Z pamiętnika - Władysław Stanisław Reymont - ebook

Z pamiętnika ebook

Władysław Stanisław Reymont

0,0

Opis

Z pamiętnika„ to zbiór opowiadań Władysława Reymonta, pisarza, prozaika i nowelisty, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.

W skład tego zbioru wchodzi 9 opowiadań, w tym: Z pamiętnika, W jesienną noc, Przy robocie, Legenda wigilijna czy W głębiach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 188

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2021

ISBN: 978-83-8226-315-2
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Z PAMIĘTNIKA

*** strasznie lubię stawiać kropki ........ ***  Nareszcie jestem już narzeczoną! ...... *** ...... ale dosyć tej zabawy! To coś okropnego, jak ja lubię kropki. Muszę napisać list do Kuryera i spytać się, co to znaczy? Oni muszą wiedzieć, bo na wszystko odpowiadają. W przeszłym roku „Ma“ się zapytywała o cudowne miejsca: wymienili wszystkie na całym świecie; a potem „Pa“ zapytywał, czy my jesteśmy szlachtą i jakiego herbu? Zaraz odpowiedzieli i wymienili z dziesięć herbów! „Pa“ chodził potem do specyalisty radzić się, jaki wybrać na bilety wizytowe!...  Naprawdę mam narzeczonego i to już najzupełniej urzędownie, bo z „Ma“ i „Pa“, z ciotkami i wujaszkami, z tortem, z piramidą i błogosławieństwem, i brylantowym pierścionkiem na palcu...  A od cioci Hortensyi dostałam brylantowe kolczyki, zaraz się w nie ubrałam i siadłam wprost lustra, a trochę z boku lampy, tak się cudownie skrzyły, aż p. Henryk chciał mnie w ucho po...  To on właśnie jest moim narzeczonym.  „Pa“ nie chciał się zgodzić, bo p. Henryk jeszcze nie skończył uniwersytetu.  Także powód!  Kto może być już na piątym kursie medycyny, ten chyba i mężem być potrafi!...  Feministką nie jestem i starą panną zostać nie myślę — powiedziałam to „Pa“ wyraźnie.  A on mówi, że mam jeszcze czas... pewnie, ale także mam już dosyć tych tańcujących herbatek z uczniakami z szóstej klasy!  Chciałabym już bywać na prawdziwych balach i tańczyć z prawdziwymi mężczyznami!  A nawet mi już wstyd, że rok, jak skończyłam pensyę i nawet ani razu nie byłam narzeczoną, to coś okropnego!  A tyle moich koleżanek już wyszło za mąż! a jedna to nawet umarła!...  „Pa“ nie chciał się zgodzić na p. Henryka!  Dopiero, jak „Ma“ dowiedziała się, że p. Henryk ma trzy bogate ciotki, to „Pa“ trochę zmiękł i powiada:  — Zobaczymy, psiakość nóżki baranie! Hipoteka to zwierciadło! A ciotki bez hipoteki to — nie tędy droga szanowny panie Henryku!...  Spłakałam się strasznie i tak się modliłam, żeby te ciotki były z hipoteką!... i zaraz nazajutrz „Pa“ sprawdził, że wszystkie trzy mają domy i prócz pana Henryka żadnych sukcesorów!...  „Ma“ dała z radości na mszę, a ja suknię i zimowy kaftanik córce stróża naszego, jeszcze zupełnie dobrą.  A wieczorem przy kolacyi „Pa“ powiada:  — I student kochać się może, ale tylko porządnemu człowiekowi wolno się żenić, a ten twój świszczypała jest niezłym materyałem na porządnego człowieka...  I zaraz się zgodził!  Straszni materyaliści ci mężczyźni, jak mówi „Ma“.  Ja tam o majątek nie dbam!  