Yotsuya Kaidan. Opowieść o duchu z Yotsui - James S. de Benneville - ebook

Yotsuya Kaidan. Opowieść o duchu z Yotsui ebook

James S. de Benneville

4,0
14,51 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Najbardziej znana, klasyczna japońska opowieść grozy, oparta na XVIII-wiecznej legendzie o duchu kobiety, która mści się na swoich dawnych oprawcach. Historia ta odcisnęła niezaprzeczalne piętno na japońskiej kulturze, służąc jako źródło inspiracji dla sztuk teatru kabuki, drzeworytów (w tym również Katsushiki Hokusaia), a bardziej współcześnie – serii filmów „Ring”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 407

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału:

The Yotsuya Kwaidan or O’Iwa Inari

Opracowanie graficzne:

Marta Szyler, Krzysztof Wosiński

Opracowanie elekroniczne:

Marta Szyler, Krzysztof Wosiński

Projekt okładki:

Krzysztof Wosiński

W ksiązce wykorzystano elementy drzeworytów

Katsushiki Hokusaia i Utagawy Kuniyoshiego

Copyright © for Polish translation by Adrianna Wosińska

Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo Kirin

Wydawca, sprzedaż hurtowa i wysyłkowa:

Wydawnictwo Kirin

tel. 51 636 78 55

www.kirin.pl

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa:

www.sklep.kirin.pl

www.ksiegarniajaponska.pl

Wydanie I elektroniczne

Bydgoszcz 2017

ISBN 978-83-62945-54-2

Od tłumacza

Lektura oryginału „Opowieści o duchu z Yotsui” nie należy do łatwych, a to ze względu na mnogość wplecionych w tekst japońskich terminów, nazw własnych i aluzji do współczesnych autorowi wydarzeń. Tłumacz jednak postawił przed sobą zadanie przedstawienia treści książki w taki sposób, aby była ona zrozumiała dla Czytelnika, sięgającego po nią po bez mała stu latach od jej napisania, lecz jednocześnie pozostawiając większość przytoczonych japońskich pojęć, a nawet wykrzykników. Dla celów komfortu czytania niezbędne jednak było wprowadzenie paru zmian. Najważniejszą z nich jest przełożenie wszystkich dialogów w pierwszej osobie w miejsce trzeciej oryginału. Autor, stosując trzecią osobę, starał się oddać pokorną i grzeczną manierę wypowiadania się postaci, która w polskim przekładzie zostaje przedstawiona poprzez użycie form grzecznościowych, co brzmi o wiele bardziej naturalnie. Skoro już o tym mowa, warto wspomnieć o sufiksach i tytułach, które również pojawiają się tu w oryginale. Język japoński zawiera ich całą masę, których zresztą wiele jest tu przytoczonych. Warto jednak wspomnieć, czym różnią się one między sobą. Sufiks „-san” jest najprostszą formą grzecznościową dodawaną do nazwiska – w ten sposób odnosi się do wszystkich kobiet występujących w powieści, a także osób o niskiej pozycji społecznej. Przyrostki „-sama” i „-dono” są już bardziej honoryfikujące i spotkamy je w wypowiedziach kierowanych do osób o większym znaczeniu. Oprócz końcówek dodawanych za nazwiskiem, których nie odmieniamy (analogicznie do anglojęzycznego „sir”), szacunek wyrażają także rozmaite tytuły, funkcjonujące niezależnie od nazwisk: danna (pan, władca – tak zwraca się żona do męża lub służący do swego pana. Do słowa danna możemy również dodać sufiks „-sama”), sensei (tytuł, którym do dziś zwraca się do lekarzy, nauczycieli i mistrzów), okusama (pani domu) itd. Stawiane przed imieniem lub nazwą własną „o” (w imionach kobiet oznaczone dodatkowo apostrofem, np. O’Iwa) również ma charakter grzecznościowy. Imiona i nazwiska bohaterów, a także nazwy miejsc, zostały odmienione zgodnie z zasadami języka polskiego. Wyjątek stanowią tytuły „x no kami”, które oznaczają „pana na włościach x” i traktowane są jako wtrącania w języku japońskim. Podobnie zresztą potraktowano terminy składające się z co najmniej dwóch słów, np. kumi-gashira.

Przyimki stosowane przed nazwami miejsc zależą od ich charakteru. Wydarzenia mogą się więc rozgrywać „w” mieście (np. w Edo), „w” dzielnicy lub okręgu (np. w Yotsui. Wiele z nich stanowiło niegdyś osobne wioski, stąd użycie „w” jest bardziej zasadne niż „na”) oraz „na” lub „przy” ulicy (np. na Teramachi, przy Samonchō). Może to początkowo nieco konfundować Czytelnika, ale dzięki temu będzie w stanie odróżnić, czy miejsce akcji stanowi dzielnica, czy konkretna ulica. Dla ułatwienia w bardziej problematycznych przypadkach dodano słowa precyzujące charakter miejsca, choć z reguły ich nazwy własne zawierają ich japońskie określenia (np. świątynia – dera, ji, miya; most – hashi lubbashi). Bardziej skomplikowane są sytuacje, w których dana nazwa ma dwojakie znaczenie. Tak jest w przypadku słowa „Tamiya”, które jednocześnie jest nazwiskiem rodowym, jak i nazwą posiadłości. Odmienione jest zatem w zależności od kontekstu, w jakim zostało użyte.

Odrębną historię stanowią tu japońskie wykrzykniki, które pozostawiono w oryginale, opatrując się jedynie przypisami wyjaśniającymi ich znaczenie lub podającymi odpowiednik w języku polskim. Inaczej jest z czysto japońskimi formułkami grzecznościowymi, które autor przekłada dosłownie na język angielski. Uznając, że wyrażenia „z szacunkiem usłyszano i zrozumiano” czy „strach nachodzi” nie niosą ze sobą wartości merytorycznych, a jedynie utrudniają lekturę, czyniąc ją bardziej sztuczną i mniej zrozumiałą, tłumacz przełożył je na faktyczne polskie odpowiedniki – „tak jest” oraz „proszę o wybaczenie”.

Przedmowa

Niniejsza książka stanowi przedstawienie jednej z wersji bodaj najsłynniejszej japońskiej opowieści z dreszczykiem – „Yotsuya Kaidan”. Swoją popularność zawdzięcza ona jednak nie grozie, którą budziła w słuchaczach, lecz licznym naturalistycznym elementom w niej zawartym, a w szczególności pewnym prawdom na temat funkcjonowania japońskiego społeczeństwa w okresie Edo (1603–1868).

Oparta najprawdopodobniej na autentycznych wydarzeniach, opowieść ta stanowiła jedną z tzw. kaidan (dawniej:kwaidan), czyli historii niesamowitych, spopularyzowanych dzięki osobliwej zabawie praktykowanej przez samurajów, a z czasem również mieszczan – hyaku monogatari kaidanshū, czyli opowieści przy stu knotkach. Polegała ona na tym, że towarzystwo zbierało się po zmroku w zamkniętym pomieszczeniu, by przy blasku stu świec opowiadać sobie historie o duchach, demonach i innych nadprzyrodzonych istotach. Po każdej opowieści gaszono jeden knot; z czasem stawało się coraz ciemniej i coraz straszniej – tym bardziej, że ostatnia świeca miała rzekomo przywołać autentycznego ducha bądź demona. Wśród owych opowieści zdarzały się prawdziwe hity, takie jak przedstawiona tu „Yotsuya kaidan”, „Botan dōrō” [1] czy „Banchō Sarayashiki” („Talerze z domostwa w Banchō”). Rozpowszechniane przez tzw. kōdanshi, czyli gawędziarzy, inspirowały one ówczesnych dramatopisarzy teatrów kabuki i bunraku, a także drzeworytników, w tym Katsushikę Hokusaia, Yoshitoshiego Tsukiokę czy Utagawę Kuniyoshiego. Większość z nich doczekała się także wersji literackich, z której jedną jest właśnie „Opowieść o duchu z Yotsui”. Przedstawia ona wersję historii najbliższą tej, która przekazywana była ustnie przez lata – nie zaś tę najbardziej znaną, zmodyfikowaną na użytek teatru kabuki.

Sztuka „Tōkaidō Yotsuya Kaidan”, czyli „Opowieść o duchu z Yotsui przy szlaku Tokaido”, została napisana przez Namboku Tsuruyę IV (1755–1829) i po raz pierwszy wystawiona w roku 1825 w teatrze Nakamura w Edo. Jest to jedna z najsłynniejszych japońskich sztuk teatralnych, obok „Kanadehon Chūshingura”, z którą zresztą była przedstawiana naprzemiennie (po parę aktów) w czasie trwających dwa dni wystąpień. Trzon historii, który stanowi motyw zemsty ducha zdradzonej i skrzywdzonej kobiety na jej mężu pozostał tu niezmieniony, lecz okoliczności jej krzywdy, śmierć i postać zemsty zostały zmodyfikowane.

