Z ciszy - Martyna Senator - ebook + książka

Z ciszy ebook

Martyna Senator

4,4

Opis

Nowy tom bestsellerowej serii New Adult „Z miłości”. Tysiące sprzedanych egzemplarzy w Polsce! Poznań autorkę, której historie chwytają za serce! Uwaga: tomy serii można czytać w dowolnej kolejności!

 

Nie wiem, czy powinnam im współczuć, czy zazdrościć. Mają nie więcej niż dwadzieścia lat, są odurzeni miłością i nie widzą poza sobą świata. Prawdopodobnie zdążyli już zaplanować wspólną przyszłość i naiwnie wierzą, że nic nie stanie im na drodze. Ale prędzej czy później przekonają się, że los bywa przewrotny. Zaskakuje, wystawia na próbę i rzuca pod nogi kłody, przez które niełatwo przeskoczyć. Kiedy widzę ich uśmiechnięte twarze i pełne czułości spojrzenia, przechodzi mi przez myśl, że niecały rok temu wyglądałam dokładnie tak samo. Tylko że ja już zdążyłam pozbyć się złudzeń…

 

Ostatnie, o czym myśli Zojka, to randkowanie z przypadkowymi chłopakami. Oddana pasji i zamknięta w swoim świecie pełnym niepewności, każdego dnia zakłada zbroję twardej i bezkompromisowej dziewczyny. Kiedy próg studia tatuażu przekracza Filip, życie obojga nie będzie już takie jak dawniej. Choć chłopak panicznie boi się igieł, trzyma w dłoni wzór na piękny i tajemniczy tatuaż. Czy historia pisana tuszem będzie miała wystarczającą siłę, by połączyć tych dwoje na zawsze? Czy mimo obaw i lęków będzie ich stać na podjęcie wyzwania, jakie rzuca im los? Może warto spróbować, bez względu na wszystko…

 

 

 

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 354

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (107 ocen)
58
33
13
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
infernem

Całkiem niezła

Zawiodłam się na tej części. Po poprzednich książkach Martyny Senator oczekiwałam czegoś lepszego. Tymczasem odniosłam wrażenie, że "Z ciszy" zostało napisane na siłę. Zwłaszcza zakończenie. Nie będę jednak zagłębiać się w szczegóły, ponieważ były by one spoilerem, aczkolwiek jak dla mnie za szybko się to zakończyło. Szkoda, bo początkowe rozdziały zapowiadały naprawdę dobrą książkę i nie raz mnie rozbawiły oraz wzruszyły. Niestety czym dalej tym mniej emocji wzbudzała we mnie historia Zoji i Filipa, mimo iż poruszała kilka naprawdę ważnych i emocjonujących kwestii. Niemniej jednak warto sięgnąć po najnowszą książkę Senator, zwłaszcza jeśli czytaliście poprzednie tomy tej serii. Z tą powieścią można naprawdę miło i przyjemnie spędzić czas, a bohaterów nie sposób jest nie polubić.
00
pacynkowapanna

Całkiem niezła

Trochę szkoda ,że książka jest według mnie nieskończona. Skończyła się w dziwnym momencie i jest to przykre bo nie wiadomo co się wydarzyło dalej.
00

Popularność




Copyright © Martyna Senator, 2019

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2019

Redaktor prowadząca: Milena Buszkiewicz

Redakcja: Natalia Szczepkowska

Korekta: Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Klaudia Kumala

Projekt okładki i stron tytułowych: Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce:

© ArtOfPhotos | www.shutterstock.com

© Sanneberg | www.depositphotos.com

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

eISBN 978-83-66278-21-9

WE NEED YA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

Dla Szymka,

mojego:

niby-agenta,

niby-prawnika,

niby-PR-owca

i prawdziwego przyjaciela.

01000100 01011010 01001001

11000100 10011000

01001011 01010101 01001010

11000100 10011000

Nigdy nie wiesz, jak silny jesteś, dopóki bycie silnym

nie stanie się jedynym wyjściem, jakie masz.

Bob Marley

PROLOG

Z mojego gardła wyrywa się krzyk.

Ręce drżą, serce wali jak opętane, a krew odpływa z twarzy. Nie… To nie dzieje się naprawdę. Wciągam gwałtownie powietrze i chwytam palcami mokrą trawę. Boże… błagam… spraw, żeby to był tylko sen…

Ale Bóg nie słucha. Rzeczywistość uderza we mnie z taką siłą, że zaczyna brakować mi tchu. Opadam na ziemię i patrzę przed siebie nieprzytomnym wzrokiem. To koniec, przebiega mi przez myśl. Zamykam oczy i próbuję stłumić szloch. Ale emocje są silniejsze. Rozszarpują mnie niczym stado wygłodniałych sępów i odlatują.

Po ogłuszającym wrzasku zapada przeraźliwa cisza, a ja uświadamiam sobie, że już nic nie będzie takie samo.

ROZDZIAŁ 1

Zoja

Mam ochotę wylać im na głowy kubeł zimnej wody. Ale obawiam się, że nawet to nie ostudzi ich zapału. Są tak zapatrzeni w siebie, że żaden sensowny argument nie zdoła odwieść ich od zrobienia tych idiotycznych tatuaży.

Rafał najwyraźniej podziela moje wątpliwości, bo już od dłuższej chwili przygląda się im z uwagą, tak jakby szukał choć niewielkiej oznaki wahania.

– Słuchajcie… – odzywa się w końcu. – Miałem już klientów, którzy tatuowali imię swojego partnera, a po paru miesiącach usuwali dziarę albo przychodzili zrobić cover-upa…

– Widocznie nie kochali się tak mocno jak my.

Nie wiem, czy powinnam im współczuć, czy zazdrościć. Mają nie więcej niż dwadzieścia lat, są odurzeni miłością i nie widzą poza sobą świata. Prawdopodobnie zdążyli już zaplanować wspólną przyszłość i naiwnie wierzą, że nic nie stanie im na drodze. Ale prędzej czy później przekonają się, że los bywa przewrotny. Zaskakuje, wystawia na próbę i rzuca pod nogi kłody, przez które niełatwo przeskoczyć.

Kiedy widzę ich uśmiechnięte twarze i pełne czułości spojrzenia, przechodzi mi przez myśl, że niecały rok temu wyglądałam dokładnie tak samo. Tylko że ja już zdążyłam pozbyć się złudzeń.

– W porządku – kapituluje Rafał. – Jeśli jesteście pewni, to zapraszam.

Cała trójka przechodzi do sąsiedniego pomieszczenia, a ja przenoszę wzrok na młodego mężczyznę siedzącego na sofie. Wygląda na niewiele starszego ode mnie. Ma brązowe, modnie ułożone włosy, czarne spodnie i biały T-shirt z nadrukiem. Gdy nasze spojrzenia się spotykają, obdarza mnie lekkim uśmiechem.

– Słyszałem, że kiedy Johnny Depp umawiał się z Winoną Ryder, wytatuował sobie na ramieniu „WINONA FOREVER”. A potem zerwali i przerobił napis na „WINO FOREVER”.

– Jeśli wierzyć plotkom, to konsekwentnie się tego trzyma – zauważam z rozbawieniem.

Chłopak wstaje, podchodzi do biurka i wyciąga rękę.

– Filip.

– Zoja. – Ściskam jego dłoń i omiatam wzrokiem jego twarz. – Przyszedłeś zapisać się na sesję?

– Właściwie to jestem umówiony do Kuby.

Marszczę brwi i sprawdzam grafik.

– Ale on zaczyna dopiero za pół godziny…

– Wiem. Przyszedłem wcześniej, bo chciałem upewnić się, że nikt nie wybiega stąd z krzykiem – wyjaśnia, po czym zniża głos do szeptu i dodaje: – Strasznie boję się igieł.

