Wyzwolenie - Stanisław Wyspiański - ebook

Wyzwolenie ebook

Wyspiański Stanisław

1,0

Opis

Wyzwolenie” to dramat w trzech aktach Stanisława Wyspiańskiego. Akcja utworu rozgrywa się na scenie teatru krakowskiego, a więc przedstawia teatr w teatrze.

 

Konrad (postać z „Dziadów” Adama Mickiewicza) przybywa z zaświatów na deski krakowskiego teatru, aby dokonać wyzwolenia kraju. Zostaje zachęcony przez Muzę do stworzenia widowiska scenicznego na temat Polski. Spektakl ten ukazuje rozpaczliwą sytuację narodu, społeczeństwo rozdarte na skłócone warstwy, klasy, stronnictwa, ideologie, które zwalczają się nawzajem, nie posiadają żadnego konkretnego programu przemian.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 82

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2018

ISBN: 978-83-65922-65-6
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

Wyzwolenie

Rzecz napisana w roku 1902. Dzieje się na scenie teatru krakowskiego. Gdzieś przed siódmą wieczorem, Kościół kończył nieszporem, bram teatru ledwo uchylono: DEKORACJA Wielka scena otworem, przestrzeń wokół ogromna; jeszcze gazu i ramp nie świecono. Kto ci ludzie pod ścianą? Cóż tu czynić im dano? Czy to rzesza biedaków bezdomna? Głowy wsparli strudzone, cóż ich twarze zmarszczone? Przecież pracę ich dzienną płacono. Scena wielka otwarta: Kościół Boga czy Czarta, czym się stanie ta sztuki gontyna? Choć kurtyny zaklęte, widowisko zaczęte: oto wszedł ktoś, — puściła go warta. wszedł Konrad Weszedł, — uszedł baczności. — Czy raz pierwszy tu gości, bo się dziwno rozgląda i bada. Ci, co siedzą pod ścianą, gdzie kulisy składano, nasłuchują; on rozpowiada. Słów słuchają zdziwieni, czyli duchem pojęni, skąd to idą te myśli Konrada? Czarny płaszcz go okrywa, ręce wiążą ogniwa, na rękach ma kajdany. To powolny, to rzutny, to zapalny, to smutny, w mowę własną dziwnie zasłuchany: KONRAD Idę z daleka, nie wiem z raju czyli z piekła. Błyskawic gradem drży ziemia, z której pochodzę, we krwi brodzę, nazywam się Konradem. Rozpacz za mną się wlekła głową wężów, okropnym widziadłem, wyjąc: ZEMSTA. Byłem gwiazdą, gwiazdą stałą, niebios niewolnicą. Tam hen, ujęty łańcuchem, z wyprężonymi ramiony, uwięzgłem duchem, gdzie gwiazd iskrzące skorpiony świecą w przestrzeni wieczystych głusz, gdzie gniazda bogów i dusz — i spadłem. Tę ziemię ukochałem szałem i w żądzy palącej posiadłem ciałem! — Jestem w każdym człowieku, żyję w każdym sercu. Po kwietnym łąk kobiercu, po skalnych paściach, krzesanicach jestem niesion skrzydłami z płomieniem w licach. Ogień, płomienie w piersi! — Przyszedłem, — wy najpierwsi — wyciąga ręce ku tym, co siedzą w uboczach i mrocznych zakątach sceny Przyszedłem — — — cyt — — przychodzę Myśli zmąciłem w drodze… CHÓR Czego żądasz? KONRAD Służby jedynej godziny. CHÓR Czego żądasz? KONRAD Przychodzę wprząc was do dzieła. CHÓR Czego żądasz —? KONRAD Na was myśl moja spoczęła. jakby przypomnieć chciał rzecz, z dawna już jemu znaną Tam, kędyś trzeba dojść i wniść a mocą rozprzeć wrota, — — nie patrzeć pozad… Nim zwiędnie kwiatu świeży