Według sztuki główna bohaterka, O’Iwa, jest pięknością poślubioną rōninowi imieniem Iemon. Ten nawiązuje romans z O’Ume, wnuczką bogatego sąsiada, Itō Kiheia, który by połączyć tę parę, skłonny jest nawet otruć O’Iwę poprzez podsunięcie jej rzekomego leku, mającego na celu wzmocnić jej zdrowie, podupadłe po urodzeniu dziecka. Trucizna jednak nie zabija kobiety, a jedynie ją oszpeca. O’Iwa rozumie teraz, że została zdradzona i umiera, w rozpaczy przeklinając męża. Wkrótce potem Iemon ma właśnie poślubić O’Ume, lecz gdy patrzy na jej twarz, widzi zniekształcone oblicze swojej pierwszej żony. W przerażeniu zabija ją tylko po to, by zaraz odkryć swoją pomyłkę. Podobny błąd popełnia zwracając się do swojego nowego teścia i od tej pory popada stopniowo w obłęd, aż w końcu trafia w ręce szwagra, który zabijając go, kładzie koniec klątwie. Obok motywu O’Iwy i Iemona, Namboku dodaje jeszcze dodatkowy wątek siostry O’Iwy, Osode, która godzi się zostać kochanką mężczyzny obiecującego jej zemstę na zabójcy jej męża (którym sam jest w istocie). Z czasem też historia została wzbogacona o motyw sługi zamordowanego przez Iemona, który wraz z O’Iwą powraca z zaświatów, by się zemścić. Sztuka ta jest amalgamatem pierwotnej historii oraz dwóch przypadków morderstw dokonanych w Edo na początku XIX wieku.

Wersja prezentowana przez de Benneville’a przedstawia się nieco inaczej. Autor starał się utrzymać konwencję gawędziarską, rozpoczynając swoją opowieść od historii rodziców obojga głównych bohaterów i poszerzając ją o szersze przedstawienie charakterów pobocznych postaci. O’Iwa jest tu jedynaczką, a wątek zamordowanego sługi różni się od tego prezentowanego na scenie niemal nie do poznania, a ten nosi nawet inne imię (choć autor podaje w przypisie imię pojawiające się w sztuce). Szczegóły są tu jednak nieistotne, bowiem wartość tej powieści nie leży wyłącznie w przytoczeniu tej czy innej wersji owej popularnej legendy. De Benneville zręcznie wplata w tekst wiele motywów ukazujących różne aspekty japońskiej kultury – stratyfikację społeczeństwa, jego mentalność, postawy oczekiwane w zależności od płci i pozycji. Znajdziemy tu aluzje do historycznych postaci, autentycznych wydarzeń czy rytuałów. Nie zabraknie nawet nawiązania do zasad funkcjonowania domów publicznych czy najczęściej stosowanych rodzajów tortur! Autor hojnie też stosuje terminologię japońską, włącznie z honoryfikatorami i wykrzyknikami, które w większości przypadków pozostawiono w oryginale, jedynie wyjaśniając ich znaczenie w formie przypisów. Co więcej, narratorowi daleko jest do pełnych zachwytu nad japońskością wynurzeń, częstych w literaturze tego okresu (Hearn, Mitford). Nie stroni od opisywania ludzi zakłamanych, tchórzliwych i podłych, bez względu na to, czy są oni mieszczanami, samurajami czy mnichami. Ponadto skupia się na warstwach średnich, niezbyt popularnych w zachodniej literaturze poświęconej okresowi Edo. „Opowieść o duchu z Yotsui” nie tylko ukazuje ich codzienne życie, skupione na przyziemnych i przede wszystkim cielesnych sprawach, lecz stanowi również obraz mieszczańskiej moralności i pojęcia sprawiedliwości społecznej. Gdzie jak nie w legendach kobieta prześladowana przez własnego męża mogła szukać zadośćuczynienia za ziemskie krzywdy? Za życia nie stało za nią żadne prawo, bowiem to oddawało władzę w ręce mężczyzn. Wewnętrzne poczucie sprawiedliwości prostych ludzi buntowało się jednak przeciwko takiemu stanowi, każąc im doszukiwać się w nieszczęściach spotykających winowajcę kary za jego postępki. Historie o onryō, mściwych duchach, których O’Iwa jest czołową przedstawicielką, są niczym innym, jak literacką ilustracją moralności gminu. Świadczy o tym nie tylko sama treść owych historii, ale i charakter japońskich duchów, przedstawianych na drzeworytach bez nóg i ze zwisającymi bezwładnie dłońmi: w przeciwieństwie do ponadnaturalnych istot z legend zachodnich, onryō są fizycznie niezdolne do wyrządzenia komukolwiek krzywdy. Działają przede wszystkim na psychikę, każąc winowajcy wszędzie widzieć twarz swojej ofiary i w ten sposób doprowadzając go do obłędu. W nomenklaturze zachodniej nazwalibyśmy to wyrzutami sumienia.

Mściwymi duchami nie zostawały tylko skrzywdzone przez własnych mężów lub kochanków kobiety; jedną z najbardziej znanych postaci historycznych, która rzekomo miała po śmierci nękać swoich prześladowców, był Sugawara no Michizane, żyjący w okresie Heian (794–1185) doradca dwóch kolejnych cesarzy, który padł ofiarą spisku zawistnych arystokratów. Oskarżony o zdradę wobec władcy, został skazany na banicję i zmarł ze zgryzoty. Wkrótce jednak powrócił z zaświatów, żeby dokonać zemsty i upomnieć się o zadośćuczynienie. Mściwego ducha przebłagano dopiero po wielu latach, wynosząc go na ołtarze jako boga Tenjina. Niemal identyczna historia, o jedno stulecie starsza, wiąże się z cesarskim bratem, księciem Sawarą, którego gniew ukoiło dopiero pośmiertne przyznanie mu tytułu cesarza, choć na chryzantemowym tronie nigdy za życia nie zasiadł. Podobne historie można by jeszcze długo wymieniać, lecz najistotniejszy jest tu fakt, że przez stulecia zmieniało się prawo, zmieniały wpływy poszczególnych myśli religijnych czy filozoficznych, lecz powszechne pojęcie sprawiedliwości pozostawało takie samo. W sztywnych ramach cenzury okresu Edo, szczególnie surowej dla mieszczan, sztuki teatru kabuki stanowiły pocieszenie i katharsis gminu, dlatego też taką popularnością cieszyły się dramaty subtelnie kwestionujące porządek społeczny narzucony przez rygor rządów Tokugawów. Wiele z nich udowodniło swoją ponadczasowość, ciesząc się powszechnym uznaniem mimo zmian zachodzących zarówno w społeczeństwie, jak i medium, za pomocą którego do niego trafiały. Historia O’Iwy doczekała się licznych ekranizacji, przy czym pierwszej na cztery lata przed spisaniem niniejszej książki. Oprócz wiernych adaptacji, „Yotsuya Kaidan” służyła również jako źródło inspiracji dla treści horrorów osadzonych w czasach współczesnych. Postać Sadako, onryō z serii filmów „Ringu”, została wykreowana właśnie na bazie wizerunku O’Iwy.

„Opowieść o duchu z Yotsui” pozwala dzisiejszemu czytelnikowi zajrzeć za kurtynę czasu skrywającą należące już do przeszłości Edo i jego społeczność. Przywołuje raz jeszcze widma dawnego mieszczańskiego życia, w którym podobnie jak w powieści, przesądy przeplatały się z rzeczywistością, tworząc całokształt ówczesnego powszechnego sposobu myślenia i pojmowania otaczającego świata. Podobnie jak inne przykłady prozy tego okresu, które zdążyły zostać spisane, choćby przez zachodnich podróżników, wraz z drzeworytami i dramatami teatralnymi stanowią ważną spuściznę kulturalną Japonii, której echa odnaleźć można również we współczesnych przejawach popkultury tego kraju.

Adrianna Wosińska

[1] Wydana w Polsce w 1981 roku pod tytułem „Dziwna historia o upiorach z latarnią w kształcie piwonii”, nakładem Wydawnictwa Literackiego.