– Może w takim razie powinieneś rozważyć hennę? – sugeruję zaczepnie.

Filip uśmiecha się szeroko, a w jego lewym policzku pojawia się uroczy dołeczek.

– Wychodzę z założenia, że trzeba pokonywać strach.

– To znaczy, że gdybyś miał arachnofobię, zacząłbyś hodować tarantulę? – pytam z powątpiewaniem.

– Całkiem możliwe. – Śmieje się, a ja uświadamiam sobie, że to niezwykle przyjemny dźwięk.

– Jaki wybrałeś wzór? Tylko mi nie mów, że zamierzasz wytatuować imię swojej dziewczyny… – dodaję błagalnie.

– Nic z tych rzeczy – zapewnia wyraźnie rozbawiony.

Wyjmuje z kieszeni telefon i pokazuje mi zdjęcie projektu. Od razu rozpoznaję charakterystyczny styl Kuby. Dzięki temu, że mój tata jest właścicielem studia, poznałam bardzo wielu utalentowanych artystów. Jednak żaden nie zrobił na mnie tak wielkiego wrażenia jak Kuba. Dość szybko przekonałam się, że dla niego tatuowanie ma tylko dwa ograniczenia: bezpieczeństwo i zadowolenie klienta. Czasami zamiast odbijać wzór za pomocą tradycyjnej kalki chwyta pędzel i maluje po skórze, tak jakby była płótnem, które tylko czeka, aż zamieni je w kolejne dzieło sztuki. Umiejętnie łączy abstrakcję z elementami realizmu, tworząc wzory, które zachwycają nawet najbardziej wymagających klientów.

Projekt, który przygotował dla Filipa, to kombinacja mniejszych i większych kleksów oraz kolorowych mazów imitujących pociągnięcia pędzla. Każdy z nich jest pokryty zero-jedynkowym ciągiem, który przywodzi na myśl kod binarny.

– Jesteś informatykiem czy po prostu masz fioła na punkcie Matrixa? – pytam, spoglądając z zaciekawieniem na Filipa.

– Jedno i drugie.

– Czyli te cyfry nie są przypadkowe?

– Jasne, że nie – zapewnia z nutką oburzenia w głosie.

– Co oznaczają?

Po jego twarzy przebiega tajemniczy uśmiech.

– Sama możesz to rozszyfrować. Wystarczy, że zamienisz kod binarny na dziesiętny, a potem odczytasz znak z tabeli kodów ASCII.

– Świetny pomysł! Akurat szukałam jakiegoś interesującego zajęcia na popołudnie.

– Cieszę się, że mogłem pomóc. – Filip uśmiecha się figlarnie, a w jego policzku po raz kolejny pojawia się dołeczek.

Muszę przyznać, że ma w sobie coś intrygującego. Wyjątkowy urok osobisty sprawia, że czuję się przy nim zaskakująco dobrze i swobodnie. Emanuje pogodą ducha, roztacza wokół pozytywną aurę i zaraża uśmiechem, dzięki czemu bardzo szybko udaje mu się zaskarbić moją sympatię.

– Może wyskoczymy gdzieś wieczorem? – pyta znienacka.

Posyłam mu skonsternowane spojrzenie i kręcę głową, przekonana, że się przesłyszałam.

– Przepraszam, zamyśliłam się. Co mówiłeś?

– Pytałem, czy wyskoczymy gdzieś wieczorem.

Marszczę brwi i przyglądam mu się z uwagą.

– To jakiś żart?

– Dlaczego tak myślisz? – Sprawia wrażenie zaskoczonego, co jeszcze bardziej zbija mnie z tropu.

– Zapraszasz mnie na randkę? – upewniam się.

– No… tak.

– Ale przecież znamy się niecałe dziesięć minut…

– No i?

– To trochę dziwne, nie sądzisz?

W jego oczach dostrzegam błysk.

– Miałem ochotę umówić się z tobą, gdy tylko tu wszedłem.

– Co ty nie powiesz? – Krzyżuję ręce na piersi i rzucam mu rozbawione spojrzenie. – Ostrzegam, że jeśli za chwilę wyskoczysz z jakimś tandetnym tekstem w stylu: „twój ojciec był złodziejem, bo ukradł wszystkie gwiazdy z nieba i umieścił je w twoich oczach”, to puszczę pawia…

Filip uśmiecha się wesoło.

– Dobrze, że mnie uprzedziłaś. Miałem zamiar powiedzieć, że gdybyś była kanapką w McDonald’s, to nazywałabyś się McBeauty.

Nie mam wątpliwości, że tylko żartuje. Ale i tak udaję, że mnie zemdliło. Filip śmieje się, po czym siada na skraju biurka i przygląda mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Nie odpowiedziałaś – odzywa się w końcu.

Wzdycham głęboko i przygryzam dolną wargę.

– Posłuchaj… Jesteś naprawdę sympatycznym facetem, ale mimo wszystko spasuję.

– Masz chłopaka? – W jego głosie nie słychać urazy, tylko zwykłe zaciekawienie.

– Nie, po prostu… – urywam, szukając odpowiednich słów. – Wyglądasz na faceta, dla którego łatwo stracić głowę. A to ostatnie, czego teraz potrzebuję.

Otwiera usta, ale zanim udaje mu się cokolwiek powiedzieć, do studia wchodzi Kuba.

– Siemanko. – Na widok Filipa uśmiecha się szeroko. – O, jednak przyszedłeś! A Kaśka chciała założyć się o dwie stówy, że wymiękniesz.

– Nie ma to jak wspierająca siostra. – Wzdycha. – Teraz rozumiem, dlaczego tak usilnie przekonywała mnie, że tatuowanie boli…

W ciągu kilku kolejnych sekund uświadamiam sobie dwie rzeczy. Po pierwsze: wygląda na to, że Filip naprawdę boi się igieł. Po drugie: potrzebuję kawy. Aromatyczny zapach tej, którą popija Kuba, zdążył wypełnić całą recepcję i coraz dobitniej przypomina, że już najwyższa pora, abym i ja wlała w siebie poranną porcję kofeiny.

Sięgam po niewielki skórzany plecak i ruszam w stronę wyjścia.

– Idę do Nero. Niedługo wrócę.

– Nie chcę cię martwić, ale kawa będzie musiała poczekać – rozlega się głos Anki. Przyjaciółka wpada do studia jak burza, opiera o komodę kilka tekturowych tub i odrzuca do tyłu płomiennorude włosy. – Marta wylądowała w szpitalu… Jakiś idiota potrącił ją, gdy jechała na rowerze.

– O cholera… Co z nią? – pyta zatroskany Kuba.

– Biorąc pod uwagę okoliczności, czuje się całkiem nieźle. Ale z tego, co wiem, ma złamaną nogę, rękę i obojczyk, więc przez najbliższych kilka tygodni będzie przykuta do łóżka.

– Biedna Marta… – Wzdycham ze współczuciem.

Mina Anki zdradza, że jej również jest przykro. Ale jak na prawdziwą menadżerkę przystało, szybko bierze się w garść. Spogląda na mnie w skupieniu i oznajmia:

– Musimy przejrzeć jej grafik i przełożyć wszystkie sesje z najbliższego miesiąca. O ile dobrze pamiętam, za pół godziny ma pierwszego klienta.

– W takim razie bierzmy się do pracy. – Mówiąc to, zsuwam plecak z ramienia i wracam za biurko.

