dopytywał Zuzi.

– To robisz tak na siedząco, po dziewczyńsku? – pytała zaskoczona Zuzia. – Bo mój tata to staje w łazience i robi siusiu z góry. To może ty nie masz siusiaka i robisz tak jak ja, na siedząco?

– No co ty – speszył się Jędruś. – Ja też mogę robić z góry, jak chcę, ale w nocy nie chcę, bo mogę nie trafić do nocnika.

Zuzia sięgnęła pod łóżeczko, wyjęła nocnik, podniosła sukienkę do góry, ściągnęła majtki i usiadła na nocniku.

– Popatrz na mnie, ja robię siusiu tak. – I zademonstrowała, jak odbywa się siusianie dziewczynki. – No, a teraz pokaż, jak robisz ty – zwróciła się do Jędrusia – ale na stojąco.

– Ale ty też masz siusiaka? – zdziwił się Jędruś. – Bo jakoś tak sikasz głośno.

– Nie mam siusiaka, tylko leci z dziurki – rozpromieniła się Zuzia, że może wykazać się wiedzą. – Jak chcesz, to zobacz. – I podciągnęła sukieneczkę.

– Nic nie widzę. – Jędruś zmarkotniał. – Przecież nie wejdę do nocnika.

– Już skończyłam, ja wstanę, a ty uklękniesz, to wtedy dobrze zobaczysz – instruowała go Zuzia. – Widzisz?

– Nie widzę. – Schylił się jeszcze bardziej. – Widzę jakieś pęknięcie, to stamtąd leci?

– Aha, teraz ty pokaż – zadysponowała Zuzia.

Jureczek podszedł do nocnika, rozpiął rozporek z guziczka i wyjmując siusiaka, rozpoczął siusianie, starając się trafić do nocnika. Zuzia stojąca z boku, gwałtownie złapała Jędrusia za siusiaka i celując strumieniem moczu w sam środek nocnika, rozchlapywała na boki odskakujące krople. Gdy Jędruś skończył, Zuzia wsunęła mu siusiaka do spodenek i skomentowała:

– Musisz siusiaka mocno trzymać w ręku, bo ci dziwnie jakoś chodzi na boki. Ale teraz to jestem pewna, że umiesz robić to jak chłopak. – Westchnęła i usiadła na stojącym w pobliżu stołeczku. – Pobawimy się w lekarza? – zapytała.

– A co trzeba robić? – Jędruś spojrzał bezradnie na Zuzię.

– To co u lekarza – roześmiała się Zuzia. – Trzeba się rozebrać.

Nie zdążyli wprowadzić w czyn proponowanej zabawy, bo do pokoju Jureczka weszła jego mama z mamą Zuzi i widząc na środku pokoju wyjęty nocnik z siuśkami w środku, mamy spojrzały na siebie mocno zdziwione.

– Nie można było iść do ubikacji? – zapytała mama Jędrusia.

– Można było, tylko Zuzia chciała pokazać, jak ona siusia, i zobaczyć, jak siusiam ja – odpowiedział Jędruś, nie będąc pewien, czy nie dostanie bury od mamy.

– A dlaczego wokół nocnika taka mokra podłoga? – pytała mama dalej.

– To Zuzia, to Zuzia!!! Złapała mnie za siusiaka i ręka jej się trzęsła – usprawiedliwiał się Jędruś. – Rozlała tylko trochę, tu przy nocniku.

– Nie przypuszczałam – wtrąciła mam Zuzi – że Jędruś jest taki szybki. Takie zabawy w tym wieku? Zuzia, idziemy do domu – zadecydowała. – Basiu – zwróciła się do mamy Jędrusia – ale jutro przyjedziecie do nas?

– Nie jesteś zła? – zapytała Barbara.

– No co ty, to tylko dzieciaki, będziecie u Zuzi?

– Przyjedziemy, prawda, Jędrusiu? – spytała syna patrzącego na mamę zgaszonym wzrokiem.

– Dobrze, mamusiu, pojedziemy – obiecał Jędruś. – Zaraz po przedszkolu.

Odprowadzili gości do samochodu i Jędruś trzymając Zuzię za rękę, zapewniał ją, że w przedszkolu nic nie będzie mówił kolegom, jak Zuzia siusia, bo – Zuzia uzasadniała – sami chcieliby oglądać, a ona nie ma zamiaru im pokazywać. Pokazać może tylko Jędrusiowi, bo go bardzo lubi, tak jak jej tata lubi mamę. Obiecała przy tym, że jak będą sami w przedszkolu, to mu pokaże, co tata robi mamie po powrocie z pracy. Zobowiązała przy tym Jędrusia, aby nic nie mówił swojej mamie.

Gdy wrócili do domu, mama poszła do kuchni przygotować kolację, a Jędruś siadł przy komputerze i włączył sobie bajki kreskówki. Na dzień dzisiejszy wystarczyło mu atrakcji.

Rozdział III

W przedszkolu Jędruś czekał na mamę już przy drzwiach wejściowych i gdy tylko ją zobaczył, rzucił się na szyję, informując, że ciocia Zosia już była i zabrała ze sobą Zuzię.

– Prosiła, żeby ci przekazać, że musi wstąpić po zakupy, ale koło szóstej będzie w domu i będzie na nas czekała – wyszczebiotał.

– Dobrze, kochanie, teraz spokojnie ubierzemy się i pojedziemy do cukierni. Musimy kupić dla Zuzi jakiś mały tort. Przecież to jej piąte urodziny – informowała syna, ubierając go powoli, bo tak się wiercił, jakby miał robaki. – Synku, spokojnie, nie wierć się. Tylko opóźniasz ubieranie, zachowaj spokój, jesteś przecież małym mężczyzną.

– Mamusiu – wtrącił mały – to czemu Zuzia mi powiedziała, że jestem dupa, nie chłop.

– Powiedziała ci tak? – zdziwiła się mama. – Kiedy, tu, w przedszkolu?

– No, tu właśnie, bo nie chciałem zrobić tego, o co prosiła.

– A o co prosiła? – zapytała mama, zakładając synowi drugi but.

– Powiedziała, że położy się na materacu, ja mam na niej się położyć i abym ruchał ją. Mamusiu, a co to jest ruchanie? – zakończył Jędrek.

– Wiesz, to różnie można tłumaczyć, ale musimy zapytać mamę Zuzi, jak ona to rozumie, bo Zuzia musiała usłyszeć to w domu. – Trochę stremowana, próbowała zakończyć tę rozmowę.

– Właśnie mnie tak powiedziała, że widziała wczoraj, jak tata położył się na mamie na dywanie w pokoju i powiedział, że będzie ją ruchał – wypowiedział szybko, bo wychodzili już z przedszkola.

– O, to tym bardziej musimy z jej mamą porozmawiać, bo są bardzo nieuważni – zdenerwowała się Basia.

Wsiedli do samochodu, Jędruś jak zwykle na tylnym siedzeniu w foteliku dla malucha, o co miał straszne pretensje do mamy, że go jeszcze pakuje w fotelik, gdy on już jest duży i lata swoje ma.