Wstęp do pierwszego wydania

„Opowieści ery Tokugawa” [1] można scharakteryzować jako dwie japońskie „opowieści z dreszczykiem”. Pierwsza z nich, „Yotsuya Kaidan”, przedstawiona została w tym tomie nie tyle z powodu wydarzeń, które opisuje czy sposobu, w jaki obrazuje japońską mentalność w tym okresie, co ze względu na fakt, iż zawiera ona wszystkie elementy składające się na mechanizm tworzący tradycyjną japońską opowieść grozy. Z tego punktu widzenia zapoznanie się z tą jedną pozycją daje czytelnikowi obraz całego kanonu podobnej literatury. Różnice tkwią jedynie w szczegółach. Jeśli jednak danej opowieści brakuje jakichś interesujących elementów, takich jak zręczne przedstawienie obyczajów czy wydarzeń historycznych, które usprawiedliwiają ponowne użycie tych samych tematów, dogłębne zapoznawanie się z kolejnymi pozycjami z tego gatunku może być lekturą dość monotonną. Tego za wszelką cenę chciałem uniknąć. Co ciekawe jednak, większość japońskich opowieści o duchach jest prawdziwa. Kiedy na przykład natrafiamy na otoczony kultem przeklęty miecz, taki jak Muramasa [2] ze świątyni Hamamatsu Suwa Jinja, należący do Komatsu Onryū z Matsubayashi Hakuchi i poznamy tradycję z nim związaną, trudno zaprzeczać, iż mogła ona znaleźć swój początek w jakichś autentycznych okolicznościach. Opowieść o duchu staje się w tym momencie zaledwie rozbudowaniem wątków wokół wydarzenia, które wywarło głębokie wrażenie na współczesnych mu ludziach. Co więcej, ów naturalistyczny element można odnaleźć w samych opowieściach. Współcześni japońscy pisarze wyjaśniają to zjawisko określeniem shinkei – wrażliwością; efektem poczucia winy, które każe modyfikować wydarzenia i interpretować rezultaty prowadzące do ostatecznego nieszczęścia. Wytłumaczenie to stanowi do pewnego stopnia wariację na temat rodzimej doktryny shintoistycznej o moralnym ideale oraz jej myśli przewodniej – by podążać za głosem serca. To jednak nie jest w tej chwili obiektem naszego zainteresowania.

Ich teoria znajduje natomiast solidne oparcie w naturze japońskich duchów. Buddyjski duch nie pozostaje na ziemi; czeka go podróż i albo kara w postaci nicości, albo raj – zanim zacznie nowe życie, gdzie indziej i kiedy indziej. W odróżnieniu od niego duch shintoistyczny, wedle dość mętnej nauki tej religii, nie opuszcza swojego dawnego miejsca zamieszkania. Jeśli stanowi wystarczająco ważną postać, zostaje wyniesiony na ołtarze i rzadko rusza się poza ich obręb, jeśli nie liczyć momentów, kiedy bierze udział w pochodzie w czasie lokalnych świąt. W przeciwnym wypadku zamieszkuje w miniaturowej świątynce zwanej kami-dana, czyli „półką bogów”. W poglądach Japończyków na ten temat panuje osobliwy chaos, przynajmniej w przypadku świeckiej części społeczeństwa. W czasie święta Bon Matsuri zmarli powracają na okres trzech dni na miejsce swojej doczesnej wędrówki, choć nie ustaje przy tym zwyczaj codziennego oddawania przed domowym buddyjskim ołtarzykiem (butsudanem) hołdu ichihaiom, czyli tabliczkom pośmiertnym, składania ofiar z jedzenia oraz potrząsania dzwoneczkiem, by przyciągnąć uwagę szacownego ducha. Gdy więc zmarły nie może stosować się do tych ściśle określonych obyczajów, dzieje się tak dlatego, że jest nieszczęśliwy i staje się O’Bake lubBakemono, duchem prześladującym ludzi. Czy to ze względu na fakt, że nikt nie oddaje mu czci, czy że doznał w życiu jakiejś krzywdy, pozostaje na ziemi, by wziąć odwet na swoim adwersarzu. W większości przypadków staje się tak za sprawą klątwy wypowiedzianej w ostatnich chwilach życia. Skoncentrowany w chwili śmierci na swym nieszczęściu i nienawiści umysł ofiary zapewnia jej dalszy opłakany byt wśród żywych do chwili, kiedy zaspokoi swoje pragnienie zemsty. Istnieją jednak inne powody, dla których dusza błąka się po śmierci – na przykład gdy zmarła matka pozostaje na miejscu, by pielęgnować swoje małe dziecko lub gdy kochanka wraca z zaświatów, by pocieszyć swojego ukochanego. W tym ostatnim przypadku okazywane w ten sposób uczucie może mieć złe skutki, niewykluczone że wynikające przy tym ze złych intencji – jak w przypadku opowieści „Botan Dōrō” autorstwa Sanyūteia Enchō, który przedstawił ją z dbałością o najdrobniejsze szczegóły.

W japońskich historiach o duchach ich zemsta dokonuje się przy pomocy całkowicie naturalnych środków. Ci, których dotyka klątwa, cierpią z powodu własnych majaków, będących wytworem ich wyobraźni, karmionej wyrzutami sumienia. W dawnych czasach mieszkańcy Japonii wierzyli w nadprzyrodzone moce i w przypadku prostych ludzi – wierzą nadal. Jeśli współczesna nauka nie jest w stanie wyjaśnić wydarzeń zawartych w pewnych legendach, zostają one uznane za autentyczne. Dlatego też o „Opowieści o duchu z Yotsui” również możemy powiedzieć, że jest prawdziwa. O’Iwa, dama z rodu Tamiya, żyła naprawdę na przełomie er Genroku i Hōrei (1688-1710), tuż u progu przemian wprowadzonych przez ósmego szoguna z rodu Tokugawa, Yoshimune. Padła ofiarą spisku uknutego przeciw niej przez jej męża i jego towarzyszy, wskutek czego popełniła samobójstwo, poprzysięgając uprzednio zemstę wszystkim, którzy przyczynili się do jej nieszczęścia. Bardzo szybko, w 1717 roku, wzniesiono w Yotsui ku jej czci kapliczkę zwaną O’Iwa Inari (O’Iwa, lisia bogini), by uśmierzyć jej gniew i jak wszystkie, nawet najmniejsze i najbardziej podupadłe świątynki w całej Japonii, i ta posiada własne dokumenty oraz zapiski dotyczące jej historii. Według nich mąż O’Iwy nosił imię Ibei, „i prawdopodobnie tak było”, jak zapewnia Momogawa, choć w naszej historii pojawia się jako Iemon. Stanowi on klasyczny przykład brutalnego, niegodziwego męża, postaci często pojawiającej się na teatralnej scenie oraz w gidayū – japońskiej formie recytacji i nie ma większego sensu zmienianie z powrotem jego imienia na to, które figuruje w dokumentach. Sama świątynia zawsze cieszyła się sporym zainteresowaniem. Na mapach tej dzielnicy pojawia się co najmniej aż do czwartego roku ery Ansei (1857), a pewna moja przyjaciółka opisała mi wizytę, którą złożyła w owym przybytku dwadzieścia lat temu. Dama ta przypomina sobie, że świątynka znajdowała się wówczas gdzieś w okolicy Samegafuchi, tj. Yotsuya-Samonchō. Była szczególnie chętnie odwiedzana przez fryzjerów, a na młodej wówczas dziewczynie wywarła ogromne wrażenie swoją wspaniałą architekturą i stale odnawianymi dekoracjami. Prowadząc niedawno rekonesans w tej okolicy odkryłem, że świątynię gdzieś przeniesiono. Południowa część Yotsui, w związku z prowadzeniem przez nią linii kolejowej z Iidamachi do Shinjuku, uległa znacznym przeobrażeniom. Myōgyōji, podobnie jak inne świątynie położone w tym rejonie, znikły bez śladu. Restauracja Meiji [3] obeszła się z tymi przybytkami, postawionymi na znak dawnej pobożności, z ubolewania godną szorstkością. Teramachi – ulica świątyń – jest już tylko pustą nazwą. Pagody znajdujące się niegdyś we wschodniej części Yotsui przepadły prawie wszystkie. Czyżby instytucje publiczne starały się przejąć we władanie ten „teren publiczny”? W rzeczy samej; ziemie te zostały sprzedane pod użytek świecki, a bieda szybko rozprzestrzeniła się na ich terenie. Yotsuya zrobiła na tym bardzo mierny interes.