Niecałe trzy godziny później udaje nam się opanować sytuację. Większość klientów wykazała się ogromną wyrozumiałością i na wieść o tym, co spotkało Martę, zgodziła się przesunąć termin nawet o kilka miesięcy. Tylko jedna osoba zrezygnowała i poprosiła o zwrot zaliczki.

– Co za poranek… – Anka odkłada telefon i rozpiera się wygodnie na obrotowym fotelu. Jednak błogi nastrój nie trwa długo, bo chwilę później tata woła ją do swojego biura.

Kiedy zostaję sama, wyjmuję z tekturowych tub plakaty reklamujące nową kolekcję Kult Art Clothing i podziwiam efekty sesji zdjęciowej. Początkowo w sprzedaży były jedynie T-shirty z autorskimi nadrukami, ale parę miesięcy temu oferta została rozszerzona o spodnie, bluzy i czapki z daszkiem.

Przynoszę z pomieszczenia gospodarczego rozkładane schodki i zdejmuję ze ścian antyramy, a potem wyciągam stare plakaty i zastępuję je nowymi.

– To co, umówisz się ze mną? – Słyszę za plecami głos Filipa.

Chociaż przez ostatnie godziny ciągle wisiałam na telefonie, nie umknęło mi, że kilkanaście minut temu poprosił Kubę o przerwę i poszedł się przewietrzyć.

– Nie dajesz za wygraną, co? – pytam, uśmiechając się pod nosem.

– Tata zawsze powtarzał, że trzeba być wytrwałym.

– A wspominał coś o byciu upierdliwym? – droczę się.

Filip staje nieopodal mnie i opiera się o ścianę.

– Czasami to nieuniknione – wyznaje z uśmiechem.

Podejrzewam, że niektórzy uznaliby jego zachowanie za natrętne i irytujące. Ale ja nie widzę w tym nic złego. Filip jest niezwykle atrakcyjnym facetem, a jego zainteresowanie w pewien sposób pomaga mi odbudować zachwianą pewność siebie. Gdy Dominik ze mną zerwał, mimowolnie zaczęłam wierzyć, że nie byłam dla niego wystarczająco dobra. I chociaż przyjaciele w kółko powtarzali, że to bzdura, nie udało im się rozwiać wszystkich wątpliwości.

– Wiszą prosto? – pytam, próbując odgonić od siebie myśli związane z byłym chłopakiem.

Filip spogląda na antyramy i wskazuje jedną z nich.

– Ta jest trochę krzywo.

Przechylam się, zamierzając ją poprawić, ale nieoczekiwanie tracę równowagę i spadam.

– Uważaj!

Zanim dociera do mnie, co tak właściwie się dzieje, Filip wyciąga ręce i chroni mnie przed upadkiem. Oszołomiona podnoszę wzrok i napotykam rozbawione spojrzenie brązowych oczu.

– Nie musisz szukać pretekstu, żeby wylądować w moich ramionach. Wystarczy, że pójdziesz ze mną na randkę.

– Dziękuję za radę, casanovo. A teraz postaw mnie na ziemi.

– Jak sobie życzysz. – Filip spełnia moją prośbę, po czym wsuwa ręce do kieszeni dżinsów i nie odrywając ode mnie wzroku, uśmiecha się zmysłowo. – Zgódź się.

– Ale ty jesteś uparty! Dobrze, że Kuba nie podzielił pracy na dwie sesje, bo gdybyś męczył mnie dwa dni z rzędu, to najprawdopodobniej w końcu bym uległa.

– Gdyby nie to, że jutro wracam do Warszawy, przyszedłbym tu z samego rana i próbował dalej.

Kusi mnie, żeby mu dogryźć. Ale kątem oka zauważam nadchodzącego Kubę, więc odpuszczam.

– Dziaramy dalej? – pyta.

– Tak, już idę. – Filip odwraca się w moją stronę i dodaje: – Wrócimy do tego.

– Dobrze, casanovo.

Filip

Nienawidzę igieł. Gdy byłem młodszy, drżałem na samą myśl o szczepionkach, zastrzykach i pobieraniu krwi. Pozwalałem się kłuć tylko wtedy, gdy było to absolutnie koniecznie. I za każdym razem przeżywałem koszmar. Dlatego doskonale rozumiem, czemu Kaśka obstawiała, że zrezygnuję z tatuażu. Szczerze powiedziawszy, sam nie byłem do końca pewien, czy w ostatniej chwili nie wymięknę… Ale już od dawna marzyłem o zrobieniu dziary, dlatego postanowiłem zaryzykować.

Miałem niezłą spinę, gdy Kuba zbliżył brzęczącą maszynkę do mojego ramienia. Nastawiłem się na potworny ból, jednak dość szybko okazało się, że moje wyobrażenia o tatuowaniu mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Owszem, uczucie nie należało do przyjemnych, ale było znośne. W dodatku przez większość czasu moje myśli nie były skupione na igle, tylko na jasnowłosej dziewczynie siedzącej w recepcji.

Zoja. To jedna z tych kobiet, które nie potrzebują krótkiej sukienki i szpilek, żeby wyglądać seksownie. Osiąga ten sam efekt, mając na sobie zwykły T-shirt, podarte dżinsy i trampki w biedronki. Zaintrygowała mnie na tyle, że zapragnąłem się z nią umówić. Nie dlatego, że jestem typem podrywacza. Po prostu wychodzę z założenia, że lepiej zagadać do dziewczyny, która mi się podoba, niż tygodniami roztrząsać „co by było, gdyby”, albo, co gorsza, umieszczać w internecie ogłoszenia w stylu:

Spotted: Kraków

Piękna recepcjonistko z Kult Art Tattoo!

Jestem tym brunetem, który gapił się na Ciebie przez cały czwartkowy poranek i nie miał odwagi poprosić Cię o numer telefonu. Jeśli to czytasz – proszę, odezwij się!

Filip

PS. Twój kolega, który robił mi tatuaż, ma do mnie namiary.

O nie, to zdecydowanie nie w moim stylu. Ja wolę działać.

– Gotowe! – Głos Kuby wyrywa mnie z zadumy.

Spoglądam na ramię i kiwam z uznaniem głową.

– Wygląda zajebiście!

Kuba smaruje dziarę maścią i robi kilka zdjęć, a potem tłumaczy, jak dbać o tatuaż, i dla pewności wręcza mi ulotkę z zasadami pielęgnacji.

– Gdyby działo się coś niepokojącego albo miałbyś jakieś pytania, dzwoń śmiało.

– Dzięki! – Klepię go przyjaźnie w ramię i idę do recepcji.

– Świetna dziara! – zachwyca się brunetka siedząca za biurkiem.

– Zawsze tak mówisz… – zauważa Kuba.

– To dlatego, że za każdym razem odwalasz kawał dobrej roboty. – Kobieta puszcza do niego oko i przechodzi do rozliczenia.

W tej samej chwili z sąsiedniego pomieszczenia wychodzi Zoja. Ma plecak na ramieniu i kraciastą koszulę przewiązaną w pasie.

– Wychodzisz już? – pytam ożywiony.

Obrzuca wzrokiem tatuaż owinięty folią ochronną i wzdycha.

– Niech zgadnę, ty też?

W odpowiedzi posyłam jej znaczący uśmiech.

– Wiesz, jak to się nazywa?

– Przypadek?

– Przeznaczenie – poprawiam ją.

– Nie wierzę w przeznaczenie.

– A ja w przypadek.

– Stary, naprawdę cię polubiłem – wtrąca Kuba. – W dodatku jesteś bratem mojej kumpeli… Ale jeśli usłyszę, że narzucasz się Zoi, to przysięgam: skopię ci tyłek.