Nigdy mnie to nie obchodziło! Dobrze jeszcze pamiętam te mądre zdania z wzorów do kaligrafii:  „Praca uszlachetnia i zbogaca, a pieniądz gubi“, albo to: „wytrwałością i pracą dobijesz się celu“...  To bardzo mądre... tylko trochę tego nie rozumiem, że praca zbogaca... zdawało mi się, że to pieniądz zbogaca... mniejsza z tem.  Nic mnie nie obchodzi, czy p. Henryk biedny, czy bogaty, bo ja go i tak k....., a że chciałabym ładnie mieszkać, bywać i jeździć własnym powozem, to chyba zupełnie naturalne, bo mam już dosyć tramwajów i jednokonek!...  Ciocia także była przeciwną, tłumaczyła ciągle „Ma“ i „Pa“, że p. Henryk, to żadna partya!  Doktór, mający trzy ciotki z hipotekami, jest złą partyą!!  Obrzydliwe są te wdowy z pretensyami!...  Oho! mnie oczów nie zamydli, dobrze widziałam, jak przewracała do niego białkami... a tak się wciąż pudrowała i perfumowała, że aż Stokrotki uciekały od niej... i... wiem na pewno, że... że staniki i suknie ma strasznie watowane...  Dano to nigdy nikogo nie wpuszcza do swojego pokoju, ale raz.. naprawdę nienaumyślnie... zobaczyłam ją, jak się ubierała...  Jezus! wyglądała, jak pikowany materac!... to coś okropnego!...  A mizdrzyła się do niego, że aż się słabo robiło!  Myśmy się tylko śmiali z p. Henrykiem!  Nie, ja nie obgaduję nikogo, nie lubię plotek, a przytem to siostra „Ma“..., ale naprawdę, to zgroza, żeby w tym wieku... i jeszcze... ***  „Stokrotek“ porwał mi pudełko z czekoladkami i uciekł pod kanapę... zbiłam go jak psa, ale czekoladki już na nic. *** Późno wieczorem. Aż tutaj słychać beczenie Zdzisia... ale dobrze mu tak, żeby nie pan Henryk, to sama jeszczebym co dołożyła...  Taki niegodziwy chłopak, że to coś okropnego.  Pan Henryk wieczorem, bo to dzisiaj sobota, i po kolacyi, prosił mnie, abym co zagrała; poszliśmy do saloniku i, jak zwykle, przymknęłam drzwi od jadalnego, żeby muzyką nie przeszkadzać „Pa“, bo czytał Kuryera... i... ledwieśmy zaczęli szukać nut... a tu z pod kanapy ktoś krzyczy: ***  — „Hala, nie całuj się z panem Henrykiem, bo zaraz powiem mamie“...  To coś okropnego, żeby nawet nut poszukać nie można bez kontroli!  Dostał porządną frycówkę od „Pa“, ale popsuł nam wieczór, bo pan Henryk był zmieszany, powiedział, że go głowa boli i poszedł z „Pa“ na piwo...  Nie, żeby się tak zdetonować zaraz... tego naprawdę nie rozumiem.  A ta słodziuchna ciotuchna powiada, jak tylko wyszli:  — „Można i tak — ale to rzadko kończy się ślubem“.  To jędza dopiero, co?  A sama to miała trzech mężów i pięciu narzeczonych, to pewnie się z nimi nie całowała nigdy? Aha, może Zdziś w to uwierzy, ale nie ja.  Ja wiem, to wszystko mówi przez zazdrość i że nie chciałam iść za jej protegowanego pana Guzikiewicza!...  Także partya!  Podobno jeszcze młody! wolę nie sprawdzać, ale za to łysy i jak chodzi, to mu się nogi składają w jedenastkę i czasem tak zabawnie wyskakują! A do tego ma fabrykę drutów! No, żeby chociaż szyn!  Potem toby mnie nazywali druciarką!  Nie chcę, niechaj sobie uszczęśliwia inną swojemi drutami i nóżkami!  Ale co kwiatów i cukierków miałam od niego!  Naprawdę, ale róże to sprowadzał z Nizzy. „Pa“ mówił, że każdy transport kosztuje kilkanaście rubli!  