liść, zanim ptacy zaświergocą swój świt nad śmiertelną mogiłą, nim pojmie ich martwota i wznieść pochodnię ponad! — Tam kędyś trzeba dojść i wniść siłą!! patrzy się po otaczających go robotnikach Siła to wy. CHÓR Czego żądasz? KONRAD Poznałem w was siłę. CHÓR Czego żądasz —? KONRAD Wiem: kościół, zamek, mogiłę. Te postawię i zburzę. zrywając ręce w silnym ruchu, poszarpnął kajdan Zejmijcie mi kajdany. CHÓR U rąk je dźwigasz, u nóg; drogą ty spracowany. KONRAD Przeszedłem ciemnie dróg. — Zejmijcie z prawej ręki. CHÓR Znaki więzień i męki. KONRAD Zejmijcie z rąk i stóp. CHÓR Krwią ubroczone stopy. KONRAD Przeszedłem ognie prób; czoło poorał cierń. CHÓR Jesteś wolny. KONRAD Kto wy jesteście —? CHÓR Chłopy. KONRAD Kto wy jesteście —? CHÓR Czerń. ROBOTNIK Śród parcia ludu onego na ostrza bagnetów, padła mi u stóp siostra moja, a krew chlusnęła na moją pierś, — chlusnęła ku oczom. Nic już nie widziałem dalej, jeno krew i krew siostrzaną. KONRAD Synu zemsty, — dzieła dokonam z wami i na czyn twój patrzeć będę. Tu będą się bawić, a wy będziecie patrzeć, aż przyjdzie godzina zemsty. ROBOTNIK Czekamy takiej godziny. KONRAD Oto usiądźcie tam w kątach i uboczach, aż zawezwę was, abyście wystąpili z czynem. ROBOTNIK Co rozkażesz —? KONRAD Będziecie czynić, co czynicie co wieczór w tym oto gmachu. ROBOTNIK I zwykłą dostaniemy zapłatę. KONRAD I zwykłą dostaniecie zapłatę. ROBOTNIK Dalej nic nie myślę. KONRAD Będziecie budować i burzyć. ROBOTNIK Tak upływa nam życie nasze. Synowie nasi zburzą, co my budujemy. Burzymy, co zbudowali ojcowie nasi. KONRAD Będziecie budować i burzyć w milczeniu i cokolwiek byście obaczyli, ktobykolwiek był na waszej drodze, przystąpcie nieubłagalni i podporę wyrwiecie, o którą wsparty i bel weźmiecie, którym się ogrodzą i otoczą, — i rzućcie precz, jako odrzuca się i odciska rumowisko, śmieć i łachy a rupiecie stargane. I ani pojrzycie, co czynić wam przyjdzie. ROBOTNIK Tacy jesteśmy. KONRAD Takich was widzę i tacy będziecie. ROBOTNIK Ujrzysz nas. KONRAD A teraz idźcie wypoczywać i czekajcie znaku: ROBOTNIK Kto nam da znak? KONRAD — — Zapadnie jakoby smuga mroku i cieniem przesłoni wszystko, co przed waszymi oczami. ROBOTNIK Oczy nasze nawykły do mroku. INNY ROBOTNIK Mrok mnie miły i łagodny. ROBOTNIK Noc upragniona i jedyna. KONRAD Po czynach waszych przyjdzie NOC. CHÓR Noc upragniona i jedyna. KONRAD Odejdźcie. / Oddalają się. Wchodzi Reżyser. / REŻYSER A! witam pana, witam, witam! Ho, czasów tyle, kopę lat! Mamy tu scenę, — właśnie czytam o Romantyzmie, — przerósł świat. Romantyzm sobie buja, wodzi, coraz to wyżej, nie dba nic a światek coraz niżej schodzi. Cóż tam? Jest jaka sztuka? KONRAD Nic. REŻYSER Nic!? A my mamy wielką scenę: dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż. Przecież to miejsce dość obszerne, by w nim myśl polską zamknąć już, by się te iskry ducho-żerne, co u rozstajnych siedzą dróg, zeszły tu wszystkie za nasz próg w światło kinkietów, — zacząć ruch. Talenta bowiem są niezmierne, lecz trzeba, by w mnie wstąpił duch. To są syntezy pierwsze