Wiemy zatem, że w okolicy połowy okresu Meiji (powiedzmy w roku 1893) świątynia znikła z Samonchō w Yotsui, by stanąć w Echizenbori, nieopodal Sumidagawy. Niewiele zdołałem się dowiedzieć na miejscu, lecz miałem szczęście spotkać w Denzu-In studenta, który podobnie jak ja, śledził dzieje dawnych miejsc z historii Edo i dzięki któremu zdołałem wyjaśnić pewne fakty. Kolejne wizyty w nowej świątyni również nie były bynajmniej bezowocne, choć jej opiekunowie uparcie twierdzili, że nie ma i nie było w niej ani lusterka O’Iwy, ani bambusowej tyczki, w której miał być zapieczętowany jej duch (Momogawa). Jednakże wobec wyraźnego kultu owej straszliwej damy, praktykowanego w owej świątyni, brak tych przedmiotów wydaje się mieć małe znaczenie.

Przytoczona w niniejszej książce historia oparta jest przede wszystkim na opowieści „Yotsuya Kaidan” Shunkinteia Ryuō, słynnego gawędziarza z Yoshiwary, który w momencie nadejścia reform okresu Meiji był już starym człowiekiem. Zarys wydarzeń przedstawiony w „O’Iwa Inari Yūrei” Momogawy Jakuena uzupełnia luki obecne w pierwszej wersji i pomaga złożyć je w spójną całość. Części zaledwie naszkicowane przez starszego gawędziarza znajdują tu swoje dopełnienie. Ten zbiór opowieści grozy – „Kaidan Hyaku Monogatari”, opublikowany przez Kokkadō, został w większości spisany przez Momogawę i stanowi z pewnością jedną z najlepszych kompilacji tego typu, pokrótce przedstawiając najważniejsze historie z tego gatunku. Opowieści „Yotsuya Kaidan” autorstwa Shinsaia Tōyō, jednego z najstarszych i najbardziej żywotnych wykonawców kōdanów[4], zawdzięczamy scenę w domu Chōbeia oraz jego kłótnię z Toemonem. Znaleźć ją można w książce „Kaidan-shū”, wydanej nakładem Hakubun-kan. Gidayū i sztuka teatralna przedstawia tę historię w jeszcze inny sposób. Wydarzenia składające się na nią są tak przeinaczone, ze względów praktycznych oraz by wywoływać większy efekt na scenie, że oddają swoim literackim pierwowzorom niedźwiedzią przysługę. List O’Hany został jednak praktycznie wzięty ze sztuki Tsurui Namboku (Katsu Byōzō).

Historia życia O’Iwy, sprawczyni zamieszania, które zaowocowało ustanowieniem świątyni jej imienia, nie jest jedynie historyjką o duchach. Stanowi niezwykle zajmujące przedstawienie życia w Edo wśród klas wojskowych kompletnie odmiennych od wojowniczych samurajów, którzy uczęszczali do tamtejszych szkół fechtunku, od ludzi o znacznie wyższej pozycji społecznej, którzy nadstawiali karku, a raczej brzucha w intrygach politycznych i walczyli o stanowiska oraz tytuły oznaczające władzę w samym zamku szoguna. Chcieli oni mieć udział w jego rządach nad krajem i narodem, więc wszelkimi dostępnymi środkami walczyli o wyższe stołki w jego najbliższym otoczeniu. To w tych kręgach obracały się tryby machinerii politycznych, których trzeba było się mocno trzymać, by nie zostać przez nie zgniecionym. By uniknąć tego losu, bez mrugnięcia okiem sięgali po potwarz oraz intrygi i sami się z nimi zmagali, aby móc pozwolić sobie na prowadzenie życia wśród zamkowych bogactw i luksusów. W efekcie aż nazbyt często zdarzało się, że ci starający się zadowolić swojego suwerena otrzymywali od niego w prezencie sztylet. Uwięzieni w sztywnych ramach dyscypliny, a niekiedy wręcz zwykłej etykiety, przyjmowali „z wdzięcznością” ów dar, niejednokrotnie bezpośrednio z rąk swoich niedawnych rywali, którzy okazali się mieć więcej szczęścia. Pokonany wracał do domu, by tam otworzyć sobie brzuch, a o jego posłuszeństwie wobec woli suwerena temu ostatniemu odpowiednio donoszono. Rodzinę zmarłego czekała ruina lub odroczenie, w zależności od bardzo stronniczego oszacowania siły ich nienawiści, zaś inne osoby zadawały sobie pytanie: „Kto następny?” Tymczasem urzędnicy niższego stopnia [5], oddający się bezpłodnej rutynie biurokracji, prowadzili życie o wiele mniej niebezpieczne i słabiej podporządkowane jakiejkolwiek etykiecie. Żyli swobodnie, knując swoje własne, błahe intrygi, pozostające bez znaczenia dla polityki naprawdę wielkich ludzi. Jeśli ponosili klęskę, działo się to z reguły wyłącznie z ich własnej winy. Taki los dotyczył wszystkich tych, którzy składali się na tryby rządu szogunatu. Wielcy bugyō (sędziowie) zmieniali się bez przerwy. Ich personel za to stanowił zwarty skład, odporny na wszelkie zawirowania u władzy. Sędzia to jedno, urzędnicy to drugie.

Tak więc opowieść ta przedstawia sobą szczególną wartość, a to ze względu na lekcję, jaką ze sobą niesie – lekcję na temat funkcjonowania ówczesnego społeczeństwa. Sprowadzenie obcego na teren dzielnicy, jego związek z panią Tamiyi i dawna zażyłość z O’Haną, a także uwikłanie się w spisek uknuty przez Kaibę – wszystko to tworzy sieć, w której elementy grozy przeplatają się z morałem skierowanym do japońskiej mentalności. Być może wiara w siłę klątwy rzuconej w chwili samobójstwa działa zarówno jako przestroga, jak i sposób nawrócenia niewiernego męża, oszczędzając przy tym żonie wielkiego smutku porzucenia. Historia O’Iwy i wiara w jej moc aż po dziś dzień wywiera silny wpływ na pewną grupę społeczną w Japonii, w szczególności na kobiety. Jeśli kiedykolwiek odczuwałem swoiste rozbawienie na widok rzeszy wyznawców jej kultu, ustąpiło ono natychmiast wobec autentycznej rozpaczy malującej się na twarzach porzuconych kobiet. Wizyta w świątyni Tamiya Inari nie musi wynikać z czystej ciekawości, podobnie jak nie musi pozostać bezowocną. Kilka szczególnie zbolałych twarzy do dziś mam przed oczami.

Nie będzie zatem drwiną z mojej strony, jeśli przeproszę tu za śmiałość, z jaką przytaczam tę historię. Dobrze jest w takich kwestiach brać przykład z poprzedników. Co więcej, nie należy lekceważyć ani drwić z uczuć ludzi. Historia ta zasługuje na to, by traktować ją poważnie, mimo iż zawiera pewną dozę przesądów. Dlatego też zaznaczam, że spisaniu tej opowieści nie towarzyszyły uczucia uchybiające godności społeczeństwa, klasy czy jednostek, a już w szczególności strasznej pani Tamiyi.

Omarudani, 4 lipca 1916 roku

[1] Oryginał składa się z dwóch tomów, zawierających niezależne opowieści. Pierwszym z nich jest „Yotsuya Kaidan”, drugim – „Bakemono Yashiki” („Nawiedzony dom”) (przyp. tłum.).

[2] O mieczach Muramasa krążyła legenda, że raz wyciągnięte z pochwy, tak bardzo pożądały krwi, że były w stanie opętać właściciela (przyp. tłum.).

[3] Rewolucja kulturalna i społeczna, jaka nastąpiła w Japonii pod koniec XIX wieku w związku z wymuszonym otwarciem granic dla cudzoziemców. Nazwa Restauracja Meiji odnosi się do faktu restauracji władzy cesarskiej i zlikwidowania szogunatu. Jedną z doktryn przyświecających przemianom było podkreślanie boskiej istoty cesarza, co znajdywało poparcie w mitach shintoistycznych. Buddyzm, religia funkcjonująca dotychczas w Japonii równolegle, popadł w tym momencie w niełaskę. Yotsuya Inari była chramem, Myōgyōji – świątynią buddyjską, stąd tak różne losy tych przybytków (przyp. tłum.).

[4]Kōdan – rodzaj narracji gawędziarskiej (przyp. tłum.).

[5] W większości przypadków rzecz tyczy się go-keninów, chociaż do tego grona można zaliczyć również podrzędnych hatamoto o dochodach nieprzekraczających 300 koku.