A na Boże Narodzenie, to mi przysłał brylanty!... jak włoskie orzechy takie ogromne, a jakie cudne! To coś okropnego — „Ma“ kazała mi je zaraz odesłać z powrotem...  Tak mi było żal... tak żal, że okropnie się zbeczałam, no bo „Ma“ nie pozwoliła mi się w nie ubrać nawet do teatru...  Przecieżby ich nie ubyło!  Przymierzyłam je tylko ukradkiem...  Szkoda że...  Ale ja i tak, chociaż mi nie daje brylantów, kocham pana Henryka! Co prawda, to te jego bilety do teatru, kwiatki, nuty, książki, to mi się już porządnie sprzykrzyły. *** 11-go marca. Oho! Zdziś znowu płacze! Co ten chłopak wyprawia, to coś okropnego!  Pan Henryk bywa u nas na obiadach, w czwartki, soboty i niedziele. „Ma“ mówi, że nie wypada zapraszać go częściej, bo i tak codziennie bywa wieczorem na herbacie.  Dzisiaj po obiedzie wlazł panu Henrykowi na kolana i mówi:  — „Niech pan zawsze przychodzi na obiady, bo jak pan jest, to mama daje leguminę“.  Myślałam, że się spalę ze wstydu, „Ma“ też się zmieszała okropnie, tylko „Pa“ się śmiał...  Ja nie wiem, co w tem śmiesznego, nie wiem... *** Później. Miałyśmy z „Ma“ iść do magazynów, bo chociaż ślub ma być jesienią dopiero, ale już czas szykować wyprawę, a „Ma“ mi mówi:  — Kupimy wyprawę w Wiedniu, nic nie mów o tem nikomu.  — Pojedziemy do Wiednia?  — Będziemy tam przejazdem.  — Przejazdem, dokąd?  — Do Włoch! Tylko ani słowa nikomu.  Ubrała się i wyszła.  Pojedziemy do Włoch! ja pojadę do Włoch, będę miała wyprawę z Wiednia!  Nie, to wprost niemożebne, nie mogę temu uwierzyć. „Pa“ stanowczo się nie zgodzi, chociaż „Ma“ zawsze umie go przekonać...  Ale do Włoch!...  Żeby tylko „Pa“ nie chciał kosztów odbić na mojej wyprawie.  Oho, nie pozwolę się skrzywdzić!  Ktoś dzwoni i „Stokrotki“ nie szczekają, to pewnie p. Henryk!  Jak to dobrze, że „Ma“ jeszcze nie przyszła... *** W nocy. Pan Henryk poszedł trochę wcześniej, bo ma dyżur w szpitalu...  Tak mówił. Wierzę mu, ale bo to wiadomo, co ci mężczyźni robią poza domem?  Był już w tym nowym płaszczu z peleryną i z bobrowym kołnierzem.  Bardzo mu w nim ładnie, bardzo, a tak nie chciał go kupić.  Ale postawiłam na swojem. Powiedziałam mu ostro, że dopóki będzie chodził w tym studenckim szynelu, nie pójdę z nim nigdzie...  Siedzieliśmy w saloniku sami i było nam strasznie dobrze... ogromnie mocny, aż mnie boki bolą i usta tak pieką...  Grałam mu trochę i rozmawialiśmy, jak się urządzimy.  Tak mi jakoś dziwnie duszno i gorąco!...  On chce do salonu ciemne obicia i meble! Także gust! Ciekawam, gdzie to widział? bo na całym świecie, we wszystkich salonach dają się jasne meble i obicia — o i od tego nie odstąpię.  Później to muszę mu powiedzieć... że ta jego broda kłuje, teraz cała twarz mnie pali.  Straszną ochotę miałam, aby mu powiedzieć, że jedziemy do Włoch.  Goś mi jest dziwnego... tak bym całowała i ściskała, że to coś okropnego.  Nie. „Pa“ nie zgodzi się na Włochy, bo trzeba będzie dom na wiosnę odnowić, już komisarz nie daje o to spokoju.  Tak mi jest smutno, takbym czegoś płakała... a ten niegodziwy Zdziś wyjadł mi wszystkie czekoladki.  Włochy i wyprawa z Wiednia, nie, popękają z zazdrości.  Pójdę do kuchni do Rozalii, bo już nie mogę sama wysiedzieć. *** 12 marca.  Taki śnieg, że nic nie widać przez szyby.  