– Ty wiesz, co mówi Jasiek z mojej grupy? Że to tylko lamusów wozi się w fotelikach na tylnym siedzeniu. Jego tata sadza go na przednim siedzeniu i na krótkiej trasie nawet nie przywiązuje pasami – wyrzucił z siebie Jędruś.

– A jak się coś zdarzy, to rozpłaszczy się na przedniej szybie jak żaba – roześmiała się mama. – Jego tata jest bardzo nierozsądny, że tak wozi swojego syna. To jest bardzo niebezpieczne dla dziecka, a i dla jego taty też, bo może zapłacić duży mandat i stracić sporo punktów karnych – informowała go mama, prowadząc samochód.

– On się nie martwi, bo jego tata to mechanik samochodowy i lepiej się zna na samochodzie niż ty – dalej ciągnął Jędruś. – Nawet umie na dwóch kołach jeździć.

– Na rowerze? – spytała mama.

– No co ty, nie na rowerze, tylko samochodem. Jasiek mi pokazywał zdjęcie, jak jego tata siedzi w przechylonym samochodzie i jedzie na dwóch kołach. – Złapał drugi oddech. – Naprawdę, mówię ci, mamo.

– Widziałeś twarz kierowcy? To na pewno był jego tata? – Mama wątpiła w prawdziwość zdjęcia.

– Nie widziałem, ale Jasiek mówił, że tam siedzi jego tata, to czemu miałem nie wierzyć? – zaperzył się Jędruś.

– Wiesz, nie wszystko, na co patrzysz, jest takie, jak ci mówią…

– Ta, to Jasio mi kłamał?

– Nie jestem pewna, ale sama widziałam gdzieś takie zdjęcie, tylko że nie widać było twarzy kierowcy. No, już jesteśmy na miejscu. Samochód Zosi stoi, czyli są w domu. Siedź spokojnie, już cię odpinam z pasa. Powiedz temu Jasiowi, że powinien jeszcze jeździć w foteliku z tyłu, bo nie ma jeszcze dwunastu lat.

Wysiedli z samochodu. Basia zabrała pakunek z siedzenia i razem z synem weszli do klatki czteropiętrowego bloku. Zosia mieszkała na czwartym piętrze, a ponieważ nie było windy, musieli pokonywać schody. Mały wyrwał do przodu, chcąc pokazać mamie, jakie to ma możliwości, ale gdy był już na trzecim piętrze i stawiał nogę na schodach piętra czwartego, poczuł zmęczenie. Zatrzymał się chwilę, spojrzał na swoje kolano i postanowił poczekać na mamę.

– Coś cię zabolało? – spytała mama.

– To tylko kolano – cicho się poskarżył.

– Pojedziemy z tatą do Niemiec, to się rozruszasz – uśmiechnęła się. – Trzeba dużo chodzić, a nie siedzieć przy komputerze. No, weszliśmy na górę. Zadzwonisz?

– Tak, tylko trochę mnie podsadź, sam jeszcze nie sięgam.

W chwili gdy Basia chciała podnieść syna, aby nacisnął guzik dzwonka, otworzyły się drzwi wejściowe i uśmiechnięta Zosia zaprosiła ich do środka.

– Właśnie niedawno przyjechałyśmy z zakupów, już nastawiłam wodę na kawę, a dla Jędrusia mam coś specjalnego, zobaczysz – uśmiechnęła się.

– Wiesz, że zmęczyłam się tym wchodzeniem – przyznała się Basia. – Nawet Jędrka zabolało kolano.

– Nie ćwiczycie wchodzenia po schodach tak jak my – roześmiała się Zosia. – Wejdźcie do pokoju, bo pewnie Zuzia już poustawiała na stole filiżanki, spodeczki i szklanki.

– Będzie ktoś jeszcze? – zapytała Basia.

– Nie, jesteśmy sami. Wiesz, na ogół obchodzimy imieniny, ale okrągłe urodziny wymagają podkreślenia. Prawda, córuniu? – zapytała wchodzącą do pokoju Zuzię.

– Już poustawiałam, mamusiu, wyjąć tort z lodówki?

– Ojej, myśmy też przynieśli tort – roześmiała się Barbara. – Nasz ulubiony, bezowy. Zuziu, nie wyjmuj tortu z lodówki, weź ten nasz. Nawet świeczki są na wierzchu, tylko zapalić.

– Może damy radę zjeść oba? – uśmiechnęła się Zosia. – Siadajcie do stołu. Pijesz kawę ze śmietanką?

– Nie, tylko z mleczkiem, i to odchudzonym – odpowiedziała Barbara. – Muszę dbać o siebie, bo Rysiu zaczyna mi przygadywać, że powiększam swoje gabaryty.

– Wiesz, Jerzyk mówił mi, że Rysiu ma szanse na zostanie kontrolnym na hali i nie będzie już ślęczał przy monitorach.

– Nic mi nie mówił – Basia zdziwiła się. – Planujemy jeszcze w tym roku pojechać do Niemiec na ten ich duży plac zabaw. Obiecał Jędrusiowi i ten się teraz dopytuje, kiedy pojedziemy.

– Ale ten awans nie ma wpływu na urlop. Poczekaj chwilę, zobaczę, co robią w kuchni, bo coś za długo tam siedzą – zaniepokoiła się Zosia.

W kuchni dzieci nie było, ale usłyszała z pokoju Zuzi głośny śmiech. Weszła do sypialni córki i zobaczyła, że oboje siedzą przy małym domku, który na Mikołaja dostała Zuzia. Układali w środku figurki lalek, szykując dla nich przyjęcie.

– Zuziu – skarciła ją mama – czekamy na was w pokoju stołowym, a wy się bawicie w sypialni. Jecie tort czy nie? – zapytała. – Jeśli nie, to my wypijemy kawę i zjemy twój tort.

– Już idziemy, mamusiu. Pokazywałam Jędrkowi, jak się urządza dom, bo chciał zobaczyć. To co, mam przynieść nasz tort czy nie?

– Nie, Zuziu, na razie spróbujemy tortu przyniesionego przez Jędrusia. Idziemy.

Weszli do pokoju stołowego, gdzie Basia wyjęła z pudełka zakupiony tort, ustawiła pięć świeczek i zapalała je po kolei. Następnie tort przysunęła do krańca stołu, odsunęła krzesło i zaprosiła Zuzię do zdmuchnięcia świeczek.

– Tylko pamiętaj pomyśleć o swoim życzeniu – przypomniała mama.

Zuzia nabrała powietrza do płuc i z całej siły dmuchnęła na świeczki. Świeczki zgasły i dumna Zuzia przystąpiła z mamą do dzielenia tortu.

– Powiesz, mi co pomyślałaś? – zapytała mama.

– Pomyślałam sobie, czy Jędruś zostanie moim mężem – uśmiechnęła się. – Bo w przedszkolu mówił, że może być moim mężem, tylko jak dorośnie.

– Kochana – Zosia ucałowała córkę – macie jeszcze sporo czasu, żeby myśleć o małżeństwie. Zapytaj Jędrusia, czy nie dolać mu soku.