Drogi czytelniku! Nie traktuj tej historii jako zwykłej bajki lub fikcji literackiej. Świątynia Tamiya Inari istnieje po dziś dzień, stanowiąc namacalny dowód, że przedstawiona tu opowieść niesie w sobie ziarnko prawdy. Nawet największy sceptyk, gdy ujrzy wiarę ludzi w tajemną moc straszliwej damy, jeśli nie porzuci swych wątpliwości, to przynajmniej poczuje szacunek wobec ich nabożnego lęku.

Rozdział I

O’Mino i Densuke

Yotsuya jest jedną z dzielnic na przedmieściach w zachodniej części Edo, współcześnie zwanego Tokio. Jej ulice są wąskie i kręte, a przy tym strome, szczególnie na południowych obrzeżach, od strony Aoyamy, wciąż jeszcze pokrytej cmentarzami i pobielonymi od wewnątrz i z zewnątrz domostwami. Z kolei rejon Echizenbori znajduje się na przeciwległym krańcu metropolii; swoją wschodnią granicę opiera na brzegu rzeki Sumida. Przeciwwagę dla niego stanowią leżące po drugiej stronie szerokiego kanału gęsto zaludnione i obecnie dotknięte biedą okręgi Honjō i Fukagawa. Echizenbori jest bowiem w istocie bardzo stateczną i praworządną dzielnicą Edo-Tokio. Jego ulice są wąskie i zapełnione małymi kramikami, których asortyment zaspokaja codzienne potrzeby mieszkańców miasta, a mimo to ze wszystkich stron ściskają je rzędami skupiska wielkich sklepów, stanowiących częściowo magazyny, a częściowo mieszkania ich właścicieli. Sklepy te ciągną się wzdłuż kanałów Echizenbori, na których wodach aż kłębi się od barek, dostarczających do nich dziesiątki, a nieraz nawet setki ton drogocennego ryżu, setki baryłek shōyu (sosu sojowego), tysiące tawar (bel) sakarazumi (węgla drzewnego z Shimosy), surowe lub suszone ryby czy piklowaną w soli i otrębach ryżowych potrawę takuan robioną z daikonu (wielkiej białej rzodkwi) i wszelakie inne produkty, które sprowadzane masowo, są odpowiedzią na potrzeby mieszkańców tego wielkiego miasta. Echizenbori, ze swoją wszechobecną biedą i skromnymi przejawami bogactwa, nie stanowi bynajmniej jedynej ubogiej dzielnicy stołecznego miasta Nipponu.

Przeszedłszy most Takabashi od strony Hachōbori i obrawszy wąską, stromą uliczkę u jego wylotu, skręcamy w prawo, by dać nura w kolejną ciasną alejkę i znów skierować się w prawo – i oto naszym oczom ukazuje się wysoka cementowa ściana, w swej nowoczesności stanowiąca niecodzienny element świątyni. Brama w niej jest wąska i o regularnych kształtach, przez co przypomina wejście do ogrodu lub niewielkiego cmentarzyka. Za nią zaś ucicha zgiełk tokijskiej codzienności. Obszar, do którego broni wstępu, ma nie więcej jak sto pięćdziesiąt stóp kwadratowych, lecz jego powierzchnię wypełnia labirynt utworzony przez rzędy latarń z tanich stopów żelaza, osadzonych na równie tanich, drewnianych cokołach. Po prawej ujrzymy jedną czy dwie niewielkie świątynki poświęcone bogini Inari. Po lewej znajduje się niepozorny budynek przeznaczony do składania ofiar wotywnych, zarówno tych prostych, jak i bardziej wyszukanych. Wśród nich najbardziej przyciąga wzrok wotum młodej gejszy, przedstawiające podniosłe wydarzenia z dawnych wieków. Są i inne obrazki, w których być może współczesne damy w dawnych wędrujących kochankach dostrzegą bohaterów. Z zewnątrz budynek upstrzony jest setkami darów od do niedawna jeszcze nieszczęsnych niewiast, aktualnie radujących się dzięki opatrzności chramu Tamiya, który przywrócił im niegdyś utracone względy mężów czy kochanków. Tuż obok stoi otwarta, przypominająca szopę altana. Rzadko zdarza się, aby w jej wnętrzu nie skrywał się jakiś wierny, cierpliwie krążący po jej kątach, recytując modlitwy aż powtórzy ich treść setkę razy. Nieopodal, naprzeciw altany, znajduje się sama świątynia. Po części stanowi ona potężny magazyn, umiejscowiony z tyłu wraz z częścią mieszkalną, od przodu zaś wita odwiedzających ołtarzami poświęconymi bogini Inari. Po bokach i od przodu piętrzą się przed nią baryłki z shōyu i sake, paki z węglem drzewnym, których każdy zamożniejszy sklepikarz nie powstydziłby się proponować dostojnej damie, długie warkocze niewiast, których nie stać było, by złożyć w ofierze cokolwiek innego lub które zdawały sobie sprawę z tego, że nie ma dla nich większego wyrzeczenia. Bo czyż i obiekt ich czci nie jest kobietą? Owych ściętych pasm włosów jest tu mnóstwo. Wchodząc do świątyni mijamy uprzejmego strażnika, oferującego odwiedzającym talizmany i poradę tym, którzy jej potrzebują – przy czym to drugie jest nieraz dużo cenniejsze. Po lewej widzimy Oku-no-in, wewnętrzny pawilon, w którym znajduje się ihai, czyli pośmiertna tabliczka O’Iwy. To, że chram jest popularny i zamożny, jak również to, że owa dama budzi powszechny lęk i szacunek, a wpływ jej potężnej mocy jest pożądany przez wielu, widać na pierwszy rzut oka w misternym wyszukaniu szczegółów w tym pomniejszym budynku większego świętego przybytku.

Echizenbori nie należy do najstarszych dzielnic Tokio. Przez wiele lat od chwili jego założenia miasto walczyło z rzeką, spychając jej wody jak najdalej, osuszając bagna, ujarzmiając jej ramiona w kanałach, które wykorzystywano następnie jako ważną drogę komunikacji i transportu. Z kolei Yotsuya faktycznie jest wiekowa, a jej bieda jest niechlubnym nabytkiem ostatnich lat. W okresie Edo stanowiła ulubioną lokalizację dla domów dōshinów, yakuninów i całej gromady pomniejszych urzędników, w których rękach spoczywała cała siła napędzająca wielką maszynerię rządów Tokugawów. Na mapach pochodzących z czwartego roku ery Ansei (1857) świątynia O’Iwa Inari figuruje w Samonchō, przy Teramachi, jako jedna z wielu czerwonych plamek oznaczających chram czy pagodę wraz z jej przyległymi terenami, które w tamtych czasach pokrywały sporą część Yotsui. Jak zatem stało się, że świątynia ta została przeniesiona do Echizenbori, tak daleko od oryginalnego położenia? Wyjaśnienie znajdziemy w dalszej części opowieści.

Gdy w Japonii rozpoczął się okres Tenwa (1681-83) [1], w Yotsuya Samonchō od lat mieszkał niejaki Tamiya Matazaemon [2]. Pełnił on funkcję dōshina[3] w administracji Tokugawów. Dōshinowie stanowili najwyższą rangę wśród zatrudnianych etatowo pracowników podległych rządowej biurokracji, których rolą było utrzymywanie narzucanego przez nią porządku. Matazaemon był wzorowym przedstawicielem swojego zawodu: schludny, grzeczny, lecz nie pozbawiony odrobiny zuchwałości w stosunku do równych sobie, nieprzejednany względem podległych mu ludzi, zaś pełen szacunku i uniżoności wobec zwierzchników. Dla tych tuż nad sobą miał wręcz więcej respektu niż dla tych, którzy stali znacznie powyżej. Aby dobrze służyć wielkiemu panu, z zapałem oddawał się służbie jego bezpośredniemu podwładnemu, pozwalając mu zgarniać dla siebie chwałę za jego zasługi – któremu przydawanie chwały stanowiło zresztą całkiem niemałą część jego obowiązków. To właśnie szczegółowa i podręczna wiedza takich jak on była najwyżej ceniona przez ich zwierzchników, dla których niejednokrotnie stanowiła prawdziwe zbawienie. Zapał i nienaganne sprawowanie Matazaemona czyniły go tym bardziej potrzebnym. Cieszył się zatem żołdem w podwójnej wysokości, o wartości trzydziestu tawar ryżu [4], hojnie wspomaganym przez rozliczne podarki płynące do niego jako instruktora hanaike (sztuki układania kwiatów) i cha-no-yu (ceremonii herbacianej). Jego domostwo, jak na kogoś jego stanu, było więcej niż zamożne. Wejście do niego prowadziło od strony szerokiego traktu Samonchō, zaś jego ogród rozciągał się wzdłuż słynnej Teramachi, czyli długiej, biegnącej w kierunku wschodnim, usianej świątyniami ulicy. Ogród Tamiyi sięgał niemal wejścia do Ganshōji, jednego z nielicznych istniejących do dziś reliktów z tamtych czasów. Jego teren był tak wielki, że bez trudu mieścił piętnaście czy dwadzieścia drzew owocowych, głównie kaki (persymony), które Matazaemon, jako osoba praktyczna, szczególnie cenił. Nie brakowało tam jednak miejsca i dla kilku drzewek wiśniowych, które raz do roku obsypywały się kwieciem, tworząc jasne obłoki wśród ciemnej zieleni listowia drzew owocowych. W jednym rogu, jakby podkreślając religijną doniosłość niewielkiej świątynki Inari, pozostałości po poprzednim właścicielu, rosło pięć czy sześć prawiekowych, sękatych i popodpieranych tu i ówdzie śliw, które mimo wieku i skromnej liczby, gdy nastawał drugi miesiąc (marzec) [5], roztaczały na cały ogród swój delikatny aromat.