A ja się tak nudzę strasznie, że już wytrzymać nie mogę. Pan Henryk dzisiaj nie przyjdzie, napisał, że musi siedzieć przy chorej ciotce.  Ciekawam, co ważniejsze, czy jakaś tam ciotka, czy też narzeczona?  Ale „Pa“ powiedział, że skoro ciotka chora, to on nie powinien jej zostawiać samej ani chwili.  Rozumiem, ale kiedy ja się tak sama nudzę. *** Wieczorem. Rozalia opowiedziała mi o tych lokatorach z pierwszego piętra, Bańkowskich! że wczoraj pani odprawiła bonę Niemkę dla tego, że nosi szlafroczki i fryzuje się tak samo, jak jej córka najstarsza.  Co? także pretensya! stolarze zbogaceni! a ciągle wyprawiają awantury to o piwnice, to o górę, to im się ciągle piece źle palą!  Jabym dwudziestu czterech godzin nie trzymała takich lokatorów.  Heblowa arystokracya, a ona to się ubiera u Hersego! Fasa obrzydliwa, a już o wiorstę czuć ich wióra! I to tak się stawia, że nam się już nie kłaniają, od czasu, jak się z „Ma“ pokłócili o „Stokrotki“.  Że ją ugryzł w nogę, czy gdzieś tam, to wielka obraza!  Naprawdę, ale nie warto zajmować się jakiemiś tam lokatorami.  Dostałam list od Józi, to moja koleżanka, która wyszła za mąż na prowincyę, winszuje mi zaręczyn.  Tak, prawda, ja jestem narzeczoną i mam narzeczonego.  Nie mogę czasem w to uwierzyć, a czasem to mi się zdaje, że to tak już było zawsze, zawsze.  Muszę napisać, jak się to stało.  Ale ja się małżeństwa nie boję, ocho, przy ślubie nie będę płakała.  To było jeszcze jesienią, w listopadzie.  Siedziałam w saloniku ze „Stokrotkami“ i wyglądałam na ulicę i strasznie się nudziłam, bo to okropnie nudne być panną na wydaniu. A do „Ma“ przyszła jakaś stara pani i rozmawiały w jadalnym — nie podsłuchiwałam, nie, zajrzałam tylko cichutko, czy „Ma“ nie przyjmuje jej czekoladą.  Bo ja okropnie lubię czekoladę i usłyszałam, że ta pani mówi o jakimś młodym mężczyźnie, i czy on może u nas bywać.  Uciekłam od drzwi, bo robiło mi się strasznie gorąco, a potem tak się zbeczałam, że aż „Stokrotki“ skomlały.  A wieczorem „Ma“ przyszła do mojego pokoju i mówi.  — Hala, jesteś dorosłą panną!  — Ja wiem, że jestem dorosłą, a długiej sukienki to mi „Ma“ jeszcze nie daje.  — Jesteś dorosłą, dostaniesz długą sukienkę, no i pewnie pójdziesz kiedyś za mąż.  Rzuciłam się „Ma“ na szyję, bo ją bardzo, bardzo kocham i nigdybym się z nią nie chciała rozstawać, ale i krótkie sukienki, to też mnie trochę wstydzą.  A wyjście za mąż, to ważna chwila w życiu kobiety-chrześcijanki!  — Ja wiem i... i strasznie jestem ciekawa tej chwili.  — Ale z góry wiedz i pamiętaj, że nawet najlepszy mąż jest jeszcze najgorszym!  „Pa“, który przyszedł później, jak to usłyszał, trzaskał drzwiami i wyniósł się do resursy.  I długo „Ma“ mówiła o świętości małżeństwa, o cnocie, o obowiązkach i t. p. dyrdymałki, które ja już dawno umiem na pamięć, bo i ciocia to samo umie mówić, przy każdej sposobności!  Już od tych mądrości uszy mnie bolą!  Ale com się „Ma“ naprosiła, żeby mi powiedziała, kto to chce się starać o mnie; nie powiedziała.  — Dowiesz się w niedzielę.  Naprawdę, ale umierałam z ciekawości, nie mogłam jeść nawet czekoladek i ciągle mi się chciało płakać.  A to był pan Henryk!  