Mimo żartobliwego tonu nie mam wątpliwości, że mówi poważnie. Marszczę brwi i zastanawiam się, czy rzeczywiście nie przekroczyłem granicy. Nie chciałem być nachalny. Dotychczas gdy jakaś dziewczyna nie była mną zainteresowana, życzyłem jej miłego dnia i odchodziłem. W przypadku Zoi pozwoliłem sobie na więcej, bo wydawało mi się, że moje zachowanie ją bawi, a nie irytuje.

– Kuba traktuje mnie jak młodszą siostrę – wyjaśnia. – Ale czasami zapomina, że sama potrafię o siebie zadbać.

Puszcza do niego oko, zakłada kciuki za szelki plecaka i rusza w stronę drzwi.

– Idziesz, casanovo?

Nieco zaskoczony chowam portfel do kieszeni i doganiam Zoję.

– To znaczy, że zmieniłaś zdanie?

– Nie. Po prostu boję się, że jeśli zostaniesz z Kubą, to prędzej czy później palniesz coś głupiego i naprawdę ci przyłoży.

– To miłe, że się o mnie troszczysz.

Gdy tylko wychodzimy z klimatyzowanego studia, uderza w nas fala gorąca. Minęła szesnasta, ale słońce jeszcze mocno przygrzewa, a na niebie nie widać ani jednej chmury.

Mrużę oczy i spoglądam na Zoję.

– Dokąd idziesz?

– Po kawę.

– Masz coś przeciwko, żebym poszedł z tobą?

Dziewczyna przystaje i przez dłuższą chwilę przygląda mi się w milczeniu.

– Ustalmy dwie rzeczy – oznajmia w końcu. – Po pierwsze: to nie jest randka. Po drugie: jeśli poproszę, żebyś zostawił mnie w spokoju, zrobisz to.

– Okej.

Podajemy sobie dłonie, przypieczętowując umowę, i idziemy do kawiarni. Wewnątrz panuje niewielki ruch, dlatego zaraz po wejściu wita nas uśmiechnięty barista.

– Już myślałem, że dziś nie przyjdziesz – zwraca się do Zoi. – Przygotować to co zwykle czy skusisz się na coś z naszej „strefy polarnej”?

– A co polecasz?

– Klasyczne frappe latte z bitą śmietaną.

– Niech będzie.

– A dla pana?

– To samo. Tylko bez bitej śmietany.

– Boisz się, że pójdzie ci w boczki? – droczy się Zoja.

– Zgadłaś. A tak się składa, że bardzo lubię moje umięśnione ciało.

Dziewczyna omiata mnie wzrokiem i uśmiecha się zagadkowo.

– Przyznaję, jest całkiem niezłe.

Wystarcza kilka sekund oraz jedno dłuższe spojrzenie w oczy, by atmosfera gwałtownie zgęstniała.

– Naprawdę tego nie czujesz? – pytam z niedowierzaniem.

Zoja pociąga nosem.

– Rzeczywiście, przydałby ci się prysznic.

Barista nie wytrzymuje i parska śmiechem, a ja przebiegam palcami po kontuarze i spoglądam na nią z rozbawieniem.

– Miałem na myśli chemię, która jest między nami…

Zoja robi skruszoną minę. Jednak wesołe iskierki tańczące w jej oczach zdradzają, że wcale nie jest jej przykro.

Jeszcze nigdy nie spotkałem dziewczyny, która dogryzałaby mi niemal na każdym kroku. Gdybym nie był wystarczająco pewny siebie, najprawdopodobniej zamknąłbym się w sobie. Ale jestem. Dlatego tak bardzo podoba mi się jej zadziorność.

Odbieramy zamówienia i podchodzimy do stolika, na którym znajdują się dodatki. Zoja sięga po plastikową łyżkę i zaczyna wyjadać bitą śmietanę.

– Dlaczego tak nalegałeś na randkę?

– Zawsze tak robię.

– Umawiasz się z każdą nowo poznaną dziewczyną? – pyta wyraźnie zaskoczona.

– Jeśli jest w moim typie, to tak.

– Ale przecież w ogóle jej nie znasz!

– A czy nie dlatego ludzie chodzą na randki? Jeśli między nimi iskrzy, spotykają się dalej, a jeśli nie, to dają sobie spokój i szukają kogoś innego. To naprawdę proste. Zaraz ci pokażę. – Rozkładam papierową serwetkę, pożyczam od baristy długopis i zaczynam rysować.

– Masz szczęście, że jesteś przystojny, bo twoje sposoby na podryw są naprawdę kiepskie… – mruczy Zoja.

– Cierpliwości. Zaraz ci wszystko wyjaśnię.

Po chwili pokazuję jej serwetkę.

– Co to jest?

– Algorytm.

Zoja marszczy brwi i w skupieniu analizuje schemat.

– Taki jesteś pewny siebie? A co, jeśli dziewczyna da ci kosza? – Nie czekając na odpowiedź, bierze ode mnie długopis i modyfikuje szkic. – Teraz wygląda zdecydowanie lepiej – oznajmia z zadowoleniem.

Śmieję się i kręcę głową.

– Po pierwsze: nie płaczę w poduszkę. A po drugie: tak się nie buduje algorytmów. – Wskazuję prostokąt z napisem „Pytam, czy się ze mną umówi” i wyjaśniam: – To figura oznaczająca proces. Może mieć tylko jedną strzałkę wchodzącą i wychodzącą. Jeśli chcesz zrobić z tego pytanie, to musisz użyć bloku decyzyjnego, czyli rombu. – Rozkładam kolejną serwetkę i rysuję algorytm od nowa. Kiedy kończę, zauważam, że Zoja przygląda mi się z mieszaniną wesołości i zdumienia. – Niech zgadnę… Uważasz, że jestem dziwny, i marzysz o tym, żeby jak najszybciej stąd uciec.

– Nie ukrywam, że przemknęło mi to przez myśl – przyznaje ze śmiechem. Upija łyk kawy i przygląda mi się przez dłuższą chwilę. – Naprawdę zagadujesz do każdej dziewczyny, która ci się podoba?

– Zazwyczaj tak. No, chyba że jest z chłopakiem.

– I jak reagują?

– Rożnie. Czasami dostaję kosza, czasami kończy się na jednej randce, a czasami zaczyna iskrzyć i jedno niepozorne spotkanie przeradza się w dłuższą znajomość.

Zoja kiwa głową, tak jakby zastanawiała się nad tym, co powiedziałem. Kiedy wreszcie się odzywa, w jej głosie pobrzmiewa oskarżycielska nuta.

– Mówiłeś, że jutro rano wracasz do Warszawy, więc na co tak właściwie liczysz? Próbujesz zaciągnąć mnie do łóżka?

– Nie – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Chciałem się z tobą umówić, bo wpadłaś mi w oko. W dodatku masz fajne poczucie humoru, dlatego wolę spędzić popołudnie z tobą niż z siostrą i jej facetem… Ale nie ukrywam, że byłbym zachwycony, gdybyśmy ostatecznie wylądowali w łóżku – dodaję żartobliwie.

Jednak twarz Zoi pozostaje poważna.

– Wiem, niektórzy nie zawracają sobie głowy miłością i stawiają na niezobowiązujący seks, ale ja tak nie potrafię… Zresztą nawet gdybym potrafiła, to i tak nie mam pewności, że jesteś „czysty”.

– Masz na myśli HIV?

Potakuje i spogląda na mnie przenikliwie.

– Badałeś się kiedyś?

– Nie, ale…

– „Na pewno nie jestem nosicielem” – dopowiada drwiąco Zoja, po czym uśmiecha się słabo i dodaje: – KAŻDY może być zakażony.

Pocieram nerwowo kark, nie mając pojęcia, jak zareagować.