Tak właśnie przedstawiało się domostwo Matazaemona, a później O’Iwy. Było ono wystarczająco pretensjonalne, żeby chełpić się przestronnymi budynkami wchodzących w jego skład, ale pan Tamiyi był skąpy, a przy tym nieugięty i niedostępny jak niedojrzały owoc biwy (nieszpułki). Jego bogactwo uczyniło go jałowym niczym skała pokryta cienką warstewką kwaśnej, nieprzydatnej gleby – wszystko, co mógł sobą zaoferować społeczeństwu, ograniczało się do jego przywiązania do wykonywanych obowiązków. Jego sposób bycia zdradzał pretensje do wyższego statusu społecznego, co łatwo zakwaszało nastroje wokół niego. Żył w nieustannej niezgodzie z większością sąsiadów i wszystkimi krewnymi. Chroniony za swe zasługi przez względy swojego seniora, nie dbał o niechęć, jaką darzyli go mieszkańcy dzielnicy, a jego stosunki z naczelnikiem zrzeszenia sąsiedzkiego, Itō Kaibą, były wręcz wrogie. Co się zaś tyczy krewnych, ci zawsze byli chętni do tego, aby wejść z nim w większą zażyłość, czego Matazaemon był w pełni świadom.

Oprócz niego domostwo Tamiya zamieszkiwały jeszcze jego żona O’Naka, córka O’Mino i służący Densuke. Matazaemon osobiście pielęgnował ogród; kobiety oddawały się zajęciom, które zwykle przypadają przedstawicielkom ich płci, lecz nie tylko. Densuke wykonywał cięższe prace, towarzyszył swojemu panu ilekroć ten opuszczał domostwo i służył jako strażnik dzielnicy przy Ōkidō [6] na wielkiej arterii Kōshū-Kaidō, tuż przy Ōbangumi. Brama ta oddzielała Yotsuyę od dzielnicy Naitō-Shinjuku, a będąc jednocześnie wejściem do samego Edo, stanowiła niezwykle ważny punkt miasta. Gdy nadchodził czas służby, Dansuke zjawiał się na miejscu odziany w kompletny mundur i z włócznią w dłoni. Jako że był przystojnym dziewiętnastoletnim młodzieńcem, kobiety – a w szczególności O’Mino – uważały, że jego obecność na posterunku przydaje chwały domostwu. Jego widok, jak wstępuje szeroką aleją Samonchō, by po chwili zniknąć na ruchliwej arterii, był ucztą dla oczu O’Mino, ale i dla sąsiadów, których wzrok i języki były znacznie ostrzejsze, niż Matazaemona i jego żony. I dziwili się.

Skoro już jesteśmy przy dziwach, nie sposób nie powiedzieć paru słów o samej O’Mino. W oczach rodziców stanowiła najwdzięczniejszą istotę, jaka kiedykolwiek zrodziła się na ziemi, choć od czasu do czasu Matazaemon zdobywał się na krytykę. Zwracał się wtedy do swojej żony oficjalnym tonem:

- Naka, powiedz coś Mino, używa za dużo pudru. Takich ilości powinno się używać tylko w sytuacji, gdy skóra przybiera zbyt ciemny odcień. Przestrzeż ją, by nie przesadzała.

Obie kobiety słuchały pokornie, lecz robiły dalej swoje – żona dlatego, że w gruncie rzeczy nie miała wpływu na zachowanie córki, zaś ta ostatnia – bo chciała gładkością cery dorównać Densuke, a w jego oczach wydawać się jak najpiękniejszą. Biedną O’Mino los potraktował surowo. Od urodzenia była brzydka – jej szeroka, płaska twarz przypominała talerz lub księżyc w pełni. Lekko przygarbiona, o niezgrabnych nogach, których pulchność maskowała wszelkie korzyści, jakie mogłaby przynieść im ich długość, zdawała się nie mieć w ogóle biustu, jako że jej klatka piersiowa była wklęsła, jakby w odpowiedzi na wypukłość grzbietu – i na domiar złego pokryta skórą o gładkości wnętrza miski. W pewnych okolicznościach mogłoby to nie stanowić wielkiego problemu, ale nie na tym koniec. Ledwie dziewczę weszło w okres rozkwitu, dopadła ją ospa. Matazaemon był zajęty, a przy tym nie miał pojęcia o pielęgnowaniu chorych, podobnie zresztą jak jego żona, choć ta, co gorsza, przejawiała dodatkowo dobre chęci. Miała wprawdzie wówczas służącą, lecz i ta nie wiedziała o chorobach więcej niż jej pani. Wskutek tego obie pozwalały O’Mino drapać się zajadle po twarzy i całym ciele, sądząc, że w ten sposób dadzą wytchnienie umęczonej piekącym swędzeniem dziewczynie. Na tym jednak nie koniec. O’Naka, widząc cierpienia córki, z zapałem pomagała jej w drapaniu. Opłakany skutek takiej kuracji był łatwy do przewidzenia – skórę dziewczyny już wkrótce pokryły ohydne ospowe blizny. Co więcej, choroba odebrała jej również jedno oko, pozostawiając jedynie wklęśnięcie, głęboką i straszną ranę, która sprawiała, że jej twarz zaczęła przypominać kuzumanjū – białą ryżową pyzę z zagłębieniem pośrodku, wypełnionym ciemnobrązową masą fasolową. Sąsiedzi drwili, że teraz O’Mino jest nin san bake shichi – w trzech częściach człowiekiem, w siedmiu – demonem. Co bardziej złośliwi umniejszali udział jej ludzkiej aparycji do jednej części. Dzieci przezywały ją oni (diabłem), lecz nie tylko ze względu na wygląd. Mało tego, że nikt nigdy nie chciał się z nią bawić, ale wręcz traktowano ją okrutnie, więc dziewczyna, która do łagodnych z natury bynajmniej nie należała, szybko nauczyła się czynić użytek ze swojej krzepy i odziedziczonego po ojcu charakteru. Nie zawsze miała przewagę, lecz nigdy jej łzy nie były jedynymi w starciu. Nie zmienia to faktu, że O’Mino cierpiała okrutnie i szybko zrozumiała, że jedynym miejscem, w którym może czuć się bezpiecznie, jest ogród Tamiyi.

Z czasem O’Mino dorosła i musiała znaleźć ujście dla przepełniających ją uczuć. I znalazła, lecz nie przelała ich na praktyczną i w gruncie rzeczy przyziemną matkę ani na nieobecnego myślami, zrzędliwego ojca, lecz na Densuke – służącego, chūgena. Wykonywała dla niego różne prace, nawet te, które zgodnie z obyczajami nie przystawały jej pozycji. Początkowo O’Mino zlecała Densuke drobne zadania nie pokrywające się z jego obowiązkami, za które sowicie wynagradzała go w gotówce. Z czasem jednak stawała się coraz śmielsza. Chłopak spostrzegł, że czyjaś ręka nieustannie łata i uzupełnia jego odzież, że ktoś pierze jego rzeczy, nawet bieliznę. Choć domyślał się, że należy przypisywać to jego młodej pani, nie śmiał pytać jej o to, ani tym bardziej jej w tym przeszkadzać. O’Mino mieszała się do spraw z nim związanych i brała na siebie winę za jego drobne uchybienia. Nabierała przy tym coraz większej pewności siebie, żądając, by towarzyszył jej w jej własnych obowiązkach, tak że w końcu zdawać się mogło, iż oboje są służącymi w tym domu. Tymczasem Matazaemon zauważył, że wydatki domostwa wzrosły nieznacznie. I tym razem O’Mino wzięła to na siebie, obarczając winą własną rozrzutność. Jej ojciec pomarudził chwilę nad niespodziewanymi kosztami, po czym zawyrokował:

- Co wystaje z jednego końca, musi zostać wyrównane z drugiego. Densuke, oliwa jest droga, a nocą światło jest niepotrzebne. Od tej pory proszę więc, abyś nim się położysz, gasił wszystkie lampy.

