Wyprawa - Marek Kamiński - ebook

Wyprawa ebook

Marek Kamiński

3,0
21,25 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Marek KamińskiWyprawa” – odkryj swoje możliwości

Wyprawa najnowsza książka Marka Kamińskiego, to drogowskaz, jak nadać sens swojemu życiu, przestać czuć się samotnie wśród ludzi i jak pokonać własne ograniczenia i bariery wewnętrzne. Marek Kamiński ukazuje drogę do własnego wnętrza, obaw, wymówek i słabości. Obala mity o samotności i sukcesie. Podpowiada, gdzie szukać inspiracji. To książka, która zmienia życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 334

Oceny
3,0 (36 ocen)
4
7
14
7
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marek Kamiński

WYPRAWA

Gdańsk 2012. Wydanie II

Copyright © by Marek Kamiński 2011

Opracował: Jarosław Zalesiński

Ilustracje: Mariusz Stawarski

Ilustracja na okładce: Mariusz Stawarski

Projekt graficzny i skład:Pracownia / www.pracownia.pl

Redakcja językowa i korekta: Agata Bielecka

Swoje uwagi i przemyślenia na temat książki mogą Państwo przekazać

Markowi Kamińskiemu, pisząc na adres e-mail: [email protected]

Wydanie II

Wydawca:

Instytut Marka Kamińskiego Sp. z o.o.

80–266 Gdańsk, ul. Grunwaldzka 212

Zamówienia telefoniczne:(0 58) 552 25 13

Sklepik internetowy: www.instytutkaminski.pl

Email: [email protected]

Druk i oprawa:OZGraf – Olsztyńskie Zakłady Graficzne S.A.

ISBN: 978-83-929787-6-3

Zapraszam na moją stronę

www.marekkaminski.com

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Fundacja Marka Kamińskiego

Już od 1996 roku pomagamy chorym dzieciom i młodzieży w realizacji ich marzeń. Razem z nimi przełamujemy bariery i sprawiamy, że niemożliwe staje się możliwe.

Nie zrobimy tego bez Twojego wsparcia.

Jak możesz nam pomóc? To proste – uwierz w siebie, wybierz jeden z projektów i zacznij działać.

Klub Odkrywcy Dobra

Jeżeli chcesz pomóc osobom niepełnosprawnym, zostań członkiem Klubu Odkrywcy Dobra.

Ofiarowując już od 10 zł miesięcznie, współfinansujesz rehabilitację i zakup sprzętu niesłyszącemu Dawidkowi, Kubie z wadą serca, niepełnosprawnej Oli i wielu innym osobom.

Dołącz do Klubu Odkrywcy Dobra.

Więcej informacji:www.kaminski.pl

Numer konta BRE Bank: 63 1140 1137 0000 4878 8800 1018

Ekspedycja Wisła

W tym roku chcemy zorganizować ogólnopolski spływ kajakowy Ekspedycja Wisła 2012.

Do tej pory w ramach działań na rzecz przybliżania sercom Polaków królowej rzek, stworzyliśmy portal internetowy www.szlakwisly.pl, zorganizowaliśmy letnią i zimową kajakową ekspedycję Wisłą oraz ogólnopolską konferencję „Wisła – XXI wieku”.

Jeżeli wiesz, że Wisła ma 1047 km długości, ten projekt jest dla Ciebie. Jeżeli nie wiesz, tym bardziej. Wierzymy, że Wisła ma wspaniały potencjał, który możemy mądrze i odpowiedzialnie wykorzystać przez edukację, działania lokalnych społeczności, turystykę i przemysł.

Zapraszamy Cię do współpracy.

Więcej informacji:www.szlakwisly.pli www.kaminski.pl

Klub Wypraw

Jeżeli jesteś ciekawy świata, wybierz się z nami na wyprawę. Organizujemy wyjątkowe ekspedycje w najdalsze zakątki świata. Amazonia Peruwiańska, Borneo, Grenlandia, Mauritius to tylko niektóre miejsca, które poznasz z naszymi doświadczonymi przewodnikami. Zysk z wypraw przeznaczamy na realizację celów statutowych Fundacji.

Więcej informacji:www.wyprawy.kaminski.pl

Przekazując1% podatku – Pomagasz nam pomagać innym!

KRS0000133671

Instytut Marka Kamińskiego

Założony w 2008 roku przez Marka Kamińskiego, polskiego podróżnika i polarnika, który zdobył, jako pierwszy człowiek na świecie oba bieguny w jednym roku. Celem Instytutu Marka Kamińskiego jest to, by pokazywać i uczyć, jak godzić życie osobiste z życiem zawodowym.

Nasza misja:

Dzielimy się pasją i doświadczeniem, dajemy odwagę by osiągać cele.

Działalność Instytutu:

Publikacja

i dystrybucja wydawnictw Marka Kamińskiego. W ofercie wydawniczej mamy zarówno książki Marka Kamińskiego, m.in. „Dotykanie świata”, „Razem na bieguny”, „Moje bieguny. Dzienniki z wypraw 1990-1998”, jak i wydaną po raz pierwszy w całości w Polsce książkę Juliusza Verne’a „Przygody kapitana Hatterasa” o zdobyciu bieguna północnego. „Razem na bieguny” i „Dzienniki” są również dostępne w formie audiobooków, czytane przez Marka Kondrata i Mirosława Bakę.

Planujemy

wydanie: serii poradników, książek dla dzieci oraz inspirujących albumów.

Konferencje

motywacyjne.

Organizacja

szkoleń i treningów dla firm. Tematyka szkoleń obejmuje zwiększenie osobistej efektywności, nabycie umiejętności skutecznego motywowania zespołu czy pokonanie lęku przed publicznym wystąpieniem. Szkolenia prowadzą pełni pasji, energii i optymizmu trenerzy, którzy łączą solidną wiedzę z bogatym doświadczeniem praktycznym.

We wszystkich działaniach Instytut Marka Kamińskiego stawia na rozwój człowieka, motywację i inspirowanie do przełamywania barier oraz propagowanie efektywnego życia w harmonii z samym sobą. Nasze wydawnictwa i szkolenia są jak wyprawa na biegun, w którą udają się Państwo z doświadczonym przewodnikiem.

Więcej informacji znajdą Państwo na stronie:www.instytutkaminski.pl

Nasze książki znajdziesz w księgarniach lub można zamówić bezpośrednio w Instytucie:

Wstęp

Jak szukać w życiu własnych biegunów, nie bać się o nich marzyć i jak znaleźć do nich drogę?

Często zastanawiałem się nad tym pytaniem. Czy doświadczenia wyniesione ze zdobywania biegunów mogą pomóc innym ludziom w osiąganiu ich celów, odkrywaniu swoich biegunów i czy mogą zmienić czyjeś życie?

Sam często próbuję to sobie wyjaśnić, w jaki sposób przeciętny chłopiec z przeciętnej polskiej rodziny dotarł na krańce świata.

Odpowiedzią na wiele tych pytań jest moja następna wyprawa, tym razem nie do konkretnego punktu na mapie świata, ale wyprawa w głąb własnego doświadczenia i podzielenie się tym doświadczeniem. Myślę, że życie to nie tylko zdobywanie biegunów, które są gdzieś daleko, ale to także życie tu i teraz w harmonii ze sobą i światem i bycie sobą, podążanie za swoim przeznaczeniem,nawet jeżeli droga jest trudna i wymaga pokonania samego siebie oraz ograniczeń, które narzuca nam świat.

Podróżując przez życie, odkryłem, że bardzo ważne jest docieranie w głąb, pod powierzchnię, i zbadanie tego, co kryje się za oczywistymi prawdami i schematami. Często okazywało się, że te schematy są zwykle przesądami a nie prawdami, które nas obowiązują. Często prawda polega na przeciwstawianiu się schematom.

Zmiana swojego życia wiąże się często z ryzykiem, problemami z pokonywaniem trudności, ale wydaje mi się, że jeszcze bardziej ryzykowne jest nie podjęcie próby podążania za marzeniami.

Zapraszam do podróży, do odkrywania swoich własnych biegunów. Mam nadzieję, że otrzymacie po drodze wskazówki, jak ustalić swoje bieguny i jak je osiągnąć.

Nigdy nie jest za późno.

Dobrej podróży

Być na wzór

Nikt nie rodzi się po to, żeby stawać się kimś innym.

Czy chcę uchodzić w tej książce za wzór? Nie. Nie proponowałbym nikomu pomysłu na życie polegającego na naśladowaniu kogokolwiek. To prawda, wzory mogą nas gdzieś prowadzić, ale nie miałoby żadnego sensu dążenie do tego, by powtarzać czyjeś życie w życiu własnym. W przeszłości patrzyłem na takie postacie jak Edmund Hillary czy Roald Amundsen, widziałem w nich niedoścignione wzory, kogoś, kim chciałbym się stać. Dzisiaj, z pewnej perspektywy, nie porównuję się, ani z wielkością, ani ze słabościami tamtych postaci. To, czego dokonali, jest zawsze tylko pewnym drogowskazem. Warto się uczyć, warto poznawać ich życiowe drogi, ale nie po to, żeby naśladować i stawać się takimi jak oni.

Oni są już historią, zarówno wielkie, jak i nieznane postacie, które mogą być dla nas równie inspirujące. Nawet jeśli wydaje nam się, że te postacie były doskonałe i wiele osiągnęły, zostało to osiągnięte przez nie. Nasza droga na pewno jest inna. Nikt nie rodzi się po to, żeby stawać się kimś innym. Chodzi zawsze o to, żeby stawać się sobą, korzystając jedynie z doświadczeń innych ludzi. Patrzymy na to, co inni osiągnęli, żeby odnaleźć własną drogę, niekoniecznie po to, żeby zdobywać szczyty czy pisać książki. Wystarczy wyznaczyć w swoim życiu nową jakość. W ludziach, których kiedyś podziwiałem, doszukiwałem się doskonałości. Teraz widzę w nich także słabość. Choćby alkohol w życiu Marka Hłaski i Ernesta Hemingwaya. Być może nie da się oddzielić pisania od używek, może w tych przypadkach pierwsze wynikało z drugiego, ale przecież nie musi tak być, to żadna reguła i nie należy się tym kierować. W życiu wielkich polarników, takich jak Amundsen, Shackleton czy Scott, a także Nansen, widzę nie tylko ich wielkie osiągnięcia, ale także równie wielkie ambicje sięgania po nieosiągalnecele znajdujące się w fascynującym i niezwykłym polarnym świecie. Stały tam gotowe piedestały, podia, wtedy jeszcze puste, które można było zająć. Na pewno dążenie do zajęcia miejsca na piedestale było częścią ich życia, ale to ambicja bycia pierwszym całkowicie wypełniła ich życie osobiste. Tego życia zwyczajnie nie mieli, a jeśli założyli rodziny, ich żony i dzieci często stawały się wdowami i sierotami. Scott zginął zdobywając biegun południowy, Ernest Shackleton zmarł podczas wyprawy, której celem było opłynięcie Antarktydy, Nansen przeżył swoje wyprawy i zaangażował się w pomoc ludziom. Niezwykły jest los Amundsena, który zginął niosąc pomoc swojemu rywalowi a jego ciała do dzisiaj nie odnaleziono. Byłem w domu Amundsena, wspaniałym, bardzo praktycznie urządzonym. Został wybudowany na początku ubiegłego wieku. Zaskakujące było na przykład to, że samotnie mieszkający mężczyzna zainstalował bidet. Amundsen był praktycznym człowiekiem. Zaadoptował dwie eskimoskie dziewczynki, które z nim zamieszkały. Po jakimś czasie musiał je odesłać, bo pojawiły się nieuzasadnione podejrzenia, że je wykorzystuje. Żył sam, a przecież życie jest pewną całością, bliskość z drugą osobą to część naszego człowieczeństwa. Praktycznie wszyscy wielcy zdobywcy polarnego świata byli samotnikami, Amundsen nie był wyjątkiem. Nansen w swoim domu w Oslo dobudował wieżę, w której mieściła się jego pracownia. Istniały już wtedy telefony. Telefon w wieży Nansena działał tylko w jedną stronę, to znaczy Nansen mógł dzwonić do innych, ale inni, nawet domownicy, nie mogli dzwonić do niego. To wiele mówiący szczegół. Myślę, że ceną za spotkanie z polarnym światem był brak życia osobistego. Byłbym jednak daleki od oceniania. Oceniać jest bardzo łatwo, trudniej jest zrozumieć.

Zdarzyło mi się kiedyś rozmawiać o książce „Koniec jest moim początkiem” Tiziano Terzaniego, włoskiego dziennikarza i reportażysty. Moja rozmówczyni powiedziała, że po lekturze tej książki zrozumiała, o ile mniejszym pisarzem był Kapuściński, bo Terzani pisał prawdziwie i niczego nie przeinaczał. Lubię i nie lubię Kapuścińskiego. Niektóre jego książki wywarły na mnie wrażenie, gdy byłem jeszcze dzieckiem, ale odkąd zacząłem więcej podróżować, wszystko się zmieniło. Nie mogę powiedzieć, żebym je nadal podziwiał. Zapamiętałem zdanie, że gdy Kapuściński dotarł na północ, powietrze zamarzało mu w płucach. Rozumiem, ta przesada to zabieg literacki, niemniej jednak… Może dlatego zamieszanie wywołane książką Artura Domosławskiego, który napisał kontrowersyjną biografię Kapuścińskiego1, przeszło jakby obok mnie. Ale kiedy moja rozmówczyni wygłosiła to zdanie, pomyślałem, że takie oceny są jednak zbyt łatwe i niesprawiedliwe. Powstała książka Domosławskiego o Kapuścińskim, ale nie mamy podobnej książki o Terzanim. Znamy tylko książki napisane przez niego. Są oczywiście wspaniałe, świetnie się je czyta, niemniej jednak nikt nie podążył jego śladami, nie spotykał się z ludźmi, których Terzani opisywał. Może gdyby powstała książka o Terzanim, dowiedzielibyśmy się, że coś przeinaczył. Ocenianie ludzi, prowadzenie dochodzeń to droga donikąd. Kto wie, może gdyby przeprowadzić dochodzenie w sprawie Artura Domosławskiego, okazałoby się, że nie miał on moralnego prawa napisać książki o Kapuścińskim. Życie człowieka jest niezwykle skomplikowane i poza ewidentnymi draństwami czy przestępstwami nie poddaje się łatwym ocenom.

Często oceniamy różnie w zależności od wieku. Kiedy miałem dwadzieścia lat, wydawało mi się, że jeśli ktoś nie założył rodziny, to poświęcił się na rzecz wypraw, odkrywania świata i zbawiania ludzkości. Dzisiaj myślę, że brak rodziny jest właśnie brakiem, niepełnym życiem. Nawet zdobycie wszystkich szczytów na świecie powinno mieć cel. Pewnie można doświadczyć miłości i na takiej drodze, ale to chyba dużo mniej prawdopodobne niż wtedy, gdy po prostu zakładamy rodzinę. Przyznam się też, że na studiach wydawało mi się, iż alkohol jest czymś, co powoduje, że człowiek dotyka głębiej rzeczywistości i intensywniej ją przeżywa; otwiera inne perspektywy. Teraz widzę raczej zagrożenia, zresztą związane z wszelkimi używkami, nie tylko z alkoholem. Terzani, gdy był w Wietnamie, codziennie palił opium. Udało mu się nie uzależnić, ale wpadł w nałóg hazardu. Więc i jego życie daje do myślenia. Z drugiej strony życie polega też na tym, żeby mierzyć się z zagrożeniami i je pokonywać. Trudno wyobrazić sobie drogę, na której nie stawiamy żadnego niewłaściwego kroku. Być może idealne, wzorcowe życie po prostu nie istnieje. Nie można oddzielić rzeczy udanych od nieudanych.

Mając obecną wiedzę i pewne doświadczenia, nie chciałbym być dokładnie taki jak ludzie, których podziwiałem. Na początku drogi mogą być oni niedoścignionymi wzorami, natchnieniem, tak jak góry na horyzoncie inspirują nas do tego, by je zdobywać. Ale kiedy się do nich zbliżamy, zaczynamy dostrzegać własne szczyty, na które chcemy się wspiąć. Dobrze, że pierwsze góry są, bo zachęcają do tego, by w ogóle wyruszyć w drogę. Jednak trzeba odkryć szczyty, które wznoszą się przed nami.

Czy gdybym mógł stać się dowolną postacią z historii świata, chciałbym tego? Chyba nie. Nawet gdyby była to najdoskonalsza, najwspanialsza postać, jaki sens miałoby powtarzanie doświadczeń i drogi tego, co już zostało zrobione, napisane, przeżyte? Wiedza jest przydatna, ale to co najistotniejsze, trzeba zrobić samemu. Zapytajmy na początku siebie, czy chcielibyśmy stać się wybraną postacią z historii świata. Czy gdyby umożliwiono nam wybór między własnym życiem, którego jeszcze nie znamy, które być może nie będzie najbardziej spektakularne, a z drugiej strony cudzym życiem, już przeżytym i to na miarę Aleksandra Wielkiego, czy zdecydowalibyśmy się na taką zamianę? Swoją drogą ciekawe, co by wybrały wspomniane postacie. Może i one wolałyby inne życie?

To pytanie, które warto zadać: czy chcę być sobą? – co oznacza zaakceptowanie wolności, którą mam, ale też niedogodności, które się z tym wiążą. Mimo wszystko wolność wydaje się jednak czymś o wiele cenniejszym niż najwspanialsze, ale jednak cudze, życie. Dzięki tej wolności możemy odrodzić się na nowo. To o wiele bardziej fascynujące niż prowadzenie życia, którego finał jest znany. Nie do końca zdajemy sobie sprawę z potęgi wolności, którą posiadamy, i jej możliwości. Oczywiście nie jest tak, że tylko pomyślimy i już to mamy. Jeśli mamy jakąś wizję, w każdej chwili możemy zacząć ją realizować. Ograniczenia są może nie iluzoryczne, ale tymczasowe, bo można je pokonać. Gdy zastanawiam się nad ludźmi, którzy byli moimi wzorami w dzieciństwie, widzę ich wspólną cechę – ustanawiali nową jakość. Nie kopiowali innych, tylko odkrywali nowe drogi korzystając z daru wolności. Z tego powodu mogli funkcjonować jako wzory, stawali się górami, które wyrastają ponad horyzont i które widać z daleka.

Które z tych zdań jest według ciebie prawdziwe?

A. Nie miałoby żadnego sensu dążenie do tego, by powtarzać czyjeś życie we własnym.

B. Wystarczy wyznaczyć w swoim życiu nową jakość.

C. Być może idealne, wzorcowe życie po prostu nie istnieje.

D. Nie do końca zdajemy sobie sprawę z potęgi wolności, która jest w każdym z nas i praktycznie w każdej chwili może nas poprowadzić.

Książkowe wzory

Nauczyć się jak rozpalić prymus to nic trudnego, wystarczy przeczytać instrukcję obsługi. Czytając książki można zrozumieć ogólny schemat wyprawy.

Polarnicy byli tylko małym fragmentem świata. Wiele nauczyły mnie książki. Książki odpowiednio przeczytane, czyli takie, które przeżywa się jak własne losy i przygody. To niesamowicie wzbogaca, gdy przeczyta się w ten sposób sto życiorysów. Można czytać książki nieuważnie albo uważnie. Jeśli czytamy je uważnie, częściowo żyjemy życiem innych ludzi, co poszerza nasze doświadczenie i naszą wiedzę. Jeśli czytamy nieuważnie, to jakbyśmy nie czytali w ogóle. Nie zdobywamy nowych doświadczeń, a jedynie zaliczamy kolejne tytuły. Dzięki książkom zacząłem myśleć o biegunach i wyprawach. Przeżyłem kilka historii i nie chciałem już ich powtarzać, chciałem przeżyć historię podobną, ale własną. Wiedza, którą zdobyłem, spowodowała, że chciałem odkryć własne bieguny. Gdybym ograniczył się do schematu otrzymanego w dzieciństwie, do myślenia o przyszłości, o zawodzie, o trudzie życia, nigdzie bym nie wyruszył. To problemy ważne, ale ważne zewnętrznie. Ważniejsze jest to, co ma się w środku. Żeby jeździć samochodem, trzeba mieć na paliwo, ale ważne jest także to, dokąd chcemy dojechać, czy będziemy jeździć w kółko, czy wyznaczymy sobie jakiś cel. Jeśli ograniczymy życie do samego paliwa, będziemy tylko jeździć od jednej do drugiej stacji benzynowej i tak będzie wyglądało całe nasze życie.

Przez to, że przeczytałem tyle książek z bardzo różnych dziedzin, wcześnie poznałem różne życiowe schematy, mechanizmy sukcesów i porażek. W młodym wieku, gdy nie mamy tylu obciążeń, przyswojenie dużej dawki wiedzy powoduje, że staramy się nie powtarzać cudzych błędów. Nie chodzi o praktyczną, konkretną wiedzę. To błąd, jeśli szuka się tylko tego, co jest potrzebne w pracy, tylko tego, co trzeba zaliczyć, żeby zdobyć dobrą ocenę. W wiedzy zawsze podobało mi się samo jej zdobywanie. Wydaje mi się, że nie ma wiedzy niepotrzebnej. Jeśli tylko możemy coś poznać, warto to zrobić. Na moich studiach jedynym z całą pewnością bezużytecznym przedmiotem były zajęcia ze studium wojskowego. Ale i na nie poszedłem z nastawieniem, żeby się czegoś nauczyć. Zacząłem zadawać pytania i natychmiast od oficera prowadzącego ćwiczenia usłyszałem, że już on mnie oduczy stawiania pytań. Zrozumiałem, że niczego się nie nauczę… Dzisiaj wiedzą niepotrzebną wydaje mi się czytanie gazet. Zaledwie tylko promil tych informacji jest nam potrzebny. Kłopot polega na tym, że nigdy nie wiadomo, na której stronie znajduje się ta przydatna informacja. To samo można powiedzieć o wszystkich mediach bombardujących nas newsami. Dużym problemem jest wybór narzędzia selekcji w taki sposób, żeby naszą uwagę przykuwały jedynie potrzebne informacje.

Kiedy pochłaniałem książki, nie robiłem tego z myślą, że kiedyś mi się to przyda. Nie byłem nastawiony na zdobywanie praktycznej wiedzy. Większości tytułów dzisiaj nie pamiętam, ale mój umysł przeszedł trening, a wiedza pozostała zmagazynowana w podświadomości. Wiedza, czyli coś więcej niż tylko proste umiejętności, na przykład jak rozpalić prymus czy zwinąć namiot. Książki uczyły mnie zachowań w sytuacjach, w których wydaje się, że niczego nie można już zrobić, pozornie beznadziejnych. Trzeba szukać wyjścia, odkryć je, trzeba mieć nadzieję. Ten schemat powtarzał się w prawie każdym życiorysie: beznadziejna sytuacja, a jednak walczę, staram się, znajduję rozwiązania, zdarza się cud i jestem uratowany. Zapadło mi to w pamięć. Właśnie takiego rodzaju schematy sytuacji i reakcji wielokrotnie powtarzane mogą osadzać się w naszej podświadomości. Nauczyć się jak rozpalić prymus to nic trudnego, wystarczy przeczytać instrukcję obsługi. Czytając książki można zrozumieć ogólny schemat wyprawy, nauczyć się tego, że trzeba się dobrze przygotować na wypadek różnych złych sytuacji, że – to także jest niezbędne – trzeba przestudiować wszystkie instrukcje rozpalania prymusa i zwijania namiotu.

Dzięki lekturom było mi łatwiej przyswajać wszystkie instrukcje i je stosować. Kiedy stajemy przed nowym problemem, próbujemy go

rozwiązać przez analogię do znanych sytuacji. Analogię może nam podsunąć równie dobrze książka traktująca o medycynie, jak i biografia podróżnika. Psychika w czasie wyprawy jest o wiele istotniejsza niż sprawność fizyczna czy nawet praktyczne umiejętności. Sprawność fizyczną można wytrenować, jest czymś stałym, bo wydolność organizmu, kiedy już się ją nabędzie, tak łatwo się nie obniża. Natomiast wydolność psychiczna może się zmienić w każdej chwili, a może się nawet załamać. Pomocą mogą okazać się nawet pojedyncze słowa zapamiętane z lektur, słowa, które nas prowadzą. Dla mnie takim zdaniem stało się zawołanie Nansena fram, czyli „naprzód”.

Kiedy konstrukcji psychicznej nie zostawiamy przypadkowi, kiedy ma ona swój pień, kiedy mamy się czego w sobie uchwycić, wewnętrzna konstrukcja tak naprawdę prowadzi nas do celu, a sprawność fizyczna tylko ją niesie. Wewnętrzna konstrukcja jest – można by powiedzieć – niekierunkowa, niezwiązana z wyprawami polarnymi, biznesem czy z jakąkolwiek zawodową specjalizacją. Jest pewną ogólną predyspozycją. Ale to ona decyduje o tym, że docieramy do wyznaczonego celu.

Żeby mieć dobre pomysły biznesowe, trzeba najpierw zdobyć, jestem o tym przekonany, ogólną wiedzę o świecie. Nie tylko o ekonomii, ale także o człowieku, o zakamarkach ludzkiej duszy. Wydawałoby się, niewiele ma to wspólnego z biznesem. Żeby odkryć niszę na rynku, żeby mieć nowy pomysł, trzeba mieć też dużą ogólną wiedzę, taki wewnętrzny szeroki skaner. Skanować współczesną sytuację tu i teraz, patrzeć co dzieje się w świecie biznesu i porównywać to z naszą ogólną wiedzą, starając się odkrywać nowe rozwiązania i pomysły. Dzięki temu sukces w biznesie często odnoszą ludzie, którzy wcale nie są z wykształcenia ekonomistami, ani nie studiowali finansów, ale mają ogólną wiedzę o człowieku i świecie z różnych dziedzin. Ogólna wiedza pozornie zawieszona jest w próżni, wydaje się, że nijak ma się do naszego życia tu i teraz, ale prędzej czy później znajduje zastosowanie.

Nie ma wiedzy niepotrzebnej. Zdarza ci się wykorzystywać, w tym co robisz, wiedzę zupełnie z tą dziedziną niezwiązaną? Jeśli nic nie przychodzi ci do głowy, może pora coś z tym zrobić?

Pomosty przed wyprawą

O urzeczywistnianiu marzeń decyduje umiejętność budowania scenariuszy.

Kiedy byłem dzieckiem, starałem się w wyobraźni budować pomosty między tym, co znane i nieznane, możliwe i niemożliwe. Pamiętam, że byłem wysyłany parę kilometrów z kanką po mleko albo po obiad do stołówki i podczas tej drogi wyobrażałem sobie, że wyruszę w samotny rejs dookoła świata jak Leonid Teliga. To było ćwiczenie wyobraźni, które wiele mi dało. Jestem tu i teraz, mam trzynaście lat, wiem, że nie popłynę dookoła świata jutro. Starałem się znaleźć w wyobraźni najkrótszą możliwą drogę do tego rejsu. To nie było bezproduktywne marzycielstwo. Ustalałem w myślach, że za tydzień zacznę pływać żaglówką po jeziorze Drawsko, potem znajdę jakiś klub i zdobędę patent sternika jachtowego, a gdy będę miał piętnaście lat, popłynę w dalszy rejs. Na koniec wybiorę się do kapitana jacht klubu i powiem mu, że chciałbym jako najmłodszy człowiek na świecie opłynąć świat dookoła. Ów kapitan nie zechce się zgodzić, ja jednak będę przekonywał go argumentem, że to rozsławi Polskę. Rozpoczniemy treningi, znajdzie się także jacht, który będzie można wykorzystać. Kiedy mam szesnaście lat, wypływam w rejs.

Droga ulicami Połczyna Zdroju po mleko była dla mnie podróżą dookoła świata. Wydaje się, że to dwie oddzielne sfery. Z jednej strony jest to, co robimy tu i teraz: chodzimy do szkoły, wyprowadzamy psa, uczymy się, sprzątamy i tak dalej. Z drugiej strony, jeśli naprawdę czegoś chcemy, możemy robić takie ćwiczenia wyobraźni, które połączą nas z odległym celem, są prowadzącym do niego pomostem, łącznikiem.

Ponieważ cel leży daleko, bardzo ważni są ludzie, których spotykamy po drodze, a nie tylko wyobrażenia. Ci ludzie są już namacalnym przykładem, że takie rzeczy są możliwe. Od nich możemy nauczyć się najwięcej i najszybciej. Trzeba pamiętać, że inni ludzie mogą wywierać na nasze życie także negatywny wpływ. Mamy w sobie wiele różnych możliwości i często z nich nie korzystamy, jeśli nie wsłuchujemy się w siebie, ale słuchamy innych. Jako dzieci czy nastoletni ludzie spotykamy często dorosłych, którzy niezadowoleni z własnego życia będą ograniczać nasze możliwości do własnych wizji, często czarnych scenariuszy. Nie ma co liczyć na to, że będą rozwijać nasze zdolności i zachęcać do tego, żebyśmy za tymi odkrywanymi możliwościami podążali, żebyśmy mieli odwagę przyjmować, że wszystko jest możliwe.

Aby nie ulec takim wpływom musiałem zamknąć się w swoim świecie, ograniczyć się do niego, trudno było mi spotkać ludzi, którzy mówili: tak, jest możliwe żebyś popłynął dookoła świata, dobrze że o tym myślisz, planuj to dalej. Reakcja była na ogół zupełnie inna – nie myśl o takich banialukach, szkoda czasu, lepiej odrób lekcje, żebyś miał dobre stopnie na świadectwie i dostał się do szkoły, która da ci przyzwoity zawód. W pewnym momencie przestałem mówić o swoich marzeniach, zarówno rówieśnikom, jak i dorosłym. Żyłem w swoim świecie. Czasami spotykałem ludzi, którzy zachęcali mnie do tego, żeby podążać za marzeniami.

Uczyłem się też tego, żeby nie tylko marzyć, ale i robić coś, co mnie rzeczywiście do tych marzeń przybliży. Moja wewnętrzna siła polegała nie na samych marzeniach, nie na niezależności myślenia, tylko na zdolności budowania scenariuszy. Marząc o czymś od razu zastanawiałem się, jak to krok po kroku osiągnąć. A potem to realizowałem.

W czasopismach widziałem na przykład listy od dzieci z innych krajów. Najwięcej tych listów było ze Związku Radzieckiego. Zwykłe dziecięce listy: jestem z takiego miasta, zbieram znaczki, czytam książki i chciałbym zawrzeć z kimś znajomość. Jeśli jakieś dziecko mogło to zrobić, to ja także mogłem podobny list napisać. Przeważnie ci, którzy się na to odważyli, dostawali w odpowiedzi dziesiątki listów z Polski od innych dzieci i tylko na niektóre odpowiadali. Zadałem sobie pytanie, dlaczego nie miałbym wysłać listu do gazety, że to ja chciałbym korespondować. Dobrze, napiszę taki list do redakcji polskiego czasopisma, to jest łatwe. Ale chciałbym korespondować z dziećmi z innych krajów. Jak to zrobić? Musiałbym wysłać list do zagranicznego czasopisma podobnego do tych, które wychodziły w Polsce. Tylko że nie znam tytułów zagranicznych czasopism. Wtedy nie było jeszcze Googli i Internetu… Mogę zadzwonić do ambasady, na przykład kolumbijskiej, i zapytać o tytuły, o to w jakim mieście są wydawane, a może od razu podadzą mi adres? Aby zdobyć pieniądze na rozmowy telefoniczne, zbierałem najpierw makulaturę, potem szedłem na pocztę, zamykałem się w kabinie do rozmów międzymiastowych i dzwoniłem do Ambasady Kolumbii. Dzień dobry, nazywam się Marek Kamiński, chciałbym dowiedzieć się, jakie jest najpopularniejsze czasopismo w Kolumbii. Miałem wtedy może jedenaście lat. I moi rozmówcy z ambasady podawali mi ów tytuł. Pamiętam, że urzędnicy mówili łamaną polszczyzną albo znajdował się tłumacz. I tak budowałem swoje scenariusze działań.

Scenariusz to podstawa. Najpierw jest wizja, pomysł, że chciałbym korespondować z osobami z innych krajów. Jeśli tego naprawdę chcę, jeśli mam mocne przekonanie, jeśli wierzę w swoją wizję, to mogę ją zrealizować, tylko trzeba znaleźć drogę. Jeśli tę drogę rozłoży się na etapy, krok po kroku, okazuje się dostępna także dla małego chłopca w małym Połczynie Zdroju. W Połczynie Zdroju, jeśli się tylko naprawdę chciało, można było odnaleźć nauczyciela znającego języki obce, który pomógłby przetłumaczyć list. Dobrze że spotkałem wtedy odpowiednią osobę, bo mogłem trafić na kogoś, kto by powiedział: nikt ci takiego listu nie opublikuje, nikt nie odpowie, daj sobie spokój, chłopcze. Ważne, że co jakiś czas spotykałem ludzi, którzy mnie zachęcali, żeby robić coś nieszablonowego, żeby podążać za marzeniami. W ten sposób poradziłem sobie z językiem angielskim i włoskim, ale do korespondowania z dziećmi z Ameryki Łacińskiej potrzebny był hiszpański. Nauczycieli hiszpańskiego w Połczynie nie było. Okazało się jednak, że jest ktoś, kto ma daleką rodzinę w Hiszpanii. Ten ktoś wysyłał list z prośbą o przetłumaczenie go na hiszpański i po długim czasie list przychodził przetłumaczony. Udało mi się też dotrzeć do nauczyciela francuskiego z miejscowego liceum. Wybrałem się do niego – pamiętam, że mieszkał w bloku – i poprosiłem o pomoc. Chętnie to zrobił.

Ludzie często pozostają na poziomie samego wyobrażania albo marzenia o czymś. O urzeczywistnianiu marzeń decyduje umiejętność budowania scenariuszy, a także wiara, że niemożliwe może być możliwe. Jeżeli możemy o czymś pomyśleć, możemy to także zrealizować. Potrzebna jest determinacja, by tego dokonać. Gdybym postanowił teraz, że chciałbym jeszcze polecieć na Księżyc, byłoby to możliwe, tylko że nie widzę sensu, by zacząć się starać, to tak poważne przedsięwzięcie, że musiałbym poświęcić może nawet dwadzieścia najbliższych lat. O tym, jak tam jest, mogę poczytać sięgając po wspomnienia ludzi, którzy na Księżycu byli: Armstronga czy Buzza Aldrina. Dlatego wolę szukać innych wyzwań. Gdybym mając czterdzieści siedem lat, a tyle mam obecnie, postanowił polecieć na Księżyc albo opuścić się w batyskafie na dno Rowu Mariańskiego, wierzę, że mógłbym to osiągnąć. Tak przy okazji – na dnie Rowu Mariańskiego było mniej ludzi niż na Księżycu, bo dotarło tam tylko dwóch: Jacques Piccard i Don Walsh, a na Księżycu było już kilkunastu astronautów. Wiem, że podobne cele są dla mnie osiągalne, ale wiem także, że nie chciałbym powtarzać cudzych doświadczeń. Być może dzisiaj większą wartością jest przebywanie z moimi dziećmi niż opuszczenie się na dno Rowu Mariańskiego czy podróż na Księżyc.

Brzmi to tak jakby zrobienie czegoś, czego nikt dotąd nie zrobił, było dla mnie wartością samą w sobie. Tak nie jest. Nie uważam, żeby było dla nas dobre, gdybyśmy kierowali się w życiu podobnym założeniem. Niemniej powtarzanie cudzych osiągnięć nie jest wielką wartością. Choć lepiej powtarzać dobre wzory niż robić coś złego po swojemu… Bycie pierwszym to coś wtórnego, co nie zawsze, nie w każdych warunkach jest wartością. A już bycie pierwszym w sytuacji, gdy mamy rodzinę albo gdy osiągamy to krzywdząc innych ludzi jest oczywistym złem. Różne są warunki brzegowe podobnych dokonań.

Zadanie: Ułóż scenariusz dojścia z punktu A do punktu B.

Punkt A: Twoje marzenie.

Punkt B: Realizacja marzenia.

Odkryć swoją Północ

Jeśli negatywne doświadczenia nas nie zatrzymują, tylko prowadzą dalej, w końcu natrafiamy na swoją Północ.

Mamy w sobie cały wachlarz możliwości, spotykamy się z różnymi wzorami, które prowadzą nas w różnych kierunkach. Jak odnaleźć najwłaściwszy kierunek, trafić na swoją Północ, odkryć ją tak jak zrobiłem to ja? Myślę, że kiedy natrafiamy w naszych poszukiwaniach na prawdziwy, własny kierunek świata, on da nam to poczucie harmonii, coś, czego na ogół szukamy w życiu podświadomie, nie zdając sobie z tego sprawy. Możemy to nazwać jakkolwiek: poczuciem spełnienia, harmonii, szczęścia. W życiu doświadczamy szczęścia tylko w pewnych momentach. Udało nam się coś zrobić, ominęło nas coś złego albo spotkało nas coś wyjątkowo dobrego – w takich chwilach jesteśmy szczęśliwi. Dostrzegamy je, gdy jesteśmy uważni i wsłuchujemy się w samych siebie. Dlatego ważne jest nie tylko obserwowanie świata zewnętrznego, ale także zrozumienie, że jesteśmy częścią tego świata i należy poznać samego siebie, aby być szczęśliwym.

Warto poznać samego siebie, także dlatego, że świat stale próbuje złapać nas na wędkę i zabrać nam wolność. Życie stale konfrontuje nas z negatywnymi zdarzeniami, zastawia pułapki. Same w sobie nie są one niczym złym, bo uczą odkrywania własnych możliwości, które najlepiej poznajemy nie w sytuacjach komfortowych, tylko będąc w opresji i przezwyciężając trudności. Ważne, by nie dać się złapać.

W swoim życiu poznałem setki hoteli na całym świecie. Są takie, w których gdy tylko wchodzi się do środka, widzi się przejście do kasyna. W tych miejscach nie istnieje dzień i noc, pomieszczenia są odizolowane od światła dziennego, prowadzi tam specjalna śluza. Bardzo łatwo tam skręcić, a potem zapomnieć o świecie, który znajduje się na zewnątrz. Łatwo dać się złapać w pułapkę. Kiedyś zostałem zaproszony przez menedżera hotelu, żeby podobne miejsce zwiedzić. Wiele mnie to nauczyło.

Jeśli negatywne doświadczenia nas nie zatrzymują, tylko prowadzą dalej, w końcu natrafiamy na swoją Północ. Zwykle nie dzieje się to od razu. W swoim podróżowaniu odkrywałem świat małymi krokami. Najpierw było Maroko, gdzie pozostały ślady hiszpańskiej przeszłości, przez co wydawało mi się ono podobne do krajów Zachodniej Europy, które już poznałem. Był to jeszcze niewielki kulturowy przeskok. Meksyk był już kompletnie innym światem, inną kulturą, którą się zachłysnąłem. To było przejście poza dotychczas znany mi horyzont. A potem Północ stała się dopełnieniem i przekroczeniem wielu granic naraz. Nie było tam żadnych ludzi, wytworów cywilizacji, a jednak przestrzeń i natura bardzo silnie oddziaływały na moją psychikę. Intuicja podpowiadała mi, że to coś najpełniej mojego.

Intuicja to nasz wewnętrzny głos, któremu nie zawsze potrafimy zaufać. Ja również nie miałem żadnych racjonalnych przesłanek, żeby powiedzieć: ta przestrzeń jest moja. Spitsbergen był moim pierwszym zetknięciem z Północą, ale niczego tu jeszcze nie zdziałałem, nie miałem żadnych wielkich planów ani polarnego przygotowania, niczego co namawiałoby mnie do szukania czegoś w tej przestrzeni. A jednak czułem, że to jest coś mojego, coś bliskiego. Zaufałem wewnętrznemu głosowi, chociaż myślę, że gdyby nie to, iż pisałem wtedy pamiętniki, pewnie bym o tym doświadczeniu zapomniał. Spędziłem trochę czasu na Spitsbergenie, było tam niezwykle, ale pewnie ruszyłbym dalej i nie byłoby wątku Północy w moim życiu.

Dziennik to taki materialny ślad naszej uważności, wsłuchiwania się w siebie, który pozwala odkryć, co jest naprawdę nasze. Pisząc odkrywałem swój wewnętrzny głos. Na ogół ludzie nie ufają swojemu wewnętrznemu głosowi. Bardziej ufają temu, co mówią inni, nauczyciele. Być może niektórzy powiedzą, że głos wewnętrzny czasem ich ostrzegł. Na co dzień nie przywiązujemy do tego większej wagi. Gdyby nie różne zdarzenia z mojego życia, podobne do poznania Północy, też bym pewnie tak postępował.

Odkrycie Północy było dla mnie możliwe dzięki temu, że posłuchałem wewnętrznego głosu. To on podpowiedział mi na Spitsbergenie, kiedy po raz pierwszy znalazłem się w okolicach koła podbiegunowego, że to nie jest kolejne doświadczenie, to nie jeszcze jeden Meksyk. To przestrzeń, w którą chcę się bardziej zagłębić, pójść dalej. Dokładnie tak to było – odkryłem przestrzeń dla siebie. Przestałem nawet interesować się podróżami. Miałem wtedy możliwości, żeby wybrać się znów do Meksyku, ale zrezygnowałem. Gdybym nie zaufał wewnętrznej intuicji, zapomniał o tym, że odkryłem jakiś ważny dla siebie kierunek, pewnie stałbym się z czasem turystą wędrującym od kraju do kraju, a nie tym, kim jestem – podróżnikiem, zdobywcą biegunów.

Założyłem już wtedy własną firmę, która nie dawała jeszcze finansowych możliwości podróżowania, gdzie tylko miałbym ochotę, ale mogłem na przykład zdecydować się na rejs jachtem przez Atlantyk. W Niemczech, gdzie wtedy jeszcze mieszkałem, istnieje bardzo rozwinięty system współpodróżowania. Człowiek najmuje się jako załogant i można popłynąć gdzie się chce. Mogłem wybrać się nawet do Australii, a jednak wróciłem na Północ. To ważne, żebyśmy nie przegapiali podobnych momentów w życiu, gdy odkryjemy coś własnego, nasz własny kierunek.

Na pewno w decyzji pomógł mi przykład Nansena. Studiowałem też wtedy życiorys Wittgensteina, wybitnego filozofa, który w pewnym momencie życia porzucił wszystko i wyjechał do Norwegii, gdzie zbudował chatę, w której samotnie mieszkał. Wydawało mi się to równie inspirujące jak jego filozoficzne książki, sama decyzja, że nagle porzucił wszystko czym żył. Norwegia kojarzyła mi się z Północą.Norwayto droga na północ. Łączyło się to pewnie z innymi wzorami z dzieciństwa, z czytanymi wtedy książkami, które głęboko tkwiły w mojej podświadomości. W każdym razie zwróciłem się na Północ, a Spitsbergen stał się moim punktem zwrotnym. To tam spotkałem ludzi, którzy poprowadzili mnie dalej, przede wszystkim Wojtka Moskala, z którym zostaliśmy pierwszymi polskimi zdobywcami bieguna północnego.

Gdzie leży twoja Północ? Wpisz odpowiedź:

W tandemie

Najlepiej przekazuje się wiedzę poprzez bycie razem i wspólne działanie.

Myślę, że kiedy jechałem na Spitsbergen, biegun tkwił we mnie jako pewien pomysł. Już w 1988 roku myślałem o wyprawie jachtem na biegun. Te pomysły czekały jak woda pod pokrywką czajnika, gotowa do zagotowania. Sądzę zresztą, że pewnie każdy z nas ma ukrytą w sobie jakąś dużą sprawę, jakiś ważny cel, który czeka na to, by pojawić się na powierzchni naszej świadomości. Spotkanie Wojtka Moskala na Spitsbergenie było dla mnie katalizatorem, który uruchomił reakcję odkrywania własnego życiowego celu.

Rzadko spotykałem ludzi, którzy w reakcji na słowa, że chcę coś zrobić, odpowiadali: świetnie, zrób to; albo nawet – pomogę ci, możemy zrobić to razem. Miałem dużo szczęścia, że trafiłem na Wojtka. Słyszałem o nim jeszcze w Polsce, że to najbardziej doświadczony polarnik, legenda, bez mała jak Jerzy Kukuczka, tyle że z polarnego, a nie górskiego, świata. Wojtek konsekwentnie od lat podążał swoją drogą, zdobywał doświadczenia. Kiedy spotkaliśmy się na Spitsbergenie, wiedziałem kim jest Wojtek, za to on absolutnie niczego nie wiedział o mnie. Po prostu spotkał jakiegoś studenta z Gdańska. Z jednej strony był więc sławny Wojtek Moskal, a z drugiej strony ja, który szukałem, próbowałem, była to jedyna możliwa droga odkrywania swojego prawdziwego celu. Wówczas wtopiłem się w świat Północy, odkryłem, że to mój świat, a potem zdarzyło się spotkanie z Wojtkiem, zaczęliśmy opowiadać o sobie, szybko okazało się, że ja chcę dojść na biegun i że Wojtek także chce dojść na biegun… Zaczęliśmy od razu snuć niesamowite plany. Wojtek wydał mi się przy tym dobrze zorganizowanym człowiekiem. Wszystko, co mówił i robił, było przemyślane, funkcjonowało jako racjonalny i sprawdzony system. A ja miałem tylko pożyczone narty. Ja byłem pospolitym ruszeniem, a Wojtek żołnierzem polarnym, może nawet polarnym pułkownikiem. Partyzant i żołnierz. Taki tandem.

Między Wojtkiem Moskalem a mną dokonało się potem coś, co można by nazwać transferem wiedzy. Zdobywanie wiedzy w nowej dziedzinie wcale nie jest łatwe. Co innego przeczytać książę, a co innego posiąść praktyczne umiejętności. Wojtkowi porządkowanie zdobywanej wiedzy i opanowywanie umiejętności, przechodzenie od zerowego poziomu do pewnego maksimum zabrało co najmniej piętnaście lat. To dziesiątki szczegółów, które trzeba sprawdzić i wybrać najlepsze rozwiązanie. Widzimy na przykład na półce w sklepie wiele różnych namiotów. Aby wybrać ten, który jest wśród nich najlepszy, trzeba wielu lat praktyki. Namiot, prymus, cały polarny sprzęt to dziesiątki szczegółów, które trzeba samemu sprawdzać. Piętnaście lat to tak naprawdę wcale nie tak długi czas na zdobycie podobnej wiedzy.

Spotkaliśmy się z Wojtkiem w 1990 roku, a przeszliśmy razem Grenlandię w 1993. Przez dwa lata przygotowywaliśmy się do tej wyprawy. Dzięki przygotowaniom i samej wyprawie dokonał się między nami transfer wiedzy. Tak jakby połączyć nasze organizmy rurką. Wiedzę, którą on zgromadził w ciągu piętnastu lat, ja zaimplementowałem przez trzydzieści dni. Na pewno nie całą, wiele mi brakowało, ale 80 procent tej wiedzy zdobyłem w działaniu, dzięki wspólnej wyprawie. W trakcie późniejszej wyprawy na biegun północny byliśmy już prawie partnerami. Wojtek wciąż miał większe doświadczenie, ale różnica nie była już tak wielka, a na biegunie nasze doświadczenia praktycznie wyrównały się. Uzupełnialiśmy się, Wojtek wnosił swoje doświadczenie, ja wnosiłem wiarę, determinację. Dzięki temu stworzyliśmy zespół, który mógł zdobyć biegun północny. Z doświadczeniem zdobytym na Grenlandii na pewno nie doszedłbym do bieguna północnego samotnie, tak samo jak nie dokonałbym tego, idąc z kimś innym niż Wojtek. Myślę, że działa to też w drugą stronę. Choć może nie jest to w pełni symetryczne, nie wykluczam, że Wojtek doszedłby samotnie na biegun, ale na pewno byłoby to bardzo trudne.

Na biegunie północnym stałem się już polarnym żołnierzem i mogłem iść sam na biegun południowy. Bez bieguna północnego, bez wspólnej drogi z Wojtkiem przez Grenlandię i na biegun, bez transferu wiedzy nie byłoby to dla mnie możliwe. Najlepiej przekazuje się wiedzę poprzez bycie razem i wspólne działanie. Gdybym chciał poznawać matematykę, najlepszą metodą byłoby wspólne seminarium. Jeżeli celem miałoby być poznanie zasad prowadzenia firmy, najlepiej umówić się na wspólne działanie z kimś doświadczonym i dobrym w tej dziedzinie. Gdybym miał możliwość spotykania się przez trzy miesiące ze świetnym menedżerem, funkcjonowania jako jego pomocnik czy asystent, wartość tego byłaby nieoceniona. Ludzie często boją się, że są słabsi, gorsi, boją się konfrontacji, w której okażą się nikim, obawiają się przykrych sytuacji. Wyprawa z Wojtkiem, zapewniam, nie polegała na samych przyjemnościach. Były trudne momenty, ale najważniejsze jest, żeby się w takich chwilach nie zrażać. Jeśli coś zrobimy nie tak, nie jest to jeszcze koniec świata. Często załamujemy się, kiedy słyszymy, że zrobiliśmy coś źle. Mówimy wtedy: ten, kto nam to powiedział, jest naszym wrogiem, już więcej z niczym się do niego nie zgłoszę. Takie sytuacje wymagają wzajemnej otwartości.

Ja odkryłem swoją Północ, kierunek, w którym poruszałem się potem przez większą część mojego życia, gdy miałem dwadzieścia kilka lat. W tym wieku łatwiej jest podążać za wewnętrznym głosem, ale uważam, że jest to możliwe zawsze, w każdym momencie życia. Ja miałem szczęście, że tak szybko trafiłem. Ale wcześnie czy późno, nie ma to aż takiego znaczenia. Decyduje nasza otwartość, wola zmian, wiara w świat i w siebie, w jego i własne możliwości. Czy ma się dwadzieścia pięć, czy sześćdziesiąt pięć lat, nigdy nie jest za późno. I nigdy za wcześnie, jak pokazuje przykład australijskiej szesnastolatki, która postanowiła samotnie opłynąć świat jachtem. Wydaje się, że czym później, tym trudniej podejmować takie decyzje, ale to pozór. Jesteśmy otoczeni przedmiotami i sytuacjami, dlatego pozornie trudno się od tego oderwać. Niemniej zawsze jest to możliwe. Jeśli czujemy się źle w jakiejś życiowej sytuacji, czujemy, że to nie jest ta nasza przestrzeń, zawsze można pomyśleć o innym scenariuszu i szukać innych miejsc. Często nie wiemy, gdzie czulibyśmy się dobrze, wiemy tylko, że tu, gdzie jesteśmy teraz, czujemy się źle. Nie wiemy, gdzie jest nasza Północ. Trzeba nam najpierw nieoswojone miejsca podotykać, poznać, musimy doświadczyć innych przestrzeni, zawodów, aktywności. A potem zbudować scenariusz drogi. To jest możliwe, jestem tego absolutnie pewien. Można podać wiele przykładów ludzi, którzy z sukcesem w późnym wieku zmienili całkowicie swoje życie.

Wypisz swoje pomysły, które czekają jak woda pod pokrywką czajnika, gotowa do zagotowania.

Początkowe trudności

Prowiant w trakcie wyprawy może służyć osiągnięciu celu, ale jeśli zawrócimy, staje się czymś, co możemy kupić w każdym sklepie.

Jako dziecko sądziłem, że wyprawa polega na osiągnięciu jakiegoś celu. Najważniejsze jest to właśnie doświadczenie – zdobycie szczytu czy opłynięcie świata dookoła. Cel jest treścią wyprawy, czymś kluczowym, a droga jest czymś, co trzeba przebyć. Po drodze dzieją się oczywiście różne rzeczy, coś przeżywamy, ale to jedynie wartość dodana, najważniejsze jest pokonywanie trudności i osiągnięcie celu. Wyprawa, która nie zakończyłaby się opłynięciem świata dookoła, byłaby niepełna. Nie byłaby właściwą wyprawą, a tylko i wyłącznie próbą.

Kiedy zacząłem podróżować, zrozumiałem, że jest inaczej. Moje pierwsze wyprawy nie miały jakiegoś konkretnego celu. Jako nastoletni chłopak odbyłem rejs statkiem do Maroka. Rejs polegał na dopłynięciu do Afryki i powrocie do kraju. Można powiedzieć, że najważniejsze było dotknięcie afrykańskiej ziemi. Tak, ono było ważne, po raz pierwszy znalazłem się na innym kontynencie. Ale wiele ciekawych rzeczy wydarzyło się po drodze i to w naturalny sposób stało się treścią wyprawy. Potem przyszły dwie podróże do Meksyku, w których także trudno byłoby wskazać jakiś cel. Owszem, opowiadając o nich i jednocześnie porządkując w głowie związane z nimi wrażenia, starałem się wymieniać konkretne punkty na mapie. Mówiłem, że byłem w Yaxchilan czy Bonampak, ale tyle zdarzało się po drodze, że trudno było mi wskazać najważniejszy punkt, który mógłby być celem wyprawy. Podróże stały się dla mnie bardziej sposobem przeżywania świata niż osiąganiem wyznaczonych celów.

Kiedy przyszedł czas wypraw polarnych, na pewno na początku, na Spitsbergenie czy przy przejściu Grenlandii, ważne były cele, które sobie stawiałem. Pamiętam, że nawet się przeciwko temu buntowałem. Kiedy szliśmy z Wojtkiem Moskalem przez Grenlandię, obowiązywała rygorystyczna dyscyplina marszruty, wszystko było podporządkowane pokonywaniu przestrzeni, dotarciu do celu. Porównywałem to z Meksykiem, tam jednak było ciekawiej, bo można było cieszyć się poznawaniem nieznanego świata, a tutaj wszystko jest robione jak na rozkaz.