– Wiesz, czego nauczyło mnie przebywanie w studiu? Ostrożności. Tam wszystko musi być sterylne. Czasami w ciągu jednej sesji tatuatorzy zmieniają rękawiczki kilkanaście razy. Dezynfekują nie tylko narzędzia i skórę, ale również fotel oraz stolik, na którym ustawiają tusze. Mają fioła na punkcie bezpieczeństwa. Podobnie jak ja. Dlatego żaden facet nie zaciągnie mnie do łóżka, dopóki nie będę miała pewności, że nie zarazi mnie jakimś syfem.

Nigdy wcześniej o tym nie myślałem. Chyba podświadomie założyłem, że takie sprawy mnie nie dotyczą. Ale Zoja ma rację… Nie mogę wykluczyć najgorszego. Wystarczy, że jedna z kobiet, z którą spałem, była nosicielką…

– Gdybyś chciał, to mógłbyś zrobić badania nawet teraz. Nie musisz być na czczo.

W oczach Zoi dostrzegam błysk triumfu. Odnoszę wrażenie, że rzuca mi wyzwanie i jest przekonana, że nie podejmę rękawicy. Sądzi, że wygrała ten pojedynek, ale to przedwczesna radość. Bo ja nigdy nie poddaję się bez walki.

– W takim razie prowadź.

– Mówisz poważnie? – pyta, wyraźnie zbita z tropu.

– Tak.

Zdumienie malujące się na jej twarzy sprawia mi ogromną satysfakcję, jednak staram się tego nie okazywać.

– Masz rację… – przyznaję z powagą. – Powinienem zrobić badania.

– Ale… teraz?

– A dlaczego nie?

– Mówiłeś, że jutro wyjeżdżasz, a po wyniki trzeba zgłosić się osobiście, więc będzie lepiej, jeśli zrobisz badania w Warszawie.

– Może będą gotowe na rano. A jak nie, to odbiorę je za dwa tygodnie.

Zoja wygląda tak, jakby rozpaczliwie szukała kolejnych argumentów, ale najwyraźniej nic nie przychodzi jej do głowy, bo wzdycha z rezygnacją i mówi:

– W porządku. Chodź.

Zoja

Nigdy nie przypuszczałam, że niechcący przekonam obcego faceta do zrobienia testu na HIV. Ale ten dzień jest jedną wielką niespodzianką.

Nie kłamałam, gdy mówiłam, że mam bzika na punkcie bezpieczeństwa, a przygodny seks nie jest dla mnie. Właściwie to byłam pewna, że po takim wywodzie Filip zmyje się pod byle pretekstem. Ale po raz kolejny mnie zaskoczył.

W milczeniu docieramy do Szpitala Uniwersyteckiego, w którym mieści się punkt konsultacyjno-diagnostyczny, i zatrzymujemy się przed drzwiami.

– To tutaj. – Spoglądam na Filipa i wyjaśniam: – Test jest bezpłatny i anonimowy, więc nie musisz się rejestrować. Od razu idź na drugie piętro do pokoju numer trzy. Tam porozmawiasz z doradcą, a później pójdziesz na pobór krwi.

– Doradcą?

– Zada ci kilka pytań, opowie o HIV i AIDS… Zresztą sam zobaczysz.

Filip kładzie rękę na klamce, ale nie wchodzi. Zamiast tego spuszcza głowę i czubkiem buta kopie wystającą płytę chodnikową. Gdy na niego patrzę, ogarniają mnie mieszane uczucia. Może niepotrzebnie tu przyszliśmy?

– Posłuchaj… – zaczynam niepewnie. – Wyskoczyłam z tym testem tak dla żartu… Przecież wiesz, że nie musisz go robić.

– Nie o to chodzi. Ja naprawdę boję się igieł – wyznaje nieco zmieszany.

– Jeśli będziesz dzielny, to dostaniesz czekoladę.

– Z orzechami?

– Oczywiście.

Po jego twarzy przebiega cień uśmiechu.

– Trzymam cię za słowo. – Bierze głęboki oddech i wchodzi, a ja odwracam się na pięcie i idę do sklepu po obiecaną czekoladę.

Gdy niecałe dwadzieścia minut później Filip wychodzi ze szpitala, jest nienaturalnie blady. Na niewytatuowanej ręce w zgięciu łokcia dostrzegam opatrunek z plastra i gazy. A więc naprawdę to zrobił, myślę z aprobatą.

– Jak się czujesz?

– To zależy. Masz czekoladę?

Kiedy wyjmuję z plecaka dużego nussbeisera, oczy Filipa rozszerzają się, a na twarzy pojawia się radosny uśmiech.

– Moja ulubiona! – Otwiera opakowanie i łamie czekoladę na kawałki. – Chcesz trochę?

– Nie, dziękuję.

Filip wpycha do ust cały pasek i mruczy z zadowoleniem. Wygląda jak mały chłopiec, który dostał upragnione łakocie.

– Robiłaś kiedyś test HIV? – pyta, sięgając po kolejny kawałek.

– Parę miesięcy temu, a co?

– I nie mogłaś mnie uprzedzić, że obcy facet będzie wypytywał, czy biorę dragi i jaki rodzaj seksu lubię?

Przygryzam wargę, próbując stłumić śmiech.

– Nie chciałam ci psuć niespodzianki.

Filip piorunuje mnie wzrokiem.

– Bardzo śmieszne…

Uśmiecham się wesoło i szturcham go łokciem w bok.

– Przecież wiesz, że nie robił tego z ciekawości. Taką ma pracę. Poza tym wcale nie musiałeś odpowiadać.

– Niby tak… Ale nie chciałem, żeby wiedział, jak bardzo mnie to krępuje. – Filip zjada kolejny kawałek czekolady i patrzy na mnie z zaciekawieniem. – Naprawdę nie poszłabyś do łóżka z facetem, gdybyś nie miała pewności, że jest czysty?

Potakuję. Widząc jego przenikliwe spojrzenie, wyjaśniam:

– Przyjaciel mojego ojca chorował na AIDS. Dowiedział się bardzo późno…. Gdyby przebadał się wcześniej, miałby szansę na normalne życie… A tak? Nie dało się nic zrobić. Tata bardzo to przeżył… Często powtarza, że trzeba być ostrożnym. I ma rację. Dlatego wolę nie ryzykować.

– Skoro masz fioła na punkcie bezpieczeństwa, to dlaczego tak właściwie robiłaś test?

Z mojej piersi wydobywa się głębokie westchnienie.

– Bo nie nad wszystkim mam kontrolę – wyznaję ponuro. – Spałam tylko z jednym chłopakiem. Wydawało mi się, że nie mam powodów do obaw, bo wcześniej zrobił test i potwierdził, że jest „czysty”. Ale potem dowiedziałam się, że kiedy byliśmy razem, posuwał kilka innych dziewczyn. – Odwracam wzrok i śmieję się nerwowo. – Nie wiem, dlaczego ci o tym mówię…

– Pewnie chcesz wyłudzić ode mnie trochę czekolady na poprawę nastroju – żartuje. Jednak po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy, w jego głosie słychać niepewność. Zupełnie tak, jakby obawiał się, że jego słowa mogą mnie w jakiś sposób urazić.

Uśmiecham się do niego, zaskoczona łatwością, z jaką rozluźnił atmosferę. Cieszę się, że nie patrzy na mnie ze współczuciem czy też z politowaniem. Nie zniosłabym tego…

– Ale jestem głodny… – wyznaje niespodziewanie. – Gdzie tu można zjeść coś dobrego?

– Przecież wsunąłeś ponad połowę czekolady!

– Mam oddzielny żołądek na słodycze. Teraz muszę wszamać coś konkretnego.