Zuzia wzięła dzbanek z sokiem pomarańczowo-grejpfrutowym i dolała do szklanki Jędrka, nawet go o to nie pytając. Zosia zajęła się rozmową z Basią i nie patrzyła, co dalej robią dzieci. Te po chwili, gdy uporały się z tortem i wypiły sok ze szklanek, odeszły od stołu i pobiegły do pokoju Zuzi. Basia postanowiła skorzystać z okazji, że nie ma przy stole dzieciaków, i zapytała Zosię:

– Powiedz mi, czy jak z Jerzym poczujecie wenę, to nie sprawdzacie, co robi Zuzia?

– Jak to, co robi Zuzia. Jeśli mamy ochotę na siebie, to czekamy, aż Zuzia zaśnie, idziemy do sypialni i tam zaczynamy bara-bara – roześmiała się Zosia. – O co chodzi? Stało się coś?

– Widzisz, nie mów Zuzi, bo Jędruś powiedział mi to w zaufaniu, że w przedszkolu, gdy dzieci się bawiły, Zuzia wzięła Jędrusia za rękę, zaciągnęła w kąt sali, położyła się na podłodze, kazała mu położyć się na siebie i powiedziała, żeby ją ruchał. Całe szczęście, że Jędruś nie rozumie jeszcze, co znaczy to słowo, ale fakt jest faktem, że Zuzia musiała coś zobaczyć.

– Zaraz ją zapytam – zaniepokoiła się Zosia, odwróciła się i szła do wyjścia z pokoju, gdy podbiegła Basia i ją zatrzymała.

– Przecież prosiłam ciebie, żebyś nie mówiła Zuzi. Sama pomyśl, kiedy i co mogła zobaczyć. Jędrek powiedział, że usłyszała to, gdy Jerzy wrócił z pracy, przewrócił cię na dywan w pokoju i powiedział, że będzie cię ruchał. Zastanów się, czy nie było takiego zdarzenia.

– Coś mi się kojarzy. Rzeczywiście, któregoś dnia wrócił podpity i tak się zachował, ale do niczego nie doszło, bo go zwaliłam z siebie i kazałam mu wytrzeźwieć.

– No, widzisz. Może wówczas Zuzia to zauważyła i sama chciała spróbować, na czym to polega. Musicie uważać, Zuzia to już rozumna dziewczynka. Nie krzycz na nią, tylko powiedz Jurkowi, żeby więcej tak nie robił. Załatwiajcie to w taki sposób, aby Zuzia poznawała świat bardziej przyjaźnie.

– Basiu, przecież ty z Ryśkiem też robisz to, co trzeba…

– Ale najpierw upewniam się, że Jędrek jest bezpieczny – uśmiechnęła się. – Śpi albo jest u kolegi z sąsiedztwa. W ciągu dnia to widzi tylko, jak się całujemy, nic więcej.

– Masz spokój, bo Rysio jest łagodniejszy. Mój Jureczek to taki raptus, że jak mu się zachce, to już natychmiast trzeba się ustawiać. Próbowałam mu tłumaczyć, ale do niego nie dociera. Wraca z pracy po kielichu i dopada dupy, jak tylko mnie zobaczy. Już zastanawiałam się, czy w pracy, jak siedzi przy monitorach, nie ogląda pornosów z internetu albo z kaset video? Kiedyś mi mówił, że koledzy do pracy przynoszą kasety i wieczorem albo w nocy oglądają sobie, zamiast patrzeć na ekrany pokazujące hale z towarem. Martwiłam się wówczas, czy nie sprowadzają sobie dziwek na noc – westchnęła – przecież to taki narwaniec. Już nie wiem, jak z nim rozmawiać.

– Podpytam Rysia, jak to jest z tym oglądaniem pornosów. Przecież Rysio tez siedział nocami na dyżurach, ale jak przychodził do domu, to nie nic zauważyłam. Był zupełnie normalny. Kochana, późno się już zrobiło, pędzę do domu, bo Rysiek niedługo wraca i będzie chciał kolację. Ciekawe, co te nasze dzieciaki robią w pokoju Zuzi.

Basia podniosła się z krzesła i ruszyła do wyjścia, a za nią szła Zosia. Weszły do pokoju Zuzi i zobaczyły, że oboje zajmowali się zabawą w dom i ustawianie sprzętów. Zuzia spokojnie tłumaczyła Jędrusiowi, jak ona widzi ustawienie w jadalni i kuchni, i dlaczego tak, a nie inaczej. Jędrek tylko słuchał. Basia podeszła do syna, ucałowała go w czółko i zaprosiła do przedpokoju. Powiedziała mu, że powinni już jechać do domu, bo niedługo tata wróci z pracy. Przekomarzali się chwilę, pożegnali się z Zuzią i jej mamą, i poszli do samochodu. Był już zmierzch.

Rozdział IV

Ryśka jeszcze nie było, nie wrócił z pracy. Basia pomogła synowi umyć się, a szczególnie dobrze wyczyścić zęby, dała mu świeżą pidżamkę i ułożyła w łóżku, w jego pokoju. Widziała, że był już markotny, oczy mu się kleiły i nie był w stanie nawet rozmawiać o spotkaniu z Zuzią. Basia liczyła, że jak przyjadą do domu, to postara się jeszcze wyciągnąć od syna więcej opisów zdarzeń, w które Zuzia wciągała go w przedszkolu. Zastanawiała się tylko, dlaczego opiekunka dzieci nie widziała takich zabaw, a jeśli je widziała, dlaczego nie interweniowała. Ze względu na dobro syna nie chciała rozmawiać o tym z opiekunkami, ale niepokoiła się, czy nie było więcej takich przypadków. Sama pamiętała z okresu przedszkolnego, jak jeden chłopiec z grupy starszaków, w tym czasie, gdy pani opiekunka wychodziła z pokoju za swoją potrzebą, podnosił dziewczynkom sukieneczki do góry, opuszczał majtki, bo chciał zobaczyć, jak tam to wszystko wygląda. Było przez to pełno pisku dziewczynek, i na szczęście tego chłopaka, jako nadpobudliwego, rodzice zabrali z przedszkola. Ale co namęczył dziewczynki, to namęczył, tylko one wiedziały, jak to przeżywały.