Myślałam, że to będzie ktoś zupełnie obcy!  O, bo ja pana Henryka znałam dawno, jeszcze z czasów pensyonarskich.  Teraz, kiedy jest już moim narzeczonym, to przecież mogę się przyznać!  Jeszcze na wiosnę przysłał mi cały pęk róż, ale „Ma“ się rozgniewała i kazała je odnieść do kościoła.  A poznałam go u Naci, bo to kolega jej brata. Prześlicznie tańczy, tylko włosy nosił za długie i tak się źle ubierał... i strasznie ciągle wymyślał na bogatą burżuazyę.  Nacia powiedziała mi w tajemnicy, że on jest soc... no, nie mogę więcej napisać...  Bałam się go, bo dobrze pamiętam, co „Ma“ i „Pa“ mówili nieraz z księdzem Tolem o tych strasznych ludziach.  Unikałam go, chociaż naprawdę bardzo mi się podobał, a on że często bywał u brata Naci, to, to... musiałam go spotykać.  Ale od urzędowego poznania, to już u nas bywał w każdą niedzielę, a czasem, jak „Pa“ nie było, „Ma“ zapraszała go, aby i w tygodniu przyszedł na herbatę.  Potem, w karnawale „Ma“ urządziła dwa tańcujące wieczory!  Jezus, takeśmy tańczyli mazura, że to coś okropnego, aż ta Bańkowska, z pierwszego piętra, przysłała służącą, że spać nie mogą.  Powiedziałam też służącej, że jeśli pani spać nie może, to niech jedzie na spacer, to jej dobrze zrobi.  Ale „Pa“ się rozgniewał na mnie i nie dał już więcej tańczyć!  Ja wiem, bał się o „najlepszego lokatora“ — przecież „Pa“ się pierwszy kłania nawet tym z czwartego piętra z oficyny.  To też „Ma“ za ten zakaz powiedziała mu taki pater noster, że długo będzie pamiętał!  I „Ma“ miała racyę, miała sto racyi...  Bo żeby się tak nie szanować i jeszcze dla kogo? dla jakichś tam zbogaconych stolarzy, to coś okropnego...  Nawet panu Henrykowi się to nie podobało, widziałam, jaki zły wychodził...  I pewnie... nie dokończyć mazura ze mną!... ***  Chodziliśmy do teatru, na ślizgawki, na spacery do Saskiego ogrodu i tak cały karnawał przeszedł.  Aż „Ma“ pyta mi się kiedyś:  — Cóż, nie oświadczył ci się jeszcze?  Ciekawam, kiedy się miał oświadczyć? Przecież ani chwili nigdy nie byliśmy sami. Jak nie ciocia to „Ma“, jak nie „Ma“ to ciocia, a w dodatku ten Zdziś nieznośny, że dwóch słów nie można było powiedzieć swobodnie, ani nic.  — Trzeba z tem skończyć, ja to urządzę, bo szkoda czasu... powiada „Ma“.  — I pieniędzy! — dopowiedziała ciocia.  Jakby te obiady, leguminy, ciastka wieczorem tak dużo kosztowały  — A ja przez to codzienne prawie siedzenie wasze w nocy wyspać się nie mogę.  — To niech „Ma“ nas nie pilnuje i idzie spać!  — Chciałby tego aniołek, ja wiem, nic jej nie obchodzą wydatki, bo chciałaby się tylko po kątach całować ze studentami.  Ach ta ciocia, ta ciocia!  To pudło, ten materac!  Nie, już jak ja będę miała córkę, to bez żadnej ciotki, to niema sensu.  Strasznie chciałabym mieć córeczkę... ale taką maciupcią... ot tycią... z jasnymi włoskami i niebieskiemi oczkami... codziennie inaczejbym ją ubierała... bo te chłopaczyska to mi się już sprzykrzyły.  Nawet nie wiem, po co ich przynoszą... bociany! Ha! ha! ha!  Jakże to śmieszna ta bajka!  No i „Ma“ urządziła wszystko.  Zaprosiła pana Henryka w moje imieniny na obiad, bo „Pa“ już przedtem upewnił się co do ciotek.  Nigdy tego dnia nie zapomnę, nigdy.  