Wyspa - George Gordon Byron - ebook

Wyspa ebook

George Gordon Byron

0,0
6,49 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

"Wyspa" to utwór George'a Gordona Byrona, jednego z największych angielskich poetówdramaturgów. Znany jest przede wszystkim jako autor takich dzieł jak "Giaur" czy "Mazepa".
"W swojéj kajucie spoczął wódz waleczny,
We wybór straży zaufał bezpieczny;
We śnie Albjonu widział brzegi lube,
Trudów nagrodę i zapasów chlubę,
Bo swoje imię w tych umieścił rzędzie,
Co śledzą drogi przez biegunów lody,
Przebył najgorsze i resztę przebędzie,
Dlaczegóż nie miał użyć snu swobody?
Ale niestety! na jego pokładzie
Niechęć o czarnéj już przemyśla zdradzie;
Jego żeglarzy tęskni umysł młody
Do owych wysep słonecznego świata,
Gdzie kobiet wdzięki równe żarom lata;"
Fragment.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 47

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



George Gordon Byron

WYSPA

Wydawnictwo Avia Artis

2022

ISBN: 978-83-8226-857-7
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (https://writeapp.io).

Piesń pierwsza

I.

Nadeszła ranna na okręcie warta, Płynęła nawa lekko kołysana, A za nią fala połyska rozdarta, Jak w skiby pługiem olbrzymim orana; Przed nawą tylko sinych wód przestworza, Po za nią wyspy australskiego morza. Cicha noc kona, jéj cienie ruchome Po oceanie rozproszyła zorza, Delfiny, jakby przyjścia dnia świadome, Pływały chyżo, promieni łakome. Gwiazdy, w błękicie wód odbite jasno, Już przed jaśniejszym świtu blaskiem gasną, Ciemne wprzód żagle znowu zabielały, I wiatry świeższym oddechem powiały, Słońce zwiastował ocean czerwony, Lecz nim dzień błyśnie — ma być czyn spełniony.

II.

W swojéj kajucie spoczął wódz waleczny, We wybór straży zaufał bezpieczny; We śnie Albjonu widział brzegi lube, Trudów nagrodę i zapasów chlubę, Bo swoje imię w tych umieścił rzędzie, Co śledzą drogi przez biegunów lody,

Przebył najgorsze i resztę przebędzie, Dlaczegóż nie miał użyć snu swobody? Ale niestety! na jego pokładzie Niechęć o czarnéj już przemyśla zdradzie; Jego żeglarzy tęskni umysł młody Do owych wysep słonecznego świata, Gdzie kobiet wdzięki równe żarom lata; Oni swych ojców rzuciwszy spuścizny, Z dawna od własnéj odwykli ojczyzny, I na pół dzicy, dzikich ludzi groty, Nad fal niepewnych przenoszą kłopoty. Słodkie owoców dojrzałych syropy, I las, co ludzkiéj jeszcze nie zna stopy, Pola, zasiane z obfitości roga, Kraj, gdzie nie gniecie żadna przemoc sroga, Chęć, któréj wieki w ludziach nie wygaszą, Nie poznać pana, oprócz własnéj chęci, Te młode dusze do tych wysep nęci, Gdzie warstwy złota lice ziemi kraszą, Gdzie każda grota jest domem swobody, Każdy krok wolny — gdzie ogrodem niwy, Gdzie cały naród jest dzieckiem przyrody, Wesoły, wolny, dziki, lecz szczęśliwy, Tam muszla, owoc i czółenko małe, To wszystkie skarby, to bogactwo całe; Łowy, żegluga — jedyném igrzyskiem, A Europejczyk najnowszém zjawiskiem — Taki był kraj ten, którego pragnęli; Drogo te żądze okupić musieli.

III.

Wstań, śmiały Blaju! Wróg się stawia groźno! Wstawaj! o! wstawaj! — Niestety, za późno! Już przy twym boku orszak buntowniczy Obwieszcza bezrząd, miota się i krzyczy; Ty sam spętany, do twojego serca Dłonią, co drżała na dźwięk twojéj mowy, Przykłada bagnet zuchwały morderca. Już dziś twój rozkaz do pracy nie znagli, Nie rządzi sterem, nie rozwinie żagli: Już cię na pokład wloką okrętowy,

Chcą dziką wrzawą stłumić głos, co woła, Że swą powinność zdeptali niegodnie; Patrząc na wodza, w swoję własną zbrodnię Zaledwie trwożny wzrok uwierzyć zdoła; Bo wprzód sumienia człowiek nie ukoi, Aż trunek zbrodni: wściekłość go upoi.

IV.

Nieustraszony, choć ci śmierć zagraża, Darmo tych wzywasz, co ci jeszcze wierni; Ich liczba mała, przemoc ich zatrważa, Ulegać muszą rozhukanéj czerni. Napróżno głos twój o przyczynę bada, Tylko przekleństwa krzyk ci odpowiada, Nad tobą szale błyszczące się jeżą, Omal ci bagnet gardła nie przewierci, A wszystkie lufy w twoje piersi mierzą, I w każdym ręku tkwi narzędzie śmierci. Ty sam wołałeś: „Ognia!“ lecz ci twardzi, Choć już z litości swe serca wyzuli, Jeszcze dla męstwa podziwienie czuli; Czy, że w człowieku, chociaż prawem wzgardzi, Pomimo woli, jeszcze pozostanie Dla dawnych władców swych uszanowanie, Dość, że nie chcieli jeszcze rąk swych krwawić, Wolą na pastwę falom cię zostawić.

V.

„Odsadzić czółno!“ zagrzmiał okrzyk głośny... Któż: „Nie!“ odkrzyknie zgrai rozhukanéj, W pierwszéj zwycięstwa godzinie radośnéj, Wśród saturnaljów władzy niespodzianéj? „Odsadzić czółno!“ i rozkaz się iści, Z całym pośpiechem wrzącéj nienawiści. Teraz cię tylko deska kruchéj łodzi Dzieli od śmierci; a jéj przybór cały, Przyrzeka spełnić na morza powodzi, Czego ich dłonie dokonać nie śmiały. Wreszcie na prośby tych, co nie widzieli Żadnéj nadziei śród morza topieli, Tyle ci wody dodano i chleba, Ile do śmierci powolnéj potrzeba;

Sznurów i żagli i płótna dodali... Och! to są skarby dla wędrowca fali! Wreszcie bieguna drgającego sługę: Kompas, co duszą ożywia żeglugę.

VI.

Teraz naczelnik, co się sam okrzyknął, Zawołał: Pijcie! i z kielicha łyknął, Bo nigdy gardła nie potrzeba suszyć, Cudze i własne chcąc sumienie zgłuszyć: „Wódki rycerzom!“ Burke niegdyś wołał, Zaprawdę droga wilgotna do sławy! I bohaterów zbuntowanéj nawy Wśród takiéj mety, któżby wstrzymać zdołał? „Do Otahajty!“ głos łamie się w krzykach... Och! jakże zdziwią głos ten w buntownikach? Pogodnéj wyspy mieszkania gościnne, Łagodne serca i święta bez pracy, Skarby prostacze, rozkosze niewinne, Do tegoż tęsknić mogą ludzie tacy? Majtek, do trudu przywykły i znoju, Którym po fali każdy wicher miota, Po świeżéj zbrodni, śmie pragnąć spokoju, Jaki w nagrodę ledwo zyska cnota? Takim jest człowiek! — Jedne wszystkich cele, Tylko do mety dróg prowadzi wiele; Kraj, urodzenie, obyczaj, majątek, Nawet uroda kształtują nam życie, Bardziéj na czynów oddziałają wątek Niż cała wiedza o pośmiertnym bycie; Lecz jest głos jeden, który każdy słyszy, U jakichkolwiek świątyń klęka proga, Wśród zgiełku sławy i wśród zysków ciszy.. Ten głos sumienia — to wyrocznia Boga.

VII.

Łódkę przepełnia ta garstka do zbytku, Co towarzyszyć chce wodza niedoli, Reszta pozostać musi mimowoli W dumnym okręcie, moralnym rozbitku. Ze łzą litości, ci los wodza widzą, Drudzy nikczemnie z jego nieszczęść szydzą,

Na widok łódki lichego pozoru, Co choć tak mała, tak pełna naboru. Marny Nautilus w skorupianéj łodzi Statkiem i majtkiem, sam sobie być zdolny, Jak jasna nimfa błękitnéj powodzi, Mniéj jest ułomny, ach! i bardziéj wolny! On, kiedy burza na morzu szaleje, Port swój bezpieczny znachodzi w głębinie, I szydząc, z ludzkiéj armady się śmieje, Co światem wstrząsa, a od wiatrów ginie.

VIII.

Gdy wszystko było już przygotowanem, I już buntownik został nawy panem, Majtek, wzruszony nieszczęścia widokiem, Okazał żal, co jeszcze bardziéj drażni; W dawnego wodza łzawém utkwił okiem, Dając znak niemy bezwładnéj przyjaźni, Wreszcie mu zwilżył pomarańczy sokiem Usta spieczone przesileniem kaźni; Za to téż przy nim pełnił straż niedługo, Reszta litośną nie zgrzeszy przysługą. Naprzód wystąpił zuchwały młodzieniec, Dawnego wodza niegdyś ulubieniec, Wołał, na łódkę pokazując groźno: „Precz stąd! bo wkrótce być może za późno!“ Jednak do gruntu czucia nie wyziębił, A słowem zdradził, co w sercu zagłębił; W ostatniéj chwili, gdy się zbrodnią mazał, Co krył przed mnóstwem, jednemu okazał; Gdy