Podeszła pod uchylone drzwi pokoju syna i słysząc spokojny oddech, wróciła do kuchni, nalała wody do czajnika, postawiła na podstawce i nacisnęła włącznik. Coś zgrzytnęło w garażu i zgasło światło. Basia nie znała się na elektryczności, nie wiedziała nawet, gdzie są bezpieczniki. Po wyjściu za Rysia wprowadzili się do tego domu, niezamieszkałego od dwóch lat po śmierci babci Rysia. Rysiek wspólnie z kolegą, Tadkiem, zrobili taki wstępny remont domku, doprowadzając go na razie do używalności, zostawiając remont zasadniczy na później. To „później” przeciągało się z różnych powodów. A to Rysio zmieniał pracę, później urodził się Jędruś, później nie było pieniędzy, i tak w koło. Obiecali sobie, że jak tylko odłożą trochę oszczędności, to natychmiast zaczną remont domku, bo dzieciak musi mieć właściwe miejsce dla siebie na zabawę, naukę i spanie. Zrobili prowizorkę i ta prowizorka trwa już pięć lat. Rysiu obiecuje, że na pewno w przyszłym roku zrobią, co trzeba. Postanowili po remoncie wprowadzić centralne ogrzewanie, ułatwiające życie ludzi w dwudziestym pierwszym wieku. Każdorazowo, gdy szła do komórki, zbudowanej z drewna jeszcze w latach pięćdziesiątych, po wiadro węgla, zastanawiała się, dlaczego babcia wszystkie zarobione pieniądze pakowała w mieszkania dla dzieci, a nie pomyślała o tym, aby sobie ułatwić życie. Przez wiele lat kupowała węgiel, zwożono go do komórki i stamtąd codziennie przenosiła go wiadrem do palenia w kuchni i w piecach kaflowych w innych pomieszczeniach. Jedynie przy dodatnich temperaturach paliła tylko w kuchni. A przecież miała już doprowadzony do domu gaz, płytę gazową, ale jak zorientowała się Barbara, babcia zawsze korzystała z kuchni węglowej i piecyka do pieczenia mięs lub ciast. Może to tylko przyzwyczajenie. Babci już nie zapyta, a mąż nigdy temu się nie przyglądał. Nie zadawał babci takich pytań. Dlatego i Basia gotując lub piekąc mięso czy ciasta, musiała korzystać z piecyka kuchni węglowej lub z prodiża, który okazyjnie kupiła na targu. I na tym na razie tak się kończą ich marzenia o pięknym własnym domu, wyposażonym we wszystkie niezbędne zdobycze cywilizacji.

Ciemno jak diabli, dobrze, że została po babci lampa naftowa. Zapaliła płomień i postawiła ją na stole w kuchni. Na gazie postawiła garnek z wodą na herbatę dla Ryśka, gdy przyjedzie po pracy. Zachodziła w głowę, co mogło się stać, i nagle przypomniała sobie słowa mechanika, naprawiającego lodówkę stojącą w garażu. Może to ona już przestała działać i spowodowała duże zwarcie. Bez Rysia nie sprawdzi tego. Matka Basi przyjechała na kilka dni do nich i nie mogła się nadziwić, po co im, mieszczuchom, dwa samochody. Uważała, że w ten sposób wydają dużo pieniędzy, które mogli odłożyć i wyremontować dom. Basia tłumaczyła mamie, że mieszkając na wsi, nie widzi się potrzeb mieszczuchów, bo wszędzie jest blisko.

W miasteczku natomiast jest inne tempo życia. Basia albo przed pracą, albo po pracy musi być w przedszkolu Jędrusia, ubrać go i zostawić na miejscu lub zabrać do domu. To są kilometrowe odległości. Mama jednak nie chciała tego zrozumieć i nadal trwała przy swoim, że mogliby więcej chodzić, a mniej jeździć.

Gdy tak rozmyślała, do domu wszedł Rysio.

– Co tak ciemno? – krzyknął od wejścia. – Baśka, jesteś?

– Jestem w kuchni – odezwała się. – Czekam na ciebie, bo sama nie wiem, co się stało. Coś trzasnęło w garażu i światło zgasło.

– Co tam mogło trzasnąć?

– Mówiłam ci o lodówce, mechanik mówił, że tak może być…

– Przecież chodzi normalnie, a że zgrzyta, to pewnie ze starości. Zaraz sprawdzę korki. Dobrze, że zmieniliśmy na automaty. Chodź, zobaczysz, gdzie są korki, to będziesz umiała je załączyć. Weź lampę, bo tu ciemno…

– To korki są w garażu? – spytała zdziwiona. – Nigdy bym ich nie znalazła.

– Zobacz, tu, na tej ścianie, przy lodówce. Choroba, rzeczywiście coś nie tak, bo główny wyłącznik wyskoczył. Zaraz sprawdzimy jak to działa – powiedział i nacisnął główny wyłącznik.

Światło zapaliło się, a w lodowce zaczęło coś buczeć, ale uspokoiło się.

– Obiecuję – kontynuował – że w przyszłym roku kupimy nową lodówkę, nie są już takie drogie.

– Wiele spraw zostawiamy na przyszły rok. Może rozejrzałbyś się za dodatkową robotą? – zaproponowała.

– A co miałbym robić? – oburzył się na taką propozycję. – Mogłabyś porozmawiać ze swoimi starymi, może pomogliby w budowie domu, a ten by się wyburzyło, bo sypie się jak cholera. A jak Jędruś? Spokojny?

– Bawił się z Zuzią i jak przyjechaliśmy do domu, był padnięty. Śpi jak suseł. Jutro wstajemy rano, chyba pójdziemy już spać. Rysiu, zjedz kolację, herbatę masz na kuchence gazowej, ja już pójdę się położyć.

Cmoknęła w policzek męża i poszła do sypialni. Całe szczęście, że załatali dziurę w dachu, bo jak przyszedł deszcz, to kapało im na łóżko. Teraz też kapie, ale w garażu, przy samochodzie. Mam nadzieję – pomyślała – że jutro będzie lepszy dzień.

Rozdział V

Basia z samego rana wyjechała do pracy, bo po południu miała odebrać syna z przedszkola. Kiedy wyjeżdżała z garażu, odniosła wrażenie, że szczeliny w podłodze pod samochodem powiększyły się. Zatrzymała się, żeby zamknąć drzwi, i w świetle reflektorów zobaczyła, że dziury są dużo większe, niż były jakiś czas temu. I nadal miała wrażenie, że czuje gaz. Jak pierwszy raz dostrzegła uszkodzoną posadzkę i poczuła podejrzany zapach, powiedziała o tym Rysiowi. Oboje weszli do środka i dokładnie obejrzeli ściany i podłogę. W garażu nie było rur gazowych, ale porobiły się szczeliny w podłodze, w miejscu, które jakiś czas temu Rysiek zaprawiał. Mówił, że wziął specjalny cement, który nie pozwoli na rozchodzenie się podłogi. Tadzio mu dał. A jednak podłoga się rozeszła. Musi mężowi pokazać jak wróci z pracy.

Dom meblowy „Inga”, w którym Basia pracowała, otwierali o godzinie ósmej, ale prace przygotowawcze rozpoczynano już o siódmej. Pracownice godzinę spędzały na szykowaniu pomieszczeń do otwarcia. Druga zmiana przychodziła na godzinę trzynastą. Różnorodność mebli z wysokiej półki powodowała, że nabywcami głównie były instytucje państwowe lub spółki prawa handlowego prywatnego kapitału. Taka klientela obligowała pracowników do odpowiedniego wyglądu, ładnego ubrania i miłej obsługi. Niektórzy klienci, szczególnie z sektora prywatnego, zapominali się i podchodzili do dziewcząt z propozycjami prosto z burdelu. Żadna z nich nie reagowała na takie propozycje. Uodporniły się. Miały świadomość, że to źle świadczy o takich klientach. Zgłosiły ten problem swojemu przełożonemu i na jego życzenie po takim incydencie składają notatki opisujące samo zdarzenie i bliższe dane tej osoby. Rysiek tłumaczył Barbarze, że notatki zbierane przez ich przełożonego najprawdopodobniej trafiają w ręce funkcjonariuszy CBA lub CBŚ i wykorzystywane są jako materiał obciążający tych, co wychodzą z taką propozycją. Radził też nie przejmować się takimi problemami.