Prawie nie spałam całą noc, tylko myślałam, myślałam, jak to będzie i strasznie mi się płakać chciało.  A rano bardzo stróż froterował podłogę w saloniku i w jadalnym, a Rozalia ze stróżką i „Ma“ robiły porządki.  Nie, nie mogłam się wziąć do niczego; napisałam tylko dwa meldunki, bo rewirowy przyszedł i jeden kwit na komorne...  „Ma“ kupiła mi na imieniny śliczny fular na suknię, a „Pa“ dał mi po cichu dwadzieścia pięć rubli, żebym sobie co kupiła.  Tak czekałam tego obiadu!  Musiałam z „Ma“ iść na mszę do Karmelitów.  Ale nie mogłam się modlić, bo naprawdę, co zaczęłam czytać modlitwy, to mi się ukazywała twarz pana Henryka, a przytem tak zmarzłam!  W domu już zastałam listy od koleżanek i ogromny bukiet kwiatów, ale bez biletu.  Ubrałam się zaraz w tę nową suknię, w której raz tylko byłam w teatrze; ogromnie mi w niej dobrze.  Taka byłam czerwona, że musiałam się dobrze przypudrować.  A tak mi serce biło że to coś okropnego...  Przyszedł zaraz po dwunastej!  Jak tylko zadzwonił i „Ma“ przez dziurkę od zatrzasku zobaczyła, że to on, zabrała Zdzisia i poszła do kuchni.  Zostaliśmy tylko ze „Stokrotkami“.  I zaraz zaczął mi winszować, a potem mówił tak gorąco... tak mnie po rękach całował... że strasznie się bałam, żeby kto nie wszedł, no, i nawet jeszcze nie zdążył uklęknąć, ani całować... a „Ma“ już weszła... a potem „Pa“, a potem ciocia ze Zdzisiem.  Uciekłam i tak beczałam w swoim pokoju... że aż „Ma“ przyszła po mnie.  I stało się.  Przy obiedzie piliśmy wino szampańskie, upiłam się trochę, a potem siedzieliśmy już sami w saloniku i... tak mnie cało... Dziwna, ale te dawniejsze to... nie były takie jakieś straszne.  Wieczorem były jego wszystkie trzy ciotki!  Stare, poważne, ale takie wielkie damy!... Tak mi się wciąż przyglądały, że ciągle byłam ponsowa, byłyby zostały na kolacyi, ale „Stokrotki“ pogryzły się z mopsem najstarszej ciotki, że ledwie ich pan Henryk rozdzielił.  Ja wiem, to Zdziś je poszczuł na siebie. ***  W tej chwili była służąca od ciotki Ani, tej z mopsem, pytać się, czy tutaj niema pana Henryka, bo nie był już u nich od wczoraj!...  Śmieszne te ciotki. I tak od zaręczyn codziennie przychodzi służąca od którejś z ciotek z narzekaniem, że nie był już cały dzień.  Mniejsza z tem.  Otóż, jak tylko wtedy ciotki wyszły, „Pa“ zabrał pana Henryka do swojego gabinetu.  Strasznie byłam zmęczona i poszłam do swojego pokoju, położyłam się na otomance, a przez drzwi wszystko było słychać, co „Pa“ mówił, i — słyszałam.  Długo milczeli, musiała Rozalia przynosić im wino, bo słyszałam brzęk kieliszków. Już usypiałam, kiedy „Pa“ chrząknął i powiada:  — Chciałem z panem pomówić szczerze o różnych różnościach.  Pan Henryk coś mówił, ale tak cicho, że nie słyszałam ani słowa.  — Bo, psiakość, nóżki baranie, jak się jest młodym, to tam różne rzeczy świtają w głowie, różne mrzonki: swoboda... nędza... całość... jeszcze kieliszek, co? Wyborne, co? Mówię panu niema, jak Litewski.  Było się młodym i rozumie się młodość, ale jak się człowiek żeni, stwarza rodzinę, zostaje obywatelem, to uważa kochany pan, psiakość, nóżki baranie, powinno być ze wszystkiem basta, na czysto!  