Spoglądam na niego z niedowierzaniem. Gdzie on to, u diabła, mieści?! Jednak szybko rezygnuję z dalszej analizy, bo dociera do mnie, że sama też chętnie bym coś zjadła.

– Na co masz ochotę? – pytam, zastanawiając się, dokąd moglibyśmy pójść.

– Na mięcho.

Typowy facet…

– Na Mikołajskiej mają smaczne burgery.

– Daleko to?

– Nie.

– No to prowadź.

Opuszczamy teren szpitala i kierujemy się w stronę Rynku Głównego.

– Od dawna pracujesz w studiu? – zagaduje Filip.

– Odkąd skończyłam trzynaście lat. – Widząc jego zdumioną minę, wyjaśniam: – Mój tata jest właścicielem. Któregoś dnia poprosiłam o wyższe kieszonkowe i zaproponowałam, że w zamian będę sprzątać i pomagać Ance w recepcji. Ścierałam kurze, układałam czasopisma, myłam podłogi i lustra… Dopiero gdy skończyłam szesnaście lat i tata mógł mnie legalnie zatrudnić, powierzył mi bardziej odpowiedzialne zadania. Ale to tylko wakacyjna praca – dodaję pośpiesznie. – W ciągu roku szkolnego wolę skupić się na nauce.

– Chodzisz do liceum?

– Już nie. W maju zdawałam maturę.

– I jakie masz plany?

– Marzę o weterynarii. Ale nie wiem, czy się dostanę…

– Naprawdę? – pyta, wyraźnie zaskoczony.

– Co w tym dziwnego?

– Byłem przekonany, że wybierzesz jakiś artystyczny kierunek i zostaniesz malarką albo tatuatorką.

Śmieję się.

– Uwielbiam sztukę, ale dużo bardziej kocham zwierzęta.

– Masz jakieś?

– Trzy koty. Trafiły do schroniska, bo właścicielka próbowała je utopić. Wepchnęła je do płóciennego worka i wrzuciła do rzeki. Na szczęście jakiś rybak w porę je wyciągnął. – Na samo wspomnienie ściska mi się serce. – Zanim zostałam wolontariuszką w schronisku, wydawało mi się, że to tylko pojedyncze przypadki… Ale cały czas trafiają do nas udręczone zwierzęta. Niektóre są pobite, inne wygłodzone, a jeszcze inne porzucone w lesie na pewną śmierć… – Zaciskam dłonie i wzdycham. – Czasami nie mogę uwierzyć, że ludzie są zdolni do tak okrutnych rzeczy.

Filip milczy. Ale wściekłość malująca się na jego twarzy zdradza, że on również nie jest w stanie tego pojąć. Biorę głęboki oddech i zmieniam temat, próbując w ten sposób wyciszyć przykre myśli.

– A jak jest z tobą? Naprawdę studiujesz informatykę?

Potakuje.

– Kilka dni temu zamknąłem sesję, więc oficjalnie jestem na drugim roku.

– Czemu wybrałeś Warszawę, a nie Kraków, tak jak twoja siostra?

– Sam nie wiem… Jakoś tak wyszło. Poza tym gdybyśmy mieszkali w jednym mieście, prędzej czy później byśmy się pozabijali – dodaje ze śmiechem.

Gawędząc wesoło, skręcamy w Mikołajską. Wchodzimy do niewielkiej, lecz gustownie urządzonej knajpki i zamawiamy burgery.

Filip

Spotkałem w życiu wiele interesujących dziewczyn, ale żadna nie wywarła na mnie takiego wrażenia jak Zoja. I wcale nie mam na myśli urody. Jest w niej coś niezwykłego. Wewnętrzny magnetyzm, który sprawia, że nie sposób oderwać od niej wzroku.

– Co się tak gapisz? Jestem brudna?

– Nie, po prostu coraz bardziej mi się podobasz. Gdyby nie to, że jesz burgera z ogromną ilością cebuli, chętnie bym cię pocałował.

Zoja przewraca oczami, najwyraźniej nie traktując moich słów poważnie.

– Wiem, wiem, ciężko mi się oprzeć.

Kiedy bierze kolejnego gryza, ze środka wypływa majonez i ścieka jej po brodzie.

– O taaak… Zwłaszcza teraz – stwierdzam z rozbawieniem i podaję jej serwetkę.

Niecały kwadrans później kończymy jeść i wychodzimy z lokalu.

– Co teraz? – pytam, spoglądając na Zoję.

– Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam wrócić do domu i pograć z dziadkiem w karty.

Czuję niespodziewane ukłucie zawodu. Wiedziałem, że ten moment prędzej czy później nastąpi. Nie sądziłem jednak, że tak trudno będzie mi się z nią rozstać.

Marszczę brwi i rozglądam się, szukając sposobu, by ją zatrzymać.

– Prawie w ogóle nie znam Krakowa… – wyznaję po chwili. – Może pokażesz mi miasto?

Patrzy na mnie z rozbawieniem.

– Jesteśmy na Rynku Głównym. Tu jest Kościół Mariacki, a tam Wieża Ratuszowa i Sukiennice.

Czekam, aż powie coś jeszcze, ale ona milczy.

– Tylko tyle?! – Śmieję się i kręcę głową. – Jesteś beznadziejnym przewodnikiem.

Po jej twarzy przemyka cień rozbawienia. Przygryza dolną wargę i patrzy na mnie w zamyśleniu.

– Jeśli chcesz, to możemy iść na Wawel – proponuje.

Ogarnia mnie przyjemne uczucie ulgi i zadowolenia.

– Świetny pomysł!

Przechodzimy przez rynek i skręcamy w tętniącą życiem ulicę. W pewnej chwili Zoja chwyta mnie za rękę i wciąga do pobliskiej bramy.

– Co ty robisz? – pytam zdezorientowany.

Odwraca wzrok, wyraźnie zawstydzona.

– Mój eks idzie w tym kierunku. Nie chcę na niego wpaść.

Wychylam się ostrożnie.

– Który to?

– Ten blondyn w granatowej koszuli.

– A ta brunetka obok to jego nowa dziewczyna?

Zoja potakuje i wzdycha.

– Wiesz, co jest najgorsze? – pyta, a w jej szarych oczach pojawia się ból. – Dominik jest święcie przekonany, że nadal jestem w nim ślepo zakochana i gdyby tylko chciał, przyjęłabym go z otwartymi ramionami.

– Najwyższy czas to zmienić.

– Niby jak?

– Będę udawał twojego chłopaka. Niech ten fagas zobaczy, że znalazłaś dużo gorętszy towar i już dawno o nim zapomniałaś.

– „Dużo gorętszy towar”? Serio?

– Mogę zdjąć koszulkę. Wtedy zrozumiesz, o czym mówię.

Śmieje się.

– Jesteś niemożliwy…

– To jak? Zamierzasz chować się w bramie czy pochwalisz się swoim nowym facetem?

Zoja patrzy na mnie sceptycznie, jednak po chwili namysłu przystaje na propozycję.

– Nie wierzę, że to robię… – Chwyta moją wyciągniętą dłoń i niemal natychmiast się krzywi. – Fuj! Masz spoconą rękę…

– A ty śmierdzisz cebulą…

Spoglądamy na siebie i wybuchamy śmiechem.

– Jesteśmy beznadziejną parą – kwituje z rozbawieniem.

Wychodzimy z bramy i jakby nigdy nic kierujemy się w stronę Wawelu. Po przejściu kilkunastu metrów słyszymy męski głos.

– Zoja?

– O! Cześć! – Udaje kompletnie zaskoczoną. – Co tu robisz?