Około południa Basia weszła do działu kadr, bo miała złożyć podanie o dzień wolny, i usłyszała rozmowę sekretarki z dyrektorem o kierowniku zmiany ochroniarzy. Był to facet bardzo nielubiany nie tylko przez podległych mu pracowników, ale także przez tych z firmy, której pilnują. Zapracował sobie na taką opinię przez ostatnie dwa lata tym, że gdy tylko któraś kamera wewnętrzna czy zewnętrzna ujęła pracownika palącego papierosa w miejscu zakazanym czy wykonującego coś innego, czego nie powinien, natychmiast w formie dokładnej notatki przesyłał informację na ręce przełożonego przyłapanego delikwenta. A teraz jego podwładni ujawnili, czym to mianowicie zajmował się sam kierownik na zmianie nocnej. Na ręce dyrekcji złożono płytę z filmem, na którym uwieczniono osobę kierownika, jak robił bara-bara z jakąś dziewczyną na sali ogólnej, na tapczanie skórzanym, stojącym pod ścianą. Z komentarza sekretarki wynikało, że tej ściany kamera ochrony nie obejmowała, ale zupełnie niedawno ktoś naprawił to niedopatrzenie. Awantura była niesamowita, bo zaproszony przez prezesa firmy właściciel agencji ochrony wił się jak piskorz, żeby utrzymać kontrakt mimo takiej wpadki. Zobowiązał się, że w trybie natychmiastowym zwolni tego kierownika, i złożył dodatkowe zapewnienie, że to naprawdę ostatni incydent. Baśka znała tego kierownika, który na zmianie popołudniowej chodził po hali napuszony jak paw i pozwalał sobie w stosunku do pracownic na chamskie żarty w rodzaju: „Co tak skrywasz pod spódniczką, dzieweczko. Dasz pobawić się trrrroszeczko?”. Nie zgłaszały tego, bo pozostawało tylko w sferze gadania, ale same nie wiedziały, jak reagować. Najczęściej odwracały się od niego plecami i odchodziły dalej. Gdy Basia opowiedziała swoim koleżankom o wyczynie kierownika i o konsekwencjach, jakie go dopadły, wszystkie radośnie przyklasnęły, że będą miały spokój od tego bęcwała, jak go między sobą nazywały.

Zeszła do bufetu, wzięła kawę z mlekiem, polecaną bułkę z masłem, szynką i sałatą, usiadła sama i zaczęła rozmyślać. Wystąpiła o wolny dzień w następny poniedziałek, bo jej mama już dłuższy czas namawiała ją, żeby z synem i mężem przyjechali na wieś chociaż na kilka dni i odpoczęli. Dodatkową zachętą, jaką mama przedstawiła, była zapowiedź rozmowy z ojcem, który coraz bardziej się skłaniał, żeby pomóc jedynej córce, jej dziecku i mężowi w remoncie, a nawet w postawieniu nowego domu, na miejscu domu starego, po babci Rysia. Rysiek musi sam uzgodnić z kolegami, żeby dali mu dzień wolny w poniedziałek. Po prostu któryś z kolegów musi za niego wziąć dyżur. Basia sugerowała mu, żeby porozmawiał z Jerzym, mężem Zosi, bo najlepiej się znają. Pojadą do rodziców w piątek po południu, gdy skończą pracę, i pobędą do poniedziałku. Może naprawdę tato znajdzie jakiś sposób na wzięcie kredytu dla nich, na remont domu. Basia nie mogła już patrzeć na ciemną łazienkę, zniszczoną kuchnię, mroczny korytarz. Ostatnie malowanie ścian rozjaśniło trochę ponurą chałupę, ale nie na długo to wystarczyło. Palenie w piecu i w kuchni kaflowej węglem powoduje, że zawsze trochę dymu wydobędzie się na zewnątrz i osiądzie na ścianach. Gaz doprowadzony tylko do kuchenki gazowej nie nagrzeje wszystkich pomieszczeń, trzeba by zrobić centralne ogrzewanie w całym domu. Ale to cholernie dużo kosztuje. Mogliby to zrobić przy okazji remontu, założyć kaloryfery, a może i dobudują piętro. Miałaby więcej miejsca dla siebie. Rysiek wspominał, że chciałby jeszcze dziewczynkę, gdyby Basia zdecydowała się zajść w ciążę. Ale jak się urodzi, to gdzie dla niej pokój? Gdyby dorobili górę, to tak, mogłaby się zdecydować, inaczej nie ma mowy.

Często, tuż po urodzeniu Jędrusia, zastanawiała się, dlaczego rodzina Rysia zdecydowała o tym, że to on z żoną ma zamieszkać w domu po babci, a nie jego ojciec Jan, pracujący jako dyrektor dużego przedsiębiorstwa, utrzymującego się jako tako na współczesnym rynku. Dzięki kontaktom z lat ubiegłych mają jeszcze klientów kupujących ich wyroby, ale coraz częściej skarżył się, że podróbki ich wyrobów przysyłane są na nasz rynek po konkurencyjnej cenie. Jeśli będzie tak dalej – tłumaczył rodzinie – to będzie ostatnim dyrektorem, który przed przejściem na wcześniejszą emeryturę będzie musiał ogłosić upadłość firmy. A to byłoby dla niego niezwykle trudne przeżycie. Może to ta niepewność jutra zdecydowała, że nie pomógł synowi, nie zatrudnił go u siebie, tylko wyraził milczącą zgodę na kursy ochrony, jakie kończył Rysiek. Po ślubie Basia i Rysiek zamieszkali w starym domu po babci i tam Basia urodziła syna.

Rozpoczynając wspólne życie, nieczęsto spotykali się z pozostałą rodziną Rysia, dlatego nie orientowała się w niuansach wszystkich powiązań. Ale nawet po kilku krótkich spotkaniach zorientowała się, że jest coś dziwnego w tej rodzinie. Gdy poznała Ryśka i została przez niego zaproszona do domu jego rodziców, z którymi mieszkał, widziała, że mieszka tam jeszcze dwoje dzieci, Wacław i Wanda. Kilka razy, gdy była u jego rodziców na niedzielnym obiedzie, a było to jeszcze w tym czasie, gdy żyła teściowa, słyszała, jak Wacek mówił do teścia „dziadku”, mimo że teściowa opowiadała, że to są ich dzieci. Wacek miał wówczas czternaście lat, a Wanda dziewięć. Dziwny ten układ rodzinny. Pytała Ryśka, kiedy byli sam na sam, ale nic nie chciał powiedzieć. Gdyby nie stryj Józef i ciotka Kazia, nie wiedziałaby, że Rysiek miał młodszą siostrę, Katarzynę. Sam Rysiek nie chciał rozmawiać na ten temat, zamykając rozmowę stwierdzeniem, że wyjechała gdzieś z kraju. Nie wiedział gdzie. Kilka lat później, będąc u teścia na kolacji, zapytała o Katarzynę. Reakcja teścia była tak gwałtowna, jakby w środek stołu walnęła bomba. Rysiek mało się nie udławił jedzeniem, a teść tylko wrzasnął: „to nie powinno cię interesować”. Dalej już nie było żadnej rozmowy, dokończyli szybko jedzenie, wsiedli w samochód i pojechali do domu. Rysiek nic nie chciał powiedzieć. Kazał tylko zapomnieć i nigdy nie pytać o jego siostrę.