Skończy pan medycynę, weźmie się pan do praktyki, ożeni, a praca, dobrobyt, porządek, sumienność, oto są nasze ideały, co mówię, oto ideały wszystkich porządnych ludzi na świecie i lojalność... tak lojalność, psiakość, nóżki baranie, głową muru nie przebijesz, a żyć się musi.  Uważa kochany pan, a żyć się musi — jeszcze kieliszek, co? Uważa pan, zielony tak z 70-go roku. Pyszności wino. Mam tu jeszcze niezły zapasik, to dam wam połowę na wasze gospodarstwo.  Pan Henryk dziękował, słyszałam nawet, jak się całowali.  Ja bardzo kocham „Pa“, ale nie lubię, jak mnie całuje, bo tak zawsze bucha od niego piwo.  — Więc chciałem ci tak, panie Henryku, po ojcowsku, szczerze powiedzieć. Pluń na mrzonki i głupstwa, zostaw to tym półgłówkom i oberwańcom.  Rozsądek, kochany panie, rozsądek, to fundament społeczeństwa, na tem świat stoi! i tego nam potrzeba, jak najwięcej.  Żona, dzieci, praktyka, to pole do pracy, szerokie pole do zacnej, poczciwej, obywatelskiej pracy, to ci mówię ja, Jan Gwalbert.  — Rozalia! przynieś nową butelkę...  — Więc jesteś na czysto? — zapytał.  — Ależ najzupełniej, daję panu słowo honoru.  Znowu się całowali.  A ja kiedyś tak się bałam o niego, i nieraz taka byłam zła, że zajmuje się jakiemiś głupstwami!  Rozalia przyniosła wino, a „Pa“ zamknął drzwi na korytarz i cicho mówił:  — Jeszcze jedna butelka i jedno pytanie.  Nie dosłyszałam wszystkiego, a tylko to:  ...grzeszki, no, co to pan wie, a ja rozumiem...  Nie wiem, co odpowiedział pan Henryk, śmiali się tylko bardzo głośno.  — Bo jak mnie widzisz, ja, Jan Gwalbert, ja mąż, ojciec i obywatel, mogę ci pomódz, jeślibyś tego, psiakość, nóżki baranie... potrzebował... Młode winko, panie kochany, musi wyszumieć... no, co?  Ale pan Henryk energicznie się czegoś wypierał.  A potem „Pa“ mówił ciszej.  — Było się młodym i wcale niczego... uważasz, panie kochany... nie jedna, psiakość, nóżki baranie, nie dwie... ho, ho i ja byłem Farysem, a jakże, a jakże, a szczególniej ostatnia Frania! Bruneta, biust, jak materace na sprężynach, wspaniała, frontowa dziewczyna... mówię ci, tak chudłem, że moja narzeczona bała się, czy suchot nie mam, Ha! ha! psiakość, nóżki baranie, ale trzeba było się rozstać i powiedzieć, że się żenię. Uważa pan kochany, to rzuciła na mnie stołkiem, co?  Smok nie kobieta, widuję ją czasem na ulicy... ale...  Nie słyszałam już więcej, bo zaraz wyszli...  To dopiero ten „Pa“, nigdybym nie przypuszczała... a wydaje się taki, że ja za niego robię meldunki...  Aha! teraz rozumiem dopiero, dlaczego „Ma“ odprawiła Joasię, a „Pa“ cały tydzień sypiał w swoim gabinecie.  Naprawdę, ale ci mężczyźni, to coś okropnego.  Już ja pana Henryka będę dobrze pilnowała, mnie nie oszuka, oho!  „Ma“ mnie woła. *** 15-go marca. „Ma“ i „Pa“ się gniewają o podróż naszą do Włoch.  Trzy dni nic nie pisałam, bo w domu takie kwasy, nie mówią ze sobą i Rozalia ściele „Pa“ w gabinecie.  Ale nam za to nikt nie przeszkadza; chociaż taka korzyść.  Dzisiaj przyniósł pan Henryk próbki na całe ubranie wiosenne.  Wybrałam mu sama, bo to, co miał na sobie, strasznie mi się nie podobało... Musiał się i ostrzydz, teraz wygląda bardzo ładnie, a jeszcze w tym płaszczu, ani podobny do dawnego.  