rzuty, lecz wymagają dysputy. / Usuwa się z pierwszego planu. Wchodzi Muza. / KONRAD O tajemnicza, piękna, którą uwielbiam, pozwól, że nazwę cię: »Literaturą«. Kimkolwiek jesteś, Muzo boska, cóż chmurzy czoło twoje? MUZA Troska. KONRAD Grasz —? MUZA Będę dzisiaj w grze cudowną, bo będę w grze kapryśną. KONRAD Nawet kaprysy są rutyną u ciebie, — boska. — Wiedziesz chór wybranek? MUZA Wieniec cór. We złotej konsze tu nadpłyną. Są eteryczne. KONRAD Polki?! MUZA Słyną! KONRAD Ta pierwsza? MUZA To harfiarka Lila, z rodu Wenedów. KONRAD Zmartwychwstała. MUZA W tym deszczu włosów, w rąk rzuceniu, w przegięciu, smętku, zaniedbaniu, w arfy miłosnym kołysaniu: Lila żebraczka. KONRAD A ta druga? MUZA To najmłodsza córa Popiela: Zosia, co wszędy kogoś ściga i goni zamyślona. KONRAD To fryga narodowa. — A tamte? MUZA Dziewki od pługa. Postacie, o których mowa, właśnie płyną w głębi we złotej konsze na kółkach i wysiadają na scenę. Ja w teatrzykach amatorskich grywam markizy i hrabianki; za guwernantkę mnie półpanki biorą do swoich dworów; jestem gwiazdą doktorów przewodnią; — tyś bohater, słuchaj, tyś powinien był tu przyjść z pochodnią, — jak ja z gałązką wawrzynu. A jakież sobie miano przybrałeś? KONRAD Wziąłem to Imię — zgadniesz z czynu: Czym będę, zgadniesz czym jestem; chcę działać. MUZA Wiem, rozumiem: gestem. KONRAD Czynem! MUZA Gestem! Czegóż to chcesz? KONRAD Wyzwolin. MUZA Z czego? — Czy chcesz ducha wyzwolić, — alboż duch ma pęta; czy myśl, — myśl tak daleko biega wolna: — czy sercu co dolega —? Wyznaj, — ułożę rzecz na sceny, i MELANKOLIĘ zagram sama: ja, jako rola, wielka dama… a cały teatr mnie posłucha. KONRAD Kochanka moja zwie się: wola! MUZA Wola?! Być może. — Jakież dane? By zacząć sztukę, stworzyć dzieło, potrzeba męki, trudu, pasji, bólu, skarg, żalu, smętku, lęku, grozy, litości. KONRAD Teatr stary. MUZA Silne ma podstawy budowy. Chcesz tworzyć…? KONRAD Tworzę. MUZA Teatr?! KONRAD Nowy. MUZA Inny? KONRAD Zobaczysz. — Patrz i uważ. MUZA Wiem, zamiast pełnym latać lotem, nieledwie jako dziecko fruwasz; dopiero ja dać władzę mogę, dopiero ja cię wyprowadzę w świat… KONRAD Idę, by walić młotem! MUZA Czy tu potrzebna nowa forma, czy konieczna? Pewno jaka sprawa odwieczna; — by zeszła tylko Duze czy Sorma i kurtynę wznieść można. Sarah czy Modrzejewska… Oto jak myślę, sztukę, tragedię wprowadza artystka. W grze jej i w każdym geście tu będzie czaru lubystka, że wszyscy, jak tu jesteście, pod jej urokiem w błędzie, w złudzeniu… KONRAD Że wszystko więc polega na… MUZA Wypowiedzeniu. KONRAD MUZO, chcę naród przedstawić. MUZA A, to musi odbywać się tak, by naród mógł się bawić: Trzeba dekoracje ustawić, pamiętać o każdym sprzęcie, umieścić w budce suflera, jeśli kto tekstu nie spamięta, — za kulisami reżysera i inspicjenta i dać im skrócony szemat. A gdy już wszystko gotowe, rozkazać grać na rozpoczęcie poloneza, jeśli polski temat, i rzucić, jako pierwszą kartę, wielkie Słowo. KONRAD Chcesz, by wszystko było za umową. MUZA Tekst dowolny, komedia del'arte. KONRAD Strójcie mi, strójcie