Basia postanowiła wybrać się do stryjka Józia i jego podpytać. Nie lubił brata i widać było, że się go nie boi. Ciotka Kazimiera też nie bała się brata, ale rzadziej bywała u nich i niewiele wiedziała. Nie lubiły się z bratową, dlatego nie interesowała się ich poczynaniami. Ale sama była zdziwiona, gdy jeszcze żyła bratowa, i słyszała, jak Wacek mówił do niej „babciu”, a Wanda „mamo”. Ale bratowa nie chciała tego komentować. Gdy pytała, gdzie jest Katarzyna, wzruszała ramionami i mówiła, że nie wie. Pewnie gdzieś wyjechała – tłumaczyła z dziwną miną. Nie chciała nic powiedzieć, dlaczego jedno dziecko mówi do niej babciu, a drugie mamo. Po cichu przyznała się Basi, że nie lubi swojego brata i niechętnie przychodzi do niego na spotkania rodzinne. Częściej spotyka się z Józefem, żyjącym wprawdzie na kocią łapę z kobietą trochę młodszą od niego, ale mającą już dwoje dorosłych dzieci, córkę Liliannę i syna Zygmunta. Stryjek Józef posiada pawilon na osiedlu i prowadzi w nim pralnię chemiczną. Dlatego dzieci jego pani doją go jak krowę na wypasie. Umie robić pieniądze. Stryj miał swoją teorię o losie bratanicy i jej dzieci, ale nie chciał o tym rozmawiać z Basią, argumentując, że można by wyrządzić olbrzymią szkodę dzieciakom, Wacławowi i Wandzie.

Rozdział VI

Basia zziajana wpadła do przedszkola po syna, będąc pewna, że Jędruś już czeka w garderobie z ubraniem w ręku, a tu Jędrusia nie widać. Odetchnęła głębiej ze dwa razy i poszła do sali ogólnej, gdzie Jędruś z jakimś drugim chłopcem zabawiali się skakanką. Zobaczył wchodzącą mamę, ale nie zareagował, tylko skakał dalej, jakby ścigając się z drugim skaczącym tuż obok niego. Basie podeszła do syna i chwytając go za rękę, powiedziała:

– Synku, już jestem.

– No, co mi przerywasz – skarcił ją syn. – Widzisz przecież, że trenujemy.

– Jędrusiu, a co ty trenujesz? Bawisz się jak dziewczyna na podwórku – roześmiała się na wspomnienie własnych zabaw.

– Jaka dziewczyna – zezłościł się Jędruś. – Trenujemy z Darkiem, bo będziemy bokserami. Pan nam to pokazał, tu, na spotkaniu. Zapytaj pani jak nie wierzysz – zaperzył się, ale nie odłożył skakanki, tylko dalej wykonywał kolejne skoki.

– Długo jeszcze? – zapytała mama.

– Kto pierwszy wymięknie – wystękał Jędruś. – Antoś skusił już dwa razy, a ja jeszcze nie.

– Jędrusiu, powiem tatusiowi, że mnie nie słuchasz, i z wyjazdu nici – uśmiechnęła się mama. – Mnie się spieszy…

– A jakiego wyjazdu? – zapytał dyszący Jędruś, kontynuując dalej skoki na skakance.

– Do Niemiec – z uśmiechem na ustach poinformowała syna. – Mieliśmy pojechać do Europa Park.

– No, poczekaj chwilę – wyszeptał między skokami. – Już zaraz kończę.

Basia wróciła do szatni, zdjęła z wieszaka ubrania Jędrusia i poszła ponownie na salę, gdzie ten kończył skakanie. Był wykończony. Oddał mamie trzymaną skakankę i szeptem poprosił o trochę wody, bo strasznie chciało mu się pić. Basia pobiegła szybko do samochodu, gdzie miała schowaną butelkę wody mineralnej, złapała ją szybko i wbiegła ponownie do szatni, gdzie zostawiła syna. Jędruś z oczami na wierzchu oddychał bardzo głęboko i gdy dopadł butelki z wodą, pił ją duszkiem, jak dorosły. Basia już na końcu języka miała powiedzieć, co myśli o takim skakaniu, gdy podeszła do nich wychowawczyni Jędrusia, pytając o jego stan.

– Co za pomysł, żeby dziecko kilkuletnie skakało jak wyczynowiec, wbrew zdrowemu rozsądkowi – zaczęła Barbara.

– Proszę nam wybaczyć, ale stało to się z inspiracji pana mającego spotkanie z przedszkolakami i opowiadającego o męskim sporcie, jakim jest boks – objaśniała wychowawczyni. – Andrzej razem z kolegą, Antkiem, po zakończeniu spotkania postanowili pokazać, że już teraz są gotowi do treningu bokserskiego. Dlatego ćwiczyli na skakance. Z boku obserwowałam i byłam zdziwiona, że obaj nie ustępują sobie i zawzięcie skaczą. Proszę pamiętać, że osiągnięcia w sporcie zdobywa się po morderczych treningach.

– Ale nie są za młodzi na takie treningi? – zapytała Barbara. – Bo ja, jako matka, patrzyłam z niepokojem na ich zachowanie.

– Ma pani rację. Ja też obserwowałam ich z boku i byłam zaskoczona ich determinacją, żeby nie przestać przed kolegą. Uważam, że wygrali obaj, i tak jutro powiem na spotkaniu grupy. Obaj na to zasłużyli – zakończyła wychowawczyni.

– To co, wygrałem? – spytał Jędruś, odrywając się od butelki.

– Obaj wygraliście – odpowiedziała mu mama. – Jutro pani ogłosi ten werdykt na spotkaniu grupy.

– Mamo, mamo, ale powiesz już dzisiaj tacie? – prosił syn.

– Powiem, nie martw się – zapewniła Basia, całując syna w czółko.

– A pojedziemy do tego parku, do Niemiec? – zaniepokoił się syn.

– Pojedziesz, ale nie możesz dopuszczać do tego, żeby mówić do ciebie, a ty nie reagujesz…

– Mamusiu, ale ja rozumiałem, tylko nie mogłem się zatrzymać, bo Antek skakał dalej. Ja bym przegrał, a tak to wygraliśmy obaj. Prawda?

– Prawda, kochanie, tak oceniła twoja wychowawczyni – potwierdziła mama – i tak ogłosi jutro w przedszkolu.

– Możemy już jechać – zdecydował Andrzej – tylko mam prośbę. Kup mi taką skakankę, żebym mógł ćwiczyć w domu, dobrze?

– Dobrze, kochany, powiemy tacie, żeby będąc w pracy, poszedł do działu sportowego i kupił taką skakankę…

– Tylko nie za dużą dla mnie, bo ta jest bardzo mała – wtrącił syn.

– Powiem, chodźmy do samochodu, bo już długo tu siedzimy.