Bardzo szykowny teraz! ***  Muszę skończyć! Otóż, zaraz w niedzielę po oświadczynach były urzędowe zaręczyny!  Prawdziwy bal!  Muzyka — skrzypce i fortepian. Na fortepianie grała jakaś daleka nasza kuzynka, zjadła za to kolacyę i mama jej dała starą salopę. Bo to takie biedactwo!  I tyle gości, tyle gości!  Był i ksiądz Tolo i radca Malinowski z córkami! Nie cierpię ich, brzydkie, napuszone, stare i tak nosy do góry zadzierają.  Ja byłam ubrana w białą suknię, ale wysoko zapiętą, bo „Ma“ nie pozwoliła mi nawet małego dekolte zrobić! Pan Henryk przyszedł we fraku, ale tak mu nie dobrze w tem, że musiał iść i przebrać się w mundur.  A potem ciotki, wujaszkowie, znajomi, koleżanki moje; zaprosiłam tylko Cesię i Nacię, bo te jeszcze jako tako się ubierają.  Tyle ludzi, że nie mogli się pomieścić w salonie.  I aż na cztery stoliki grali w karty!  Zdziś dostał nowy garniturek; stróża „Ma“ ubrała w stary frak „Pa“, żeby drzwi otwierał, a lokaja wynajęła...  Naprawdę, miał taką minę, jakby gdzie u hrabiów służył.  A jaka kolacya!  Nawet ksiądz mówił do „Ma“, że nigdy podobnej nie jadł, a on przecież znać się musi na tem...  Była sarna, bażanty, ryby, lody, cukry, owoce i tak tego wszystkiego było dużo, tak „Ma“ poczciwa nic nie żałowała, że na każdą osobę wypadło po całym ananasie — naprawdę, po całym ananasie.  A przed kolacyą ksiądz Tolo nas pobłogosławił i rodzice też i ciotki i tak się spłakałam, bo... potem ciotka Hortensya dała mi te kolczyki brylantowe... pan radca Malinowski miał śliczną mowę, nic nie słyszałam... patrzyłam w lustro, jak się skrzyły kolczyki...  Panowie tak pili!...  A potem tańce...  „Pa“ tak się u..., że tylko chodził i śpiewał i chciał wszystkie panny całować, aż go „Ma“ zabrała... Spał u lokatorów na drugiem piętrze. A Zdziś, jak się dorwał do tortu, to zjadł pół piramidy z naszemi cyframi i tak się rozchorował, że aż pan Henryk musiał chodzić do apteki po lekarstwo.  I bawiliśmy się do dziesiątej rano.  Strasznie byłam szczęśliwa, strasznie!  A rano pon Henryk jak już odchodził... odprowadziłam go do przedpokoju... to... już nie zważał że „Ma“ stoi w drzwiach, tylko tak mnie ca...  Było ciemno, to może i nie widziała...  Naprawdę, ale zaręczyny, to znacznie przyjemniejsze, niż taki zwyczajny bal. *** 16-go marca. Taki mróz na dworze, ale pan Henryk mówi, że i tak ślizgawki nie będzie, że zaraz puści. Szkoda, mam taki śliczny kostyum! Umyślnie na ślizgawkę „Ma“ mi kupiła. *** Wieczorem. Jakie śmieszne są te ciotki pana Henryka!...  Siedzimy dzisiaj z nim przy obiedzie; dzwonią. Kto taki? Służąca ciotki Sylwi... i weszła do jadalnego z ogromnem futrem, pewnie jeszcze po dziadku i powiada, że pani przysyła i prosi, żeby się Henryczek ubrał na ulicę, bo dzisiaj mróz, a Henryczek wyszedł tylko w palcie.  Służące mówią mu Henryczek!  Muszę ja to wszystko zmienić. ***  Jutro musimy z panem Henrykiem złożyć wizyty tym ciotkom. *** 18-go marca wieczorem. Byliśmy dopiero dzisiaj, bo wczoraj padał taki deszcz, że wyjrzeć nie można było...  Ledwie żyję i tak mi jest niedobrze, tak niedobrze, że... ***  Byliśmy u tych sławnych ciotek!  Boże znowu