– Czekam na Roksanę. Poszła obejrzeć jakieś buty – wyjaśnia, zaciągając się papierosem. Rzuca mi przenikliwe spojrzenie i zwraca się do Zoi: – Przedstawisz nas?

– A, tak… jasne. To jest Filip. Mój chłopak – mówi z lekkim wahaniem, po czym kładzie rękę na mojej piersi i dodaje: – Kochanie, poznaj Dominika. Chodziliśmy razem do liceum.

Chłopak parska śmiechem.

– Z tego co pamiętam, łączyło nas ZNACZNIE więcej.

Zoja oblewa się rumieńcem, a ja mam ochotę zetrzeć mu z twarzy ten wstrętny uśmiech. Najlepiej pięścią.

– Swoją drogą nie wiedziałem, że kogoś masz – dorzuca, nie kryjąc zdziwienia.

Co za buc, myślę poirytowany. Obejmuję Zoję ramieniem i muskam wargami jej skroń.

– Słyszysz, skarbie? Musisz jak najszybciej zaktualizować status na Facebooku.

Chociaż znam ją bardzo krótko, wyczuwam, że z trudem tłumi śmiech. Nagle rozlega się dźwięk telefonu. Zoja spogląda na wyświetlacz i marszczy brwi.

– To mój tata.

– Odbierz. Ja tu zaczekam.

Patrzy na mnie niepewnie, tak jakby nie chciała zostawiać mnie samego z Dominikiem. Jednak ostatecznie kapituluje i odchodzi na bok.

– Długo się spotykacie? – pyta Dominik. – Nic o tobie nie słyszałem…

Po mojej twarzy przebiega cień uśmiechu.

– Za to ja słyszałem o tobie całkiem sporo.

– Naprawdę? – Sprawia wrażenie zadowolonego. – Zoja ci o mnie opowiadała?

– Mhm… Żaliła się, że nigdy nie miała przy tobie orgazmu.

Dominik zaciska zęby i czerwienieje.

– Co ty pier… – Nie kończy, bo w tej samej chwili podchodzi do nas Roksana.

– Cześć.

Uśmiecha się do mnie i spogląda na Dominika, tak jakby czekała, aż nas przedstawi. Jednak nic takiego nie następuje, dlatego biorę sprawy w swoje ręce.

– Mam na imię Filip.

– Roksana. – Podaje mi dłoń i pyta: – Jesteś znajomym Domiego?

– Nie zadaję się z takimi gnojami. Ty też nie powinnaś.

Dominik wyrzuca niedopałek i posyła mi mordercze spojrzenie.

– Chcesz w ryj?!

– Nie krępuj się – mówię, uśmiechając się drwiąco. – Ale uprzedzam, że ci oddam.

Nie jestem przesadnie napakowany, ale potrafię się nieźle bić. I nie mam najmniejszych wątpliwości, że bez trudu bym go znokautował.

– Lepiej zejdź mi z oczu – grozi.

– Nigdzie się nie wybieram – zapewniam, wytrzymując jego nienawistne spojrzenie.

Dominik klnie pod nosem i zwraca się do Roksany:

– Chodź, nie będę tracił czasu na tego frajera.

Dziewczyna mruga zaszokowana, ale nie protestuje. Kiedy odchodzą, wsuwam dłonie do kieszeni dżinsów i zastanawiam się, co też Zoja w nim widziała.

– Możesz mi wyjaśnić, co tu się stało? – Słyszę znajomy głos. – Dominik wyglądał tak, jakby chciał rzucić się na ciebie z pięściami.

– Chyba go sprowokowałem.

– Chyba?

Kiedy wyjaśniam, co się stało, Zoja krzyżuje ręce na piersi i wpatruje się we mnie z rozbawieniem.

– Cóż… Nie tak to sobie wyobrażałam, ale chyba możemy założyć, że nasz plan się powiódł.

Uśmiechamy się do siebie i wolnym krokiem idziemy na Wawel. Kiedy niecały kwadrans później docieramy na miejsce, Zoja opiera się o gruby kamienny murek i spogląda na płynącą w dole Wisłę.

– Co teraz? – pyta.

– Masz przy sobie karty?

Zdziwiona kręci głową.

– To wyjmij telefon. Zagramy online.

– Mówisz poważnie?

– Mhm… A co, boisz się, że przegrasz?

– Twoje niedoczekanie.

Rozsiadamy się wygodnie na murku i zakładamy konta na jednym z portali.

– W co gramy?

– Może w tysiąca?

– Myślałem raczej o rozbieranym pokerze, ale niech będzie… Wytłumacz mi tylko, o co w tym chodzi.

Zoja objaśnia zasady, a ja słucham w skupieniu i od czasu do czasu o coś pytam. Kiedy jestem pewien, że wszystko zrozumiałem, zaczynamy grać.

Nawet nie zauważam, gdy słońce zaczyna chylić się ku zachodowi.

– Nie było tak źle – stwierdza Zoja, wygrywając trzeci raz z rzędu. – Ale byłoby dużo lepiej, gdybyś pamiętał o meldunkach.

– To twoja wina. Masz rozpraszający uśmiech.

Patrzymy na siebie w milczeniu. Z każdą sekundą na linii naszych spojrzeń pojawia się coraz więcej iskier, ale żadne z nas nie odwraca wzroku.

Nieoczekiwanie przypominają mi się słowa taty: „Nie sztuką jest zauroczyć się kimś w ciągu jednej chwili. Sztuką jest wytrwać w tym uczuciu przez wiele lat i każdego dnia na nowo odkrywać jego piękno”.

– Powinnam się zbierać. – Zoja chowa telefon do plecaka, zeskakuje z murku i zakłada koszulę.

Z trudem tłumię westchnienie. Tym razem nie zdołam jej zatrzymać, myślę z goryczą.

Odprowadzam ją na przystanek i czekam, aż wsiądzie do tramwaju. Zoja staje na najniższym schodku, odwraca się przez ramię i uśmiecha zagadkowo.

– To był chyba najdziwniejszy dzień w moim życiu… Ale muszę przyznać, że świetnie się bawiłam.

– Ja też – wyznaję, patrząc jej w oczy.

Zoja otwiera usta, tak jakby chciała coś dodać, ale w ostatniej chwili rezygnuje. Kręci lekko głową i znika w środku.

Gdy rozlega się charakterystyczny dzwonek, moje serce gwałtownie przyspiesza. Bez namysłu wskakuję do wagonu, cudem unikając przytrzaśnięcia przez zamykające się drzwi. Tramwaj rusza i muszę przytrzymać się poręczy, żeby nie upaść.

– Co ty wyprawiasz? – pyta oszołomiona Zoja.

– Dasz mi swój numer?

– Po co?

Przewracam oczami.

– Chciałbym sprawdzić, czy suma cyfr jest podzielna przez trzy… – rzucam z sarkazmem.

Zoja śmieje się wesoło, a ja wyjmuję telefon i patrzę na nią wyczekująco.

– Posłuchaj… – odzywa się w końcu. – To był niezwykły dzień. Ale będzie lepiej, jeśli każde z nas pójdzie w swoją stronę.

Czuję ukłucie zawodu, ale staram się go nie okazywać.

– Jasne. Rozumiem. – Uśmiecham się lekko i chowam telefon do kieszeni.

W tej samej chwili tramwaj zatrzymuje się na przystanku. Drzwi otwierają się, ale nie ruszam się z miejsca.

– Miło było cię poznać.

– Wzajemnie.