Wyszli z przedszkola, wsiedli do samochodu i Andrzej już nie protestował, gdy mama posadziła go na foteliku na tylnym siedzeniu i przypięła pasem. Milcząco zaakceptował takie zabezpieczenie, mając w chwili obecnej powód, by zająć się czymś innym. Już marzył o swoim wielkim sukcesie w zawodowym boksie. Jak ten pan, który był w przedszkolu. Tylko, jak on miał na nazwisko, na pewno coś od kuli, ale nie mógł sobie przypomnieć. Jutro zapyta Antka, on pewnie lepiej zapamiętał.

Podjechali pod dom, zatrzymali się przy garażu. Basia wyszła, żeby otworzyć drzwi i wjechać do środka. Spojrzała na wylewkę przed drzwiami i zauważyła, że pęknięcie posadzki wyszło już przed drzwi garażu, mimo metalowego progu uszczelniającego zamykane drzwi. Sprawdziła pęknięcie w garażu i dostrzegła, że krawędzie podłogi w miejscu pękania kruszyły się, powiększając otwór. Rysio miał przyjechać późno po pracy i ze względu na ciemności nie będzie mogła mu pokazać, co dzieje się z podłogą, ale mocno ją to zaniepokoiło. Ustawiła samochód, odpięła Jędrusia i poszli do mieszkania. Do powrotu Ryszarda z pracy było jeszcze parę godzin, postanowiła zjeść z synem jakąś lekką kolację i zadzwonić do swojej mamy, anonsując jej przyjazd z całą rodziną w piątek po pracy. Jednocześnie uzgodni z mamą, co ma kupić na te trzy dni.

– Mamusiu, pamiętasz co masz powiedzieć tacie? – Syn upewniał się, czy nie zapomniała wcześniejszej rozmowy.

– Pamiętam, kochanie, idź do pokoju, przebierz się do kolacji, umyj ręce i siadaj do stołu. Możesz powiedzieć, co chętnie byś zjadł – zachęcała syna do zamówienia czegoś, na co ma wyraźną ochotę.

– Bardzo lubię naleśniki z dżemem, zrobisz?

– Prosisz i masz. Zaraz zrobię, tylko powiedz, z jakim dżemem.

– Mnie smakuje truskawka. Mogę przynieść?

– Możesz.

Jędrek pobiegł do spiżarni, a Basia rozrobiła ciasto, rozgrzała patelnię i zaczęła smażyć naleśniki, gdy do kuchni wpadł Jędruś z wielkim krzykiem:

– Mamusiu, mamusiu, w spiżarni na półce jest wiewiórka!!!

– Jędruś, coś ci się pomyliło, a zapaliłeś światło?

– Zapaliłem, mamusiu, i gdy podszedłem do półki, żeby wziąć dżem truskawkowy, to z wyższej półki coś zasyczało i skoczyło wyżej. Był ruda i miała długi ogon – zapewniał syn.

– Poczekaj chwilę, zestawię patelnię i pójdziemy razem zobaczyć to cudo.

– Ale to chyba uciekło, bo zostawiłem drzwi otwarte i zapalone światło – tłumaczył Jędruś.

– A może jeszcze czeka na ciebie – roześmiała się – żebyś się przekonał, czy to wiewiórka czy inne zwierzę.

– Mamusiu, a co to mogło być?

– Najprawdopodobniej była to kuna, ma też długi puszysty ogon i jest rudawa, zobaczymy.

Wzięła syna za rękę, aby się nie bał, i poszli do spiżarni. Drzwi rzeczywiście były uchylone, światło zapalone i pod regałem rozbity słoik z dżemem truskawkowym, ale intruza ani śladu. Basia spokojnie sprawdziła dokładnie na regałach, i na drugiej półce od dołu, gdzie w pojemnikach tekturowych trzymała jajka kurze, zobaczyła skorupkę od wyssanego jajka wyjętego z pojemnika.

– Zobacz – pokazała synowi – to jest ślad, że była tu kuna, wyciągnęła jajko z pojemnika i na miejscu je wypiła, a ty swoim wejściem wystraszyłeś ją. Dobrze, że nic ci nie zrobiła.

– Mamusiu, a co mogła zrobić?

– Zauważyłeś u naszej Arii zadrapanie na nosie? To mogła zrobić kuna, gdy Aria wkładała swój nos nie tam, gdzie powinna – roześmiała się do własnych myśli.

– A gdzie nie powinna wkładać swojego nosa?

– No, na przykład do domu kuny. Ale musimy, kochanie, ustalić, jak dostała się do domu, bo jeśli przychodzi do naszej spiżarni, to znaczy, że nasza Aria się leni.

– Może boi się, jak została przez nią podrapana? – dociekał Jędruś.

– Nie powinna, przecież to duży pies. Chodźmy do kuchni, bo nie usmażę naleśników, a chciałam usmażyć więcej, bo i tata z chęcią zje. Umyłeś ręce?

– Tak, umyłem. Rozłożę nakrycia – zaproponował.

Po skończeniu smażenia dużej partii naleśników i ugotowaniu kakao usiedli spokojnie do stołu i Jędruś już nic nie mówiąc, zabrał się za jedzenie swojego ulubionego dania. Skończyli kolację, sprzątnęli brudne naczynia ze stołu, zostawiając tylko nakrycie dla Rysia. Jędruś włączył sobie dobranockę w telewizorze, a Basia wzięła telefon, wyszła do kuchni, wybrała numer telefonu rodziców. Czekając na połączenie, oczyma wyobraźni na tle dużego lasu widziała gospodarstwo rodziców, w którym się urodziła i spędziła swoje najlepsze lata. Wieś nie za duża, nosi nazwę taką, jak całe województwo – Mazowsze. Telefon odebrał ojciec Basi, Zbyszek.

– Witaj, córuniu – ucieszył się – dawno nie rozmawialiśmy.

– Dobry wieczór – pozdrowiła ojca. – Dzwonię do was, żeby powiedzieć, że przyjedziemy na trzy dni. Będziemy już w ten piątek i zostaniemy aż do poniedziałku. Tak uzgadniałam z mamą.

– Dobrze, niech będzie na trzy dni. Zdrowi jesteście? – zatroskał się.

– Zdrowi, Jędrek żywotny jak zawsze, a i Rysio dobrze się trzyma. Mama mówiła mi, że masz dla nas jakąś propozycję? – upewniała się.

– Jak przyjedziecie, to pogadamy, poczekaj chwilę – prosił ojciec. – Janka, dzieci przyjeżdżają w piątek – krzyknął do żony. – Z wnuczkiem, przypomnij mi, żebym dobrze maszyny pozabezpieczał. – Wrócił z rozmową do córki: – Wnuk też będzie?

– Mówiłam, że będziemy we troje, a co ojciec mówił o maszynach?

– No, nie pamiętasz lata, jak wlazł do kombajnu, uruchomił go i chciał na pole jechać…

– Ale to niechcący…

– Pewnie, poczekaj chwilę. – Zwrócił się teraz do żony: – Pamiętaj, wszystko, co szklane, trzeba zabrać z zasięgu ręki Jędrusia, słyszysz? – Wrócił do rozmowy z córką: – To czekamy na was, samochód macie sprawny? Dojedziecie bez problemu?