Densuke posłusznie wypełnił rozkaz swojego pana już pierwszego wieczora i jeszcze tej samej nocy O’Mino skorzystała z okazji, by zawędrować na jego posłanie. Zmieszany, przerażony i przytłoczony namiętnością dziewczyny, Densuke zgrzeszył owej nocy przeciwko swemu panu, mając jego córkę za wspólniczkę.

Od tej pory chłopak miał wszystko, co tylko O’Mino zechciała mu ofiarować. Ledwie Matazaemon wychodził na służbę, O’Mino i zdominowana przez nią O’Naka zabierały się za wypełnianie obowiązków niegdyś należących do młodego służącego. Jedynym dowodem wdzięczności, jakiego dziewczyna wymagała, było zaspokajanie jej potrzeb, co bynajmniej nie stanowiło łatwego kawałka chleba. Były chwile, kiedy Densuke rozważał ucieczkę – czy to do swojego rodzinnego domu w wiosce Tōgane w okręgu Kazusa, czy to do wuja Kyūbeia w Kandzie, jednej z dzielnic Edo. Jednak O’Mino jakby odgadywała jego myśli. Zasypywała go dowodami swego uczucia i żądała prawa do tego, by towarzyszyć mu gdziekolwiek by się nie udawał. Kanda? Kyūbei był stałym bywalcem Tamiyi i nie minął rok, jak Matazaemon wpisał jego nazwisko w swojej księdze wydatków. Tōgane? Nie mógł tam się dostać inaczej, jak za pośrednictwem Kyūbeia. Matazaemon miał tam ziemię, a nanushi, naczelnik wioski, był jego poddanym. Poza tym stałby się wówczas zbiegiem, a kara za to spadłaby wówczas na Kyūbeia. Tak więc miesiące mijały, a wszystko toczyło się po staremu, aż do momentu kiedy plotki, które od dawna krążyły w sąsiedztwie, zdołały dotrzeć do głuchych do tej pory uszu Matazaemona. Pewnego dnia, gdy miał już wychodzić na służbę, zawiesił uważne spojrzenie swoich małych, zmrużonych oczu na sylwetce O’Mino, po czym zwrócił się do żony:

- Naka, coś mi się zdaje, że figura Mino się zmieniła. Jesteś pewna, że te plotki odnośnie Densuke nie są prawdą? Ludzie mówią, że spodziewa się jego dziecka. Jeśli to prawda, trzeba by zabić ich oboje. Ostrzeż Mino póki czas; żaden chūgen nigdy nie zostanie muko (adoptowanym synem) [7] w Tamiyi. Densuke jest świetnie zapowiadającym się młodzieńcem, a w dodatku posłusznym. Jako że jest przy tym tani w utrzymaniu, pozbycie się go bez powodu byłoby nie tylko niesprawiedliwe, ale i nieopłacalne. Jeśli Mino zastosuje się do ostrzeżenia, unikniemy niepotrzebnych problemów.

To powiedziawszy, Matazaemon ruszył do wyjścia, gdzie O’Mino podała mu chodaki, po czym opuścił teren domostwa, by udać się do swoich obowiązków. Obie kobiety, pochylone w pożegnalnym ukłonie, odprowadziły go wzrokiem.

Gdy zniknął im z oczu, O’Naka zwróciła do córki ściągniętą strachem twarz.

- Słyszałaś, co mówił twój czcigodny ojciec? – wyszeptała. – Jeśli nie, powtórzę ci. Dotarły do niego pogłoski odnośnie twoich stosunków z Densuke. Zauważył, że unikasz noszenia obi, a gdy je już założysz, równie szybko je zdejmujesz. Mężczyźni nie są zbyt biegli w takich sprawach, lecz nawet ja nie jestem w stanie ocenić sytuacji. Z pewnością te plotki nie znajdują odniesienia w rzeczywistości.

O’Mino może była brzydka, ale z pewnością nie głupia. Jej matka zdawała się wiedzieć, a jednocześnie nie wiedzieć.

- Mój czcigodny ojciec nie wziął pod uwagę różnicy wieku ani pozycji pomiędzy mną a Densuke. To jeszcze dziecko, a ja skończyłam już dwadzieścia trzy lata. Co jednak ważniejsze, uważam, że zasługuję na lepszego męża, niż byle chūgena, a sprawienie mojemu ojcu zawodu czy przykrości jest ostatnią rzeczą, jakiej bym pragnęła. Poza tym czyż kobieta może zajść w ciążę inaczej, jak za sprawą mężczyzny? – to rzekła z pokornym ukłonem, lecz uniesioną głową. Kobiety przez chwilę mierzyły się wzrokiem. Wreszcie O’Naka odparła:

- Z radością przyjmuję twoją odpowiedź. Lecz Matazaemon jest porywczym człowiekiem i lepiej go unikać, gdy rodzą się w nim jakieś podejrzenia. Tak czy inaczej, pewne sprawunki nie cierpią zwłoki i załatwienie ich zajmie mi całe popołudnie. Mogą w tym czasie przyjść kupcy, domagając się uregulowania rachunków za ten miesiąc. Na te cele znajdziesz w komórce dziesięć srebrnych ryō; oto klucze do szuflady. Dobrze byłoby zrobić przegląd rachunków, bo zima już za pasem. Czas zaopatrzyć się w cieplejsze rzeczy na tę okazję. Weź to proszę pod uwagę.

To powiedziawszy, posłała córce smutne spojrzenie, przywdziała wyjściową odzież, na ramiona narzuciła haori (płaszcz) i wsunęła stopy w chodaki, których klekot już po chwili ucichł w oddali.

Ledwo wyszła, pojawił się Densuke. Wrócił właśnie z zamkowych stajni, gdzie wypełniał obowiązki powierzone jego panu. To był jeden ze sposobów Matazaemona, by wspomagać dobre imię i budżet domostwa. Densuke nie spieszno było dołączyć do O’Mino. Był jej oddany, ale budziła w nim lęk. Nawet w najbardziej intymnych okolicznościach pozostawała dla niego jego panią, córką pana domu – domu, który był dla niego jedyną przystanią. O’Mino, gdy już upewniła się co do jego charakteru, ograniczyła dotychczasowe finansowe wspomaganie go, by tym samym uniemożliwić mu i tak rzadkie wypady do dzielnicy uciech w Shinjuku. Poza tym ich spotkania miały miejsce tylko nocą. Za dnia nieustannie towarzyszyła im O’Naka, która pozbawiona innego towarzystwa, szukała go w osobie własnej córki, a ponadto nie podobało jej się to, co widziała w relacjach dwojga młodych ludzi. Gdy tylko uszu O’Mino dobiegł dźwięk kroków Densuke, wezwała go do siebie. W jej głosie słychać było ostrą nutę, jakiś ton desperacji, który przyprawił chłopaka o gęsią skórkę. Pokornie jednak stawił się przed nią. Natychmiast spostrzegł, że nie ma z nimi O’Naki, lecz mimo to pokłonił się nisko; tak nisko, że nie mógł widzieć twarzy O’Mino. Ta rzuciła niecierpliwie:

- To nie czas ani okoliczności na pozdrowienia. Już nie zwracam się do ciebie jako twoja pani, lecz jako twoja żona. Mój ojciec wie o wszystkim i gdy wróci, niechybnie zabije nas oboje. To jego prawo, a naszym obowiązkiem jest poddać się pokornie karze, jaką wymierzy, lecz tym samym skazalibyśmy to dziecko, które rośnie w mym łonie, na tułaczkę od ciemności w ciemność. Nie mogę znieść tej myśli. Pozostaje nam jedno, choć to jawna niewdzięczność – ucieczka. Rozważ to.