Po raz kolejny tego dnia nasze spojrzenia zatracają się w sobie na kilka długich sekund. A kiedy rozlega się sygnał zapowiadający zamknięcie drzwi, niechętnie odwracam wzrok i wysiadam. Chowam dłonie do kieszeni spodni i wpatruję się w tył odjeżdżającego tramwaju. „To był niezwykły dzień”, powtarzam w myślach słowa Zoi. A potem wzdycham głęboko, bo uświadamiam sobie, że już nigdy jej nie zobaczę.

ROZDZIAŁ 2

Filip

Głośny dźwięk budzika wyrywa mnie ze snu. Wyłączam alarm i przecieram dłonią zaspane oczy.

Minęła siódma, a to oznacza, że Kaśka już od godziny jest w pracy. Chociaż jej przygoda z korpo zaczęła się kilka lat temu, nadal nie mogę uwierzyć, że dobrowolnie zwleka się z łóżka o piątej rano… Kiedyś nawet zapytałem, czy nie wolałaby przejść do innego zespołu i przychodzić do biura o ludzkiej porze, ale uśmiechnęła się tylko i zapewniła, że takie godziny jej odpowiadają.

Podnoszę się z materaca, na którym zazwyczaj sypiam, gdy odwiedzam siostrę, i idę do łazienki. Przemywam tatuaż letnią wodą z mydłem, osuszam papierowym ręcznikiem i smaruję maścią.

Kiedy wchodzę do kuchni, od razu dostrzegam żółtą karteczkę przyczepioną do drzwi lodówki. Gdy byliśmy młodsi, Kaśka zrywała się z łóżka o świcie i rozklejała fiszki po całym domu. Na początku pisała rzeczy w stylu: „Uśmiechnij się!”, „To będzie dobry dzień!”, a potem zaczęła dorzucać do tego cytaty. Zaskakujące było jednak to, że za każdym razem (świadomie lub nie) przytaczała słowa, które idealnie pasowały do sytuacji.

Uśmiecham się pod nosem i wracam myślami do wczorajszego popołudnia. Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak dobrze w towarzystwie nowo poznanej dziewczyny. Gdybym działał według własnego algorytmu, z pewnością umówiłbym się z nią ponownie. Ale Zoja wyraziła się jasno: każde z nas powinno pójść w swoją stronę.

Jeszcze raz spoglądam na fiszkę i pocieram dłonią czoło, zastanawiając się, co mógłbym zrobić, żeby zmieniła zdanie. Gdyby nie konieczność powrotu do Warszawy, anulowałbym bilet, poszedł do studia i miał nadzieję, że tym razem nie odprawi mnie z kwitkiem. Ale obiecałem Przemkowi, że jak tylko wrócę, zajmiemy się przeprowadzką. Teoretycznie umowa najmu obowiązywała do końca czerwca, czyli do jutra, ale ustaliliśmy z właścicielem, że dziś wieczorem oddamy klucze.

Kiedy niecały rok temu wprowadzaliśmy się z Przemkiem do niewielkiego mieszkania na Ursynowie, żaden z nas nie przypuszczał, że już po kilku dniach pożałujemy swojej decyzji. Wprawdzie lokalizacja była świetna, a opłaty stosunkowo niskie, ale pech chciał, że po sąsiedzku mieszkała śpiewaczka operowa, która każdego wieczoru raczyła nas głośnym zawodzeniem. Już wtedy myśleliśmy o przeprowadzce, ale wszystkie atrakcyjne oferty były nieaktualne. Dlatego uznaliśmy, że jakoś wytrzymamy i dopiero pod koniec roku akademickiego poszukamy nowego lokum.

Otwierając lodówkę, zauważam, że pod fiszką znajduje się druga kartka.

Mimowolnie się uśmiecham. Kto jak kto, ale Kaśka doskonale wie, jakim jestem bałaganiarzem. Wystarczyły niecałe trzy dni, żeby jej pokój, a dokładnie część, którą zajmowałem, wyglądała tak, jakby przeszło przez nią tornado.

Odgrzewam quiche w mikrofali i zaparzam kawę, a po śniadaniu niechętnie zabieram się za sprzątanie.

Niecałą godzinę później wychodzę z mieszkania i zgodnie z umową wrzucam klucze do skrzynki na listy. Przy Teatrze Bagatela wsiadam do tramwaju i jadę odebrać wyniki testu HIV. Intuicja podpowiada mi, że jestem „czysty”. Jednak gdy wchodzę schodami na drugie piętro i kieruję się do gabinetu doradcy, ogarnia mnie niepokój. A jeśli się mylę?

Z mocno bijącym sercem pukam do drzwi i zaglądam do środka.

– Dzień dobry. Można?

– Oczywiście, zapraszam.

Mężczyzna siedzący za biurkiem wita mnie serdecznym uśmiechem i wskazuje wolne krzesło.

– Przyszedłem odebrać wynik – oznajmiam i podaję mu kartkę z numerem.

Doradca poprawia okulary, a potem wstukuje ciąg cyfr do komputera i przez dłuższą chwilę wpatruje się w monitor. Wykręcam nerwowo palce i chcąc zabić każdą dłużącą się sekundę, rozglądam się po gabinecie. Jeden z plakatów przypomina o Światowym Dniu Walki z AIDS, który przypada pierwszego grudnia. Drugi przedstawia fioletowe kulki z wystającymi pręcikami, czyli wirusy HIV widziane pod mikroskopem. Trzeci informuje o możliwych sposobach zakażenia…

– Dobra wiadomość jest taka, że wynik jest negatywny – oznajmia doradca. – Ale to jeszcze nie oznacza, że nie jest pan nosicielem – dodaje szybko. – Jak już wczoraj wspominałem, wirusa HIV można wykryć dopiero po około dwunastu tygodniach od zakażenia. A z podanych przez pana informacji wynika, że ostatni stosunek seksualny miał miejsce nieco ponad dwa miesiące temu. Dlatego radziłbym przez najbliższe cztery, pięć tygodni unikać ryzykownych zachowań i dla pewności powtórzyć test. Wczorajsze badanie potwierdza jedynie, że niecałe pół roku temu był pan zdrowy. Jak jest teraz? – Mężczyzna rozkłada ręce. – Ciężko powiedzieć.

Marszczę brwi i przez moment analizuję jego słowa.

– Dochodzi jeszcze kwestia tatuażu… – kontynuuje, gładząc siwą, krótko przystrzyżoną brodę: – Jeśli ma pan pewność, że wszystkie narzędzia były odpowiednio wysterylizowane, a igły jednorazowe, to nie ma powodu do obaw. W przeciwnym wypadku dobrze byłoby powtórzyć test dopiero za trzy miesiące.

– Rozumiem.

Jeszcze przez chwilę rozmawiam z doradcą, a potem chowam wynik testu do plecaka i wychodzę na korytarz.

Kuba zapewnił mnie wczoraj, że wszystkie narzędzia wielokrotnego użytku są sterylizowane w autoklawie. Poza tym sam doskonale widziałem, jak wielką wagę przykłada do bezpieczeństwa i higieny pracy. Dlatego dochodzę do wniosku, że nie będę czekał trzech miesięcy, tylko powtórzę badania za pięć tygodni.

Opuszczam teren szpitala i zatrzymuję się na skrzyżowaniu. Jedna z dróg prowadzi na dworzec, druga zaś w stronę Starego Miasta, gdzie znajduje się Kult Art Tattoo.

Wsuwam dłonie do kieszeni spodni i zastanawiam się, czy Zoja zaczęła już pracę. Szybko jednak przypominam sobie, że za niecałe pół godziny mam pociąg. Cholera, nie zdążę z nią porozmawiać, myślę z żalem. Ale mogę zrobić coś innego. Uśmiecham się pod nosem i szybkim krokiem ruszam w stronę jej ulubionej kawiarni.

Zoja

Co za kretyn