– Tato, no co ty. Raz nam się zdarzyło, że samochód rozkraczył się w drodze, a ty już robisz z tego duży problem. Teraz nie ma kłopotu z samochodami, problem jest z pieniędzmi, żeby je kupić. Ale nie jest źle. Będziemy w piątek, całujemy was, a szczególnie całuje was Jędruś. Do zobaczenia – zakończyła. Kiedy odkładała słuchawkę, podbiegł do niej syn i uśmiechając się, zapytał:

– Z kim rozmawiałaś?

– Z twoim dziadkiem, a moim tatą. Jedziemy do nich w piątek. Cieszysz się?

– Cieszę, ale dziadek już się na mnie nie złości? – spytał niepewnie Jędruś.

– Nie złości, chociaż pamięta, jak uruchomiłeś kombajn i chciałeś pojechać w pole…

– Mamusiu, ale ja sam nie wiem, jak to się uruchomiło. Nacisnąłem jakiś przycisk, coś zawarczało i zaczęło zgrzytać. Zanim uciekłem z tego, to dobiegł dziadek i zaczął na mnie mocno krzyczeć. Ja sam nie wiem, co się stało, ale obiecuję, że nie będę już wchodził do tego kombajnu, dobrze? – przyrzekał.

– Dobrze, kochanie, ale dziadek też przypomniał, jak w kuchni pobiłeś szklanki, bo chciałeś je włożyć do zlewu, ale dziadek już się nie złości, będzie szczęśliwy jak przyjedziemy – zakończyła tłumaczenie. – A teraz, kochanie, spać, bo już po dobranocce. – Ucałowała go w czółko, zaprowadziła do jego pokoju, ułożyła w łóżku i przykryła kołderką. Nachyliła się nad synem i na jego czole położyła długi pocałunek. – Dobrych snów, kochanie. – Zgasiła lampę i wyszła z pokoju.

W oczekiwaniu na powrót męża z pracy ułożyła na patelni cztery naleśniki z dżemem truskawkowym, podłożyła trochę masła, żeby potem tylko włączyć kuchnię gazową, przygotowała również kakao, dosładzając do smaku męża, i wstawiła je do mikrofali, aby szybciutko odgrzać, a następnie usiadła przed telewizorem i zaczęła oglądać film. Nie mogła się skupić, bo cały czas myślała o kunie, która wlazła do spiżarni. Przez tyle lat, jak tu mieszkają, nie zauważyła śladu myszy. Nie mieli kota, na zewnątrz utrzymywali tylko psa, owczarka niemieckiego, mocno zaprzyjaźnionego z Jędrusiem; być może ta kuna wyłapała wszystkie polne myszy wokół domu. Ale dobrała się do kurzych jaj. Muszą z Rysiem przejrzeć garaż i spiżarnię, żeby ustalić, którędy ta złodziejka się dostaje.

Tak rozmyślając, doczekała do chwili, gdy Rysio wrócił z pracy. Najpierw nakarmiła go naleśnikami, a następnie opowiedziała, jaką przygodę w spiżarni miał Jędruś.

– Przecież to niebezpieczne, mogła na niego skoczyć.

– No właśnie, dlatego musimy znaleźć miejsce, którym wchodzi do domu, a poza tym muszę ci pokazać, jak popękał beton w garażu.

Weszli do garażu. Rysio zapalił światło, a Basia otworzyła drzwi na zewnątrz i podświetlając latarką, pokazała mężowi szczelinę ciągnącą się spod samochodu. Rysio w szparę włożył drut trzymany w ręku, sprawdzając, na jaką głębokość jest ta przerwa.

– Głęboko – ocenił, patrząc na trzymany drut. – Gdzieś z pół metra, albo i więcej. Ciekaw jestem, jak głęboko wkopane są fundamenty. Muszę zapytać ojca, czy nie ma planów budowy tego domu. Jutro pracuję rano, to po południu możemy pojechać do niego i porozmawiać.

– No dobrze, ja też jutro jestem od rana, to odbierz małego z przedszkola i możemy się umówić, że u ojca spotkamy się gdzieś o piątej. Wyrobisz się?

– Tak, oczywiście. Kończę o trzeciej, odbiorę Jędrka i u ojca będę po czwartej. Może tak być.

– Tylko zadzwoń wcześniej, czy już będzie w domu – przypomniała Basia – żeby nie było tak jak ostatnio, że czekaliśmy pod drzwiami, aż któreś z dzieciaków wróci do domu. Dzwoniłam do rodziców. Powiedziałam, że przyjedziemy w piątek po południu. Tata ucieszył się, że przyjedziemy z Jędrusiem, i od razu mamie zastrzegł, że ma pochować szkło z zasięgu ręki małego, a on ma zabezpieczyć wszystkie maszyny w gospodarstwie.

– Pomogą nam? – zapytał. – Już wątpiłem, czy będą chcieli.

– Rysiu – wtrąciła Basia – oni też nie mają za dużo, a poza tym są już starsi, nie mają tyle sił co my.

– Baśka, no co ty, przecież oni są młodsi od mojego starego. Nie roztkliwiaj się nad ich losem.

– Ale to moi rodzice i ja ich kocham – zakończyła ze łzami w oczach.

Rozdział VII

Rysiu pojechał do pracy na szóstą rano, bo po południu miał się spotkać z ojcem. Natomiast Basia od kilkunastu minut walczyła, dosłownie walczyła z Jędrusiem, bo mu się nie chciało wstać i nie trafiały do niego prośby mamy, że spieszy się do pracy. Nie chciał wyjść z łóżka i już, bo miał zakwasy po skakaniu ze skakanką. Powiedział mamie, że już nie chce być bokserem, jak tak mają go boleć mięśnie. Basia ściągnęła go z łóżka za nogi, wzięła na ręce i zaniosła do łazienki, żeby zmoczyć mu głowę i orzeźwić trochę, ale wił się jak piskorz i skutek tego był taki, że Basia zmoczyła swoje włosy, zalała ubranie, które miała na sobie, i utworzyła olbrzymią kałużę wody na podłodze łazienki. No, nie mogła sobie poradzić z własnym synem. I to dziecko ma dopiero pięć lat, a co będzie dalej?

– Jędruś – prosiła mama – naprawdę nie mogę się spóźnić do pracy, przecież po południu jedziemy do dziadka, musisz być ładnie ubrany.

– Mamusiu, co na to poradzę, że nie mogę stanąć na nogi – skarżyło się dziecko. – Nawet chodzić nie mogę.

– Synku, przecież to była twoja decyzja z tym skakaniem, nikt cię do tego nie zmuszał – współczuła mu.

– Antek mnie zmuszał, śmiał się i mówił, że on lepiej i więcej zrobi skoków niż ja.

– Wiesz co? Dobrze by było, jakbyś mu pokazał, że ty w ogóle nie czujesz tych skoków, bo on na pewno będzie narzekał na ból mięśni – zaproponowała mama.

– Mamusiu, ty masz rację. On nie będzie mógł chodzić. Dobra, to już się ubieram – ucieszył się i poszedł do swojego pokoju.