narodową scenę, niechajże ujrzę, jak dusza wam płonie; niechaj zobaczę dziś bogactwo całe i ogień rzucę ten, co pali w łonie i waszą zwołam Sławę! Teatr, świątynia sztuki, — o duszo przybywaj! Hej! Tu stawcie kolumny te, tutaj posągi. Dalej, przynieście ścianę, — ty mi śpiewaj hymnus tryumfu, a ty pieśń żałoby. Dalej! Ustawić bohaterów groby, pomniki: Boratyński-rycerz, rycerz-Kmita! Umocujcie je silnie, poprzystawiać drągi, przyśrubować, — ha Sołtyk, — a tutaj część sali, jakby sala sejmowa — stół do kart, gra w kości, Stroić, prędzej się stroić; dom stawiam piękności! Ledwo powiedział co, a już się stało: Już dekorację znoszą całą; już ustawiają, piętrzą, ładzą. Aktorzy rzeszą się gromadzą, kostiumy na się nawdziewają te, w których potem role grają. Teatr narodu, sztuka, polska sztuka! Chcemy go stroić, chcemy go malować, chcemy w teatrze tym Polskę budować! Żupany bierzcie, delije, kontusze; znoście mi lite pasy, krzywce, karabele, chłopskie gunie, sukmany, trzosy. Tłum w kościele! Niech w oczy biją kolory jaskrawe, niechaj rażą jak słońce. — Wstąg, wstążek, okrasy! Niechaj ich ujrzę razem, jakby w złote czasy. Razem, razem wy wszyscy, magnat, chłop i miasto. Siermiężni wy przystańcie około Pasyjki. Dalej wy, wy husaria, — wy z hrabią Henrykiem na czele, niedobitki — Sztandar ten z Maryjką. Szaraczki, wy artyści, fantazjusze, mnichy. Wy wszyscy! — Strójcie, strójcie się w ornaty, w ornamenta, złotogłów, we świąteczne szaty i zacznijcie bój myśli i szermierkę słowa — a ty im Muzo podaj ton. MUZA Ja już gotowa. KONRAD Oto ich widzę! Stoją około mnie żywi: ci, kunsztem sztuki pozwani do życia. Grajcie — a z pełnej duszy. Dobądźcie z ukrycia, co w was tajne, nie kryjcie. — A ty bądź przewodnia. REŻYSER Hej światła!! MUZA A w czyim ręku pochodnia?! KONRAD Polska współczesna! MUZA Tłumaczysz się jasno. REŻYSER Światła niech błysną szerzej! KONRAD Tu mnie ciasno. REŻYSER Szerzej, wy razem, — rozstąpić się! Pozy! Przybierzcie pozy: litość, zmęczenie, gorycz, moment grozy. MUZA Polskę współczesną twórzcie. REŻYSER Sercem szczerem. Tak, jak ją widzim współcześnie dokoła. KONRAD Zarwijcie waszych serc — — MUZA Będzie bohaterem: kto wejdzie z wieńcem u czoła! „Tam-tam” nazywa się narzędzie w orkiestrze, które dzwon udaje. Jak mówią teatralne zwyczaje, używa się mniej więcej wszędzie, gdzie się do sztuki dzwon dodaje. A więc w Kościuszce do przysięgi, z dna wód w Zaczarowanym kole; raz się z nim w górne idzie sprzęgi, raz się znów staje z nim na dole. Jest „tam-tam” rzeczą właśnie taką, że zawsze się w nią tłucze jednako. Wrażenie, jakie wywołuje, jest tym, co w sobie kto poczuje. „Tam-tam” jest w stanie dzwon Zygmuntów z przedziwną oddać dokładnością, waży zaś ledwo kilka funtów i każdy dźwignie go z łatwością, co uprzystępnia szerszej masie w teatrze drżeć przy tym hałasie, imitującym nastrój dzwonu z przedziwną subtelnością tonu. O Zygmuncie! słyszałem ciebie i natychmiast poznam, gdy usłyszę. Niech ino się twój głos zakolebie i przenikliwy wżre się w ciszę, w ciszę półgwarną, półszemrzącą, niech