Densuke podniósł wzrok. O’Mino, pogrążona w myślach, pochylała ramiona. Kąciki jej ust rozsunęły się, a powieka opadła bardziej niż zwykle, tworząc szkaradne załamanie nad pustym oczodołem. Do tego łysa brew, rzadkie włosy, rozsypane po bokach w bezładnych pasmach – wszystko to sprawiało, że jej twarz wyglądała teraz jak ohydna maska. Nie mógł dłużej znieść tego widoku. Rzekł więc nieśmiało:

- Cóż za straszne wieści! Jak to się mogło stać? Nie da się ukryć, moja pani, że byłaś niekiedy nadto popędliwa, a przy tym nieostrożna, lecz czyż kobiecie nie wolno zaznać przyjemności z tym, z kim zechce, bez ponoszenia później tak przykrych konsekwencji? Ach! Cały ten zbytek, te wygody! Wszystko to trzeba nam porzucić! Ja udam się do mojej rodzinnej wioski w Kazusie. Ale gdzie ty pójdziesz, co zrobisz?

Czy to niewinność, czy podstępność podszepnęła mu to pytanie? O’Mino nie była w stanie stwierdzić, mimo iż sądziła, że zna Densuke na wylot. Chłopak poczuł na swoim ramieniu ciężką rękę. Poderwał się w przerażeniu, nie dbając o to, czy była to dłoń demona, czy też O’Mino zamienionej w diabła. Zaiste, przerażającą istotą się teraz jawiła: z półotwartymi ustami, spomiędzy których wyzierały wielkie, białe, lśniące, równe zęby; z jedynym okiem ciskającym złowrogie błyski; z pustym oczodołem, nad którym fałd skóry kołysał się i trząsł…

- Tylko głupcy mówią o przyjemnościach bez konsekwencji. Prowadziłeś podwójne życie, a teraz chcesz mnie porzucić? Dobrze, wolna wola. Ale ja nie zamierzam zginąć od miecza mojego ojca, gdy nieopodal jest studnia. Nie miną jednak trzy dni jak wrócę i znajdę cię, by się zemścić. Zginiesz marną śmiercią, rozerwany na strzępy. Bacz więc! Lepiej ci będzie zginąć razem ze mną. Żegnaj zatem…

Silne ramiona sięgnęły do szyi Densuke. Chłopak krzyknął rozdzierająco, gdy ostre zęby wpiły się w jego ucho. O’Mino puściła go i rzuciła się w kierunku rōki (werandy). Densuke był szybszy, a strach dodawał mu siły. Chwycił skraj szaty dziewczyny.

- Czekaj! Nie możesz działać pochopnie! Rzeczywiście, moje słowa były słowami głupca. Nie wiedziałem sam, co mówię, tak oszołomiły mnie te wieści. Masz rację, musimy uciekać… Mam wuja w Kandzie, Kawai się nazywa. Udam się do niego i tam będę czekać na wyrok Tamiyi-dono.

Gniew O’Mino opadł momentalnie. W jednej chwili znów stała się praktyczną przyszłą panią domu. Podziękowała w duchu matce za jej przezorność.

- Nasza ucieczka nie będzie ucieczką nędzarzy. Dostałam właśnie dziesięć srebrnych ryō; zabierzemy też ubrania i inne przydatne przedmioty – będziesz niósł nasz dobytek. A co do wuja… Przy pierwszej wizycie wypada, aby świeżo upieczona żona przyniosła jakiś prezent… Co by mu dać? – dziewczyna mówiła już bardziej do siebie, pochłonięta układaniem ubrań, futonów (pościeli) i przyborów toaletowych na wielkiej furoshiki, czyli kwadratowej chuście. Następnie uszykowała się z najwyższą dbałością, przeobrażając się w dostojną i elegancką pannę młodą. W międzyczasie Densuke zdołał odzyskać oddech i równowagę ducha w całym tym nieoczekiwanym zamieszaniu.

- Wuj ma problemy z zębami. Miękki takuan będzie w sam raz dla niego. Od dłuższego czasu nie je nic innego. Cztery czy pięć porcji wystarczy.

To powiedziawszy, chłopak udał się do kuchni przygotować podarek, po czym poszedł zebrać swoje rzeczy. Z wielkim zawiniątkiem furoshiki na ramionach, z chodakami zarówno na mokre, jak i suche dni na samym jego szczycie, w słomianym płaszczu, kapeluszu chroniącym przed słońcem, z dyndającymi z bagażu porcjami takuanu wyglądał, jakby uciekał z pożaru. O’Mino śledziła wzrokiem jego sylwetkę, gdy wyruszał z domu. Był zbyt uległy i zbyt przestraszony, żeby miała powód obawiać się czegoś z jego strony. Dogoniła go na moście Hanzō-bashi, dość oddalonym od Yotsui. Był to jedenasty miesiąc (grudzień) drugiego roku ery Tenwa (1682).

[1] Aktualnie: Tenna (przyp. tłum.).

[2] Tamiya jest zarówno nazwiskiem, jak i nazwą posiadłości, stąd na przestrzeni powieści odmiana będzie zależała od kontekstu (przyp. tłum.).

[3] Stanowili oni odpowiednik dzisiejszych policjantów czy straży miejskiej (przyp. tłum.).

[4]Tawara równa się 0,4 koku (miara objętości ryżu, odpowiadająca ok. 180 litrom). W obecnych czasach ów żołd Tamiyi w przeliczeniu wynosiłby około 2000 jenów, a pojawiającego się dalej Itō Kaiby – 13 000 jenów (w roku opublikowania pierwszego wydania książki – 1916. Wówczas jen odpowiadał ok. 0,5 $, co odpowiadało wartości 0,75 g złota – przyp. tłum.). Wielcy daimyō o dochodach liczonych w setkach tysięcy koku byli książętami zarządzającymi lennami i posiadali własne armie oraz rozbudowane zastępy cywilnych podwładnych. Nawet hatamoto (pomniejsi daimyō, bezpośredni wasale szoguna) o dochodach w wysokości 10 000 koku, tacy jak Yagyū Tajima no Kami, posiadali licznych podwładnych zarówno w swych yashiki w Edo, jak i na terenie swoich lenn. Ród Date z Sendai, Maeda z Kagi, Ecchū i Echizen to przykłady znakomitszych tozama, panów niezależnie zarządzających swoimi włościami. Należy przy tym dodać, że pracę wówczas nisko ceniono w porównaniu do cen żywności. Podatki były wysokie – od 30 do 70%, a pośrednicy brali pokaźne marże. Mimo to prawa regulujące dochody ludności znajdowały zastosowanie, by zapobiegać zbytniemu bogaceniu się chłopów. Niektórzy z nich byli naprawdę zamożni, szczególnie w tych lennach Tokugawów, które miały szczęście być dobrze zarządzane. Prace społeczne, których wymagano od daimyō – szczególnie tozama daimyō – uniemożliwiały im zebranie zasobów, dzięki którym mogliby zagrozić szogunatowi. Niektórych wręcz doprowadzały one na skraj nędzy. Trudno jest dokładnie obliczyć wartości poszczególnych dochodów. Jedno koku dochodów daimyō wyceniano na dziesięć buszli. Obecnie jeden koku równa się 5,13 buszli. Cena ryżu waha się pomiędzy 15 a 20 jenami za koku.

[5] Chodzi o miesiące księżycowe (przyp. tłum.).

[6] Wielka Brama (przyp. tłum).

[7] Normalną praktyką w Japonii było, że po ślubie dziewczyna przenosiła się do domu męża. Jednak w przypadku, kiedy w jej własnym domu brakowało spadkobiercy, a zwłaszcza gdy pozycja społeczna żony przewyższała pozycję męża, zostawał on adoptowany przez rodzinę kobiety, by dziedziczyć jej dobra i tytuły (przyp. tłum.).

Rozdział II

Kawai-san z Kanda-ku

Wuj Densuke, Kawai Kyūbei, był handlarzem ryżu i miał swój sklep przy Matsudachō w dzielnicy Kanda, więc czekał ich długi spacer. Jak to przedstawicielki płci słabszej zwykły czynić, O’Mino kazała Densuke długo na siebie czekać przy moście Hanzō-bashi. Ta szpetna i niechciana, lecz twarda dziewczyna w istocie była bardzo uczuciowa. Odczekała do chwili, kiedy znów dało się słyszeć kroki powracającej O’Naki. Zatrzymała się na rogu Teramachi, aż z mroku wyłoniła się sylwetka matki, po czym odprowadziła ją wzrokiem aż do domu. Schodząc chwilę później ulicą w kierunku Samegabashi nie była w stanie powstrzymać łez. Gdy więc para dotarła do Kandy, było już późno – dawno po godzinie świni [1]. W tej dzielnicy oznaczało to, że sklepy były już dawno zamknięte, a w domach szykowano się do snu. Dotarłszy do wejścia do domostwa Kyūbeia, Densuke rzekł: