Wyrok śmierci na życzenie - Shimada Masahiko - ebook + książka

Wyrok śmierci na życzenie ebook

Shimada Masahiko

4,0

Opis

Samobójstwo jest aktem, który odgrywał zawsze dużą rolę w tradycji Japonii.
Powieść ta to zapis ostatniego tygodnia życia człowieka, który z rozmysłem, wykorzystując przysługującą my wolność decydowania o własnym życiu, wybiera śmierć. Los chce, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki jego monotonne, pozbawione większych emocji życie człowieka poczciwego - od chwili podjęcia decyzji o samobójstwie - nabiera rumieńców i rozpędu, obfituje w sensacyjne przygody, o jakich wcześniej mu sie nie śniło. My, ludzie Zachodu, możemy z tej powieści dowiedzieć się, jak odmiennie pojmowane jest życie, śmierć i wolność w Japonii i Europie. Historia opowiedziana jest z dużym poczuciem humoru i z dystansem do ludzkich słabości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 375

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (5 ocen)
1
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Masahiko Shimada

Wyrok śmierci na życzenie

Z japońskiego przełożyła

Barbara Słomka

Wydawnictwo Akademickie

DIALOG

Tytuł oryginału: JiyūShikei

Copyright © Masahiko Shimada

Copyright © for the Polish edition by

Wydawnictwo Akademickie DIALOG and Barbara Słomka

Redakcja i korekta

Ewelina Kwapień

Skład i łamanie

Marcin Hołdak

Projekt okładki

Kinga Walter

ISBN (ePub) 978-83-8002-530-1

ISBN (Mobi) 978-83-8002-534-9

Wydanie elektroniczne, Warszawa 2016

Wydawnictwo Akademickie Dialog

00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218

tel./faks 620 87 03

e-mail: [email protected]

http://www.wydawnictwodialog.pl

Skład wersji elektronicznej: Michał Latusek

konwersja.virtualo.pl

Piątek

W samolocie do Tokio

— Ogłaszam na pana wyrok śmierci wybraną przez pana metodą. Od dziś zastępujemy w naszym kraju karę śmierci przez powieszenie karą śmierci, której metodę wybiera i realizuje sam skazany. Jest pan pierwszym skazanym od wprowadzenia tej regulacji. Proszę więc traktować to jako zaszczyt, niezwłocznie wybrać dzień i sposób śmierci oraz wykonać egzekucję. W ciągu najbliższych dwóch tygodni ma być ładna pogoda, a wszyscy zaangażowani w sprawę mają stosunkowo dużo czasu.

Podróżny pomyślał: A toś dopiero powiedział! I popatrzył na sędziego. Myślał, że jest w sądzie, tymczasem miejsce do złudzenia przypominało jadłodajnię, w której bywał kilka razy w miesiącu. Twarze prokuratora i adwokata widział jak za mgłą. Sędziego, który ogłosił na niego wyrok śmierci według życzenia skazanego, trzymała na barana kobieta ubrana w drelichową spódnicę. I było to — co by nie mówić — niemowlę. Mówiło tonem wyższości, który zupełnie nie przystoi niemowlęciu. Podróżny chciał powiedzieć coś złośliwego, ale żal mu było kobiety dźwigającej ciężar, więc milczał. Wydawała mu się skądś znajoma, ale nie mógł sobie przypomnieć, kto to. Ktoś, kogo spotkał dawno temu. Tego jednego był pewien. Nie znał natomiast zupełnie tego zarozumiałego dzieciaka. Dla niego dzieci w zasadzie nie miały twarzy. Zawsze i wszędzie były tylko czyimiś dziećmi. Pewnie zgodnie z planami ten dzieciak gdzieś w połowie dwudziestego pierwszego wieku będzie sędzią. Ale nawet jeśli tak ma być, to chyba jeszcze nie powód, żeby taki osesek go sądził?

— Mama, pa, pa — krzyknęło niemowlę, a kobieta, która je trzymała na plecach, stuknęła drewnianym młotkiem. Wraz z tym uderzeniem podróżny został wypuszczony z sali sądowej.

Nie wiedzieć kiedy samolot oderwał się od ziemi i wyprostował lot. Podróżny zawsze tuż przed startem samolotu odczuwał nieodpartą senność. Stuknięcie młotkiem to był odgłos upadającej na podłogę butelki z mlekiem, którą upuściła matka, siedząca po drugiej stronie przejścia.

Po przebudzeniu uświadomił sobie, że sędzia-niemowlak miał twarz w jakiś nieokreślony sposób podobną do twarzy jego nieżyjącego ojca, a kobieta, która trzymała go na barana, to koleżanka z gimnazjum, z tej samej klasy.

Obserwował kątem oka matkę z dzieckiem. Niemowlę, przyglądając mu się, gaworzyło. Mężczyźnie wyrwało się pytanie: no, co? Matka, zauważywszy, że dziecko zagaduje do nieznajomego, szepnęła:

— Już, już, już ci daję mleczko — a mężczyźnie, żeby go powstrzymać, posłała uśmiech pełen dezaprobaty.

Chcąc rozwiać jej obawy, podróżny wyprostował brwi, nadął policzki i zrobił zeza, myśląc, że w ten sposób rozśmieszy dziecko. Ale ono trzymało butelkę obiema rączkami, oddychało ciężko przez nos i z całych sił ssało smoczek, obserwując go z miną, jakby za chwilę miało palnąć kazanie. Podróżny westchnął cicho, wyjął magazyn z kieszeni na oparciu fotela i zaczął go kartkować. Niemowlę również westchnęło. Potem wielokrotnie ich wzrok się spotykał. I za każdym razem dziecko próbowało do niego zagadać. Mówiło językiem, który można zrozumieć tylko we śnie. A on, niestety, nie znał gramatyki ani fonetyki języka snów. Nie wyglądało też na to, że matka dziecka mogłaby przetłumaczyć te słowa. Od czasu do czasu dziecko wzdychało lub śmiało się przez nos. Podróżny też był kiedyś dzieckiem. Ale to było trzydzieści parę lat temu. Teraz żyje w zupełnie innym czasie i nie byłby w stanie sobie nawet przypomnieć, o czym wtedy myślał. Żyje w czasie, w którym — jak w tym śnie — dzień wczorajszy miesza się z jutrzejszym, w ciągu jednej doby może upłynąć cały rok i bez trudu można zmieniać przeszłe i przyszłe wcielenia.

Pewnie i jemu samemu nie raz chciałoby się zaśmiać przez nos. Pewnie westchnąłby nie raz, nie dwa! Gdyby stał się znowu dzieckiem i zadumał się nad własnym życiem.

Sny na pierwszy rzut oka wydają się pełne znaczeń, można je różnie interpretować, ale tym razem lżej by mu było na sercu, gdyby mógł powiedzieć, że są zupełnie pozbawione sensu. To, że sny można interpretować w dowolny sposób, oznacza, że można dowolnie zmieniać ich sens. Gdyby zajął się nimi człowiek biegły w języku snów, zły sen mógłby stać się zapowiedzią szczęśliwych wydarzeń, przyjemny zaś — odwrotną stroną okrutnej rzeczywistości. Sny wykorzystujemy, jeśli akurat nam to jest w danej chwili potrzebne. Jeśli cierpisz, wczytaj się w sny. Zrozumiesz lepiej cierpienie. Jeśli niepokoisz się o przyszłość, wsłuchaj się w sen. Będziesz mógł się przynajmniej przygotować duchowo na to, co cię czeka.

Podróżny nie poddawał się nigdy psychoanalizie. Niczym się właściwie nie martwi. Cokolwiek mu się przyśni, zapomina. Niepokój odczuwamy zaś wtedy, gdy próbujemy zapamiętywać sny. Przecież od samego początku wiadomo, skąd wzięliśmy się i do jakiego końca zmierzamy. A to znaczy, że sami niewiele możemy zrobić. Sny mówią nam: twoja osoba nie ma najmniejszego znaczenia.

Mężczyzna postanowił nagle, że odwiedzi grób nieżyjącego od czterech lat ojca. Grób ten znajduje się w rejonie Dazai, skąd ojciec pochodził; to tam na kamieniu nagrobnym wyryte jest jego imię. W wieku szesnastu lat ojciec postanowił, że zostanie bogaczem albo ważną osobistością, i wyjechał do stolicy. Przez czterdzieści następnych lat przeprowadzał się z miejsca na miejsce w podtokijskich okolicach, pracował bez wytchnienia, by obrócić się w proch, zanim zdążył zrealizować swój sen o triumfalnym powrocie w rodzinne strony. Zgodnie z jego ostatnią wolą został pochowany w rodzinnym grobowcu, choć w tamtej okolicy nie mieszka już nikt z rodziny. Ten grób to wszystko, co tam pozostało. Opat z miejscowej świątyni buddyjskiej chciał przekazać go innej rodzinie, ale ojciec był temu przeciwny. Mężczyzna i jego matka sugerowali, żeby założyć nowy grób w okolicach Tokio, łatwiej byłoby go odwiedzać, ale ojciec z uporem powtarzał:

„Odeślijcie mnie do domu! Choćby tylko ten jeden grób tam się ostał i tak tam są moje rodzinne strony”. Syn pomyślał: skoro za życia nic nie szło po jego myśli, niech się spełni przynajmniej jego ostatnia wola.

Grób rodzinny, który odwiedził po raz pierwszy od czterech lat, był bardzo zaniedbany. Mężczyzna powyrywał więc chwasty, wyszorował szczotką nagrobek, postawił kwiaty i sake. Ogarnął go śmiech. Skąd się właściwie bierze w człowieku pragnienie powrotu po śmierci w rodzinne strony? Może ojciec myślał, że dusza musi powrócić tam, gdzie się narodziła. Może chciał spać snem wiecznym razem z przodkami, mimo że czterdzieści lat wcześniej opuścił dom rodzinny jak bohater baśni Taro Urashima.

Ojciec przez całe życie był dobry dla ludzi. Zbyt rozrzutny, żeby zostać bogaczem i zbyt łatwowierny, by dojść do zaszczytów. Syn ma coś z niego. Ojciec dał mu na imię Yoshio, czyli Dobry Człowiek. Odziedziczył po nim dobroć. Postępowaniem Yoshio steruje gen służenia ludziom. On sam zaś wolałby iść za głosem instynktu, poddawać się ogarniającym go uczuciom, żyć chwilą.

Od kiedy skończył trzydzieści łat, stracił wiarę w przyszłość i zaczęły go od czasu do czasu nachodzić myśli, żeby ze sobą skończyć, gdyż życie wymaga zbyt wiele zachodu. Do dziś jednak nie podjął decyzji, by tego dokonać. Zadowalał się spokojnym i bezpiecznym żywotem człowieka życzliwie nastawionego do ludzi. Choć zdarzało się, że nagle wstępował weń diabeł.

Gdy człowiek za dużo się nad nią zastanawia, śmierć może się okazać dla niego zbyt trudną sprawą. O tym, że zadanie sobie śmierci może być równie łatwe i przyjemne jak uprawianie miłości w hotelu, przekonywał filozof francuski, który zmarł na AIDS, a myśli te zaczęły go nachodzić po powrocie z Japonii. W tym kraju od najdawniejszych czasów śmierć samobójcza jest po prostu formą, nie trzeba wcale mieć motywacji, powodów ani czuć się winnym, żeby się zabić. Ci, co żegnają odchodzącego na tamten świat, też specjalnie nie próbują dociec, dlaczego tak się stało, tylko zgodnie z obowiązującą formą odprawiają obrządki żałobne. Owszem w niektórych kręgach z lubością roztrząsa się koncepcję śmierci, ale to nie kręgi umierają, tylko poszczególni ludzie. Ludzie mogą mówić, co im się podoba, tylko dlatego że żyją. Dopóki żyją, mogą rozpaczać nad bezsensownością takiej śmierci, mogą próbować zgłębić jej istotę. Umarli zaś milczą. Żywym nikt nie zabroni traktować ich milczenia jako ironii lub żartu. Podobnie jak umierającym nikt nie zabrania umierać. Samobójstwo to czysta forma. Nawet jeśli to inni ludzie, społeczeństwo, doprowadzili nas do myśli o samobójstwie i tak sama śmierć nie nabiera przez to sensu. A rzeczy bezsensowne czasem budzą śmiech. Zmarły już się śmiać nie może, więc to żywi muszą zrozumieć właściwie jego żart i śmiać się za siebie i za niego. A jeśli nie pojmą dowcipu, to znaczy, że miał wyjątkowego pecha.

Pewien nieżyjący już gawędziarz rakugo, który rozśmieszał ludzi ze sceny, udając, że się kaja, tuż przed śmiercią wyciągnął ręce do zgromadzonej wokół szpitalnego łóżka rodziny. Kiedy żona i dzieci próbowali ująć jego dłonie, odepchnął lekko ich ręce i rzekł:

— Pieniędzy!

Rodzina próbowała pożegnać męża i ojca ze łzami w oczach. A on posłużył się starym gagiem. Występując na scenie, również ciągle sprawiał, że widzom rzedła mina, kiedy udawał kryminalistę, działającego z pobudek ideologicznych. Taka była jego sztuka, jego druga natura. Dlatego w chwili śmierci zrobił to, co zrobił. Ludzie byli pod wrażeniem, przekonani, że zarówno na łodzi wiozącej go przez Styks, jak i na tamtym brzegu rzeki będzie robił kawały.

Wyobraźmy sobie, że to jest przykład śmierci, która wzbudza w naszym kraju respekt i pozostaje w ludzkiej pamięci. I zarówno ci, którzy umierają, jak ci, którzy opiekują się nimi w tej ostatniej chwili, skrupulatnie naśladują tę formę.

Yoshio Kita wrzucił na lotnisku do kosza na śmieci małą torbę podróżną, którą miał ze sobą, i został z pustymi rękami. W torbie były ubrania na zmianę, dwa magazyny i onigiri. Nie musi już z tym nigdzie wracać.

Jadąc kolejką jednotorową z lotniska, zastanawiał się, od czego by tu zacząć, ale w głowie miał zupełną pustkę i niczego nie wymyślił. Wreszcie, gdy już dojeżdżał do stacji końcowej Hamamatsuchō, przyszło mu do głowy, żeby wziąć z banku pieniądze, zabawić się trochę oraz zrobić coś dobrego dla ludzkości.

Jego oszczędności wynosiły milion sto szesnaście tysięcy siedemset piętnaście jenów. Pomyślał, że ciężko by było nosić całą kwotę przy sobie, a za niektóre zakupy może płacić kartą kredytową, więc na początek wziął trzysta tysięcy jenów i schował je w bocznej kieszeni.

Kazanie nie byle Kogo

Wyszedł na główną ulicę, gotów przeżyć sensownie i efektywnie pozostałe mu chwile. Zamierzał wziąć taksówkę, ale nie dostrzegał wokół samochodu z podświetlonym napisem „taxi” na dachu. Stał tak bez końca, myśląc: oho, to pewnie zły znak, gdy nagle poczuł, że ktoś za nim stoi. Trochę się przestraszył. Zaledwie dwa metry od postoju stał mężczyzna w średnim wieku, średniej postury i tuszy, ubrany w popielaty garnitur z marynarką zapinaną na trzy guziki i z miną niewiniątka próbował podkraść taksówkę. Ledwie zdążył przytaszczyć ciężką aluminiową walizeczkę na tę ulicę, a już chciałby się dostać jak najkrótszą drogą do kolejnego miejsca przeznaczenia. Policjanta w tej sytuacji pewnie by kusiło, żeby zadać mu parę rutynowych pytań. Kita, który zamierzał zastanowić się dokąd jechać, dopiero gdy wsiądzie do taksówki, nie musiał wcale o nią walczyć, ale nie chciał też, by na samym początku tej drogi cokolwiek pokrzyżowało mu plany, więc, zerkając na sylwetkę mężczyzny za nim, przesunął się pięć metrów przed niego, podniósł rękę jak uczeń w szkole, kiedy chce o coś spytać, i demonstracyjnie dal mu do zrozumienia: jestem przed panem! Tamten zlekceważył to kompletnie i znów stanął dwa metry przed Kitą. Włożył do ust papierosa i zaczął szukać ognia. Obmacał w tym celu wszystkie kieszenie, spojrzał na zegarek i cmoknął. Wtedy właśnie podjechała taksówka, mrugając światełkiem na dachu. Mężczyzna zwrócił się do Kity: nie ma pan ognia? A gdy ten udał, że nie słyszy, powiedział, tym razem tak ostentacyjnie, że nie dało się tego w żaden sposób zignorować:

— Tu zdaje się trudno złapać taksówkę, może pan się zabrać ze mną.

— A dokąd pan jedzie? — spytał Kita.

Nie wydawało mu się, aby to było na tyle kulturalne miasto, żeby dwaj mężczyźni, niewiedzący niczego o sobie, mogli wsiąść razem do taksówki, no chyba że obaj jadą na wyścigi kolarskie. Kita był gotów na najgorsze. Jeśli kompan okazałby się mordercą, zamierzał przyjąć to z pokorą: tak widać miało być. Ale co by zrobił tamten, gdyby to Kita chciał go zamordować?

Taksówkarz otworzył drzwi i czekał. Mężczyzna wsiadł pierwszy z bagażem i zaprosił Kitę gestem do środka. Czyżby nie zorientował się, że ten się krępuje? Nie odpowiedział nawet, dokąd jedzie. A może wspólna jazda miała być usprawiedliwieniem tego, że podkradł mu taksówkę? Gdyby jednak Kita uznał, że tak jest naprawdę, zdenerwowałby się jeszcze bardziej, wsiadł więc bez słowa. Mężczyzna powiedział taksówkarzowi, dokąd chce jechać, a zaraz potem zwrócił się do współpasażera z pytaniem:

— A pan?

— Tam, gdzie pan — odparł niedbale Kita.

Profesor Okamura w tej sytuacji powiedziałaby zapewne: „Nie wolno tak płynąć z prądem, trzeba być niezależnym!”. Cóż jednak robić, kiedy mamy do czynienia z kimś tak bezczelnym!

Taksówka ruszyła w stronę Shibui. To miejsce w sam raz, żeby dać odpocząć myślom i nabrać sztywności w dolnych partiach ciała, Kita natychmiast znalazł uzasadnienie, dlaczego tam jedzie. Chciał być wielkoduszny. Uczucia takiego nie zaznał przez kilka ostatnich lat — Przecież i tak za tydzień umrę — pomyślał — nie czas na żale i nienawiść do ludzi!

W radiu podawali wiadomości. Słuchał tych wszystkich informacji czytanych przez prezenterkę monotonnym głosem, jakby go w najmniejszym stopniu nie dotyczyły. Zbrodnie, naloty, bomby podkładane przez terrorystów, napady rabunkowe, krach na giełdzie. Ani go to ziębiło, ani grzało. Nawet jeśli zdarzało się, że informacje o zamachach bombowych działały na niego oczyszczająco, i z ulgą oddychał, że to nie on jest sprawcą zbrodni, o których mówią, zasadniczo informacje nie były dla niego ani powodem rozczarowań, ani źródłem nadziei, po prostu nie zastanawiał się głębiej nad tym wszystkim. Czasami bywał zazdrosny, ale zwykle po pięciu minutach mu przechodziło.

— O, włamanie do sklepu całodobowego!? Ostatnio często się to zdarza. Na świecie to kiepski interes. W Japonii łatwo handlować, prawda? Przy drodze pełno skarbonek z colą i herbatą w puszkach.

Mężczyzna wygłosił swój pogląd tak, jakby oczekiwał przytaknięcia od Kity lub kierowcy.

— Fakt, automaty z puszkami są zupełnie jak skarbonki.

Taksówkarz odpowiedział z akcentem z Tōhoku.

Wyglądał na takiego, co lubi sobie pogadać. Kiedy jedzie bez pasażera, pewnie rozmawia z prezenterką i wydaje mu się, że występuje w radiu.

— W Japonii też zrobiło się już niebezpiecznie. Tak wiele spraw można sobie wyjaśnić w rozmowie, ale ostatnio coraz więcej typów, do których słowa nie przemawiają. Gdyby człowiek wpadł w ich ręce, to pif, paf i koniec. My, taksówkarze, jesteśmy przez cały czas narażeni na niebezpieczeństwo, siedzimy przecież tyłem do pasażerów.

— Co by pan zrobił, gdybym był bandytą? — wyszeptał mężczyzna, postukując palcem w walizeczkę.

— Niech pan da spokój z głupimi żartami — odparł na to kierowca.

— Przecież sam pan mówił, że taksówkarze żyją w ciągłym niebezpieczeństwie.

— Ale pasażerowie też powierzają mi swoje życie — roześmiał się taksówkarz.

— To jesteśmy kwita. Ale przecież ten bandyta, który się włamał do nocnego sklepu, też gdzieś teraz musi być i słuchał pewnie wiadomości? Ciekawe, co myśli, widząc siebie w telewizji na filmie zarejestrowanym przez kamerę.

Teraz zwrócił się do Kity i spytał znacząco:

— Pan często chodzi do nocnego sklepu, prawda?

Aha, pewnie mówili w wiadomościach o jakimś włamaniu do nocnego sklepu — dopiero teraz uświadomił sobie Kita.

— Chodzę, żeby kupić coś na kolację. Ale chodzą też studenci, żeby poczytać na stojąco czasopisma, robotnicy po colę i wodę mineralną, gangsterzy yakuza po lód i jedzenie dla kotów, a panienki z biura po oden i czekoladowe paluszki.

— No tak. Niech sobie chodzi, kto chce i po co chce. Mnie się zdarzyło korzystać z toalety w nocnym sklepie. Przepraszam, że dopiero teraz się przedstawiam.

Mężczyzna wręczył nagle Kicie swoją wizytówkę. Było na niej napisane:

Heita YASHIRO

Prezes Zarządu

Studio Filmowe Thanatos S.A.

Kita przyjrzał się ponownie mężczyźnie, wydało mu się, że ma on skłonności do węszenia za sensacją.

— Ja nie mam wizytówki.

— Wolne ptaki nie potrzebują ani wizytówek, ani bagażu, prawda? Mogą wszystko robić z pustymi rękami. Sami są dla siebie największym bagażem. Nie mogą tylko siebie zostawić, bo interes nie będzie się kręcił. A jak się pan nazywa?

Kita nie miał najmniejszego zamiaru się przedstawiać, lecz wiedział, że nic dobrego dla niego nie wyniknie też z faktu, że wyda się temu łowcy sensacji podejrzany, powiedział więc:

— Yoshio Kita.

Mężczyzna zapytał jeszcze, jakimi ideogramami się to pisze, więc skończyło się na tym, że Kita podpisał się w jego notesie. Mężczyzna długo wpatrywał się w podpis, jakby chciał coś powiedzieć, ale Kita uprzedził go:

— Co pan ma w tej walizeczce? Kamerę?

Yashiro skinął głową. Można by pomyśleć, że nie mógł się doczekać tego pytania, i dodał:

— Filmuję wszystko.

— Robi pan, na przykład, filmy wideo tylko dla dorosłych?

— I filmy porno, i serwisy informacyjne, i dokumenty, i kroniki z życia prywatnych osób, słowem wszystko. Filmuję wszystko, co się da sfilmować.

— I co pan potem robi z tym, co pan nakręci?

— Sprzedaję! Wszędzie na świecie pracują kamery filmowe. Zawsze znajdzie się szpara, przez którą można zajrzeć do środka. I są też ludzie, którzy bardzo chcą, by ich podglądać.

— No to musi pan być bardzo zajęty.

— Zajęty owszem, ale to niestety wszystko, bo wielkich zysków z tego nie mam, nad czym bardzo boleję. Duża konkurencja. Ale dopóki ludzie wierzą, że prawdziwe jest to, co zarejestruje kamera, nie zrezygnuję.

— Robi to pan z dużym przekonaniem, prawda?

Jakoś trudno było Kicie powiedzieć rozmówcy wprost,

że nie interesuje go jego praca. Odpowiadając zdawkowo, liczył, że tamten sam zorientuje się, że mówi próżno.

— Wiara to ważna sprawa! To bardzo ważne, czy robi się coś z przekonaniem, czy bez. Do serca klienta przemawia właśnie ta wiara. Z pewnością znaleźliby się ludzie, którzy poparliby nawet zbrodnię, gdyby ją przedstawić z przekonaniem.

— To pewnie ma pan do czynienia również ze sprawami kryminalnymi?

— Co pan mówi?! Czy ja wyglądam na kogoś takiego? — powiedział Yashiro wzburzony.

Kita, słysząc jego ton, wyprostował się i obserwując jego zachowanie kątem oka, szepnął:

— A czy wyglądowi można ufać?

Yashiro odczekał chwilę, po czym zaśmiał się sztucznym głosem.

— To prawda, wyglądowi nie można ufać. Im poczciwszą ma facet gębę, tym okrutniejszą zbrodnią splamione ręce. Mam na myśli facetów o twarzach tak pospolitych, że ma się wrażenie, iż gdzieś już się je widziało. W dzisiejszych czasach zło, zupełnie jak te poczciwe twarze, przestało się rzucać w oczy. Czyni się je w sposób naturalny. Czynienie dobra natomiast wymaga wielu starań. Gdy się sfilmuje prawdziwe zło, nie bardzo wiadomo, co to jest. Dobro zaś jest bardzo fotogeniczne. Jak naga kobieta. Ma zrobiony wcześniej makijaż. Tyle że nie jest to prawdziwe dobro, bo to akurat nie rzuca się w oczy, nie daje się więc również zarejestrować kamerze. A ja tak chciałbym je sfilmować.

Kita rozumiał, co Yashiro chce powiedzieć. Pokiwał z westchnieniem głową:

— Ja też brałem życie na poważnie! Ale nigdy nie siliłem się, by wyglądało to dramatycznie.

Nie żartował ani nie próbował się tłumaczyć, naprawdę tak myślał. Czy jednak mężczyzna lubujący się w wygłaszaniu kazań mógł to zrozumieć?

Kiedy minęli światła przy Dōgenzaka1, Yashiro powiedział:

— Wysiadam, a pan?

Kita odpowiedział, że jemu też tu pasuje. Poczekał, aż Yashiro zapłaci i wysiądzie z samochodu. Zamierzał zapłacić pół rachunku, więc podał mu dwa tysiącjenowe banknoty, ale Yashiro odmówił ich przyjęcia:

— Nie trzeba, nie trzeba — i spojrzał na zegarek. — Co pan powie na zimne piwo?

Yashiro wskazał palcem knajpkę, którą przed chwilą otworzyli. Nie mając żadnego pretekstu, by odmówić, Kita stał, nie wiedząc, co począć.

— Przepraszam, czy mógłbyś potrzymać kamerę? Boli mnie szyja — usłyszał i już miał kamerę na ramieniu.

Skończyło się na tym, że poszedł z Yashiro na piwo. Siedli przy kontuarze pustego lokalu. Podczas gdy on przyglądał się, jak kelner wypisuje na tablicy polecane przez szefa potrawy dnia, Yashiro zamawiał po kolei: sashimi2 z płaszczki, smażone w głębokim tłuszczu tofu, marynowane kalmary, ziemniaki gotowane razem z mięsem i piwo.

Na realizację planu przyjdzie czas po kilku piwach, gdy się ściemni. Alkohol i półmrok pomogą wyjść na jaw prawdziwej naturze. Tylko czy Heita Yashiro to osoba, przy której Kita mógłby się rozkręcić? Prezesi firm są bardzo pewni siebie, mają skłonność do wykorzystywania ludzi. Porażki zwalają na innych, sukcesy zaś przypisują swojej umiejętności perspektywicznego myślenia. Kita jak dotąd pracował dla trzech prezesów, a jego dalekowzroczność przejawiała się w tym, że zawsze zdążył odejść z firmy, zanim zbankrutowała. Nie można powiedzieć, że jest szczęściarzem, ale poradził sobie jakoś, nie załamał się. Wiedział, że innym też przytrafiają się nieszczęścia: gangsterom i panienkom z biura, gospodyniom domowym i prezesom, robotnikom i cudzoziemcom, wszystkim bez wyjątku. To go uspokajało. Robotnik drogowy rozpacza: Czemuż u licha muszę pracować na szosie, kiedy z nieba leje się żar w środku lata!? To wcale nie jest zabawne! Gdy jednak wypije dziesięć piw, natychmiast zapomina, czemu czuł się taki nieszczęśliwy. Student, któremu nie udało się znaleźć pracy, traci nadzieję na przyszłość, a mimo to potrafi pocieszyć przyjaciela, którego spotkało jeszcze większe nieszczęście. Kicie wydaje się, że poprzez swoje doświadczenia, jakkolwiek bardzo ubogie, nauczył się oswajać uczucie rozpaczy. Trochę też można się nauczyć, obserwując cudze nieszczęścia. W każdym razie on wysłuchuje życzliwie, jak inni się żalą. Ludzie, którzy mają podobne bolesne doświadczenia, takie jak śmierć krewnych albo dziecka, zdrada przyjaciela, odejście ukochanej osoby albo choroba, mogą się wymieniać zwierzeniami. Zupełnie tak jakby wymieniali się towarami. Mogą się wreszcie pośmiać w towarzystwie takich samych jak oni nieszczęśników. Ten śmiech jest ich przywilejem, a czasami staje się mądrością, która pozwala przezwyciężyć nieszczęście i znaleźć przyjaźń.

Kita robił to często, ale ma już dość bratania się z nieszczęściem. Zaczyna myśleć, że śmiech zrodzony z rozpaczy jest daremny. Prawdę powiedziawszy, przerażała go myśl, co jest po tamtej stronie rozpaczy, odczuwał niepokój, jakby miał się zapaść w bagno nieświadomości. Nie wiadomo, czy Yashiro przejrzał go na wylot, czy była to zwykła refleksja, dość, że, przecierając twarz ręczniczkiem, stwierdził:

— Ty coś ukrywasz. Nie, nie mam niczego złego na myśli. Jak wiesz, zajmuję się robieniem filmów. W znacznej mierze polegam na swojej intuicji. A moje przypuszczenia często okazują się słuszne. Patrzę na kogoś i już wiem, z kim mam do czynienia. Z szarym człowiekiem, czy może z bestią.

— Ja jestem zwykłym, szarym człowiekiem.

— Właśnie ci, co sami tak o sobie mówią, są najbardziej podejrzani.

Kita myślał intensywnie. Uśmiechnął się lekko.

— Chyba się nie rozumiemy, bardzo dziwne to nasze spotkanie.

— Czyżby?! — powiedział Yashiro i przysunął swoją wścibską gębę tak blisko, że Kita słyszał jego nosowy oddech.

— Nie zdradzasz się ze swoim prawdziwym charakterem.

Widząc, że Kita nie daje się łatwo podpuścić, tonem przesłuchującego, który sugeruje przesłuchiwanemu odpowiedź, rzekł:

— Odwróciłeś się na tyle, na ile dało się odwrócić, mrużysz oczy!?

— Gdy ktoś patrzy na ciebie rybimi oczkami, to masz ochotę odwrócić wzrok.

— Rybki, pycha! — Yashiro, przekomarzając się, dolał Kicie piwa.

— W podróży dobrze mieć towarzystwo, ale w życiu liczy się ludzka życzliwość. Czyż nie kultywujemy pięknej zasady „jedno życie, jedna okazja”, zasady, która każe traktować każde spotkanie jako szansę daną nam tylko raz w życiu?! A zadzierzgnięta w ten sposób więź międzyludzka może przetrwać nawet na tamtym świecie.

Ktoś, kto lubi wygłaszać mowy i przytaczać aforyzmy, prawdopodobnie niezależnie od tego, kto go słucha, mówi tym samym tonem. Ciekawe, czy do siebie mówi tak samo? Pewnie tak. Yashiro wyjął notes i, wpatrując się w podpis, Kity wyszeptał:

— Yashio Kita. Dobrze dobrane imię i nazwisko. Wspaniale. Znaczy Dobrosław Wieloszczęsny. Widać tu wyraźnie rodzicielską troskę. Właściciel tego imienia chyba mu się jednak czasem sprzeniewierza. Choć wystarczyłoby, żebyś troszkę zmienił życiową postawę, a mógłbyś żyć tak, jak zapowiadają to twoje imię i nazwisko.

— Proszę nie kpić z cudzego nazwiska.

— Daj spokój. Przepraszam, jeśli sprawiłem ci przykrość. Nie wiem czemu, ale zaintrygowałeś mnie. Jesteś przystojny i w ogóle.

Wydawało się, że zaraz powie, że czuje się, jakby zobaczył siebie z czasów młodości, więc Kita z wysiłkiem powstrzymywał mdłości.

— Intuicja mi mówi, że cierpisz pod brzemieniem grzechów całego świata. Ale nie puszczasz pary z ust. Zastanawiam się, czy z tą swoją miną, jakbyś zjadł wszystkie rozumy, nie zrobisz jakiegoś głupstwa. A tak przy okazji, ile ty masz lat? Ze dwadzieścia pięć. Pewnie masz niezłe powodzenie. Możesz się podobać i młodszym, i starszym od siebie. Kobiety po pięćdziesiątce mają z tym problem. W twoim wieku, możesz jeszcze znaleźć całkiem niezłą babkę nawet piętnaście lat starszą od siebie. Gdybyś się zaczął spotykać z namiętną kobietą, twoje życie od razu by się zmieniło! Nastolatkom nie musiałbyś nawet płacić za te randki. Tobie to dobrze!

— Nie bardzo wiem, czego pan mi zazdrości.

— Oj, chyba wiesz. Jak za młodu poużywasz do woli, na starość będzie jak znalazł. Trzeba się wyszaleć, żeby potem nie żałować.

Czy Kita wyglądał na kogoś, kto skłonny byłby słuchać takich kazań? Nie, to przecież rodzaj seksualnego molestowania. Nasuwa mu się pewne wspomnienie, którego się wstydzi, a które ciągle powraca jak zdechła ryba wypływająca na powierzchnię wody. Kiedy młody Yoshio dojeżdżał pociągiem do szkoły, próbował się do niego dobierać mężczyzna, któremu cuchnęło papierosami z ust. Był w średnim wieku, nosił okulary w złotych oprawkach i zawsze trzymał przy sobie małą aktówkę. Szpakowate włosy, zawsze napomadowane, czesał z przedziałkiem pośrodku. Miał brzydki nawyk wąchania koniuszków swoich palców. Pocierał palcami śmierdzące kurzem szkolne mundurki licealistów, a potem rozkoszował się ledwie wyczuwalną wonią, która zostawała mu na palcach. Nic sobie nie robiąc z tłoku, jaki panował na peronie i w pociągu w godzinach szczytu, przepychał się wśród tłumu układnych pasażerów dojeżdżających do pracy, podążając zapamiętale za upatrzonym tyłkiem i w jednej chwili był tuż przy nim. Wykorzystując kołysania pociągu, z lubością gładził wybraną pupę, przyciskał do niej swój na wpół nabrzmiały penis. Żeby uciec przed tym mężczyzną, Yoshio zmieniał wagony, próbował jeździć wcześniejszym albo późniejszym kursem, ale drań od razu to zwęszył i zaczajał się na niego z głupim uśmieszkiem. Kobiecie wypada krzyknąć, że ją zboczeniec napastuje, ale on wstydził się wzywać pomocy innych ludzi, żeby się pozbyć gamonia w średnim wieku, który się do niego dobiera. Bardzo był nieszczęśliwy z tego powodu, aż wreszcie jego cierpliwość się wyczerpała i postanowił z tym skończyć. Pewnego dnia wypożyczył ze szkoły ikebany kolczasty kenzan3, przywiązał go sobie bandażem do dłoni i zwabił mężczyznę, by się doń zbliżył. Siła przekonywania Ąenzanu przeszła wszelkie oczekiwania. Mężczyzna jęknął krótko — oj! — przycisnął teczkę do krocza i, patrząc przepełnionym nienawiścią wzrokiem na Yoshio, który rozkoszował się swoim triumfem, odszedł jak niepyszny.

Yashiro przypomina w pewien sposób tamtego mężczyznę. Za każdym razem, gdy coś mówi, poklepuje Kitę po plecach, chwyta go za ramię. Czy jego celem też jest seks? Czy może tylko lubi kontakt fizyczny? Przecież Koreańczycy czy Pakistańczycy często chodzą, obejmując się za ramiona czy trzymając za ręce. W Rosji i Brazylii mężczyźni ściskają się, a nawet całują. Czy w ten sposób dzielą się swoimi nieszczęściami, ofiarowują pomoc i umacniają przyjaźń?

Kita odwrócił się do Yashiro i, celowo przybierając szorstki ton, spytał:

— Czy pan jest homoseksualistą?

Yashiro otworzył usta, jakby chciał powiedzieć: co!? Zatkało go jednak, zastygł z kuflem piwa w dłoni. To był strzał w dziesiątkę — pomyślał Kita, przestał się uśmiechać i przyglądał się uważnie Yashiro. Ten zaś z miną niewiniątka rzekł:

— Możesz sobie i tak myśleć.

— Nic z tych rzeczy. Odmawiam.

— To nie prowokuj!

— Nie prowokuję. Troszkę się zaniepokoiłem, więc chciałem się upewnić.

— Szkoda czasu na idiotyczne zmartwienia. Na tym świecie wszystko może się zdarzyć.

— Co właściwie ma pan na myśli?

— To, że jak by ci ktoś powiedział: „zabiję, jak odmówisz”, to przespałbyś się i z mężczyzną.

Yashiro spoważniał i, powstrzymując Kitę, który próbował zaprzeczyć, dodał:

— Jeśli nie potrafisz się z tym pogodzić, to nie ma szans, żeby ci się cokolwiek udało. — Po czym znów zaczął wypytywać.

— A czym ty się właściwie zajmujesz?

Kita nie miał ochoty odpowiadać Yashiro. Bądź co bądź zamierza popełnić samobójstwo. Planuje umrzeć w przyszłym tygodniu, koło piątku. W tej decyzji utwierdził się przedwczoraj w nocy. Do tego czasu jest jeszcze tydzień. Wykalkulował sobie, że skoro nawet świat został stworzony w siedem dni, a w tym był jeszcze dzień odpoczynku, to w zasadzie wszystko powinno się dać załatwić w ciągu tygodnia. Jest pewnie bardzo dużo rzeczy, które chciałby jeszcze zrobić przed śmiercią. Ale jedyne, co mu przychodziło do głowy teraz, kiedy zupełnie poważnie się nad tym zastanawiał, to seks z dwiema skończonymi pięknościami naraz, jedzenie przez trzy dni i trzy noce z rzędu najbardziej wykwintnych potraw, i temu podobne dziwactwa, na wieść o których ludzie kiwają z politowaniem głowami. Przekonał się przy okazji, jak uboga jest jego wyobraźnia. Bo żeby to zrealizować, nie trzeba zaraz umierać, wystarczy mieć pieniądze i trochę odwagi. Zwykli ludzie przeważnie przeżywają takie fantazje za pośrednictwem literatury popularnej, komiksów czy telewizji, niesłychanie rzadko zdarza się, by ktoś nawet w marzeniach widział siebie w tej roli.

A skoro tak, to może nie warto popełniać samobójstwa.

Chociaż wydawało mu się to w najwyższym stopniu logiczne, czuł, że czai się w tym jakiś podstęp. Kolejność bowiem była taka, że najpierw zapragnął umrzeć, a dopiero potem przyszedł czas na plany, co może zrobić przed śmiercią. I nie powinien wpadać w rozpacz, gdyby na przykład nie udało mu się zrealizować marzeń o rozpuście. Przecież i tak wszyscy umierają. Żeby umrzeć niekoniecznie trzeba mieć jakąś szczególną, jasno określoną motywację, można umrzeć ot tak, po prostu. Nie chce, żeby ludzie pytali go, dlaczego popełnia samobójstwo. Po prostu ma ochotę umrzeć, to wszystko.

Kita milczał, a Yashiro podsunął mu sashimi i powiedział spokojnie:

— Powinieneś zjeść!

Nagle Kicie wydało się, że przedzierając się przez zapach smażonego oleju, dociera do głębi jego duszy głos profesor Okamury: „Żyj po swojemu!”

Czuł, że do pewnego stopnia jest posłuszny jej radom, przecież sam zdecydował o własnej śmierci. Nie boi się, że ludzie będą pytać, węszyć. Nikt już nie jest w stanie powstrzymać go od śmierci, która nastąpi za tydzień. Kiedy tak postanowił, uśmiechnął się.

— Prawdę mówiąc, sam myślałem, żeby zrobić coś szalonego, zanim pan mi to powiedział. Ale nigdy wcześniej tego nie robiłem, więc nie wiem, jak się do tego zabrać.

— Jasne. Najistotniejsze w tym wszystkim jest to, co chcesz zrobić. Chodzi o seks?

— No, to też.

— A może chcesz kogoś zamordować? Na pewno jest jakiś facet, którego chciałbyś sprzątnąć.

— Brzydzę się morderstwem. I nikogo nie chciałbym zabić.

— A forsę masz?

— Tak za wiele, to może nie....

— Czy byłbyś gotów iść do więzienia?

— Nie. I chyba nie będzie takiej konieczności.

Yashiro wyszeptał z rezygnacją:

— Ach, tak — połknął kawałek tofu i kontynuował niewyraźnym głosem:

— Pytałem na wszelki wypadek. Organizm musi wytwarzać dużo adrenaliny, w przeciwnym razie możesz umrzeć w niezręcznej sytuacji. Ja za młodu używałem nieprzytomnie, a to, że ciągle jeszcze żyję, zawdzięczam swojemu wigorowi.

— A ja nie mam nic przeciwko własnej śmierci.

Yashiro obejrzał go od stóp do głów z ojcowską troską

i połykając piwo, spytał niskim, groźnym głosem:

— Jak to?

— W przyszłym tygodniu popełniam samobójstwo. Polecam się.

— Cóż to za polecam się!? Nic chyba w związku z tym nie mogę dla ciebie zrobić?

— Nic. A w ogóle to będę się zbierał.

— Nawet tak nie mów! Smutno mi się zrobiło, jak usłyszałem, że masz się zabić.

— Zapomni pan, przecież dopiero co się poznaliśmy. Gdy Kita próbował wstać, Yashiro złapał go za ramię i można by się spodziewać, że zrobi jakiś znaczący gest, tymczasem on zakomunikował tylko cichym głosem, cedząc słowa:

— Poznam cię z fajnymi kobietami. Pamiętasz pewnie Mitsuyo Kusakari, gwiazdę filmów porno, która pięć lat temu skupiała na sobie uwagę wszystkich. Do dziś dla mnie pracuje. Bardziej interesuje ją seks niż pieniądze. Co ty na to? Chciałbyś chyba, żeby zagrała twoją partnerkę? No jak?

Yashiro podał Kicie karteczkę, napisał na niej telefon byłej gwiazdy porno i dodał, że on sam zadzwoni do niej i uprzedzi ją o sprawie. Kiedy Kita spytał: ile? — odpowiedział, że wszystko zależy od dziewczyny, ale to nie będzie dużo. Yashiro zrozumiał, że chodzi o honorarium dla gwiazdy porno, więc Kita powtórzył pytanie, ile tu płaci, na co tamten zaprzeczył głową i zamiast tego zaproponował dość dziwny interes.

— Umrzeć, żeby tylko umrzeć, to żadna sztuka. Zastanów się nad tym, by twoje samobójstwo coś przyniosło ludziom, światu. Chętni, by się zabić tak jak ty, to dzisiaj nic nadzwyczajnego, ich śmierć jednak nikomu na nic się nie przydaje. Każde życie ma swoją cenę. Oddać je tak za darmo? Szkoda! Nie licz na to, że ktoś, kto dostanie twoje życie za darmo, będzie ci wdzięczny, nie ma takich ludzi. Taka jest prawda. Gdyby jednak ruszyć głową, dałoby się je sprzedać całkiem drogo. Ubezpieczenie na życie to przecież nic innego jak sprzedaż życia.

— Sugeruje pan, żebym się przed śmiercią ubezpieczył?

— Nie zamierzam robić niczego nieuczciwego, nie próbuję nakłonić cię, byś mnie wyznaczył na odbiorcę odszkodowania. Chciałbym tobie dać zarobić. Są przecież pewne rzeczy, które chciałbyś zrobić, by odejść z tego świata bez żalu, prawda? Może nie wypada chcieć niczego w zamian, ale nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby i mi coś skapnęło.

Yashiro, obserwując bacznie minę Kity, postukiwał palcem w aluminiową walizeczkę.

— Jeśli chodzi panu o zgodę na sfilmowanie mojej śmierci, to odmawiam.

Kita odpowiedział, zanim Yashiro zdążył zapytać, na co ten zwiesił ostentacyjnie głowę i wyszeptał:

— I co ja teraz pocznę?

Po chwili jednak odzyskał humor, otworzył portfel i wyjął zeń trzydzieści tysięcy jenów. Wkładając je Kicie do kieszeni marynarki, powiedział z uśmiechem:

— Oczywiście, do niczego nie zmuszam.

— Co to za szopka?

Kita nie zniósłby tego, by choć przez krótką chwilę pieniądze, za którymi kryły się czyjeś niejasne intencje, pozostawały w jego kieszeni, więc zdecydowanym ruchem wcisnął Yashiro z powrotem jego trzydzieści tysięcy. Ten spoważniał nagle i wpatrując się w rozmówcę złowieszczo, wyszeptał, przyjmując łagodny ton:

— Ludzką dobroć przyjmuje się z wdzięcznością.

— Jeśli to ma być depozyt albo zaliczka, to nie mogę tego przyjąć. Nie zamierzam robić widowiska.

— Nie zamierzałem dawać ci zaliczki. Nie ma powodu czuć się zobowiązanym do czegokolwiek, jeśli się przyjmie trzydzieści tysięcy jenów! To w ramach kondolencji. Daję ci za życia, żebyś mógł je przejeść, jak zechcesz.

To był sprytny żart. Kita nie mógł odrzucić tej propozycji, postanowił grzecznie przyjąć pieniądze. Skłonił nisko głowę przed Yashiro i zbierał się do wyjścia, ale ten coraz bardziej stanowczo zatrzymywał kandydata na samobójcę. Ze słowami: „jeszcze tylko minutkę”, otworzył walizeczkę i wyciągnął z niej polaroid. Zrobił bez uprzedzenia zdjęcie skonsternowanemu Kicie, po czym zawołał kelnera zza kontuaru i kazał mu zrobić im wspólne zdjęcie pamiątkowe. Zdjęcie samego Kity zatrzymał dla siebie, a ich wspólne zdjęcie razem z polaroidem podał Kicie, mówiąc:

— Świat przez tez wizjer wygląda zupełnie inaczej. Trochę to waży, ale weź, proszę.

Ten podziękował za wszystko i spytał, czy już może iść, na co Yashiro z miną panienki rzucił:

— To na razie — jakby niedługo znów się mieli spotkać, i pomachał ręką.

Kita zaczął podejrzewać swojego kompana, że miał on wcześniej do czynienia z kandydatami na samobójców, umie z nimi postępować, ma jedyną w swoim rodzaju wiedzę na ten temat. Do pieniędzy kondolencyjnych dorzucił prezent. Czy chciał przez to dać Kicie do zrozumienia, że powinien zarejestrować na polaroidzie ostatni tydzień życia? A skoro Kita dostał pieniądze, powinien się zrewanżować. Ale właściwie po co miałby dbać o takie sprawy facet, który za chwilę umrze? Heita Yashiro, to nie jest byle kto. Podporządkował sobie Kitę z chwilą, kiedy podkradł mu z boku taksówkę. Ma tak niesłychany dar przekonywania do tego, co robi, że choć trudno przestać się dziwić, nie sposób mu się oprzeć. Można by pomyśleć, że jest bezczelny, ale ma nienaganne maniery. Owszem męczy pouczeniami i złotymi myślami, ale od samobójstwa odwieść Kity nawet nie próbował. A może traktował go tylko jako zakąskę do sake. Kita był przekonany, że wszyscy w Tokio są prostolinijni, nie spodziewał się nawet, że w chwili, kiedy postanowi ostatecznie ze sobą skończyć, trafi na takiego dziwaka. Schodząc ze wzgórza, zastanawiał się, co zrobić, żeby zapomnieć o Yashiro.

Kolacja gotowa

Policzył, ile mu jeszcze zostało posiłków do przyszłego piątku. Jeśli codziennie będzie jadł trzy razy, to wychodzi dwadzieścia dwa. Nagle zrobiło mu się smutno i ciężko na duszy. W takim razie trzeba jakoś zadowolić serce i żołądek, pomyślał i zaczął się rozglądać za restauracją. Wiedział, że powinien zadbać o to, by poprzez zaspokojenie głodu oszukać jakoś ten smutek, ten żal, zastanawiał się zatem, co by tu zjeść, żeby się udało. Do tej pory dbał tylko o to, by napełnić żołądek, nie jadał niczego naprawdę dobrego. Nie miał o czym rozmawiać ani z tymi, którzy są przewrażliwieni na punkcie przypraw chemicznych, ani z tymi, dla których niezwykle ważne są gatunki sake czy pasty, z jakiej zrobiona jest zupa miso, sprężystość makaronu oraz grubość ciasta w pierożkach gyōza4. Prawdopodobnie na każde jedzenie jest właściwa pora, każde ma swój smak i określone właściwości. Robotnicy fizyczni zajadają się po pracy pieczonymi z solą podrobami pewnie dlatego, że potrzebują dużo siły i soli w organizmie. Uprawiający jogę nie jadają cebuli ani porów, bo jest po nich niewyraźnie w brzuchu. A czym w takim razie można by oszukać smutek? Lodami? Chipsami? Onigiri z herbatą ulung? Wszystko to są rzeczy, które przywykł jadać. Dopiero teraz to sobie uświadomił, że w gruncie rzeczy żywił się w sklepach całodobowych i barach szybkiej obsługi. Ludzie niewybredni, jeśli chodzi o jedzenie, są odporni na zgagę. Ale gdyby mu tak przyszło umrzeć ze zgagą, byłoby to bardzo niezdrowe. Chciałby oczyścić organizm przed śmiercią. Nie musi oszczędzać na jedzeniu. W poprzedniej knajpce nie sięgnął po zakąski dlatego, że miał ochotę zjeść coś, po czym poczułby się czystszy, a teraz już od pół godziny zastanawia się, co właściwie miałby zjeść. Owszem ma ochotę na to czy tamto, ale musi pamiętać, że zostały mu już tylko dwadzieścia dwa posiłki. Musi więc zrezygnować z jedzenia byle czego. Postanowił, że nie sięgnie już po hamburgera ani po nic innego ze sklepu całodobowego.

Zapędził się w okolice Maruyamachō5, gdzie pełno jest hoteli wynajmujących kochankom pokoje na godziny. Kiedy szedł wznoszącymi się i opadającymi uliczkami, minął siedem par rozglądających się za miejscem, w którym mogłyby się kochać. Minął grupę rozgadanych licealistek: tu nie ma karaoke, a tam dają kosmetyczki jak w samolocie, a tu obciążają tylko za nocleg, nawet gdy się zostaje dłużej. Jego wzrok spotkał się na moment ze wzrokiem łysego, wąsatego mężczyzny prowadzącego pod rękę dziewczynę, która miała metr osiemdziesiąt wzrostu. Mężczyzna miał okrągłe okulary słoneczne na nosie i niósł aparat fotograficzny. Choć była to pora kolacji, w wielu miejscach paliła się czerwona lampka sygnalizująca brak wolnych miejsc. W tej okolicy uprawia się miłość tak, jakby się jadło albo piło herbatę.

Kita zapragnął mieć teraz przy sobie kogoś, z kim mógłby razem zjeść. Potem mogliby wrócić do któregoś z tych hoteli. Jeśli miałby jeść sam, natychmiast skierowałby kroki do sklepu nocnego albo małej restauracyjki, gdzie dają makaron gryczany sobą, ryż z sosem curry lub zupę z makaronem ramen6. Postanowił zerwać z tym zwyczajem. Wszedł do budki telefonicznej. Zacznie od gwiazdy filmów dla dorosłych, którą zarekomendował mu przed chwilą Yashiro. Odebrała szybko, po drugim dzwonku. Kita zaczął:

— Ja właśnie niedawno...

Ale rozmówczyni przerwała mu wysokim głosem:

— Ależ pan szybki, dopiero piętnaście minut temu dzwonił pan Yashiro.

— Zapraszam panią, na co tylko pani zechce, tylko proszę wybrać miejsce — zasugerował, na co Mitsuyo Kusakari zachichotała w słuchawkę: chi, chi, chi, zupełnie jakby chciała połaskotać go w ucho.

— Urządzimy przyjęcie — powiedziała.

Kazała mu czekać w kawiarni jazzowej przy uliczce, która prowadzi z Maruyamachō do Hyakkendana7, więc usiadł tam na drewnianej ławeczce i czekał spokojnie, popijając teąuilę8. Nie znał tytułu utworu, ale grany żywiołowo przez połączone siły saksofonu, trąbki i fortepianu robił duże wrażenie, siedzący w kącie samotny mężczyzna podrygiwał w półmroku rękami i nogami, jakby za chwilę miał dostać ataku konwulsji. Dobrze, gdy w takim momencie jest obok ktoś, z kim można razem w rytm muzyki wpaść w świetny nastrój, ale ten mężczyzna przywykł już do samotności na tyle, że nie wiedział, co robić z własnym ciałem. Jego zachowanie można by skwitować krótko: ponury dziwak, ale Kita dostrzegł w nim człowieka swojego pokroju.

W czasach studenckich znał kogoś bardzo podobnego. Mył to niechlujny chłopak pochodzący z Oity9, o niskim monotonnym głosie. Miał nawyk wsłuchiwania się w muzykę z tak ogromnym skupieniem, że wydawało się to nienormalne. Nazywał się chyba Nikaidō, w każdym razie jakoś podobnie do gatunku shōchū10, i był miłośnikiem muzyki klasycznej. Kiedy słuchał przez walkmana Dworzaka lub Czajkowskiego, niewiele dbając o to, że ludzie patrzą na niego, dyrygował orkiestrą. Obok kafejki jazzowej, w której siedzi teraz Kita, jest kawiarnia muzyczna Lion. Pewnie w tej chwili Nikaidō siedzi tam nad filiżanką zielonej herbaty i niecierpliwie czeka na zamówioną przez siebie V Symfonię Brücknera, a gdy tylko zacznie się występ (Hansa) Knappertsbuscha, on przeniesie się w wyobraźni do Wiednia z czasów wojny.

Ciekawe, gdzie on teraz jest i co robi?

Nie byli specjalnie zaprzyjaźnieni, ale Kita spróbował sobie wyobrazić dzień dzisiejszy Nikaido. Pewnie zatrudnił się w jakiejś solidnej firmie i bardzo gorliwie pracuje nad rozszerzaniem swojego repertuaru jako dyrygent. Kita czuł, że gdyby bywał w Lionie, już trzeciego dnia by go spotkał. Był jednak pewien, że nawet zauważywszy Kitę, Nikaido nie próbowałby zagadnąć do niego, z zamkniętymi oczami dyrygowałby dalej orkiestrą. Musi mieć w repertuarze również kilka marszów żałobnych i requiem. I pewnie czasami dyryguje nimi dla zmarłych. Kita zapragnął, by dyrygował i dla niego, kiedy on będzie udawał się na tamten świat.

Pomiędzy dźwięki muzyki wplótł się słodko-kwaśny zapach perfum. Przed Kitą stała kobieta. Wyglądała, jakby miała za chwilę wybuchnąć śmiechem. Upewnił się:

— Pani Kusakari?

A ona, chichocząc, usiadła obok niego.

— Podobno chcesz umrzeć? — przeszła do rzeczy, nawet się nie przywitawszy.

Poczuł się nieswojo.

— Nie życzę sobie, by ktoś o tym mówił — powiedział, karcąc nieobecnego Yashiro.

— A co w tym złego? Nie ty jeden chcesz umrzeć, Znam dziewczynę, która cztery razy próbowała się zabić. Na co dzień to bardzo pogodna, dobra dziewczyna. Jeśli chcesz, poznam cię z nią.

— Nie szukam specjalnie towarzystwa. Lepiej powiedz, na co masz ochotę do jedzenia?

— Tak, dziś mam chyba nastrój na chińszczyznę. Ale we dwoje nie będziemy mogli zamówić wielu potraw, zaprośmy jeszcze parę osób.

— Zrób, jak chcesz — zaczął, a Mitsuyo na to, że właściwie to już ich zaprosiła. Ucieszył się, że tak szybko działa. Zawsze był niecierpliwy.

Towarzystwo Mitsuyo zebrało się w restauracji Pekin w Udagawachō11. Dołączyli jeszcze dwaj mężczyźni i trzy kobiety. Usiedli w siedmioro przy okrągłym stole. Nie zdążył upewnić się, jakie są między nimi relacje, bo wszyscy zaczęli rozmawiać ze wszystkimi, jak popadnie, od czasu do czasu spoglądając jednak na Kitę, żeby wyczytać z jego wyrazu twarzy, czy dobrze się bawi. Zamówili mnóstwo potraw. Talerz rozmaitości na przystawkę, zupę z płetwy rekina i krabów, ślimaki morskie uchowce w sosie kremowym, karpia smażonego po szanghajsku z gęstym sosem, wołowinę smażoną z porem, prażony ryż z gęstym sosem-z owocami morza, krewetki w sosie chili, tofu z pędami bambusa w sosie z czarnej fasoli, ra- men z ostrą musztardą, shōronpō12, ryż smażony z kawałkami ryby i warzyw, galaretkę migdałową.

Kita był chyba najstarszy z nich siedmiorga. Najmłodszy miał szesnaście, może siedemnaście lat. Jadł z takim apetytem, że aż głupio było patrzeć, a mimo to nie miał ani odrobiny ciała za dużo, miał jasną, bardzo gładką cerę i niewinny wygląd. Mitsuyo Kusakari nazywała go Calpis, a on zwracał się do niej: pani Mitsuyo, głosem z chrypką. Kita dowiedział się później, że są kuzynami.

— Czemu nazywa cię Calpis?

Choć Kita zadał to pytanie bez żadnych specjalnych intencji, wszystkie cztery kobiety wybuchnęły śmiechem.

Calpis był nieśmiały, wcinał jedzenie, prawie się nie odzywając, od czasu do czasu kiwał tylko głową z tym swoim niewinnym wyrazem twarzy. Za to drugi mężczyzna i jadł i gadał dużo. Wyglądem ustępował Calpisowi, ale kobietom najwyraźniej podobała się jego elokwencja i nadskakiwanie. Mimo to czasem go ignorowały. Wtedy zaczynał się popisywać i starał się nie przepuścić najmniejszej okazji, by się włączyć do ich rozmów, więc w kółko wyrzucał z siebie jakieś: no i co?, dlaczego?, naprawdę? Już samo to było męczące, ale na tym nie koniec: co pół godziny dzwonił jego telefon komórkowy! Kobiety zwracały się do niego: Daikichi. Był starszym kolegą ze szkoły Calpisa. A jeśli chodzi o trzy pozostałe kobiety, to jedna z nich, Takako, była dziewczyną Calpisa, druga nazywana Pū, mająca metr pięćdziesiąt wzrostu i dziewięćdziesiąt centymetrów w biuście, pracowała z nią gdzieś razem dorywczo. A mizernie wyglądająca postać, zwana Zombi, musiała być tą dobrą, pogodną dziewczyną, czterokrotną niedoszłą samobójczynią, o której wspominała Mitsuyo. Była drobna, mówiła cienkim głosikiem, ale patrzyła ludziom w prosto oczy.

Czuł się dziwnie w tym towarzystwie, ale mając świadomość, że widzi ich tylko ten jeden jedyny raz, puszczał mimo uszu to, co mówili, przyglądając się na przemian ich twarzom.

DAIKICHI: Byłem niedawno w knajpce, gdzie dają gyōza. Zamówiłem zestaw specjalny chanpon13. Zwykle kosztuje to siedemset jenów, a ja zapłaciłem tylko trzysta sześćdziesiąt!

PŪ: Ale tanio!

DAIKICHI: Zwykle w tej potrawie jest dużo małży, ale tam były jeszcze pieczona wieprzowina, kiełki sojowe, pulpeciki. Takie szukanie skarbów może być nawet zabawne, ale były tam też kawałki smażonego na ostro kurczaka i to z odciskami zębów!

TAKAKO: Jak to!? Chcesz powiedzieć, że jako dodatki do potraw wykorzystują resztki niedojedzone przez gości?

PŪ: A czego można się spodziewać przy takiej cenie?!

TAKAKO: Dobrze, że nie dorzucili petów!

DAIKICHI: Podobno gangsterzy yakuza przynoszą ze sobą karaluchy i wrzucają do potraw, które jedzą.

PŪ: Byli kiedyś w knajpie, w której pracowałam. Próbowali zrobić burdę, czepiając się: „A to co? Karmicie w tym lokalu gości karaluchami?!”

DAIKICHI: A to dranie! Ciekawe, czy oni hodują te karaluchy w domu!?

ZOMBI: Ja pierwszy raz zobaczyłam karalucha, jak przyjechałam do Tokio. Na Hokkaido nie ma karaluchów.

DAIKICHI: Naprawdę? W knajpkach z ramenem podobno są.

TAKAKO: A propos ramenu, podobno wielu Irańczykom bardzo smakuje pieczona wieprzowina, dziwią się, że na świecie może być coś równie dobrego.

DAIKICHI: Ale przecież muzułmanom nie wolno jeść wieprzowiny!?

PU: Jak czegoś nie można jeść, to ma się na to tym większą ochotę. Kiedy jestem na diecie odchudzającej, lody śnią mi się po nocach.

DAIKICHI: Ciekawe, czy są religie, które zabraniają spożywać ogórków albo oberżyn?

MITSUYO: Niektóre kobiety wilgotnieją na sam widok ogórka albo oberżyny. A niektórzy mężczyźni mają erekcję na widok ostryg, małży akagai czy dziwidła14.

CALPIS: Mnie się to nie zdarza.

DAIKICHI: Ale ty zawsze robisz się bardzo nerwowy, jak ci stanie, no nie?

TAKAKO: Przestańcie! Nie przy jedzeniu.

CALPIS: Robię się nerwowy nie dlatego, że tak chcę... Jesteś złośliwy. Jakbyś sam nie dał się kiedyś w Kinshichō15 oskubać z całej forsy, jaką zarobiłeś!

MITSUYO: Daikichi! Nie możesz robić zamieszania w nocnych lokalach tylko dlatego, że — jak twierdzisz — nie masz powodzenia u kobiet!

DAIKICHI: Skoro tak uważasz, to mnie czym prędzej poderwij. Sama mówiłaś, że niedługo zaangażujesz mnie jako aktora w filmie dla dorosłych.

MITSUYO: A co byś powiedział na Pū?

PU: Co? Ja nie lubię takich bezpośrednich facetów.

ZOMBI: Wy to macie dobrze. Żyjecie pełną piersią.

TAKAKO: A to niedobrze, jak ktoś żyje pełną piersią?

ZOMBI: Może ja wam przeszkadzam?

TAKAKO: Nic takiego nie powiedziałam. Jesteś młodszą koleżanką z liceum Mitsuyo, prawda?

ZOMBI: Tak, napisałam do niej, kiedy zobaczyłam ją w telewizji. A potem Mitsuyo zajęła się mną w Tokio.

DAIKICHI: Jesteś mądrą dziewczyną, Zombi. Studiowałaś podobno na wydziale literatury Uniwersytetu Keiō16?

TAKAKO: W liceum, do którego chodziła Mitsuyo, było wielu ludzi z osobowością.

ZOMBI: Ten mężczyzna, który ciągle występuje w telewizyjnym programie dyskusyjnym, ten, co ma taki cięty język, też chodził do naszej szkoły.

MITSUYO: I ta aktorka, co dawniej grywała w porannych serialach, a teraz reklamuje whisky. Jest z pięć lat starsza ode mnie. Podobno jakieś piętnaście lat wcześniej niż ja chodził do nas facet, który zaatakował dynamitem Ambasadę Ameryki.

TAKAKO: Ach, to takie jest Hokkaidō?

MITSUYO: Takie czyli jakie?

TAKAKO: Takie jak mówicie. Pochodzi stamtąd wiele aktorek, krytyków, młodych literatek, jak Zombi, no i jeszcze specjalne oddziały szturmowe, ludzie, co z dynamitem ruszają na Ambasadę Amerykańską?

MITSUYO: A ty jakie skończyłaś liceum?

TAKAKO: Liceum w Yokohamie, założone przez misjonarzy.

MITSUYO: A, to takie żeńskie kolegium obciągania fiuta? Kończą je pewnie tylko przyszłe żony i panienki z biura.

TAKAKO: Wcale nie! Znasz autorkę komiksów Hiyoko Kannazuki17?

ZOMBI: Tak, tak. To ta od historii miłosnych dziewczyny, która przeżyła zawód sto osiem razy.

TAKAKO: A znasz ostatnią?

ZOMBI: Jasne! Umiera z głodu, bo ma anoreksję.

DAIKICHI: Gdyby dobrze poszukać, to w naszym liceum też znalazłoby się kilku dziwaków.

CALPIS: A czy my nie mamy przypadkiem dyrektora wariata?

DAIKICHI: A, ten jaskiniowiec? Rzeczywiście nie jest normalny.

PU: Jaki jest ten dyrektor?

DAIKICHI: Skończył szkołę piechoty w Nakano.

PŪ: A cóż to za szkoła?

DAIKICHI: Szkoła, którą ukończył pan Onoda.

TAKAKO: Pan Onoda? A to co za jeden?

DAIKICHI: Żołnierz japoński, który przez trzydzieści lat żył w dżungli na Sumatrze, nie mając pojęcia, że Japonia przegrała wojnę.

CALPIS: Nie na Sumatrze tylko na wyspie Lubang18.

PŪ: Samotnie ciągnął tę wojnę przez trzydzieści

DAIKICHI: Żył jak jaskiniowiec. W szkole piechoty uczyli, jak przetrwać w dżungli, w każdych warunkach. I nasz dyrektor zachowuje się tak samo.

CALPIS: Uczy młodzież dziwnych rzeczy. Na przykład: jak wykopać tunel za pomocą kija, czy zbudować dom z jednego drzewa, które trzeba samemu ściąć, jak czerpać wodę z traw rosnących na ziemi, czy wreszcie jak rozpoznawać jadalne gatunki dzikich roślin.

DAIKICHI: Powtarza w kółko: to techniki przetrwa Może wam się kiedyś przydać.

MITSUYO: Przyda się wam z pewnością, kiedy zostaniecie włóczęgami.

ZOMBI: Albo jeśli trzęsienie ziemi zniszczy dach nad głową.

CALPIS: Przecież tu nie ma dżungli!

DAIKICHI: Drzewa i trawy jednak rosną.

MITSUYO: Przetrwanie oznacza umiejętność przeżycia o własnych siłach, gdy mamy do dyspozycji tylko swoje ciało.

DAIKICHI: No, jeśli chodzi o Mitsuyo, to dzięki swemu pięknemu ciału całkiem nieźle żyje.

MITSUYO: Ty masz swojego niechlujnego ciała chyba w nadmiarze, co? Ale są też tacy, jak Zombi, których przetrwanie wcale nie interesuje. A pana, panie Kita?

I sześć par źrenic zwróciło się naraz w jego stronę. Do tej pory nic jeszcze o sobie nie powiedział. Wszyscy starali się okazać zainteresowanie mężczyźnie siedzącemu z nimi przy okrągłym stole i słuchającemu biernie ich rozmów. Byli też nieco zaniepokojeni, czy za chwilę nie wyszepcze jakiejś wielce znaczącej kwestii, nie obruszy się, że gadają bzdury.

— Niewiele wiem o życiu.

Na te słowa wypowiedziane z delikatnym gorzkim uśmiechem Daikichi zareagował:

— Znowu!

— Panie Kata, chce pan umrzeć, tak? — powiedziała Mitsuyo z tajemniczą miną.

Po krótkiej chwili towarzystwo pokiwało głowami: aha. Tylko Zombi nie wiedzieć czemu spuściła zawstydzona oczy. Takako, proponując Kicie shōkōshu19, zapytała:

— Czemu chce pan umrzeć, przecież jest pan jeszcze młody?

Siedząca obok Pū spojrzała na Kitę, a gdy ich wzrok się spotkał, prychnęła, zakrywając dłonią usta, jakby coś ją rozśmieszyło. Widząc jednak, że nikt nie zamierza przyłączyć się do jej śmiechu, wyszeptała cicho:

— Przepraszam — i spłonęła rumieńcem.

— Możesz się śmiać. Jak coś jest śmieszne, trzeba się śmiać.

Po tych słowach Kity wszyscy, starając się sprostać sytuacji, roześmieli się.

— Węszę tu jakieś niebezpieczeństwo — odezwała się Pū żartobliwym tonem.

Takako rzuciła:

— Ty to jesteś! — jakby chciała zganić koleżankę za ten żart.

— Ciekawe, jakie niebezpieczeństwo? Wydaje mi się, że zachowuję się normalnie.

— Jak by to powiedzieć? Mówią, że kiedy człowiek chce umrzeć, to stać go na wszystko, czyż nie? — stwierdziła Pū, gestykulując.

— Sądzę, że nawet jeśli ktoś chce umrzeć, wielu różnych rzeczy nie potrafi zrobić. Zresztą sama śmierć to na tyle trudne zadanie, że człowiek przestaje myśleć o innych sprawach.

Dopiero wtedy Zombi odezwała się szeptem, w którym brzmiała pewność siebie. Kita poczuł szacunek: jej cztery próby samobójstwa nie były robione na pokaz!

— Trzeba włożyć dużo trudu, by zrealizować wszystko tak, jak się zaplanowało. Jeśli człowiek nie jest silny psychicznie, nie potrafi doprowadzić sprawy własnej śmierci do końca.

Obydwie mówiły o śmierci rzeczowym tonem. Może to teraz modne?

— A w jaki sposób chce pan umrzeć? — wtrąciła się do rozmowy Takako.

Kita, próbując dopasować się do nastroju ich rozmowy, odrzekł:

— Jeszcze nie zdecydowałem. Jaki sposób byłby najlepszy?

— Ja bym popełnił harakiri — powiedział Daikichi, a Mitsuyo z pogardą dodała:

— Z takim brzuchem?! Musiałbyś przedtem poćwiczyć mięśnie brzucha.

I znów przy stole rozległ się beztroski śmiech. Przekrzykując go, Calpis powiedział:

— Ja chciałbym umrzeć, nie zdając sobie z tego sprawy.

Takako rzuciła:

— Ja też.

Zaś Pū:

— A ja bym chciała popełnić samobójstwo z ukochanym.

Mitsuyo wyznała natomiast, że w ogóle nie pali się do umierania. Wszyscy czekali z zapartym tchem, co powie Zombi, a ona załatwiła sprawę, mówiąc swobodnym tonem:

— Właśnie, co by tu wybrać tym razem?

Wprawiła tym wszystkich w osłupienie. Takako popatrzyła na Zombi z poważną miną i zapytała o sposoby, jakimi próbowała popełnić samobójstwo dotychczas. Ta odpowiedziała zadowolona:

— Za pierwszym razem byłam dopiero w szóstej klasie i nie przestudiowałam dokładnie sposobów popełniania samobójstw. Niewiele myśląc, wskoczyłam zimą do basenu. Myślałam, że serce przestanie pracować i umrę, ale serce miałam mocne i skończyło się na przeziębieniu.

— A czemu chciałaś umrzeć?

— Kiedy sobie uświadomiłam, że niedługo rozstanę się z kolegami z klasy, poczułam, że nie ma sensu dalej żyć.

— Zostawiłaś jakiś list-testament?

— Jasne. Pisałam wtedy pamiętnik. Przeprosiłam w nim rodziców, że odchodzę na tamten świat przed nimi, bo nie mam odwagi żyć samotnie. Nikomu jednak nie przyszło do głowy, że próbowałam się zabić, więc zniszczyłam i wyrzuciłam to, co wtedy napisałam. Nie wiedzieć czemu wszyscy myśleli, że wpadłam niechcący do tego basenu. Potem na zebraniu komitetu rodzicielsko-pedagogicznego była afera, że szkoła nie dba dostatecznie o bezpieczeństwo młodzieży. W tej sytuacji nie mogłam się przyznać, że chciałam się zabić.

Mitsuyo rzuciła:

— Ty zawsze masz pecha!

— A drugim razem?

— Drugim razem byłam w trzeciej klasie gimnazjum. Miałam koleżankę, z którą się przyjaźniłam. Wymieniałyśmy się pamiętnikami. Była bardzo załamana po śmierci Ozakiego20, twierdziła, że świat bez Ozakiego to tak jak Japonia bez cesarza, nie ma więc po co żyć. Wyznała, że chce popełnić samobójstwo, by za nim podążyć. A ponieważ w wieku dwunastu lat sama próbowałam się zabić, jakoś tak wyszło, że zaczęłyśmy rozmawiać o tym, by zrobić to razem. Postanowiłyśmy się powiesić w magazynie przy hali sportowej. Kiedy już wkładałyśmy obie naraz głowy do pętli, nagle pojawił się przed nami nagi tors pana od gimnastyki: „Długo jeszcze zamierzacie się tu kręcić, zmykajcie do domu!” — krzyknął zły, więc wszystko diabli wzięli.

— Zrezygnowały. Okazało się, że samobójstwo to też zabawa.

— Ale za trzecim razem w trzeciej klasie liceum, to już było na poważnie. Naprawdę podcięłam sobie żyły, krwi wypłynęło tyle, że aż się przestraszyłam. Zadzwoniłam więc w pośpiechu pod 110, ale tam mi powiedzieli, że na pogotowie jest numer 119. Przez cały czas leciała mi krew, bałam się, że zabrudzę na czerwono dopiero co kupioną sukienkę albo dostanę anemii, ale właśnie w tej chwili zadzwonił mój chłopak, więc krzyknęłam, żeby szybko sprowadził pogotowie. Nie pamiętam, co było dalej. Ocknęłam się w szpitalu, on podobno odchodził od zmysłów, bojąc się, co powiem, gdy się obudzę, bo policja miała różne podejrzenia w stosunku do niego. No, a my się właśnie pokłóciliśmy.

— No i co, co im powiedziałaś? Pytali cię o motyw samobójstwa?

Wszyscy patrzą zdumieni, a mimo to Zombi ciągnie opowieść, jakby to jej nie dotyczyło:

— Kiedy im powiedziałam, że czułam się po prostu samotna, śledczy na mnie nakrzyczał. Wydawało mi się jednak, że zaszkodzę chłopakowi, jak przyznam się, że to dlatego, że mnie rzucił. Ale i tak rozstaliśmy się. Powiedział, że nie może się spotykać z kobietą, która z byle powodu popełnia samobójstwo.

— Postawił sprawę uczciwie.

— To prawda. A czwarty raz? — przynaglała Mitsuyo.

Kita z gorzkim uśmiechem na ustach wyszeptał:

— To jeszcze nie wszystko?

— Tym razem już myślałam, że uda mi się umrzeć, nie robiąc tym nikomu kłopotu. Postanowiłam puścić prąd przez serce. Przecięłam przewód od nocnej lampki, jeden koniec przyczepiłam do pleców za pomocą plastra leczniczego, a drugi wcisnęłam między piersi. Podłączyłam do tego włącznik z nastawionym czasem włączenia, kupiony wcześniej w sklepie elektrycznym, i zamierzałam umrzeć we śnie. Obawiając się, że jestem zbyt spięta, żeby usnąć, zażyłam mnóstwo tabletek przeciw chorobie lokomocyjnej i zasnęłam. Zostawiłam na stole testament. Myślałam, że do świtu będę już martwa, bo prąd porazi mi serce, ale kolo południa obudziłam się. Przez chwilę byłam oszołomiona, ale wkrótce zauważyłam, że przewód jest wyciągnięty z gniazdka. Znów się nie udało.

— Zapomniałaś włożyć wtyczkę do gniazdka, kiedy się kładłaś?

— Nie wiem, pamiętam dokładnie, jak wkładałam do gniazdka przewód. Mogłam go jednak wyciągnąć nieświadomie z powrotem. Poza tym strasznie się wiercę przez sen.

— A kiedy to było?

— W zeszłym roku. Miałam wtedy dwadzieścia jeden łat.

— To znaczy, że od dwunastego roku życia co trzy lata usiłujesz się zabić?

— Nie, przypadkiem tak wyszło.

— To znaczy, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, następny raz za dwa lata?

— Już się cieszę.

Daikichi, Mitsuyo i Pū spoglądali na siebie, uśmiechając się głupawo. Zombi również uśmiechnęła się zakłopotana i rzekła:

— Czuję presję, widząc wasze oczekiwania — i zwróciła się do Kity z błagalnym uśmiechem. Pozostali, widząc to, skierowali również swoje uśmiechnięte twarze w jego stronę. Zastygli w oczekiwaniu na jego puentę.

— Udało ci się aż cztery razy pokonać śmierć. Potrafiłabyś przeżyć chyba w każdej sytuacji — powiedział Kita całkiem poważnie.

Zombi zaczerwieniła się i, zakrywając twarz rękoma, odrzekła:

— No, na to wygląda...

— Zaraz, zaraz, szkoda marnować takiego farta. Chodź ze mną na wyścigi konne. Jak się fart zużyje na wyścigach, następnym razem z pewnością uda ci się zabić — odezwał się Daikichi z ustami pełnymi ryżu.

— Daikichi, twoje szczęście to chyba w całości poszło w imię21 .

Daikichi pokiwał głęboko głową na te słowa Mitsuyo i jęknął:

— Tak, jestem Wielki Szczęściarz urodzony w Nowy Rok.

— A jak naprawdę nazywa się Zombi? Czy ma jakieś pechowe imię, zwiastujące przyszłe samobójstwo? — spytał, jakby od niechcenia, Kita.

Dziewczyna powiedziała, że nazywa się Izumi Mizusawa22. To przywodzi na myśl szum strumyka. Kita uznał, że to za sprawą imienia, jej głos brzmiał tak świeżo, kiedy opowiadała radośnie o próbach samobójstwa.

Ze stołu zniknęły prawie wszystkie potrawy. Od czasu do czasu komuś odbiło się czosnkiem, od czasu do czasu ktoś westchnął. Wszystkim po jedzeniu przydałoby się trochę ruchu. Kita rzucał Mitsuyo ukradkowe spojrzenia. Ciekawe, czy uda mu się spędzić z nią tę noc? Kobieta odpowiedziała mu uśmiechem.

— Śmierć jest absurdalna.

Na te nagłe słowa Mitsuyo, Kita odpowiedział pytaniem:

—Co?

Ona zaś, trzymając Zombi za rękę, kontynuowała:

— Weźmy na przykład tę dziewczynę, cztery razy nie wyszło jej ze śmiercią, ale niczego jej to nie nauczyło, ona niczego nie zrozumiała. To ten, co jej słucha, wychodzi na głupka. Czuję, że powinnam być jej wdzięczna, bo dzięki niej, nawet mi się nie zamarzy umierać. Dzięki, że uratowałaś mi życie, może byś przy okazji uratowała też pana Kitę.

Zombi zaczęła wodzić wzrokiem dookoła, być może nagle poczuła się nieswojo. Reszta towarzystwa nie miała pojęcia, co tak naprawdę chciała powiedzieć Mitsuyo. Uśmiech zastygł im na wargach. Kicie przebiegła przez głowę myśl, że nie chciałby zostać dzisiejszej nocy sam na sam z Zombi. Śmierć naprawdę jest absurdalna, a Zombi ma wielkiego pecha. Zdawał sobie również sprawę z tego, że dla ludzi czyjeś samobójstwo to zwykła farsa, niezależnie od tego czy się uda, czy nie. Dlatego właśnie tak trudno tego dokonać. Śmierć nie jest absolutem. Nie dowiemy się od niej, co to nieskończoność. Prawdopodobnie Zombi o tym też wie i dlatego ma taką zakłopotaną minę.

— To co dalej robimy?

Daikichi przyjrzał się Kicie.

— Może pójdziemy do karaoke, zabawimy się na całego? Chyba, że są inne plany?

Przyjął na siebie rolę przewodnika. Kita wziął rachunek wiszący przy jego miejscu i wstał. Wszyscy byli przekonani, że będzie się jeszcze coś działo, podążyli więc za nim, dziękując za poczęstunek. Kita zapłacił, po czym ustawił wszystkich przed wejściem do knajpy i zrobił im pamiątkowe zdjęcie polaroidem, który dostał od Yashiro.

Noc Walpurgii

Odwiedzili kilka centrów gier: wybili co do nogi czterdziestopięcioosobowy gang, spowodowali kraksę siedemnastu samochodów, uratowali dwie pluszowe zabawki oraz stłukli do nieprzytomności dwudziestu trzech bokserów, po czym zagrali trzy partyjki w kręgle, by w końcu wylądować w pełnym składzie w hotelu z basenem i karaoke.

Nie tracąc ani chwili, przystąpili do konkursu, kto ładniej zaśpiewa. Podzielili się na dwa zespoły mieszane męsko-żeńskie i przystąpili do konkursu. Punkty w konkursie przydziela urządzenie elektroniczne. Za każdym razem wszyscy członkowie przegrywającej drużyny, nie tylko ten, co właśnie śpiewał, mieli zdjąć z siebie jakąś część garderoby. Zamierzali walczyć do chwili, aż wszyscy rozbiorą się do naga, a potem razem wskoczyć do basenu. Kiedy przyszła kolej na Kitę, zaśpiewał Przylądek Erimo23 i przegrał z Zombi, która śpiewała My way, w związku z czym i on, i Calpis musieli zdjąć spodnie, Mitsuyo zaś od razu zdjęła biustonosz. W momencie, gdy konkurs osiągnął apogeum, a przyrodzenie Calpisa sterczało w całej okazałości, odmawiająca — jako jedyna — zdjęcia spódnicy Takako, zaczęła marudzić:

— Muszę już iść, bo jak wrócę zbyt późno, to mnie nie wpuszczą do domu.

Calpis zaproponował:

— Odprowadzę cię — i zaczął gwałtownie wkładać z powrotem spodnie, ale z powodu sterczącego przyrodzenia nie mógł zapiąć zamka. Wszyscy wybuchnęłi śmiechem.

— Co, idziecie już? Nie wykąpiecie się?

Daikichi zastygł z mikrofonem w ręku, a Pū sięgnęła po bluzkę, którą wcześniej zdjęła, ze słowami:

— Ja też już idę.

Na to Daikichi cmoknął:

— Dlaczego? — nie zamierzał rezygnować.

— Mój chłopak jutro wraca z góry Fuji.

— Jutro wraca, tak? To dziś chyba możesz zostać?

— Jak jeszcze raz przegramy, będę musiała zdjąć majtki, to byłoby nie fair w stosunku do niego.

— Przecież ty nawet nie wiesz, co on tam teraz robi na tej Fuji.

— Jest na ćwiczeniach Oddziałów Samoobrony24. Przy nim chcę być grzeczną dziewczynką. On broni ojczyzny, prawda? Jeśli zrobię coś dla niego, to tak jakbym robiła to dla kraju.

Pū zebrała się w jednej chwili jak żołnierz samoobrony. Daikichi rzucił:

— Żołnierz? Nie ma rady.

Sam chyba nie bardzo wiedział, na co nie ma rady. Dał sobie spokój z próbami zatrzymania Pū. Odwrócił się do Mitsuyo. Cały nastrój diabli wzięli. Mitsuyo założyła z powrotem biustonosz, a do Daikichiego, który ze słowami: poszalejmy jeszcze — próbował jej dolać piwa, powiedziała:

— Może byś się i ty wybrał pod górę Fuji i tam zaszalał?

— Po co? Podobno chłopaki z samoobrony nie mają dużego powodzenia u kobiet!

— No, ty masz znacznie mniejsze! Tamtymi kobiety się bardzo interesują. Są niezawodni, kiedy jest trzęsienie ziemi albo tajfun. Gdybym miała wybierać między policjantem a członkiem Oddziałów Samoobrony, wolałabym tego drugiego. Wśród policjantów jest dużo erotomanów, często chwytają się nieuczciwych sposobów, bywało, że mnie wkurzyli. Pū, bądź dobra dla narzeczonego.

— Będę!

Pū, Calpis i Takako upewnili się nawzajem, że są już gotowi do wyjścia, i wszyscy naraz skłonili się przed Kitą:

— Dziękujemy.

— Było mi bardzo miło — odpowiedział i zamierzał odprowadzić ich wzrokiem, nie ruszając się z kanapy, na której się rozparł. Ale oni czemuś nie wychodzili. Takako i Pū spoglądały na siebie i uśmiechały się głupkowato. Kita czekał, zastanawiając się, co jeszcze powinien powiedzieć, gdy Mitsuyo spytała ich, czy mają na taksówkę. Jakby się umówili, wszyscy troje zaprzeczyli ruchem głowy i uśmiechnęli się do Kity. Zorientował się, że chcą pieniędzy, więc spytał, ile. Takako powiedziała, że cztery tysiące, a Pū, że sześć. Zrozumiał, że w zależności od tego, czy dziewczyna zdejmuje spódnicę, czy nie, różnica w cenie wynosi dwa tysiące. I natychmiast zapytał, ile by wyniosła taksówka po zdjęciu biustonosza? Takako pokazała jeden palec, co miało znaczyć dziesięć tysięcy, próbując jednocześnie uzyskać potwierdzenie u Pū. Ta pokiwała głową, dodając:

— A ze zdjęciem majtek dwanaście.

— To jest chyba sprzedawanie ciała? — Calpis zwrócił się do narzeczonej.

Takako na to:

— Głupi!

A zaraz za nią Pū:

— Rozbieranie się to nie to samo, co seks.

— Kobiety to mają dobrze. I piersi, i włosy łonowe, wszystko ma swoją cenę — powiedział Daikichi dudniącym głosem.

Mitsuyo wyrwała mu mikrofon i krzyknęła:

— Znam facetów, którzy gustują w mężczyznach jak ty! Dają pięćset jenów za jeden raz.

— Co to, to nie! Jeśli miałbym się sprzedawać mężczyznom, to już wolałbym wstąpić do Oddziałów Samoobrony.

— Głupi. Przecież to wszystko jedno, czy sprzedajesz się mężczyznom, czy ojczyźnie.

Mitsuyo stuknęła Daikichiego w głowę mikrofonem. Stuknięcie rozniosło się echem po sali. Mężczyzna odebrał z powrotem mikrofon dziewczynie i zaczął bardzo umiejętnie udawać odgłosy śmigła helikoptera, wystrzałów z armaty i karabinu.

— Kiedy się tego nauczyłeś? Nauczysz mnie kiedyś.

Calpis był szczerze zaskoczony sztuczkami starszego kolegi. Daikichi wziął mikrofon w obie ręce i popisywał się, naśladując odgłosy scen wojennych.

— Daikichi, wyglądasz, jakbyś obciągał fiuta — odezwała się milcząca do tej pory Zombi. Śmiała się, zasłaniając usta dłonią.

— Nie zniosę tego. Wracam do domu. Sam jak palec, ostatnim pociągiem.

Odłożył na kanapę mikrofon i wpakował swoje grube nogi w szerokie dżinsy, a na plecy założył bluzę. Kita podał Pū dziesięciotysięczny banknot ze słowami:

— Podzielcie się.

Dziewczyna podziękowała, biorąc pieniądze:

— Niech się pan dobrze bawi, jeśli jeszcze będzie okazja — dodała, wyciągając rękę na pożegnanie.

Pozostali troje zrobili to samo. Wychodząc z pokoju rzucali na pożegnanie:

— Niech pan dożyje do następnego spotkania.

— Oby miał pan piękną śmierć.

— Niech nas pan znów zaprosi na kolację.

Był ułamek sekundy po pół do dwunastej. Zanim sekundnik przesunął się o trzy centymetry, dwie kobiety w samej bieliźnie i mężczyzna, któremu obcy facet dla kaprysu zafundował tę zabawę, przeżyli ciężką chwilę, pogrążeni nagle w ciszy. Wreszcie Kita zaczął zakładać czarne wełniane spodnie, które złożył starannie, żeby się nie pogniotły, zanim położył je na kanapie. Zachęcona tym Zombi sięgnęła po swoją owijaną wokół bioder spódnicę w kratkę.

— Wracamy? — spytał Kita spoglądając to na Mitsuyo, to na Zombi.

— Dziś w nocy nie zamierzasz umrzeć, prawda!? Będziesz grzecznie spał?

To Zombi pogodnym, rześkim tonem zadała to pytanie.

— Taki mam zamiar. Sporo się dziś działo. A wszystko przez tego faceta, którego spotkałem na samym początku. Zrobił mi niezłą reklamę, przedstawił mnie pani Mitsuyo.

— Coś nie tak miało być? To pan do mnie zadzwonił. Umówiłam się przekonana, że to ma być praca.

— Nie, nie, bardzo się cieszę, że poznałem was wszystkich. Szczególnie panią Mitsuyo. I panią Zombi też. Opowieść o czterech nieudanych próbach samobójstwa bardzo mi się przyda.

— Ach tak? To znaczy, że pan jeszcze nigdy się nie zabijał?