ino wpadną pierwsze tony, tą melodyją dźwięku rwącą, już wiem: żeś Ty jest w ruch puszczony, że wołasz, wołasz: PÓJDŹCIE ZE MNĄ, i wołasz wiek już nadaremno. Oni się, co najwyżej, zasłuchają i oczy mgłą im łez napłyną. A gdy ty wołasz: WZNIJDŹ POTĘGO, wrażenia u nich pierwsze miną. A gdy ty wołasz: DZIEJÓW KSIĘGO, ROZEWRZYJ KARTY NAD NARODEM. NARODZIE, WRÓŻĘ, ZMARTWYCHWSTANIESZ, choć stoją jeszcze, choć czekają, czekają: kiedy brzmieć przestaniesz i ton ostatni twój zawarczy… Gdy więc za tobą pójść niegodni, a częstych wrażeń tęsknią głodni, na ten użytek „tam-tam” starczy. Wie o tym dobrze i pamięta REŻYSER (sztukę dziś prowadzi), więc Konradowi „tam-tam” radzi: REŻYSER A gdy się ozwie „tam-tam”: dzwon, ty wejdź. MUZA I bierz najwyższy ton! KONRAD I nawet się nie spytasz, jaka słów będzie treść? MUZA Chcę akcji, działaj, dajęć pole. Zagraj, jak zechcesz, twoją rolę, a możesz ich, gdzie zechcesz, wieść! KONRAD A tamci? MUZA Tamci będą grać za siebie też, — jak kogo stać. / Konrad schodzi ze sceny, która zapełnia się tłumem aktorów i statystów. / REŻYSER Role rozdane! — kto zaczyna? Na miejsca! — Wznosi się kurtyna! — To rzekł i klasnął tu trzy razy. Rampa się nagle rozświetliła; podnosi się zasłona z gazy, która dotychczas wszystko kryła. Gdy się już uporano z gazą, Muza, której grę rozpocząć wypada, suknię poprawia i układa, wreszcie rozpoczyna z emfazą: MUZA Niebianką zstąpiłam do tych bram i Sztukę, której tajnie znam, przed wami głoszę! Serca w górę! Do góry głowy! Dumne czoła! REŻYSER Czego pani tak woła? MUZA W purpurę i złotogłów przyodziani: oto moi męże wybrani, a tamci w zgrzebnej koszuli, a tamci w wiecznej żałobie… REŻYSER Daj spokój garderobie. MUZA Pieśń moja wybieży przede mną na wasze spotkanie. O Pieśni, czyli ty nie będziesz daremną? O Pieśni, co się z tobą stanie? Będzieszli ulgą siostrze, bratu? REŻYSER Widocznie brak ci tematu. MUZA Przestworza! Hej, wy gromolice, co nosicie w płachtach błyskawice, wy, o których słyszałam w baśni, przydajcie siły słowom moim! REŻYSER / do Maszynisty, któremu daje za kulisy znak / …Trzaśnij! — — — — — — — — — / Daje się słyszeć jakoby dalekie uderzenie piorunu, — przesypano bowiem kilka ołowianych kul przez blaszaną rynnę, ukrytą w kulisach. Po czym słychać przeciągłe huczenie i dudnienie gromu, coraz zanikającego w oddali, — bo oto bardzo wprawnie bito w bęben, głuche uderzenia wydający, a wysoko na górnym pomoście sceny ukryty. / MUZA Ktokolwiek żyjesz w polskiej ziemi I smucisz się, i czoło kryjesz, z rękoma w krzyż załamanemi, biadasz, — przybywaj tu, — odżyjesz! W Przestrzeń rzucimy wielkie słowa, tragiczną je ubierzem maską. Ktokolwiek wiesz, co znaczy polska mowa, przybywaj tu, — odżyjesz Słowa łaską. Wyzwolin doczekacie się dnia, przybywamy tu z zapowiedzią, — tragiczną będzie nasza gra, wyrzutem będzie i spowiedzią. Uderzymy górne, wysokie tony, jak z wieżyc bijące dzwony. Przybywamy tu z zapowiedzią. Tragiczną będzie nasza gra: skarżeniem, chłostą i spowiedzią. Wyzwolin ten doczeka się dnia, Kto własną wolą wyzwolony!!